Skocz do zawartości

unavailable

Użytkownicy
  • Postów

    3 080
  • Dołączył

Treść opublikowana przez unavailable

  1. Pierwszy problem można rozwiązać, stołując się regularnie w KFC lub podjadać inne niezdrowe przekąski. Gorzej niestety z podjazdem. Jakkolwiek, przyznaj, że z górki niejednego chudzielca śmigniesz, tak Cię masa poniesie :D
  2. No i to też taka prawda, że zależy, z jakiego przelewu. Jak dostaniesz jednorazowo nawet 2-3000zł, to nikt na to nie zwraca uwagi. Ja tak miałam kilka lat temu - pożyczałam od znajomej na nowego kompa i potem jej oddawałam w ratach przez cały rok. To jest zresztą tak samo, jak z prowadzeniem firmy, czyli jak się zdarzy nalot, to trzeba się rozliczać z każdej skarpetki, a bywa i tak, że w koszty wliczane są rzeczy prywatne (żeby było taniej o vat), oprogramowanie nielegalne i tak ciągną ludzie przez lata. E tam, jaką niby to daje pewność? Przecież nie będę biegać do grafologa i na policję, kiedy ktoś mi przedstawi kartkę papieru, na której będą dane dwóch osób i dwa podpisy. Takie dane można sobie zmyślić i spisać wszystko na kolanie, więc dla mnie - jako kupującego z przysłowiowego OLX - dowód zerowy. Co do udowadniania, że nie jesteś złodziejem, to końcowy problem jest tak naprawdę kupującego. Jeśli nabyłam od kogoś rower i ten rower okaże się kradziony, to mi go zabiorą. W dodatku bez umowy nie mam nawet dowodu, że nie ja go ukradłam, tylko za niego zapłaciłam. Co w tym wszystkim ma do tego sprzedający? Tak z innej beczki, to paragon czy nawet faktura ze sklepu też są marnymi dowodami. Najlepszy przykład to dokonane przeze mnie zakupy w ostatnim roku. Mam fakturę na Spartacusa i mam fakturę na Tribana. Według logiki mogę teraz ukraść identycznego Spartacusa i identycznego Tribana (co nie byłoby trudne, bo to rowery dość popularne i seryjne), a następnie przedstawić rzekome dowody ich zakupu. Niestety, sprawa wygląda znacznie gorzej niż np. z telefonami, gdzie większość szanujących się sklepów przy wystawianiu faktury wpisuje dodatkowo IMEI, podczas gdy w przypadku rowerów nigdy w życiu nie widziałam, aby ktoś zapisał numer ramy. Jeśli do tego dorzucić cenę rzędu dwóch tysięcy i poniżej, to wszelkie sprawdzanie i dochodzenie przed zakupem mija się z celem. Podejrzewam, że to sprawia, iż większość kradzionych rowerów ginie bezpowrotnie. Niestety, przy zakupie, jak i sprzedaży trzeba liczyć na szczęście i własny zdrowy rozsądek. I zaryzykowałabym, że w tej właśnie kolejności ;) Mimo wszystko, wbrew powszechnie krążącej opinii, uważam (albo: chcę wierzyć), że żyjemy w świecie, gdzie naprawdę nie wszyscy chcą nas orżnąć za wszelką cenę. Odkąd istnieje internet, kupiłam dla siebie/znajomych/rodziny co najmniej kilkadziesiąt różnych rzeczy, trochę też udało mi się sprzedać i ostateczny rachunek jest naprawdę bardzo dobry. Z tego, co pamiętam, to na pewno raz trafiłam na kupującego-oszołoma, który straszył mnie sądami, policją i fiskusem po tym, jak zakupił używany telefon za 300zł (którego uprzednio widział zdjęcia, ale oczekiwał stanu idealnego) i kilka razy na nie do końca uczciwych sprzedających. Jakkolwiek nie były to jakieś ogromne straty, których po dziś dzień przeżałować nie sposób. Pewnie tyle samo nerwów straciłam na niektórych sprzedawców czy sklepy stacjonarne, gdzie niby wszystko miało być "po Bożemu", a wyszło jak wyszło.
  3. Ja wyniosłam ze szkoły podstawowej kompleks słuchania muzyki publicznie :D To były czasy, kiedy wszyscy wybierali pomiędzy The Kelly Family i Backstreet Boys, a ja słuchałam Rodowicz. No i tak mnie klasa zbrechała, że po dziś dzień noszę poczucie, że ja to na pewno jakiś kiepski gust muzyczny mam ;) Co ma swoje zalety w postaci tego, że nikogo moimi przebojami nie zamęczam :P Chociaż w głębi serca czasem zazdroszczę takim fanom disco polo czy innych Despacito, że się tego nie wstydzą słuchać :D Oczywiście nie znaczy to, że nie irytują mnie, podobnie jak i Was.
  4. To ciekawe. Nie wiedziałam o tej rocznej rękojmi. Natomiast co do podatku, znalazłam dwie wzajemnie wykluczające się informacje - jedna to ta, o której piszesz i druga, o której mówi Łukasz. Ciekawe, która jest ważniejsza. Tak z innej beczki, to jak udowodnić, że w ogóle ten rower w ogóle do Ciebie należał? W przeciwieństwie do samochodów i motocykli rowery nie są rejestrowane, mają oczywiście numery ramy, ale te o niczym nie świadczą i są przydatne w drugą stronę (czyli ktoś ma mój rower i chcę tego dowieść). Bo kto mi udowodni, że akurat ten numer ramy był mój, a nie jakiegoś bliźniaczego roweru? Tak hipotecznie się zastanawiam :)
  5. @Rowerowy, każdy z nas różne głupoty robi i dobrze, że przed ponad połową chroni nas jakaś opatrzność ;) Też sprzedawałam kiedyś rower, wydawało mi się najbezpieczniej umówić się na parkingu Lidla, bo jest dużo ludzi. Facet przyjeżdżał z innego miasta swoim autem, sam, więc uznałam, że nagle nie odjedzie złomem za 400zł, zostawiając na parkingu samochód. Gorzej, jak się sprzedaje coś lepszego i tu już rady Łukasza zaczynają być bardzo cenne :) Z idiotyzmów, jakie popełniłam przy sprzedaży, to chyba największą było wsiadanie do samochodu faceta, któremu sprzedawałam smartfona (na tamte czasy jeden z pierwszych smartfonów, jeszcze z klawiaturą i Windowsem CE). Byłam tuż po dwudziestce, gość jakieś 5-10 lat starszy, no i nie wyglądał jakoś specjalnie zachęcająco - typ macho-eleganta z drogim sportowym wozem. Na szczęście był uczciwy, ale do dziś jak o tym pomyślę, to tylko i wyłącznie w kontekście skrajnej głupoty :rolleyes: Przyznam, że po raz pierwszy spotykam się ze spisywaniem umów w praktyce. Ale ja rzadko mam coś za więcej niż 1000zł (w sensie kupna/sprzedaży od/dla osoby prywatnej, a poza Allegro zaryzykowałabym, że nigdy). Przy okazji właśnie - będąc sprzedającym, jaki jest sens sporządzania takiej umowy? Oczywiście, nie mówię tu o kwestii etyczno-prawnej, kiedy sprzedaję coś za 1000zł i mam odprowadzić podatek, ani o sprzedaży np. samochodu, którym ktoś potem może narobić szkód. Mówię stricte o rowerze. Tak swoją drogą ciekawa jestem, ile ludzi naprawdę płaci podatki za okazjonalnie sprzedany smartfon wzięty na abo, jakieś używane Garminy i inne droższe drobiazgi.
  6. @Nath147, nie twierdzę, że masz od razu kompletować Park Toola, ale narzędzia za dychę najczęściej są średniej jakości. Żeby było jasne - sama mam Bikehand, ale co się nadaje do okazjonalnych prac serwisowych, to już niekoniecznie do składania od podstaw. Z imbusami też nie jest tak kolorowo. Niby każdy w domu ma, ale najczęściej kupowane w sklepie "wszystko za 5zł". Te klucze nadają się do przykręcenia bidonu i bagażnika, może w porywach siodełka, choć i to nie zawsze. Pal sześć, jak zniszczysz klucz. Gorzej, jak wyrobi łepek śruby, bo wtedy zaczynają się schody. @Wyczynowy, trochę sobie zaprzeczasz, pisząc, jak wszystko Ci rdzewiało. Tak z innej beczki - miałeś kiedyś coś aluminiowego w rowerze? Miał ktoś z Twoich znajomych? Ile razy to połamaliście i co przy tym robiąc? Oczywiście, zdarzają się takie przypadki - nawet na tym forum - że ktoś opisuje, jak to kilkumiesięczna rama pękła mu z niczego. Ale wiesz, bywa też tak, że kupujesz nowy telefon i ekran pęka podczas ładowania (ja tak miałam i to z legendarną starą Nokią przed prawie 15 latami), a w szpitalu wytną Ci zdrową nerkę zamiast woreczka żółciowego. Ale czy to znaczy, że mam się przestać leczyć i wysyłać do ludzi gołębie, żeby nie ryzykować? Ja rozumiem, że identyczne podejście jak Ty ma mój dziadziu, który jeździ od 30 lat kupionym w salonie Volvo, w którym wymienił już prawie wszystko, często po wielokroć, ale i tak uważa, że to lepszy samochód niż mój (chociaż to mój ma wspomaganie kierownicy, lepsze przyspieszenie i od trzech lat był tylko dwukrotnie u mechanika na łączną kwotę 400zł). A Ty masz, chłopie, 33 lata, jesteś młody i zamiast pakować kasę w stary rower, na którym nie ma komfortu jazdy, uzbierałbyś na coś nawet taniego, ale co przy odpowiednim zadbaniu posłużyłoby dobrych kilka lat, zamiast siedzieć w epoce kolarzówek, lampek na zewnętrzne dynamo i pancernej stali.
  7. Napisałam Ci na priv, żeby tu nie bałaganić :)
  8. Ale dajmy już spokój z tym dawniej, bo zaczyna to przypominać kółko emerytów i rencistów ;) Każde rozwiązanie ma swoje wady i zalety. Stal może i wytrzymała więcej, ale po pierwsze regularnym problemem była rdza, po drugie ciężar. I teraz pytanie: czego rowery doświadczają więcej? Wilgoci czy upadków? O komforcie jazdy nie wspominając. Inna sprawa to w ogóle sens rozkminiania tego, co było i nie wróci. Dawniej było dawniej, teraz jest teraz. Mięso było na kartki, ale nie miało glutaminianu, samochody można było naprawić samemu, ale z gór nad morze jechało się jak w puszce od świtu do nocy, nie było chuligaństwa, ale na MO mogłeś trafić za byle donos... I takich przykładów można by mnożyć. Lepiej skupić się na tym, co mamy teraz i starać się w tym odnaleźć również dobre strony, a według mnie jest ich trochę. Dawniej musiałam męczyć się do 12 roku życia na małym składaku (rometowski Diadem), potem aż do 2007 roku z pseudogóralem na 24" ze stalowymi błotnikami, dynamem i bagażnikiem, co sprawiło, że w ogóle porzuciłam rower. Teraz mam trzeci rower w ciągu trzech lat (kolejno: MTB, crossa i szosę), ale te eksperymenty nie są zasługą mojej sytuacji materialnej, a właśnie zjawisk, jakie zaszły na rynku. Również i samo dopasowanie roweru jest tego zasługą - po przebytych w dzieciństwie operacjach lekarze powtarzali zawsze: koniecznie rower jako rehabilitacja, ale do końca życia wyłącznie składak. Więc jeździłbym Jubilatem, w najlepszym wypadku na 20-30km wypady, a tak zwana kolarzówka pozostałaby wyłącznie w sferze marzeń. Teraz robię bez wielkiego wysiłku trzy tysiące rocznie, a do lekarzy z braku potrzeby przestałam chodzić :)
  9. Luzu nie ma, właśnie sprawdziłam, trzyma się mocno, a kółko kręci się jak po masełku. Jest też lżejsze i jeśli wierzyć opisom na stronie Decathlonu (sama nie ważyłam) różnica wynosi 274g. Jakie to będzie miało przełożenie, pojęcia nie mam. Wydaje mi się, że w moim przypadku niewielkie lub żadne, ale już kilkakrotnie przekonałam się, że nawet przy takiej jeździe, jaką reprezentuję, różnice sprzętowe (waga, aerodynamika itd.) potrafią być odczuwalne i widoczne. Co do przedniego koła, to ponieważ nie znam się na tym kompletnie, ujmę sprawę w ten sposób, że obecny układ nie spełnia moich oczekiwań estetycznych. Jakoś jak widzę te 28 i 20 szprych w jednym rowerze, to mnie trochę w oczy kole ;) Sama różnica wagi nie jest aż tak wielka. Z tego, co widzę na stronie wynosi ona około 120g na korzyść Mavica. Żeby tak ze dwie stówy kosztowało, to może i bym się nie wahała, ale trzech to już mi szkoda i się mocno waham. W dodatku w żadnym sklepie nie mogę ich znaleźć, tylko w tym nieszczęsnym Decathlonie.
  10. Właśnie nie wiem, nie ogarniam tej sztuczki technologicznej ;) Czekamy w takim razie, co nam napisze Dawid o swoich eksperymentach, bo na dzień dzisiejszy nie mam żadnej Sigmy, która ogarniałaby dwa rowery, więc nie mogę sprawdzić.
  11. Wczoraj chyba dobiegła końca reklamacyjna saga ;) W ubiegły poniedziałek dostałam telefon, że przyjechało koło. Po raz kolejny nie Aero, ale tym razem... Mavic Aksium, więc grzechem byłoby wybrzydzać :P Niestety, cały poprzedni tydzień byłam na drugim końcu Polski, o czym gościa poinformowałam. Nie ma problemu, zaprasza w dowolnej chwili. Przyjeżdżam do nich przedwczoraj, a pani z POK oznajmia, że dziś nie ma nikogo, kto by się na tym znał, bo mają jakieś szkolenie. Chcąc, nie chcąc, zostawiłam koło i odebrałam go wreszcie wczoraj. Teraz mam tylko zagwozdkę, czy jest sens zbierać na takie samo do przodu, czy jeździć na starym? W Decathlonie mają je po 330zł, co nie wiem nawet, czy jest dobrą ceną.
  12. Przede wszystkim mieć składany samodzielnie rower a mieć wszystko dokupione do ramy to wbrew pozorom dwa różne pojęcia. Wystarczy prześledzić profile rowerów użytkowników Bikestats.pl (piszę o nich, bo akurat tam mam konto). Duża część połykaczy kilometrów ma kilkunastoletnie rowery, z których została jedynie rama. Nie składają ich od podstaw. Po prostu, co się zużyje lub przestaje być wygodne, podlega wymianie, aż wreszcie zostaje sama rama, bo akurat taka komuś odpowiada albo ma sentyment. Jest to zupełnie co innego niż zakup wszystkich części osobno i złożenie do kupy (lub oddanie do złożenia). Takie rowery mają oczywiście swoje zalety, choć osobiście widzę wyłącznie dwie. Pierwsza to wiedza o każdej śrubce, lince i innej nakrętce. Druga to brak kompromisów i zbędnych wydatków w postaci wyrzucenia przez producenta nie tego siodła, złych chwytów i innych dupereli, które zaraz po zakupie chce się wymienić. Wadą takiego customowego roweru jest natomiast cena, no i czas poświęcony na jego powstanie, to znaczy projekt, zakup części, wreszcie złożenie ich w całość. Na dzień dzisiejszy bez względu na cenę końcową wydaje mi się to skórką nie wartą wyprawki. Jest w tej chwili tak ogromny wybór, że łatwo znaleźć coś dla siebie, często też da się dogadać przy zakupie ze sprzedawcą w sprawie drobnych wymian już w cenie roweru lub przy dopłacie/zwrocie różnicy np. wymiana widelca, mostka, siodełka itp. Wydaje mi się, że im droższy rower, na tym większe ustępstwa ze strony sprzedawcy można liczyć. Nie wspominając już o posezonowych promocjach, które czynią rowery jeszcze bardziej atrakcyjnymi. Co nie zmienia faktu, że jak najbardziej rozumiem fanów customów - jeśli ktoś naprawdę nie przelicza (lub nie musi przeliczać) swojego czasu na pieniądze, nie wątpię, iż można złożyć rower dużo tańszy, a jeśli nawet nie, to jednak satysfakcja i zabawa mogą być warte każdej dopłaty. W każdym razie jak każdy DIY - zarezerwowane dla ludzi, którzy wiedzą, w co się pakują i biorą konsekwencje swojego wyboru na klatę :)
  13. Myślisz, że te Sigmy rozpoznają podstawki? Przyznam, że na to nigdy nie wpadłam. Prawdę mówiąc, myślałam, że one wszystkie są takie same (mówię o przewodowych, STSów nie używałam) i myk jest w kołach (choć też nie mam pomysłu, jak to dokładnie miałoby działać, ponieważ tak jak piszesz - Sigma jakoś mętnie to wyjaśnia, podobnie jak i wiele innych rzeczy w instrukcji). Zresztą u mnie z tymi podstawkami zawsze był bałagan, bo dla mnie one wyglądają tak samo i teraz z podstawką 16.12 mam w Base 1200, wcześniej używałam podstawki Speedmastera do licznika 16.12 i jakoś to działało. Ale faktem jest, że każdorazowo dotyczyło to układu 1 licznik = 1 rower.
  14. No tak, tak w zasadzie też można. Myślałam, że między trzema rowerami masz większe różnice. No i też, co kto lubi - dla Ciebie za dużo dupereli, a dla mnie samo przekładanie komputerka to już pitolenie, więc na szosie mam ten podstawowy licznik, a na MTB trzymam stary. Dzięki temu wiem, że nigdy ich nie zapomnę :) Poza tym na MTB interesują mnie naprawdę tylko podstawowe rzeczy, jak dystans całkowity (głównie w celach serwisowych) oraz... godzina, bo jeżdżę nim tylko w okolicznych laskach, gdzie ilość zrobionych kilometrów i prędkość mają drugorzędne znaczenie.
  15. Niestety nie słyszałam dotychczas o liczniku, który ogarniałby aż trzy rowery. Dlatego najprostszy i najtańszy to według mnie zakup Sigmy za około 35zł. Chyba że chcesz też prędkość średnią, to trzeba by poszukać innego. Najlepiej założyć go do roweru, z którego korzystasz najmniej. Ja tak zrobiłam z moim MTB.
  16. A skąd, rok lub dwa lata temu kupiłam nowego Zooma za mniej niż 10zł.
  17. Spoko, już zgłosiłam do Łukasza, nie ma sensu tego tematu rozwijać :)
  18. Czyli ten Kraków to takie jakieś dzikusy pazerne ;) Fajna sprawa, te 20 minut by mnie w zupełności satysfakcjonowało, nawet na "jeździdełku". Zresztą niczego innego się po czymś takim nie spodziewam. W ogóle zresztą wychodzę z założenia, że do miasta tylko takie środki lokomocji się nadają, bo są paradoksalnie bezpieczniejsze. Miałam kiedyś okazję jeździć nową Insignią - toż to człowiek nawet nie zauważa, kiedy ma 60 na liczniku. To samo z szosą - wsiadasz i 20km/h samo się robi. A jak powszechnie wiadomo wpływ piesków, dzieci i nie wiadomo czego jeszcze na irytację prowadzącego jest wprost proporcjonalny do wzrostu prędkości :)
  19. Z rogami to racja. Sama ubolewam, że zmuszona byłam do zakupu czarnych spdów, bo srebrne były 20% droższe. Fajnie, że rower Ci spasował, chociaż też brakuje mi w większych kołach zwrotności, a mostek poprawia ją jedynie trochę. Mimo wszystko warto zmienić, bo nie jest to majątek. Z siodłem natomiast trzeba poeksperymentować, bo dochodzi ustawienie kolan względem osi pedałów i to już zaczyna być delikatna kwestia. Jakby nie patrzył, kolana rzecz bezcenna ;)
  20. Sama idea bardzo mi się podoba. Rower, zwłaszcza przy dobrej pogodzie, jest dużo lepszy niż autobus, zwłaszcza, jeśli mamy w planie obskoczyć kilka miejsc, tańszy niż taksówka, nie stoi w korkach, generalnie omija też mnóstwo zakazów czy innych przeszkód (na przykład zamknięcie drogi na 5m, jakaś blokada, ślepa ulica, która de facto łączy się z inną, tyle że dzieli je chodnik itp.). W praktyce pojawia się kilka "ale". Po pierwsze, podobnie jak Wy, też wolę swój własny rower. O ile z samochodami takie przesiadki przychodzą mi nad wyraz łatwo, a na obcym łóżku się wysypiam, o tyle rower muszę mieć szyty na wymiar ;) Do tego stopnia, że czasem jak wsiądę na czyjś - zwłaszcza, jeśli ta osoba niespecjalnie wie, co to znaczy zadbać o rower - nagle wydaje mi się, że nie mam formy, albo wręcz, że nagle w ogóle przestałam umieć jeździć na rowerze. Normalna prędkość spada mi o 5km/h, ja się męczę niemiłosiernie i wszystko mnie boli. Oczywiście, nie ma to aż takiego znaczenia, jeśli mam jeździć po płaskim w spacerowym tempie, ale już górki mocno dają mi się we znaki. Druga rzecz natomiast to sam system wypożyczania. Nie wiem, jak działa on w innych dużych miastach, bo nie byłam, ale Kraków pod tym względem boleśnie mnie rozczarował. Omamiona naklejkowymi reklamami, które prezentowały kuszące ceny, napaliłam się, że sobie wysiądę z pociągu, wezmę taki rowerek, szybko skoczę na uczelnię, do promotorki, potem wrócę, oddam, zapłacę grosze, a będzie szybciej i łatwiej. I co? I lipa, bo się okazało, że trzeba mieć apkę i wykupić odpowiedni abonament, który na te dwie godziny czy godzinę przestaje być taki opłacalny.
  21. Za 30zł z przesyłką, a bez to i za 20zł znajdzie :)
  22. Przyznam, że w dużych miastach trochę zaczynam głupieć i przestaję ogarniać przepisy drogowe :lol: Ale to wynika z nieobycia i przyzwyczajeń, bo w Tarnowie ścieżki rowerowe to fikcja, wszędzie są to w praktyce "chodniki, na których można spotkać rowery", przedzielone najczęściej przejściami dla pieszych (bo po co robić przejazd dla rowerów), więc tak naprawdę zmusza to do ignorowania przepisów i potem bezmyślnie ten nawyk się powiela. Zresztą, tak mówię o Tarnowie - jakiś miesiąc temu pojechałyśmy z siostrą na WTR i tak w sumie z głupia dojechałyśmy aż do Krakowa. Było już ciemno (około 20), więc to, co się działo w centrum, było istnym antyprzepisowym szaleństwem. W okolicy rynku piesi na wszystkich ulicach, a rowerem można było pomarzyć, żeby jechać kontrapasem. Po drodze zresztą też trzeba było jeździć tak, żeby siebie i kogoś nie zabić, a nie tak, by przestrzegać przepisów. Jedyny miły wyjątek stanowiły bulwary wiślane, na których piesi faktycznie unikali części dla rowerów i szli swoją. Poza tym - wolna amerykanka. Co zaś do głównego wątku, czyli dróg gminnych - jeżdżę głównie takimi, choć odkąd mam szosę, coraz częściej zastanawiam się, po jakiego grzyba ;) Z założenia faktycznie są mniej ruchliwe, ale na tym niestety ich zalety się kończą. Po pierwsze większość tych naprawdę bocznych i nieuczęszczanych albo prowadzi donikąd (lub połączenia są takie, że musiałabym cały czas z nosem w mapie siedzieć), albo jest to dziura na dziurze i to takie naprawdę głębokie, że czasem leśne drogi są lepszej jakości, więc na szosie przy oponach 25c czuć to bardzo boleśnie (no, chyba żeby zwolnić do 12km/h, ale wtedy zaczynam mieć mylne wrażenie, że na piechotę byłoby szybciej :P). Na tych z kolei, które są zrobione, po pierwsze ruch jest dość duży, a nawet jeśli nie, to kierowcy korzystają z lepszej nawierzchni i jadą, jak do pożaru. Druga wada tych nowych to nieszczęsne ścieżki rowerowe. Co gorsza, wsie są niewielkie, więc i drogę walną na dwieście metrów od granicy do granicy, jak się nagle zaczyna, tak i nagle się kończy. Naturalnie - kostka i spacerujący piesi, którym żaden rower nie straszny i można sobie dzwonić, a nie zejdą na bok. Często staram się przez to te pseudościeżki omijać, ale różnie jest to odbierane. Najczęściej kierowcy po prostu mnie wyprzedzają, raz na ruski rok zatrąbią, ale zdarzyło mi się też tak, że facet specjalnie zrobił korek i zaczął jechać równo ze mną po to tylko, żeby otworzyć okno i nawrzucać mi od wszystkich kur* świata tego, że mam spi* na ścieżkę. A ponieważ moja odruchowa nerwowa reakcja to uprzejmy opór zamiast potulnej owieczki, po sekundzie, gdy ochłonęłam, musiałam nadkładać 10km i wracać inną drogą, bo pomyślałam, że jak ten kretyn zatrzymał się gdzieś kilkanaście metrów dalej, to przecież gotów mnie tam zabić. Więc mam duży uraz. W każdym razie tych pseudościeżek jest w mojej okolicy coraz więcej i coraz trudniej jechać gdzieś, żeby na nie nie trafić :( Drogi główne mają najczęściej zaletę w postaci bardzo szerokiego pobocza, które rzadko uczęszczane jest przez kierowców. Właściwie używają go głównie do postoju i ewentualnie awaryjnie, kiedy jakiś idiota z przeciwka wyprzedza na czołowe. Tylko spalin trochę, ciągły szum, no i widoki najczęściej też nie najpiękniejsze.
  23. @niet, do Sigmy podejdzie każdy magnes, nie musi być firmowy. To tak na marginesie.
  24. Niby tak, ale kogo interesują te dni robocze? Jak wyślesz do sprzedawcy maila od odstąpieniu od zakupu w niedzielę, to i tak się liczy. Bo tak naprawdę tylko odstąpienie od umowy to 14 dni, potem jest chyba kolejnych 14 na odesłanie towaru. Jakby się postarać, można nie mieć pieniędzy przez prawie dwa miesiące od zakupu ;)
  25. Bycie blondynką ma ogromne zalety, jeśli się nic nie wie lub wie niewiele (nic nie ujmując Twojej żonie). Ja na przykład sobie na takiej zasadzie chwalę mojego mechanika samochodowego - robi dobre wrażenie, a czy naprawia to, co trzeba i za tyle, za ile trzeba, nie mam pojęcia, bo i skąd? Opisany wyżej problem dotyczy branży, o których mam pojęcie, zdarza się, że większe niż sprzedawca nastawiony wyłącznie na to, co mainstreamowe, a nie spełniające moje indywidualne potrzeby. I właśnie wtedy zaczynają się schody. W tej konkretnej kwestii mam żal do Decathlonu wyłącznie o to, że mają cały rząd Tribanów na stanie i nikomu nie chciało się rozpakować folii, żeby porównać, czy przyszło właściwe koło, tylko fatygowali mnie niepotrzebnie do sklepu. Dobrze, że mieszkam pół kilometra od nich i i tak miałam jechać na zakupy, ale też przez to nie poszłam wczoraj na rower, bo na zakupy pojechałabym wieczorem, a tak dwie godziny w galerii i jak wróciłam, to akurat pogoda się popsuła i zaczynało robić się chłodno, a ja jeszcze z kołem rozebranym na części :/ Pracowników na pewno biorą z łapanki, nie tylko tu. Wszędzie wiszą kartki z ofertami pracy, a że wypłata niska, rząd dał 500+, to mało komu chce się robić, zwłaszcza jak się choć trochę ceni, więc kończy się na studentach i innych ludziach mających nikłe doświadczenie. Ta jedna zaleta, co powtarzam z uporem maniaka, że w tarnowskim Decathlonie (nie tylko tu, ale o tym mówimy) obsługa jest naprawdę bardzo miła. No, ale sympatia nie zawsze wszystko załatwia.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...