Skocz do zawartości

unavailable

Użytkownicy
  • Postów

    3 080
  • Dołączył

Treść opublikowana przez unavailable

  1. I o tym właśnie pisałam: Natomiast przykład Armstronga pojawił się wyłącznie dlatego, że Mociumpel wspominał o podziwie dla jego osiągnięć. Zresztą jest mi to bliskie. O ile sam doping i w ogóle jakiekolwiek oszustwo jest godne potępienia i co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości, nie zmienia to faktu, że jakich narkotyków by mi nie dali i jakiego silniczka w rower nie wmontowali, to nawet na końcu peletonu bym się nie utrzymała, a co dopiero mówić o wygranej. Więc tak - też robią na mnie jego wygrane wrażenie i tak - nie jest dla mnie moralnie akceptowalny jego wybór i chciałabym gorąco, aby nigdy przenigdy nie dać się na coś takiego skusić. Bo to, że nigdy bym tego nie zrobiła, jest takim samym okłamywaniem siebie i innych, jak jakieś bzdury, że nie zdradzę żony, ojczyzny, wiary czy nie wiadomo czego. Zapewniać to można tylko odnośnie swojej przeszłości, a i to czasem bywa złudne z ludzką pamięcią.
  2. E tam, jak masz szosę i praktykujesz coś w rodzaju bikepackingu, spokojnie możesz się wprosić ?
  3. Nie wiedziałam, że rower poziomy jest tak wysoko. Chyba że to świat, w który istnieją jedynie trzy rodzaje rowerów: szosa, poziomka i elektryk ? Czyli co? Jak masz fulla traila to już poza podium? No way!
  4. No przecież to dlatego, że nie miał tego roweru ? Tak serio, nie będę się tu silić na mądrości. Miałam tylko jednego kolegę o takiej wadze, ale jego podejście do niej jest niecytowalne (choć bez inwektyw), podobnie jak kilku innych osób z nadwagą, które w większości mają tonę kompleksów, jednak na każdym kroku (niepytane i nie prowokowane - chyba że byciem szczuplejszym) czują wewnętrzną potrzebę dowodzenia mi, że są szczęśliwe i całkowicie pogodzone ze swoją wagą, bo XXL też może być piękne, a ja mam spaczoną wizję świata przez media i internet. Nic im nie mówię, bo nie widzę sensu. Współczuję wieloaspektowo w milczeniu... Bo u mnie jedynie pogranicze nadwagi i normalności zaczyna już rodzić niezgodę i motywację do tego, aby coś robić. Szczególnie, że ta różnica między okresami, gdy się ruszam i gdy tego nie robię, jest kolosalna.
  5. To niestety jestem skazana na smog, bo takie już mam tętno i na razie nie było na to mocnych. Głowy generalnie nie osłaniam, gdzieś to musi parować, a ja i tak po dwudziestu minutach jestem cała mokra, łącznie z włosami, choć nie jeżdżę w kasku. Muszę mieć zatkane uszy - używam do tego dousznych słuchawek (mogą być bez muzyki, pełnią inną funkcję ;)) oraz na to cieniutkiej opaski Brubecka. Natomiast na szyję i usta mam komin z tyłu polarowy, z przodu membranowy. No i przy masce obawiam się, że trudno go będzie wcisnąć, że o oddychaniu nie wspomnę. Natomiast wtedy z maską jakiś tam szaliczek na gardle niby miałam, ale widać nie pomógł, bo chyba nie chodziło o jego wychłodzenie z zewnątrz, a raczej od wewnątrz. Normalnie, jeśli siedzę w kominie, wiadomym jest, że oddycham ciepłym powietrzem i tylko w niewielkim stopniu zimnym przez nos. Z maską oddycham wyłącznie zimnym przez usta. Możliwe, że jest to kwestia przyzwyczajenia - tak jak mnie nie rusza brak czapki czy jakiegokolwiek nakrycia głowy, tak może gardła innych przywykły do oddychania ostrzejszym powietrzem? No nic, na razie po tym jednym tygodniu smogów jest nieźle. Spaliny przeszkadzały mi tylko jednego wieczoru, a ograniczeń widoczności już takich nie było. Może po tej pierwszej fazie zimowego szoku ludzie zaczęli troszkę oszczędzać... Albo kominy się już przetkały po lecie ?
  6. Na skuterze trudno schudnąć, a tu jest chociaż jakaś minimalna szansa. Nie piszę tego złośliwie - sama widzę po sobie, ile daje nawet niewielki, ale regularny ruch. Albo inaczej: co się dzieje, gdy go zaniedbuję. No chyba że to ma być faktycznie pojazd jedynie udający rower, to rzeczywiście - skuter jest bezpieczniejszy.
  7. Dalej zastanawiam się, czy według Desgrange'a i jemu podobnych przerzutki w wyścigach nie były klęską wizerunkową, jak również upadkiem moralnym. Dla mnie to trochę tak, jakby pogardzić kierowcami używającymi automatycznej skrzyni biegów, że są gorsi od tych ze skrzynią manualną albo powiedzieć, że pierogi od kogoś, komu robot zarobił ciasto mają mniejszą wartość niż te ulepione przez osobę, która wszystko zagniotła ręcznie. Takich przykładów można by mnożyć. Bo nikt tu nie napisał o tym, że linkowany Trek Domane już w następnym sezonie wystartuje na Giro razem z kolarzami, którzy mają do dyspozycji zwykłe rowery. Ba, powiem więcej - taki rower nie jest moralnie wątpliwy właśnie dlatego, że każdy, kto się interesuje choć trochę tematem, od razu widzi, że to nie jest zwykły rower. Oszustwem byłoby montowanie takich silniczków w sztycach i korbach, co zresztą również na tourach miało miejsce. Wszystko zależy, gdzie kto stawia granicę. Dla Ciebie jest to silnik, dla innego będą to przerzutki, dla jeszcze innego zbrodnią dokonaną na szosie jest rower typu gravel albo - jeszcze gorzej! - hamulce tarczowe, które już weszły kuchennymi drzwiami i jakoś nikt ich nie planuje wyprosić. Po drodze były trzy tarcze z przodu w niższych klasach i pewnie jeszcze dziesiątki zbrodni dokonanych na tym typie roweru. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość - może na przykład amortyzator z przodu? A to, że waga 20kg kloca przeczy idei roweru wyścigowego? To spójrz może na Pinarello Nytro - skoro dziś waży 13kg (a więc mniej niż niejeden MTB bez baterii), to co będzie jutro? Nadal idea nie będzie miała sensu? Tak na koniec trochę mnie zastanawiasz z tą moralnością - piszesz, że Armstrong nawet na koksie musiał się nieźle naharować, aby zdobyć to, co zdobył. Z drugiej natomiast wspomaganie mechaniczne jest już nie do przyjęcia. Na jakiej podstawie? Załóżmy, że cały peleton dostaje "e-szosy", co wtedy? Nie będzie to wyścig skuterów, bo jednak trzeba nadal pedałować. Więc co? Wyścig technologii? A czym innym jest obecne kolarstwo - karbony, szytki, łożyska, napędy? To jest bardzo subtelna granica, za którą przestaje liczyć się człowiek, a zaczyna maszyna. Według mnie wcale nie aż tak banalna do określenia, a jeśli, to jestem zdania, że już dawno, dawno temu ją przekroczyliśmy. W każdym sporcie, nie tylko w kolarstwie.
  8. A gdzie dokładnie tak napisałam? Jest okej jak na maskę i może na przykład do chodzenia, ale nie intensywniejszego wysiłku (wczorajsze tętno na mieście to u mnie przeszło 2/3 czasu powyżej 160-165bpm). Komin z membraną ma tę przewagę, że jednak nos mam na wierzchu i opatulone gardło (w masce jest zupełnie na odwrót - nos zatkany, a na maskę ciężko jeszcze komin wciskać). Teraz znów mogę sobie jeździć na mrozie lub przymrozkach i nic mi nie dolega, tymczasem jak pisałam po jednym razie z maską skończyło się prawie tygodniowym przeziębieniem. A że u mnie od razu to idzie na zatoki, nie chciałabym powtarzać ? Tak że planuję ubierać, tylko jak bloku naprzeciwko nie będzie widać ?
  9. Widzę, że się zaraz zaczniemy bawić w łapanie za słówka. @NoOnesThere, lepiej uważaj, bo Mociumpel ma chyba złośliwość wpisaną w DNA ?
  10. Ja byłam zmuszona maski porzucić. "Mgieł" ostatnimi czasy nie ma, a w tym wynalazku kompletnie nie byłam w stanie oddychać, więc mając do wyboru przyjmowanie jakichś ciężkich świństw do płuc lub niedostarczanie tlenu do mózgu, zdecydowałam się na to pierwsze. Chociaż jestem ciekawa, czy moja też by zszarzała. Testuję teraz rękawiczki z Martesa, niby windcośtam, ale niestety słabo blokują. Za to dobrze oddychają. Aczkolwiek na pół godziny jazdy chyba wypadają lepiej niż te z sauną wewnątrz.
  11. Wiesz, trochę racji masz. Tyle, że dla mnie to brzmisz teraz jak potomek Desgrange'a, który grzmiał: precz z przerzutkami w tourach. I pisałam tu już kilkakrotnie, że w jakimś sensie z Desgrangem się zgadzam, i w takim samym kontekście zgadzam się i z Tobą - kto używa przerzutek jest słabszy niż ten, kto jedzie na singlu, kto używa silniczka, jest słabszy niż ten, co jedzie bez niego. Tylko co z tego? Naprawdę uważasz, że wszystkim tym, którzy jeżdżą na szosach, chodzi wyłącznie o ściganie się? I że wszyscy siedzą przed telewizorami na TdF? Nie sądzę, że jestem jedyną, która nawet nie bardzo zna miesiące wielkich tourów, a przy tym kala ów najklasyczniejszy gatunek wyścigowego roweru swoimi marnymi średnimi, lampkami, dzwonkiem, sakwą czy raz na czas błotnikami lub bagażnikiem. Na pytanie, czy się ścigam, odpowiadam negatywnie, ale to nie zmienia ani trochę faktu, że czasem byłoby zwyczajnie lepiej przejechać 100km w niecałe 4 zamiast w 5 godzin albo dostać pomoc na podjeździe, zamiast być zmuszonym do stawania na poboczu. Do tego to, co pisze Jacek, również mnie całkowicie przekonuje - jeśli jego syn zasuwa z trudno osiągalną dla niego prędkością, to jeśli tylko istnieje taka możliwość, dlaczego ma sobie odbierać tę przyjemność, by jechać w jego tempie? Poza tym my tutaj stanowimy ledwie wycinek kolarskiego świata i to nawet nie statystyczny, więc z tymi ogólnymi tendencjami bym nie szarżowała, bo ze swojego własnego doświadczenia wiem, że można się nieźle przejechać. Posłucham chwilę Jacka, którego ośrodkiem opiniotwórczym są koledzy z ustawek, kolarska szkółka syna albo zaprzyjaźniony sklep rowerowy (przede wszystkim zaś Warszawa) i jestem gotowa uwierzyć, że poniżej 2k rower to chłam, a ktoś, kto chce się przejechać z żoną po polnej ścieżce, koniecznie potrzebuje do tego amortyzatora za przeszło tysiąc złotych. Zaraz potem pojadę na podmiejską wieś, gdzie crossowy rower za mniej niż 1500zł (sklepowo!) ktoś określa mianem "profesjonalnego" i "wyścigowego", a pod kościołem i sklepem szczytem myśli technicznej jest Kands, zaś cała reszta to mniej lub bardziej sparciałe opony, pordzewiałe łańcuchy i inne wynalazki, na które bałabym się wsiąść. Pomiędzy tymi dwoma skrajnościami są dziesiątki bardzo rozmaitych grup, których pojęcia normy (czasem od siebie mocno odległe) nie mają nic wspólnego z tymi narzucanymi przez UCI. Bardziej już podejrzewałabym modę, a nie UCI. Dekadę temu było to MTB (mające skądinąd znacznie krótszą historię), teraz jest wielki boom na baranki. Tym bardziej zrozumiałe jest dla mnie, że wspomaganie pojawiło się właśnie tam, skoro kto tylko da radę wgramolić się na ten typ roweru, koniecznie musi nim jeździć ?
  12. Ech, ja chciałam dobić do tradycyjnych 3k, ale przez poszukiwania roweru, które zajęły niemal całą pierwszą połowę sezonu, mam raptem 2,6kkm ? Gdyby to było lato, to jeszcze w te trzy tygodnie dałoby radę dociągnąć 400. No ale nie ze świętami, zimnem i krótkim dniem, za którymi nie przepadam.
  13. E, a czym to różni od wyboru elektrycznej szosy przez jakieś tam osoby? Może też im wygodniej i może też warto najpierw "chociaż spróbować", zamiast proponować wyścigi na elektrycznych wózkach inwalidzkich? Jak wiesz, do poziomych rowerów nic nie mam i sama Ci kilkakrotnie pisałam, że przy pierwszej okazji wyjazdu do Wrocławia na pewno się do Ciebie odezwę, żeby zobaczyć to na własne oczy. Ale nie zmienia to faktu, że zgadzam się z tym, co napisał ktokolwiek - stwierdzenie, że taka i taka prędkość bez wspomagania jest osiągana na luzie przy przemilczeniu faktu, że jeździ się na takim, a nie innym sprzęcie (w dodatku jednak niszowym), może wprowadzać pewne zamieszanie. To tak, jakbym weszła na forum dla użytkowników rowerów poziomych i zaczęła pisać w co którymś temacie, że nie wiem, jak wy wszyscy to robicie, że macie prędkości rzędu 30km/h, skoro ja mam średnią rzędu 22-23.
  14. No i też Twoje jeżdżenie trudno nazwać rekreacyjnym. To takie rekreacyjne pro jest ?
  15. Ja bym wzięła Treka. Do rekreacji te sztywne osie nie są aż tak ważne, szczególnie, że 84kg to całkiem w porządku waga. Fakt, przy częstym ściąganiu kół, jest więcej pitoletnia z ustawieniem tarcz, ale nie jest to jakieś nie do ogarnięcia. Poza tym ile tak naprawdę zamierzasz te koła zdejmować i zakładać? Natomiast dziury na bagażnik czy w ogóle pozycja to według mnie rzecz nie do przecenienia. Ale to według mnie, a ja jestem z sekty geometriofilów ?
  16. A wzrostu masz ile? Bo mniej więcej od 175cm koło 27,5" przestaje mieć sens. Jak to gdzieś ostatnio wyczytałam, za 4k to już nie da się kupić złego roweru, co najwyżej nieodpowiedni do potrzeb ?
  17. No, czyli słusznie czynię, czekając co najmniej dekadę, aż to zacznie mieć jakiś sens ? O aspektach moralnych po tym, co napisał Mociumpel, nawet nie mam ochoty dyskutować. Niech żyje darwinizm!... i potem najwyżej skończymy w obozach koncentracyjnych, za co nikt nie będzie ponosił winy, bo moralność to tylko hobby dla naiwnych (słabych, ale chcących się chociaż w jakikolwiek sposób dowartościować ?). @Mociumpel, odnośnie Twojego powyższego postu, dodaj może, że na poziomce z zupełnie innymi oporami powietrza, co jest tak miarodajne, jak jte KOMy na zderzaku.
  18. Właśnie tak nie uważam, stąd moja wątpliwość. Mam świadomość, że samochody idą w ruch, ale nie uważasz, że w człowieku tkwi przekonanie o tzw. mniejszej lub większej uczciwości czy źle? Na przykład zjedzenie kilku winogron w sklepie mało kto traktuje w kategorii kradzieży, ale już wyniesienie kiści za takową uważa. Tak samo według mnie dla wielu tych, którzy mimo wszystko nie wjechali na szczyt skuterem, ale częściowo o własnych siłach, uzna, że zdobyło te czasy całkowicie uczciwie. Tak samo uczciwie, jak zdobywa je posiadacz karbonu w stosunku do posiadacza aluminiowego trekkinga.
  19. Mnie jeszcze dał do myślenia nctrns z pytaniem, jaki w takim razie mają sens KOMy na Stravie? Na szczęście nie mój problem, bo nie znam nawet jednego okolicznego segmentu, ale co z ludźmi, którzy jeżdżą prawie tylko po to?
  20. @jajacek, a możesz mi wytłumaczyć, jaki sens ma wspomaganie na więcej? Przyznam, że nie jechałam na elektryku, więc moją wiedzę buduję wyłącznie na opisach i recenzjach. Jak rozumiem, to nie jest tak, że silniczek odwala za kolarza całą robotę, a jedynie mu pomaga (czy tak?). No i dlatego też wydawało mi się, że to ma działać tak, że jak ktoś nie ma siły na podjazdach, to po prostu dobrze mieć wspomaganie do tych 25km/h (wjeżdżasz z większą prędkością?), natomiast od większych wartości zaczyna się już trochę ściganie. Chyba że - tak teraz mi przyszło do głowy - chodzi na przykład o utrzymanie się w kolarskiej grupie. To wtedy faktycznie ktoś ze słabszą kondycją nie ma żadnych szans, bo nie dość, że jego rower mu w tym nie tylko nie pomaga, ale wręcz utrudnia, zmuszając do wyciągnięcia tych 45km/h samemu w dodatku z nadwagowymi 5kg (i to w tych bardzo optymistycznych wypadkach). Czy to miałeś na myśli? Czy jeszcze coś innego? ?
  21. Normalnie się wyłącza, a kto z tym, co robi (jak było widać kilka razy już na forum), to jest już inna sprawa.
  22. Domane to chyba najbardziej endurance szosa, jaka istnieje. Szokowałby mnie silnik w Madone, a tu? Zwyczajna kolej rzeczy, a Wy robicie sensację, jakby Lewandowski kupił Bugatti tylko na dojazdy do pracy i trzeba to ogłosić na pudelku, a następnie wylać wiadro pomyj. Jakby bez tego podtatusiałe "grubaski w lajkrze" nie były w stanie upokorzyć niejednego kolarza. Zresztą - 25km/h to dla tych ortodoksów przecież żadna prędkość, a odblokowany silnik... Cóż, dla mnie żadna różnica, czy w MTB, czy w szosie, czy na EPO. Zawsze będą ludzie gotowi na wszystko, by wygrać choćby pietruszkę. Do tego nie są potrzebne zawody. A że dla takich osób, pośród jakich ja widzę siebie za ok. 20 lat, stworzono rower już dziś, to tylko się cieszyć. Na pewno za dwie dekady dopracują i sobie na starość odwiedzę Wielką Pętlę Bieszczadzką. Dla widoków, a nie żeby Was tu w oczy kłuć moim bezczeszczeniem stylu ?
  23. To by i tak trzeba było zobaczyć, żeby ocenić, więc sam wiesz najlepiej. Dla mnie połączenie paneli i boazerii brzmi... nie za dobrze, żeby tak to ująć eufemistycznie ? Ale nie widziałam tego na własne oczy. Poza tym mimo wszystko warto podejść do sprawy również od strony ekonomicznej - ile jeszcze tam pomieszkasz i ile warto w to władować. To się tak wydaje, że niby nic, ale setki lecą jak głupie. Wiem, jak sama robiłam remont pokoju - nic takiego, zwykłe malowanie, przesuwana szafa, łóżko, jakieś dodatki i pięć tysięcy zniknęło ino mig (a malowałam sama). W dodatku tak się złożyło, że pół roku później się wyprowadziłam.
  24. Trudno powiedzieć i nie umiałabym aż tak radykalnie stwierdzić (mi chodziło wyłącznie o to, że albo fototapeta, albo boazeria, a nie że bez względu na wszystko wywalać). Oczywiście, jest to echo poprzedniej epoki, ale wciąż jakiś tam sentyment do tego wynalazku mam. Mieszkałam w sześciometrowym pokoju z boazerią prawie 20 lat (czyli do momentu wyprowadzki od mamy przed 4 laty) i mimo kilku remontów nikt jej ze ściany nie chciał zrywać (zresztą nie jest to takie hop, siup). Do zalet zaliczyłabym przede wszystkim ciepło (mimo że blok mamy nieocieplony i jakąś tam izolację akustyczną. Dużo jednak zależy od tego, w jakim jest ona stanie i generalnie jak wygląda - im jest ciemniejsza, tym bardziej zmniejsza wizualnie pokój. Tak samo, jeśli jest położona od podłogi aż po sufit i na wszystkich czterech ścianach. U mnie była/jest jasna, tylko na dwóch i jedynie do niespełna połowy wysokości pokoju.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...