Skocz do zawartości

unavailable

Użytkownicy
  • Postów

    3 080
  • Dołączył

Treść opublikowana przez unavailable

  1. Przedwczoraj oglądałam te z Deca i one są chyba za szerokie, bo mają 20mm, a mi 18mm idealnie wchodzi w szosową obręcz. Poza tym piszą o nich, że do rowerów crossowych i trekkingowych, więc raczej wysokie ciśnienie odpada. Ja po króciutkich przygodach (~100km) z fabrycznymi szmatami na kołach Tribana kupiłam opaski Zefala. Podpisane niby "hybrid/city", jednak na razie jeszcze nic nie wybuchło ;) Z drugiej strony wciąż za mały dystans, żeby coś wyrokować, poza tym nie miałam potrzeby zdejmowania opon, więc nie wiem, co tam teraz słychać i na ile się taśma wgniotła. Tymczasem z konieczności roszad budżetowych i konieczności wybierania pomiędzy potencjalnymi dodatkami do roweru, jak w Tribanie siostry fabryczna szmata również poszła (wytrzymała dłużej, bo "aż" 400km), to podobnie jak Krzysiek, okleiłam taśmą izolacyjną dwie warstwy. Myślę, że na zimę na trenażer wystarczy, a najwyżej potem na wiosnę pomyślę o czym z prawdziwego zdarzenia. Oba rowery pompuję do 8 bar.
  2. Niegłupia myśl. Chociaż w moim przypadku, to nie wiem, kiedy będę potrzebować nowego, bo ten ma raptem ze 2 tysiące z hakiem, w dodatku w rowerze, który ma służyć raz na czas do pojeżdżenia sobie po leśnych ścieżkach. A to zerwanie, to tak myślę, że moja wina, bo z braku laku po prostu skuwałam łańcuch starym sworzniem. O ile na trenażer i asfalt wystarczyło, to widać na pierwsze lepsze bajoro już nie bardzo :D Zresztą spinka nie majątek, szczególnie, że nie są one jednorazowego użytku. Przy okazji, jakąś specjalną polecacie, czy każda kompatybilna z 9rz się nada?
  3. Jacek tak kracze od pewnego czasu ;) Jak tylko zobaczyłam łańcuch leżący jak długi za plecami, od razu pomyślałam: "o, a hak przerzutki cały" :D W dodatku śmiać mi się chciało, że relatywnie najdroższa rzecz i jedyna niefabryczna poszła.
  4. Nie pisałam o gwincie, tylko w ogóle o pedałach. Lewy jest po prawej stronie roweru, a prawy pedał jest po lewej. Zapominając o tym, można usiłować wkręcić je na odwrót. Ale mamy akademicką dyskusję nad kwadraturą koła :D
  5. Wiesz, jak odwrócisz rower do góry nogami, to lewy pedał zaczyna być prawym, a prawy lewym ;) Więc też na wszelki wypadek nie piszmy, że zębatki powinny być po prawej stronie roweru, bo można potem źle go złożyć :)
  6. Wiesz, ja się nie znam na teoriach, bo choć Friela nawet kupiłam, to zrezygnowałam z lektury mniej więcej w połowie, ponieważ książka "Trening z pulsometrem" lekko drażniła mnie indoktrynacją, że lepiej, jakbym zaczęła trenować z pomiarem mocy. Poza tym większość jej porad zwyczajnie mnie nie dotyczy (np. przygotowywanie formy na jeden konkretny event w sezonie). Ale powiedzmy, że trochę z pulsometrem eksperymentowałam i chciałam formę polepszać. Na początek musisz ustalić, na jakim jesteś etapie swoich treningów, czyli mówiąc najprościej, jaką masz formę. Z moich obserwacji wynika, że ten test jest kompletnie niemiarodajny dla osób, które nie mają kondycji lub mają ją jeszcze w powijakach. Takim osobom tętno idzie bardzo szybko w górę (z reguły też - jeśli są zdrowe - dość szybko spada) i łatwo osiągają HRmax lub bliski tej wartości. No, a druga sprawa, to też trochę uwarunkowania genetyczne. Ja na przykład mam tak, że niby jestem niskociśnieniowcem (mam 33 lata, do rzadkości przekraczam wartości 120/80), ale tętno mam prawie zawsze wysokie - wystarczy, że wsiądę pod blokiem na rower i już wtedy osiągam strefę regeneracyjną :D Raz próbowałam jechać w strefie, która ponoć miała mi ułatwić spalenie tkanki tłuszczowej, zamiast wyrabiania mięśni - istna katorga, jakieś 12-15km/h po prostej, w dodatku co i rusz musiałam przestawać pedałować. Więcej mnie to nerwów kosztowało, niż było warte. Ostatecznie zaczęłam traktować pulsometr jako ciekawostkę, a w tym sezonie w ogóle z niego zrezygnowałam. W każdym razie po roku jeżdżenia (najpierw na zewnątrz dłuższe trasy, potem listopad-kwiecień mniej, ale regularnie na trenażerze) średnie tętno nieco mi spadło. Ale tylko średnie, bo zarówno spoczynkowe jest podobne, jak i maksymalne wartości również. Poza tym nadal nie jest ono "książkowe" i objawia się bardziej tym, że jestem w stanie dłużej utrzymać się w strefie beztlenowej oraz nie mam już takich akcji na podjazdach, jakie zdarzały mi się na początku (i to nawet, kiedy nie jeżdżę powiedzmy tydzień czy dwa). Warto również pamiętać, że rower jest jedną z aktywności, w której tętno będzie tak czy owak najwyższe. Dla porównania w basenie pływam na relatywnie niskim tętnie, co nie znaczy, że się moczę i nie męczę. Żeby jednak uzyskać taki puls, jaki mam normalnie na cięższych podjazdach (ale jestem w stanie jechać dalej), muszę płynąć szybkim kraulem i w zasadzie jestem w stanie utrzymać go może przez paręnaście sekund, a potem chwilę zajmuje mi dojście do siebie (mimo że przecież w wodzie szybciej się chłodzę, niż w upalny dzionek na postoju). Tak więc nie do końca mnie te wartości przekonują. Dodatkowo obok mierzenia tętna przyglądnęłabym się jeszcze oddechowi, który też jest dobrym wyznacznikiem intensywności (o czym skądinąd Friel pisze). To znaczy, jak się czujesz, kiedy osiągasz te 159-176bpm - możesz normalnie rozmawiać czy może masz zadyszkę? Tak, jak pisałam, mimo że osiągam w tej chwili wartości tętna dość podobne do tych sprzed roku, to mimo wszystko widzę, że przy tych samych liczbach, mój oddech wygląda zupełnie inaczej. Trenujesz pod coś konkretnego? Czy po prostu chcesz być "lepszą wersją siebie"? Jak interesuje Cię "jedynie" to drugie, to rób swoje w granicach rozsądku. To znaczy słuchaj swojego ciała, ono najlepiej podpowiada, jak się nie przetrenować. Regularny umiarkowany wysiłek jest po stokroć wydajniejszy, niż jeden świetny zryw, po którym zaliczysz zgony, zakwasy czy w najgorszych wypadkach jakąś kontuzję, uniemożliwiające dalsze doskonalenie formy.
  7. @NoOnesThere, niby masz rację, a jednak troszkę nie do końca ;) Patrzysz na to wyłącznie jako na ograniczone drgnięcie klucza, a tu trzeba na to popatrzyć całościowo, jako na ruch po okręgu. Innymi słowy tak, jak na ruch kół, które masz w rowerze. Jeśli jedziesz do przodu, będą obracać się w stronę kierownicy (chociaż dolna część będzie przecież się od niej oddalać), jeśli do tyłu - w stronę kasety. Identycznie jest z pedałami - odkręca się zawsze tak, żeby zrobić pełne kółko do tyłu, a dokręca, robiąc pełne kółko do przodu. I o ile oczywiście poprawniej jest powiedzieć: przeciwnie/zgodnie z ruchem wskazówek zegara, to jednak dopóki się tak tego uczyłam i tak kończyło się zawsze sprawdzaniem w necie, bo oczywiście zachodziłam w głowę, czy to lewy, czy jednak prawy pedał był zgodnie ze wskazówkami :D
  8. Haha, widzę, że dziś szczęśliwy dzień posiadaczy HG53 :lol: Kilka godzin temu pierwszy raz w życiu pojechałam stricte w las i zerwałam po niespełna kilometrze.
  9. Teoretycznie chroni przed brudem, a w praktyce wydaje mi się, że zbiera go jeszcze więcej, jeśli wpadnie z drugiej strony łańcucha. Jeśli chodzi z kolei o ubrudzenie samego rowerzysty, to chyba też nie do końca, bo łańcuch bokami też zawsze coś zbiera. Do tego średnio widzę kwestię jego smarowania. Mi to wygląda na wynalazek typu przyrząd do czyszczenia łańcucha - niby fajne, a w praktyce większość klnie, na czym świat stoi ;)
  10. E, widać, że nigdy nie byliście kobietami. A Wy pamiętacie wszystkie sklepy z ubraniami niesportowymi? ;) Tak całkiem serio, dla mnie trolling wygląda bardziej chamsko, a poleceniem jednej czy dwóch osób, których nie znam osobiście (lub prawie osobiście, czyli powiedzmy tak, jak znam tu kilku forumowiczów) i tak z zasady się nie kieruję, bo to nigdy nie wiadomo, jaki kuzyn. Co do serwisów naprawdę znam bardzo niewiele kobiet (i kilku mężczyzn także), którzy jeżdżą regularnie w jakieś miejsce od lat i szczytem ich możliwości jest wytłumaczenie dojazdu.
  11. Czytałam, ale niestety nie wiem nawet, jak w ogóle Ci podpowiedzieć :) Z wynikami zapoznam się bardzo chętnie. Fajnie, że chcesz je udostępnić.
  12. Zgadzam się, Sigma 1200 jest rewelacyjna. Podoba mi się o wiele bardziej niż poprzednia 16.12. Trzyma mocno i ma wszystko, czego potrzebuję, właśnie może poza podświetleniem. Ale to idzie przeżyć, bo i tak potrzebowałam go jedynie w domu na trenażer.
  13. Takie podsumowanie działania Centrum Rowerowego: 1 sierpnia - zamówienie złożone i opłacone od razu 4 sierpnia - paczka dotarła, brak zamówionej dętki, wysłany mail z zapytaniem 17 sierpnia - z powodu braku odpowiedzi i zakupu dętki gdzie indziej, napisałam, że korzystam z 14-dniowego prawa zwrotu. Do tego dorzuciłam jeszcze dwa niepotrzebne mi produkty. Zero odzewu na temat przyjęcia zwrotu, procedury czy czegokolwiek innego. 29 sierpnia - nie doczekawszy się odpowiedzi, z powodu wcześniejszej choroby tego dnia nadałam paczkę ze zwracanymi rzeczami 30 sierpnia - paczka odebrana przez adresata 13 września - po 17 minutach czekania dodzwoniłam się do pani z działu reklamacji, pytając o zwrot pieniędzy. Pani nie umiała pomóc, z nikim mnie nie połączyła, ale obiecała, że przekaże działowi zwrotów. 15 września - otrzymałam fakturę korygującą, którą potwierdziłam w ciągu minuty 20 września - dostałam odpowiedź, że przyjęli mojego maila i zlecili wypłatę środków. Środki faktycznie otrzymałam. Pozostawię bez komentarza. No, może najwyżej, że to mój nie pierwszy u nich zwrot (tylko drugi ;)). I tamten pierwszy rozegrał się może w ciągu tygodnia.
  14. @niet, raczej piszesz o czymś zupełnie innym niż rowerowy. Mnie tam rower za 1200zł wciągnął i gdyby nie to, że zwyczajnie MTB średnio nadaje się do pokonywania 50-80km po asfalcie w przyzwoitym czasie, nie miałam mu nic do zarzucenia. A to, o czym pisze rowerowy, ja rozumiem jako zwyczajne rośnięcie apetytu w miarę je(ż)dzenia. Kupisz sobie Sorę, zaraz stwierdzisz, że lepsza pewnie Tiagra, kupisz Sigmę, stwierdzisz, że lepszy Garmin, kupisz Rodi, stwierdzisz, że lepszy Mavic i tak dalej. Może i jest jakaś granica, ale też pewnie do czasu. @Jacku, dokładnie właśnie o przysłowiowe bułki mi się od początku rozchodzi. Chociaż z tym też różnie bywa i są ludzie, którzy jakoś sprzętu nie potrzebują, choć sama czasami się zastanawiam, czy naprawdę oni lubią sobie tak życie utrudniać, czy to ja się dałam wkręcić w machinę marketingu. W każdym razie znani mi osobiście ludzie dojeżdżający do pracy od -dziestu lat wciąż mają składaki, mój wychowawca na jakimś lichym no-namie pół Europy przejechał, podobnie część ludzi z pielgrzymki, dla których od lat turystyka rowerowa jest częścią życia. No, ale to są ludzie 45+, a wszystko, co młodsze i chce się przy każdej okazji ścigać, to na Specach i Cube'ach pomyka. Nie oceniam tego, uchowaj Boże, a jedynie relacjonuję moje obserwacje. @Łukaszu, dalej jestem zdania, że mówisz to z perspektywy osoby, która "coś niecoś" o rowerze wie. Z Twoich dorocznych ankiet wynika skądinąd, że takich też masz czytelników. Ale są również i tacy, którzy pal sześć, że nie mają pojęcia - ich rowery w ogóle serwisu nie widzą (po co, skoro rower jedzie?) lub co najwyżej polega on na wylaniu byle oleju na łańcuch na wiosnę. Co poza tym? Poza tym rower idzie w ruch w sezonie letnim, a pozostałą część roku kurzy się w szopie (wersja country) lub stoi na balkonie bez żadnej osłony (ja tak sobie patrzę już od półtora roku na dwa rowery naprzeciwko). W obu wersjach obowiązkowo z flakami zamiast opon. I w takich wypadkach dawanie 3000, nawet w super ekstra promocji, jest wyrzucaniem pieniędzy w błoto.
  15. Również wypełnione i także życzę powodzenia :) Aż sama ciekawa jestem, jakie będą wyniki.
  16. Jeny, normalni śmiertelnicy istnieją! ;) Żart żartem, ale naprawdę zaczynałam zachodzić w głowę, czy to ja mam jakąś dziwną wizję świata, który w ogóle nie istnieje i próbuję kogoś przekonać, że jest inaczej :D Ja opon CST nie zdzierżyłam, ale nie dlatego że były jakieś złe - po prostu irytująco piszczały na asfalcie (wiecie, jak nowe buty na kościelnej posadzce ;)). Wymieniłam na moje ulubione Kendy, najpierw Koyoty, a potem na Khany z wkładką antyprzebiciową. Na szerokości 35c kapcia złapałam, wbił się jakiś zardzewiały gwóźdź. Za to w 1,75 wbił mi się kiedyś kolec akacji, ale powietrze zeszło dopiero trzy dni później, jak rower wiozłam w aucie, gdzie koło dobijało przez 700km o fotel. Z ramami (i nie tylko) doświadczeń na szczęście nie mam żadnych. Zdarzało mi się nieco katować rowery, ale nic nigdy nie złamało się ani nie odpadło. Jakkolwiek po krótkich i jednostkowych doświadczeniach, nie wrzucałabym do jednego worka wszystkich "królów Allegro", bo jakoś mimo wszystko Kands od Spartacusa wydał mi się lepszy. Fakt, porównuję tu MTB do crossa, ale to chyba nie powinno mieć wpływu na przykład na jakość lakieru. No i w Spartacusie jest on beznadziejny. Kandsem jeździłam dwa lata, trochę po lasach, po polach, nie raz zdarzyło się mi zaplątać jakieś gałęzie. Mam jedną rysę i to przy hamulcu. A Spartacus? Dmuchane i chuchane, bo tak zawsze u mnie w pierwszych miesiącach jest. Zrobione raptem 1200km w ciągu 2-3 miesięcy, najtrudniejszy teren jaki zaliczył to piachy Słowińskiego Parku Narodowego i co? Tylny trójkąt po obu stronach porysowany, na rurze też coś jest. Dla mnie to trochę lipa. No i w zasadzie poza amortyzatorem, w Kandsie lepiej to wszystko chodzi - to znaczy korba, piasty. Wczoraj z ciekawości sprawdziłam jeszcze koła, czy nie scentrowane. Nie było co poprawiać. I tak właśnie przy okazji różnych luźnych rozważań, czasem się zastanawiam, czy komuś, kto się nie zna na rowerze, nie dba o niego specjalnie i też nie jeździ na jakieś wyprawy lub treningi, nie lepiej kupić nowy rower za 1000zł co dwa lata niż za 3000zł raz na 5-6? Chociaż to, co piszesz, @Krzysiek, robi wrażenie ;) @Jacku, no właśnie, jakby jeszcze to było połowę tańsze, to może bym się nawet skusiła... E tam, nie może - na pewno bym się skusiła. A jak pomyślę, że to połowa tego, co dałam za rower, to jakoś tak mnie mocno zniechęca.
  17. Ale Jacek popracuje jako policyjny mediator i może się kiedyś dowiemy ;) Pewnie masz Jacku rację we wszystkim co piszesz. Za młoda jestem, żeby zweryfikować (hurra, jeszcze chociaż w czymś za młoda :D). Mój najstarszy rower - pomijając składaka i marketowca, które leżą w niemojej piwnicy i rdzewieją - ma 10 lat. W dodatku jego też już od lat nie używam, a przed rdzą chroni go jedynie aluminiowa rama ;) Tak więc wychodzi na to, że wspomniany trzyletni Kands to mój najstarszy użytkowany rower. Znajomych rowerowych nie mam. Ci, co mieli rowery, wyrzucili na śmietnik lub mają je w takim stanie, że zachodzę w głowę, czemu jeszcze tego nie zrobili (sparciałe gumy, zardzewiałe... wszystko, połamane szprychy i tak dalej). Z tego nie sposób wyciągnąć jakiejkolwiek wiedzy. U mnie od miesiąca co najmniej jeden rower stoi w salonie, więc to nie zawsze jest wyznacznik :D Robię tylko roszady między trzema pokojami z czterema rowerami. Jakiś totalny obłęd ;) Ale tak serio o tym Twoim koledze - nie miałam nic złego na myśli. Po prostu, tak jak sam wspomniałeś o tej historii z dyskiem, są pewnie tacy, którzy z jego sprzętu wycisnęliby więcej, a on nie ma na to szans, bo na wielkie szczęście pamięta jeszcze o swojej pracy i rodzinie. A że życie jest sztuką wyboru, to wiadome, że na tych jego decyzjach sport trochę ucierpiał. Z mojego punktu widzenia w pozytywnym znaczeniu :) Co do zdjęć, to ten drugi rower mimo wszystko mi się nie podoba, ale to tak, jak i wszystkie czasówki. Kwestia gustu, poza tym nic mu nie mogę zarzucić i zdaję sobie sprawę, że tak wyglądać musi, aby były takie efekty, jakie są. A czy postawiłabym go w salonie? Jakbym zrobiła na nim ironmana, to oczywiście, że tak! :D Za to ten pierwszy bym mogła powiesić zamiast obrazu, bez względu na to, czy tylko na ozdobę, czy łączyłaby mnie z nim jakaś historia :D Jeśli chodzi o mapy, to też mnie takie pseudonawigacje denerwują. Z map Google korzystam tylko stacjonarnie, tak to używam Here, który też potrafi wpuszczać w niezłe maliny i raczej trzeba mu podrzucać krótsze odcinki. Ale na tyle, ile podróżuję, jest wystarczający. Znów wracamy do kwestii, kto czego oczekuje. Miałam kiedyś nawigację z AutoMapą, program dobry (choć zdarzyło się mu kilka razy z odptaszkowaną gruntówką wpuścić mnie dosłownie w szczere pole), ale samo urządzenie (choć nie najtańsze) to była jakaś porażka. Nie dość, że rozładowywało się w zastraszającym tempie, to notorycznie nie umiało sparować się z telefonem. A bez neta nie sposób było omijać korków, więc wszystko i tak wyglądało identycznie jak w bezpłatnym Here Drive. Natomiast na rower interesowałoby mnie jakieś urządzenie, do którego mogłabym w domu na kompie narysować sobie trasę, zgrać i potem, żeby mnie po tym sznureczku prowadził lub w wypadku ewentualnych zboczeń z trasy, znów na nią naprowadzał. A przy okazji oczywiście rejestrował ślad. Telefon te warunki spełnia, tylko po pierwsze za szybko się rozładowuje, a po drugie jednak jest ciut za duży. Trzy cale w zupełności by wystarczyły do moich potrzeb, zamiast grzejącego kloca.
  18. Kurczę, nigdy tego doktoratu nie napiszę, takie tu ciekawe rozmowy :lol: @Jacku, swoim ostatnim postem sprawiłeś, że moje marzenia o Garminie prysły właśnie jak mydlana bańka ;) Że też zawsze te firmy muszą coś sknocić, żeby nie było wszystko w jednym :P Wiesz, facetowi, który się chce ścigać, czy w ogóle jeździ, też chyba nie zadałabym pytania, na co mu takie koła. Chociaż może z ciekawości by mnie podkusiło ;) Poza tym, mimo że się Ciebie doradza, to chyba nie na zasadzie totalnego ciemnogrodu i co mu powiesz, to on łyka. Gość musi mieć jakąś świadomość, a że nie ma siły/czasu/zacięcia, aby to w pełni wykorzystać? Cóż, jestem zdania, że jeśli coś ma komuś ułatwić życie i naprawdę go na to stać, to niech kupuje, bo i czemu nie? Ja rozmawiałam tu o innych typach ludzi, raczej takich, o których piszecie z Łukaszem w temacie z ankietą dotyczącą osprzętu w szosach. Zgadzam się z nim, że większość Kowalskich nie potrzebuje nic zmieniać i co bym jeszcze dodała - większość Kowalskich nie robi z rowerami NIC, prócz jeżdżenia. Ewentualnie oddadzą do serwisu, a jak serwisy działają, to już pisaliśmy ciut wcześniej ;) Nie wiem, może mnie tu sprowadzicie na ziemię, ale niezadbane Deore działa znacznie dłużej bezawaryjnie niż niezadbane Alivio? Swoją drogą naprawdę jestem ciekawa jakiegoś w miarę obiektywnego zestawienia rowerów droższych i tańszych. Ale to temat-utopia, bo jak widzę na YouTubie filmik, w którym facet szalejący na Enduro weźmie markeciaka i ten mu się rozleci, to nie jest dla mnie żaden wyznacznik. Trzeba być skrajnie naiwnym, aby wierzyć, że te rowery zostały do tego stworzone. Pomińmy jednak makrokesze, weźmy te przysłowiowe Kandsy, Spartacusy, Lazara i Eriesy. Chciałabym się kiedyś przekonać, jak te rowery działają po kilku latach, ale serwisowane. A póki jest jak jest, to potem człowiek trwa w przekonaniu, że one są dobre jedynie w momencie zakupu i może pierwsze pół roku, może rok, w zależności od warunków. Ja niestety nie jestem najlepszym przykładem. Mój trzyletni Kands ma dopiero ponad 5 tysięcy kilometrów, w pierwszym roku zaliczył raptem 450km, w drugim jakieś 3,5 tysiąca, a potem doszedł jeszcze tysiąc zrobiony na trenażerze. Może na jesieni będę go testować w pobliskim lasku, bo mnie trochę, Jacku, zachęciłeś swoimi postami w innych tematach :) Tyle, że to też nie będzie dobry test, no bo jednak wielu kupuje takie MTB jako rowery miejskie. Wierzę całkowicie w różnicę między rowerami za 10k i 3k. Ba, wierzę również, że jest to wyczuwalne nawet dla użytkownika bez formy. Jakby nie patrzył, ja też z autentycznym zdumieniem dostrzegłam różnicę między szosą a crossem, choć wydawało mi się, że z moją tegoroczną formą, nie jestem w stanie w żaden sposób wykorzystać możliwości, jakie ten sprzęt daje. Od razu zresztą przypomniało mi się i się sama przed sobą zarumieniłam, jak to nie dalej jak pół roku temu pisałam w jakimś temacie na tym forum, że różnica 3kg jest naprawdę bez znaczenia. Teraz widzę, że jest, zwłaszcza jak łykam górki, pod które kiedyś się wczołgiwałam, stwierdzając, że formę mam do kitu. Wszystko sprowadza się jednak do pytania, które postawiłeś - czy to (lub dla kogo) jest tego warte? No i dochodzi jeszcze kwestia dopasowania. Ja tak trochę miałam ze wspomnianą Nokią - kupiłam 920 i miałam ją może trzy miesiące, po czym wymieniłam na połowę tańszą 720-tkę. Jeden z najlepszych telefonów, jakie użytkowałam i rozstawałam się z bólem po dwóch latach, bo zarówno system, jak i w ogóle wszystko inne odchodziło do lamusa. @Macieju, jasne, że byłoby najlepiej, gdyby każdego było stać na wszystko. Choć dyskusje pewnie by się dopiero zaczęły, jakby wszyscy zaczęli nagle testować, co popadnie i przekonywać innych, że to "najlepsze rozwiązanie ever" ;)
  19. @Łukaszu Oglądałam ten film właściwie w momencie, kiedy się pojawił i zgadzam się z Tobą, że to faktycznie nóż może się otworzyć. Na jednych i drugich. Natomiast podając wyżej wymienione przykłady, nie miałam chęci pomarudzenia sobie dla samego marudzenia. Masz rację, niech się turlają po bułki na triathlonach i nie moja broszka. Pisząc to wszystko, miałam jednak na myśli konkretne przykłady. Ludzi z własnego żywego otoczenia, niekoniecznie bliskich znajomych, ale również, rodzinę, a i komentujących na forach, Facebookach i tym podobnych. Najzwyczajniej w świecie męczy mnie ta dziwna schizofrenia polegająca na ciągłym narzekaniu na brak pieniędzy przy jednoczesnym szastaniu nimi bez żadnego pomyślunku. Oczywiście, możesz powiedzieć - nie podoba Ci się, to nie czytaj. Tylko to nie zawsze jest kwestia wyłączenia komputera. Telewizji już nie oglądam, z konta na Facebooku korzystam raz na 2-3 miesiące, pracuję w domu, a i tak co chwilę coś takiego do mnie dociera. To nie jest tak, że spędza mi sen z powiek i nie jestem z tych, którzy jadą do Warszawy uczestniczyć w marszach za i przeciw. Ale jak czasem popatrzę z boku, to mnie trochę martwi. Poza tym to, o czym wspominam, działa również tak, że przestaję mieć potem zaufanie do jakichkolwiek porad. Bo podobnie jak z prezentami, ludziom generalnie nie przyjdzie do głowy (lub zwyczajnie nie potrafią tego ogarnąć), komu doradzają, tylko mówią, co oni i jak oni. Ja też się tego uczę nieustannie. I coraz mniej jest takich rzeczy, o których powiedziałabym, że są totalnym "must havem" lub nawet jakimś minimum przyzwoitości. I w jakimś sensie podziwiam na przykład Jacka za tak wierną obronę Garmina (ma on - Jacek, oczywiście - też tę ogromną zaletę, że nie stwierdza, że każdy użytkownik nieGarmina to looser), jednak naprawdę mało jest takich osób, jak on czy Ty. Za to zresztą między innymi polubiłam Twojego bloga. Że przysłowiowy Triban 100, najtańszy Rockrider czy inna MediaExpertowa Indiana nie są śmieciami i pewnym osobom mogą się nadać. Tak samo, jak dla wielu będzie to naprawdę złom i nie z powodu jakiegoś lanserstwa, tylko rzeczywistych wymagań.
  20. Obtarcia: Rany, Jacku, Triderm to już dla mnie hardcore ;) Znam, polecam, używam, jak już żywcem nic nie pomaga na jakąś wysypkę (najczęściej zmiany grzybicze). O ile się nie mylę, na otwarte rany nie powinno się tego stosować, ale nie będę się kłócić. Ja generalnie z obtarciami problemu nie mam. To znaczy raz na czas się zdarzy, ale nie mam kłopotu z ich gojeniem. Jak bardzo piecze, używam Retimaksu (maść z witaminą A), a jak tylko troszkę i to jedynie pod prysznicem, to nie robię nic. W jednym i drugim przypadku najczęściej już na następny dzień mogę wskakiwać na rower. Wydawanie dużych ilości pieniędzy. Na przykład na rower: Czy mnie z tego powodu tłucze zazdrość? Hm, nie uważam. Nawet często się oglądam za rowerami na ulicy (to chyba zresztą jedyna rzecz, za którą się oglądam :D), bo lubię popatrzeć na coś ładnego. Tłucze... to nawet za duże słowo - drażni mnie jednak marnotrawstwo. I w tym kontekście tak, nie podoba mi się, jak ktoś jeździ raz w tygodniu do kościoła Lexusem, po bułki Specializedem, a dzwoni i czasem odbiera smsy nowym iPhonem ;) Czy bym je chciała? Prawdę mówiąc, nie. Pamiętam, jak było mi wstyd, jak kupiłam sobie Nokię 920 (to był czas Windowsmanii w moim życiu) i potem nie chciałam tego publicznie wyciągać, żeby ktoś nie pomyślał, że szpanuję :D Możliwe, że jakaś dziwna jestem. W każdym razie daleka jestem od rozporządzania się cudzym portfelem, co nie zmienia faktu, że wielu z tych ludzi, Jacku, wcale tych pieniędzy nie zarobiło, a kupuje na kolejny kredyt, chociaż pojęcia nie ma, jak spłacić poprzedni. Poczytaj sobie kiedyś Michała Szafrańskiego. Statystyki są naprawdę miażdżące. Tak na marginesie: mam 48", w dodatku przepłacone za 2200zł, bo mi się poczekać miesiąca nie chciało na model bez smarta za 1800zł. Ale 4K już nie bardzo, a to że mam smart TV przyprawia mnie o ból głowy. Szkoda, że nie ma już normalnych telewizorów. To w zasadzie główna rzecz, która odpycha mnie od wymiany na 60", żeby sobie oglądać mecze Ligi Mistrzów ;) W każdym razie to nie jest tak, że jak ktoś ma coś, czego ja nie potrzebuję, to od razu na pohybel! Chciałabym tylko, żeby mnie czasem zdołał przekonać, że on sam naprawdę tego potrzebuje. Z takich czy innych powodów. Bo gdyby powiedział otwarcie, że ma kompleksy i tak sobie podnosi ego, to też bym to wyjaśnienie przyjęła :) Rakiety tenisowe: Znam sprawę, grałam... uczyłam się grać przez sezon, ale z wielu względów porzuciłam. Zaczynałam na komplecie Artengo - 30zł za metalową rakietę. Czy ręka bolała od tego czy od złej techniki, tego nie wiem. W każdym razie szybko zainteresowałam się czymś lepszym. No i miałam farta - dwie rakiety grafitowe, Wilsona, sprowadzone z US kupiłam po... 50zł za sztukę. Bo jakaś kobieta dostała w prezencie i nawet nie była pewna, co to za model. Był już w większości sklepów wyprzedany, ale jego ceny wahały się od 400 na wyprzedażach do nawet 800zł. Czy poprawiło to moją grę? Przedramię bolało mniej, nic poza tym. 50zł eksperyment był wart, ale na pewno nie 400. Serwisy i przeglądy rowerowe: Koszty u nas są ciut niższe. Pełny przegląd około 100-120zł, ale też różnie ten "pełny" bywa rozumiany. No i dokładnie to, co napisałeś - nie wierzę, że oni naprawdę całe to przeglądają. U mnie jedyny przegląd, po którym zgłoszono cokolwiek, skończył się zaordynowaniem wymiany łańcucha. Czyli ile? Minuta roboty, chyba że zapodzieje się miarka ;) Co ciekawe, w półrocznym rowerze. Tym bardziej budzi mój niepokój tamten wspomniany przegląd w sześcioletnim rowerze - naprawdę ktoś wierzy, że Kross do modelu za 800zł dał niezniszczalny łańcuch? :D Z serwisem samochodowym jest ciut lepiej. Na wymianę oleju i takich tam, robię sobie każdego roku wycieczkę do Dębicy (jakieś 30km, autostradą). Ponoć jest dużo taniej niż w Tarnowie. Poza tym nie naciągają mnie na nic, a czasem zmienią to, o czym nie mam pojęcia - ostatnio filtry jakieś, po czym istotnie nawiew zaczął zupełnie inaczej działać. Mechanika mam w Tarnowie też sprawdzonego od lat. Umawia się na konkretny dzień i godzinę, żeby auto nie stało mu na podwórku bezczynnie, tylko od razu, jak się podstawi, to on się za nie zabiera. Każdy zakup, część itp. konsultuje przez telefon i mówi, jaki jest koszt oraz na ile konieczna jest taka wymiana. Jak ceny, to nie wiem. Na szczęście mam auto, które mimo 15 lat w ciągu trzech ostatnich (bo tyle z nami jest), poza mechanikiem na samo dzień dobry po sprowadzeniu, zaliczyło jedynie wymianę fabrycznego akumulatora, a także totalnie zardzewiałego tłumika. Na aparatach też się zbytnio nie znam. Był moment, że się interesowałam, mam nawet taki z 50-krotnym zoomem, ale tak jak piszez - kloc. Żeby go brać, musiałabym jeździć z sakwami i był krótki moment, że to robiłam :D Ale i na tym polu różne rozwiązania przerabiałam, łącznie z cyfrową lustrzanką Nikona. W moim przypadku było to jedno z największych nieporozumień w kwestii durnych zakupów. Sprzedałam ją po niespełna 1000 zdjęciach za połowę ceny. Niestety, taka zabawka, to już studnia bez dna - do moich celów musiałabym mieć trzy obiektywy. Ten brak chemii między nami widać zresztą po zdjęciach - jedne z najgorszych w moim "portfolio" ;) Obecnie, tak jak piszesz, telefony często robią lepsze zdjęcia, niż kompakty, więc starannie wybieram kolejne modele, szukając jak największej ilości sampli, bo jest to dla mnie chyba najważniejszym czynnikiem, który decyduje o zakupie. Co nie zmienia faktu, że nie wiem, co musiałby robić telefon, żebym dała za niego ponad 1500zł.
  21. No po raz kolejny jakoś tak mi wyszło :D Mam nadzieję, że się nie zniechęcisz :) Tak, obok tej nieumiejętności przyznania się do niewiedzy/błędu, to też rzecz, która mnie irytuje. Nie pisałam o tym, bo skupiłam się raczej na tak zwanych specjalistach, a ich najczęściej dotyczy jednak pierwszy problem. Bo jak to wygląda, żeby lekarz nie wiedział, na co jesteś chory? (inna sprawa, że wielu ludzi takie coś wymusza i chcą wiedzieć cokolwiek, bo jak ktoś nie wie, no to dyletant) Czasem to oczywiście jest powiązane i rzeczywiście bywa również u tych ekspertów rażący brak otwartości na wiedzę (typu: jak się w starych samochodach jeździło na luzie z górki i było oszczędniej, to tak będzie do końca świata ;)). Ja zresztą z tego powodu w żadnej dziedzinie nie uważam się za eksperta, nawet (przede wszystkim?) w tej, z której piszę doktorat, bo wiem, jakie mam braki. To na pewno przesada, ale też taka wynikowa tego, jak wokół jest tylu znawców, którzy wygłaszają różne rzeczy ex cathedra. Ograniczam się do stwierdzenia, że w zdecydowanej większości dziedzin, które są mi w jakiś sposób potrzebne w życiu, mam satysfakcjonującą wiedzę. Kiedyś jeszcze mi się marzyło, że "jak będę duża" nauczę się naprawiać samochód, ale teraz tyle rzeczy oparte jest na elektronice, że mnie to skutecznie zniechęciło i ograniczam się do zmiany koła oraz naładowania akumulatora ;) To, że lepiej wydać za dużo niż za mało, to jak najbardziej. Chociaż... też nie zawsze. Ostatnio tak trochę uroniłam łezkę nad tym moim Tribanem, że korba z plasteliny i jakbym jednak odłożyła na 520 na Sorze, to na pewno byłoby lepiej. Tylko to tak można w nieskończoność, bo zaraz by się okazało, że Sora też zła. Poza tym, jak zobaczyłam ceny części zamiennych, to już mi się humor polepszył. To jeszcze pojeździ, potem wymienię na co będę chciała i i tak pewnie nie wykorzystam w pełni możliwości. Szczególnie, że tak jak piszesz - to się zmienia w czasie. Oczywiście, takiej pewności nie ma się nigdy, czy jak w maju kupiłabym crossa za 3000zł, a nie 1500zł, to teraz płakałabym, że tak szybko stracił na wartości, a mnie w połowie lata zamarzyła się szosa, czy może raczej mając droższy rower, nawet do głowy nie przyszłaby mi zamiana, bo byłby taki super. Nie wiem, wolę sobie myśleć, że jednak dobrze się stało ;) Z radzeniem też różnie bywa. Nie mówię o tych, którzy naprawdę wiedzą, czego chcą i potrzebują jedynie konkretnej porady od bardziej doświadczonych. Bardziej zaskakuje mnie wiara ludzi w bycie co drugą Włoszczowską i co trzecim Kwiatkowskim. Do tego koniecznie musi mieć sprzęt za ileś tysięcy, a widać, że w ogóle nie ma pojęcia, jaki rower byłby najodpowiedniejszy dla jego potrzeb, tylko idzie w myśl utartych lub zasłyszanych opinii typu: szeroka opona jest najbardziej komfortowa na miasto, amortyzator na polskie dziury to obowiązek, poniżej Alivio napęd się rozleci, mocowanie na kwadrat "TO ZUO" i tak dalej. Te opinie rzecz jasna nie biorą się znikąd, ja też do pewnych rzeczy dojrzewałam bardzo długo, ale najczęściej pewien - mówiąc szumnie - mainstream staje się w takich nieświadomych przypadkach czynnikiem decydującym, bez względu na rzeczywiste potrzeby. Zawsze mi się wtedy przypomina taki zabawny komentarz pod Tribanem - na stronie Decathlonu mają napisane "do okazjonalnej jazdy rowerem szosowym, na dystansach od 30 do 60 km" i ktoś zaczął się nabijać, co to w ogóle znaczy, że jak przejedzie jednorazowo 70km, to się mu rozleci? :D Albo ludzie, którzy zaczynają przygodę z tenisem i muszą mieć rakietę za 500zł, najlepiej taką, z jaką na zdjęciu pozuje Federer lub inny Djokovic, a potem okazuje się, że ta cudowna rakieta nawet nie potrafi sama w piłkę trafić. To prawda, dziadostwo potrafi zniechęcić. Dlatego nie uważam, że kupowanie roweru z marketu, żeby sobie sprawdzić, czy połknę bakcyla, jest najlepszym rozwiązaniem. Z drugiej strony dopiero chyba można się załamać, jak się wsiada na szosę na Tiagrze i się okazuje, że masz średnią w porywach do 25km/h na prostej, wszystko boli, bo niewygodnie, potem leży to i się kurzy, a ostatecznie jesteś zmuszony sprzedać za połowę tego, co zostawiłeś w sklepie i jeszcze taki Jacek napisze komuś na forum, że to wcale nie warte tej kasy ;) Ja się tak trochę nabrałam z crossem. Wydawało mi się, że jak zmienię koła na 28", to już wszystkie drogi w powiecie moje. No i niestety, niezupełnie tak to chciało działać :D
  22. @Łukaszu, częściowo zgadzam się z tym, co piszesz. Moja pierwsza i zasadnicza niezgoda: to, że mnie na coś stać, nie jest równoznaczne, że tego potrzebuję. Więc nie wiem, czy oglądanie "Trudnych spraw" wymaga 4K ;) Oczywiście trochę to przejaskrawiam, jednak naprawdę znam takie domy, gdzie 4K jest, a lecą na nim "Szkła kontaktowe", wiadomości oraz "Pamiętniki z wakacji". Tak samo jest z przysłowiowym Deore. Co do aparatu, zależy, co mamy na myśli. Nie twierdzę, że za 600zł aparat to szał. Ale po pierwsze ja nie byłam na zakupach z artystą fotografem czy blogerem, tylko kimś, kto po prostu nie chce rozmytego obrazu, jak wkleja fotki na Instagrama i Facebooka. Po drugie miałam w tym sklepie kilka telefonów w ręku i naprawdę rozstrzał w jakości zdjęć był duży, więc jak mam facetowi wyjaśnić, że aparat będzie czynnikiem decydującym? Poza tym koniec końców - i sam doskonale to wiesz: rower sam nie jeździ, a aparat sam zdjęć nie robi. Do tego, że ludzie regularnie pytają mnie, jaki mam telefon, bo zdjęcia są świetne, już trochę przywykłam (poprzednio miałam Nokię 720 za 800zł, teraz za Huaweia za 900zł). Ale na tej pielgrzymce naprawdę przeżyłam szok (bo ja z natury naiwna jestem). Jechałyśmy z koleżanką na identycznych rowerach - Triban 500. Jedyna różnica to ja mam SPD, ona nie (no i kolor inny). Ona jechała średnio, ja byłam w grupie pościgowej. I na każdym postoju miałam wianuszek osób, które wmawiały mi, jaki to jest niesamowity sprzęt - że ten tani Microshift jest lepszy od Deore, że to nie korba z plasteliny tylko mam już zrobione tysiące kilometrów (tysiąca nie mam), że łożyska na bank są zaawansowane maszynowe. Generalnie, że to rower za 4-5k. To było miłe, ale aż żal było słuchać, jak ktoś chce wymienić swojego pięknego Raleigha na mój rower albo facet o wadze >100kg na full carbonie będzie kupował teraz w Decathlonie, bo to piękny sprzęt. No i jeszcze jedna rzecz - najlepszy sprzęt bez odpowiedniego zadbania szybko przestanie być najlepszy. Jak nie zadbasz o napęd albo zaśmiecisz system, będzie działać gorzej niż sprzęt nawet z niższej półki. Żeby była jasność, podobnie jak i Ty - nie oceniam, może ktoś potrzebuje takich rzeczy. Zwyczajnie po ludzku czasem tylko szkoda mi takiego chodzenia owczym pędem. No i drażni mnie jak słyszę, że ja mam dobrze, bo mnie to stać tyle rzeczy. A to między innymi dlatego, że kupuję świadomie, a nie z nadzieją, że droższe zapewni nie wiadomo co. Niedawno napisałam Jackowi w innym temacie - kiedyś na jakimś rowerowym forum znalazłam złotą myśl: jeśli nie widzisz różnicy, to znaczy, że tego nie potrzebujesz. Oszczędziłam dzięki niej mnóstwo pieniędzy, więc dlaczego nie miałoby mnie cieszyć, gdyby inni też tak mogli? :) A co do tego wcześniejszego posta. W kwestii obtarć - na takim dystansie nie oczekiwałabym cudów od dresowych spodni plus fabrycznego siodełka Kandsa ;) Natomiast batonik/żel/izotonik... hm, myślisz, że są w stanie pomóc, jak nagle zaczynają boleć mięśnie? Mnie dotychczas w takich wypadkach nie pomagało żadne jedzenie, tylko przespana noc (czytaj: kilka godzin regeneracji). Szczególnie, że jak wspominałam, generalnie na trasie jem i piję regularnie.
  23. Tyle pisałam odpowiedź, że Łukasz zdążył coś dodać. Zaraz doczytam, a tu na razie wyłącznie ustosunkowanie się do posta @Macieja :) Ja myślę, że jednak mentalność młodszego pokolenia. Nie uważam, że to źli ludzie, nawet czasem mi ich żal, bo po prostu często są niedoceniani i źle prowadzeni. Tego też, zupełnie niechcący, nauczył mnie dziadziu - żebyś Ty widział z jakim on rozbrajającym szczerym podziwem w kółko mówi mi, jaka ja jestem mądra, że umiem obsługiwać smartfona. Ja mu na to, że nie wiem, co to wał korbowy (albo jakieś inne coś z samochodu, czym aktualnie żyje), a on w śmiech, że wał korbowy to jest banał i zaczyna mi wtedy to fachowo wyjaśniać (ni w ząb nie wiem, co on mówi), bo taką ma wiarę, że ktoś, kto umie mu znaleźć programy w telewizorze, zmienić godzinę w komórce i nagrać ulubione piosenki na płytę CD, to samochód ogarnia naturalnie :D Tymczasem, z racji wykształcenia, miałam praktyki w różnych szkołach i słyszałam wielokrotnie z jaką pogardą nauczyciele mówią o swoich wychowankach, bo tylko telefony i są analfabetami. Kto jest, ten jest, ale wzrastanie w przekonaniu, że i tak jestem z tego pokolenia debili, są w stanie przetrwać tylko naprawdę mocno zdeterminowane jednostki ;) Mało komu chce się udowodnić, że idiotą nie jest, no bo i po co? Potem dalej męczyć się trzeba. A poza tym osobiście znam osoby z roczników 50-60, których i tak nic nie przekona do zmiany opinii. A wychowanie to druga sprawa. Dużo wymagań od innych, mało od samego siebie. I w efekcie mamy brak słowności czy punktualności. No i wreszcie trzecia rzecz, jak ja to określam, propaganda sukcesu. Musisz znać się na wszystkim, bo inaczej nie znasz się na niczym. To pokutuje od dziesiątków lat, ale niestety obecnie bardziej mnie niepokoi, ponieważ jest subtelniejsze. Dawniej objawiało się uporem maniaka - tacy byli ludzie z pokolenia moich rodziców (roczniki '50) i wcześniejszych. A odkąd upadło pojęcie autorytetu, ludzie zaczęli kłamać w żywe oczy i co gorsza sami w te kłamstwa wierzyć. Jestem na to szalenie wyczulona i z zasady nie ufam tym, którzy nie mają w słowniku: nie wiem, nie umiem, trochę boję się ryzykować. Nie mówię o zakompleksieniu, tylko zwyczajnej uczciwości - wielcy ludzie płaczą, a prawdziwi specjaliści przyznają się do błędu lub niewiedzy. I tak zataczając koło: za to mojego dziadzia lubię. To nie jest materiał na bohatera, zawsze miał urodę i charakter misia (mimo że nie był gruby), zdarza się mu często zgubić klucze, palnąć głupotę, nie jest świetnie oczytany i wykształcony, bywa śmieszny. Ale jest, jaki jest. Nic nigdy nie udawał - ma zasady i czasem trzyma się ich w ogóle nie patrząc na ludzi, bywa szorstki (nigdy chamski, ale empatii to brak mu nawet na elementarnym poziomie :P), jak komuś z nim nie po drodze, to się nie obraża ani nie ocenia, tylko idzie dalej swoją, dając drugiemu wolność wyboru. No i nie wie, choć często próbuje. Różnie mu to wychodzi - Bóg jeden raczy wiedzieć, ile jego samochodowych napraw wynikało z jego "przedłubania" i samodzielnego popsucia, bo się przecież babci nie przyzna ;) Ale dłubie dalej. Z racji braku empatii nie nauczył mnie tego, ani w zasadzie nic innego. Nie nauczył w sensie dosłownym - po prostu się na nim często wzoruję, bo swoim przykładem pokazuje mi, że można, czasem aż do bólu prosto. A co do genu złotej rączki... Hm, z tym trochę jednak się rodzi, ale też dużo zależy od domu i samego charakteru. Miałam to szczęście, że wychowano mnie genderowo, w ogóle o tym nie wiedząc ;) Zaczynało się od ustawiania wszystkich zegarków i czyszczenia z tatą głowicy w magnetowidzie VHS, pozwalali mi potem rąbać drewno na biwaku, kuć płytki w łazience przy remoncie albo wiercić dziury wiertarką. Zwyczajnie - lubię to. Gotować i sprzątać niekoniecznie, ale umiem. Tato też umiał i też wymieniał się tym z mamą. Tak więc dużo zależy od tego, o czym wspomniałam. Jednocześnie naprawdę szkoda mi osób, które nie mają do tego ręki. Mam takiego kolegę (jego ojciec zresztą taki sam) - przy dużym wysiłku wbiją gwóźdź w ścianę, a do wszystkiego ponadto muszą wzywać ekipę remontową. Całe dzieciństwo zresztą musiałam mu zakładać łańcuch na rower, co było bardzo trudne z punktu widzenia psychologicznego - albo będę prawdziwą, szanującą się dziewczyną (i będę jeździć sama lub czekać w nieskończoność aż on wymyśli rozwiązanie), albo będę się babrać (a książę będzie stał z zerową inicjatywą :P). Ten typ niestety tak już ma. Za to świetnie się z nim rozmawia, potrafi zadzwonić tu i tam, żeby coś załatwić, wszędzie pójdzie, na co mnie czasem brakuje nerwów oraz chęci bawienia się w dyplomację. Z rowerami to dla mnie czasem gorzej niż z autem. Pewnie dlatego właśnie, że się nie znam i skoro auto jeździ, no to znaczy się sprawne ;) A w rowerze to po pierwsze tyle się naczytam, że już jestem przeczulona (patrz: pytanie o 2mm scentrowanie koła), a po drugie jakoś bardziej działa mi to na wyobraźnię, że na pewno każdy defekt to będzie cięższa jazda lub zagrożenie własnego bezpieczeństwa. I tak oto będę robić doktorat o klockach szososwych, żeby nie ryzykować z jakimiś chińczykami, podczas gdy w aucie klocki piszczą od pół roku, ale przegląd zaliczył, a mechanik powiedział, że one dopiero "zaczynają się kończyć", więc oczywiście nie robię nic. A jak przyjdzie czas na wymianę, to już to widzę, jak je kupię w ASO Toyoty :D
  24. @Macieju, przy takich prędkościach softshell także nie ma u mnie racji bytu. Po prostu umieram z przegrzania, a a ogóle lepiej potem tego nie zdejmować, bo rower już stoi, a ja jadę ;) Najpierw miałam kurcinkę kupioną dosłownie za złotówkę w jakimś ciucholandzie, bo potrzebowałam naszywki, a wychodziło taniej. Okazało się jednak, że kurtka jest na tyle fajna, że szkoda ją niszczyć i wzięłam na rower. Teraz też jeżdżę w niewiele droższej - trafiłam na wyprzedaż w Biedronce z 50zł (nie wiem za co) na 10zł. Kurtka w zasadzie taka sama, ale ma zabójczy kolor, więc jest bezpieczniejsza niż tamta czarna. Na krótki rękaw, jako ochrona przed wiatrem lub wieczornym chłodem, jest idealna. Z pieluchą też nie jeżdżę. Może nawet bym spróbowała, bo nie powiem, że nigdy nic mnie nie obetrze, jednak nie stać mnie na eksperymenty, a nikt nie wskazał mi takiego produktu, w który na bank nie dostanę uczulenia w pewnych miejscach (do czego mam skłonności). Więc najpierw jeździłam w bawełnianych dresach z Decathlonu, a że w dresie na szosę mi wstyd, to mam zwykłe bawełniane legginsy i sprawdzają się świetnie. Co do bawełny na tors, mam mieszane uczucia. Używam najtańszych koszulek rowerowych z Decathlonu i zgadzam się z opiniami, że bez względu ma użyte dezodoranty, po iluśdziesięciu kilometrach potrafią zalatywać. Z drugiej jednak strony odpadł mi problem marznięcia na postojach nawet w środku lata, bo koszulka jest zawsze sucha. Czy jednak pojechałabym w tym na miasto do ludzi? Absolutnie nie ;) Wszystko więc zależy od przeznaczenia. O, i tak przy okazji Twojego wpisu wyszła moja nowa niewiedza - nie mam bladego pojęcia o serwisowaniu mieszczucha, zwłaszcza mam tu na myśli przerzutki planetarne, które znam wyłącznie z nazwy. W kwestii serwisowania z oboma Wami się zgadzam. Oczywiście, że też czasem (bo czasem pomajsterkować lubię, fajny relaks, jak nie z przymusu) wolałbym się odprężyć inaczej niż z kluczem i w smarze ;) Co nie zmienia faktu, że - jak już gdzieś kiedyś pisałam - serwisy miały w moim przypadku rację bytu, póki moja wiedza sprowadzała się do: na początku sezonu lej olejem na wszystkie ruchome części, a zwłaszcza łańcuch :D Wtedy, jak oddałam raz rower na przegląd, wydawało mi się, że wrócił jak nowy. Czy wrócił? Cóż, dziś mam co do tego wątpliwości, bo żeby w sześcioletnim najtańszym rowerze nic nie było do naprawy? Ani linek, ani zębatek, ani centrowania kół, ani nawet zmiany klocków (to zresztą częsta praktyka w tym kraju - skrócić linkę, to będzie hamować)? Dostałam więc rower dzień później i cieszyłam się jak dziecko, że jest taki porządny, że nic nie wymagało naprawy. Potem zresztą przerabiałam już z następnymi dwoma rowerami w sumie trzy serwisy. W jednym rower mieli trzy razy w ciągu miesiąca i nie umieli dojść, czemu coś zgrzytało na najwyższym przełożeniu i dużej prędkości. Inna sprawa, czy się starali - no, nie bardzo. Skończyło się na tym, że ostatnim razem postawili rower na stojak i przy nich nie zgrzytał. Więc mi poradzili, żebym ten dźwięk nagrała i z tym przyszła - zadanie niewykonalne, bo jak się jedzie 25km/h na 26 calach, to nie przykłada się mikrofonu i telefonu do suportu, a po drugie pęd powietrza jest taki, że i tak by to zagłuszył. Pozostałe serwisy opisałam wcześniej. Nie wiem, czy to kwestia poprzedniego ustroju, bardziej wychowania dziadzia, który trzydzieści już lat jeździ swoim Volvo i mimo prawie dziewięćdziesiątki, ciągle sam go naprawia i konserwuje ;) Dlaczego? Bo też się przejechał na braku kompetencji i niesłowności mechaników. Czasem jest w tym faktycznie uparty jak osioł, ale z drugiej strony trudno nie mieć szacunku, jak widzę, że jego auto jest w lepszym stanie niż większość dziesięcioletnich samochodów. Mnie oczywiście do tego mnóstwo brakuje (przede wszystkim mam zupełnie inny charakter niż on), ale wzorzec mimo wszystko jest ;)
  25. Jak uda mi się wreszcie napisać doktorat, to na pewno złożę do nich podanie, żeby się zresetować, bo trochę za dużo stresu i przeintelektualizowania w moim życiu ;) Problem polega na tym, że moja wiedza jest budżetowa, dlatego zresztą rzadko komu doradzam na tym forum. Widzę, że społeczeństwo zrobiło się bogate i często kupuje rzeczy, których kompletnie nie potrzebuje, ale wszyscy zgodnie twierdzą, że rozwiązania z górnej półki lub nowsze są lepsze. Pewnie są, a czy naprawdę każdy potrzebuje hamulców tarczowych lub napędu Deore, to już nie mam przekonania. To tak, jak co drugi w tym kraju stwierdza, że musi mieć MTB, bo jeździ w terenie, który potem okazuje się szutrem. To zresztą dotyczy nie tylko rowerów, ale i telefonów (ostatnio sprzedawca ostatkiem sił powstrzymał się od buchnięcia śmiechem, kiedy znajoma stwierdziła, że ważny jest dla niej aparat, a na telefon chce wydać 600-700zł), telewizorów (4K i matryca powyżej 48" niezbędne w domu i zagrodzie) i tak dalej. I ja się na takich rozwiązaniach nie znam, bo wolę kupić dwie rzeczy, które mnie satysfakcjonują, zamiast jednej i bać się, że mnie auto potrąci, z piwnicy zajumią czy po prostu, że trzeba to będzie serwisować. No i do tego mam problem, żeby wciskać klientowi bajeczkę niezgodną z powyższymi przekonaniami. Ale odbiegam od tematu... jakby nie można było napisać: nie znam się kompletnie na hamulcach tarczowych oraz amortyzatorach :P Nie mam też doświadczenia z niczym, co by nie było mocowane na kwadrat. A pewnie jeszcze na kilku innych rzeczach, o których jeszcze nawet nie wiem, bo nie miałam kłopotów w swoich rowerach. Ale powiadają, że to jest zasadniczy problem wszystkich kobiet pracujących. Zawsze znajdą luki, a jak facet myśli o sobie w kategorii pracownika, to umie podnieść siodełko, zmienić oponę i wyregulować przerzutki - więc się nadaje idealnie :D
×
×
  • Dodaj nową pozycję...