Skocz do zawartości

unavailable

Użytkownicy
  • Postów

    3 080
  • Dołączył

Treść opublikowana przez unavailable

  1. Rozciągam się po każdej jeździe przez około 15-20 minut. Z rozgrzewką jest nieco gorzej i tu przyznaję, że mam mały problem ;) To znaczy coś tam pomacham, ale nie jest to stricte rozgrzewka. W ramach rekompensaty staram się początkowy kwadrans nie forsować tempa i raczej szukać dróg z górki niż pod górkę, żeby się po prostu tylko rozkręcić. Oj, no to nie tak, że z dnia na dzień, nie przesadzajmy. Poza tym nie mam aż tyle kasy, żeby hura - od razu rzucać się na nowy mostek, bo mi przez chwilę coś tam nie pasiło ;) Staram się w miarę wsłuchiwać w to, co podpowiada mi organizm, ale też daję mu zawsze ciut czasu na adaptację, chyba że ból jest zbyt silny, wtedy staram się ingerować szybko. Cała sprawa trwa w sumie prawie trzy tygodnie (jeżdżę trzy dni w tygodniu), tak że to nie jest tak, że zmieniłam sobie ustawienie i od razu stwierdziłam po jednej wycieczce, że kark mi wysiada albo że pedałuje mi się lżej (to znaczy nie, to akurat już podejrzewałam po pierwszym razie, ale też wolałam się upewnić i liczby mi to trochę potwierdziły). No i może też należałoby dodać, że pierwotnie siodełko nie było 2-3cm niżej, tylko w sumie może podniosłam je o centymetr, chociaż wydaje mi się, że też nie cały. Decyzję o zmianie mostka podjęłam po trafieniu na kanał YT SzajBajka polecanego tu przy zupełnie innej okazji. Oglądając jeden z jego filmików na YT doszłam, że wszystko, o czym mówił przy okazji za niskiej kierownicy, to normalnie jakby gość jeździł ze mną na rowerze i opisywał ten konkretny przypadek ;) Dlatego właśnie wydało mi się to podejrzanym zbiegiem okoliczności. Przyznam, że trochę jestem teraz w kropce. Cała sprawa początkowo wydawała się prosta, jeździłam jak jeździłam, nie wiedzieć czemu na dłuższe trasy nie miałam ochoty się porywać, wreszcie podniosłam siodełko i nagle zaczęłam się mniej męczyć. Ale ledwo się zaczęłam mniej męczyć, to wysiadał mi kark. Teraz przestał kark, to zaczął kręgosłup. Normalnie człowiek gotów uwierzyć, że nie istnieje coś takiego jak komfortowa pozycja na rowerze ;) Strasznie frustrujące.
  2. Tylko jak mam siodło niżej, to znacznie szybciej wysiadają mi nogi. Teraz lekko kręcę pedałami, a średnia prędkość w zasadzie nie spada mi poniżej 20km/h (jeżdżę głównie po bardzo różnej jakości asfalcie na tzw. przyzwoitym rowerze górskim z szerszymi oponami, a teren wokół miasta niestety nie jest zbyt płaski). Kiedy miałam siodełko niżej, wtedy ledwo wyzipywałam na byle górę, a czasem nie starczało przerzutek ;) Średnia prędkość oscylowała w okolicach 14-17, rekordowo 18, w zależności od ilości takich wzniesień (nie biję rekordów, te dane sprawdzam tak dla własnej informacji po przejechaniu całości). Myślisz więc, że w ogóle nie powinnam tego wszystkiego brać pod uwagę i że to o niczym nie świadczy?
  3. 1) Siodełko mam maksymalnie wysunięte do tyłu, ponieważ się naczytałam, że właśnie wtedy najmniej obciążę kolana. Wcześniej też z takim jeździłam i było w porządku. 2) Jak pisałam, zanim podniosłam siodełko (czyt. zanim obniżyła się kierownica) nie bolało mnie nic - ani kręgosłup, ani nogi, ani ramiona. Po podniesieniu siodełka, zaczęły ramiona. 3) Po podniesieniu mostka do poziomu siodełka (to znaczy nie jest chyba na równi, ale mam na myśli to, że wyżej, niż ze starym mostkiem), zaczął mnie boleć kręgosłup i noga, co ja osobiście bardziej wiążę z przeniesieniem ciężaru z ramion na kręgosłup i miednicę, wydaje mi się zatem, że jeszcze większe wyprostowanie będzie skutkować jeszcze większymi obciążeniami i bólem. Chyba że w moim rozumowaniu jest błąd, to proszę o jego wskazanie i wyjaśnienie, czemu się mylę. Aha, moje siodełko nie ma możliwości regulacji w poziomie. Jest równoległe do podłoża. Albo ja jestem lewa i gdzieś tam jest odpowiedzialna za to śruba. W każdym razie jeśli jest, to nikt nigdy przy niej nie majstrował.
  4. No i lipa trochę. Kupiłam ten mostek 90mm, zamontowałam, na sucho wydawał mi się za krótki, ale uznałam, że może kwestia przyzwyczajenia (chętnie po prostu dałabym dłonie nieco dalej, zresztą potem podczas jazdy też prawie unikałam kierownicy, a opierałam się o rogi). Przejechałam 50km i ból karku się nie pojawił, ale zaczął się ból odcinka lędźwiowego, który trzyma mnie do dziś (lekki, no ale jest). W czasie jazdy czuję też prawe biodro i kolano. Siodełko mam maksymalnie wysunięte do tyłu, poza tym przed zmianą mostka nie miałam wspomnianych objawów. Czy ktoś wie może, co jest nie tak?
  5. Właściwie mogę zgodzić się z każdym zdaniem i dziękuję Ci za te uzupełnienia, których brakło w naszych wcześniejszych wypowiedziach. Dodałabym jeszcze tylko, że obecnie mnóstwo części pochodzi z Chin, bez względu, czy są to rowery, czy elektronika, czy coś jeszcze innego i nie zawsze chińskie równa się tandetne. Często zresztą wic polega nie na tym, co jest po "made in", tylko z jakiego jest materiału, bo producent tnie koszty. Podejrzewam, że przysłowiowy Wawel czy inny Wedel, które obecnie mają podlejszą czekoladę niż 10 lat temu, nie zawdzięczają tego "chińskiemu kakao", tylko w ogóle beznadziejnej mieszance. Oczywiście upraszczam i szkoda tu robić off-topicu poświęconego przemianom gospodarczym, a jedynie chcę pokazać, że to jest nieco bardziej złożone niż kwestia, kto jest podmiotem sprawczym.
  6. Ale też nie demonizujmy, że jest to totalny chłam. Mam rower za mniej niż 1500 i samochód za mniej niż 10000 - dużym nadużyciem byłoby powiedzieć, że są najlepsze na świecie, ale samochód mało pali i ciągu trzech lat wymagał jedynie wymiany akumulatora, zaś rower łańcucha. To zależy kto jakie ma oczekiwania. Druga sprawa, to czy w ogóle teraz da się cokolwiek kupić "na lata", jak kiedyś? Bo ja nie bardzo to widzę, bez względu na ceny. Jeśli komuś wydaje się, że za 1500 może kupić super porządny rower, to tym bardziej będzie zawiedziony, jak się okaże, że taki dwa razy droższy też będzie wymagał serwisowania i podlegał zużyciu. Nie chcę tym samym podważać, jajacku, Twojej opinii. Wydaje mi się jedynie, że nie wszystko, co wyjadaczowi wydaje się beznadziejne, dla amatora nie może okazać się rewelacją. Dużo zależy od tego, z czego się przesiadamy i do czego już przywykliśmy. P.S. To Spartacusy nie są robione w Dębicy?
  7. Ja bym się nie czepiała zbytnio "solidności marek", bo często można się spotkać z opiniami, że płacisz de facto za naklejkę na ramie. Jeśli więc już patrzyć na marki, to ważniejszy jest osprzęt, a najbardziej napęd, bo w rowerach za 1000-1500zł, to wiadome, że na czymś producent przyciąć koszty musi. Z drugiej strony też bym się tym aż tak strasznie nie przejmowała, bo raczej nie pracujesz jako taternik i do pracy jeździsz po mieście ;) Patrzyłeś na propozycje Łukasza? https://roweroweporady.pl/jaki-rower-kupic-do-1500-zlotych/ Myślę, że od lutego nie zmieniło się aż tak wiele w tej kwestii. Inna sprawa, że jesteśmy w szczycie sezonu i rowery są droższe, niż jeśli zdecydowałby się na nie w zimie, a przynajmniej jesienią lub bardzo wczesną wiosną. Dość fajny w tym przedziale jest jeszcze Kands Maestro na 28 calowych kołach (dość podobna specyfikacja do Spartacusa Elite Alivio, tyle że Spartacus ma mniejsze koła). edit: Widzę, że Łukasz jednak też wymienia Maestro, tylko zdjęcie mnie zmyliło.
  8. Właśnie niestety wszyscy moi znajomi ledwo w ogóle na rowerach jeżdżą, a co dopiero mówić o pożyczaniu od nich mostków ;) Co do kombinowania, tak na sucho będzie mi o tyle trudno, że nie mam wystarczająco doświadczenia, żeby na czuja od razu wiedzieć, że coś nie gra. Z tym na przykład niewygodnym mostkiem zajęło mi jakieś półtora tygodnia, zanim doszłam, gdzie konkretnie leży przyczyna bólu. Bo generalnie gra - wsiadam, sięgam do wszystkiego, fajnie jest, a po 30km się orientuję, że najwygodniej byłoby dociskać brodę do klatki piersiowej i tak dojechać do domu :P Już nawet przerobiłam taki idiotyzm, jak przesunięcie siodełka do przodu, ale na szczęście szybko oprzytomniałam, doedukowałam się i naprawiłam błąd, przesuwając go na powrót do tyłu ;) Poza tym tak myślę, że - biorąc chociażby pod uwagę tych moich znajomych i pierwszy post Tomka - kupię regulowany, to się zawsze przyda do ustalenia również w przyszłości jakiegoś sensownego kąta nachylenia. A jak wezmę sztywny, to bez odrobiny farta (no bo przecież nie wiedzy) można eksperymentować w nieskończoność i tracić na kolejnych przesyłkach ;)
  9. Dzięki za odpowiedź :) No tak i oba prezentowane takie właśnie mocowania mają, chodziło mi jednak o mniej oczywiste różnice, czyli te, które zaprezentowałam - łamanie mostka u góry lub z przodu. Czy ma to jakiekolwiek znaczenie, na przykład wspomniane ryzyko luzów, czy słusznie domniemuję, że ten drugi będzie wyższy, albo też czy na przykład montaż jest trudniejszy, czy może wreszcie jest to jedynie kwestia kosmetyczna i na tym koniec? Ano właśnie o tym pisałam i dlatego w ogóle nie rozważałam krótszego, a jedynie dłuższy albo taki sam. Czy za krótki mostek powoduje jakiekolwiek problemy poza tym, że będę bardziej wyprostowana? Bo za długi, to już dobrze wiem, jakie hece z mrowieniem i tego typu sprawami. I przy okazji, czy takie coś nada się na dłuższe trasy, bo docelowo o tego typu komfort mi chodzi (nie mylić jednak z pseudoholendrem, uchowaj mnie Boże przed kręgosłupem w linii pionowej lub półpionowej), aerodynamika czy leśne szaleństwa to akurat w znikomym stopniu moja działka ;) Mam taki mostek w domu, tyle że do innej średnicy kierownicy niestety i nie mam możliwości go przymierzyć, żeby cokolwiek z niego wnioskować.
  10. Mam fabryczny mostek kupiony razem z rowerem przed rokiem. W tamtym sezonie miałam niżej siodełko i wszystko było super, ale teraz jakoś wygodniej mi jest z nieco podniesionym. Wraz ze zmianą wygodną dla nóg, pojawił się klops z ramionami, bo oczywiście automatycznie "obniżyła" mi się kierownica. O ile to już nawet byłoby do przeżycia, bo nie ma dla mnie problemu w zgięciu się, a plecy bez problemu mam proste i mnie nie bolą, to w ramach ochrony przed słońcem oraz deszczem jeżdżę z dość długim daszkiem, wskutek czego niestety po 20-30km wysiadają mi całkowicie mięśnie szyi, bo oczywiście głowę cały czas zarywam, żeby w jakieś drzewo nie wjechać ;) Mostek jest już na kilku podkładkach i w tej kwestii nie da się nic zrobić, pomyślałam więc o jego wymianie na regulowany, aby uzyskać bardziej wyprostowaną pozycję. Nie wiem jednak, na jaką długość powinnam się zdecydować, no i przy okazji na jakie mocowanie - moją uwagę przykuły dwa typy: zwykły: http://allegro.pl/mostek-regulowany-zoom-ahead-1-1-8-120-mm-31-8-mm-i6038589320.html i nieco mniej zwykły: http://allegro.pl/xlc-mostek-regulowany-comp-a-head-90-110-25-4-31-8-i5995442400.html Ten drugi kusi mnie tym, że wygląda już w samej położonej pozycji na wyższy, a poza tym wydaje mi się, że mniej grożą mu luzy (ale może się mylę). W tej chwili mam 90mm i jak pisałam, kiedy miałam siodełko niżej, było w porządku, teraz natomiast jest ciut (1-2cm) za daleko (jeśli chcę przyjąć bardziej wyprostowaną pozycję). Poza tym jak kupię regulowany i zacznę kombinować z kątem, to automatycznie długość ulegnie pewnemu skróceniu. Niestety, nigdy nie miałam potrzeby bawić się w różne podmianki, bo wszystko zawsze pasowało, dlatego wdzięczna za wszelkie uwagi ludzi z większym doświadczeniem :)
  11. No ja aż takim ekspertem to nie jestem (więc się wypowiem :P). Pedały mam fabryczne, nie wiem nawet czy stal, czy aluminium, w każdym razie metalowe i jeżdżę w zwykłych adidasach. Ale zauważyłam jedną rzecz, o której wcześniej nie wiedziałam - u Ciebie jest 3x7, u mnie 3x8, więc mam łatwiej. Co najwyżej możesz jeszcze popracować nad kadencją, bo może na przykład nie czujesz oporu, ale dałbyś radę kręcić szybciej? Dużo też zależy od czynników zewnętrznych. Bardzo często wytracam prędkość przez wiatr, niefrasobliwych pieszych lub kierowców, beznadziejną nawierzchnię (koleiny, dziury, studzienki czy nawet asfalt "trzymający" koło, bo i takie są). Myślę, że jak to wszystko pododajesz, to zaczyna się pojawiać tyle zmiennych, że nie wiem, czy da się coś w tej sytuacji zmienić. Ja w takich sytuacjach stawiam na rozsądek i słucham swojego organizmu. Jak się nie da, to trudno. Według mnie, jak teraz patrzę na ten dodatkowy las i mniejsze przełożenie z tyłu) jest dobrze i nie ma co się zarzynać. Zgadzam się natomiast co do tego, że chyba nie warto inwestować w ten rower i lepiej odkładać na kolejny. Niby pedąły czy węższe opony możesz potem przełożyć, pytanie tylko, na ile jest to warte. Planujesz zawody czy robisz te prędkości dla własnej satysfakcji?
  12. Za Decathlonem nie nadążysz ;) Ja chodzę zawsze po sklepie z telefonem i sprawdzam na bieżąco ceny, bo przesyłkę mają gratis, oddać w stacjonarnym sklepie można za darmo, a czasem te różnice potrafią być naprawdę duże i to w dodatku zmieniają się z zawrotną prędkością. Raz w słupskim Decathlonie mierzyłam adidasy, które kosztowały 169zł. W sumie mierzenie trwało około 20 minut, bo sprawdzałam też jeszcze inne pary. No i jak się zdecydowałam wreszcie na tę konkretną, to się okazało, że staniały do 99zł :P Obie ceny sprawdzałam na czytniku i była to ta sama para, więc naprawdę różnie to u nich bywa.
  13. Muszę Cię zmartwić (albo zmotywować ;)) - da się więcej. Mam bez osprzętu 15-kilową krówkę na oponach 26x1,95. Do tego bagażnik i kierownicę obwieszoną jak choinka (stalowe rogi, metalowa lampka, uchwyt na telefon). Błotników plastikowych i utorbienia małego to już nie liczę. Nawet wolę nie wiedzieć, ile to wszystko wychodzi w sumie ;) W każdym razie na dobrym równym asfalcie zdarza się mi jechać 27-28km/h, czasem i 30 zahaczy, jak jest to kawałek odpowiednio długi i bezpieczny. Ale to nie tak od razu. Rok temu, jakby mi ktoś tak napisał, to bym znalazła mnóstwo wytłumaczeń - że facet, że wyższy, że silniejszy i ja zwyczajnie tak nie mogę i się nie da ;) Teraz jestem po dwóch miesiącach regularnych pseudotreningów (czyt. mobilizuję się i jeżdżę trzy razy w tygodniu na coraz dłuższe - dla mnie - dystanse) i te liczby same z siebie mi tak podskoczyły. Rok temu średnia prędkość rzędu 18/h to był szał, teraz tylko raz zeszłam do 19,5 na 60km przez sobotni upał i las, które mnie wykończyły. Oczywiście, nie jest to 25, ale u mnie trudno znaleźć choćby 20km równej drogi i gdzie nie pojadę, to i tak mnie góry i górki dopadają. Podsumowując - myślę, że da się, tylko trzeba regularności i wtedy to nawet nie zauważysz, a samo się zrobi ;)
  14. A ja przyznam, że właśnie termometrem, który miał stanowić bajer, jestem mile zaskoczona i zgadza się z takim zwykłym rtęciowym co do kreski. Przynajmniej przy tych upałach, bo w zimie nie wiem, jak będzie. Ja się tyle naczytałam mieszanych opinii o bezprzewodowych, że jednak zdecydowałam się na kable i wszystko ładnie śmiga, a z przewodami problemów nie widzę (no, może mógłby być ciut dłuższy ten od kadencji). Tak poza tym jajacek ma słuszność z tym pulsometrem. Nie wiem, czy nie jest to przydatniejsza rzecz niż licznik, z kadencją czy bez. Na szczęście nie muszę trenować profesjonalnie, ale na początku jeżdżenia bardzo mi pomagał, żeby się nie zarypać na śmierć, do czego mam tendencje i gdyby nie utrzymujące się wysokie wskazania, to pewnie trudno byłoby mi zastopować bez szkody dla zdrowia :P Oczywiście ma też inne, mniej naiwne zalety ;) Jak chcesz tak całkiem na poważnie, możesz poczytać Joe'a Friela. Ja mam Sigmę 16.12, całość kosztowała ok. 130zł, tyle że do niej pulsometru nie podepniesz i przydałby się albo inny licznik, albo zegarek z pulsometrem osobno (i wtedy chyba nawet zmieściłbyś się ze wszystkim w budżecie).
  15. Super, czyli muszę "tylko" znaleźć jakiś magnesik, który dałoby się zamontować na dłużej. Bardzo Ci dziękuję za odpowiedź :)
  16. Kupiłam czujnik kadencji do licznika Sigmy i właściwie nacieszyłam się nim dwa dni ;p Po jakimś tam czasie zauważyłam, że magnes, który był przyczepiony do ramienia korby gdzieś na trasie zaginął ;) Oczywiście najprościej byłoby pewnie kupić kolejny, ale przyznam, że mam średnie do niego zaufanie, bo od początku trzymał się trochę na słowo honoru na tym ramieniu. Niestety, nie dość, że jest ono od strony ramy wklęsłe, to jeszcze przebiega przez środek taki garbik i przez to magnes w ogóle nie chce trzymać się na kleju, a jedna opaska zaciskowa jak widać kompletnie nie wystarcza, zwłaszcza jeśli wjedzie się w jakiś las czy wyższą trawę. W związku z tym mam takie może trochę głupie pytanie, ale zwyczajnie nie mam pewności, więc wolę zapytać zamiast eksperymentować - czy może być to jakiś inny magnes? A jeśli tak, to czy musi być bardzo mocny, czy "pierwszy lepszy"?
  17. No i tu trafiłeś w sedno. Odniosłam jednak wrażenie, że autor tematu takiego doświadczenia nie ma, więc kieruje się głównie wrażeniami z mierzenia. A jeśli tak, to raczej czyniłoby go bliższemu mojemu przypadkowi. Chyba że obrażam autora i źle zinterpretowałam wypowiedź :)
  18. Co do kierownicy, to bym się jednak nie do końca zgodziła, czy nie ma znaczenia. Do pewnego momentu też mi się wydawało, że to żadna różnica, aż kupiłam sobie nowy rower i prawdę mówiąc na początku w sklepie i przy jeździe próbnej w ogóle tego nie zauważyłam, ale po zaledwie godzinie pierwszej jazdy mocno rozbolały mnie ramiona. Jak się okazało, wcześniej jeździłam na węższej i rozstaw dłoni miałam węższy, a ramiona podczas jazdy były bardziej równoległe do tułowia. Szybko zmieniłam więc kierownicę na najtańszą, jaką znalazłam, ale węższą i komfort jazdy zmienił się nie do porównania. Oczywiście teorie są różne, ale z czasem coraz bardziej widzę, że można się naczytać nie wiadomo jakich mądrości o siodełkach, kierownicach, wielkościach ram itd., a tak naprawdę wszystko potem weryfikują osobiste preferencje, jak zresztą słusznie zauważył jajacek. Po moich osobistych doświadczeniach nie zaryzykowałabym zakupu roweru przez internet wyłącznie na podstawie liczb (chyba że wcześniej przymierzyłabym go i potem znalazła w necie taniej - to zupełnie inna bajka), chociaż wiem, że dużo ludzi tak robi i jest zadowolonych. Może po prostu mam mniej szczęścia albo jestem strasznie drobnostkowa ;)
  19. Dokładnie to miałam na myśli. Czasem wolę nadłożyć drogi, niż jechać taką trasą w godzinach aktywności strażników ;) Jak zresztą zauważyłam w Tarnowie ten problem jest niestety nagminny i patrząc optymistycznie, to może z 10% połączeń stanowią przejazdy. Reszta to przejścia dla pieszych. I wcale nie przekonuje mnie ta wersja o właścicielu gruntu, bo nie chciałabym aż tak źle myśleć o naszym UM, że na żadnej ulicy nie mogą ustalić, co jest czyje :P
  20. To chyba już jest lekkie nadużycie. Ze wszystkich znajomych jakich miałam i osobistych doświadczeń to w ciągu ostatnich 20 lat zniknął tylko jeden rower, ale to była piwnica w takiej dzielnicy, że ja tam w ogóle mało się kręcę, a po zmroku, to nigdy ;) Dużo zależy właśnie od tego, gdzie się mieszka, no i pewnie też tego, jak bardzo kuszący ma się rower. Przyznam, że w moim przypadku było to naprawdę trudne. Można oczywiście urządzić mieszkanie "pod rower", gorzej jednak jest, jak się je wynajmuje. Wtedy odpada możliwość wszelkich haków i wieszaków, likwidowania zbędnych mebli itd. No i też nie każdy rower jest estetycznym holendrem, który w zasadzie niemal automatycznie dodaje uroku miejscu, w którym się znajduje. Czasem jednak decydujące są również względy praktyczne.
  21. Ja sobie bardzo chwaliłam patent, jakim był taki słupek z dwoma wieszakami - jeden rower stawiałam na podłodze, drugi wisiał nad nim. Rzecz o tyle fajna, że nie wymagała żadnego wiercenia, szczególnie, że mieszkanie było wynajmowane. Przedpokój był tak mały, że dwa rowery obok siebie nie miałyby szans stanąć, a kiedy wisiały, to i tak trzeba było skręcać kierownicę, żeby się dostać do łazienki :P Właściciele tego mieszkania zostawili zagraconą piwnicę, w niej m.in. rower córki, którego za darmo bym nie chciała ;) Ale mieli w ścianę wbite kolucho i do tego krowi łańcuch z kłódką. Przez chwilę upchałam do tej piwnicy dodatkowy rower luzem, ale nikt się po niego nie pofatygował ;) Obecnie natomiast mieszkam na trzecim piętrze i nie ma szans codziennie wnosić i znosić rowerów, więc są mocno upchane w piwnicy (w dodatku trzeba je odpowiednio ustawić i dobrze, że dwa 17" z kołami 26", bo większe by nie weszły). Stoją luzem, bez zabezpieczeń, ale jakby zniknęły, to naprawdę ktoś musiałby się zawziąć - do tej części piwnicy ma dostęp tylko 6 sąsiadów, wejście oddzielone kratą, a piwnice następnej klatki kolejną kratą. W każdym razie każde rozwiązanie ma swoje wady i zalety. Zazdroszczę na przykład posiadaczom garaży - u mnie odpada nawet najdrobniejszy serwis, bo zaraz byłaby niewspółmierna awantura :/
  22. Też jestem ciekawa Twoich wrażeń po roku. Ja też kupiłam Kandsa przed rokiem, dokładnie model Energy 1300, dość podobna specyfikacja, główna różnica to mniejsze koła (26") i przerzutki Alivio. Mam to szczęście, że u mnie w mieście jest sklep stacjonarny, więc kupowałam na miejscu i podobnie, jak autorka testu, miałam mieszane uczucia, choć przeważające na plus. Na pewno zgadzam się z większością zalet i wad, chociaż np. u mnie chamskiego napisu z www nie ma albo mam inną definicję reklamy i może go nie zauważyłam :rolleyes: Z takich uwag, które mnie rzuciły się w oczy, to: 1) miałam poprzednio Krossa X2 model bodajże z 2007 roku i tam kierownica była węższa, czyli 580mm, a tu było 660mm - na moje rozmiary zdecydowanie za szeroka (też mam ramę 17"), wymuszała bardziej pochyloną postawę i bardzo szybko przez to męczyłam kręgosłup. Wymieniłam po zaledwie 15-20km i od tego czasu jestem wręcz zachwycona. 2) w związku z wymianą kierownicy straciłam oryginalne chwyty i... to też był strzał w dziesiątkę. Przy fabrycznych osobiście nie wyobrażam sobie jazdy bez rękawiczek, a i z nimi wyglądało to średnio - niby miękkie, niby fajne, a całe dłonie miałam wspomnianych 15-20km w rombiki i trochę je czułam kolejnego dnia. Ale może jestem księżniczką na ziarnku grochu ;) 3) nie mogę odnieść się do opon, ponieważ wymieniłam je w pierwszym tygodniu na kierunkowe, do których jestem bardzo przywiązana, mimo opinii mieszanych ;) Mimo tych uwag ogólnie rzecz biorąc rower w pierwszym tygodniu był rewelacyjny, chociaż do Krossa byłam bardzo przywiązana i nie wierzyłam, że na moją kieszeń znajdę coś konkurencyjnego. Szybko jednak wyszły niedociągnięcia, które może nie do końca są winą producenta, ale trochę mnie rozczarowały, czyli niedokręcone tu i ówdzie śrubki, na przykład przy przerzutkach, które dość szybko przestały działać tak, jak powinny. Kiedy pojechałam do sklepu to wyjaśniać, a przy okazji na przegląd po pierwszych 100km, powiedzieli mi, że cud, że się nie zabiłam, bo koło było niedokręcone (a przed wyjazdem ze sklepu niby wszystko dokładnie sprawdzili). Oczywiście, moje niedopatrzenie i mogłam sobie sama sprawdzić, więc aż tak bardzo się nie czepiam. A co do przerzutek, powiedzieli mi, że wina błotnika (Simpla Raptor), który jakbym zlikwidowała, to by nie przeszkadzał lince. Bardziej rozczarowało mnie to, że ledwo od nich wyjechałam, kolejnego dnia podczas miejskiej wycieczki odpadła mi najmniejsza tylna zębatka. A że laik jestem, to się spietrałam, że rower się zepsuł :P Na szczęście rozmontowawszy w domu, jakoś ręcznie dokręciłam (bo narzędzi ku temu nie miałam) i kolejnego dnia powróciłam do sklepu, ale tylko spojrzeli i powiedzieli, że jest dobrze. Obecnie znów zaczęły szwankować przerzutki i przy najwyższych straszliwie rzężą, więc muszę się im wreszcie przyjrzeć uważniej. Oczywiście, jak pisałam, jestem laikiem i głównie jeżdżę, a nie serwisuję, więc możliwe, że jest to naturalne po tych kilkuset kilometrach i przeleżanej zimie. Jakkolwiek mam porównanie do wspomnianego Krossa, który był niemal połowę tańszy, nawet ruchomego mostka nie miał i w ogóle już w momencie zakupu pozostawiał wiele do życzenia, ale nigdy z nim takich przygód nie miałam i jak raz przerzutki zostały wyregulowane, to potem działały idealnie przez kolejne lata, podczas gdy szczyt moich możliwości technicznych stanowi nasmarowanie, a z poważniejszymi rzeczami jeżdżę do serwisów ;)
  23. Tyle, że nie zawsze między "z zasadami" oraz "zachowaniem zdrowego rozsądku" da się z czystym sumieniem postawić to "i". Przyznam, że osobiście bardzo frustruje mnie sytuacja u mnie w mieście i częściej nie tyle nawet zniechęca do przestrzegania przepisów, ile wręcz przekonuje do wyrzucania ich z pamięci. Wiem, że brzmi to przerażająco, ale naprawdę odkąd jeżdżę w miarę regularnie i świadomie, coraz częściej rozmaite sytuacje wymagają ode mnie wyłącznie zdrowego rozsądku i całkowitego zapominania o przepisach - paradoksalnie - dla własnego i innych zdrowia. Także psychicznego, choć nie tylko. Sytuacje, o których tu piszecie, znane mi są bardziej z Krakowa, ale byłam tam na rowerze raptem 3-4 razy. Na co dzień poruszam się po Tarnowie i tu w niektórych miejscach sytuacja jest kuriozalna. Mamy mnóstwo rowerowych ścieżek czy raczej ciągów pieszo-rowerowych, ale jedne i drugie to droga przez mękę z różnych przyczyn. Te w centrum są zapełnione pieszymi, którzy nie zwracają dosłownie na nic uwagi, chodzą całą szerokością, wypuszczają biegające dzieci, trzymają psy na smyczy i najczęściej są święcie oburzeni, kiedy się na nich zadzwoni. Również na DDRach, no bo przecież kto będzie przechodził z wózkiem z dzieckiem na drugą stronę, jak po tej ma swój blok i wyszedł na spacer? Albo jeszcze lepiej - mamy DDR oddzielony od chodnika żywopłotem. Nikt nie chodzi po chodniku, tylko wszyscy po DDR, bo chodnik jest za blisko ulicy (a tu tak fajnie za żywopłotem), a poza tym jej mniej równy. Do tego geniusz urzędników jest imponujący - mamy taki jeden ciąg wzdłuż górki. Omijać tam pieszych to jedno, znacznie większym wyzwaniem jest jednak w ogóle sama jazda - jedziesz pod górę i co 20 metrów według przepisów należałoby zejść z roweru, bo ciągi są przerywane przecznicami, na których są przejścia dla pieszych. Na samym szczycie górki - przejście dla pieszych z włączanym światełkiem, chociaż spokojnie mogłoby się zmieniać na zielone razem ze światłami dla dla aut (to nie jest skrzyżowanie z sygnalizacją sekwencyjną i w ogóle nie utrudniałoby to w żadnym razie ruchu ani samochodom, ani pieszym). Oczywiście jest to ulubiona okolica Strażników Miejskich kręcących się tam na rowerach, więc jak tylko mogę, szerokim łukiem omijam okolicę. Zwłaszcza, że strażnicy dziwnym trafem czepiają się wyłącznie osób młodych lub tak wyglądających - 50+ lub wyglądający na niedzielnych rowerzystów mogą przejeżdżać przez przejścia dla pieszych bez kłopotu. Zwłaszcza jeśli jadą w przeciwną stronę niż strażnicy ;) Druga rzecz z kolei to ścieżki podmiejskie, z których w teorii mam obowiązek korzystać. Skorzystałam raz i to była jedna z najgorszych moich wycieczek w życiu (po kamieniach nad rzeką jedzie się przyjemniej). Całość wyłożona kostką iks lat temu, niemal nieuczęszczana, więc raz po raz wyrastają na niej kępy trawy, a do tego korzenie z przydrożnych drzew wybrzuszyły kostkę - powyżej 12km/h jedzie się jak po tralce, po 5 minutach kręgosłup całkowicie odmawia posłuszeństwa i ramiona również wysiadają. Jednocześnie obok mamy ulicę szeroką na cztery samochody (ale pasy są tylko dwa: w jedną i drugą stronę), więc spokojnie jest miejsce, aby tamtędy jechać i nikomu nie zagrażać. Ostatnio doszła dodatkowo plaga wieczornych biegaczy ubranych na czarno i nie mających najmniejszego odblasku czy innej lampeczki. Biegnie taki prosto pod koło z przeciwka i myśli, że jak w ostatniej chwili go zauważę, to spokojnie skręcę. Podsumowując - tak, zdarza mi się świadomie łamać przepisy, bo najczęściej kieruję się zdrowym rozsądkiem oraz dobrem swoim i innych uczestników ruchu. Jak widzę pusty chodnik i uliczkę, na której wszyscy parkują tak, że jadące samochody z trudem się przeciskają, to nie robię dodatkowych korków, mając za nic, że wlecze się za mną sznurek aut, tylko zjeżdżam na ten chodnik. I jeśli nawet na tym chodniku są ludzie, to wiem, że to jest ich miejsce i nawet, jak mnie bardzo wkurzają, to wtedy pokorniutko wlekę się za nimi, a dopiero przy możliwie bezpiecznej okazji wyprzedzam. Tak samo traktuję przejścia dla pieszych łączące rowerowe ścieżki. Wydaje mi się absurdem i większym kłopotem gramolenie się z roweru i na rower, niż grzeczne jechanie i uważanie na wszystkich pieszych. Ktoś oczywiście może powiedzieć, że jest to subiektywne i zdrowy rozsądek to rzecz interpretacji, podczas gdy przepisy są uniwersalne i gdyby ich każdy przestrzegał, to by nie było żadnych problemów. Nie wiem, na dzień dzisiejszy trochę trudno mi w to uwierzyć (nie byłam w takich cudownych i owianych legendą krainach, jak Benelux czy inna Islandia), chociaż chciałabym się przekonać, że ma to sens. Na razie jest to na tyle dalekie, że zostanę przy tym rozsądku ;)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...