Skocz do zawartości

unavailable

Użytkownicy
  • Postów

    3 080
  • Dołączył

Treść opublikowana przez unavailable

  1. Cube'a przecież Łukasz sprzedawał jeszcze zanim na dobre zaczął jeździć Giantem.
  2. Piękny! Mam sentyment, bo mój kochany Kross Hexagon miał podobne "umaszczenie" ;) To znaczy był złoto-czarny. Również wesołych i zdrowych, a także wielu rowerowych przygód w nadchodzącym nowym roku :) Swoją drogą dużą masz córkę, jak daje radę pomykać na 19 calach :)
  3. U, krzykliwy :D A co było nie tak z Giantem, że nie zagrzałeś siodełka na dłużej?
  4. Ja tak miałam z rozmiarówką wspominanego tu topu cardio. Nawet L była na jakąś dziewczynkę, ewentualnie zawodową lekkoatletkę w dodatku bardzo kiepsko obdarzoną przez naturę ;) Na szczęście Decathlon ma bezproblemowe zwroty.
  5. Ja się z tymi hamulcami urządziłam jak idiota. W 15 dniu po otrzymaniu paczki wreszcie wzięłam się za montaż i... pupa! Dual pivot, szosa, super wszystko, ale do Tribana nie pasują - za krótkie ramiona szczęk i klocki nawet na samym dole częściowo zachodzą na opony. Brakuje dosłownie 3-4mm. Czarny piątek jak nic :]
  6. A, no niby tak. Wiecie, na mnie nie zrobiły te ceny wrażenia wyłącznie dlatego, że swego czasu, jak się nie znałam kompletnie (tak z rok temu) marzył mi się - jak każdemu laikowi - rower do wszystkiego. I chcąc wymienić MTB na "terenową szosę", trafiłam właśnie na gravele i przełaje, których ceny ostudziły mój zapał na co najmniej najbliższe kilka lat :D Natomiast w tym, że jest na to moda, ja upatruję wielkiej szansy. Tak, chwilę będziemy oglądać horrendalne ceny, nie zawsze adekwatne do osprzętu, ale pamiętacie jak było z tarczówkami czy 29erami - luksus, który w tej chwili siłą wciska się pod strzechy ;) No, oczywiście luksus rozmaitej jakości, ale samo zjawisko powszednienia daje dużą szansę, że kiedyś na czymś takim sobie pojeździmy bez oddawania nerki w zastaw :D Na chwilę obecną, sądzę, że wydawanie trzech tysięcy to bezsens. Za dużo dopłaty za modę, za mało za sprzęt ;)
  7. Co do Tribana, zależy jak bardzo chcesz jeździć terenowo i w jakich warunkach atmosferycznych. Ja mam 500, do której zakładają ichniejsze dual pivoty (B'Twin), których zdecydowanie nie polecam, chociaż co do siły hamowania doczepić się nie mogę. Denerwują mnie pozostałe wady tzn. klocki niszczące obręcz, problemy z doczyszczeniem, szybkie zużywanie. Do mojej pięćsetki udało się włożyć opony 700x35c, semi-slicki i jeszcze ciut luzu było (na pewno nie na błotnik). Z bagażnikiem również jeździłam, tylko trzeba być czujnym przy zakupie, bo linka od hamulca może wchodzić w konflikt z jednym z wąsów i warto wcześniej mieć tego świadomość. Ja nie miałam i oszczędziwszy na bagażniku, dopłacałam potem do niego 25zł, kupując inne mocowanie :D Co do jazdy terenowej... Cóż, na oponach 700x25 da się przejechać po wielu rzeczach, choć trudno nazwać to przyjemnością ;) Aczkolwiek i tak jestem miło zaskoczona. Przed zakupem (to moja pierwsza szosa) wydawało mi się, że jak już takie cienkie kółeczka, to na pewno tylko asfalt i może czasem kostka, jak sytuacja zmusi. Tymczasem przejeżdżam po wszystkim - szuter, polne i leśne utwardzane drogi, czasem awaryjnie trawa. Tylko kocich łbów nie ogarniam - tak trzepie, że nic na oczy nie widzę ;)
  8. Jak w marcu, to tylko: Kands, Lazaro, Spartacus - one mają całoroczną, niezmienną promocję ;) Zgadzam się z Pepe, że lepiej kupić coś tańszego i niewiele gorszego (sam piszesz, że chciałbyś ten potencjał wykorzystać, a nie tylko zapłacić, bo wyższa klasa), a pozostały budżet spożytkować na coś, co i tak niechybnie trzeba będzie dokupić. Chociażby właśnie dyskutowane tu szeroko opony, bo do rzadkości zdarza się, żeby w tańszych rowerach były akurat takie, jak nam odpowiadają. Ja osobiście gum CST (pakowanych przynajmniej do zeszłego roku do Kandsów i Spartacusów) nie polecam. Nie to, że nieprzyczepne czy coś - zarówno w MTB, jak i crossie ich piszczenie na każdym możliwym podłożu, niczym idący do komunii kilkulatek, doprowadzało mnie do szału ;)
  9. Widzisz, jak to bywa. Mnie z kolei nie stać na ulepszanie i dlatego pewnie tak to sobie wykoncypowałam ;) Tak w ogóle z tymi 2-3 latami to lekko przesadziłam. Moim punktem wyjścia była okazjonalna jazda rekreacyjna - o czym wspominałam - a przy takiej trudno zajechać rower w tak krótkim czasie. Mój Kands ma w tej chwili lat cztery, a kilometrów... hm, może będzie z 6 tysięcy, z tego ok. 1,5 tysiąca zrobione w domu, może z 500km w deszczu, piachu lub błocie, a reszta po asfalcie, szutrze lub trawie przy ładnym słoneczku. Jak na razie wymieniłam jedynie łańcuch, po świętach założę mu nowe klocki, a niebawem trzeba będzie rozglądnąć się za trzecim łańcuchem. Przy takiej koniunkturze inwestowanie w rower na zasadzie wymiany na coś, co mi się uwidzi, przestaje być według mnie jednoznacznie (nie)opłacalne. Podkreślam, że nie myślę tu o Rowerowym, który w rok robi 10 tysięcy, tylko o przeciętnym rowerzyście, który korzysta ze sprzętu wyłącznie w sezonie i najczęściej nie w trakcie ulewy lub grzęznąc w błocie lub piachu. Zakładając do tego regularne smarowanie (już nie wymagam niczego ponadto), napęd, koła, amortyzator czy hamulce nawet po kilku latach będą dobre. Czy lepiej zatem wymieniać je na siłę, czy też sprzedać rower i dołożyć tę różnicę do czegoś, co aktualnie może być bardziej adekwatne do naszych potrzeb, jest według mnie sprawą wymagającą indywidualnego podejścia do przypadku. No i do tego dochodzi to, o czym piszesz - tak jak nie wszyscy lubią Zenka Martyniuka, tak i nie wszyscy lubią (potrafią/mają możliwość) grzebania przy rowerze, a jeśli do ceny części dorzucisz cenę robocizny, to przestaje być tak kolorowe, jak się to przedstawia na forach dla pasjonatów.
  10. Dobra myśl, chociaż ja lubię święta w domu i nie chciałabym z tego rezygnować dlatego, że ktoś inny w moim własnym (no, prawie własnym, bo wynajmowanym) mieszkaniu sprawia, że świąteczna atmosfera rozmienia się na drobne. Tak więc na przekór z siostrą świętujemy i "tylko" te kilka godzin w wigilię trzeba jakoś przeboleć. Co do łączenia świąt z rowerową pasją, w tym roku tak dla hecy planowałyśmy obwiesić sobie rower lampkami, ale wparowała nam dwumetrowa choinka do salonu i biedny rowerek musi sobie pójść do innego pokoju, bo zabrakło przestrzeni :D Na foremki trafiłam przez przypadek, szukając w Google pościeli z rowerami (oszołom! :P). Okazało się, że coś takiego istnieje (bo nawet bym nie pomyślała) i można dostać na Allegro: http://allegro.pl/foremka-do-ciastek-rower-kolarzowka-kolarz-i7089269764.html. Są jeszcze takie: http://allegro.pl/foremka-do-wykrawania-ciastek-rower-birkmann-i6957447468.html. Jeszcze tylko nie wiem, jak się sprawdzają, ale jak tylko wypiekę, na pewno się tu pochwalę i powiem, czy warto kupować i czy na pewno wychodzą rowerki, czy jakaś ciapa o nieokreślonym kształcie ;)
  11. Oczywiście, że zawsze są za i przeciw, dlatego nie forsuję mojej opcji aż tak mocno. Poza tym wiesz jak to jest - nie kupię, nie kupię, mój jest najlepszy... i tak do momentu, kiedy nie wsiądziesz na coś jeszcze lepszego ;) Wtedy żaden argument finansowy Cię nie przekona. Ja przynajmniej tak miałam przed kilkoma laty z Kandsem. Przez 8 lat jeździłam Krossem, model Hexagon V2. To był "najcudowniejszy rower na świecie" i nie było bata, żeby jakikolwiek nawet trzy razy droższy mógł być wygodniejszy :D Aż pewnego dnia pojechałam z siostrą pomóc jej przy zakupie roweru (bo jej już nie był taki cudowny)... Wzrost mamy podobny, a ona zna się jak wilk na gwiazdach, więc wsiadłam przymierzyć kandydata. Skończyło się tym, że siostra zaczęła jeździć Hexagonem, a ja zaiwaniłam nowiutkiego Kandsa, z którym dwa lata potem rozpoczęłam nowy rozdział w rowerowym życiu ;) Tak więc to tak bywa, że lepsze jest wrogiem dobrego. Co oczywiście nie znaczy, że to lepsze zawsze musi być równoznaczne z droższym. Bywa tak, że tańsze rzeczy są w zupełności wystarczające, w końcu to też zostało stworzone dla jakiegoś typu odbiorców.
  12. A wziąłeś pod uwagę rzecz najważniejszą, czyli geometrię? Bo wszystko to psu na budę, jeśli rower okaże się ze zbyt sportową geometrią, co przy takiej sporadycznej jeździe może być pewnym problemem.
  13. Warto tu zwrócić uwagę na termin "niektórzy" :) O ile w przypadku Specialized nie słyszałam o ani jednej produkcyjnej wtopie (z drugiej strony, ile ludzi ma budżetowe Spece?), o tyle już takie firmy jak Kross, Kellys, Merida czy Romet według mnie mniej lub bardziej lecą na opinii. Nie znaczy to, że są to marki złe, ale na pewno bym za te konkretne naklejki nie dopłacała, zwłaszcza w wypadku rowerów do 2-3k (o innych pojęcia nie mam, więc nie wiem, jak się tam wyżej wymienione firmy przykładają). Niestety, jak się patrzy na specyfikację Speców w tym przedziale cenowym, to dla mnie osobiście wieje lekką zgrozą. Argument: "kiedyś sobie wymienisz, a ramę masz na wieki" przemawia do mnie średnio. W tej cenie w rower zwyczajnie nie opłaca się pompować grubej kasy, zwłaszcza, jeśli nie jest ktoś pasjonatem (a zdecydowana większość kupujących taki rower nie jest). Bo jeśli rower kosztuje 1500zł, a ja mam na hamulce tarczowe, opony i napęd wyłożyć drugie tyle, to się mija z celem. Poza tym przysłowiowy Spec czy Trek nie oferują przecież tej samej ramy w rowerach za 2k oraz za 4k, a nie wiem, co jest takiego cudownego w tych tanich ramach, że warto się do nich przywiązywać. Z tej przyczyny jestem zwolennikiem niepopularnej na tym forum opcji wymiany budżetowych rowerów co 2-3 lata. Oczywiście mówię tu o jeździe amatorskiej i rekreacyjnej, a nie jak ktoś robi 10-15 tysięcy rocznie w każdych warunkach atmosferycznych. Wtedy rzeczywiście lepiej kupić coś droższego i regularnie wymieniać. A dlaczego w wersji rekreacyjnej właśnie tak? Bo nowy rower zawsze będzie chodził inaczej, a poza tym z roku na rok technologie idą do przodu, a ceny w dół. Kiedyś wszyscy mieli stalowe ramy i sztywne widelce, za co i tak płacili krocie. Używaliśmy SIS, może w porywach do Tourney, a teraz powiada się, że Alivio to minimum (i rzeczywiście idzie to w sensownej cenie dostać, podobnie jak i Octalinki, karbonowy widelec, hamulce tarczowe itd.). O MTB 29er już nie wspomnę. Zmienia się również geometria i design. Nie mówię o ślepym gonieniu za modą, bo to też nie o to chodzi. Uzasadniam jedynie, jakie widzę zalety takiego rozwiązania. Poza tym to też nie jest tak, że od razu ileś tam tysięcy wybija i napęd na złom. Dużo zależy od stylu jazdy, wagi użytkownika itp.
  14. Tak, listy są fajne i jak wspomniałam, też je praktykuję, tylko w innych okolicznościach. U mnie niestety święta to jeden z najbardziej kiepskich okresów w roku, ale niekoniecznie z tych przyczyn, o jakich, Rowerowy, piszesz. Święta tworzą ludzie, a my mamy bardzo wąskie grono: jeden malkontent, jeden niezaangażowany plus dwie zaangażowane za bardzo (więc najpierw przez dwa tygodnie przeżywają każdą pierdołę, a następnie w wigilię i dwa dni potem odchorowują). Czasem wolałabyśmy z siostrą te święta spędzić we dwie i naprawdę mam duże wątpliwości, że kiedyś nam tego zabraknie, bo nie wiem dokładnie czego. Jeść nie lubię (zresztą na święta jem najmniej w całym roku :D), kilka godzin muszę słuchać o chorobach i pogrzebach (yeah, rewelacyjny temat świąteczny, choć może i lepszy niż polityka lub kościół), z prezentów już dawno wszyscy wyrośli i tradycję podtrzymujemy we dwójkę z siostrą, bo podejście pozostałych do tematu jest załamujące (w kilku aspektach). Fajnie, że nie do końca pewnie wiecie, o czym piszę :) No, przynajmniej w kwestii prezentów. To krzepiące, bo jednak większość mojego otoczenia też jakoś nie ma wielu powodów do lubienia świąt i dobrze, że są jeszcze takie domy, gdzie jest inaczej :) Przy okazji prezentów dla siebie - kupiłam przedwczoraj na Allegro foremki do pierniczków w kształcie rowerków :D Już się nie mogę doczekać aż przyjadą, będę mieć cały Wyścig (po) Pokoju :D
  15. Jacku, jak będą Ci wręczać tytuł kobiety roku, osobiście pojawię się na gali :D Natomiast pod kandydaturą na ten bardziej adekwatny również się podpisuję :)
  16. Łukaszu, tak jeszcze przyszło mi do głowy, że Twoje "delikatnie wypytajcie" jest dość ryzykowne w swojej wymowie ;) Jakby mnie ktoś delikatnie wypytał, z ogromną dozą prawdopodobieństwa skończyłoby się obustronnym rozczarowaniem, ponieważ istnieje mała szansa, że hasło: sakwa będzie dla kupującego oznaczać: Sport Arsenal W2B art. nr 602 (szczególnie, że sama miałam dylemat, czy nie 603 i w sumie zamówiłam obie, po czym jedną odesłałam). Z kolei dopytywanie, jaką to ma być konkretnie sakwa, raczej przekracza granicę delikatności ;)
  17. Bon zakupowy niby fajna rzecz, ale najczęściej ogranicza się do jednego sklepu i to czasem może być poważną wadą. Kiedyś cieszyłam się z Decathlonu, a teraz trudno byłoby mi coś u nich znaleźć (przez ostatnie pół roku kupiłam wszystko, co niezbędne :P). Poza tym nie wiem, jak dla Was, ale mnie mimo wszystko żal, jakbym miała kupić np. Garmina czy inny trenażer przepłacając ileśset złotych dlatego tylko, że mam bon. Zwłaszcza, że może się okazać, iż oddajemy go w praktyce za darmo. Ja swego czasu tak się bujałam że stówką do MediaMarktu - cokolwiek chciałam kupić, było średnio 70-100zł droższe niż u konkurencji, więc używanie bonu mijało się z celem (bo jego faktyczna wartość spadała do 30 lub nawet 0zł). Dlatego najlepsza jest gotówka. Tylko niestety wyklucza niespodzianki ;) No i głupio jednak kłaść pod choinką koperty :D Do takich kombinacji, o jakich Łukaszu piszesz, potrzeba jeszcze normalnych darczyńców ;) Dla mnie osobiście nie ma problemu, czy dam komuś kasę, ale przyznaję, że bardzo miło mi jest, jeśli potem ten ktoś się pochwali, jak ją spożytkował. W drugą stronę również od lat tego pilnuję i nawet jak komuś nie zależy, to i tak pamiętam, jeśli dana rzecz była zakupiona z jakiejś sprezentowanej gotówki. Od kilku lat mam też taki układ z koleżanką jeszcze ze szkoły średniej - o ile ja kupuję jej książki, które czyta pasjami i obojętne jej, co dam, o tyle ze mną co roku miała problem. W dodatku odkąd ma dzieci, bieganie po sklepach przestało sprawiać jej przyjemność. Więc teraz doszłyśmy do tego, że przedstawiam jej listę rzeczy, które nabyłam w ostatnim czasie lub jakie planuję kupić wraz z cenówką, a ona wybiera, co się jej najbardziej podoba i z czym chce być kojarzona :D No, ale takie układy to raz na milion. Druga koleżanka nawet listy oczekiwań nie chce znać, "bo musi być niespodzianka". Kończy się tym, że za bardzo nie pamiętam, co ona w ogóle mi kiedykolwiek kupiła (no, poza etui na płyty jakieś 8 lat temu), bo wszystko było totalnie zbędne. Podobny problem przerabia od zawsze moja przyjaciółka. Jej rodzice też mają coś z deklem na punkcie niespodzianek i dopiero ostatnimi czasy lekko od tego odeszli, po 10 latach walki i wciskania niechcianych prezentów, z których mimo szczerych chęci nie potrafiła się cieszyć. Ale już dopłacania przeskoczyć u nich się już nijak nie da. Dochodziło do takich absurdów, że w tych obfitszych latach kupowali jej np. konsolę, choć prezent miał być do 500zł. Niby fajnie, gorzej jednak, jak mają lata mniej tłuste. Wtedy będą walczyć o każde 30zł i nie ma szans dać im np. 50zł, żeby kupili to, co by chciała, tylko musi szukać czegoś w odpowiedniej cenie. Choć tyle, że szukać, a nie że powiedzą: okej, a potem kupują jakiś tańszy zamiennik. Podsumowując, dobrze mieć fajnego Mikołaja, a nie jakiegoś przebierańca ;) Mnie się generalnie poszczęściło, jednak z uwagi na całe mnóstwo bardzo mocno skonkretyzowanych marzeń w tym roku niespodzianek trochę mi brakuje. W ubiegłych latach stosowałam zasadę listy do wyboru, ale w tym potrzebowałam tyle rzeczy, które akurat były w promocjach, potrzebne na już albo u jednego sprzedawcy, że trzeba było zrobić cały plan zakupowy, dzieląc wydatki między kieszonkowe, Mikołaja, urodziny oraz imieniny :D
  18. Rzeczywiście, buty mogą być w takich skarpetkach przyciasnawe. Ja mam też trekkingowe, ale trochę skundlone z MTB i raczej wersję letnią (dość przewiewne, model WM34, wersja męska MT34). Gdyby były nowe, takich skarpet jak wczoraj nie byłoby szans wcisnąć, ale że mam je już ponad rok, nieco się rozbiły i stopa weszła mi na styk (bez żadnych obtarć itp.). Aczkolwiek skarpetki miałam zwykłe, nie jakieś narciarskie i porównując do tych podlinkowanych wyżej zdjęć co najmniej dwukrotnie grubsze. Pomyślałam właśnie, że jeśli problem dotyczy wyłącznie kostek, niegłupim pomysłem mogą być również krótkie i obcisłe stuptuty typu INOV-8 DEBRISGAITER 32.
  19. Nie musiałeś zakładać wątku, wystarczyło znaleźć jakiś o odzieży. Trochę ich się już tu przewinęło. Choć część też niezupełnie w temacie :D Na przykład ogólnie o odzieży dużo dyskutowaliśmy w temacie o Lidlu ;) W moim przypadku ochraniacze problem rozwiązują aż za bardzo ;) Potrafi mi woda po łydkach płynąć, dlatego zrezygnowałam. Wczoraj miałam trochę załatwień na mieście, więc przy 3 stopniach i lekkim wietrze zdecydowałam się na grubsze skarpetki oraz drugą parę legginsów (są dość cienkie) - bawełna pod spód, lycra na wierzch. Wiem, że bawełnę się zjeżdża, no ale na razie termoaktywnych kalesonów się nie dorobiłam, więc jak się nie ma, co się lubi, to się ubiera, co się ma albo siedzi w domu i narzeka na nierowerową pogodę ;) Więc ubrałam najpierw warstwę bawełnianą, potem skarpetki, które naciągnęłam do połowy łydki, następnie warstwa wierzchnia. Wreszcie było mi w sam raz i w najbliższym czasie chyba będzie to mój pierwszy mundurek zamiast kombinowania z ochraniaczami, z którymi jak na razie nie mam ani jednego pozytywnego doświadczenia. No dobra, jedno - chronią przed błotem i lepiej je wyprać niż szorować buty.
  20. Ostatnio na innym blogu (skądinąd w ogóle przeze mnie nie czytanym) trafiłam na takie święte słowa: "Przede wszystkim wystrzegaj się części rowerowych. A to dlatego, że... kochamy części rowerowe. Tak bardzo, że każda jedna musi być pieczołowicie wybrana i zdobyta. To mniej więcej tak, jakby podarować komuś żonę. Nie lubimy presji do używania czegokolwiek podarowanego. Myślisz, że uda Ci się wstrzelić w nasze oczekiwania? Pod choinką połóż lepiej kupon lotto – szanse powodzenia będą większe." ;) I nieco dalej: "Generalna zasada: najlepiej sprawdzają się prezenty, których nie używa się bezpośrednio podczas jazdy." Potem niestety autor już sprawę pokpił, bo w wielu miejscach sam tej idei przeczy. Ale przecież ja tu nie o innych wpisach chciałam :) Bardziej mam na myśli fakt, że jakiemukolwiek zapaleńcowi kupić właściwy prezent jest naprawdę trudno. Najczęściej wszystko ma lub potrzebuje akurat czegoś z ceną zupełnie z kosmosu. No, chyba że to student, wtedy jest nieco łatwiej :D Generalnie unikałabym niespodzianek. W tym roku próbowałyśmy tego manewru z siostrą, która planowała mi kupić jedną sakwę z kilku. Skończyło się tym, że na początku grudnia mamy teraz cztery sakwy (a jakby się uparł, to i sześć) różnych rozmiarów i zastosowań, a dwie kolejne właśnie dziś dotarły do sprzedawcy w ramach zwrotu :D Międzyczasie miały być rękawiczki termoaktywne i tu nawet niespodzianka do pewnego momentu się udała, ale dobrze, że to ja przez przypadek otworzyłam list, bo okazało się, że trzeba było wymienić na inny rozmiar. I teraz kup coś takiego na przysłowiowy black friday, a pod choinką 14-dniowy termin przeminie. Tak więc wskutek wieloletnich doświadczeń wyrosłam z niespodzianek. Zresztą u mnie w domu nie były też one, nawet w dzieciństwie, jakoś przesadnie praktykowane. Od zawsze pisałam list do Mikołaja z jedną lub maksymalnie dwoma konkretnymi rzeczami, które chcę otrzymać i to zamówienie było realizowane. Element zaskoczenia był ograniczany do faktu, w jakim momencie i miejscu ów prezent znajdowałam ;) A Wy lubicie niespodzianki? Oprócz oczywiście tych, kiedy ktoś akurat się wstrzelił w Wasze oczekiwania (czyli szansa jedna na sto lub więcej).
  21. Rozmiar kółek robi swoje :D A mój dziadziu pozbył się w tajemnicy i nawet jednego zdjęcia nie mam :(
  22. No, to żeś pojechał z przykładem :D Powiedzmy, że pisząc cokolwiek o jakichkolwiek rowerach w tym temacie, miałam na myśli wynalazki z tego stulecia ;) Jak brałam takie coś od dziadzia, będąc dzieckiem, to bardzo źle wspominam spadanie na rurę. A spadało się regularnie, jeśli stanęłam na pedałach, bo napęd był równie stary, co i rower, więc zdarzało się łańcuchowi przeskakiwać :D Co do hamulca, torpedo było bezkonkurencyjne. A jakie wiraże pozwalał robić! Mimo wszystko w opcji dla hobbitów (160cm i mniej) zdecydowanie głosuję na osiołki ;)
  23. Ja miałam ogromny problem z pytaniami o wagę w szkole średniej, bo wyglądałam tak zwanie normalnie, ale ważyłam średnio 10kg więcej niż moje koleżanki. Teraz zdarza mi się zaliczać klasyczny problem z mema: chciałabym ważyć tyle, ile wtedy, kiedy myślałam, że jestem gruba :D Na co dzień natomiast mam już na tyle świadomość własnego ciała, iż wiem, że wyniku książkowego raczej nie osiągnę i właściwie przestało mnie to specjalnie smucić. W zasadzie obecnie satysfakcjonujący jest moment, kiedy nikt mi nie wierzy, że tyle ważę albo daje mi 170cm ;) @Macieju, według mnie ramy holenderskie to trochę inna para kaloszy. W mieście może i masz dziury, ale nie zaliczasz regularnej tralki lub balansowania ciałem, jak się to zdarza na byle leśnej ścieżce. Inaczej też wygląda taki rower, bo na co obwieszać go sakiewką, do której w razie potrzeby sięgniesz po batona czy telefon. Albo po co Ci pod rurą bidon. I tak by to można mnożyć. A w ogóle ja Cię rozumiem nawet ze względów czysto estetycznych - miejski rower z rurą u góry? No way! Traci cały swój hipsterski urok ;)
  24. @rowerowy, jeśli to jest prawda, to już w ogóle nadaje się to do zgłoszenia w jakimś trybunale ;) Za ten gorszy osprzęt, mogłaby być choć lepsza rama :P Z drugiej strony kobiety na rowerach o wadze 90kg "przecież nie występują", to po co im wytrzymała rama :D @Eliz, niby racja, choć przyznam, że jakoś tak mi się kłóci ta spódnica z błotem, piachem i dzikimi ostępami ;) Tak poza tym jestem pełna podziwu dla kobiet, które umieją wsiąść na damkę (zwłaszcza taką jak ten Kellys). Ja nie potrafię i od zawszę przerzucam nogę za siodełkiem. Dlatego zresztą, odkąd mam wpływ na wybór mojego jednośladu, kupuję ramy męskie. Po pierwsze przy 17" one i tak nie są takie stuprocentowo męskie, bo siłą rzeczy mają obniżoną górną rurę. A po drugie łatwiej na nią założyć wszelkiej maści torebeczki i nie ma kłopotu z bidonem.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...