Skocz do zawartości

unavailable

Użytkownicy
  • Postów

    3 080
  • Dołączył

Treść opublikowana przez unavailable

  1. Albo szukać okazji :) Tak naprawdę za Qubo zapłaciłam nawet ciut mniej niż za Novo Force, bo się trafił jakiś powystawowy import z Niemiec na Allegro. W praktyce oznacza to tyle, że jest jedna rysa na ramie, ale rolka w ogóle nieużywana, więc było warto. Co do lepszego - to jak z rowerami. Dopłacać niby zawsze warto na zasadzie, że dostaje się coś lepszego. Tylko trzeba trzymać w pogotowiu kubeł z zimną wodą, żeby ostudzić zapał i zastanowić się, na ile jest nam to potrzebne. Bo gdybym mogła, to oczywiście, że kupiłabym sobie jakieś Drivo i do tego powiesiła 50 cali na ścianie. Efekty są na pewno bardziej zachęcające, niż film na 7" tablecie ;) Tymczasem mnie nawet pomiar mocy niezbyt kusi, jak zacznę patrzeć realnie na to, co naprawdę robię, gdy tak zwanie trenuję :p
  2. Dla mnie zawsze największy problem był z kodowaniem. Niby wszystko fajnie, a potem nagle wyskakują krzaczki :p Powodzenia! :) My damy radę ;) P.S. Swoją drogą, nie wiem czy przypadek, czy działanie celowe, ale dobry okres na takie zabawy - już po największym sezonie, wyprzedaże u schyłku, a świąteczny szał jeszcze przed nami :D
  3. No nie strasz nawet ;) Zmiana silnika to zmiana silnika, bazę danych zawsze da się przenieść, nawet między różnymi skryptami. Ja generalnie bardzo się cieszę. Jedynie żal byłoby mi historii, gdyby pytanie Jacka miało jakieś rzeczywiste uzasadnienie.
  4. Zwróć uwagę na opór. Te na rolce też są ciche. jeśli nie są magnetyczne, tylko olejowe. Może nie aż tak, jak na kasetę (choć nie wiem, bo tych ostatnich nie widziałam na żywo), ale odkąd wymieniłam Novo Force na Qubo Fluid, różnica jest nie do opisania. Przynajmniej na moje możliwości napędowe - może przy większym oporze słychać coś więcej, u mnie jednak tylko zmiany biegów w rowerze.
  5. No, no, faktycznie imponujące :) Ja niestety prawdopodobnie nie spróbuję, bo nie mogę ani cytryny, ani cukru trzcinowego, a widzę, że to składniki obowiązkowe we wszystkich trzech smakach.
  6. O, a jaki kupiłeś smak? Bo ja zgagę mam od byle czego (od Lewandowskiego też ;)), a przy ISO+ (cytrynowy, pomarańczowy, a obecnie brzoskwiniowy) mnie zawsze omijała. Natomiast zgadzam się odnośnie proporcji - również sypię na dwa bidony 750ml tyle proszku, ile jest zalecane do jednego.
  7. Mnie z kolei - biorąc pod uwagę jak często jeżdżę - szkoda byłoby kasy na trenażer smart, skoro są czujniki, które można sparować z komputerem lub telefonem. Tak podrzucam jako głos w dyskusji :)
  8. Tego nie wie się nigdy. Jak się psuje, to oczywiście lepiej, jak nie, to po co przepłacać ;) Druga rzecz to samo funkcjonowanie serwisów. Lata temu kupowałam Krossa u autoryzowanego sprzedawcy, ale jakoś na niewiele się to zdało, bo serwis i tak był do niczego, ja jedynie straciłam tam czas i nerwy, a w rowerze i tak usterki nie usunęli.
  9. Obaj możecie mieć rację :) To jak z ubraniem - jeden woli bardziej dopasowane, drugi luźniejsze. Wiem, o czym piszę, bo bardzo boleśnie przerabiałam ten temat (w tym roku kupiłam w sumie aż 7 - słownie: siedem - rowerów ;)). Jednocześnie wybór siodełka był szczęśliwym trafem. Kupiłam takie za 50zł i mimo że potem wraz z wspomnianymi rowerami dostawałam jakieś cuda (w tym jedno bodajże za 300-400zł), to i tak zostałam przy tym tanim. Na podstawie moich doświadczeń tak naprawdę nie umiem powiedzieć, co jest lepsze. Oczywiście, do pozycji czy siodełka trzeba się przyzwyczaić, co jednak nie zmienia faktu, że w przypadku niektórych zakupów orientowałam się tak naprawdę po 100-200km, że to jednak nie jest to, czego potrzebuję. Dla mnie takim wyznacznikiem była chęć podjęcia kolejnych prób - jeśli szukałam coraz większej liczby wymówek, aby zostać w domu i dorabiałam sobie w głowie argumenty, że przecież jest piękny i jaką to ma specyfikację, a mimo tego dalej siedziałam przy konsoli, to był niechybny znak, że trzeba się brać do pucowania, robić foty i wrzucać na OLX ;)
  10. On ma taki wyraz z cyklu cwanego łobuza ;) Abstrahując od wszystkiego, najlepszy to jest własny rower i trzeba dziecko jak najszybciej przyuczać. U mnie efekt przyuczania był taki, że po dziś dzień nigdzie chodzić nie lubię. Chociaż jazda na rurce to było coś! :D
  11. Właśnie ja też trochę podejrzewałam stery, ale nie pisałam, bo bez serwisu na miejscu, to nie ma sensu - takie wróżenie z fusów. Mnie się raz zdarzyło, że stukało podobnie, ale stery były w porządku, tylko grzybek za słabo dokręcony. Z kolei ostatnim razem winny był... metalowy bidon, a dźwięk niósł się po całym rowerze. Tak że to na odległość jest dla mnie nie do ustalenia. Szkoda jedynie, że nowy rower, a Ty już masz jakieś problemy.
  12. Jak ktoś nie używa szybki... Poza tym jakoś nie widać, żeby dziecku się nie podobało :D
  13. Tak naprawdę nie dystans się liczy, ale czas. Można taką trasę zrobić w 4, max 5h razem z dłuższymi postojami, a można poświęcić cały dzień. Pomijając wyjazd w jakieś prawdziwe góry, czyli 1000m przewyższeń, dziś poświęcanie całego dnia na taki wyjazd jest dla mnie niewyobrażalne, ale pamiętam pierwszą naszą "wyprawę". Liczyła w sumie 62km, które przejechałam niby w 3:02, jednak czas brutto na pewno był dłuższy. Z tym, że tu wycieczka po prostu taki zakładała, był środek lata i aż się chciało leżeć w trawie i ciepełku. A teraz? Wiatr chłodny, a dzień krótki, co sprawia, że tak naprawdę lepiej jechać niż robić postoje. Ale to moje zdanie. Jako zadeklarowany wróg plecaków, na tę pierwszą wyprawę, oczywiście, zabrałam sakwy. Z perspektywy stwierdzam, że trochę przesadzone, ale to był czas, kiedy jeździłam jak osioł juczny przede wszystkim z uwagi na duży aparat fotograficzny oraz akcesoria na wszystkie ewentualności ;) Mimo wszystko i tak w połowie woziłam powietrze, więc efektu "zarzucania" raczej bym się nie obawiała. Grunt to rozłożyć równomiernie ciężar na obie strony. Obecnie na dłuższe, kilkugodzinne wyjazdy z dala od domu biorę torbę Sport Arsenala podlinkowaną przez @rowerowego. Jak się ją zbytnio obciąży, też się kolibnie czasem na boki, ale jest chyba najwygodniejsza (tylko przy grzebaniu uważać na rękawy z lycry, bo rzep na wejściu potrafi być wredny ;)). Kiedy nie miałam jeszcze wykrytych alergii i jadłam wszystko, jedzenia raczej nie brałam. Kupowałam w Biedronkach to, na co akurat miałam ochotę. Jak była to bułka z jogurtem, to okej, a jak parówki, to także. Ważne jedynie, aby wędliny nie wozić w cieple, żeby się nie potruć. No i dobierać produkty, na które nasz żołądek zbytnio się nie bulwersuje. Nie tylko pod względem rewolucji, ale także obciążenia - posiłek powinien być lekki, a nie że na każdym hopku człowiek czuje, jak wszystko w nim wesoło chlupie. Jest to kwestia bardzo indywidualna. Ja na przykład ostatnio mam coraz mocniejsze podejrzenie, że kompletnie nie służą mi tak zwane wysokoenergetyczne posiłki typu owsianka czy nawet banan serwowane tuż przed wyjazdem oraz zbyt małym wysiłku. Wręcz przeciwnie - obciążają mi serce i od razu wali mi z byle powodu jak oszalałe. Za to po treningu lub przy bardzo ciężkim wyjeździe, taki banan, to już zbawienie. Poza tym bardzo dobrze jeżdżę "na mięsie", które niby trawi się najdłużej. Więc nie ma innej metody, jak ta prób i błędów, i ostrożnego sprawdzania, co organizm lubi, a czego nie. Na pewno ryzykowne są wszelkie smażeniny (nie tylko kotlety, ale też frytki czy nawet naleśniki) i owoce (podnoszą cukier i zwiększają przemianę materii, która i tak przy wysiłku jest podwyższona) oraz bąbelkowe napoje (jakkolwiek te słodkie izotoniki też potrafią zmulić i na początek często najbezpieczniejsza jest zwykła woda). Kwestia ubrań jest dla mnie fundamentalna. W lecie można się bawić nawet w bawełnę, ale nie teraz. W pierwszym roku jeżdżenia właśnie po październikowym wyjeździe skończyłam w łóżku wskutek złych ubrań, czyli ciepło, gorąco, mokro i wreszcie przyjemny wiaterek. Wydaje się, że nic takiego, bo przecież piękne słoneczko, a dwa dni potem gorączka. W gruncie rzeczy można ubrać się relatywnie tanio, jednak jak się to zsumuje, zawsze po kieszeni trzepie. Ja tak miałam właśnie po tej chorobie, gdy kupiłam tylko najpotrzebniejsze rzeczy i wyszło nagle 200-300zł. Ze swojej strony polecam koszulkę z długim rękawem Kipsta (według mnie lepsza od B'Twina, w którym byłam regularnie mokra) oraz potówkę Brubecka. Dodatkowo mam rękawiczki z długimi palcami do biegania (bo mi jakoś zawsze dłonie marzną), rękawki z Deca (jak się ochłodzi, zakładam pod ten długi rękaw), buff (również z Deca, żeby chronić gardło, a poza tym mogę sobie pod górki jechać z otwartym dziobem i łykać powietrze) oraz cieniutką wiatróweczkę (jako ostatnią deskę ratunku, gdy mocniej wieje). Każda z tych rzeczy nie kosztowała więcej niż 30zł, ale razem niestety już robią pewną sumkę. Co do butów, jeżdżę w trekkingowych SPDach za ok. 200zł i nie widzę sensu kupowania butów zimowych. Kiedy jest chłodniej, mam ochraniacze, które ocieplają, a przy okazji nie przepuszczają wody. Niestety, potu także, to ten minus, więc na zbyt wysoką temperaturę nie ma co brać. W każdym razie testowałam je również w zimie i z grubymi skarpetkami wystarczały mi na ok. 2-3h (na więcej nie wychodziłam). Puls jest rzeczą indywidualną. Musisz poznać swój własny rytm i zobaczyć, co odpowiada Ci najbardziej. Oczywiście, można napisać tak, jak @pepe - ma być średni. Tylko dla mnie oznacza to 150-160, podczas gdy dla wielu innych takie tętno jest fazą wysiłkową. Pojeździj trochę z tym nowym licznikiem do pracy, zobacz kiedy byłeś mniej lub bardziej zmęczony, wtedy coś już naszkicujesz. A żeby nie tracić pogody, na te 60km po prostu jedź w wygodnym dla siebie tempie, bez patrzenia na pulsometr, ale i bez prób bicia rekordów.
  14. @nctrns, jak potrzebujesz, jest też taki sam, tylko ciut większy (i droższy). Choć ten na podstawowe rzeczy naprawdę wystarcza :) U mnie jeszcze miejsce by się znalazło, ale raz, że obecnie nie stać mnie nawet na Kandsa, a poza tym jakoś nie widzę zastosowania. Ja już mam taki problem z dwoma kompletami opon czy nie daj Bóg różnym stopniowaniem kaset, a po krótkim eksperymencie z dwoma szosami (wyjściową i roboczą) doszłam ostatecznie do tego, że jakby mnie to nie ograniczało, muszę mieć rower uniwersalny i chyba niestety jeden :) Rozumiem, gdybym jeździła na przykład na dwa tygodnie w Tatry, a mieszkała na Mazowszu - to okej, podmianki mają sens. A u mnie? Nawet jak jest płasko, zawsze jakiś podjazd się trafi i jak asfalt, to i tak zawsze w krzakach wyląduję. Choćby wczoraj - miało być płasko, wyszło ponad 300m na 50km, no i miało być asfaltowo, a tradycyjnie trafiłam do lasu. Według logiki powinnam mieć crossa lub gravela i te logiczne argumenty, jak wszyscy wiecie, kiedyś mnie przekonały - miałam oba. Tyle że tych leśnych i podjazdowych odcinków procentowo wypada ile? A męczyć się poza nimi na szumiącej oponie, z połową zbędnych miękkich przełożeń i cięższymi tarczami, aby raz w miesiącu zjechać z 8% góry, to trochę masochizm. W tym kontekście zazdroszczę, że dla mężczyzn poza podjazdami nie ma większego znaczenia, czy nosicie 10 czy 14kg. Pamiętam jak się przeprowadzałyśmy - miałam spakowane w pudle ok. 25kg żwiru akwariowego. Nie byłam w stanie przesunąć tego w bagażniku, aby podać koledze. A gość, który ma już podtatusiały brzuszek i nie uprawia żadnych sportów, po prostu to wziął i wyniósł na trzecie piętro... Więc tak sobie myślę, że chyba nawet część z Was nie wie, o czym ja tu w ogóle piszę. A część ma koleżanki z cyklu tych, co to "że ja niby gorsza?!" i pewnie noszą te rowery bez zająknięcia :p Z całym moim rzekomym feminizmem kompletnie nie mam parcia na takie równanie się w osiągach. Wystarczy popatrzeć na wyniki jakiegokolwiek sportu zawodowego, żeby zobaczyć, że natura w tej kwestii nie bardzo daje się wykiwać ;)
  15. Widzę, że plecaczek z Deca rządzi :D Mam takich aż trzy sztuki, bo kiedyś kupiłam jeden, a teraz w sierpniu dwa dostałyśmy z siostrą za udział w rajdzie rowerowym. Ale na rower nadal nie widzę u mnie zastosowania :) To tyle dygresji. Niech zostanie "Rudy", rodzi pozytywne skojarzenia, a i z umaszczeniem w konflikt nie wchodzi :) Waga całkiem wporzo, dla mnie nadal za dużo, ale mnie szosa rozbestwiła tak, że chyba dopiero jak już mi wszystko odmówi posłuszeństwa, wrócę do amortyzatora i szerokich opon (choć do szerokiej kierownicy nie wyobrażam sobie, że kiedyś się przekonam) ;) Coś prócz opon planujesz zmieniać czy wszystko Ci odpowiada?
  16. Myślę, że zwracamy na inne rzeczy uwagę. Piszesz o tym, że jechać szybciej o 3km/h na całej trasie to dużo i tu oczywiście się zgadzam. Do tego stopnia dużo, że choć nigdy nie robiłam takiego doświadczenia, myślę, że na ok. 50km, jadąc 20km/h, prawdopodobnie dojechałabym do celu w podobnym czasie (o ile nie gorszym ;)), co jadąc 23km/h. Dlaczego? Bo zwyczajnie musiałabym częściej i na dłużej stawać. Więc to jak najbardziej potwierdza, co piszesz i z tym akurat się zgadzam. Ja skupiłam się na aspekcie: rekreacyjne ;) I chodziło bardziej o to, że przy tej rekreacyjnej przejażdżce wspomniane 3km/h nie robią różnicy aż tak tragicznej w drugą stronę. To znaczy, gdy musimy się do kogoś słabszego dostosować. Druga rzecz, że ja sama choćby w tym roku mam rozpiętość średnich prędkości dokładnie 2-3km/h (pomijam skrajne przypadki, gdy miałam nowy rower i gnałam jakby mnie gonili oraz jakieś zimowe eksperymenty po zaśnieżonym lesie). Jednocześnie rozpiętość średniej kadencji jest znacznie mniejsza niż te 13rpm, stąd zgodziłam się, że jest to przepaść. Innymi słowy prędkość zależy od bardzo wielu czynników, przede wszystkim zaś jest wynikowa, podczas gdy kadencja to rzecz bardziej pierwotna i dobierana do osobistych preferencji. Może po prostu inaczej definiujemy rekreacyjną jazdę? Nie będę specjalnie mojego stanowiska bronić, bo jakiekolwiek szacunki czy analizy to nie moja bajka. Pod tym względem jeżdżę w stu procentach amatorsko i tak naprawdę analizy przełożeń dokonuję tylko raz - w momencie zakupu. Jeśli poprzedni napęd mi odpowiadał, szukam takiego samego, jeśli nie - w zależności od potrzeb szukam innego zestopniowania.
  17. Super! I do tego ładny, co też ważne ;) Wielu wspólnych kilometrów :) A duża jest różnica wagi między nim i "klockiem"? :D
  18. Tak, 13rpm to przepaść w każdym wypadku, ale już przy jeździe rekreacyjnej (a o takiej mowa) różnica 1-3km/h jest może nie niezauważalna, ale na pewno trudno nazwać ją przepaścią ;) Co do liczenia kadencji, mam identyczny problem jak z pulsem mierzonym z nadgarstka. Prosta rzecz, którą każdy idiota potrafi, a ja od dziecka nie umiem - mimowolnie zaraz zaczynam liczyć sekundy. Musiałby mi ktoś z boku czasu pilnować :p Tak poza tym z taką naprawdę idealnie równą kadencją jeździć nie umiem. Nawet na prostej, w równym rytmie, zawsze zachwieje się o te 2-3 obroty. Tak na marginesie, takie osiągi, o jakich piszecie, w ogóle są poza moim zasięgiem. Przy 90-95rpm zaczynają się poważne problemy z tętnem, do tego dochodzą wkrótce bóle bioder (pewnie wskutek operacji). Kolana zresztą jakoś też u mnie za bardzo wysokiego tempa nie znoszą. Ale też zdarza się, że mięśnie bolą mnie na tyle, że intuicyjnie szukam wyższej kadencji. Wczoraj zaliczyłam taki wyjazd - po przeszło tygodniowej przerwie i przy przewyższeniu ok. 170m na 60km oczywiście miałam średnie tętno 171, a na małej góreczce w mieście dobiłam do 197bpm (w głowie szumi bardziej niż po wódce :p). W dodatku i tak średnia kadencja wyszła mi na koniec 73rpm (ale to pewnie przez to, że jednak blisko 20km to było przeciskanie się przez miasto). Tak że fajnie macie i radujcie się, że możecie ;)
  19. Obie te prawdy bardziej pasują mi do hamulców hydraulicznych, a nie ogólnie tarczowych. Tak jak napisałam wyżej - moje Spyre w deszczu były gorsze niż obręczowe. Na prostej omal nie wjechałam w ludzi pod sklepem, a co dopiero na zjeździe. Co do modulacji siły, to też słyszę te opinie głównie na temat tarcz hydraulicznych. Ja sama w każdym razie kompletnie nie widzę różnicy między mechanicznymi oraz obręczowymi.
  20. https://www.olx.pl/oferta/rower-specialized-roubaix-sl4-comp-disc-szosa-endurance-CID767-IDvsk1y.html
  21. No, to już ma jakiś sens. Tyle, że niezbyt wyobrażam sobie karbonowe koła w rowerze za 3-4 tysiące (katalogowo, ma się rozumieć) i chociażby dlatego zostałabym przy obręczówkach dla chętnych. Ale może mam małą wyobraźnię ;)
  22. Patrz jaka nowość - pierwszy diesel z przeróbką na gaz :D Tłumaczenia bywają naprawdę rozkoszne. Tak ze śmiesznych tematów okołorowerowych, to mi w tym tygodniu sobotę zajumali :P Miałam dziś iść na długą wyprawę, a w niedzielę wypocząć. Szykowałam się od wczorajszego wieczora, skompletowałam rynsztunek, wgrałam mapy, nasmarowałam łańcuch, a tu dziś rano telefon mi mówi, że mamy niedzielę. Przez pierwsze kilka minut byłam pewna, że jakiś wirus lub błąd systemu. Niestety siostra mi powiedziała, że naprawdę mamy niedzielę... i nici z wyjazdu :rolleyes:
  23. Do mnie też te obracane nie przemawiają. Może do jazdy po bułki ma to sens, ale nawet na małych podjazdach za nic nie chciałabym się z tym pitolić. Więc tu jak najbardziej podpisuję się, że wymienić warto. Natomiast odnośnie korb na kwadrat też się kiedyś naczytałam i według mnie demonizuje się je tak samo, jak hamulce VB, że o wolnobiegach nie wspomnę (tu może troszkę przesadzam, bo wolałabym kasetę, jednak z drugiej strony na pewno nie wymieniałabym połowy roweru, aby zrobić taki upgrade). Pepe słusznie pisze - zaletą kwadratu jest to, że są relatywnie tanie, dodatkowo wydaje mi się, że przy normalnej, rekreacyjnej jeździe suport generuje mniejsze problemy niż pozostałe typy, w których co i rusz czytam, że coś stuka i puka. Wyjściowo te ze zintegrowaną osią w porównaniu do kwadratu na starcie chodzą cudnie, potem jednak różnie bywa. U mnie po jakimś tysiącu w większości w suchych warunkach już chrzęści i wszystkie różnice troszkę wywietrzały ;)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...