Skocz do zawartości

unavailable

Użytkownicy
  • Postów

    3 080
  • Dołączył

Treść opublikowana przez unavailable

  1. Proszę o odpowiedź innych. Ja bez potu jeszcze nie przejechałam w życiu nawet 5km, a przy za wysokiej kadencji wysiada mi wszystko po kolei albo naraz (serce, biodra i kręgosłup) ?
  2. Też stawiam na XS. Mam 165cm, jeździłam na S. Weź jednak pod uwagę, że w tym rozmiarze jest to bardzo sztywny i według mnie średnio wygodny rower. Na OLX jest trochę ogłoszeń z niedrogimi szosami endurance. Najwygodnjejsze modele to Spec Dolce i Trek Lexa, można też popatrzeć na Gianta Defy lub Liv Avail. Ten ostatni ma jednak wadę w postaci niestandardowej szerokości tylnej osi, więc w razie ewentualnej wymiany tylnego koła może być kłopot. Pamiętaj, że dla kobiet wygoda ma znacznie większe znaczenie niż dla mężczyzn. Odwrotnie proporcjonalnie jest z osprzętem. Z kiepskim kobieta pojedzie, ale na niewygodnym znajdzie tysiąc wymówek, żeby zająć się czymś innym niż jazda na rowerze.
  3. Jeśli tak na to spojrzysz, to i owszem, ale na miejskim rowerze nikt nie jedzie w 100km trasę. Po drugie natomiast, co wielokrotnie powtarzałam na tym forum - kobieta ma inne odczucie wagi roweru niż facet. Dla nas 15kg to zawsze jest kloc i nie ma w tej kwestii żadnej dyskusji. Oczywiście, jeśli ma się kondycję, to i na 15kg da się jechać, i robiłam na czymś takim co najmniej kilka tras +/-100km. Jednak po przejściu na szosę po prostu nie ma porównania - jest łatwiej, lżej i w ogóle warte wszystkich związanych z tą zamianą niedogodności (sztywny widelec, wąskie opony). Z powyższej przyczyny zdecydowałam się właśnie na taki krok, jaki rozważa dziewczyna Karola. Sprzedałam prawie nowego Spartacusa (miał raptem cztery miesiące i 1200km, a że dbam o rowery, wyglądał idealnie) i kupiłam Tribana 500. Nie było dnia, żebym żałowała tej decyzji - czego jak czego, ale crossa ani trochę mi nie brakuje. Jeśli idzie o łydki, to tak na dwa razy. Dużo zależy od uwarunkowań genetycznych, no i definicji grubej łydki. Jasne, bez zrobionych tysięcy, choćby z najlepszymi genami, nikt nie będzie miał łydki jak np. Jacek, ale niestety one grubną i tyle. U mnie wystarczy niecały miesiąc jazdy, aby była różnica i potem muszę szukać spodni do zwężania w pasie, bo inaczej na nogi je nie naciągnę. Podobny problem mam zresztą zarówno z kozakami, jak i w ogóle zwykłymi kolarskimi ochraniaczami na buty ?
  4. Jeśli idzie o osprzęt, zgoda, Alivio w wersji 3.0 jest lepsze, ale jeśli chodzi o komfort, to jest to samo i z racji tego w kwestii "na 50km trzeba brać coś droższego" kompletnie się nie zgadzam. Na Spartacusie Crossie 3.0 zrobiłam 1215km na 24 wyjazdach. Raz zaliczyłam setkę, poza tym ponad połowa wycieczek to co najmniej 60km. Jeździłam po każdej nawierzchni, choć rzecz jasna głównie asfalt. Zmieniłam wyłącznie chwyty na samym początku na ergonomiczne, ale niedrogie (ok. 20zł) i tyle upgrade'ów. Kiedy sprzedawałam rower koleżance, zasadniczo wyglądał na nieużywany. Dla mnie główną wadą crossa była jego wielkość - mimo dobrze dobranej ramy, rower nie był zbyt zwrotny ani szybki (choć jak pokazują statystyki, to drugie to tylko odczucie, bo jeździłam podobnie, jak na innych rowerach). W każdym razie miałam ten rower od Wielkanocy do końca lipca, potem zdecydowałam się na szosę, przy której posiadałam po dziś dzień. Druga wada to amortyzator, ale taka sama atrapa będzie wszędzie. Bez porównania wygodniejszy był Suntour w MTB, najpewniej z racji większego skoku.
  5. Ja bym polowała na OLX lub Allegro. Na tym pierwszym pół roku temu kupiłam nowy komplet (osobno kadencja, osobno prędkość) za 180zł. Co do licznika, ten Garmin Explore całkiem fajnie wygląda, ale i tak nie kupiłabym nowego, podobnie jak i 520/520+/820. O 1000/1030 nawet nie piszę, bo nie ten poziom ? Natomiast po ostatnich osobistych doświadczeniach całkowicie zmieniłam zdanie na temat zegarków. Jak zawsze zależy oczywiście od potrzeb, jednak nie skreślałabym ich tak, jak czyniłam to dotychczas, wtórując Jackowi. Zdecydowanie godne uwagi rozwiązanie dla osób, które po prostu chcą rejestrować trasę i tętno, a przy zakupieniu czujnika, także kadencję.
  6. No jasne, w ogóle wychodzenie z domu na rower i włączanie do ruchu ulicznego może skończyć się gorzej niż tylko zadartym kolanem. Jak ktoś nie słyszał o czymś takim, jak zdrowy rozsądek, to mu żaden artykuł nie pomoże, a że i najzdrowsza osoba może sobie po prostu "wziąć i umrzeć", to niestety jest wkalkulowane w nasze życie. Więc nie wiem na co komu takie sensacje. Dopiero co Halina pisała o straszeniu, to stwierdziliście, że nikt nikogo nie straszy... W sumie jakby tak na to spojrzeć, moi dziadkowie też rok rocznie nas nie straszą, jak jedziemy do Częstochowy, tylko mówią, że na drogach jest duży ruch i niedawno w kolumnę rowerzystów wjechał tir. A potem i tak widzę ludzi jadących parami mimo trąbienia albo wyprzedzających na podjazdach na trzeciego, bo inaczej się uduszą. Na pewno im dziadkowie o możliwości wypadku nie powiedzieli, dlatego tak się zachowują.
  7. Zależy, czy chce się kogoś usadzać, czy chce się z nim przejechać dystans bez obaw, że będą problemy. Pewnie też bym przeszkoliła tak swoje dziecko, zresztą kogokolwiek, bo ludziom bez pokory nie ufam za grosz i budzą u mnie najgorsze instynkty. Nie z zazdrości. Z obawy, że są niebezpieczni nie tylko dla siebie, ale i dla otoczenia. Niestety, nie zawsze mam takie możliwości, więc zawsze kolega pokroju Cybroga będzie cieszył ? Dziedzina jest przy tym dla mnie obojętna. Miałam na studiach gościa, który nie słuchał nikogo, a każdemu adwersarzowi zamykał dziób cytowanym świętym Augustynem z pamięci i w oryginale (ewentualnie kimś innym, koniecznie z pamięci i koniecznie w oryginale). Widać było na kilometr, że po prostu jest zwykłym bubkiem, któremu bozia dała wielką mądrość, jednak on marnował ją na poniżanie innych. Więc wielka była moja radość, gdy go wreszcie jakiś wykładowca usadził. Z drugiej jednak strony nie każdy jest bufonem, czasem tylko brak mu znajomości własnych możliwości, co przestępstwem wprawdzie nie jest, ale może grupie przysporzyć nie mniejszych problemów. Ale to takie dywagacje, które nam, dwukrotnie starszym (jak rany!) przychodzą łatwo, bo już swoje wiemy. I może trzeba dać chłopakom szansę na zdobycie własnych doświadczeń i popełnienie własnych błędów. Takie nauki zresztą pamięta się znacznie lepiej niż ględzenie mądrali ? I w sumie dobrze. Jakby każdy wierzył w "tak się nie da", dalej siedzielibyśmy na drzewach. A że przy tym trafi się niejeden Ikar... chyba taki urok młodości, nie?
  8. No i dokładnie to miałam na myśli, o czym pisze @rowerowy365. Tak sobie nawet rano pomyślałam, że to jest mniej więcej jak pytanie, ile człowiek jest w stanie przeżyć na przykład bez wody. No i powiedzmy, że skoro da radę tydzień, to spokojnie mogę nie pić trzy dni i jeszcze mi zostanie w zapasie. Pytanie, na ile jest to tego warte, jeśli nie jest to sytuacja ekstremalna, ale dobrowolna decyzja.
  9. Ja na podstawie swoich doświadczeń stwierdzam, że na pierwszym miejscu wszystko jest w głowie, potem długo nic i następnie w możliwościach organizmu, którego szczyt możliwości przypada na 20-25 lat. Jak się jest młodszym (nie mówię o dziecięctwie), organizm potrafi wybaczyć bardzo dużo, z kolei jak się jest starszym, trzeba zacząć liczyć siły na zamiary i nadrabiać braki wszystkim tym, o czym piszecie: sprzętem, ubraniami, kondycją, odżywianiem i tak dalej. Jak miałam lat 15, nie wiedziałam, co to ból od długotrwałego utrzymywania jednej pozycji, a kiedy zdarłam do krwi kolana czy łokcie, to po prostu się otrzepywałam i jechałam dalej, co więc dopiero mówić o jakimś tam obtarciu pupska ? Ale czas to zmienił, człowiek się zrobił wrażliwszy na temperatury (upały i mrozy), pory roku, wagę roweru, pozycję za kierownicą, jakość spożywanego jedzenia i dziesiątki innych. Ja przynajmniej tak mam. Ale przy całej tej optymistycznej tyradzie o cudowności młodego ciała, powrócę do punktu pierwszego - głowa... A może raczej serce? Albo się to ma, albo się nie ma. Mnie się udało i się z tym urodziłam, ale też znam na siebie tyle, że wiem, że kiedy to serce tracę, nie ma mowy, aby się udało. To zresztą widać w każdej dziedzinie sportu. Natomiast łatwo się nabrać, myląc serce z kozaczeniem. Dla mnie Twój kolega kozaczy albo tak go postrzegasz i odpisujesz. Jeśli to pierwsze, to z takimi ludźmi jest najgorzej - chce taki coś udowodnić wszystkim, a potem tylko kłopot, bo się rozkraczy i powie, że go zabijcie, a dalej nie pojedzie. Albo padnie trupem i też "super" brać za kogoś takiego odpowiedzialność. Poza tym jeśli ma chodzić wyłącznie o odległość, to czemu nie zrobić kółka wokół miasta? To tak, jak przepłynąć 1000m - można wypłynąć na Mazury i walić 500m od brzegu, ale raczej każdy rozumny będzie pływał te 25m tam i powrotem 200 razy, bo najwyżej w którymś momencie przerwie. Jeśli zaś idzie o konkrety, powiem o moich doświadczeniach. Po kilku latach spędzonych w domu (praca przy kompie i może z 200km na rowerze rocznie, poza tym zero ruchu) trzy lata temu ruszyłam z kanapy w kwietniu. Zaliczyłam zgon na 5km, zrobiłam tydzień przerwy i potem dwa tygodnie dzień w dzień ćwiczyłam jakaś rehabilitację dla osób po zawale przez 10 minut dziennie. Po tym odważyłam się wrócić na rower. Przez cały czerwiec jeździłam w systemie 2+3 (czyli 2 dni przerwy i 5 jazdy) zaczynając od ok. 10km i dochodząc ostatecznie jeden raz do 30. Po tym zrobiłam tydzień wolnego i zaliczyłam pierwszą setkę. Następnie pojechałam ze 2-3 razy i pod koniec lipca przejechałam 150km w jeden dzień. A właściwie w dobę, ponieważ wyjechaliśmy ok. 2 w nocy, aby na rano dotrzeć na miejsce, potem pół dnia spędziliśmy na miejscu i po południu był powrót. Po drodze spotkały nas dwa oberwania chmury, ja jechałam z ok. 20kg bagażem i na ponad 15kg rowerze z kołami 26". Ostatnie 20km jechałam siłą woli, a już zwłaszcza końcowe 5km, kiedy po krótkim postoju zorientowałam się, że mam rany do krwi na zadku. Ale przejechałam. Natomiast w ubiegłym roku zrobiliśmy dwa dni po 120km też w sumie bez większych przygotowań, a właściwie to nawet po miesiącu choroby i antybiotyku. Znów pomogło mi samozaparcie, bo jednak pierwszego dnia na setnym kilometrze noga odmówiła posłuszeństwa i ból przy skurczu uda był nie do opisania (w życiu takiego czegoś nie przeżyłam). Ale tym razem miałam już większe doświadczenie i lżejszy rower. Poza tym jechałam w grupie, co daje bardzo bardzo dużo. Wiem to doskonale, bo na co dzień jeżdżę sama i jak tylko trafia mi się ktoś, kto mnie ciągnie, zaczynam pokonywać zupełnie inne dystanse tudzież w zupełnie innym tempie. Podsumowując, według mnie wszystko zależy przede wszystkim od Waszej determinacji i samoświadomości. Im mniej wiecie o samych sobie i im słabszego macie ducha, tym bardziej żadne odżywki, rowery, plany i wszelakie cuda na kiju nie pomogą. Natomiast kondycję zawsze lepiej mieć niż nie mieć, bo takie skurcze, obtarcia czy inne dolegliwości, nawet drobne, to nic godnego zaliczenia.
  10. A już na pewno nie godnych polecenia, skoro i Suntour nie cieszy się jakąś przesadną renomą poza tym tylko, że jest masowo ładowany do wszystkich rowerów w pewnej kwocie ? Co do fabrycznego amortyzatora w Spartacusie czy w ogóle w budżetowych crossach (bo jak pisałam, wszędzie i tak jest to samo, może poza Trekiem i Specem, ale to w ogóle inna bajka) - moim zdaniem wszystko rozchodzi się o wysokość skoku. Mając Suntoura XCM w MTB, byłam zadowolona. Dlaczego? Bo przy mojej wadze uginał się na te +/-50mm przy deklarowanych 100mm. Kiedy kupiłam Spartacusa, od początku wydawało mi się, że amortyzator nie robi nic. Ale robił - na postoju, gdy położyłam się na kierownicy, to się uginał, a gdy posmarowałam uszczelki olejem, wyraźnie było widać, że już po kilkunastu minutach ciut nad ich linią robiła się kolejna. Ile to było, nie wiem. Może ze 2-3cm? Na pewno jednak za mało, aby mówić o komforcie. Szybko zresztą tego roweru się pozbyłam, bo mnie akurat cross w ogóle do gustu nie przypadł. Zdecydowanie zostaję przy MTB 26/27,5" lub szosie. Ale z tym MTB proszę wziąć na poprawkę, że mam 164cm.
  11. Źle mnie zrozumiałeś. Karol pytał, czy dokładnie taki rower można dostać w sklepie, na co odparłam mu, że z powietrznym amorem wątpię, aby producent zamontował hamulce inne niż tarczowe. A to, że jest pod oba typy, to oczywiście widziałam ? Co do Octalinka, to już nawet nie pisałam. Dla mnie to takie wywalanie kasy w błoto. Wolę kwadrat ?
  12. Jeśli ma to być rower naprawdę do jazdy terenowej, a Ty nie jesteś krasnalem, to w sumie nie wiem, czemu chcesz się w to pchać (poza ceną). Przy pewnym wzroście (myślę, że tak od 175-180) zakup 26" to mniej więcej tak, jakbym ja wsiadła na juniora 24". Osobiście sama używam obok szosy MTB 26" i nie wyobrażam sobie 29" ani nawet 27,5", jest jednak kilka bardzo istotnych ALE. Po pierwsze nie jeżdżę w terenie, tylko po mieście, które ma infrastrukturę, jaką ma (wąskie przejazdy, nagłe skręty 90° itp.). Po drugie są to dystanse rzędu 5-10km. Po trzecie mam jedynie 164cm. I wreszcie po czwarte - ja na mój rower wydałam zawrotne 400zł ? Co do zakupu używki - od handlarza raczej bym nie kupiła, bo najczęściej sprowadzają dziesięcioletnie złomy z zachodu, szorują i potem narzucają kompletnie nieadekwatne marże. Najlepsze są osoby, które się nie znają i wydawało się im, że będą jeździć - takich nie brakuje. Brakuje jedynie takich, którzy jednocześnie przechowywali rower w godnych warunkach i na to warto zwrócić uwagę. No i przy tym lepiej jednak szukać czegoś rocznego, góra dwuletniego, a nie z zamierzchłej epoki.
  13. Według mnie nie jesteś z jednej banalnej przyczyny - nikt nie właduje hamulców vbrake do powietrznego amortyzatora. To właśnie hydrauliki od pewnego pułapu będą pojawiać się jako pierwsze, potem trochę osprzęt, a na końcu amortyzator z dopiskiem: air. Natomiast czy za tę cenę to opłacalny eksperyment, to już musi Ci napisać Jacek, który o amortyzatorach wie chyba najwięcej z nas wszystkich. Ja nie mam żadnego doświadczenia.
  14. Niekoniecznie. To po prostu stsry, zjechany rower, który dużo przeszedł. Swego czasu te Cube'y masowo pojawiały się jako wyprzedaż rowerów z wypożyczalni. Czyli coś jak kupowanie auta od OSK ? Dlatego uważam, że jeśli używka, to najlepiej roczna i z nikłym przebiegiem, najlepiej też z dowodem zakupu. Naprawdę takie rzeczy się zdarzają, a rowery, jak i wszystko sklepowe, tracą ogromnie na wartości. W mijającym roku kupiłam dwa niespełna roczne rowery (jeden nietrafiony i musiałam sprzedać dalej) - za jeden facet dał prawie 4k we wrześniu, po czym po przestanej zimie, sprzedał mi za 2,5k w maju. Drugi katalogowo 3k, potem przeceniony przez producenta na 2k, ja kupiłam za 1400 i to najlepszy rower, na jakim jeździłam. Czy trzeba mieć sporą wiedzę? Bardziej szczęście i pewne wytyczne - prywatna osoba, mały przebieg, młody rocznik, dobry stan wizualny (rower, który ma 5-10kkm nie jest w stanie nie mieć rys). Ale rozumiem obawy, bo też miałam i w sumie mam nadal, jednak ceny przemawiają do mnie znacznie mocniej. Przy okazji, miałam też Tribana 500 - za kupiony za 1700zł po pół roku w zasadzie w stanie sklepowym nie byłam w stanie wziąć więcej niż 1300zł i to w szczycie sezonu. Oczywiście, rozumiem, że faktury rządzą się swoimi prawami. Dobrze się tylko dowiedzieć, jak w takich wypadkach działa gwarancja. Tak na marginesie, zobaczyłam teraz na linki rowerów z pierwszego postu. Czy zdajesz sobie sprawę, że te ramy nie mają nic wspólnego z wygodą? Zwłaszcza ten cały Rex Sprint, co zresztą sugeruje sama nazwa.
  15. Tak i nie. Dobrze dopasowane aluminium vs średnio odpowiadająca nam geometria karbonu sprawia, że wygrywa opcja pierwsza. Co do Tribana, mimo bycia w mniejszości i narażania się tu na zjedzenie ? ja się osobiście nie zgadzam. Są rowery wygodniejsze, a Triban ma sztywną ramę, na której czuje się większość nierówności. Popularność bierze się przede wszystkim ze stosunku ceny do osprzętu, a większość opinii jest albo papierowa (nie miałem, ale widzę specyfikację), powielania i sugerowania powszechnie obowiązującą opinią (na co najbardziej podatni są ci, którzy "nigdy nie dają się zmanipulować tłumowi", tylko skoro wszyscy tak mówią, to przecież musi być prawda) i/lub faktu, że ocenę wystawiają ludzie, dla których jest to pierwsza/jedyna szosa, w związku z czym mają kiepskie porównanie. Żeby była jasność: większość nie znaczy wszyscy, bo na pewno zdarzą się i tacy, którym Triban po prostu odpowiada. Na pewno jego zaletą są otwory montażowe, możliwość włożenia ciut szerszych opon (bodajże 32mm) i dożywotnia gwarancja na ramę, ale i tak jest to dla mnie bliźniacza sytuacja, jak kupowanie Kandsa za 1500zł. Czyli kupowanie w konkurencyjnej cenie świętego spokoju, że nowe, z gwarancją i tak dalej.
  16. Nie poleciłabym na pierwszą szosę roweru, który na pewno nie był używany do rekreacyjnych przejażdżek, nie wiadomo przez kogo i jak o niego dbano. Jeśli używka, to raczej coś w miarę nowego, rok, góra dwa. Na OLX idzie wyrwać naprawdę fajne okazje z symbolicznymi przebiegami, bo się ktoś sadził na szosę, a mu nie podeszła. Jeśli to pierwszy tego typu rower, nie patrzyłabym w pierwszej kolejności na klasę osprzętu, a na geometrię ramy (endurance). Na wycieczki i dojazdy do pracy Ultegra raczej nikomu niepotrzebna, bardziej uchwyty na bagażnik czy błotniki. Poza tym im wyższa klasa osprzętu, tym droższe części zamienne (i nie zawsze trwalsze). Natomiast widelec karbonowy jak najbardziej mieć warto.
  17. Dawid, zależy gdzie jeździsz, kiedy i/lub jakie masz wymagania (i chyba najbardziej to ostatnie). Rower się brudzi bez względu na warunki - jak jest piękne słońce i jeździ się wyłącznie po asfalcie (ba, wystarczy, że stoi w domu przez miesiąc), to i tak każdy jest zakurzony. I póki nie przetrze się choć jednego fragmentu, nawet jest nieźle - wystarczy tylko przejechać raz szmatką i na jasnych już jest widoczna różnica. Co więcej, wystarczy zrobić to średnio czystą szmatką i znów bieda. A z ciemnymi kolorami tego nie ma. To samo ze smugami. Mnie to przynajmniej drażni nieludzko. @Damsi, jeśli choć w jakimś stopniu ogarniasz temat, poszukałabym dla żony czegoś używanego typowo damskiego. Tak jak zauważył Jacek, kobiety nie jeżdżą zbyt agresywnie, często są też lżejsze od mężczyzn, co sprawia, że roczny MTB ma kuszącą cenę, a przy tym jest całkiem w porządku od strony technicznej. Ja przynajmniej mam takie doświadczenie.
  18. Z powodu emotki nie mogę nic dopisać, więc dodam w nowym poście ? Można też kupić jak najwęższą śrubę SPAX - jeśli zrobisz wstępnie zagłębienie tym podgrzanym metalem, to potem już spax się wkręci.
  19. A wąski śrubokręt i kuchenkę gazową lub chociaż świeczkę? Podgrzewasz, przykładasz i tak kilka razy - w każdym tworzywie prędzej czy później dziurka się zrobi ?
  20. A, teraz rozumiem ? To faktycznie nie widzę sensu kombinowania - przewiercenie małej dziury nie osłabi nagle błotnika (możliwe zresztą, że dziura już będzie po odkręceniu kątownika w Curanie). O ułożenie bym się nie obawiała - dopiero na tych kątownikach są problemy z przesunięciami. A jeśli tylko opona zostawia dostateczne światło, to nie mam pomysłu, dlaczego mogłoby to nie wypalić.
  21. Jak kupi miejski rower z Decathlonu, to już dziś mogę dać gwarancję, że nigdy nie zacznie jeździć częściej niż dwa razy do roku. To są tak ciężkie krowy, że mnie bylo nawet ze stojaka ciężko je zdjąć. To samo jest z resztą taniochy w Deca (poza szosą, która faktycznie waży niewiele). W teorii zgadzam się z Tobą, Jacku, z drugiej strony gdzie jest teraz to Twoje motto, że jak kupisz strucla, to nie masz szans nabrać ochoty na jeżdżenie? Z takim podejściem, to ja bym w ogóle nie wydawała forsy na rower dla żony, bo po co? Ten co ma, będzie tak samo nie zachęcający, a za 4k Damsi może kupić już całkiem fajnego MTB.
  22. Lekki jak najbardziej. Ładny - rzecz względna. Ale biały kolor roweru wymyślił jakiś sadysta. Ostatnio spędziłam przeszło godzinę na czyszczeniu czystego białego roweru, który mam na sprzedaż i ostatecznie musiałam go przenosić w rękawiczkach, bo za każdym razem łapał nową smugę albo plamę ?
  23. Aaa ? A jak już te dziury wywiercisz, to jak zamontujesz? Tak z ciekawości pytam, jakbym kiedyś potrzebowała ?
  24. Tak myślałam, ale skoro pytałeś o samą kwestię istnienia błotników montowanych w rurze sterowej, to napisałam, że są ? SKS wyglądają, jakby kątownik był przynitowany, choć oczywiście da się pewnie "oczko" odgiąć tak, by było równolegle do błotnika. Tylko właśnie - nie wiem, czy zda to egzamin i nie będzie latać na byle wyboju. Można ewentualnie spróbować na dwóch trytytkach - przeciągnąć je przez dziurkę i zacisnąć na każdym z ramion widelca. Na pewno mniej inwazyjne niż wiercenie dziur w karbonie.
  25. No i zostają jeszcze wszelkie mudguardy, splashguardy czy jak to zwał, czyli takie coś: https://www.decathlon.pl/botnik-flash-mtb-przedni-id_8327776.html lub https://www.decathlon.pl/botnik-rowerowy-700-przedni-id_6288191.html. A właśnie mi do głowy przyszło - przecież gremialnie polecane SKS Raceblade nie potrzebują żadnych dziurek: https://www.decathlon.pl/kpl-botnikow-raceblade-pro-xl-id_8515529.html.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...