Skocz do zawartości

unavailable

Użytkownicy
  • Postów

    3 080
  • Dołączył

Treść opublikowana przez unavailable

  1. A tak z ciekawości, czemu damska rama musi być? Tak pytam, bo a propos tego, co pisałaś o różnym traktowaniu kobiet i mężczyzn, to akurat odnoszę wrażenie, że producenci wiodą prym ;) Większość damskich rowerów jest albo ubożej wyposażona, albo są droższe niż ich męskie odpowiedniki. Tak jakby wyprodukowanie innej ramy wymagało nie wiadomo jakiego budżetu :D Faktycznie, dziwna sprawa z tym rozmiarem kół. Z tego, co widzę, Kellys produkuje dwie wersje tego roweru - 27,5 oraz 29: https://www.kellysbike.com/pl/mtb-xc-c549/vanity-70-29-p48612 https://www.kellysbike.com/pl/mtb-xc-c549/vanity-70-275-p48516 I w opisie sklepu chyba zrobili miks świąteczny obu modeli ;) A jeszcze tak mi przyszło do głowy w kwestii ewentualnej zmiany opon - z typowego MTB trudno będzie zrobić maszynę na asfalt i nie mówię tu o tym, czy coś wygląda źle czy dobrze (nie Twój problem, ma być wygodnie). Tyle, że obręcze będą za szerokie na jakieś bardziej trekkingowe opony. Nie znaczy to, że masz MTB nie brać, tylko dobrze mieć tego świadomość przed zakupem ;)
  2. @Eliz, no troszkę sama się prosiłaś o lightową wersję, pisząc o rekreacyjnej jeździe wokół mazurskich jezior, a potem jeszcze tę wersję przez chwilę podtrzymując ;) ad. 1. Mimo wszystko w jakiejś mierze jest to wina kobiet opisywanych w punkcie drugim. Co więcej, takie kobiety często nie wiedzą, czego chcą i właściwie nawet dowiedzieć się nie chcą, bo i po co? Rower ma mieć dwa koła, pedały i łańcuch. I ma jeździć. Większość rowerów za tysiąc złotych ten warunek spełnia ;) A jak nie widać różnicy, to nie warto przepłacać. Nie mówię tego w złej wierze. Po prostu inwestowanie w rower, którym ona zamierza przejechać się w spacerowym tempie wyłącznie w słoneczne niedziele okresu letniego nie jest tego warte, bo i tak na prostym asfalcie kompletnie nie zauważy różnicy między jakimś tam Deore a Tourney'em. Ba, może się zdarzyć, że nawet nie będzie zmieniać przerzutek. Ja w tym roku miałam taki przypadek na pielgrzymce - kobieta męczyła się nieziemsko, właściwie wszystkie większe podjazdy podprowadzała rower, po czym drugiego dnia przez przypadek dowiedziała się, że jedzie na najwyższym blacie z przodu i to się zmienia (!) Tak więc szowinizm to jedno, a drugie to zdrowy rozsądek. Uwierz mi, niektóre kobiety naprawdę chcą być głupie i żaden rower im nie pomoże ;) (mężczyźni też, tylko oni w innych kwestiach)ad. 2. Oczywiście, stereotyp to jedno, ale drugie to sama natura. Jakbyś się nie wyćwiczyła, pewnych rzeczy nie przeskoczysz. Gdyby to było możliwe, mielibyśmy koedukacyjne dyscypliny sportowe, a prócz mikstów, łyżwiarstwa figurowego i tańca towarzyskiego jakoś na razie się nie zapowiada. Mnie tam piach czy teren nie ruszają, a błota nie znoszę wyłącznie dlatego, że muszę potem pucować rower, jednak wystarczy pierwszy lepszy wyjazd z jakimś średnio wysportowanym facetem 20+, żebym stwierdziła, że jestem do niczego ;) A prędkości, o jakich się tu pisze, to dla mnie jakaś abstrakcja (choć z kolei moje prędkości to abstrakcja dla wszystkich moich koleżanek). Co oczywiście nie zmienia faktu, że w pewnych zestawieniach kobieta będzie lepsza. Rok temu mieliśmy na pielgrzymce takiego sympatycznego 70-latka, który regularnie jeździ na szosie w okolicach Nowego Sącza. Kiedyś trafił akurat na Kasię Niewiadomą i taki dumny jak paw sobie jechał z nią przez kilkanaście minut w równym tempie. Aż tu nagle ona się uśmiechnęła, powiedziała do widzenia i tyle ją widział :D Ale to są raczej jednostkowe przypadki, a na pewno mniejszość, trudno więc dziwić się takiemu podejściu. ad. 3. Ja na szerokich kanapach jakoś nie daję rady. Od razu mam uda całe poobcierane. Za to na twardych i wąskich nawet bez pieluchy dobrze mi się jeździ. Szczególnie odkąd dorobiłam się bezszwowej bielizny. Fajnie, że się zdecydowałaś. Ładny ten Twój nowy metalowy rumaczek ;) Ja też jakoś wolę geometrię MTB od crossowej. Dla mnie to tak jak porównanie jazdy na koniu i na krowie :D
  3. To się zawsze tak kończy, dlatego ja Was czasem nawet nie pytam, bo już sama ze sobą głupieję ;)
  4. Pepe, co kto lubi. Wpis Łukasza nie tylko czytałam, ale też dyskutowaliśmy o tym na forum po opublikowaniu tego posta. Mnie za wysoka kadencja nie tylko nie odpowiada, ale prowadzi bardzo szybko do bólów (starczy mniej niż godzina pedałowania), które normalnie mi nie dokuczają nawet po długiej, codziennej lub kilkudniowej jeździe. Druga sprawa to prędkości. Nie porównuj, proszę, co można osiągnąć na jakich zębach, bo w przypadku kobiet (nie kolarek amatorek, tylko normalnych rowerzystek) to, o czym tu piszecie, jest często w ogóle nieosiągalne. Tak, koleżanki Jacka może i tak potrafią, ale zdecydowana większość jak na prostej przez dłuższą chwilę utrzyma 30km/h, pieje z radości ;)
  5. Mnie bardziej interesuje osoba autora. Oczekuje od nas danych osobowych, a ze strony wiem jedynie, że jest jakimś Mizu. Po przeszukiwaniu Google wiem już, że naprawdę startował w zawodach, ale chyba nie tak to powinno wyglądać, że sama mam dochodzić, kim jest ktoś, komu mam powierzyć moje zdrowie. Druga sprawa to sama aktywność bloga. Trzy wpisy o diecie z czerwca 2016 i nagle: przygotuję cię do zawodów. Na jakiej podstawie możemy Panu zaufać? To nie jest prawdą, że nic nie tracimy, a możemy wiele zyskać. Źle poprowadzony plan treningowy może skutkować przeciążeniami, kontuzjami, a w najgorszym razie trwałym uszczerbkiem na zdrowiu. Nie chcę tym samym zjechać idei z góry na dół. Zwyczajnie wydaje mi się, że: "you do it wrong". Rozumiem, że to promocja dla bloga, ale taki brak profesjonalizmu bardziej zniechęca aniżeli promuje.
  6. @pepe, odnośnie tego filmiku dodałabym, że nie do końca zgadzam się z panem na temat napędu. W MTB są najczęściej lżejsze przełożenia, w crossie cięższe. Tak dla laika, w mojej opinii napęd crossowy do rekreacyjnej jazdy jest dużo praktyczniejszy. Z przełożeń MTB 1x1 czy 1x2 korzysta się do rzadkości, bo one mają rację bytu przy stromych pojazdach (i wbrew pozorom wymagają dużej kondycji, aby kręcić młynek). Natomiast crossowe 1x1 lub 1x2 spokojnie pozwolą na pokonanie niejednej górki, a jeśli nie, to w 9 na 10 przypadków dlatego, że rowerzysta nie ma siły w nogach lub mu serducho wysiadło ;)
  7. Amen, @rowerowy, amen! ;) To nie są takie nieznane firmy. To znaczy zależy gdzie. Z racji tego, że producenci (tzn. składacze tych chińskich czy innych azjatyckich części) mają swoje siedziby rozsiane w mojej okolicy (Spartacus - Dębica, czyli 40km, Lazro - Radomyśl, czyli 40km, a Kands ma oficjalny sklep w Tarnowie) tutaj rowery tych firm są dość popularne. Szczególnie w terenach podmiejskich, jak jeżdżę na wycieczki, to każda Biedronka obstawiona jest właśnie tymi markami. Pozostałe przypadki jeżdżą na rozklekotanym sprzęcie ;) Jak pisałam, ja mam Kands (Energy 1300) i poza mało wypasionym wyglądem, bardzo go lubię. Mam też tegorocznego Spartacusa Crossa 4.0. Właściwie na sprzedaż, więc jakbyś była zainteresowana, to służę ;) Rower prawie nieużywany (opony nowe, jeździłam na innych), bo jednak wolałam szosę i pojeździłam raptem ze dwa miesiące. Popularność tych rowerów rośnie zresztą z roku na rok. Kiedy we wrześniu 2016 roku jechałam na pierwszą w życiu rowerową pielgrzymkę do Częstochowy, jako jedyna miałam Kandsa, a nawet najbardziej niedzielni rowerzyści tanie Krossy czy Kellysy. W tym roku natomiast zgubiłam się w liczeniu Kandsów, Lazarów i Spartacusów ;) Krzysiek jeździł Kandsem i też pisał, że nie do zjechania ;) Według mnie większość złych opinii na temat wyżej wymienionych marek głoszą ludzie, którzy w życiu na tym nie jeździli i/lub porównują do rowerów za 3k lub więcej.
  8. Dodajmy tylko, że panowie patrzą z pozycji panów, czyli ludzi z natury obdarzonych większą tkanką mięśni niż tłuszczu ;) I niestety nie dla każdej pani opona powyżej 2 to sama radość. Komfort szerokich opon polega na ich amortyzowaniu nierówności (lepiej niż każdy amortyzator, zwłaszcza w tym przedziale cenowym) oraz nie zapadaniu się w piachu, ale kończy w momencie, gdy rower trzeba napędzić. Jeśli zamierzasz jeździć okazjonalnie i nie jest to Twoje hobby, umęczysz się na takich szerokich i terenowych oponach jak "dzika świnia" ;) Zwłaszcza na asfalcie, którego oporów na czymś węższym nie poczujesz. Nie mówię, że od razu szosa - dla mnie 1,75 było optymalne na warunki 80% asfaltu i reszta teren, zwłaszcza, że rekreacyjna jazda nie wymaga zawrotnych prędkości. Jedyne, gdzie 1,75 mnie zawodziły, to głębokie piachy w Słowińskim Parku Narodowym, ale tam nawet na 1,95 nie było wygodnie. W warunkach, o jakich piszesz, skłaniałbym się ku crossowi po uprzednim przymierzeniu. Choć dla mnie osobiście był to rower bardzo niewygodny - zbyt wyprostowana pozycja, rower relatywnie duży, a do tego mało zwrotny. Trzeba jednak przyznać, że ceny crossów - relatywnie - są chyba najprzyjemniejsze. Trekkinga w tej cenie raczej odradzam - pakują do nich ciężkie błotniki, lampki i bagażniki, a potem chcąc nie chcąc, trzeba to wozić i się męczyć. Natomiast swój bagażnik zawsze możesz dobrać lżejszy, błotniki nie zawsze są potrzebne, podobnie jak lampki, jeśli np. jeździsz wyłącznie w dzień (a już na pewno nie kloce na dynamo). No i wśród crossów (tzn. w stosunku do MTB) łatwiej znaleźć wersję bez tarczówek, bo nadal upieram się, że w tym przypadku to zbędny wydatek i lepiej wydać tę kasę na coś innego. Natomiast gravel za 2000zł to według mnie pomysł zupełnie od czapy. Eliz, a skąd jesteś? Tak pytam pod kątem sklepów do mierzenia ;) P.S. Z pękaniem ramy nie panikuj. Zdarza się i nie wymaga ekstremalnej jazdy, jednak nie jest to aż tak nagminne. W każdym razie mnie nie przekonałoby do dopłacenia jakiejś dużej kwoty za pewność, że w razie czego mi wymienią. Miałam owianego złą sławą Krossa i nadal rama jest cała, mam Kandsa i też wciąż w całości.
  9. Ja wiem, że jest moda na tarczowe i że tarczowe a v-brake'i "to niebo a ziemia", ale rodzinne i rekreacyjne wycieczki, a do tego ograniczony budżet, naprawdę nie wiem, czy są tego warte. Na Mazurach wprawdzie nigdy nie byłam, ale wokół jezior chyba trudno o takie dramatyczne zjazdy, żeby v-brake'i nie dały rady ;) No i pytanie, czy jeździsz w błocie lub innych trudnych warunkach, czy jednak naprawdę rodzinnie? Ja w każdym razie zaczynałam rowerową przygodę od sprzętu za niespełna 1500zł i wycieczek po 20km, a potem na tym samym rowerze robiłam po 100km i więcej. Zresztą jest tu też więcej takich osób. Oba rowery mają niby fajną etykietkę (zwłaszcza Specialized), ale wszystko to, co poza etykietką, niezbyt zachęca. Owszem, rama może czasem pęknąć, jednak dużo szybciej zużyje Ci się napęd, a ten w obu rowerach jest raczej kiepski. Za 1500zł możesz mieć pełne Alivio, tu ledwo Acera i jeszcze kaseta Sunrace. Tak swoją drogą to trochę nie czaję napędu w Specu - zębatka 8-rzędowa, a przerzutka 9-rzędowa. A dlaczego uparcie mówię o tym 1500zł? Bo wydaje mi się, że po pierwsze to wystarczy na rekreacyjny rower i gdybym miała kupować MTB do takich celów, prawdopodobnie kupiłabym jeszcze raz coś poniżej 2000zł (na szosę może szarpnęłabym się za 2500zł, ale to też wynika z tego, że szosa sama z siebie jest droższa, poza tym i co do takiego wydatku mam coraz większe wątpliwości). Po drugie zakupy zwykle nie kończą się na samym rowerze i zawsze trzeba coś sobie zostawić w zanadrzu. Piszesz, że ledwo co uciułasz te 2200zł, a czy liczysz to, co będziesz dokupywać czy też uzbierałaś już wszystko? Jakiś koszyczek na bidon, bidon, może pompkę, jakąś sakwę/sakiewkę/sakieweczkę, lampkę, odblask, dzwonek, zapasową dętkę, łyżkę do opon... oczywiście, nie musisz wszystkiego kupić od razu. Nie musisz też w ogóle kupować, bo nie czujesz takiej potrzeby albo dostaniesz w gratisie lub masz już w domu. Oczywiście nie namawiam Cię tym samym do zakupu Jubilata albo udawanego MTB z marketu za 600zł. Mówię o czymś w granicach przyzwoitości, a nawet ciut więcej, według mnie na takie potrzeby, o jakich piszesz, w zupełności wystarczającym. Szczególnie, że tak naprawdę nie wiesz jeszcze dokładnie, czego potrzebujesz i czy Ci się to nie zmieni. Kupujesz MTB pewnie dlatego, że trafi się też teren, a poza tym MTB jest w naszym kraju modny. Nie wiesz też nawet, czy wybrać koła 27,5 czy 29, bo pewnie nie znasz różnicy. Warto byłoby pójść do sklepu i coś poprzymierzać. Nie da Ci dokładnego oglądu, jak się taki rower zachowa w terenie, ale chociaż zobaczysz, czego możesz spodziewać się podczas normalnej jazdy i na jakich kołach Ci wygodniej. Jeśli się mylę, to, proszę, sprostuj.
  10. Numer i producent buta to jest jedno, a drugie to krój, o czym już nie raz pisaliśmy. Z tym Shimano mnie zaskoczyłeś. W modelu, który posiadam, numeracja jest dziwna - na mnie 40-tka jest w sam raz, chociaż najczęściej noszę 39, a wczoraj nawet kupiłam zimowe buty Sprandi 38. Z kolei moja siostra, która nosi na co dzień 38, musiała kupić 39, bo 38 jest jej w ogóle ciężko wcisnąć. Co ciekawe, obie mamy wąską stopę, więc nie jest to kwestia problemu ze zwężeniem buta.
  11. No tak, w takim przypadku to ma nie tylko sens, ale jest wręcz wskazane. Szczególnie, że na zimnie każde elektronika lubi szybciej żegnać się z życiem. U mnie jest zupełnie inaczej. Jeżdżę tylko za dnia i wyjeżdżam tak, by zdążyć do domu przed zmrokiem. Oczywiście raz na czas pod sam koniec zdarza się, że słońce już chyli się ku zachodowi. Najczęściej jednak jestem wtedy na rogatkach, a jeśli już zdarzyłoby się inaczej, najprawdopodobniej dzwoniłabym po "wóz techniczny" ;) Tyle, że w ciągu ostatnich dwóch lat zdarzyło mi się to tylko raz (akurat jak auto było w naprawie, a ja zbłądziłam i nadkładałam 20km do domu, stąd ten powrót na batmana). Dlatego właśnie u mnie droga lampka niespecjalnie się kalkuluje (w sumie w tym sezonie użyłam oświetlenia cztery razy, każdorazowo przez maksimum pół godziny). Tym bardziej z wbudowanym akumulatorem. Ta już w ogóle nie ma racji bytu - nawet nie miałabym kiedy wyczerpywać jej baterii, a jedynie by leżała i traciła swoją moc.
  12. Dlatego właśnie pisałam o tej prostej linii czterech elementów. Oczywiście najważniejsza jest górna rura, bo tylko ona nie zmienia kształtu... albo zmienia go, ale wtedy to już ramie należy podziękować ;)
  13. Na koniec września przejechałam Velo Dunajec od Ostrowa pod Tarnowem, a potem połączyłam się z WTR w Wietrzychowicach i tak aż do Krakowa. Do Ispiny było rewelacyjnie, potem coraz gorzej. Po pierwsze w pewnym momencie na wale skończył się asfalt i zaczął szuter, po drugie dojazd do Krakowa był już średni i prowadził wiejskimi drogami, z których większość jest normalnie użytkowana przez samochody. Asfalt też nie jakiś najcudowniejszy. No, ale to była droga awaryjna, bo tak naprawdę WTR wcale jeszcze do Krakowa nie prowadzi i kończy się właśnie w Ispinie. Tak więc to, co oficjalnie jako WTR istnieje, było jak najbardziej godne polecenia. No, może doczepiłabym się jedynie króciutkiego (nie wiem, czy jest to 1km) odcinka w okolicach Nowopola, gdzie mimo jazdy po śladzie GPX ściągniętym ze strony WTR rzeczywiście pojawił się mały problem (zarówno z oznakowaniem, jak i nawierzchnią, której nie wyobrażam sobie pokonywać po obfitszym okresie deszczowym). Szerszą relację ciągle mam w planie napisać, ale jakoś nie mogę znaleźć na to czasu i chęci w jednym momencie ;) Szkoda tylko, że na razie budują jedynie odcinek do Niepołomic, a ten łączący Niepołomice z Krakowem jest dopiero w planach i nie wiadomo (tzn. ja nie wiem), kiedy się go doczekamy.
  14. Po Twojej wypowiedzi widzę, że pisaliśmy w tym samym momencie ;) Co do wymiennych akumulatorów, myślę, że Jackowi chodziło o to (a przynajmniej mnie by chodziło), że wymienny akumulator oznacza mniej więcej tyle, że masz ten drugi w zapasie, a nie w sklepie, jak ten już się popsuje ;) Ja jeżdżę z jedną lampką i jeśli wiem, że będę jechać po zmroku, także z zapasowymi bateriami, ale przyznam się, że raz w życiu zdarzyło mi się wracać do domu na batmana. Koszmarne przeżycie.
  15. Dorzucę łyżkę dziegciu - niestety z chińczykami jest ten mały kłopot, że wyglądają tak samo, a działają zupełnie inaczej. Tak więc, Jacku, Twoja może być super, a inny egzemplarz pozostawiać wiele do życzenia (i tym sposobem zarówno Diodek, jak i Ty możecie mieć całkowitą rację). Czas chyba też robi swoje. Kilka lat temu, gdy pojawiły się w przystępnych cenach diody cree, kupowałam dla siebie lampkę, która de facto jest latarką taktyczną (słynne POLICE ;)). Ponieważ jestem z niej zadowolona (wystarczająca na moje niewygórowane wymagania i okazjonalną jazdę w całkowitych ciemnościach), postanowiłam dwa lata temu kupić taką samą siostrze. Jakież było moje zdumienie, kiedy zobaczyłam na Allegro całe morze tych lampek w przedziałach cenowych od 10 do 80zł. Wszystkie wyglądały identycznie, a że nie ma to firmy, to nie bardzo było wiadomo, czy cena decyduje o oryginalności, czy jest jedynie próbą zarobienia na jeleniach (patrz: ostatnie moje odwiedziny Allegro, gdzie ktoś sprzedaje komplet: rękawiczki i czapka Brubecka za 600zł i ludzie to kupują!). Tak więc kupiłam coś, co wydawało mi się takie samo, jak moje. Ale jest inne. Świeci mocno, ale znacznie szybciej drenuje baterie oraz ma nieco inny uchwyt. Więc może nawet byłabym skłonna uwierzyć Ci, Jacku, ale nie mam pewności, czy rzeczywiście uda się zakupić produkt, który posiadasz. Co do świecenia, zgadzam się, że jest to kwestia ustawienia, podobnie jak i lamp w samochodach. Są normalni użytkownicy dróg, których satysfakcjonuje ograniczona widoczność (w końcu to jest noc), a są idioci, którzy będą jeździć z walącym światłem na wprost i oślepiać wszystkich, myśląc, że są super. Nie są super. Nie wiem, Jacku, co dokładnie masz na myśli i nie spotkałam takiego rowerzysty, o jakim piszesz (w ogóle rzadko spotykam rowerzystów po nocach), więc nie traktuj mojej wypowiedzi jako personalny atak. Jednak kiedy jadę autem i ktoś wali mi prosto w oczy, to proszę wybaczyć, ale wcale nie jest bezpieczny - nie widzę drogi i nie wiem dokładnie, jakiego pasa powinnam się trzymać, nie widzę też ewentualnych przeszkód ani problemów. Będąc rowerzystą, także średnie znaczenie ma dla mnie, czy jadący z przeciwka kierowca będzie winien wjechania we mnie wskutek stracenia kontroli nad pojazdem, bo wcześniej go oślepiłam, czy może nie. Bo to niestety on ma przewagę w postaci wielkiej blaszanej maszyny. Tak w ogóle, Jacku, jak się ma Twoja jedna wypowiedź do drugiej? Najpierw polecasz używaną przez Ciebie lampkę, mówiąc, że długo trzyma, a potem piszesz, że lampy USB oraz bez wymiennych akumulatorów są do kitu. To jaka jest ta z aukcji? Bo wygląda na USB z niewymiennym akumulatorem.
  16. A o bidon było pytanie? :) Speca nie znam, ale miesiąc temu na Camelbaka (Big Chill) wreszcie odżałowałam pieniądze i potwierdzam - najlepszy bidon, jaki miałam. Do tego stopnia, że przez pierwszy tydzień zrezygnowałam w domu z wszelkich innych szklanek oraz butelek na wodę mineralną :D Potem było mi już trochę szkoda i został na rower, ale jak tylko się dorobię jeszcze jednej butli, na pewno zostanie ze mną na stałe ;)
  17. Od dziecka umiałam ustawiać tylko dwie rzeczy w rowerze - siodełko i wysokość kierownicy (w składakach oczywiście), i przyznam, że nigdy bym nie podejrzewała, że prostą linię da się zrobić w jakikolwiek inny sposób niż "na oko" :D Ja robię to tak: przednie koło między kolana i wyrównuję, póki nie mam idealnej linii: koło-mostek-górna rura-przód siodełka. Jak jesteś dobry w bilarda, to na pewno będzie dobrze ;) Poza tym im dłuższy mostek, tym mniej będzie Cię ściągać przy ewentualnym błędzie.
  18. Ja jestem fanką Simpla Alustar. Pierwsze dwa wytrzymały ze mną 5 lat i teraz przełożyłam je do drugiego roweru wyłącznie dlatego, że białej farby nie umiałam już doczyścić. Można je dopasować do szerokości bidonu, można też używać zwykłych butelek. W skrajnym przypadku wiozłam słoik Łowicza i też dotarł na miejsce ;) Nie oszczędzaj na B'Twinie. Lubię Decathlon, ale w pewnych kwestiach nie mam zamiaru eksperymentować, zwłaszcza w imię oszczędzania 20zł - to samo tyczy się używek SPD. Kup zwyczajne nowe M520 (skądinąd chyba w Deca są najtańsze, a przynajmniej były we wrześniu za niespełna 100zł). Ze swojej strony polecam srebrne zamiast czarnych - jak byś nie dbał, będą zaraz porysowane, co na czarnym wygląda wyjątkowo brzydko.
  19. Ja mam odwrotnie - jak chcę jechać na zachód, to najwcześniej po 30-45 minutach opuszczam sygnalizacje świetlne, brukowe kostki, pieszych i tym podobne. Po sezonie tych 15km nawet nie mam ochoty widywać, a i w lecie zdarzało się nam już pakować rowery bagażnika, jechać pod Velo Dunajec i dopiero tam zaczynać wycieczki. Wiesz, z tymi górami to jest tak - dziś podczas luźnej pogawędki śmiałyśmy się ze znajomą, że jak Słupsk leży 20km od morza, no to przecież w zasadzie nad morzem. I pewnie tak jest dla 90% ludzi w tym kraju - z wyjątkiem Słupszczan :D I właśnie to samo jest u nas - dla kogoś z Poznania czy Warszawy podejrzewam, że u mnie zaczynają się góry (co nawet geograficznie jest prawdą, leżąca na południu Tarnowa Góra św. Marcina stanowi pierwsze wzniesienie Karpat), tymczasem dla mnie góry to mniej więcej Rabka Zdrój lub Nowy Sącz. No, chyba że mam jechać rowerem. Wtedy nawet osiedlowy podjazd pod Biedronkę zdarza mi się rozważać jako rzeczywiste pierwsze mikrowzniesienie Karpat ;) Tak całkiem serio - im dłużej jeżdżę, tym bardziej jestem zakochana w tym kraju. Wszędzie potrafi być zachwycająco, nawet 5-10km od domu, tylko często jak się człowiek opatrzy i mija to po raz ósmy, dziesiąty, piętnasty, to się potem mu wydaje, że gdzieś indziej są te piękniejsze okolice. Ja tak mam nie tylko zresztą z przyrodą. Kogo znam z Północy, zachwyca się Krakowem i Tarnowem, a mnie już normalnie bokiem wychodzą te wszystkie kamieniczki i renesansowe perełki. Co natomiast zachwyca? Wiadoma sprawa, że czerwona cegła! Wtedy nawet byle dworzec w Lęborku jest ładniejszy niż Sukiennice ;) To samo ze znajomymi. Jak pokazuję w Tarnowie zdjęcia znad Dunajca, to jest takie: aha, jak znajomym ze Słupska pokazuję morze: aha, ale jak Słupsk widzi Dunajec, a Tarnów morze, natomiast znajoma z Kalifornii cokolwiek w Polsce (byle lasek liściasty 3km od mojego bloku), wszyscy zaczynają piać z zachwytu :D
  20. Jak Ty dajesz radę z tak miękką podeszwą? Ja dopiero odkąd przeszłam na SPD, jako tako chwalę sobie czynność pedałowania ;) Swoją drogą buty do pływania są świetne na deszcz - wszystko, co wpłynie, od razu wypływa :D
  21. I zostawiasz je bez telefonu? We współczesnym świecie tak się da? Moja babcia ma MaxComa, w którym szczytem techniki jest dyktafon (na nagranie 10 sekund :P), ale nie można od niej go zabrać nawet na godzinę :D Mapniki bywają też częścią sakwy na kierownicę. Przy takim patencie potrzeba by było chyba Katriny, żeby mapa się wywinęła ;) Inna sprawa, na ile się to sprawdza w praktyce. No i czy da się zamontować. Teraz na szosie ze zwykłą małą torebką mam problem, a co dopiero mówić o mapniku :D Fajnie mieszkać w centrum województwa. U mnie na prawo Podkarpacie, na lewo Małopolska ;)
  22. @janciowodnik, ja też już pisałam na tym forum, że czas nie jest dla mnie priorytetem. Przyznam, że nie znam procentów nachyleń podjazdów, które dały mi już nie raz w kość (zresztą większość daje i z założenia zwyczajnie ich nie lubię :P), co nie zmienia faktu, że jak jadę na 100km wycieczkę, wolę mieć ze sobą to i tamto (na przykład dwa bidony, a w teorii wystarczyłoby jeden i go częściej uzupełniać), niż upajać się każdym zyskanym gramem. Mówię oczywiście wyłącznie o sobie i nikogo nie wytykam palcami, że ma inne poglądy :) A wracając jeszcze do tego, co tu o wadze roweru wypisywałam, w przeciwieństwie do tamtego czasu, trochę już przekonałam się, jaką różnicę robi 10 a 15kg rower. I cieszę się, że mam tę możliwość jazdy na czymś lżejszym, zwłaszcza, że nadal nie ważę ani śrubek, ani ubrań. Staram się brać mniej, obecnie szukam promocji na lżejszy powerbank na krótsze wycieczki, ale nie jest to na pewno nic, co jakoś mocno siedzi mi w tyle głowy. Ostatecznie, jak ktoś się bardzo chce podniecać wyprzedzaniem szosy, to każdemu jeżdżącemu regularnie służę uprzejmie ;)
  23. Bardzo fajna robota :) Przy okazji również polecam książkę Rogóża, praktyczna i przystępna. Kiedyś też się sadzę, jednak na dzień dzisiejszy to odległa przyszłość (najwcześniej 2019). Ale może chociaż w przyszłym roku zrealizuję ambitny plan podróży z Tarnowa do Słupska. To będzie prawie jak rajd Północ-Południe :D I jeszcze mam kiedyś marzenie przejechać ciągiem Green Velo z Przemyśla do Elbląga. Ale to trzeba czasu i kasy, że o formie nawet nie wspomnę ;) Oczywiście to nie ultramaratony, ale od czegoś warto zacząć :D
  24. Jakbym czytała o swoich przygodach w tej ich świetlanej wersji ;) Też mnie tak podkusi, a czasem zwyczajnie się pomylę i szkoda mi zawracać, i potem trzeba kombinować. Bywa też, że decyduje przypadek. Ostatnio, dosłownie 10-20km od domu, odkrywałam nowe boczne dróżki. Dojechałam do rozwidlenia, na nim znaki szlaków (znów!) takie, że w zasadzie nie wiadomo, gdzie ten szlak ma wieść, bo niestety droga, z której przyjechałam jest jedyną oznaczoną, jak ciąg dalszy :P W każdym razie wyciągam telefon, aby ustalić dalszą trasę, ale wypadł mi jakiś durny rozszalały kundel, jakbym mu wszystkie szczeniaki wyrżnęła i jeszcze na dom planowała napaść. Więc odjechałam bez sprawdzania mapy. Niestety wybrałam źle :D I wpakowałam się potem w błota i kałuże, chociaż dosłownie 500m dalej, równolegle, biegnie ładny asfalcik. Jak to zawsze podsumowuję - godzina jazdy, trzy godziny pucowania roweru ;) No i bywa czasem mało bezpiecznie. Najgorzej w lasach, kiedy zbliża się zachód słońca. Albo wpadnie się na lochę z młodymi (czy nawet bez nich). Kiedy gubiłam w tym roku licznik, to chyba był najgorszy godzinny epizod w moim rowerowym życiu ;) Właśnie przez lochę odbiłam w bok, wkrótce skończyła się ścieżka, potem jedynie połamane, uschnięte iglaki leżące w poprzek (mapa Endo wskazywała, że idę dobrze i jest tu droga! ale to normalne z Endo i lasami, tylko ja się chyba nigdy nie nauczę :P). Byłam już bardzo zmęczona - miałam w nogach ponad 50km, głównie po głębokim piachu Słowińskiego Parku Narodowego i podjazd pod Rowokół, w dodatku zegarek wskazywał 4-5 po południu, a ja zjadłam jedynie śniadanie o 10, licząc, że uzupełnię coś po drodze (niestety nad morzem przed sezonem wszystko pozamykane). Skończyło mi się też picie. Do zachodu słońca zostało może ze 2h, a do domu ponad 20km, czyli do zrobienia, ale nie wiadomo, kiedy wyjdę z lasu, a w lesie znacznie szybciej robi się ciemno. Więc przyznam, że kiedy najpierw trafiłam na rozległe mokradło, a ominąwszy je, na szeroki rów z wodą, to kiedy usłyszałam bardzo głośny tętent kopyt w okolicy, naprawdę zrobiło mi się mocno nieswojo. Zgadzam się co do ludzi ze wsi. Wszystko muszą wiedzieć i na haku by powiesili za każde odejście od normy, więc mieszkać bym nie chciała za nic, ale jak się jest przejazdem, potrafią być też bardzo życzliwi :) A w jakich okolicach jeździsz?
  25. Wiesz co, jak tak czytam Twojego posta, to to się jedynie niewiele różni od tego, co praktykuję ;) Powyżej opisywałam bardziej wyjątki od reguły, niż zwyczajną praktykę. Zwyczajnie jest tak, że najpierw patrzę sobie w domu na kompie na mapach Google, jak dojechać do celu, który sobie wymyśliłam - czy jest jakaś droga boczna, czy da się zrobić pętlę, ile w sumie będzie to kilometrów i czy nie ma przypadkiem jakiegoś za dużego podjazdu. Od wielkiego dzwonu sprawdzam losowo fragmenty trasy na street view, jednak nie mam na to wielkiego zacięcia i wiem, że i tam potem mnie rzeczywistość zaskoczy, więc traktuję to bardziej jako ciekawostkę. Jeśli jest to teren totalnie nieznany, piszę sobie listę większych miejscowości stanowiących kamienie milowe i ewentualnie czasem robię screena mapy z trasą, tak żeby w razie potrzeby mniej więcej określić kierunek z lotu ptaka. Podczas jazdy nie włączam nawigacji, po prostu jadę w wytyczonym kierunku (zwykle nie szukam sobie jakichś mocno pokręconych tras na orientację) aż do do momentu, kiedy stwierdzam, że mam wątpliwości, gdzie jechać dalej. Wtedy sięgam po mapę w Endomondo i szukam miejscowości z kartki. Jak akurat przypadkiem idzie miejscowy, to pytam, bo szkoda mi czasu. Jak odpowie, jadę, jak nie, wracam do odnajdywania się na mapie, co w skrajnych przypadkach zajmuje trochę czasu. Najczęściej idzie to sprawnie, ale zdarza się, że jest słaby zasięg GSM, wtedy Endomondo ładuje mapy w ślimaczym tempie i szybciej znajduję na drugim telefonie sygnał GPS na aplikacji Here. W zasadzie tyle. Z powerbanku również korzystam, czasem nawet niepotrzebnie, ale że mam 20000, mogę szastać prądem na prawo i lewo :D Statystycznie rzecz biorąc, problemy pojawiają się co 6-8 wyjazd. Czy to wysoka średnia? Pewnie tak, ale też przyznać trzeba, że czasem proszę się sama o jej zawyżanie i szukam guza. Na przykład widząc, że droga się kończy i zaraz zaczyna kolejna, często się tam pakuję, zamiast nadkładać i objechać. Doświadczenie nauczyło mnie, że ryzyko jest opłacalne, bo większość stanowią przypadki, gdzie komuś nie chciało się pociągnąć asfaltu, a nie akurat rowy z wodą. Co zresztą ważne, to nie to aż tak bardzo psuje średnią. Najgorsze ze wszystkiego są... szlaki turystyczne. Te, to by diabeł nadążył, jak są oznaczane i doglądane (mówię głównie o okolicach Tarnowa, trochę też Słupska, z innymi porównania nie mam). Bywają niepotrzebne znaki jeden za drugim, a jak przychodzi co do czego, to prawie nigdy nie wiadomo, dokąd jechać. W tym roku pobłądziłam tak ze trzy razy w lasach nad morzem - na drzewie narysowany skręt w lewo, ale trudno w ogóle ustalić ile i gdzie są ścieżki, bo nagle całe poszycie jednego koloru i kilka powalonych drzew. W ubiegłym roku to samo - piękny szlak, jedziemy, jedziemy, nagle błoto po kostki wyjechane przez gąsienice, a po jego przebrnięciu ślepy zaułek w postaci wielkiej polany powstałej wskutek wycinki drzew. Bywa też tak, że szlak jednoznacznie wskazuje na ścieżkę całkowicie zarośniętą, ciemną, trudno przejezdną (o ile w ogóle). W tym roku tak się nam skończyła droga na jakimś ogrodzeniu pastwiska, szłyśmy potem przez trawy i jakoś po kilku kilometrach, kiedy dotarłyśmy do asfaltu, naszym oczom ukazało się kolejne oznaczenie tego samego szlaku. Tak więc, podsumowując, jadąc po wytyczonej trasie asfaltem, z nawigacjami miałam prawdziwe problemy tak naprawdę tylko w samochodach. Na rowerze natomiast większość komplikacji wynika z sięgania przeze mnie po rozwiązania niekonwencjonalne dla innych środków transportu ;)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...