Skocz do zawartości

pokonanie dłuższego dystansu bez przygotowania


Rekomendowane odpowiedzi

Żeby jazda w grupie miała ręce i nogi musi jechać niezbyt duża grupa jeśli jest to grupa rekreacyjna o podobnych możliwościach. Druga możliwość jest taka że ci, którzy wiedzą że jadą znacznie szybciej przyjeżdzają na jakichś wolniejszych wersjach rowerów. Na rower ludzie się spotykają po to żeby jeździć a nie po to żeby nieustajaco na kogoś czekać. Były takie ustawki na które przyjeżdżałem na cięzkim, zimowym MTB, specjalnie na najgrubszych oponach jakie miałem żeby się trochę bardziej pomęczyć. Ale ogólnie jak się spotykają zupełnie przypadkowi ludzie to ciężko jest dostosować wspólnie tempo.

W Warszawie jest grupa szosowa dziewczyn, Girls On Bikes, która się spotyka na rekreacyjne jazdy szosowe. Tempo jest rzędu 26-28 km/h. Wydaje mi się to tempem rzeczywiście rekreacyjnym bo jak ktoś jeździ regularnie to raczej bez problemu jedzie sam na szosie 25 km/h. Więc w grupie pojedzie znacznie szybciej.

Dziś jechałem w dużej grupie szosowej, ok 40 osób. Raczej zaawansowani szosowcy i zawodnicy amatorzy. Jechały w niej 4 dziewczyny, które regularnie od paru lat jeżdżą na szosie. Ja dziś coś się kiepsko czułem i zdecydowałem się skrócić trasę. W momencie jak się odłączyłem, po jakichś 60km średnia była 35,5 km/h. I dziewczyny to tempo wytrzymały. I to nie żadne małolatki tylko takie między 30 a 40 ale jak mówię regularnie trenujące z facetami.

Największa ustawka szosowa w Warszawie, tzw. Rondo Babka, potrafi zgromadzic sporo ludzi. Któregoś razu na otwarcie sezonu szosowego przyjechało 200 ludzi. A na trening z Michałem Kwiatkowskim po tym jaz zdobył Mistrzostwo Świata 500!

W Warszawie jest mnóstwo sytuacji że ktoś zakłada jakiś event na FB i zwołuje się grupa taką jaka wydaje się odpowiednia dla Elle. Podają zakładaną trasę i tempo. Np że tempo będzie w okolicy 20 km/h i jadą gdzieś coś zwiedzić czy dobrze zjeść bez napinki. To jest  zaleta dużego miasta. Czasem przyjedzie 5 osób, czasem 10 a czasem 50. Jak się kilka razy pojeździ z różnymi grupami to prędzej czy później się trafi taką, której atmosfera i tempo lub osoba organizatora nam odpowiada. Czasem później tworzy się zamknięte eventy po to żeby nie przyjeżdżali przypadkowi ludzie. Mamy taką zamkniętą grupę MTB na FB do której należy kilkanaście osób, gdzie umawiamy się na wspólne ustawki a czasem jeżdzimy na wspólne wyjazdy. W tym sensie FB potrafi być bardzo użyteczne.

Odnośnik do komentarza

Za łatwo: "damkę" bez biegów. ;-)

Też za łatwo. Wigry 3 ;)

Czytając co piszecie o wspólnej jeździe dochodzę do wniosku, że obrałem sobie dobrą drogę. Jeżdżę w zasadzie sam. Mam swoje tempo, swój rytm. Czasem jadę szybko, a czasem wolno. Na szosówce zdarzało mi się utrzymywać tempo ponad 30 km/h, bo miałem taką ochotę, a niedawno na MTB jechałem ok. 100km prawie 8 godzin. Fakt, że z sakwami i przez lasy ale jechałem specjalnie wolno bo taką miałem ochotę. Raz brałem udział w rajdzie na orientację gdzie jechałem wspólnie z kolegą. On bez formy ale z doświadczeniem w tym sporcie, a ja dokładnie odwrotnie. I było mega fajnie - dystans 100 km po Puszczy Zielonce zrobiliśmy w 9 godzin. Ale od początku wiedziałem, że będziemy jechać wolno. I może to jest recepta. Trzeba się zabrać do jazdy z odpowiednim nastawieniem. Skoro umawiamy się, że będzie wolno, to jedziemy wolno. To tak jak z moją rodzinką. Jeżdżą sporadycznie i wycieczki z nimi to czas relaksu, odpoczynku. Wiem, że się nawet dobrze nie rozgrzeję ale najważniejsze, że jedziemy razem.

Pewnie inaczej wyglądają ustawki treningowe ale @Elle jeśli boisz się, że nie dasz rady to sobie odpuść. Nie warto. Mieć przez całą drogę gdzieś tam z tyłu głowy tą jedną myśl "czy dam radę utrzymać tempo?" powoduje, że to nie zamiast się zrelaksować to się stresujesz. Mnie zresztą nie bawi taka forma treningu więc na rowerze nie trenuję wcale. Po prostu używam go do jazdy, przemieszczania się i dla samej przyjemności pedałowania.

Odnośnik do komentarza

[...]Nie warto. Mieć przez całą drogę gdzieś tam z tyłu głowy tą jedną myśl "czy dam radę utrzymać tempo?" powoduje, że to nie zamiast się zrelaksować to się stresujesz. Mnie zresztą nie bawi taka forma treningu więc na rowerze nie trenuję wcale. Po prostu używam go do jazdy, przemieszczania się i dla samej przyjemności pedałowania.

 

I to chyba najlepiej podsumowuje dotychczasową dyskusję.

 

Z drugiej strony: rowerem jeżdżę na co dzień pn-pt, po 30km, więc dystans przeciętny no i cel jest specyficzny: własne tempo, podyktowane co najwyżej cyklem świateł, ciągle ta sama trasa. No i w weekend ciągle mi chodzi myśl o jeździe w większej grupie, ale nie rodzinnie, ale też nie w zespole zaawansowanych amatorów, bo zwykle to "szajbusy" (ale w pozytywnym tego znaczeniu), zwariowani na punkcie roweru, a dla mnie to jedno z kilku hobby, no i bym się czuł trochę inny. ;-)

 

Jazda w grupie daje większe poczucie pewności i bezpieczeństwa, można wybrać trasy, o których bym nie pomyślał jadąc samemu. Tylko jest problem z wyborem "zawodników" o podobnej kondycji i stylu jazdy (jak wspomniałeś: dla samej przyjemności przemieszczania się). Większość wycieczek grupowych to albo ustawki, albo imprezy rodzinne.

Odnośnik do komentarza

@Jacku, a jak Ty tego szukasz? Ja to konto na Fejsie mam teraz to już prawie na ozdobę, od dwóch miesięcy się nie logowałam, poza tym w ogóle antyeventowa jestem ;)

 

Pewnie inaczej wyglądają ustawki treningowe ale @Elle jeśli boisz się, że nie dasz rady to sobie odpuść. Nie warto. Mieć przez całą drogę gdzieś tam z tyłu głowy tą jedną myśl "czy dam radę utrzymać tempo?" powoduje, że to nie zamiast się zrelaksować to się stresujesz.

Hm, ale o to właśnie chodzi, że ja tak jeżdżę, jak radzisz ;) Tu nie chodzi nawet o strach, tylko raczej świadomość tego, o czym pisał Jacek (i pod czym podpisuję się obiema rękami) - w grupie jeździ się po to, aby jeździć, a nie czekać na tyły. Można dodać: albo nie po to, żeby cały czas kogoś gonić. Nie umawiam się w dużej mierze dlatego, że widzę, co piszecie na forum i generalnie mam świadomość, jak mijam lub jestem mijana przez mężczyzn na rowerach - jeśli tylko któryś z nich jeździ regularnie, to w najlepszym razie jest to dla mnie tempo do utrzymania, ale przy zbyt dużym nakładzie sił, więc według mnie nie warte świeczki.

W tej konkretnej grupie pielgrzymkowej lubię jeździć, bo nikt nie robi z tego problemu. A kiedy mi odskakują, mam w głowie jedynie do pewnego momentu: żeby tylko był w zasięgu wzroku (i to też dyktowane jest bardziej nieznajomością trasy niż chęcią rywalizacji), a potem to już zaczyna mi wisieć, co się będzie działo, bo orientuję się, że przecież telefon z mapą mam i jakoś to będzie. Rok temu pojechałam sama, pomyliłam zakręty i ostatecznie do grupy wróciłam, więc nie ma co drzeć szat.

 

Mnie zresztą nie bawi taka forma treningu więc na rowerze nie trenuję wcale. Po prostu używam go do jazdy, przemieszczania się i dla samej przyjemności pedałowania.

Cóż, robię to samo, ale często zdarza mi się to nazywać treningami. Dlaczego? Bo stawanie się lepszą wersją siebie mnie kręci, bo lubię sobie spojrzeć w statystyki, bo staram się dbać o formę regularnie, bo najzwyczajniej w świecie czułabym się pokrzywdzona nazywając moje wycieczki tak samo, jak wycieczki moich koleżanek, które raz na czas jadą w spacerowym tempie przez godzinkę. Ale to nie są stricte treningi. Nie idzie, to odpuszczam i nie mam wytyczonych sztywnych norm. Dopóki tak jest, znajduję w tym dużą frajdę.

 

Z drugiej strony: rowerem jeżdżę na co dzień pn-pt, po 30km, więc dystans przeciętny no i cel jest specyficzny: własne tempo, podyktowane co najwyżej cyklem świateł, ciągle ta sama trasa. No i w weekend ciągle mi chodzi myśl o jeździe w większej grupie, ale nie rodzinnie, ale też nie w zespole zaawansowanych amatorów, bo zwykle to "szajbusy" (ale w pozytywnym tego znaczeniu), zwariowani na punkcie roweru, a dla mnie to jedno z kilku hobby, no i bym się czuł trochę inny. ;-)

 

Jazda w grupie daje większe poczucie pewności i bezpieczeństwa, można wybrać trasy, o których bym nie pomyślał jadąc samemu. Tylko jest problem z wyborem "zawodników" o podobnej kondycji i stylu jazdy (jak wspomniałeś: dla samej przyjemności przemieszczania się). Większość wycieczek grupowych to albo ustawki, albo imprezy rodzinne.

No i dokładnie o to mi chodzi. Nie wiem jak Ty, ale ja nie chcę być w jakimś klubie cyklistów czy coś. Raz na czas chciałabym po prostu sobie pojechać gdzieś bardzo daleko, nie martwiąc się o nic (no, może o ubranie). A w pojedynkę trzeba o wszystko zadbać - serwis w środku pola, zawsze sprawny telefon, awaryjna droga powrotna na wypadek nagłego spadku formy itp. Poza tym miło raz na czas do kogoś się odezwać, przez minutę dla jaj pościgać, trzepnąć jakąś fotę ;) Ot, wszystko.
Odnośnik do komentarza

Obecnie jeżdżę albo na szosie albo na MTB. Z rzadka zdarzy mi się trekkingowa wycieczka z moim kumplem od knajpy do knajpy lub od kawiarni do kawiarni. Albo z synem przez miasto na lody. Ale poza miasto trekkingowo już raczej nie.

Czy jeżdżę treningowo? I tak i nie. Nie mam żadnego określonego planu z którym jeżdżę. Zawsze jeżdżę z Garminem. Prawie zawsze z pulsometrem. W zależności od pogody jeżdżę co drugi dzień, czasem 2-3 dni z rzędu. Jadąc na MTB mało o ile w ogóle zwracam uwagę na jakieś parametry bo MTB traktuję jako przerywnik od szosy. Na szosie jeżdżę wiekszość czasu z kumplami, Cyborgiem i Ultra Cyborgiem (opisywany Cezary). Więc choćbym nawet nie chciał to tempo nigdy nie spada poniżej pewnego poziomu. Z nimi raczej rzadko poniżej 30 km/h. Czasem jeżdżę z jakimiś grupami szosowymi. Chciałbym jeździć z takimi gdzie nie idzie walka o przeżycie ale takich u nas raczej nie ma :) Więc jak z nimi jadę to zwykle od początku jest jazda na granicy mojego maksymalnego tętna. Większą przyjemność czerpię z jazdy z kumplami. Ale czasem lubię, jak to mówią szosowcy "przepalić nogę" na ustawce. Z doświadczenia wiem że zarówno ze względu na kondycję jak i przebicie nudy warto jeździć w różny sposób i mieszać spokojniejsze jazdy z niemal wyścigowymi jeśli ktoś, jak ja, chce być w dobrej formie.

Samemu na szosie też zdarza mi się pojechać. Zwykle 50-70km. Czasem 100.

Na MTB jeżdżę z najróżniejszym towarzystwem. Czasem z Cyborgami, czasem z przyjaciółkami, czasem ze ścigantami z klubów MTB. Czasem 30 km, czasem 100. Czasem lajtowo , to u mnie jest gdzieś 15-16 km/h po lesie, czasem ostro, ponad 20 km/h. Na MTB generalnie uciekam przed zimnem i kiepską pogodą albo jak się zbierze jakaś fajna ekipa. No i u nas na szosie jest zawsze płasko. A na MTB wybieramy zwykle maksymalnie trudne, interwałowe trasy.

A że jestem ekstrawertykiem to rzadko jeżdżę sam. U nas nie ma problemu znaleźć ludzi do wspólnej jazdy. No i jest przez to i weselej i bezpieczniej.

@Elle
Dodaj się do różnych grup rowerowych. W Warszawie jest kilka grup wyłącznie dla ustawek w Warszawie. Może jest taka grupa dla Twoich okolic. A jak nie to jedną z najwiekszych jest Rowerowo Official Team gdzie są luźne rozmowy na każdy temat.

Odnośnik do komentarza

[...]

 

No i dokładnie o to mi chodzi. Nie wiem jak Ty, ale ja nie chcę być w jakimś klubie cyklistów czy coś. Raz na czas chciałabym po prostu sobie pojechać gdzieś bardzo daleko, nie martwiąc się o nic (no, może o ubranie). A w pojedynkę trzeba o wszystko zadbać - serwis w środku pola, zawsze sprawny telefon, awaryjna droga powrotna na wypadek nagłego spadku formy itp. Poza tym miło raz na czas do kogoś się odezwać, przez minutę dla jaj pościgać, trzepnąć jakąś fotę ;) Ot, wszystko.

 

 

Dokładnie to: nie interesują mnie wydarzenia, kluby itp, tylko przyjemność i bezpieczeństwo jazdy, która jest większa w grupie niż samemu. Samemu jeżdżę na co dzień i czegoś mi brakuje.

 

W Trójmieście mam do wyboru: ustawki jeżdżących na szosówkach w Kaszuby, grupy na MTB jeżdżących po Trójmiejskim Parku Krajobrazowym. Obydwie zdecydowanie powyżej moich możliwości, bo tam liczy się czas jazdy, rywalizacja itp.

Odnośnik do komentarza

No i dokładnie o to mi chodzi. Nie wiem jak Ty, ale ja nie chcę być w jakimś klubie cyklistów czy coś. Raz na czas chciałabym po prostu sobie pojechać gdzieś bardzo daleko, nie martwiąc się o nic (no, może o ubranie). A w pojedynkę trzeba o wszystko zadbać - serwis w środku pola, zawsze sprawny telefon, awaryjna droga powrotna na wypadek nagłego spadku formy itp. Poza tym miło raz na czas do kogoś się odezwać, przez minutę dla jaj pościgać, trzepnąć jakąś fotę ;) Ot, wszystko.

 

Jeżeli chcesz pojechać gdzieś bardzo daleko, to najlepiej jechać samemu lub w maksymalnie 2-3 osoby. Nie ma szans, aby się idealnie dograć na daleki przejazd w większej grupie osób, no chyba, że z góry zakładacie, że wszyscy jadą np. 22 km/h i tego się trzymacie.

 

 

Ja najbardziej lubię jeździć sam (lub z moją dziewczyną, ale wtedy trochę spokojniej i krótsze trasy), swoim tempem. Nie muszę na nikogo czekać, ani nikogo nie spowalniam. Robię przerwy gdzie chcę, kiedy chcę i ile czasu chcę (choć tu akurat czasami przydałby się ktoś, kto mobilizowałby do ruszenia w dalszą drogę :D Ale to wynika z tego, że mi po prostu nie przeszkadza moje towarzystwo :) Muszę tylko mieć ciuchutko puszczoną muzykę, bo inaczej po dwóch godzinach spada mi motywacja.

 

Co do serwisu, rowery zazwyczaj nie psują się ot tak, trzeba pilnować aby rower był sprawny i wozić ze sobą choćby podstawowe akcesoria. Jeżeli zdarzy się większa awaria, cóż, hej przygodo, raz już wracałem PKS-em do domu :)

 

I żeby nie było, nie twierdzę, że jeżdżenie samemu jest "lepsze". Jazda w grupie też ma swoje uroki, ale jakoś mnie nie ciągnie.

Odnośnik do komentarza

Chyba jedyne duże grupy, które są w stanie zgodnie jechać to szosowcy. W zeszłym tygodniu udało nam się sklecić świetną ustawkę na którą przyjechało 56 osób. Było dwóch czy trzech nadzorujących żeby tempo nie było ani za szybkie ani za wolne. Ale udało się utrzymać całą grupę tylko przez 60 km. Później już się porozrywało bo harpagany rozpoczęły skoki po 50 km/h. Ale innego razu jechaliśmy zgodnie przez 100 km w jakieś 40 osób. I dopiero ostatnie 60 km to były już tzw skokeny :)

.

Dziś jechało nas ok. 20. Dwie dziewczyny i 18 chłopa. No i przejechaliśmy zgodnie 80 km od początku praktycznie do końca ale od początku uzgodniliśmy wczoraj na FB że dziś dzień lajtowy. Tak zupełnie lajtowo może nie było bo średnia była 33,5.

 

Największa grupa MTB z jaką jechałem to ok. 40 osób. Część się szybko pogubiła w puszczy. Ale i tak ze 30 dojechało wspólnie do mety.

 

Ale tak z moich doświadczeń to do 10 osób daje się opanować. Powyżej już ciężko

Odnośnik do komentarza

Hah, u nas na tej pielgrzymce w grupie pościgowej to nawet w dziesięciu nie daliśmy rady utrzymać się w kupie, co zresztą dla mnie było fajne, bo postoje co 20-30km były wystarczające, a tak każdy mógł jechać swoim tempem :) No, ale to jest jednak asfalt, jak się mniej więcej wie, dokąd jedzie, a co innego w takiej puszczy.

 

Przekopałam Facebooka, nic ciekawego u siebie nie znalazłam, ale może kiedyś wybiorę się na te niedzielne rajdy i zobaczę, jak bardzo rodzinne mają tempo.

 

@Łukaszu, ja też jestem wolnym strzelcem i poza wyjazdem na Światowe Dni Młodzieży oraz pielgrzymką do Częstochowy, też cały miniony sezon i połowę tego przejechałam w pojedynkę. Lubię te wyprawy z podobnych względów, jak Ty - można sobie co nieco przemyśleć, odciąć od wszystkich, no i przerwy: kiedy chcę, gdzie chcę i ile chcę, bezcenne! Jednak zawsze jakaś obawa we mnie pozostaje przy wyjazdach bez możliwości wpakowania się w jakiś pociąg. Nie tylko o rower, ale i o własne siły, bo jak mnie niesie, to niestety nie zawsze umiem ocenić swoje siły. I mimo doświadczenia, nadal oceniam je wyłącznie po dystansie, ponieważ zdarzało się mi już tak, że na osiemdziesiątym kilometrze miałam jeszcze energii za trzech i mogłam zdobywać podjazdy, a na dziewięćdziesiątym nagle ni stąd, ni zowąd wysiadało mi wszystko. I wtedy naprawdę dobrze mieć wóz techniczny czy jakąś inną pomoc pod ręką ;)

Największy taki "szok" przeżyłam jadąc na te ŚDM w czerwcu ubiegłego roku. Jechałam do domu już nieco zmęczona (nie ma to jak MTB 26"), ale jednak jechałam. Na 162 kilometrze wjechałam nawet pod górkę na przyzwoitej prędkości, po czym niespełna kilometr dalej zeszłam z roweru poczekać na siostrę, która się gdzieś tam już ledwo wlokła. Kiedy wróciłam na siodełko, nagle okazało się, że poniżej pośladków mam jedną wielką ranę i dosłownie nie wiedziałam, jak zrobić ostatnie 3km, jakie dzieliły mnie od domu :D

Prawdę powiedziawszy o rower martwię się znacznie mniej, bo zwykle jest on zadbany. Albo też zwyczajnie miałam dużo szczęścia, bo dopiero po zakupie szosy B'Twina ryzyko sprzętowe zaczęłam traktować bardziej serio. Były to usterki niby drobne, ale fabryczne i nie wynikające z mojego zaniedbania, dlatego takiego nieopierzonego szosowca przerosły i dobrze, że w obu przypadkach pomógł mi jakiś przypadkowy rowerzysta. Mam jednak nadzieję, że na tym koniec i pozostaje jeszcze tylko czekać na scentrowanie kół, które ma podobno nastąpić lada moment, jak wszyscy gremialnie twierdzą :P

 

Tak więc raz na czas (powiedzmy raz na miesiąc) chciałabym sobie pojechać gdzieś z fajną grupą. Nawet jeśli mielibyśmy być razem tylko na postojach, to mnie satysfakcjonuje, choć pewnie według niektórych (Jacku? ;)) to wypacza ideę wspólnego jeżdżenia.

Odnośnik do komentarza

Też chyba jestem takim ''samotnym wilkiem'' ( ale sobie posłodziłem) bo uważam że tylko taka jazda daje pełną swobodę. Nieważne jak bardzo ekipa jest zgrana, jak bardzo się zna i lubi, nie ma szans żeby wszyscy trzymali jedno tempo i mieli jednakowe potrzeby. A tak to sam wybieram czas na zrobienie zdjęcia, zobaczenia czegoś co ''mnie'' zainteresowało czy chociażby na tak prozaiczną czynność jak siku;) Co do kół w Tribanie,  Elle to centrowałem przód po jakiś 5 tys.km ale to chyba dla tego że roweru nie oszczędzam pomimo że to szosa i jeżdżę praktycznie po wszystkim co mam do przejechania. Samo centrowanie jest banalne przy wykorzystaniu hamulców szosowych( to ta magiczna śrubka zbliżająca lub oddalająca klocki od obręczy) i wymaga jedynie cierpliwości. Warto też po kilku tys. km zajrzeć do piast, u mnie na tyle było ok. ale przód ''domagał'' się smaru.

Odnośnik do komentarza

Na razie centrowanie rozkminiam bardzo ostrożnie, aby nie przedobrzyć :) W związku z tym mam pytanko, czy warto się przejmować, jeśli jest różnica powiedzmy 1mm, (max 2mm, na pewno nie więcej) w odległości obręczy od klocka przy obrocie koła? Bo za Chiny nie mogę dojść, jak to wyprostować - jak podkręcę w jednym miejscu, to zaraz coś mi odchyla się w innym.

U mnie w ogóle fabrycznie był hamulec krzywo przykręcony, co spece z Decathlonu rozwiązali przykręceniem krzywo koła (!) Tak było od nowości i się okazało dopiero po iluśdziesięciu kilometrach, kiedy podczas przeprawy przez strumyk rower mi się wyślizgnął z ręki, spadł na koło (normalnie, oponą) i to koło się przemieściło - od tego momentu jeden z klocków najpierw zaczął lekko docierać, a wreszcie po około 20km w ogóle zatrzymał koło. Jako że się kompletnie nie znałam, dowlekłam się z otwartymi szczękami do serwisu, gdzie... po raz kolejny przykręcili koło krzywo (mówiąc, że teraz jest prosto), zacisnęli mocniej, a z hamulcem nie zrobili nic. Szczęście w nieszczęściu, że 30km dalej wybuchła mi dętka na postoju (ha! :D) i zatrzymał się jakiś rozgarnięty szosowiec, to mi to wszystko doprowadził do porządku i teraz już przynajmniej wiem, co i jak. Proszę po tym opisie nie zniechęcać się do tanich Tribanów ;) Jak się to ogarnie, to nie jest wcale zły rower ;)

Obręcze mam zwykłe, Aero, do tego opony również fabryczne (700x25) i też raczej nie oszczędzam. Na przykład podczas tej pielgrzymki wypadło mi akurat kilka kilometrów po szutrowo-kamienistym lesie, w dodatku musiałam gnać za przewodnikiem stada na góralu ;) No, a poza tym to też wiadomo, jaki asfalt czy kostkowe DDRy mamy.

Odnośnik do komentarza

1 czy 2mm to żadne bicie, musiałabyś mieć centrownicę żeby korygować takie odchyły. Szczęki hamulca są mocowane na jednej centralnej śrubie, przynajmniej w 520 tak jest, więc ich ustawienie raczej nie jest problemem. Nieźli spece swoją drogą, nic tylko zawozić im rower. A jeśli chodzi o asfalty to na swojej pętli, mam ich cały przekrój. Od tych bardzo dobrych, przez te gorsze aż do takich bardzo złych. Taki urok naszych dróg, ale traktuję to jako swego rodzaju urozmaicenie w czasie jazdy.Przynajmniej nie jest monotonnie :P

Odnośnik do komentarza

Tak, teraz dzięki wspomnianemu panu szosowcowi to wiem. Ale wtedy była to moja pierwsza odmiana od vb, w ogóle pierwszy dłuższy wyjazd z domu i nawet bym nie wpadła, że ktoś fabrycznie tak to krzywo złożył.

Co ciekawe serwisy dwa - Decathlon swoją drogą (tam roweru nie zabiorę już w życiu, bo się o niego boję :P), ale tamci od awaryjnej naprawy hamulca byli akurat z Dębicy. Co trzeba jednak przyznać zarówno jednym, jak i drugim - starali się, byli mili i nie wzięli nigdy ode mnie ani złotówki. A do tych z Decathlonu wracałam na przykład regulować przerzutki (dwa razy w ciągu tygodnia, aż wreszcie zabrałam się za Zinna i odkąd zrobiłam to sama, to przez kolejne 500km nic się nie rozregulowało) oraz odkręcać pedały (za co kiedyś inny serwis skasował 10zł). Po prostu nie znają się na swoim fachu, niestety. A szkoda, bo szczególnie jeden pan z tego Decathlonu jest bardzo życzliwy :)

 

Urozmaicenie urozmaiceniem, ale czasem to się naprawdę nie da, jak przy 18km/h zęby dzwonią ;) I tak najgorzej wspominam wyjazd spod katedry - mamy w Tarnowie wokół kościoła kocie łby. Przyznam, że przez ten wyjazd (i to w dość spacerowym tempie) aż do normalnej drogi trzęsło tak, że nic na oczy nie widziałam :D

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...