Skocz do zawartości

unavailable

Użytkownicy
  • Postów

    3 080
  • Dołączył

Treść opublikowana przez unavailable

  1. Endo wykrywa niestety jedynie pas HR. Chciałam swego czasu kupić czujniki kadencji i prędkości Polara, żeby mieć uniwersalny zestaw działający też na trenażerze w domu. No, ale niestety
  2. Z serwisami generalnie jest jak z lekarzami - bardzo trzeba uważać, żeby wręcz nie pogorszyli sytuacji. O ile raczej medycyny już nie skończę, serwisowania roweru uczę się konsekwentnie i z każdą kolejną awarią jestem o kroczek mądrzejsza ;) Na razie niestety w Tarnowie mam przerobione trzy serwisy oraz jeden w Dębicy. Wszystkie są na czarnej liście, ponieważ każdą z usterek rozwiązywali jedynie doraźnie, a potem sama w domu musiałam poprawiać. Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze parę lat i skończę z centrownicą w domu :D Na razie mam w zanadrzu tylko jeden adres, który zamierzam sprawdzić, ale to dopiero jak będzie coś poważniejszego do zrobienia. Swoją drogą jest to naprawdę irytujące. Czasem wolałabym zapłacić nawet za głupią zmianę dętki czy wyregulowanie przerzutek, zamiast się męczyć, a i te (jak się przekonałam niedawno) serwis Decathlonu potrafił spitolić.
  3. Tak widzę, że skaczemy po dwóch tematach o tym samym ;) https://roweroweporady.pl/f/topic/2751-gwarancja-merida
  4. Wydaje mi się, że tak, choć nie wiem, jak to wygląda jak sobie wymyślisz saszetkę za 3zł :D W dodatku mieli kiedyś darmowy zwrot do paczkomatów, ale nie wiem, czy nadal obowiązuje, bo jak w tym tygodniu zamawiałam oponę za 39,90zł, to miałam do wyboru tylko kuriera lub odbiór osobisty. W każdym razie przy tych 39,90zł dostawa była darmowa.
  5. Po raptem 700km fabryczne klocki z Decathlonu zaczynają się kończyć. W ogóle od początku były badziewne, więc nawet się cieszę (nie hamują, tylko spowalniają, do tego brudzą obręcze nie do doczyszczenia). Nie mam niestety żadnego doświadczenia w tej kwestii i nie wiem, co wybrać, żeby było jak najtańsze, a jednocześnie hamowało, nie skończyło się po kolejnych kilkuset kilometrach i nie niszczyło obręczy tak, jak obecne klocki ;) Te wymagania proszę oczywiście wziąć przez pół - nie oczekuję cudów. Jak szukałam na Allegro klocków przeznaczonych do szosy, wyskakiwały mi też klocki takie, jak miałam w MTB/crossie - one się nadają czy to sprzedawcy piszą bzdury? W tej chwili mam dualpivoty.
  6. Tak, Jacek to już wczoraj gdzieś podrzucił, ale szalejmy okołotematycznie w kilku działach i trudno się połapać, gdzie to było ;)
  7. Nie piję ani kawy, ani herbaty, a z ciepłych napojów raz na czas kakao ;) Jestem niskociśnieniowcem, więc podnoszę sobie ciśnienie aktywnością fizyczną, a że lubię jeździć na wysokim tętnie (nie robię tego specjalnie, "samo się" robi ;)), to nie mam z tym większych problemów :) Na studiach, prawie 10 lat temu, jak nie dosypiałam, tłukłam się na zajęcia ponad dwie godziny pociągiem, a potem tułałam po galeriach w oczekiwaniu na zajęcia lub pociąg powrotny, zdarzało mi się kupować taki czarny, był bardzo dobry i dawał kopa. Ale też piłam go może raz na dwa tygodnie lub rzadziej, bo nie miałam kasy i traktowałam go jako ratunek ostateczny ;) Powerade też się popsuł, ale i tak jest nadal lepszy od 4move i Oshee.
  8. O, czyli w drugą stronę też to działa?
  9. Nie wiem, czy Endo to rozróżnia, ale może. Trudno mi zweryfikować, bo wprawdzie treningi mam różne (nagrane w Endo, importowane, a czasem w wypadku zaginięcia śladu także dorysowywane), ale z zasady w żadnych rywalizacjach nie biorę udziału, więc nie wiem, na jakiej zasadzie to hula.
  10. Tak, co do tego z Meridą (czy kimkolwiek innym) zgadzam się w całości. Wszyscy są siebie warci, co sprawia, że gwarancję w większości przypadków traktuję bardziej jako ciekawostkę ;) Jak mam nerwy i jest to warte, korzystam z rękojmi, a jak nie, to kupuję nowe. Z tego zresztą powodu oduczyłam się kupowania rzeczy nie na moją kieszeń, uciułanych i wymarzonych. Potem tylko człowiekowi przykro.
  11. To zależy, co nazywamy ręcznym wprowadzaniem - można po prostu importować plik GPX. Hurtowo możliwy jest eksport z Endo do Stravy, w drugą stronę niestety nie - trzeba eksportować każdy ślad GPX, a potem importować do Endo. Dla posiadaczy Garminów jest łatwiej - można połączyć konto Garmin Connect z Endo i wtedy powinno importować treningi (nie mam Garmina, więc nie sprawdzałam).
  12. Ja w ogóle energetyków nie mogę, bo zaczynam być jak wiewiórka z "Czerwonego Kapturka - Prawdziwej historii" :D A szkoda, bo ostatnio trafiłam na rewelacyjne batoniki w Tesco, no i niestety są z kofeiną, więc muszę je sobie dozować ;)
  13. Pewnie jak z siodełkiem - co stopa, to opinia. Ja mam stopę wąską i jak moje Shimano zdechną, to kupię ten sam model :) Chyba wszystkie SPD do chodzenia nadają się średnio. Co najwyżej można stopniować, jak bardzo się nie nadają ;) Ja mam buty trekkingowe i bloków nie było słychać tylko na początku na bardzo równym asfalcie. Teraz, jak się lekko przytarł protektor, to już na każdej powierzchni.
  14. Na diecie bezglutenowej odpada mi problem bułek ;) Tak serio, chyba jednak go zostawię. Inwestować nie zamierzam. Kiedyś znalazłam na jakimś forum rowerowym bardzo mądre zdanie: jeśli nie widzisz różnicy między tym, co masz, a czymś lepszym, to znaczy, że tego nie potrzebujesz. Oszczędziłam dzięki niemu sporo pieniędzy ;) A jak już się rozleci, to pomyślę nad 29. Do tego czasu na pewno stanieją. Albo gravele... Pomarzyć dobra rzecz :D
  15. A to sobie nie chciałeś do Endo importować całości, mając taką możliwość?
  16. A komu w końcu ten rower oddałaś? Korzystając z gwarancji, oddałaś producentowi, czy z rękojmi i oddałaś sprzedawcy? Jak sprzedawcy, to sprawa jest znacznie łatwiejsza, bo masz rzecznika praw konsumenta i można nim coś postraszyć (najczęściej działa i w oka mgnieniu przyspiesza procedurę). Niestety, jak oddałaś na gwarancję do producenta, no to on dyktuje warunki i faktycznie trzeba sprawdzać, co jest zapisane w karcie. Co więcej, te zapisy wcale nie muszą być zobowiązujące, bo gdybyś cokolwiek chciała wymusić, to i tak pomóc może jedynie sąd. Producenci (nie tylko rowerowi, wszyscy, jak leci) mają tego świadomość i czesto na tym korzystają, niestety. Wiem, bo miałam przejścia z czteroletnią gwarancją na komputer Della. Robili, co chcieli, aż wreszcie kupiłam nowego laptopa, bo szkoda było nerwów. Mimo wszystko mam nadzieję, że u Ciebie będzie lepiej. To naprawdę duży ból znaleźć sobie wymarzoną zabawkę, a potem się bujać i czekać w nieskończoność, aż będzie sprawna :(
  17. A masz jakiś ślad na Stravie czy Endo? Tak z ciekawości chciałam zobaczyć, jaka to trasa :)
  18. Myślisz, że wożę go tylko na ozdobę? ;) Trzyma, również kiedy solidnie trzepie. A jakby się urwał - co z Simplą jeszcze mi się nie zdarzyło - to nie byłoby mi żal raz jeszcze dać 7zł. Podpisuję się obiema rękami. Nie dość, że smak paskudny, to jeszcze wyżera żołądek. Osobiście lecę drugi sezon na ISO+ z Decathlonu. Tak ciągnąc równoległy offtopic - wierzę, że 29er to większy komfort, pytanie tylko, na ile jest to prawda uniwersalna również dla niższych osób? Dla kogoś, kto ma 180cm, jeżdżenie na 26" jest pewnie porównywalne do jeżdżenia przeze mnie na 24", jednak trudno upchać większe koło w małej, kompaktowej ramie. Na razie waham się, czy nie zostawić sobie mojego Kandsa, na którym rozpoczynałam przed ponad rokiem rowerowe przygody. Wiem, Jacku, że dla Ciebie to w ogóle jest produkt roweropodobny, ale do rekreacyjnego pojechania w gorszą pogodę lub coś innego niż asfalt mógłby się mimo wszystko nadać. I tak nie da rady go sprzedać w rozsądnej cenie, a potem dopłacać do jeszcze jakiegoś średniaka, to w ogóle wariactwo ;)
  19. Dojrzewam do tego, a w zasadzie to ja już dojrzałam, tylko jeszcze moje życie za tym nie nadąża ;) Tak więc chwilowo nie mam ani kasy, ani miejsca na dwa rowery. A jak już się znajdą, to zaś będzie problem, bo trendy w MTB idą w nieco inną stronę niż moje osobiste preferencje. Po pierwsze na taki teren, po jakim jeżdżę, vb wystarczają, a są łatwiejsze w serwisowaniu. Po drugie na 29er po crossie nie mam ochoty i nawet na 27,5 patrzę z lekką niechęcią. Stara 26" była pod tym względem sympatyczniejsza - zwrotna, wygodna, relatywnie szybka, czasem tylko większych przełożeń mi brakowało.
  20. Opon też szkoda mi kupować na zapas. Potem leżą, miejsce zajmują i się starzeją. Już chyba z dętkami przesadziłam, bo mam trzy w zanadrzu. Poza tym z tymi częściami to nie zawsze dobry pomysł. Kupiłam klocki, zmieniłam rower z MTB na szosę i teraz nie mam co z nimi robić. To samo sakwa na ramę. W ogóle po zakupie szosy musiałam mnóstwo rzeczy wymieniać.
  21. No, czyli wracamy do kwestii, gdzie kolega zamierza jeździć :) W Krakowie na pewno bym tak roweru nie zostawiła, chociaż... Taka mała anegdotka: jakieś 4-5 lat temu pojechałam sobie na zajęcia na Gołębią rowerem. Zapięłam, zostawiłam, skończyły się zajęcia, a że była zima, to szukam klucza, żeby na zewnątrz nie marznąć. Szukam i szukam, no nie ma. Trudno, zgubiłam. Poszłam do roweru, bo miałam ukryty zapasowy w ramie i już chcę go wyciągać, a tu widzę, jak na kierownicy dynda sobie klucz na sznureczku. Przewisiał tak kilka dobrych godzin :D Jakkolwiek nie polecam nikomu zdawania się na taki fart ;) Drugi raz zresztą byłam świadkiem, jak w te wakacje na krakowskim rynku ktoś przypiął nowiutkiego Krossa za kierownicę do rynny. Chyba bez narzędzi dałoby się tę linkę naciągnąć, przełożyć górą i zabrać rower. Z tym hakiem to widzę, że jakieś nieziemskie szczęście przez całe życie miałam. Jako dziecko szalałam po sadzie i innych działkach, potem też lasach, przez 10 lat jazdy wszystko na Shimano SIS i do dziś jeszcze fabryczne w piwnicy się kurzy. Z kolei trzy lata temu w Alivio wjechał mi samochód i też cała, ale jak to mówią, wyjątek potwierdzający regułę. Opony też potrafiłam męczyć po kamieniach, korzeniach i żwirach, a kapcia złapałam 5km od domu na pięknej, asfaltowej ścieżce rowerowej. Jak się tak zastanowię, to chyba faktycznie duże szczęście. Ja w życiu nawet plastikowych pedałów nie dałam rady połamać. Edit: Jeszcze tak mi się przypomniało o tych łatkach. Nie wiem, jak zestaw z Deca, ale miałam różne, bo i z Tesco raz, i gratisowo dorzucany do torby Sport Arsenala, i obie miały taki badziewny klej, że się zniechęciłam raz na jutro. Teraz wierzę tylko w samoprzylepne. No i mniej pitolenia z naprawą.
  22. Bez ankiety chyba bym tak samo napisała ;) W przypadku użytkowników MTB/cross/trekking pewnie Shimano jeszcze mocniej zmiażdżyłoby konkurencję. Teraz jak byłam na pielgrzymce i wszyscy z zainteresowaniem oglądali mój rower, to właśnie stwierdzili, że Microshift jest marką własną Decathlonu.
  23. Zależy jakie dystanse i jaka okolica. Ja używam zwykłej, cieniutkiej linki KLS, bo jest lekka (z kluczykiem niespełna 100g). Jednak nie polecam jej każdemu. Moją jazdę stanowią podmiejskie wycieczki, a że w promieniu 50-60km największe miasto to moje własne (Tarnów), więc zapięcia potrzebuję wyłącznie po to, by skoczyć do wiejskiego sklepu po wodę mineralną czy banana. Zakładam (może błędnie), że nikt za węgłem z nożycami do drutu nie czeka ;) To samo tyczy się części i akcesoriów. Nie wiem, czy spinka do łańcucha lub hak są niezbędne. Przy normalnej jeździe najczęstszą "awarią" przerzutek jest ich rozregulowanie, a łańcucha - spadnięcie (skądinąd często wynikające z pierwszego opisanego problemu). Co najwyżej dobrze mieć je w domu, choć przyznam, że ja haka nie mam, a spinkę tylko dlatego, że dostałam fabrycznie z rowerem. Mój zestaw na wyjazdy ok. 60-80km (czasem też i więcej, jak czas i siły pozwalają): * samoprzylepne łatki - mam akurat Authora, ale czytałam, że najlepsze to GP2 od ParkToola. Z moich łatek skorzystałam tylko raz. Na startą dętkę trzymała dość dobrze, wróciłam bezproblemowo przez kolejne 30km, a pewnie i więcej by się dało. Według mnie, jak się jeździ po asfalcie, czyli bez ryzyka (lub z minimalnym) rozdarcia opony z boku, to wszelkie kapcie sprowadzają się raczej do przekłuć i na to łatki wystarczają. Ostatnio miałam wprawdzie wielkie dziurzysko (ponad 5mm), ale to była fabryczna wada plus prawdopodobnie beznadziejna opaska na obręcz (też fabryczna). Najlepszy dowód, że dziurę wydarło mi na postoju, po przejechaniu od stanu sklepowego niespełna 100km. * łyżki - również polecam te z Decathlonu, kosztują zaledwie 8zł. Przez lata nie wierzyłam w plastik, bo badziewie i się złamie, ale przekonałam się, że metal też nie jest fajny - łatwiej uszkodzić dętkę i/lub obręcz. * multitool - według mnie na co dzień nie ma potrzeby wozić wielkiego kloca ze skuwaczem łańcucha i innymi fajerwerkami. Po oglądnięciu roweru uznałam, że najprostsza wersja jest wystarczająca. Mam KLS Stinger 8 kupiony za 30zł. Bardzo dobrej jakości imbusy, wolę je nawet niż mój zwykły zestaw. Na dokręcenie czegoś awaryjnie jest jak znalazł i nie wiem, czy mam w rowerze śrubkę, do której by nie pasował... no, może poza śrubą od korby :P * pompka - najpierw miałam najtańszą, plastikową, która notorycznie wypadała z uchwytów, aż wypadła ostatecznie. Potem następną identyczną, którą woziłam w sakwie. Odkąd przerzuciłam się na szosę, nie dość że nie wystarczała, to i tak nie było jej gdzie trzymać. Teraz mam pompkę chowaną w sztycy i jest to rewelacja. Jedyna wada to ograniczenie do zaworów Presta, ale są przejściówki. Drugą wadą może być cena (prawie 80zł z przesyłką), ale dla mnie warta każdej złotówki. * lampki - do tyłu zawsze biorę coś z odblaskiem i najczęściej najtańszego, bo jak tylko nie są mocowane do bagażnika na śruby, to zaraz gubię. Właśnie w ten weekend straciłam kolejną. Do przodu zależnie od potrzeb. Na drodze używałam jakiejś latarki taktycznej z diodą cree, zanim jeszcze zrobiło się to modne i pojawiło się na Allegro tysiące identycznych lepszej i gorszej jakości. Bardzo ją sobie chwaliłam, ale nie mam jej teraz na szosie gdzie trzymać. Z drugiej strony i tak raczej nie jeżdżę po ciemku, więc jakby nawet mnie zmrok zaskoczył, to raczej w mieście, gdzie bez świateł wszystko widać. Dlatego mam jedynie biały migacz, który mi nic nie oświetla, ale bardzo ułatwia życie z pieszymi i czasem też rowerami z przeciwka. Według mnie element niezbędny. * sakwa - z uwagi na długie samotne wycieczki dla mnie zawsze wszystkie są za małe, a z kolei na jeden dzień brać trzy komory sprowadza się do wiezienia powietrza ;) Teraz na pielgrzymkę zabrałam bagażnik na sztycę z torbą Sport Arsenal 505. Na co dzień jeżdżę z Topeakiem Aero Wedge Pack w rozmiarze L, w Martesie mieli teraz promocję za bodajże 60zł lub 70zł. Mieści się tam multitool, łatki, zapięcie z kluczykiem oraz kilka batoników lub na bardzo upartego telefon. Torbę można nieco powiększyć i wtedy zmieszczą się już one spokojnie, może też jakieś inne dodatkowo drobiazgi. * dzwonek - narzędzie niezbędne, nie tyle z racji mandatów, co pieszych, a czasem też i zwierząt wiejsko-leśnych (drób, koty, psy, zające, lisy). Każdemu z nas zdarzają się przymulenia i wtedy dobrze tym zawieszonym przypomnieć o swoim istnieniu ;) Resztę możesz dokupić wedle uznania (np. licznik, rogi, inne chwyty, rzeczony bagażnik, powerbank i nie wiem, co jeszcze). Koszyki na bidon preferuję tańsze, ale co kto lubi i na co kogo stać :) Od lat mam Simpla Alustar - 7zł, różne kolory, można go regulować w granicach rozsądku.
  24. @Jacku, a jak Ty tego szukasz? Ja to konto na Fejsie mam teraz to już prawie na ozdobę, od dwóch miesięcy się nie logowałam, poza tym w ogóle antyeventowa jestem ;) Hm, ale o to właśnie chodzi, że ja tak jeżdżę, jak radzisz ;) Tu nie chodzi nawet o strach, tylko raczej świadomość tego, o czym pisał Jacek (i pod czym podpisuję się obiema rękami) - w grupie jeździ się po to, aby jeździć, a nie czekać na tyły. Można dodać: albo nie po to, żeby cały czas kogoś gonić. Nie umawiam się w dużej mierze dlatego, że widzę, co piszecie na forum i generalnie mam świadomość, jak mijam lub jestem mijana przez mężczyzn na rowerach - jeśli tylko któryś z nich jeździ regularnie, to w najlepszym razie jest to dla mnie tempo do utrzymania, ale przy zbyt dużym nakładzie sił, więc według mnie nie warte świeczki.W tej konkretnej grupie pielgrzymkowej lubię jeździć, bo nikt nie robi z tego problemu. A kiedy mi odskakują, mam w głowie jedynie do pewnego momentu: żeby tylko był w zasięgu wzroku (i to też dyktowane jest bardziej nieznajomością trasy niż chęcią rywalizacji), a potem to już zaczyna mi wisieć, co się będzie działo, bo orientuję się, że przecież telefon z mapą mam i jakoś to będzie. Rok temu pojechałam sama, pomyliłam zakręty i ostatecznie do grupy wróciłam, więc nie ma co drzeć szat. Cóż, robię to samo, ale często zdarza mi się to nazywać treningami. Dlaczego? Bo stawanie się lepszą wersją siebie mnie kręci, bo lubię sobie spojrzeć w statystyki, bo staram się dbać o formę regularnie, bo najzwyczajniej w świecie czułabym się pokrzywdzona nazywając moje wycieczki tak samo, jak wycieczki moich koleżanek, które raz na czas jadą w spacerowym tempie przez godzinkę. Ale to nie są stricte treningi. Nie idzie, to odpuszczam i nie mam wytyczonych sztywnych norm. Dopóki tak jest, znajduję w tym dużą frajdę. No i dokładnie o to mi chodzi. Nie wiem jak Ty, ale ja nie chcę być w jakimś klubie cyklistów czy coś. Raz na czas chciałabym po prostu sobie pojechać gdzieś bardzo daleko, nie martwiąc się o nic (no, może o ubranie). A w pojedynkę trzeba o wszystko zadbać - serwis w środku pola, zawsze sprawny telefon, awaryjna droga powrotna na wypadek nagłego spadku formy itp. Poza tym miło raz na czas do kogoś się odezwać, przez minutę dla jaj pościgać, trzepnąć jakąś fotę ;) Ot, wszystko.
  25. No to chyba Jackowi dasz fatbike'a na 24 calowych kołach, żebym miała jakiekolwiek szanse :D
×
×
  • Dodaj nową pozycję...