Skocz do zawartości

unavailable

Użytkownicy
  • Postów

    3 080
  • Dołączył

Treść opublikowana przez unavailable

  1. Tak po przeczytaniu testów i oglądnięciu filmików Wahoo w tej chwili wydaje mi się bezkonkurencyjny, tylko cenę (zwłaszcza z dodatkami) ma zaporową i nie wiem, czy w ogóle jest dostępny w polskiej dystrybucji. Ale jakby mnie było stać, na pewno bym zakupiła.
  2. Jak są drogowskazy :D Ja zwykle lubię takie zakuprza, że tam nawet nie zawsze wiadomo, że się wyjechało z terenu jednej gminy i wjeżdża się w kolejną ;) Po przeczytaniu porad Łukasza (albo filmiku, bo już nie pamiętam) próbowałam też takiego patentu, o którym, Jacku, piszesz. Przy okazji do tego celu polecam etui na telefon z Lidla (przynajmniej w tym roku mieli je w ofercie), które według mnie na smartfon nadaje się akurat średnio, za to jako minimapnik jest idealne ;) W każdym razie wypisałam sobie taką karteczkę, planując trasę bocznymi drogami ze Słupska do Darłowa. Jednak trasa nie była aż tak skomplikowana, żeby cały czas wymagała sprawdzania punktów kontrolnych, tak więc podziwiałam widoki, jechałam prostą drogą i nagle jak trafiłam na rozjazd z trzema drogami do wyboru, to zgłupiałam. Oczywiście nie wiem, w jakiej miejscowości jestem, drogowskazów zero, a wbrew temu, co dziś widzę na mapie Google, każda droga wyglądała tak samo prawdopodobnie. Na szczęście jakaś pani czekała na busa, więc ją zapytałam jak dojechać... no, do Darłowa, bo przecież nie byłam nawet pewna, jaka miejscowość ma być kolejna :D Tak więc nie zawsze jest to takie całkiem kolorowe. Mapy papierowe (obojętnie jaka skala, drukowane czy kserowane) mają tę znaczną wadę, o której pisze Rowerowy. Oczywiście, że prędzej czy później jakoś się dojedzie, ale czasem też ważne jest "jak". W tym roku podczas pielgrzymki do Częstochowy - podobnie jak zawsze - przewodnicy stada mieli wielgachną wydrukowaną mapę (kilka sklejonych ze sobą kartek A4), ale i tak się na niej w pewnym momencie pogubili. Zaczęło się od tego, że na jednym skrzyżowaniu zapytali babinę, jak dojechać do danej miejscowości. Po kilku kilometrach okazało się, że ona znała inną trasę niż oni. Na kolejnym skrzyżowaniu sprawdziłam swoje mapy Google, ale szkoda im było nadkładać 5km, żeby cofnąć się do Kazimierzy Wielkiej (i pojechać jak zawsze), więc mnie nie posłuchali i eksperymentalnie pojechali prosto. Te 5km kosztowało nas całą serię hopków, co w sumie dało ponad 100m więcej podjazdów na całej trasie. Mimo wszelkich niedogodności i ograniczeń, ja sobie nową technologię dość chwalę, co nie zmienia faktu, że z nawigacji korzystam jedynie awaryjnie, czyli na krótkich, całkowicie nieznanych odcinkach z dużą ilością rozjazdów. Podoba mi się jeszcze opcja jazdy po śladzie odkrywana przeze mnie dopiero od niedawna. W zasadzie jak na razie ta jest dla mnie najwygodniejsza, ale muszę ją bardziej rozkminić przy lepszej pogodzie, na jakichś dalszych dystansach i z większą ilością kręcenia, czyli niestety najwcześniej pewnie za pół roku :mellow:
  3. Żeby była jasność - ja nikogo do legginsów nie namawiam, a wręcz sama jestem zdziwiona, że u mnie to zdaje egzamin. A że nie jeżdżę o nieludzkich porach lub warunkach, jak Ty, nie mam potrzeby zmiany na nic lepszego. Szczególnie, że znalazłaby się cała lista bardziej palących wydatków ;) Z używanym zależy co i zależy jak bardzo używane ;) Butów po nikim nie ubiorę i nie chodzi nawet o higienę (bo wyprać można), ale samo rozbicie, układanie stopy itd. Natomiast moja podsiodłowa ortalionowa "żaglówka" kosztowała cały 1zł i chociaż w założeniu kupiłam ją tylko do wycięcia metki, to w sumie szkoda mi było niszczyć, ponieważ okazała się bardzo praktyczna zarówno na wiatr, jak i nawet lekki deszczyk. To jest zresztą jak z każdą używką - czy to samochód, czy rower, czy część, czy szmatka - trzeba mieć trochę szczęścia, żeby utrafić i do tego nieco się znać, żeby nie zrobić głupiego interesu. Właśnie pisząc wczorajszego posta, przemknęło mi przez myśl, że ja to mam jakąś zjechaną gospodarkę cieplną :D Na przykład w głowę nie marznę w ogóle, zawsze jest ciepła i tracę też przez nią większość wody z organizmu (nie dalej jak przed tygodniem wróciłam z kucykiem mokrym po sam koniec, a wcale nie szalałam). Podobnie mam z nogami, ale już nie ze stopami - w palce u nóg marznę nawet latem i w tej kwestii doskonale rozumiem wszystkich fanów skarpetek i sandałów (nie, nie praktykuję, jedynie rozumiem :D). Zresztą mi się stopy prawie w ogóle nie pocą, a już na pewno mniej niż cokolwiek innego. No i momentalnie wychładza mi się biust i brzuch. Też zdarza mi się zmarznąć nawet w lecie, stąd potem te osiem warstw kufajek po sezonie. A druga sprawa to, że 15 stopni 15 stopniom nijak nie jest równe. Jedno to klimat - kiedy jeździłam nad morzem w tym roku w maju i pod koniec października, bywały temperatury wyższe o kilka stopni niż w Tarnowie, a było chłodniej. Do tego dochodzą warunki. Przysłowiowe 15 stopni z dużym wiatrem, wilgotnym powietrzem oraz brakiem słońca potrafi dać w kość mocniej niż nawet 5-8 stopni, ale z bezwietrznym suchym słoneczkiem.
  4. Podobnie jak i dla Ciebie, ekonomia również ma dla mnie dość duże znaczenie (co nie znaczy, że czasem nie wydam trzy razy tyle niż potrzeba, bo mi się akurat coś ogromnie spodoba i zamarzy), jednak "rozsądna cena", jak już wielokrotnie zauważyłam na tym forum, dla każdego ma inne znaczenie, a rozpiętości potrafią być naprawdę niesamowite. Z używkami internetowymi jest ten kłopot, że najczęściej ma to ktoś z drugiego końca Polski, a mierzenie centymetrem ma średnie przełożenie na efekt końcowy. Nie wiem, mojej mamie jakoś się tak te ubrania udaje kupować (nie na rower, rzecz jasna ;)), ale ja wciąż podchodzę nieufnie. Trzeba było tak od razu. Po Twoim opisie wyobrażałam sobie rowerzystę w szpitalnych woreczkach ;) Co nie zmienia faktu, że nie wiem, jak to robisz, że nie masz potem białych jak papier, pomarszczonych stóp. Czy to w ogóle jest technicznie możliwe? :D Swoją drogą nie pamiętam, kiedy ostatni raz przy -15* byłam na zewnątrz. Nawet bez roweru ;) Mnie w głowę zawsze jest gorąco, co najwyżej potrzebuję czegoś na uszy, jak już naprawdę zaczyna być zimno. Przy dużym wietrze wystarczają mi niepodpięte słuchawki douszne. Jancio, Ty tak serio wszystkie ciuchy ważysz?! :blink: Poza tym rajtki na polarze to chyba wyłącznie na trzaskający mróz w moim przypadku ;)
  5. Mnie Wigry 3 w dzieciństwie przyzwyczaiły do tego, że jadę do momentu, kiedy naprawdę już dalej się nie da (czyli woda w różnej postaci lub mocniej zarośnięty las, a nad morzem dodatkowo jeszcze tereny wojskowe ;)), więc w sumie nawigacja rowerowa nie jest aż taka zła. Z drugiej strony co innego przejechać przez łąkę nawet szosą, a co innego, gdy tego typu tereny stanowią 30-50% całości dystansu. Wtedy można zacząć się zastanawiać, jak regularnie niektórzy panowie na trasie do Częstochowy żartują z prowadzących rowery pod górkę, że to nie jest piesza pielgrzymka :D Wracając jednak do tematu, najczęściej jadę po prostu przed siebie do jakiegoś celu i wracam inną drogą, robiąc pętlę. W większości to są stałe trasy, znane z samochodu, część odkrywana podczas jazdy, gdy sięgam po mapy (nie nawigacje, tylko właśnie mapy). Do poziomu dróg wiejskich zaryzykowałabym, że są dobre, problem jest natomiast w przypadku dróg leśnych, szutrów itp. Wtedy zaczyna się prawdziwa wolna amerykanka, czyli to, o czym pisałam wyżej: rowy z wodą, bagna, powalone drzewa (nie że jedno, tylko całe połacie), ogrodzenia oraz drogi położone ok. 200 metrów od wskazania na mapie. Notatek raczej nie robię, czasem spytam miejscowych na rozdrożach. Wiele razy uratowali mi skórę, chociaż komunikacja z nimi bywa specyficzna, a czasem i tak pozostaje się zdanym na siebie ;) W maju na jednej z pomorskich wsi spotkałam chłopaka (może z 17-20 lat) i zapytałam, gdzie skręcić na najbliższym skrzyżowaniu. Myślicie, że zrozumiałam odpowiedź? Zajeżdżał z gwarą i jeszcze tak niewyraźnie mówił, że nie szło się połapać. W dodatku machał rękami w obie strony, więc z tego też trudno było wyczaić, który kierunek jest właściwy :D Generalnie okoliczne wyjazdy do 80km są dla mnie w miarę do opanowania, znacznie gorzej jest w przypadku ambitniejszych wypraw, kiedy chciałabym odwiedzić kilka miejsc lub rozłożyć na kilka dni (co jest na razie marzeniem niespełnionym), niekoniecznie jadąc tak, jak jedzie się samochodem. Poza tym o ile w promieniu ok. 50km od Tarnowa mniej więcej orientuję się, które drogi są ruchliwsze, a które mniej, gdzie asfalt jest znośny, a gdzie wygląda jak powierzchnia księżyca, gdzie wreszcie nie natknę się na jakąś wielgachną górę, którą spokojnie można byłoby ominąć nadkładając 5km, o tyle o innych miejscach w Polsce takiej wiedzy nie mam, a Google nie zawsze mi to dostatecznie satysfakcjonująco wyjaśni ;)
  6. Bardzo cenna wiedza z tą odzieżą dedykowaną do biegania. Nie wiem, jak będzie z podlinkowaną przeze mnie kurtką, ale możliwe, że coś jest na rzeczy. Nie mam akurat porównania w przypadku odzieży termoaktywnej, bo testowałam tylko Kipsta (sporty drużynowe, piłka nożna itp.) oraz B'Twina (rower). W tej drugiej było mi początkowo znacznie goręcej, a że trudniej odprowadzała pot, potem z kolei byłam mokra i szybko organizm się wychładzał. Jeździłam natomiast latem początkowo w koszulkach Kalenji, teraz B'Twina i faktycznie, właśnie nawet w lecie, w Kalenji potrafiłam przy mocniejszym powiewie wiatru częściej zmarznąć (w B'Twinie też się oczywiście zdarza, ale znacznie rzadziej). Co do ortalionów - jestem ich wielką fanką ;) Nawet najtańsze w pewnych okolicznościach są lepsze niż niejedna kurtka z prawdziwego zdarzenia. W zasadzie to nieodłączny element wyposażenia mojej podsiodłówki. Niestety, w moim przypadku spełniają one swoją rolę najlepiej w okresach przejściowych, jak wczesna wiosna/późne lato, kiedy wieczory potrafią być chłodne. Ewentualnie podczas ciut chłodniejszego lata, kiedy po dużym wysiłku staję w dużym cieniu i jeszcze zawieje wietrzyk. Natomiast poniżej 15 stopni ich przydatność dla mnie jest znikoma. Co najwyżej nadają się na jazdę przy większym wietrze, jak już nic innego nie pomaga. Na postój potrzebowałabym coś z podpinką, ewentualnie może softshell, ale też nie chcę wydawać nie wiadomo ile.
  7. Swego czasu kupiłam jakąś wiatrówkę Kalenji, a w sumie mam trzy takie kieszonkowe modele, ale one mają rację bytu maksymalnie do 15 stopni. Ewentualnie ubrane na stałe też się sprawdzają. Natomiast mi chodzi o coś cieplejszego właśnie na takie 10-15 stopni, kiedy schodzę na kilka(naście) minut z siodełka porobić zdjęcia. Wtedy przydałoby się coś w stylu wiatroszczelnego cienkiego polaru ;) Obecnie mam na oku takie coś: https://www.decathlon.pl/kurtka-evolutiv-xtrem-id_8367761.html, chociaż nie wiem, czy dam radę w tym roku przetestować, bo za oknem właśnie prószy. Ja mam za to ciekawie ze spodniami - jeżdżę w tych samych, co jeździłam w lecie i prawdę powiedziawszy samą mnie to fascynuje, jak można wytrzymać w tych samych legginsach przy 25 stopniach i potem przy 10. Moje nogi, widać, żyją swoim życiem :D Z plecakami naprawdę nie mogę. Mimo posiadania termoaktywnej warstwy ubrań oraz plecaka - a właściwie bukłaka - typowo sportowego, z wentylowanymi plecami i siatkowanymi szelkami, pozostaję wierna sakwom, sakiewkom, sakieweczkom. Prawdopodobnie niebawem otworzę muzeum Sport Arsenala i zacznę pobierać symboliczne opłaty ;) Mam w tej chwili od nich jedne duże sakwy, dwukomorową torebkę na ramę (ta wylądowała na MTB, bo do szosy nie podchodzi niestety), torbę na bagażnik, pod choinką znajdę plecako-sakwę z serii Expedice, na gwarancję pojechała właśnie podsiodłówka Expedice i teraz się czaję na zakup 11- lub 8-litrowej podsiodłówki (od wczoraj mam dylemat), żeby nie musieć zakładać bagażnika na jednodniowe i jednoosobowe ciut dłuższe wycieczki. Do tego mam podsiodłókę Topeaka i torebkę na kierownicę z... Biedronki :) Czy mogłabym z którejś z nich zrezygnować? No właśnie nie bardzo bym chyba umiała, bo każda nadaje się na innego rodzaju wyjazd. Obłęd :rolleyes:
  8. Według mnie do końca lepiej nie ryzykować. Tego powietrza nie ma aż tyle, a w niektórych dętkach zawór od samego odkręcania lubi się lekko przegiąć. Tak od połowy do 3/4 - wystarczy i do spuszczenia powietrza, i do komfortowego napompowania. Chyba że robisz to na czas w pitstopie, to wtedy odkręcaj całość ;)
  9. O, kurczę! No na taką prostą rzecz nie wpadłam :D Chociaż na jedno wpięcie chyba dałoby radę, najwyżej potem dziura i ewentualne zbieranie strzępków ;) Co racja, to racja. Jakkolwiek z braku laku wciąż awaryjnie taki właśnie żagiel trzymam pod siodłem i stosunkowo często po niego sięgam. Jak najbardziej się zgadzam. Chociaż ja akurat polecam nie z Lidla, tylko tańsze serie z Decathlonu. Niekoniecznie rowerowe. Szybko porzuciwszy bawełnę, zaczynałam jazdy od koszulek Kalenji po około 15zł za sztukę. Teraz mam niewiele droższe B'Twina za 20zł w promocji (normalnie chyba 30zł). Na okres wiosenno-jesienny polecam termoaktywną Kipstę (kupiona również za 20zł zamiast 30zł). Wcześniej miałam krótko B'Twina, ale jakaś dziwna rozmiarówka (ja rozumiem, że rower to dłuższy tył, ale to wygląda jak sukienka) i dość szybko jestem w niej mokra. Ponadto w chłodniejsze dni doceniłam bieliznę termoaktywną Brubecka, której przynajmniej pewne elementy da się kupić dość tanio - za potówkę dałam niecałe 30zł, a za bokserki niecałe 20zł. Warstwa termoaktywna ma tę zaletę, że można na nią ubrać coś "normalnego" - na pierwsze długie wiosenne wycieczki (dystanse powyżej 50km plus częste postoje na fotki, więc potrafi to zająć prawie cały dzień) mój ulubiony zestaw to właśnie potówka plus bluza kangurka. Na jesieni sprawdza się gorzej, bo przy tych samych temperaturach wiatr jest chłodniejszy. Oczywiście na dojeżdżanie do pracy przy mrozach czy w ogóle przed wschodem lub po zachodzie słońca taka odzież ma średnią rację bytu, ale póki mówimy o samej rekreacji, według mnie jest to rzecz warta dodatkowego wydatku. Najgorzej jest na początku, jak trzeba kompletować szafę od nowa - wszystko jest potrzebne i jak się tak zacznie sumować dyszkę z dyszką to można niezłej zadyszki dostać ;) Jednak rozkładając na raty, a potem systematycznie dokupując w razie potrzeby, przestaje się to aż tak odczuwać.
  10. Hm, tylko musiałaby być jakaś grubsza. Ciekawe jeszcze, jak ją upcham, skoro cienka wchodzi na wcisk, natomiast większych podsiodłówek na rynku nie mogę jakoś wyhaczyć :D Radek pisał mi kiedyś o Authorze Sumo, ale nigdzie już teraz nie można jej dostać... Chociaż znalazłam w trakcie pisania tego postu nową serię Sport Arsenal W2B. I teraz mam dylemat, czy brać 8 czy 11 litrów. Niby większa mi niepotrzebna, ale jak widzę różnicę rzędu 5zł, to od razu zaczynam się zastanawiać, czy może przypadkiem nie będę żałować :rolleyes: A w ogóle to na razie wracam do zarabiania na którąś z nich :lol:
  11. Z żółtym to już na starcie będziesz mieć +10 do dynamiki ;) Ja powoli kończę codzienne wycieczki do paczkomatów. Jeszcze tylko dwóch kurierów zostało i rękawiczki do wymiany, bo palce okazały się za długie (będą jaja, jak w mniejszym numerze palce będą okej, a cała reszta ciasna :D).
  12. Przyznam, że nigdy ubrań nie ważyłam. Odkąd nie jeżdżę w mokrej bawełnie, wszystko jest lekkie :D Na temat wkładki nie dyskutuję, bo pewnie, Radku, masz rację. Tylko na chwilę obecną szkoda mi kasy na eksperymenty, zwłaszcza jak nie czuję potrzeby. Inna sprawa, że moja jazda na rowerze to nie tylko sama jazda, więc staram się osiągnąć jak największy kompromis między ubraniem cywilnym a kolarskim ;) A przy okazji tej kwestii właśnie - w ogóle mam duży kłopot z odpowiednim ubraniem przy temperaturze poniżej 15 stopni. Problem wynika z tego, że moje rowerowe wyjazdy w 1/3 składają się z robienia zdjęć. Więc albo jadę i jest mi w sam raz, ale po pięciu minutach bawienia się aparatem zaczynam mieć dreszcze, albo gotuję się podczas jazdy. A im niższa jest temperatura, tym większa bieda z tymi amplitudami i coraz trudniej się rozgrzewać. A szkoda straszna, bo nawet teraz widoki potrafią być piękne i warte uwiecznienia.
  13. A mnie szosa dodała nieco klasy ;) Jeszcze w tym roku na crossie każdorazowo jeździłam w dresowych spodniach, ale do nowego, zgrabnego roweru wyglądały tak wieśniacko, że się musiałam przerzucić na obcisłe :D Jakkolwiek wymiana spodni była jedynie kolejnym etapem ewolucji trwającej od pewnego czasu. Zaczynałam od białych adidasów, bawełnianych T-shirtów i longsleeve'ów, tanich przydużych ortalionów oraz sztywnych daszków za 5zł ;) Ciekawa jestem, czy kiedyś nastąpi moment, że kupię spodnie z wkładką i jakiegoś softshella z prawdziwego zdarzenia. Trzeba było zamieniać skarpetki miejscami i prać parę co drugi dzień :D
  14. Te mapy to ja w ogóle nie wiem, kto rysuje i na jakiej podstawie. Kilka razy zdarzyło mi się na różnych nawigacjach - Google, HereMaps, Automapa - że mimo odptaszkowania dróg gruntowych, mapy wywiodły nas w bezdroża i łąki. I to dosłownie - raz (właśnie z Automapą) wylądowałam przed stadem owiec ;) A ile razy Google w ubiegłe wakacje wywiodło mnie w pole, to już nawet nie zliczę. Zdarzało się, iż rzeczywiste drogi znajdowały się około 200-300 metrów od tych na mapie (oczywiście na mapie tamte nie istniały), a bywało i tak, że trasy kończyły się na ogrodzeniu z drutu kolczastego, powalonym pniu i zaroślach czy może leśnym bagnie lub szerokim rowie z wodą i trzeba było zawracać. Wysokości raczej nie zmienię, bo moja już jest na tysiącu podkładek, a mostek mam lekko podniesiony. Chyba że jest jakaś jeszcze trzecia możliwość, której nie znam. Natomiast co do dolnego chwytu, musiałabym eksperymentować, a to nie jest moja najmocniejsza strona. Najczęściej podczas mierzenia w sklepie odpowiada mi 90% rozwiązań, potem w praktyce jedynie 10% przechodzi próbę łamania bariery 50km. Do tego dochodzi kwestia przyzwyczajenia, które zafałszowuje właściwą ocenę. Najlepszy przykład to prostowanie się osoby, która ma tendencje do garbienia - przyzwyczajony do wygiętej pozycji kręgosłup zawsze będzie bolał, kiedy się go nagle wyprostuje, co nie znaczy wcale, że taka osoba nie powinna się uczyć prawidłowej postawy. Tak więc myślę sobie czasem, że chyba moim kolejnym dużym wydatkiem powinna być nie Sora czy inne cudowne wynalazki, a jednak bikefitting ;)
  15. W kwestii worków foliowych raczej zgadzam się z większością. Chociaż grzybica to dopiero po jakimś czasie, najpierw odparzenia, czyli też nie najprzyjemniejsze. Worków foliowych można oczywiście użyć, ale raczej awaryjnie, a nie jako stałe rozwiązanie. Poza tym nie widzę większej różnicy, czy człowiek gotuje się w swoim pocie, który nie ma gdzie odparować, czy ma mokro od deszczu. Są przypadki, że naprawdę wolę drugą opcję. No i do tego wszystkiego dochodzi jeszcze estetyka. Wprawdzie nie wyglądam na rowerze jak jadące milion dolarów (właściwie wiele można by zarzucić, zarówno mojemu strojowi, jak i rowerowi), ale w gumowych rękawicach i foliowych workach na nogach trochę byłoby mi głupio wychodzić z domu. Jakkolwiek zgadzam się z Tobą w jednym - zdrowie ważniejsze niż estetyka, a odmrożenia gorsze od grzybicy. Tyle że naprawdę nie pamiętam sytuacji, żebym się nie pociła. Kilka lat temu dojeżdżałam na dworzec, około 20 minut w jedną stronę (z powrotem ciut dłużej, bo pod górkę), w tym także zimą taką ze śniegiem, wiatrem i wszystkimi innymi atrakcjami ;) A że wracałam po godzinie 23, potrafiło być naprawdę nieprzyjemnie. Z butami było w porządku, bo miałam zimowe trekkingi (zwykłe, nie spd), ale z dłońmi do samego końca nie odkryłam słusznego rozwiązania. Albo marzłam na kość, albo były mokrusieńkie od potu i zaledwie po 20 minutach wyglądały jak po wyjściu z kąpieli w dzieciństwie. Niczego pośredniego nie udało mi się osiągnąć. Więc nie przekonuje mnie to, że istnieje jakaś ogólna prawda odnośnie mniejszego pocenia się na mrozie. Co do moczenia tyłu/przodu, jak najbardziej zależy to też od opon. Jakkolwiek mam dość gładkie opony 700x25c i u mnie zawsze tył jest masakryczny, a przód całkiem niezły, chociaż 30km/h przekraczam tylko z górki ;) Tutaj przykład po moim ostatnim wyjściu z domu: https://scontent-waw1-1.xx.fbcdn.net/v/t1.0-9/24059075_352274861910322_8654593068424044503_n.jpg?oh=23767fde296a5af54ef9342f3484b5a5&oe=5AD5CED7 https://scontent-waw1-1.xx.fbcdn.net/v/t1.0-9/24129458_352274931910315_7640185648672521693_n.jpg?oh=37a81d9a8541cef1fd74cbd1b87eb316&oe=5A8CA633 https://scontent-waw1-1.xx.fbcdn.net/v/t1.0-9/23905594_352274968576978_499212861381724112_n.jpg?oh=894af7a6007727689e6b756c7aed6072&oe=5A9B7FA6 https://scontent-waw1-1.xx.fbcdn.net/v/t1.0-9/23916022_352274988576976_6140161971130492582_n.jpg?oh=126866c66204c30bf1042e18be10deee&oe=5AD20E59 https://scontent-waw1-1.xx.fbcdn.net/v/t1.0-9/23915679_352274995243642_3715977154482553663_n.jpg?oh=406aa3cff5c71129698fcc78ee39c21e&oe=5A8CC87D Hahah, dokładnie to samo przerabiałam w czwartek. Słońce przepiękne, widoki cudne i nie potrzebowałam nawet 5km, żeby cała moja trzygodzinna praca po ostatnim deszczu poszła na marne. Żaden las, żaden zjazd - zwykły chodnik, gdzie auta mają wyjazd z budowy McDonalda. Potem jeszcze dwie kałuże i wystarczyło. Miało to tę dobrą stronę, że jak Google mapa przy znikającym już za drzewami słońcu wskazała ubitą drogę pełną błota i kałuż (oczywiście jako asfaltową), zdecydowałam się nią jechać. Wszakże gorzej być nie mogło ;)
  16. U mnie jest raczej na odwrót niż w większości społeczeństwa, bo w wakacje jestem zawsze najbiedniejsza, a od 17.11, czyli dnia imienin aż do końca roku i urodzin trwa u mnie finansowe szaleństwo ;) Jeszcze mi się fucha dodatkowa trafiła tydzień temu, więc też trochę grosza wpadło. Ale to taka specyfika branży. Współpraca z korpo czy z fundacjami zawsze jest taka sama - w pierwszym kwartale jeszcze śpią, a w wakacje urlopują, co się przekłada na małą ilość zleceń, natomiast w listopadzie orientują się, że projekt trzeba skończyć do 31 grudnia i wtedy nagle walą drzwiami i oknami :D
  17. Ja straciłam majątek, głównie na drobnicę, którą zawsze mi było szkoda kupować albo dopłacałam, żeby było u jednego sprzedawcy. Z rzeczy typowo na rower nakupiłam: klocki MTB, oleje do łańcucha, spinkę, linki, pancerze, uchwyty do bagażnika (bo się okazało, że mój obecny pod dualpivoty nie podejdzie), adapter FV/AV, multitoola. Kolejna stówa poszła na rękawki Brubecka i drugi bagażnik na lato (bo mamy z siostrą tylko jeden). Natomiast w Decathlonie upatrzyłam sobie owijkę, ass savera przecenionego z 12 na 8zł (drugi przyda się do MTB) i jakieś sportowe topy cardio (też fajna promocja, bo z 80 na 40zł), które mają od razu mocowanie do czujnika HR, dzięki czemu nie trzeba nosić stanika i jeszcze pod to pasa (okaże się w praktyce, ile są warte i czy zostaną na stałe). Najdroższy wydatek i jedyny czarnopiątkowy (darmowa przesyłka w sklepie) stanowiły hamulce, bo moje fabryczne doprowadzają mnie do szału pod wieloma względami. Począwszy od hamowania, aż po ich czyszczenie - mimo że jeżdżę w suchych warunkach, co i rusz zgrzytają od piachu i coraz trudniej wracają do pozycji wyjściowej. Natomiast po jakimkolwiek deszczyku w ogóle nie ma o czym mówić. No i klocki strasznie niszczą i brudzą obręcze.
  18. I jak Wam się udało polowanie? Bo ja na nic interesującego nie trafiłam i i tak wszystko pokupiłam z okazji innych promocji, czyli tygodnia darmowej dostawy na Allegro oraz non-stop trwającej on-line'owej wyprzedaży w Decathlonie.
  19. Na rowerowy.com ma być -30% na wszystko, co mają w magazynie. Ale nie kupowałam u nich nigdy, więc nie wiem, na ile warto polecać.
  20. A widzisz, na tę zaletę nigdy nie zwróciłam uwagi. Dzięki Tobie przestanę postrzegać golenie jako jednostronne zuo ;) Tak, chodziło mi o gwarancję. Preferuję kupowanie w Polsce, ponieważ na sprzedawcę prawo nakłada mnóstwo zobowiązań i bez względu na widzimisię producentów mam te dwa lata, w których jako kupujący mogę stawiać żądania, a moje interesy są chronione. Natomiast w układzie z producentem to on dyktuje warunki. I najczęściej nie są one specjalnie proklienckie.
  21. Zależy, ile kto ma tych włosów, ale jakbym była facetem, to nie dałabym się zgolić dla tej jednej minuty zysku (mówimy oczywiście o jeździe amatorskiej, a nie zawodowstwie). W ogóle, gdybym miała taką możliwość, bym się nie goliła, więc jak nie wyglądasz jak Burt Reynolds za młodu, to się w to Radek nie pakuj ;) A jak rozwiązuje się kwestię reklamacji w przypadku takich zakupów? Bo przyznam, że w przypadku elektroniki to jest coś, co mnie do takich oszczędności dość skutecznie zniechęca. Tylko mi nie pisz, że Garmin nigdy się nie psuje ;)
  22. SPD pedałów czy butów? ;) Jak kupowałam miesiąc temu pedały, to najtaniej ma Decathlon, bo za 99zł. Mnie by interesowały wyprzedaże w Polsce, gdyby ktoś coś wiedział. I nie w Centrum Rowerowym ;)
  23. Ja się wystrzelałam wczoraj zbałamucona darmową przesyłką Allegro (21 przedmiotów u 9 sprzedających :D). Mam nadzieję, że z niczym nie wyskoczą w czarny piątek ;) Co do Lidla, mam mieszane odczucia. Mimo wszystko czasem wydaje mi się, że stosunek ceny do jakości (i estetyki) jest zbyt wysoki. To, co pisałam o kamizelce po jej zakupie, potwierdzam po testach - jest fajna, dobrze izoluje przód, trochę poci tył, ale nadal nie mam przekonania do sumy większej niż 50zł. Druga rzecz to bluzka z długim rękawem, niby na rower. Normalnie 40zł, ja kupiłam po 30. Ostatecznie tej drugiej sumy warta. Jest to generalnie polarek z jakimiś sztucznościami, rozpinany na całej długości. Materiał zewnętrzny już w sklepie był wyblakły i lekko zmechacony. Tył raczej nie przedłużany. Generalnie bez szału. W tym tygodniu natomiast chodziłam po Lidlu i w ręce wpadły mi rękawiczki funkcyjne. W wyprzedaży bodajże 18zł. Biedronka miała takie same, stokroć ładniejsze, za 10zł wyjściowo. Ano właśnie - Biedronka. Może jakby jej nie było, Lidl byłby w porządku. Ale jest i w moim przekonaniu bije Lidla we wszystkich aspektach. Albo przynajmniej w dwóch z triady: cena-wygląd-jakość. Te dwie cechy są oczywiście losowe. Tak więc wolę Biedronkę, a w Lidlu najczęściej biorę to, co niezbędne i czego Biedronka w ogóle nie wypuściła.
  24. Przepisy to w ogóle bardzo drażliwy temat. Większość z nich nawet rozumiem i jak się mnie nie zmusza, to ich nie łamię, ale tak jak, Jacku, wynika z Twojego ostatniego zdania - przepisy to jest jedno, a kultura rowerowa to drugie. I nie chodzi mi tu o machanie ręką na powitanie rowerzysty z przeciwka, ale o jakąś ogólnoludzką świadomość i wyrozumiałość, z której wynika prawo zwyczajowe, a nie paragrafy pełne nakazów i zakazów. I to się tyczy wszystkich uczestników ruchu, obojętnie czy tirowców, kierowców osobówek, niedzielnych rowerzystów, dzielnych szosowców, pieszych, biegaczy, a i często również samej policji. Kiedyś na jednej z tras rozwinęli świeży asfalt. To dopiero była jatka - raz w życiu jechałam tak, że aż się naprawdę gumy paliły :D Dobrze, że jeszcze wtedy opony 1,75", bo nie wiem, co bym zrobiła na 23c. No nie wszystkie sobie tak powiększysz, żeby było widać przysłowiowy pomnik. A najgorzej, jak trasa jest mocno zalesiona - wtedy sobie można powiększać do uzyskania zielonej paci ;) I druga sprawa to aktualność zdjęć. Ja od miesięcy (z przerwami, nie codziennie :D) usiłuję ustalić, gdzie na serwisówce, którą regularnie dojeżdżam do Dębicy, znajduje się rów z wodą, przez który się przeprawiam. Ustaliłam to orientacyjnie i prawdopodobnie, bo na zdjęciach satelitarnych nie ma nawet serwisówki, tylko rozkopane tereny, mające być w przyszłości autostradą (de facto przejezdną od 2014). Jeżdżę, ale nie jestem i zapewne jeszcze długo nie (o ile kiedykolwiek) będę szosowcem ;) Po prostu to bardzo wygodny rower, który nie wymaga wkładania aż tyle siły w pokonywanie kolejnych kilometrów. A w wyniku operacji przebytych w dzieciństwie w zasadzie chwyt dolny prawie u mnie całkowicie odpada, bo nie przyciągam prawego uda do klatki piersiowej. Więc tylko na bardzo krótkich odcinkach się składam. Abstrahując zaś od stanu zdrowotnego, na szosie jeszcze nie miałam okazji jechać taką główną i ruchliwą trasą. Opisywane doświadczenia opierałam na rowerach MTB i crossie :)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...