Skocz do zawartości

unavailable

Użytkownicy
  • Postów

    3 080
  • Dołączył

Treść opublikowana przez unavailable

  1. Żeby była jasność - nie narzekam tu na OTR (i z tego, co zrozumiałam wpis, ona także nie powiedziała o nim złego słowa). Mówiliśmy jedynie o tym, że nie ma takich wyjazdów (pal sześć, jak to nazwiesz: ustawka, trening, wyścig, wycieczka, pielgrzymka i co tam jeszcze chcesz), gdzie grupa trzymałaby lightowe tempo w okolicach 20-25km/h, o jakich wspomina Maciej. Może masz to gdzieś, jak muszą na Ciebie ciągle czekać, ale dla mnie byłby to duży dyskomfort (nie chodzi o czyjeś wyrzuty, tylko moje samopoczucie, bo nikt nie chce myśleć o sobie, jak o ostatniej pierdole, nad którą wszyscy się litują) i dlatego fajna byłaby możliwość przejechania się z kimś o podobnych możliwościach.
  2. Macieju, święta prawda! Przeogromnie mi tego brakuje! Nie lubię wyścigów, do tego stopnia, że każdorazowo długo się łamię z wyprzedzaniem, żeby tylko komuś do łba nie strzeliło, że mu coś udowadniam. A tu tak momentami było - gość prowadzi świetnym tempem, ciągnie mnie na kilku z rzędu pojazdach, a potem długi zjazd i muszę go albo śmignąć, albo odpadają mi ręce od hamowania. W pewnym momencie śmialiśmy się z kimś tam na trasie, że rower muszę oddać do serwisu, bo sam z górki jedzie, a pod górkę jakoś nijak nie chce :D Nie wiem, może w Krakowach czy Warszawach takie imprezy są, ale u nas kiepsko. Chociaż i tam mogłoby być krucho. Kilka dni temu czytałam na jednym z blogów, jak to się autorka wybrała na Otwarte Treningi Rowerowe. Zapisała się do grupy chill, z założenia najsłabszej - średnia na 65km wyszła jej 26km/h. Cały czas wlokła się jako ostatnia, a niektórzy w ramach rozrywki i oczekiwania zjeżdżali sobie i podjeżdżali pod górę raz jeszcze. No to ja naprawdę nie wiem, jaki to chill. U mnie za to rok rocznie puchar MTB. Jak już pojawi się tam jakaś kobieta, to wszystkie są stałymi bywalczyniami zawodów. Co do magnezu - ja się absolutnie niczemu nie dziwię. No, może temu, że dałam radę z takim tempem i tylko z takim problemem. Podsumujmy: to było totalne szaleństwo. W tym roku jeździłam regularnie tylko w maju i lipcu. Na początku sierpnia kupiłam pierwszą szosę w życiu (Triban 500), przejechałam może z 80-100km (na trzech wycieczkach, więc bez szału) i zaraziła mnie czymś siostra. Niby zwykłe przeziębienie, ale każde wyjście z domu - nawet do auta - kończyło się znów chorobą. Wreszcie miałam tylko suchy kaszel, do pielgrzymki dwa tygodnie, ćwiczyć trzeba, więc zrobiłam raz 60km. Na drugi dzień zajęło mi pół twarzy na zatokach, dostałam antybiotyk. Po tygodniowej kuracji i dużym oszczędzaniu się było dobrze do pierwszego wyjścia z domu - znów gardło. Bolało mnie do samej chwili wyjazdu, ale nie miałam ani gorączki (przez cały zresztą czas), ani nic poza tym. Więc pojechałam z tym bolącym gardłem w szaliczku ;) Na rowerze przechodzi, jak wracam do domu, boli znowu. Tak czy owak - to był naprawdę hardcore i wziąwszy pod uwagę liczbę tabletek zeżartych przeze mnie w minionym miesiącu, nie ma co liczyć na to, że nie mam żadnych niedoborów :P
  3. Wiesz co, nie mam pewności - rok temu faceci się nabijali, że trzeba będzie jechać w dziesięciometrowych odstępach, aż któryś rzucił, że na rowerze bez podnoszenia czterech liter z siodełka jest to czynność niewykonalna ;) I chyba faktycznie coś w tym jest. A tak całkiem serio - nie lubię wysiłku z pełnym żołądkiem. W najlepszym razie spada mi wydajność, w najgorszym: łapię ostrą zgagę. Najlepiej albo małe porcje, albo po większym posiłku pół godziny do godziny leżakowania. Śmierć w istocie piękna, ale jeszcze trochę za wcześnie ;) Poza tym, jakby mi tak ktoś jeszcze dał gwarancję, że to na pewno będzie pyk i koniec, a nie jakieś warzywka, omdlenia, zawały, po których należy uważać na każdy głębszy oddech. Zostanę więc na razie przy higienicznym trybie życia oraz jazdy :D
  4. @niet, ja lubię wyzwania i drę, póki mogę. W dodatku niezbyt umiem zaliczać górkę w równym tempie. Jak jest dłuższa, to zawsze zaczynam szybciej, a z czasem siada mi serducho. Więc jak tylko czuję, że już mi zaczyna walić w gary, to bez względu na miejsce (połowa podjazdu, tuż przed końcem itp.) jest taki moment, że muszę się zatrzymać i uspokoić serce. Jak na razie, poza tym nadwyrężonym przedwczoraj mięśniem, nie miałam od roku żadnych kłopotów ze zdrowiem. Nawet zakwasów.
  5. Tak. Tam jeżdżą ludzie, na których miejscu w życiu bym się nie wybrała. Nie oceniam ich, ale naprawdę mnie zastanawia, czy oni tak serio są pozbawieni wyobraźni? Przykłady można odmieniać przez przypadki: na 85 osób co najmniej 10 pojechało na rowerach miejskich z trzema przerzutkami, natomiast rowerów na oponach szerszych niż 2.0, to już nie dałam rady zliczyć. Do tego nie zawsze sprawne przerzutki, a największy szok dla mnie to kobieta, która na pierwszym postoju (25km) wskazała mi na flaka na tylnym kole i mówi, że musi to sobie napompować. Ja jej pytam, czy ma dętkę na zmianę, a ona, że dętki nie trzeba, bo jej tak powietrze regularnie schodzi i po prostu tylko trzeba pompować co jakiś czas. Po czym dodała: to i tak dzisiaj długo wytrzymał, zwykle trzeba pompować częściej. O jedzeniu (bo nie odżywianiu) nie ma co mówić. Większość leci na żurkach, grochówkach i bigosach, które są rozdawane na postojach. No i piją mało. Rozsądna grupa to jakieś 10 osób, które są zaprawionymi bywalcami i wiem, że to ich należy się trzymać. Tylko tam niestety czasem cisną, bo to sami panowie. Moja szosa i ich crossy tylko troszkę wyrównują szanse ;) Ale i tak wolę z nimi jeździć, nawet jak czasem mi urwą na którymś z kolei podjeździe. Tylko część pozostałych nas nie lubi, bo to chyba jakaś profanacja, że tak jedziemy na pielgrzymce i powinniśmy z większą godnością czy coś :D
  6. O, ja miałam Zdrovit. Jak napisałeś, to sobie przypomniałam.
  7. Tak więc nareszcie udało mi się gdzieś wyjechać. W ostatnie dwa dni zrobiłam kilkadziesiąt kilometrów po asfalcie jak sito, sześć kilometrów po drodze w trakcie remontu (ubity piach, kamienie, dziury) oraz trzy kilometry w lesie po nierównych, wystających kamieniach. Prędkość wahała się między 15-20km/h, chwilami udawało się przez przypadek więcej, ale wtedy hamowałam, bo na oponach 23 to nie jest najbezpieczniejsze rozwiązanie ;) Jak na razie pompka nie ruszyła się nawet o milimetr. A, no i oczywiście nic nie było słychać.
  8. Przepraszam, że już wczoraj nie odpisałam. Takie zwykłe rozpuszczalne z witaminą B6 w tubce po 20 tabletek. Rozpuściłam dwie na raz (trzy to według instrukcji 80% dziennego zapotrzebowania), wzięłam jeszcze te ibuprofeny (bo oczywiście znów bolało mnie gardło), wymasowałam Dicloziają (niezła rzecz, polecam) i na rano było super. Po śniadaniu kolejne dwa magnezy i dziś zero skurczów, tylko normalny ból mięśni. Mimo że trasa była trudniejsza, bo 915m w górę, przejechaliśmy 102km ze średnią 22,9km/h, a potem jeszcze kolejne 10km, ale to już tragicznym tempem, tyle że nie z naszej winy. W każdym razie dla wszystkich wątpiących, odpowiadając na pytanie podstawione na wstępie: da się przejechać dwa dni pod rząd po 100km, czego najlepszym dowodem nie byłyśmy nawet my, ale znacznie słabsze od nas osoby, jeżdżące raz na czas na holendrach. Może 2-3 z takich osób nie dojechało i wspomagali się autem, ale większość dała radę. A koleżanka zachwycona. Już dziś chce się zapisać na kolejny rok :D Raz jeszcze dzięki, Jacku, za tę radę z magnezem. Nie wiem, co pomogło najbardziej, ale najważniejsze, że obyło się bez żadnych poważniejszych konsekwencji.
  9. Właśnie zakupiłam. Zapłaciłam jak za woły, więc musi pomóc ;) Można przedawkować?
  10. Pierwszy dzień za nami, 112km z hakiem ze średnią 20,8km/h, więc jestem dumna. Zwłaszcza, że trzy tygodnie powracającego przeziębienia i antybiotyk trochę niestety dały się we znaki, tak że braku przygotowania szosa nie nadrobi w całości (pomaga jednak jak może ;)). Do tego jakiś wariat zmienił trasę na ponad 100m więcej podjazdów, no i spory wiatr - wszyscy mają dość ;) Obie dałyśmy radę, tyle że koleżanka jest tylko zmęczona, a ja mam nadwyrężony mięsień trzygłowy i raz na czas łapie mnie taki jakby jego skurcz (nigdy czegoś takiego nie przerabiałam), wtedy boli nieziemsko i nie da się dosłownie nic zrobić, ale za kilkanaście sekund puszcza i przechodzi. Na razie zrobiłam stretching, rozmasowałam szklaną butelką, a na noc zamierzam wziąć ibuprofen i od kogoś wybębnić coś voltarenopodobnego. Chyba że macie jakieś lepsze sugestie ;)
  11. Opony wróciły, na razie jedynie on-line, ale nadal w bardzo atrakcyjnej cenie, czyli po 39,99zł z dostawą gratis. Zobaczymy, kiedy się kurier dowlecze ;)
  12. Nie ma co przekombinowywać i się faszerować nie wiadomo czym. Zwyczajny zajad, w dzieciństwie miałam to średnio kilka razy w miesiącu, potem na lata przeszło, aż tu nagle jakieś 3-4 tygodnie temu gdzieś rozdałam dziób ;) Akurat nie wychodziłam z domu, więc się zagoić mi nie chciało przez tydzień, ewentualnie goiło i zaraz rozdzierałam znowu. Wreszcie kupiłam witaminę B2 (mniej niż 3zł). Zdążyłam zażyć trzy tabletki (dwie dziennie) i jak ręką odjął. Tribiotic polecam, ale na poważniejsze rzeczy (ja tego używałam po intensywnym rozjaśnianiu włosów, kiedy robiły się mi rozleglejsze, piekące rany, tak samo na większe obtarcia po rowerze, kiedy się przyzwyczajałam do siodełka w ubiegłym roku). Na to szkoda, bo nie jest jakiś super tani, a poza tym na to za mocny. No i może się dostać do ust, a nie powinien.
  13. Z tego, co słyszałam, to oni wszyscy się tam dobrze znają. Wczoraj jak widziałam listę startową, to w zasadzie mnie to nie dziwi - 62 osoby, z czego pewnie większość to stali bywalcy. Mnie po prostu zastanawia, gdzie kończy się granica ułatwień mających na celu odejście od sadomasochizmu, a zaczyna się "cheatowanie". Taką samą wątpliwość budzi u mnie farmakologia w sporcie zawodowym, ponieważ coraz częściej odnoszę wrażenie, że praca lekarzy polega tam głównie na znalezieniu takiego dopingu, który jeszcze nie wylądował na liście WADA. Nie znaczy to, że gardzę sportowcami, którzy korzystają, ile mogą (w końcu ich rywale też korzystają, więc szanse są równe), jednak dużo bardziej kręci mnie to, co człowiek jest w stanie osiągnąć metodą "garażowo-piwnicznych" treningów. Innymi słowy coś, do czego nie potrzeba dzianego sponsora i całego sztabu kryzysowego.
  14. Się nagle moda zrobiła czy jak? ;) http://weszlo.com/2017/09/06/ultrazajawka-3100-kilometrow-rowerze-tydzien-czas-sen-85-godziny/ Ale takie coś, o czym ten pan opowiada, to już jakoś przestaje mi imponować. Jako idola wolę Cezarego :)
  15. Ale co to za śliskość? Nie znasz może filmów, gdzie gra plejada nazwisk, a gniota oglądać się nie da? Albo meczy, w których dwie utytułowane drużyny rozgrywają bez pomysłu piłkę w środku pola albo snują się po boisku? Tak samo i tu - lanserskie nazwisko wystarczyło na start, ale potem to klienci weryfikują, czy chcą za nie płacić. Podejrzewam, że jakby Ramsey zaczął wydawać odgrzewane mrożonki lub źle doprawione dania, na długo by mu sławy nie starczyło. Jest sporo racji w tym, co piszesz o biedocie. Pamiętam, jak dziś wrażenie, jakie zrobił na mnie wywiad z Veronicą Campbell-Brown, która wyznała, że rodzice wysyłali całą dziesiątkę rodzeństwa nad wodę, a ten, kto wracał ostatni, nie dostawał obiadu. W dodatku młodsze od niej rodzeństwo dostawało fory, więc musiała biegać szybko. Faktem jest też, że nie ona jedna na Jamajce (a co dopiero na świecie) i nie każde takie dziecko dostaje szansę od losu. Młodość od jakiegoś czasu przestała mnie fascynować i też kibicuję "emerytom" pokroju Buffona. Kolarstwem zainteresowałam się na kilka dni przy okazji Rio i mocno emocjonowałam się wyścigiem po złoto Kristin Armstrong. Ona zresztą zaczęła karierę kolarską dość późno, mając prawie trzydziestkę, w dodatku w wyniku zdiagnozowanej osteoporozy, która wykluczyła ją z biegania. No, ale takich nazwisk to moglibyśmy tu namnożyć do jutra. W każdym razie zataczając koło, czytałam, że o ile sprinty są dla młodych, bo liczy się zryw i refleks, o tyle ultramaratony to właśnie domena zawodników dojrzałych, gdzie dominują nie tylko dzięki doświadczeniu, jak rozłożyć siły, ale zwyczajnie lepszej wydolności organizmu poddanego długotrwałemu wysiłkowi. No i Cezary jest tego chyba najlepszym dowodem. A mnie zostało jakieś 15 lat na treningi :D
  16. Jacku, jeśli idzie o kasę, to nie uważasz, że wszędzie jest tak samo? Nie tylko w sporcie. Kucharze, aktorzy, malarze, lekarze... a nawet księża ;) To ostatnie mały żart, w każdym razie każde hobby wymaga inwestycji i każde jest bez żadnej gwarancji jej zwrotu, a specjalistów nigdy nie ma wielu i dlatego właśnie są najlepiej opłacani. Nikt nie szuka przeciętności, więc nikt za nią nie zapłaci. Normalne prawo rynku.
  17. Hm, wiecie co? Albo ja jestem jakimś misjonarzem, który chce wszystkich jednać, albo my naprawdę mówimy o tym samym ;) Pewnie, że na Bolta, Phelpsa, a i kiedyś siostry Williams czy obecnie Jędrzejczyk nie było mocnych (byli też i tacy sportowcy, którzy rywalizowali między sobą, a daleko potem cała reszta), ale dla mnie nasza rozmowa zaczęła się od pytania, czy każdy może być ultramaratończykiem, czy też potrzeba urodzić się z takim talentem. I z tej alternatywy wybieram pierwszą opcję, a że pośród takich zdarzy się raz na pokolenie taki, który będzie bił rekordy dla samych rekordów,to jest zupełnie inny temat. Jeśli jednak ten supertalent nie weźmie się do pracy, to szybko się skończy, a mróweczki bez talentu szybko go dogonią lub przegonią. Takich geniuszy też już widzieliśmy trochę, część z nich w ogóle zaginęła w ludzkiej pamięci, część coś tam robi, ale bez większych sukcesów i tyle. Wróciłabym jedynie do tego, co podałeś o sprawiedliwości. Wydaje mi się, że to akurat dobre, że jesteśmy różni. Jakbyśmy chcieli oglądać rywalizację identycznych możliwości, to startowałyby seryjne roboty i co najwyżej obstawialibyśmy, który i kiedy będzie miał jakąś usterkę. Czy to jest fair? Cóż, tak samo nie jest fair, że to beztalencie może mieć proste boisko i wygodne buty, na które dzieciaka z murzyńskiego getta będzie stać, jak się jakimś cudem przedrze do ligi. I tu dochodzimy do tego, co napisał Jacek - talent jedno, praca drugie (albo na odwrót), ale bez odrobiny szczęścia wszystko to psu na budę. Patrz: ostatni występ przywoływanego tu wielokrotnie Bolta. Nie on jeden czekał na start za długo, nie jemu jednemu stygły mięśnie, ale tylko on skończył tak, jak skończył. Piszę o poezji Tomasza Rożyckiego, rocznik '70, nadal żywy ;)
  18. A to nie jest tak, że automatycznie robi się kilka podgrupek z selekcją naturalną, młode wilki, niedzielni rowerzyści i coś pośrodku? Najczęściej zawsze można urwać w kilka osób, bo im więcej tego jedzie, tym zawsze większy bałagan ;) U mnie w okolicy niestety takie imprezy to najczęściej króciutkie rodzinne dystanse albo jacyś rowerowi pasjonaci, do których poziomu jeszcze mi brakuje, a nie mam ochoty spowalniać albo czegoś udowadniać, więc biorę udział tylko we dwóch wydarzeniach rocznie.
  19. Po tym, Jacku, co napisałeś, wychodzi na to, że się też kompletnie z Markiem nie zgadzam :D Widać, na innych rzeczach się skupiłam przy interpretacji i późniejszej odpowiedzi. To o psychice pisałam wcześniej i wydaje mi się, również na przykładzie samej siebie, że jest nie do przecenienia. Kolarstwa nie oglądam, jest dla mnie bardziej nudne niż rzutki i snooker, ale te sporty, które śledzę lub śledziłam (trochę tego jest, od zawsze wolę dobry sport niż dobry film) dobitnie pokazują, że w każdej z dyscyplin widziałam niesamowite pojedynki, w których o zwycięstwach lub przegranych zarówno zawodników, jak i całych drużyn decydowało przede wszystkim to, co mieli w głowie. A to, co piszesz o warunkach, Jacku - cóż, myślę, że przeskoczysz, tylko tak masakrycznie ciężką pracą, że do tego trzeba już naprawdę nieludzkiej determinacji. Koszykówka i siatkówka to nie moja bajka, ale aż wpisałam sobie w Google hasło: najniższy koszykarz. Znalazło mi facetów, którzy mieli po 158(!)-175cm i grali w NBA. Jasne, Jordanami nie zostali, ale już sama kilkuletnia kariera w amerykańskiej lidze to nie byle co.
  20. Marku, pełna zgoda. O ile jednak nie każdy może być Herbertem, to już każdy wiersze może pisać i dojść do poziomu, powiedzmy, poprawnego, czyli nie rażącej grafomanii. Czy będzie to sztuka, to już wątpliwe, no ale - z całym szacunkiem - sport nie jest dziedziną artystyczną. Z tymi talentami i ich oceną to zresztą śliska sprawa. Zawsze pisało mi się bardzo łatwo, ale przez całą podstawówkę i szkołę średnią - poza wypracowaniem domowym, z którego się zgłosiłam - ani raz (nie przesadzam) nie dostałam z wypracowania oceny bardzo dobrej. Obecnie piszę pracę doktorską z literaturoznawstwa, a wszystkie (też nie przesadzam) prace zaliczeniowe przez wszystkie lata studiów oceniano pomiędzy bardzo dobrymi a zyskującymi miano najlepszych na roku (raz nawet mi wykładowca wyjechał, że najlepsza, jaką w życiu czytał, ale to już chyba przegiął). Już samo to budzi moją dużą nieufność wobec takich ocen i szafowania, co talentem jest, a co nie. A wracając do tematu, tak jak pisałam - według mnie przy odpowiedniej dozie samozaparcia i pewną pomocą sprzętową (nie oszukujmy się), ultramaraton da się pokonać. Bez wrodzonych predyspozycji zapewne nie na pierwszym, drugim, dziesiątym miejscu, ale w ogóle da się. Gdyby było inaczej, nie byłyby to imprezy otwarte, na które zjeżdżają się amatorzy z wielu krajów, będący na co dzień nauczycielami (i to nie w-fu ;)), kucharzami czy innymi informatykami.
  21. Tak, trzeba mieć te cechy, ale to nie jest kwestia genów, tylko pracy nad charakterem. Oczywiście, nie mamy wpływu na wszystko, nawet w całości na swoje życie, ale jestem mocno wyczulona na usprawiedliwianie się, że mam gorsze DNA, więc jestem zwolniony z dbania o coś tam. Jest to nasz wybór, nie znaczy, że lepszy czy gorszy - Cezary ma jakieś predyspozycje na pewno i je wykorzystał, coś na tym zyskał, ale i niejedno stracił. Co nie zmienia faktu, że jakbyśmy Ty lub ja mieli tyle samozaparcia, też przejechalibyśmy te 3000 (nie od razu, rzecz jasna). Może nie od razu na drugim miejscu, chodzi mi wyłącznie o to, że jest to w zasięgu przeciętnego człowieka, jeśli odpowiednio się do tego przyłoży. Ostatecznie i tak każdy sport to w lwiej części głowa, a całą resztę można określić jako dodatki. I żeby była jasność - takie spojrzenie niczego w moich oczach Cezaremu nie umniejsza. Ba, wręcz odwrotnie. To nie sztuka urodzić się geniuszem w jakiejś dziedzinie i odcinać kupony, mimo że ludzie bardzo chcą wierzyć w Neymarów i Boltów. Sztuką jest dojść do sukcesu, korzystając z szansy, którą inni porzucają. Zresztą życie wielokrotnie mi już udowodniło, że dużo więcej osiągają pracowici, a nie utalentowani. Biegania również nie znoszę. Rok temu próbowałam regularnie i sumiennie przez cały miesiąc. Deszcz, nie deszcz, chodziłam na bieżnię. W ostatnim dniu pod koniec godzinnego treningu na ostatnim okrążeniu wyprzedził mnie czterolatek. Potraktowałam to jako ostateczny znak od niebios i poświęciłam się wyłącznie rowerowi :D
  22. Ja myślę, że wszyscy byśmy mogli, jak Cezary i jego "jedyna" wielkość polega na tym, że on to robi, a my tylko podziwiamy. Na początku tego roku wpadła mi w ręce książka Grzegorza Rogóża o ultramaratonach. Dobra lektura traktująca temat od praktycznej strony. Warto przeczytać.
  23. Gratulacje! Twój wyczyn robi takie wrażenie, że jak widzę nie tylko ja nie umiem z siebie nic sensownego wydusić ;)
  24. No właśnie mam to samo i nie wiem, czy będzie mi kiedyś dane zrozumieć, co to znaczy 90+ :P To znaczy i owszem, zeszłej zimy raz zrobiłam na trenażerze coś od Szajbajka i wtedy nawet setkę przez prawie minutę pociągnęłam, ale to był jednorazowy wyczyn, którego nie mam najmniejszej ochoty powtarzać.
  25. Na tym trzeba przede wszystkim nauczyć się zatrzymywać ;) Ale to w zasadzie cała filozofia w każdym typie rowerowania - póki masz te 10-15km/h, kółka się kręcą i jeśli gwałtownie nie zaczniesz szarpać kierownicą na boki, rower będzie jechał sam. Gorzej, jak trzeba nagle się zatrzymać. Wtedy hamulce w jakimś zaskakującym miejscu, chwyt niepewny, no i jeszcze te nieszczęsne buty "przywiązane" do pedałów :D A jak już się przejedziesz do sklepu, to nie sugeruj się jazdą przez 10 metrów, bo akurat tyle będzie miała alejka. Na rowerze trzeba zrobić choćby kółko na parkingu, a najlepiej przejechać ulicę w tę i nazad. Wprawdzie nie daje to dużego wyobrażenia, jak będzie wyglądać komfort po 20, 50, 100 kilometrach, ale już przynajmniej wiadomo, jak mniej więcej się go prowadzi.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...