Skocz do zawartości

pokonanie dłuższego dystansu bez przygotowania


Rekomendowane odpowiedzi

To może rozważ pracę w takim serwisie? :)  Z tego co piszesz to już teraz masz o wiele większą wiedzę niż co poniektórzy panowie ''specjaliści'', przy okazji podszkolisz też tego bardzo życzliwego pana ;)

A po Tarnowskim rynku już dawno nie chodziłem, wstyd się przyznać. A jakby nie było to w tym mieście się urodziłem :P

Odnośnik do komentarza

Jak uda mi się wreszcie napisać doktorat, to na pewno złożę do nich podanie, żeby się zresetować, bo trochę za dużo stresu i przeintelektualizowania w moim życiu ;)

Problem polega na tym, że moja wiedza jest budżetowa, dlatego zresztą rzadko komu doradzam na tym forum. Widzę, że społeczeństwo zrobiło się bogate i często kupuje rzeczy, których kompletnie nie potrzebuje, ale wszyscy zgodnie twierdzą, że rozwiązania z górnej półki lub nowsze są lepsze. Pewnie są, a czy naprawdę każdy potrzebuje hamulców tarczowych lub napędu Deore, to już nie mam przekonania. To tak, jak co drugi w tym kraju stwierdza, że musi mieć MTB, bo jeździ w terenie, który potem okazuje się szutrem. To zresztą dotyczy nie tylko rowerów, ale i telefonów (ostatnio sprzedawca ostatkiem sił powstrzymał się od buchnięcia śmiechem, kiedy znajoma stwierdziła, że ważny jest dla niej aparat, a na telefon chce wydać 600-700zł), telewizorów (4K i matryca powyżej 48" niezbędne w domu i zagrodzie) i tak dalej. I ja się na takich rozwiązaniach nie znam, bo wolę kupić dwie rzeczy, które mnie satysfakcjonują, zamiast jednej i bać się, że mnie auto potrąci, z piwnicy zajumią czy po prostu, że trzeba to będzie serwisować. No i do tego mam problem, żeby wciskać klientowi bajeczkę niezgodną z powyższymi przekonaniami.

Ale odbiegam od tematu... jakby nie można było napisać: nie znam się kompletnie na hamulcach tarczowych oraz amortyzatorach :P Nie mam też doświadczenia z niczym, co by nie było mocowane na kwadrat. A pewnie jeszcze na kilku innych rzeczach, o których jeszcze nawet nie wiem, bo nie miałam kłopotów w swoich rowerach. Ale powiadają, że to jest zasadniczy problem wszystkich kobiet pracujących. Zawsze znajdą luki, a jak facet myśli o sobie w kategorii pracownika, to umie podnieść siodełko, zmienić oponę i wyregulować przerzutki - więc się nadaje idealnie :D

Odnośnik do komentarza

@Elle

 

Każdy z nas ma jakąś wiedzę "budżetową". Ja interesuje się tylko rowerami miejskimi i typowo do zastosowań użytkowych. W 99% nie mam pojęcia o czym reszta pisze w innych działach. Chodzi o to, żeby zebrać w w jednym miejscu więcej takich, którzy dzielą się swoją wiedzą i doświadczeniami.

 

Co do zakupów "zbyt" drogich rowerów. Dużo osób tak robi, bo uważają, że coś poniżej xxx złotych to złom i nie jeździ. Generalnie: głupota. Zależy od zastosowań. Jeździłem tanim rowerem i byłem zadowolony, później wymagania wzrosły i rower najnormalniej w świecie zaczął się sypać na potęgę (koszty napraw zbliżały się do połowy wartości roweru) i stąd decyzja o zakupie czegoś z wyraźnie wyższej półki. Zaś wybrałem mieszczucha, bo 99% tras to u mnie dziurawe drogi i krawężniki. Z chęcią bym sobie kupił coś bardziej sportowego, ale miejsca brak. :-)

 

Podobnie jest z ubraniami na rower. Raz już zostałem zbesztany za pomysł używania bawełny w dojazdach do szkoły, czy pracy, bo przecież na rowerze to tylko "pielucha", softshell, bielizna termoaktywna itd. i absolutnie nic innego. W ciągu 5 lat nie potrzebowałem ich, bo uważam że przy 20km/h (typowa średnia prędkość w centrum dużego miasta -- światła, korki) do dwóch godzin nie jest potrzebna.

 

Z samodzielnym serwisowaniem też u nas jest dziwna praktyka: prawdziwy rowerzysta serwisuje wszystko sam. Ja sam serwisuje, bo mnie do tego serwisy zmusiły, a nie że uważam się za tego prawdziwego rowerzystę. Wolałbym więcej czasu spędzić z dziewczyną, a nie na konieczności np. mało romantycznego serwisowania piasty wielobiegowej (parę godzin wycięte z życiorysu). Podglądając Norwegów, czy Holendrów: lubią rowery, ale mało kto robi przy nich więcej niż wymianę opon. U nas chyba nawyk samodzielnej naprawy jeszcze pochodzi z poprzedniego ustroju, bo wtedy inaczej się nie dało.

Odnośnik do komentarza

@Macieju, przy takich prędkościach softshell także nie ma u mnie racji bytu. Po prostu umieram z przegrzania, a a ogóle lepiej potem tego nie zdejmować, bo rower już stoi, a ja jadę ;) Najpierw miałam kurcinkę kupioną dosłownie za złotówkę w jakimś ciucholandzie, bo potrzebowałam naszywki, a wychodziło taniej. Okazało się jednak, że kurtka jest na tyle fajna, że szkoda ją niszczyć i wzięłam na rower. Teraz też jeżdżę w niewiele droższej - trafiłam na wyprzedaż w Biedronce z 50zł (nie wiem za co) na 10zł. Kurtka w zasadzie taka sama, ale ma zabójczy kolor, więc jest bezpieczniejsza niż tamta czarna. Na krótki rękaw, jako ochrona przed wiatrem lub wieczornym chłodem, jest idealna.

Z pieluchą też nie jeżdżę. Może nawet bym spróbowała, bo nie powiem, że nigdy nic mnie nie obetrze, jednak nie stać mnie na eksperymenty, a nikt nie wskazał mi takiego produktu, w który na bank nie dostanę uczulenia w pewnych miejscach (do czego mam skłonności). Więc najpierw jeździłam w bawełnianych dresach z Decathlonu, a że w dresie na szosę mi wstyd, to mam zwykłe bawełniane legginsy i sprawdzają się świetnie.

Co do bawełny na tors, mam mieszane uczucia. Używam najtańszych koszulek rowerowych z Decathlonu i zgadzam się z opiniami, że bez względu ma użyte dezodoranty, po iluśdziesięciu kilometrach potrafią zalatywać. Z drugiej jednak strony odpadł mi problem marznięcia na postojach nawet w środku lata, bo koszulka jest zawsze sucha. Czy jednak pojechałabym w tym na miasto do ludzi? Absolutnie nie ;) Wszystko więc zależy od przeznaczenia.

 

O, i tak przy okazji Twojego wpisu wyszła moja nowa niewiedza - nie mam bladego pojęcia o serwisowaniu mieszczucha, zwłaszcza mam tu na myśli przerzutki planetarne, które znam wyłącznie z nazwy.

 

W kwestii serwisowania z oboma Wami się zgadzam. Oczywiście, że też czasem (bo czasem pomajsterkować lubię, fajny relaks, jak nie z przymusu) wolałbym się odprężyć inaczej niż z kluczem i w smarze ;) Co nie zmienia faktu, że - jak już gdzieś kiedyś pisałam - serwisy miały w moim przypadku rację bytu, póki moja wiedza sprowadzała się do: na początku sezonu lej olejem na wszystkie ruchome części, a zwłaszcza łańcuch :D Wtedy, jak oddałam raz rower na przegląd, wydawało mi się, że wrócił jak nowy. Czy wrócił? Cóż, dziś mam co do tego wątpliwości, bo żeby w sześcioletnim najtańszym rowerze nic nie było do naprawy? Ani linek, ani zębatek, ani centrowania kół, ani nawet zmiany klocków (to zresztą częsta praktyka w tym kraju - skrócić linkę, to będzie hamować)? Dostałam więc rower dzień później i cieszyłam się jak dziecko, że jest taki porządny, że nic nie wymagało naprawy.

Potem zresztą przerabiałam już z następnymi dwoma rowerami w sumie trzy serwisy. W jednym rower mieli trzy razy w ciągu miesiąca i nie umieli dojść, czemu coś zgrzytało na najwyższym przełożeniu i dużej prędkości. Inna sprawa, czy się starali - no, nie bardzo. Skończyło się na tym, że ostatnim razem postawili rower na stojak i przy nich nie zgrzytał. Więc mi poradzili, żebym ten dźwięk nagrała i z tym przyszła - zadanie niewykonalne, bo jak się jedzie 25km/h na 26 calach, to nie przykłada się mikrofonu i telefonu do suportu, a po drugie pęd powietrza jest taki, że i tak by to zagłuszył. Pozostałe serwisy opisałam wcześniej.

Nie wiem, czy to kwestia poprzedniego ustroju, bardziej wychowania dziadzia, który trzydzieści już lat jeździ swoim Volvo i mimo prawie dziewięćdziesiątki, ciągle sam go naprawia i konserwuje ;) Dlaczego? Bo też się przejechał na braku kompetencji i niesłowności mechaników. Czasem jest w tym faktycznie uparty jak osioł, ale z drugiej strony trudno nie mieć szacunku, jak widzę, że jego auto jest w lepszym stanie niż większość dziesięcioletnich samochodów. Mnie oczywiście do tego mnóstwo brakuje (przede wszystkim mam zupełnie inny charakter niż on), ale wzorzec mimo wszystko jest ;)

Odnośnik do komentarza

Wiedzą o "planetarkach" się nie przejmuj: nie znam żadnego serwisu np. w Trójmieście, który potrafi ją serwisować (coś więcej niż kalibracja linki). Chcąc, nie chcąc musiałem się tego nauczyć -- uszkodzić sobie piastę za kilkaset złotych (+ przeplecenie koła) bym nie chciał. :D

 

Co do ubrań najlepiej do podsumowałaś: "Wszystko więc zależy od przeznaczenia.". Marzy mi się rower (a raczej miejsce na niego), bardziej rekreacyjny. Wtedy jeżdżąc nim bym się zupełnie inaczej ubierał, bo też do czego innego bym go używał.

 

Podejrzewam, że Twój dziadek, jak mój ojciec; inne pokolenie i wychowanie. Ja niestety, jestem leniwy. Szkoda, że w genach nie przekazuje się genu "złotej rączki". ;-)

 

Swoją drogą z rowerami jak z samochodem. Także długo szukałem serwisu, wręcz markę wybierałem pod kątem późniejszych napraw i konserwacji. Zastanawiam się skąd takie problemy. Szukanie pracowników "po taniości"?

Odnośnik do komentarza

zdarzało się mi już tak, że na osiemdziesiątym kilometrze miałam jeszcze energii za trzech i mogłam zdobywać podjazdy, a na dziewięćdziesiątym nagle ni stąd, ni zowąd wysiadało mi wszystko. 

 

To standardowy objaw "odcięcia prądu", warto mieć pod ręką batona/czekoladę i starać się niedopuszczać do takich zjazdów energii.

 

Kiedy wróciłam na siodełko, nagle okazało się, że poniżej pośladków mam jedną wielką ranę i dosłownie nie wiedziałam, jak zrobić ostatnie 3km, jakie dzieliły mnie od domu :D

 

No to jest coś nie tak albo z siodełkiem lub jego ustawieniem, albo ze spodenkami. Zwłaszcza, że jeździsz regularnie, więc to nie mógł być skutek rzucenia się na dalszy dystans po zejściu z kanapy.

Odnośnik do komentarza

A co do "kupowania na wyrost", to ja zawsze jestem daleki od rozporządzania czyimiś pieniędzmi. Ktoś ma i chce kupić? Proszę bardzo. Mówiłem na ten temat w jednym z odcinków na YT.

Elle, podałaś przykład Deore, a to nie jest górna półka, tylko średnia. Jeżeli ktoś jeździ mało, śmiało może złożyć sobie rower na Tourneyu. I będzie zadowolony, dopóki mu się przerzutka nie urwie :) Jeżeli jeździ dużo, to też może mieć Tourneya/Altusa/Acerę, ale prędzej czy później, dojdzie do wniosku, że przydałoby się może coś lepszego. To, że ktoś kupi od razu rower z takim osprzętem - a czemu by nie?

Co do telewizora 4K 48", to teraz można kupić taki za 1800 złotych (Philipsa), więc to już żaden luksus. A w telefonach za 600 złotych nie znajdziesz dobrego aparatu fotograficznego.

W tym co napisałem, nie chciałem Ciebie punktować, bardziej zwrócić uwagę na to, że tanio zazwyczaj nie równa się dobrze (oczywiście trzeba jeszcze brać pod uwagę potrzeby), ale jednocześnie nikt ze sobą pieniędzy do grobu nie zabierze i nie brońmy nikomu kupić sobie czegoś fajniejszego.


Odnośnik do komentarza

Tyle pisałam odpowiedź, że Łukasz zdążył coś dodać. Zaraz doczytam, a tu na razie wyłącznie ustosunkowanie się do posta @Macieja :)

Ja myślę, że jednak mentalność młodszego pokolenia. Nie uważam, że to źli ludzie, nawet czasem mi ich żal, bo po prostu często są niedoceniani i źle prowadzeni. Tego też, zupełnie niechcący, nauczył mnie dziadziu - żebyś Ty widział z jakim on rozbrajającym szczerym podziwem w kółko mówi mi, jaka ja jestem mądra, że umiem obsługiwać smartfona. Ja mu na to, że nie wiem, co to wał korbowy (albo jakieś inne coś z samochodu, czym aktualnie żyje), a on w śmiech, że wał korbowy to jest banał i zaczyna mi wtedy to fachowo wyjaśniać (ni w ząb nie wiem, co on mówi), bo taką ma wiarę, że ktoś, kto umie mu znaleźć programy w telewizorze, zmienić godzinę w komórce i nagrać ulubione piosenki na płytę CD, to samochód ogarnia naturalnie :D Tymczasem, z racji wykształcenia, miałam praktyki w różnych szkołach i słyszałam wielokrotnie z jaką pogardą nauczyciele mówią o swoich wychowankach, bo tylko telefony i są analfabetami. Kto jest, ten jest, ale wzrastanie w przekonaniu, że i tak jestem z tego pokolenia debili, są w stanie przetrwać tylko naprawdę mocno zdeterminowane jednostki ;) Mało komu chce się udowodnić, że idiotą nie jest, no bo i po co? Potem dalej męczyć się trzeba. A poza tym osobiście znam osoby z roczników 50-60, których i tak nic nie przekona do zmiany opinii.

A wychowanie to druga sprawa. Dużo wymagań od innych, mało od samego siebie. I w efekcie mamy brak słowności czy punktualności.
No i wreszcie trzecia rzecz, jak ja to określam, propaganda sukcesu. Musisz znać się na wszystkim, bo inaczej nie znasz się na niczym. To pokutuje od dziesiątków lat, ale niestety obecnie bardziej mnie niepokoi, ponieważ jest subtelniejsze. Dawniej objawiało się uporem maniaka - tacy byli ludzie z pokolenia moich rodziców (roczniki '50) i wcześniejszych. A odkąd upadło pojęcie autorytetu, ludzie zaczęli kłamać w żywe oczy i co gorsza sami w te kłamstwa wierzyć. Jestem na to szalenie wyczulona i z zasady nie ufam tym, którzy nie mają w słowniku: nie wiem, nie umiem, trochę boję się ryzykować. Nie mówię o zakompleksieniu, tylko zwyczajnej uczciwości - wielcy ludzie płaczą, a prawdziwi specjaliści przyznają się do błędu lub niewiedzy.
I tak zataczając koło: za to mojego dziadzia lubię. To nie jest materiał na bohatera, zawsze miał urodę i charakter misia (mimo że nie był gruby), zdarza się mu często zgubić klucze, palnąć głupotę, nie jest świetnie oczytany i wykształcony, bywa śmieszny. Ale jest, jaki jest. Nic nigdy nie udawał - ma zasady i czasem trzyma się ich w ogóle nie patrząc na ludzi, bywa szorstki (nigdy chamski, ale empatii to brak mu nawet na elementarnym poziomie :P), jak komuś z nim nie po drodze, to się nie obraża ani nie ocenia, tylko idzie dalej swoją, dając drugiemu wolność wyboru. No i nie wie, choć często próbuje. Różnie mu to wychodzi - Bóg jeden raczy wiedzieć, ile jego samochodowych napraw wynikało z jego "przedłubania" i samodzielnego popsucia, bo się przecież babci nie przyzna ;) Ale dłubie dalej.

Z racji braku empatii nie nauczył mnie tego, ani w zasadzie nic innego. Nie nauczył w sensie dosłownym - po prostu się na nim często wzoruję, bo swoim przykładem pokazuje mi, że można, czasem aż do bólu prosto.

A co do genu złotej rączki... Hm, z tym trochę jednak się rodzi, ale też dużo zależy od domu i samego charakteru. Miałam to szczęście, że wychowano mnie genderowo, w ogóle o tym nie wiedząc ;) Zaczynało się od ustawiania wszystkich zegarków i czyszczenia z tatą głowicy w magnetowidzie VHS, pozwalali mi potem rąbać drewno na biwaku, kuć płytki w łazience przy remoncie albo wiercić dziury wiertarką. Zwyczajnie - lubię to. Gotować i sprzątać niekoniecznie, ale umiem. Tato też umiał i też wymieniał się tym z mamą. Tak więc dużo zależy od tego, o czym wspomniałam. Jednocześnie naprawdę szkoda mi osób, które nie mają do tego ręki. Mam takiego kolegę (jego ojciec zresztą taki sam) - przy dużym wysiłku wbiją gwóźdź w ścianę, a do wszystkiego ponadto muszą wzywać ekipę remontową. Całe dzieciństwo zresztą musiałam mu zakładać łańcuch na rower, co było bardzo trudne z punktu widzenia psychologicznego - albo będę prawdziwą, szanującą się dziewczyną (i będę jeździć sama lub czekać w nieskończoność aż on wymyśli rozwiązanie), albo będę się babrać (a książę będzie stał z zerową inicjatywą :P). Ten typ niestety tak już ma. Za to świetnie się z nim rozmawia, potrafi zadzwonić tu i tam, żeby coś załatwić, wszędzie pójdzie, na co mnie czasem brakuje nerwów oraz chęci bawienia się w dyplomację.

Z rowerami to dla mnie czasem gorzej niż z autem. Pewnie dlatego właśnie, że się nie znam i skoro auto jeździ, no to znaczy się sprawne ;) A w rowerze to po pierwsze tyle się naczytam, że już jestem przeczulona (patrz: pytanie o 2mm scentrowanie koła), a po drugie jakoś bardziej działa mi to na wyobraźnię, że na pewno każdy defekt to będzie cięższa jazda lub zagrożenie własnego bezpieczeństwa. I tak oto będę robić doktorat o klockach szososwych, żeby nie ryzykować z jakimiś chińczykami, podczas gdy w aucie klocki piszczą od pół roku, ale przegląd zaliczył, a mechanik powiedział, że one dopiero "zaczynają się kończyć", więc oczywiście nie robię nic. A jak przyjdzie czas na wymianę, to już to widzę, jak je kupię w ASO Toyoty :D

Odnośnik do komentarza

@Elle

 

Ależ się rozpisałaś. :-)

 

Mnie drażni głownie nie fakt, że ktoś czegoś nie potrafi, ale -- nie wiem jak to nazwać -- brak umiejętności samodzielnego rozwiązywania problemów: nie jest problemem, że czegoś nie umiem, ale to, że nie chce się nauczyć, albo wiedzieć jak go rozwiązać (choćby przez znalezienie specjalisty, zorganizowanie remontu itd.).

 

Wiesz, brak zaangażowania i liczenie, że samo się zrobi, albo ktoś całkowicie za nas go rozwiąże -- taka niezaradność życiowa nie spowodowana przez chorobę, sytuację prywatną itp. Może to egoistyczne, ale od takich osób trzymam się z daleka, bo nigdy nie można na nich liczyć.

 

Można być specjalistą w swojej dziedzinie, ale to nie wyklucza umiejętności radzenia sobie w innych.

 

A korzystam z ASO Toyoty. Nie dlatego, że to właśnie ASO, ale jedyny serwis, któremu jeszcze w miarę ufam i wolę zapłacić więcej. :D

 

@Łukasz

 

Niech każdy kupuje rower jaki chce i na jaki go stać. Sam jestem zdania, że lepiej wydać więcej i najwyżej się przepłaci, niż kupić taniej i ma się to skończyć powtórnym zakupem czegoś w przyszłości. Ale każdy ma inne oczekiwania (które -- jak u mnie -- zmieniały się w czasie) i potrzebuje czegoś innego. Z tego też powodu jak ktoś radzi się jaki rower wybrać, to od razu pada pytanie do czego i jak chce go używać. Z drugiej strony, jak właściciel roweru za kilka tysięcy uważa się za lepszego od tego za tysiąc, to nóż się w kieszeni otwiera.

Odnośnik do komentarza

@Łukaszu, częściowo zgadzam się z tym, co piszesz. Moja pierwsza i zasadnicza niezgoda: to, że mnie na coś stać, nie jest równoznaczne, że tego potrzebuję. Więc nie wiem, czy oglądanie "Trudnych spraw" wymaga 4K ;) Oczywiście trochę to przejaskrawiam, jednak naprawdę znam takie domy, gdzie 4K jest, a lecą na nim "Szkła kontaktowe", wiadomości oraz "Pamiętniki z wakacji". Tak samo jest z przysłowiowym Deore.
Co do aparatu, zależy, co mamy na myśli. Nie twierdzę, że za 600zł aparat to szał. Ale po pierwsze ja nie byłam na zakupach z artystą fotografem czy blogerem, tylko kimś, kto po prostu nie chce rozmytego obrazu, jak wkleja fotki na Instagrama i Facebooka. Po drugie miałam w tym sklepie kilka telefonów w ręku i naprawdę rozstrzał w jakości zdjęć był duży, więc jak mam facetowi wyjaśnić, że aparat będzie czynnikiem decydującym?

Poza tym koniec końców - i sam doskonale to wiesz: rower sam nie jeździ, a aparat sam zdjęć nie robi. Do tego, że ludzie regularnie pytają mnie, jaki mam telefon, bo zdjęcia są świetne, już trochę przywykłam (poprzednio miałam Nokię 720 za 800zł, teraz za Huaweia za 900zł). Ale na tej pielgrzymce naprawdę przeżyłam szok (bo ja z natury naiwna jestem). Jechałyśmy z koleżanką na identycznych rowerach - Triban 500. Jedyna różnica to ja mam SPD, ona nie (no i kolor inny). Ona jechała średnio, ja byłam w grupie pościgowej. I na każdym postoju miałam wianuszek osób, które wmawiały mi, jaki to jest niesamowity sprzęt - że ten tani Microshift jest lepszy od Deore, że to nie korba z plasteliny tylko mam już zrobione tysiące kilometrów (tysiąca nie mam), że łożyska na bank są zaawansowane maszynowe. Generalnie, że to rower za 4-5k. To było miłe, ale aż żal było słuchać, jak ktoś chce wymienić swojego pięknego Raleigha na mój rower albo facet o wadze >100kg na full carbonie będzie kupował teraz w Decathlonie, bo to piękny sprzęt.

No i jeszcze jedna rzecz - najlepszy sprzęt bez odpowiedniego zadbania szybko przestanie być najlepszy. Jak nie zadbasz o napęd albo zaśmiecisz system, będzie działać gorzej niż sprzęt nawet z niższej półki.

Żeby była jasność, podobnie jak i Ty - nie oceniam, może ktoś potrzebuje takich rzeczy. Zwyczajnie po ludzku czasem tylko szkoda mi takiego chodzenia owczym pędem. No i drażni mnie jak słyszę, że ja mam dobrze, bo mnie to stać tyle rzeczy. A to między innymi dlatego, że kupuję świadomie, a nie z nadzieją, że droższe zapewni nie wiadomo co. Niedawno napisałam Jackowi w innym temacie - kiedyś na jakimś rowerowym forum znalazłam złotą myśl: jeśli nie widzisz różnicy, to znaczy, że tego nie potrzebujesz. Oszczędziłam dzięki niej mnóstwo pieniędzy, więc dlaczego nie miałoby mnie cieszyć, gdyby inni też tak mogli? :)

A co do tego wcześniejszego posta. W kwestii obtarć - na takim dystansie nie oczekiwałabym cudów od dresowych spodni plus fabrycznego siodełka Kandsa ;) Natomiast batonik/żel/izotonik... hm, myślisz, że są w stanie pomóc, jak nagle zaczynają boleć mięśnie? Mnie dotychczas w takich wypadkach nie pomagało żadne jedzenie, tylko przespana noc (czytaj: kilka godzin regeneracji). Szczególnie, że jak wspominałam, generalnie na trasie jem i piję regularnie.

Odnośnik do komentarza

Ależ się rozpisałaś. :-)

No po raz kolejny jakoś tak mi wyszło :D Mam nadzieję, że się nie zniechęcisz :)

 

Mnie drażni głownie nie fakt, że ktoś czegoś nie potrafi, ale -- nie wiem jak to nazwać -- brak umiejętności samodzielnego rozwiązywania problemów: nie jest problemem, że czegoś nie umiem, ale to, że nie chce się nauczyć, albo wiedzieć jak go rozwiązać (choćby przez znalezienie specjalisty, zorganizowanie remontu itd.).

 

Wiesz, brak zaangażowania i liczenie, że samo się zrobi, albo ktoś całkowicie za nas go rozwiąże -- taka niezaradność życiowa nie spowodowana przez chorobę, sytuację prywatną itp. Może to egoistyczne, ale od takich osób trzymam się z daleka, bo nigdy nie można na nich liczyć..

Tak, obok tej nieumiejętności przyznania się do niewiedzy/błędu, to też rzecz, która mnie irytuje. Nie pisałam o tym, bo skupiłam się raczej na tak zwanych specjalistach, a ich najczęściej dotyczy jednak pierwszy problem. Bo jak to wygląda, żeby lekarz nie wiedział, na co jesteś chory? (inna sprawa, że wielu ludzi takie coś wymusza i chcą wiedzieć cokolwiek, bo jak ktoś nie wie, no to dyletant) Czasem to oczywiście jest powiązane i rzeczywiście bywa również u tych ekspertów rażący brak otwartości na wiedzę (typu: jak się w starych samochodach jeździło na luzie z górki i było oszczędniej, to tak będzie do końca świata ;)).

Ja zresztą z tego powodu w żadnej dziedzinie nie uważam się za eksperta, nawet (przede wszystkim?) w tej, z której piszę doktorat, bo wiem, jakie mam braki. To na pewno przesada, ale też taka wynikowa tego, jak wokół jest tylu znawców, którzy wygłaszają różne rzeczy ex cathedra. Ograniczam się do stwierdzenia, że w zdecydowanej większości dziedzin, które są mi w jakiś sposób potrzebne w życiu, mam satysfakcjonującą wiedzę. Kiedyś jeszcze mi się marzyło, że "jak będę duża" nauczę się naprawiać samochód, ale teraz tyle rzeczy oparte jest na elektronice, że mnie to skutecznie zniechęciło i ograniczam się do zmiany koła oraz naładowania akumulatora ;)

 

Niech każdy kupuje rower jaki chce i na jaki go stać. Sam jestem zdania, że lepiej wydać więcej i najwyżej się przepłaci, niż kupić taniej i ma się to skończyć powtórnym zakupem czegoś w przyszłości. Ale każdy ma inne oczekiwania (które -- jak u mnie -- zmieniały się w czasie) i potrzebuje czegoś innego. Z tego też powodu jak ktoś radzi się jaki rower wybrać, to od razu pada pytanie do czego i jak chce go używać. Z drugiej strony, jak właściciel roweru za kilka tysięcy uważa się za lepszego od tego za tysiąc, to nóż się w kieszeni otwiera.

To, że lepiej wydać za dużo niż za mało, to jak najbardziej. Chociaż... też nie zawsze. Ostatnio tak trochę uroniłam łezkę nad tym moim Tribanem, że korba z plasteliny i jakbym jednak odłożyła na 520 na Sorze, to na pewno byłoby lepiej. Tylko to tak można w nieskończoność, bo zaraz by się okazało, że Sora też zła. Poza tym, jak zobaczyłam ceny części zamiennych, to już mi się humor polepszył. To jeszcze pojeździ, potem wymienię na co będę chciała i i tak pewnie nie wykorzystam w pełni możliwości. Szczególnie, że tak jak piszesz - to się zmienia w czasie. Oczywiście, takiej pewności nie ma się nigdy, czy jak w maju kupiłabym crossa za 3000zł, a nie 1500zł, to teraz płakałabym, że tak szybko stracił na wartości, a mnie w połowie lata zamarzyła się szosa, czy może raczej mając droższy rower, nawet do głowy nie przyszłaby mi zamiana, bo byłby taki super. Nie wiem, wolę sobie myśleć, że jednak dobrze się stało ;)

Z radzeniem też różnie bywa. Nie mówię o tych, którzy naprawdę wiedzą, czego chcą i potrzebują jedynie konkretnej porady od bardziej doświadczonych. Bardziej zaskakuje mnie wiara ludzi w bycie co drugą Włoszczowską i co trzecim Kwiatkowskim. Do tego koniecznie musi mieć sprzęt za ileś tysięcy, a widać, że w ogóle nie ma pojęcia, jaki rower byłby najodpowiedniejszy dla jego potrzeb, tylko idzie w myśl utartych lub zasłyszanych opinii typu: szeroka opona jest najbardziej komfortowa na miasto, amortyzator na polskie dziury to obowiązek, poniżej Alivio napęd się rozleci, mocowanie na kwadrat "TO ZUO" i tak dalej. Te opinie rzecz jasna nie biorą się znikąd, ja też do pewnych rzeczy dojrzewałam bardzo długo, ale najczęściej pewien - mówiąc szumnie - mainstream staje się w takich nieświadomych przypadkach czynnikiem decydującym, bez względu na rzeczywiste potrzeby. Zawsze mi się wtedy przypomina taki zabawny komentarz pod Tribanem - na stronie Decathlonu mają napisane "do okazjonalnej jazdy rowerem szosowym, na dystansach od 30 do 60 km" i ktoś zaczął się nabijać, co to w ogóle znaczy, że jak przejedzie jednorazowo 70km, to się mu rozleci? :D Albo ludzie, którzy zaczynają przygodę z tenisem i muszą mieć rakietę za 500zł, najlepiej taką, z jaką na zdjęciu pozuje Federer lub inny Djokovic, a potem okazuje się, że ta cudowna rakieta nawet nie potrafi sama w piłkę trafić.

To prawda, dziadostwo potrafi zniechęcić. Dlatego nie uważam, że kupowanie roweru z marketu, żeby sobie sprawdzić, czy połknę bakcyla, jest najlepszym rozwiązaniem. Z drugiej strony dopiero chyba można się załamać, jak się wsiada na szosę na Tiagrze i się okazuje, że masz średnią w porywach do 25km/h na prostej, wszystko boli, bo niewygodnie, potem leży to i się kurzy, a ostatecznie jesteś zmuszony sprzedać za połowę tego, co zostawiłeś w sklepie i jeszcze taki Jacek napisze komuś na forum, że to wcale nie warte tej kasy ;) Ja się tak trochę nabrałam z crossem. Wydawało mi się, że jak zmienię koła na 28", to już wszystkie drogi w powiecie moje. No i niestety, niezupełnie tak to chciało działać :D

Odnośnik do komentarza

W kwestii obtarć. Zdarzają się i bardzo ciężko się goją. Dlatego na długie trasy najlepiej jeździć w spodenkach z dobrą wkładką żelową. Jazda w bawełnie, która nie schnie i namnarza drobnoustroje z pewnością nie jest dobra dla skóry. Ale i w spodenkach z żelową wkładką też zdarzyło mi sie obetrzeć. Moja rad: poprosić znajomego lekarza o receptę na krem sterydowy Triderm, który usuwa nawet najgorsze obtarcia w maks 2 dni.

Wybór roweru. Jestem zdania że należy kupić rower optymalny do swoich zastosowań w ramach posiadanego budżetu. Wiadomo że jak się ma napięty budżet to trzeba iść na kompromisy. Jaki rower jest optymalny często też nie jest jasne. Natomiast kupienie oszczędnościowe jakiejś taniochy żeby spróbować czy się nie uda może na tym jeździć, kończy się zwykle sprzedażą i kupnem czego lepszego i niepotrzebnymi stratami. Poza tym zawsze twierdzę że pieniądze się po to zarabia żeby móc je wydawać na swoje przyjemności. Oczywiście nie wszystkich na to stać bo wielu ledwo wiąże koniec z końcem. W związku z tym wielu niepotrzebnie drażni że ktoś kto dużo zarabia kupuje sobie jaki wypasiony rower żeby jeździć ""wkoło chałupy". Ale taki jest kapitalizm i nie ma sensu liczyć komuś pieniędzy w jego kieszeni.

Nie ma też sensu na siłę edukować niektórych użytkowników. Oni wiedzą swoje i czasem muszą się nauczyć na własnym błędach. Jechałem ostatnio w grupie szosowej, w której w jakimś momencie jechał koło mnie gość na Specu Roubaix, świetnym rowerze endurance. Pogadaliśmy chwilę o rowerach. Kupił go bo chciał mieć wygodny rower z wygodną pozycją. Ala opony miał w nim o szerokości 21mm, napompowane na 8 bar i był nimi zachwycony. Jak mu powiedziałem że już dawno nikt na takich nie jeździ bo testy wykazały że nie są szybsze niż 25 lub 28 na które wszyscy przeszli i są dużo mniej komfortowe to był w szoku i nie chciał tego przyjąć do wiadomości :)

W kwestii tv to nie wiem co wy macie do tv 48 cali. Ja mam 50 i bardzo mi się podoba :) Jeśli kogoś stać na komfort to nie widzę powodu mu tego zabraniać. Natomiast zgadzam się z Elle że opinia że jeśli nie widzisz różnicy między czymś lepszym a tym co masz to raczej tego nie potrzebujesz. Nie mam tv ani 4k ani 3D. Od początku wiedziałem że 3D to głupota a prowadząc przez wiele lat firmę informatyczną nauczyłem się że najlepiej kupować wersję 3.0. Czyli coś co przez lata się sprawdziło a nie kupować wszystko nowsze i lepsze. Bo lepsze że często jak to mówią wrogiem dobrego. Mój tv nawet nie jest LCD i nie jest zakrzywiony. Jest plazmą Panasonica, która ma najładniejsze kolory z tych, które oglądałem. Chyba już takich nie robią.

Kolejny tu przykład też trochę z mojej działki, z tenisa, w którego gram od jakichś 35 lat. Siła marketingu jest niesamowita. Mnóstwo ludzi kupiło rakiety reklamowane przez Djokovica, Nadala i Federera. Ci co bardziej dociekliwi kupili takie jakimi twierdzą że grają. No cóż, jest to wielka ściema. Prawie żaden z nich nie gra rakietą którą reklamuje. Te rakiety mają tzw. PJ czyli Paint Job. Są pomalowane na takie kolory żeby wyglądały jak rakiety, które mistrzowie reklamują. A w rzeczywistości są to zwykle modele sprzed wielu lat, dawno już masowo nie produkowane, do których mistrzowie się przyzwyczaili i nimi grają. Producent produkuje je w odpowiednim kolorze tylko dla nich. Druga sprawa że modele zawodowców kompletnie nie nadają się do gry dla amatorów. Są cholernie sztywne i przeciętny amator po paru godzinach grania nimi najczęściej nabawi się kontuzji łokcia tenisisty.

W kwestii serwisów. Serwisy są po prostu za drogie i często nierzetelne. Nie wiem ile u Was kosztuje pełny przegląd serwisowy roweru ale koło mnie od 120 do 160 w zależności od serwisu. To cholernie drogo. A często dostaniesz z powrotem rower w którym prawie nic nie zrobiono. Dlatego ludzie często jeżdżący biorą się za to samemu.

Ja unikam jeżdżenie do serwisu samochodowego jak ognia. Po wielu latach znalazłem taki który "w miarę" mnie nie oszukuje. Poprzednie, jak przyjeżdżasz samochodem za 100 tys w ciągu paru godzin znajdowały coś co powodowało zostawienie u nich 1000 czy 2000. A to wymiana albo toczenie tarcz albo klocki albo filtry albo nie wiedzieć co jeszcze.

Co do apartów foto to nie znam się na nich kompletnie. Na blogu 1enduro jest bardzo solidny opis jaki aparat kupić do jakich zastosowań. Kupowanie przeciętnych kompaktów nie ma już sensu bo aparat komórki robi zdjęcia na podobnym poziomie. Ja miałem kiedyś z kolei jakiś super zoom, który wygrałem w jakimś konkursie i się do niczego nie nadawał bo był wielki jak kobyła i szybko się go pozbyłem. Natomiast miałem przez jakiś czas Panasonic TZ40, który robił przepiękne zdjęcia i być może kupię jeszcze kiedyś podobnego super compacta. Specjaliści twierdzą że w tej klasie najlepszy jest Sony RX-100 ale jest bardzo drogi. Natomiast parę modeli za ok. 1000 zł takich jak Panasonic TZ60 ma w pełni wystarczające funkcje i robi super zdjęcia nawet w podłym oświetleniu. Natomiast jeśli ktoś chce robić zdjęcia obiektów w ruchu to już niestety raczej potrzebuje lustrzankę cyfrową. Tylko gdzie ją wozic na rowerze?

Odnośnik do komentarza

Obtarcia:

Rany, Jacku, Triderm to już dla mnie hardcore ;) Znam, polecam, używam, jak już żywcem nic nie pomaga na jakąś wysypkę (najczęściej zmiany grzybicze). O ile się nie mylę, na otwarte rany nie powinno się tego stosować, ale nie będę się kłócić. Ja generalnie z obtarciami problemu nie mam. To znaczy raz na czas się zdarzy, ale nie mam kłopotu z ich gojeniem. Jak bardzo piecze, używam Retimaksu (maść z witaminą A), a jak tylko troszkę i to jedynie pod prysznicem, to nie robię nic. W jednym i drugim przypadku najczęściej już na następny dzień mogę wskakiwać na rower.

 

Wydawanie dużych ilości pieniędzy. Na przykład na rower:

Czy mnie z tego powodu tłucze zazdrość? Hm, nie uważam. Nawet często się oglądam za rowerami na ulicy (to chyba zresztą jedyna rzecz, za którą się oglądam :D), bo lubię popatrzeć na coś ładnego. Tłucze... to nawet za duże słowo - drażni mnie jednak marnotrawstwo. I w tym kontekście tak, nie podoba mi się, jak ktoś jeździ raz w tygodniu do kościoła Lexusem, po bułki Specializedem, a dzwoni i czasem odbiera smsy nowym iPhonem ;) Czy bym je chciała? Prawdę mówiąc, nie. Pamiętam, jak było mi wstyd, jak kupiłam sobie Nokię 920 (to był czas Windowsmanii w moim życiu) i potem nie chciałam tego publicznie wyciągać, żeby ktoś nie pomyślał, że szpanuję :D Możliwe, że jakaś dziwna jestem. W każdym razie daleka jestem od rozporządzania się cudzym portfelem, co nie zmienia faktu, że wielu z tych ludzi, Jacku, wcale tych pieniędzy nie zarobiło, a kupuje na kolejny kredyt, chociaż pojęcia nie ma, jak spłacić poprzedni. Poczytaj sobie kiedyś Michała Szafrańskiego. Statystyki są naprawdę miażdżące.

Tak na marginesie: mam 48", w dodatku przepłacone za 2200zł, bo mi się poczekać miesiąca nie chciało na model bez smarta za 1800zł. Ale 4K już nie bardzo, a to że mam smart TV przyprawia mnie o ból głowy. Szkoda, że nie ma już normalnych telewizorów. To w zasadzie główna rzecz, która odpycha mnie od wymiany na 60", żeby sobie oglądać mecze Ligi Mistrzów ;)

W każdym razie to nie jest tak, że jak ktoś ma coś, czego ja nie potrzebuję, to od razu na pohybel! Chciałabym tylko, żeby mnie czasem zdołał przekonać, że on sam naprawdę tego potrzebuje. Z takich czy innych powodów. Bo gdyby powiedział otwarcie, że ma kompleksy i tak sobie podnosi ego, to też bym to wyjaśnienie przyjęła :)

 

Rakiety tenisowe:

Znam sprawę, grałam... uczyłam się grać przez sezon, ale z wielu względów porzuciłam. Zaczynałam na komplecie Artengo - 30zł za metalową rakietę. Czy ręka bolała od tego czy od złej techniki, tego nie wiem. W każdym razie szybko zainteresowałam się czymś lepszym. No i miałam farta - dwie rakiety grafitowe, Wilsona, sprowadzone z US kupiłam po... 50zł za sztukę. Bo jakaś kobieta dostała w prezencie i nawet nie była pewna, co to za model. Był już w większości sklepów wyprzedany, ale jego ceny wahały się od 400 na wyprzedażach do nawet 800zł. Czy poprawiło to moją grę? Przedramię bolało mniej, nic poza tym. 50zł eksperyment był wart, ale na pewno nie 400.

 

Serwisy i przeglądy rowerowe:

Koszty u nas są ciut niższe. Pełny przegląd około 100-120zł, ale też różnie ten "pełny" bywa rozumiany. No i dokładnie to, co napisałeś - nie wierzę, że oni naprawdę całe to przeglądają. U mnie jedyny przegląd, po którym zgłoszono cokolwiek, skończył się zaordynowaniem wymiany łańcucha. Czyli ile? Minuta roboty, chyba że zapodzieje się miarka ;) Co ciekawe, w półrocznym rowerze. Tym bardziej budzi mój niepokój tamten wspomniany przegląd w sześcioletnim rowerze - naprawdę ktoś wierzy, że Kross do modelu za 800zł dał niezniszczalny łańcuch? :D

 

Z serwisem samochodowym jest ciut lepiej. Na wymianę oleju i takich tam, robię sobie każdego roku wycieczkę do Dębicy (jakieś 30km, autostradą). Ponoć jest dużo taniej niż w Tarnowie. Poza tym nie naciągają mnie na nic, a czasem zmienią to, o czym nie mam pojęcia - ostatnio filtry jakieś, po czym istotnie nawiew zaczął zupełnie inaczej działać.

Mechanika mam w Tarnowie też sprawdzonego od lat. Umawia się na konkretny dzień i godzinę, żeby auto nie stało mu na podwórku bezczynnie, tylko od razu, jak się podstawi, to on się za nie zabiera. Każdy zakup, część itp. konsultuje przez telefon i mówi, jaki jest koszt oraz na ile konieczna jest taka wymiana. Jak ceny, to nie wiem. Na szczęście mam auto, które mimo 15 lat w ciągu trzech ostatnich (bo tyle z nami jest), poza mechanikiem na samo dzień dobry po sprowadzeniu, zaliczyło jedynie wymianę fabrycznego akumulatora, a także totalnie zardzewiałego tłumika.

 

Na aparatach też się zbytnio nie znam. Był moment, że się interesowałam, mam nawet taki z 50-krotnym zoomem, ale tak jak piszez - kloc. Żeby go brać, musiałabym jeździć z sakwami i był krótki moment, że to robiłam :D Ale i na tym polu różne rozwiązania przerabiałam, łącznie z cyfrową lustrzanką Nikona. W moim przypadku było to jedno z największych nieporozumień w kwestii durnych zakupów. Sprzedałam ją po niespełna 1000 zdjęciach za połowę ceny. Niestety, taka zabawka, to już studnia bez dna - do moich celów musiałabym mieć trzy obiektywy. Ten brak chemii między nami widać zresztą po zdjęciach - jedne z najgorszych w moim "portfolio" ;) Obecnie, tak jak piszesz, telefony często robią lepsze zdjęcia, niż kompakty, więc starannie wybieram kolejne modele, szukając jak największej ilości sampli, bo jest to dla mnie chyba najważniejszym czynnikiem, który decyduje o zakupie. Co nie zmienia faktu, że nie wiem, co musiałby robić telefon, żebym dała za niego ponad 1500zł.

Odnośnik do komentarza

Ja nadal podtrzymuję to co napisałem, każdy niech wydaje kasę na co tylko chce. A niech sobie na Dura Ace Di2 jeździ po bułki, co mu szkodzi (to oczywiście przerysowany przykład).

Z jednym zastrzeżeniem, o którym też mówiłem w nagraniu - są takie osoby (nie jest ich znowu tak dużo, ale są), którzy potem lubią się przechwalać swoim sprzętem, czy wytykać innym, że mają gorszy sprzęt od nich samych. Przy takich osobach nóż mi się w kieszeni otwiera.

Ale nie znoszę również osób, które marudzą - "Po co mu ten Dura Ace, jak on się turla 25 km/h. Ja go na moim marketowcu trzy razy objechałem. To nie sprzęt jeździ! Niech biednym dzieciom odda! Kupił tylko po to żeby szpanować!".

 

Jedni warci drugich.

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...