Skocz do zawartości

unavailable

Użytkownicy
  • Postów

    3 080
  • Dołączył

Treść opublikowana przez unavailable

  1. A wiecie, że na to nigdy tak nie spojrzałam? Faktycznie włochate pachy są gorsze ;) i mam tu na myśl higienę. Ja jestem gdzieś pośrodku tych "włochatych" mód - jeśli chodzi o praktyczność, ani nie popieram dupci niemowlęcia, ani naturalności (szczególnie, jak ktoś jest Burtem Reynoldsem :p). Ale zgadzam się, że włosy po coś są. Dlatego, gdzie tylko mogę, to się nie golę, ale strzygę na króciutko - bakterie nie mają aż tyle pola do popisu, a ja nie mam otarć.
  2. Regularnie piszę, że ja inaczej niż rozcieńczonego nie piję i to od samego początku. Zaczęłam dwa lata temu od kupowania Powerade w butelkach - dzieliłam jedną na dwie i dolewałam wody. Teraz sypię pół porcji proszku i to jeszcze nie na 0,5 tylko na 0,75 litra. A jak po drodze trafi się woda mineralna, to dolewam do upitego bidonu, więc rozcieńczam jeszcze bardziej. Czy się gorzej wchłania? Może i gorzej, ale i tak zawsze lepiej niż sama woda - po zwykłej wodzie jestem zmęczona, a izotonik dodatkowo mnie w jakiś sposób syci (w granicach rozsądku :)).
  3. Ja swoje jazdy od zawsze definiowałam jako treningi, bo uważałam, że nazwa "wycieczka" im urąga, skoro dawałam z siebie dużo lub bardzo dużo ;) Poza tym jeździłam jeszcze wtedy w rywalizacji z moimi znajomymi, dla których władowanie się na rower i zrobienie ok. 20km z prędkością 17km/h było sukcesem. No i w jakiś sposób jednak były one planowane: początkowo miałam rozpisane konkretne dni i określone dystanse. Obecnie pilnuję, żeby jeździć trzy razy w tygodniu, najlepiej po ok. 50km, ale jeśli jestem słabsza albo wiem, że następnym razem czeka mnie większe wyzwanie, poprzedni dystans skracam. W każdym razie wyznaczyłam sobie minimum 100km na tydzień. Ale na forum nie piszę, że to treningi, bo mi "nie wolno" ;) Dlaczego? Nie wyznaczam tętna, poza pilnowaniem, aby nie umrzeć ma podjeździe oraz nie wypstykać się na pierwszych 20km. Interwały robią się poza moją świadomością (z górki lekko, pod górkę mocno, na prostej w zależności od możliwości :p). Nie planuję tras pod te rzekome interwały. Przede wszystkim natomiast nie mam ani konkretnego celu, ani konkretnej daty, na którą mam osiągnąć szczyt formy. A to podobno podstawa treningu - trenujesz na jakieś zawody, jeden dzień w roku i temu podporządkowujesz plan, co najwyżej wypełniając poboczne przy okazji. U mnie tak nie jest. Jedyne założenie to coraz dalej i coraz szybciej (nie zawsze z treningu na trening, wiadome, że są gorsze dni czy nawet tygodnie), i samo wychodzi tak, że około września zwykle jest najlepiej. A tak w ogóle, to co to za treningi, jeśli mam osiągnięcia gorsze niż ludzie, którzy tu co drugi temat się chwalą, jak to świetnie śmigają bez pomocy szosy koło 25-30km/h? Tymczasem mój tegoroczny rekord na godzinnym dystansie to niespełna 27km/h (co zabawne, większy miałam dwa lata temu na MTB 26", ale też forma inna).
  4. Hah, to doskonale znam ten ból. Mnie się udało namierzyć tylko Emondę, z Roubaix jest duży kłopot, jeśli idzie o małe ramy. Z większymi też jakoś bez szału, w dodatku jak VW i Toyota - wolno tracą na wartości ;)
  5. Apel bardzo na czasie! Raz miałam taką sytuację, że gość był bardzo sympatyczny i uczynny, chętnie mnie podciągnie i co i rusz, żebym jechała w tunelu... Z przykrością trzeba stwierdzić, że niestety jechało się łatwiej bez tunelu ;) Na obronę powiem jednak dwie rzeczy. Pierwsza to zwyczajne życie - każdemu z nas zdarza się jechać nie tylko na rowerze. Oczywiście, jest to inny zapach niż stara koszulka, w którą wypocono się już dziesiątki razy. Jakkolwiek śmierdzi i ukryć się tego nie da, a na trasie nagle się człowiek nie wykąpie. To taka uwaga tylko po to, by rozgraniczyć apel od nagonki. Natomiast drugą kwestią jest to, co wyprawiają sami producenci odzieży. Pamiętam ze dwa lata temu, kiedy kupiłam sobie pierwszą sportową bluzeczkę w Decathlonie. Kosztowała na dzień dzisiejszy niewiele, ale wtedy było to dla mnie bardzo dużo, więc za wszelką cenę chciałam, aby służyła jak najdłużej. Odczytałam metkę: ręczne pranie, max 30 stopni, a co gorsza - nie używać środków chemicznych. Po pierwszej jeździe nalałam ciepłej wody do miednicy, dodałam żelu po prysznic (w końcu mój pot na ciele zabija, a na pewno jest delikatniejszy od proszku) i wyprałam dzielnie koszulkę. Niby było okej, ale ledwo wyschła - smród. Dawaj, wyprałam raz jeszcze, tym razem dokładniej. Nie pomogło. Stwierdziłam, że nie będę tak jeździć i niech się dzieje wola nieba - oddałam do pralki. Koszulka nadal jest cała, nie zmieniła właściwości ani kształtów, a do tego pachnie. Może innych nie stać na takie ryzyko? Albo nie mają tak dobrego węchu? Przy okazji dobrego węchu mam drugi apel: tak samo, jak pot, tak potrafią dobić trzy litry wody po goleniu lub innego damskiego perfumiku. Jechać za takim czymś jest koszmarem porównywalnym, szczególnie na podjazdach, gdy powietrze łyka się jak ryba wyciągnięta na brzeg i nie bardzo jest możliwość śmignąć albo odpuścić (zwłaszcza, jak ktoś jeszcze jest za nami). Dziś miałam dokładnie taką sytuację - prowadził nas bardzo miły, starszy pan. Ale kiedy tylko była taka możliwość, wolałam go mijać, nawet za cenę wystawiania się na wiatr. Przynajmniej było czym oddychać ;)
  6. To jak już mi dadzą, po znajomości zaklepię Ci prawo pierwokupu ;)
  7. Może dlatego nie mamy jeszcze mistrza, że na takich trialach nie jeździ się jedynie z górki? A że podczas zjazdów masa niesie, tym bardziej nie widzę nic dziwnego w tym, że przy 15-20% nachylenia ktoś wyciąga 70km/h. Ja ważę mniej, używam hamulców, a i tak dziś przez przypadek w Polsce mimo przyhamowania na krótkim zjeździe miałam ponad 50. Tylko co z tego?
  8. Hahah, jakbym moją mamę słyszała :D Choć prawdę powiedziawszy, mi się one też nie podobają i jakby dawali za darmo, wzięłabym po to tylko, aby sprzedać i kupić coś fajnego :p
  9. A z ciekawości, czemu wybrałeś Emondę, jeśli bliżej geometrii Roubaix jest Domane? Emonda to coś pośredniego między modelami Madone/Tarmac oraz Domane/Roubaix.
  10. Chyba nie przesadzajmy z tym kupowaniem polskiego, bo nawet ze spożywką trudno, a co dopiero z czymkolwiek na prąd ;) Chociaż mam znajomych, którzy nie chodzą do Tesco, bo to wspieranie obcego kapitału. W mojej okolicy poza zieleniakiem nie mam jednak nic polskiego... A nawet tam są banany. Na pewno z polskiej plantacji :) Wiem, że nie to miałeś na myśli, tak tylko wrzucam na przekór "prawdziwym patriotom". Ja w Chinach też nie kupuję. Nie wiem, na ile z lojalności. Tak, trochę chciałabym, żeby tu też pracownicy mieli co do garnka włożyć. Ale też decyduje o tym nieufność wobec fali podróbek, których nie umiem odróżnić od oryginału, naliczane cło (chcę zapłacić i mieć z głowy, a nie zaraz dowiedzieć się, że to jeszcze tyle i tyle), wreszcie czas przesyłki taki, że zdążę zapomnieć, że cokolwiek zamówiłam. A najczęściej nie kupuję rzeczy, które przydadzą mi się za miesiąc. No i wspominana przez Ciebie gwarancja. Tu jednak ją mam dwuletnią na wszystko, a czasem niestety nawet najlepszym zdarzają się wady fabryczne. Ale co kto lubi i nikogo nie nawracam. Mnie szkoda nerwów i wolę dopłacić. Niekoniecznie tak ekstremalnie, jak podany przykład z sukienkami.
  11. Tak, tak też oczywiście można. Zaproponowałam bawienie się z plikiem gpx, bo dla mnie to rozwiązanie praktyczniejsze, niż rozpraszanie się podczas testu. Ale może zbyt poważnie do niego podchodzę ;) Ta wartość to żadna opcja. Po prostu taka informacja (podobnie jak tętno max) pojawia się przy każdym treningu, w którym zarejestrowano puls.
  12. @dawidm, uwierz mi, że z tymi rozmiarówkami naprawdę jest ciężko. Znaleźć szosę na mnie to nie to samo, co znaleźć szosę 54/56. Jeśli do tego weźmiemy pod uwagę, że mam dość sprecyzowane oczekiwania, a przy tym blokuje mnie portfel, to wcale nie jest takie hop, siup. Nie jest sztuką iść do sklepu i wywalić 3,5k za aluminiową ramę, Clarisa i obręczowe hamulce, podczas gdy za tyle można kupić pełny karbon na Tiagrze. Koła sprzedałam razem z rowerem. Nie były mi kompletnie do niczego potrzebne, a świetnie podniosły cenę całości :)
  13. Ech, żeby taki przepis istniał, byłabym szczęśliwa :D A najlepiej taki, jak kiedyś napisał rowerowy365 - aby była dowolność wyboru: chodnik/DDR/szosa (w granicach rozsądku ma się rozumieć). Do zawieszenia może wrócę na stare lata, na razie mnie nie przekonuje. Twoja racja, tak jak i moja, jak i zresztą nas wszystkich, to po prostu różne wersje prawdy. W tej kwestii nie bardzo wierzę w istnienie jakiejś obiektywnej, a już na pewno nie na podstawie tego, że wyprzedziłeś tego czy owego (w dodatku nawet nieświadomego jakiegoś wyścigu).
  14. Bez premium przecież takie coś podaje. Tylko nie na wybranym odcinku, tylko z całego treningu. Ale i na to jest sposób - wystarczy zarejestrować całość, potem ewentualnie eksportować plik gpx, edytować (zostawiając jedynie te interesujące nas 20 minut) i wgrać go z powrotem do Endo.
  15. O, to też racja. Ewentualnie, jeśli jest na śruby, może być dokręcona krzywo. Przy centerlocku tego problemu nie ma.
  16. Zwracać się zwraca, a potem też różnie bywa (nieumyślnie przetestowałam w tym roku na sobie). Stack i reach mówią jeszcze mniej niż rozmiar ramy osobie bez doświadczenia - mnie się wydawało, że stack musi być nie wiadomo jaki, a jak na razie wiele wskazuje na to, że niekoniecznie. Poza tym te wartości różnią się najczęściej milimetrami i można się trochę nabrać. No bo co jest - 1-2cm czy 1-2 stopnie w tą czy w tamtą? Tak jak pisze @rowerowy - przymierzyć najlepiej. Chyba że nie ma innego wyjścia i trzeba kupować przez internet. Wtedy trzeba wierzyć tabelkom.
  17. Powiem szczerze, że nie umiem sobie wyobrazić takiego poziomu wytrenowania, kiedy w ogóle nie będę musiała się zatrzymywać, bez względu na warunki oraz wyznaczone strefy. Dlaczego? Bo wystarczy mi, że pojadę na kilka podjazdów 8-10%. Myślisz, że ile dam na nich radę bez postoju? I nie, to nie nogi ani nie płuca mi wysiadają. Nogi nie zdążą, w płucach nawet nie zdąży mnie zapiec, ale nim zejdę na najniższe przełożenie, już dawno jestem w piątej strefie. Pytałam o to lekarza. Powiedziała mi, że jak tak mam i nic poza tym mi nie jest, a poza tym zdarza się tylko przy dużym wysiłku, to tak widać mam i cześć pieśni. Próbowałam kiedyś jechać w domniemanej strefie 2. Przy prędkości ok. 15km/h na szosie, przy płaskim asfalcie jakoś to wychodzi. Niestety, nie na moje nerwy. Poza tym wystarczy byle wiatr albo kilka małych góreczek i już niestety do tego tętna nie wrócę. Ono zawsze z czasem mi rośnie. Dla przykładu wczoraj zrobiłam 75km (ok. 85m w górę i w dół, wiatr nieinwazyjny) w bardzo podobnym tempie oraz kadencji. Zaczynałam od spokojnego 150bpm. Po półtorej godziny, mimo popasu i godzinnej przerwy, było ok. 160. Na ostatnie pół godziny z ogromnym trudem schodziłam poniżej 170. Test znam. I ilekroć go czytam, zastanawiam się z uśmiechem niedowierzania, jak to wyznacza sobie osoba z nadwagą, która postanowiła się odchudzać z pulsometrem. Albo ktoś szczupły, ale totalnie bez kondycji. Albo nawet ja. Bo ja przyznam uczciwie, że nie umiem znaleźć takiego tempa, żeby było na tyle zabójcze, aby utrzymać je stale przez 25 minut. Choć może przeanalizuję ostatnią próbę bicia rekordu na 10km. Tyle, że nie wiem, czy będzie tam aż tyle czasu. Może jednak w zaokrągleniu się nada. Zobaczę, co mi z tego wyjdzie i jak się to ma, do tego, co mam obecnie. Wtedy dam znać :)
  18. Dobrze, zapytam inaczej: jak wyznaczyć poprawnie strefy? To przecież nie jest tak, że w czasie godziny rozgrzewam się minutę, kolejne dwie jadę w strefie 2, potem 10 minut w strefie 3, około pół godziny w 4 i wreszcie ostatni kwadrans funduję sobie beztlenówkę ;) Wartości się mieszają, raz jadę mocniej, innym słabiej, z górki tętno szybko spada, pod górkę szybko rośnie (za górkę można podstawić jakość asfaltu oraz kierunek wiatru, choć akurat ten drugi zmienia się nieporównanie wolniej). Tak czy owak, tak jak pisałam, nie daję rady jechać w strefie 5 więcej niż kilkanaście sekund. Jeśli przekroczę jakąś granicę czasową, muszę się zatrzymać i dojść przynajmniej do 150, a najlepiej jeszcze niżej. Co w takim razie i w jaki sposób mam sobie ustalić tak zwanie lepiej? Nie trenuję, więc nie wydam na pomiar mocy równowartości swojego roweru. Tak samo nie pójdę ustalać progów w jakimś wypasionym studiu z trenażerem, skoro nawet na bike fitting jeszcze nie dotarłam. @Łukaszu, myślę, że jak dostanę odpowiedź na moje pytanie, to wtedy będziesz mógł myśleć o pulsometrze. Bo na razie, jak widzisz, pulsometr można mieć, a potem się okaże, że strefy masz wyznaczone nie tak, jak to ma wyglądać i że i tak koniec końców robisz coś na czuja :p Bo ja robię - nie wiem, jak ze strefami. Wiem, że jak jadę +/-150, to jest dobrze, a jak za często przekraczam 170, to zaraz będzie kicha. I przy moim temperamencie oraz adrenalinie potrzebuję urządzenia, które będzie za mnie trzeźwo oceniać sytuację. Co ja z tym zrobię, to już mój wybór. Ale zwykle się słucham.
  19. Strefy wylicza mi samodzielnie Garmin, kiedyś liczyło mi Endomondo. Nawet celowo pozawyżałam kiedyś progi, ale i tak co i rusz siedziałam w tych górnych. Natomiast tętno maksymalne mam wpisane to, jakie udało mi się osiągnąć najwięcej, czyli 199bpm. Choć od dwóch miesięcy już do takiego nie dobijam, ok. 195 to myślę, że teraz max, choć i tak na takie rzadko wjeżdżam - najczęściej od 185-186 i więcej po kilkunastu sekundach muszę skapitulować. W każdym razie ze wszystkich znanych mi wzorów tętno max wychodziło znacznie niższe.
  20. To niestety wiedza książkowa, która zdarza się, że nie ma przełożenia na praktykę. Jestem przykładem pierwszym z brzegu: strefa 1 u mnie nie istnieje (ok. 1 minuta na 1h jazdy w tempie na wpół rekreacyjnym), natomiast strefa 2 jest symboliczna (3-4 minuty na 1h). Odkąd mam pulsometr nigdy nie było lepiej (co najwyżej gorzej :p) i większość czasu to pogranicze strefy 3/4 (przy tempie bez spiny) lub strefa 4 z wejściami na 5 (kiedy coś przyspieszam albo teren jest mocniej pofalowany). Jednocześnie nic nie stoi na przeszkodzie, aby pokonać z tymi wskazaniami ponad 100km trasy. Pulsometr ma jednak sens do poznania siebie i wyznaczenia samemu sobie jakiegoś rytmu. Czy jest to jednak każdemu potrzebne? Prawdę mówiąc, nie wiem. Ja nie mam tak, jak Łukasz, aby określić sobie kadencję i się jej trzymać. Żeby tak było, muszę ślipić na licznik i dość się pilnować. Oczywiście nie mówię na prostej, tylko gdy w grę wchodzą jakieś pofalowania, gdzie trzeba zmieniać przełożenia. Albo nawet diamentralnie innej jakości asfalt lub zmianę kierunku wiatru, za którymi automatycznie idzie zmiana wkładanej siły. Do tego samego potrzebuję pulsometru. Przede wszystkim program wygląda u mnie niemal każdorazowo tak samo: zaczynam i wydaje mi się, że dziś to już jest kaplica, wracam do domu, nie zregenerowałam się i koniec (oczywiście nigdy nie wracam :p). Po około 10km zaczynam o zmęczeniu zapominać i odzywa się u mnie instynkt "nadrabiania strat". Podświadomie. To jest ta faza, gdzie pulsometr jest niezbędny, bo całkiem niechcący zaczynam szaleć ponad swoje możliwości, co potem może sprawić, że w fazie powrotnej zabraknie mi siły. Więc się pilnuję, aby przynajmniej 5 strefę omijać i nie siedzieć bez przerwy w 4 :p Dodatkowo bywa też tak, że w trudniejszych warunkach zdaje mi się, że to już jest naprawdę kres i nie powinnam robić nic więcej. Oczywiście, czasem faktycznie tak właśnie jest. A czasem odwrotnie - wczoraj miałam tak przez jakiś kwadrans, że przy 150bpm czułam się, jakby serce waliło co najmniej 170. Nie mając pulsometru, pewnie bym się zatrzymała, może nawet zaczęła niepokoić. A tak olałam i pojechałam dalej. Znając Łukasza i jego kompletnie inny charakter niż mój, opisane wyżej doświadczenia są dla niego ciekawostką przyrodniczą ;) Powiedzmy, że przytoczyłam je po to, aby pokazać, po co może być potrzebny pulsometr amatorowi bez sportowych ambicji. Niewykluczone, że może być też potrzebny z jakichś innych względów. Natomiast w tym konkretnym przypadku? Ja bym chyba sobie darowała. Na jakiej podstawie tak uważam? Jeśli ktoś robi 220km w dobę i nie ma przy tym zamiaru zrobić wszystkiego, żeby następnym razem było to 250, to ja się pytam, na co? Jeśli pokonuje taki dystans obecnie i nie zwozi go z trasy karetka, znaczy, że sam wie najlepiej, jak rozłożyć siły. I jeśli nie ma ambitu wprowadzać programu treningowego, by zaliczyć progres, to znaczy, że zakłada, że z czasem będzie jeździł jeszcze szybciej i większy dystans sam przyjdzie albo że nie potrzebuje tego rekordu pobijać. Ale to moje "wydaje mi się". Masz chyba, Łukaszu, na tyle dużą świadomość, że nasze wpisy mogą co najwyżej utwierdzić Cię w tym, do czego już sam doszedłeś.
  21. GT jak GT - firma dobra, ale tak samo dobra, jak i kilka innych. Pytanie, co będzie oferował oprócz ramy z zacnym napisem ;) No i czy za ten napis nie trzeba będzie kilku stów dołożyć.
  22. Choinka, znów nie zauważyłam, że jest następna strona i odpowiadam tylko na ostatni post na poprzedniej :D Tak, to na pewno jest właśnie ten, o którym pisaliśmy :)
  23. Wczoraj miałam super imprezę na rowerze. Jechałam z siostrą, więc nieco inne tempo niż zawsze i znów udało mi się na pierwszych 35km jechać z niższym tętnem (+/-150). I chyba faktycznie to działa: po tym dystansie byłam głodna jak wilk, pochłonęłam mojego jedynego batonika na raz i dalej: mama, jeść! ;) Zajechałyśmy więc do delikatesów Centrum. Dwie półki z batonikami, dla mnie tylko jeden - liofilizowana malina. Przy niej ten ciemny batonik z Biedronki to był ulipek! :P Ale kupiłam poza tym kiść winogron oraz mały woreczek orzeszków ziemnych niesolonych. Coś rewelacyjnego - kolejne 35km nie musiałam już jeść i dociągnęłam średnią blisko 24km/h do końca (fakt, że tętno poszło się rypać i poniżej 170 nie schodziłam :D). W każdym razie z tej przydługiej opowieści morał taki: dla głodnego nic trudnego. Coś zawsze się znajdzie. Izotonik kupuję wyłącznie jeden. Z Decathlonu ISO+, najpierw cytrynowy, ale teraz mam alergię (kolejną!, a jeszcze kilka ich jest :p) i cytrynę mogę tylko raz na 4 dni. A że jeżdżę częściej, kupiłam ISO+ brzoskwiniowy (smakuje jak ice tea). Lubię go za to, że ma dobry skład - niezbędne minerały oraz nie ma ani cukru, ani aspartamu, ani ascesulfamu. Nic mi po nim nie dolega, powiem więcej: odkąd go używam, nie mam zakwasów nigdy, dodatkowo daje mi on większego kopa niż sama woda. Kiedy wyszła ta sprawa z cytryną, próbowałam czegoś domowej roboty. Wylałam po 15km i kupiłam mineralną :p Było okropne. Wzór na liczbę przełożeń w rowerze jest prosty: cyfrę z lewej manetki mnożysz przez cyfrę z prawej manetki ;) Czyli rower, który widziałaś to 3x8, czyli taki dół średniej półki. Nie przejmuj się tym jednak - półki mają ogromną rozciągłość, a jak może wiesz, da się kupić rower i za 50 tysięcy, to co się dziwić, że takie 1200zł nie będzie nawet mocną średnią półką. W ogóle najważniejsze, że jeździsz. Ja też wsiadłam na rower w maju 2016 - taki, jaki miałam, czyli MTB na 26" kołach z szerokimi, terenowymi oponami. Na tym rowerze zrobiłam jednego dnia 150km, jadąc do Krakowa na Światowe Dni Młodzieży. Potem dojechałam w dwa dni do Częstochowy (250km). Międzyczasie robiłam wycieczki mniejsze i większe, choć głównie większe (min. 50km). Kolejnego roku przerzuciłam się na krótko (1000km) na crossa, aż wreszcie rozpoczął się mój romans z szosą. Ale wróćmy do tego MTB - mimo takich słusznych dystansów, jeździłam w dresowych spodniach i adidasach, na początku także bawełnianym podkoszulku. Z racji okularów korekcyjnych na głowie miałam daszek, aby słońce mnie nie raziło. Rękawiczki obowiązkowo, ale kilkuletnie za 5zł z Kauflandu (dziś już takich nie ma). Potem, z czasem zakupiłam podkoszulki z Deca (najtańsze, ale innych nie potrzebuję i jeżdżę po dziś dzień) oraz buty SPD (cudowna sprawa). Po zakupie szosy wstyd było mi jeździć w dresie, więc przerzuciłam się na legginsy (tak, nadal jeżdżę bez wkładki), wreszcie pod koniec ubiegłego roku zakupiłam kask. Międzyczasie jeszcze kompletowałam odzież jesienno-zimową, ale to nieco inna bajka. W każdym razie chciałam przez to powiedzieć, że na wszystko przyjdzie czas (albo i nie przyjdzie, i też dobrze), a najważniejsze to po prostu jeździć i się tym cieszyć. Co do pulsu czy kadencji to ja akurat jestem gadżeciarą, więc urządzonka elektroniczne towarzyszyły mi od początku i zbierałam, co się tylko dało ;) Najpierw pulsometr i Endomondo na telefonie, potem po drodze licznik z kadencją, wreszcie zakupiłam kombajn wart więcej niż moje ubranie :p Czy te liczby są mi potrzebne? A skąd! To znaczy są potrzebne tak sobie, do śledzenia, ale nie przywiązuję się do nich przesadnie. Powiedzmy, że pozwalają mi jeździć bardziej świadomie, ale jeśli idzie o polepszanie osiągów, to akurat popełniam bez wątpienia całą masę błędów i pewnie ten progres idzie wolniej. Ale co tam, zawsze powtarzam, że jestem ambitną turystką, a nie kiepskim sportowcem.
  24. Cholera, i na co ja chcę "chuść", jak już mi się średnio takie trzepanie podoba? :P Oczywiście najlepiej jedzie się po przysłowiowych Velo i innych gładkich asfaltach, ale też dziura dziurze nie jest równa. Natomiast, czy jest to wina delikatności szos? Niekoniecznie. Powiedziałabym raczej: rowerzysta na szosie jest za delikatny, aby zasuwać po dziurawych drogach. Bo mój rower jakoś świetnie daje radę ;)
  25. Mam nadzieję, że się nie pośpieszyłaś zbytnio: dziś ruszyła wyprzedaż Riverside'a za 599zł. Ewentualnie oddaj i kup go jeszcze raz :)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...