Skocz do zawartości

pokonanie dłuższego dystansu bez przygotowania


Rekomendowane odpowiedzi

Co do powyższego odcinka na YT.

Ja jeżdżę akurat ok. tych 8k :) Czy się porównuję z innymi? Czasem się zdarzy ale dotyczy to raczej tylko szosowców. Ostatnio z ciekawości spojrzałem na Stravie na tych kilkunastu którymi jechałem ustawkę szosową. Mój przyjaciel Cyborg nr 1. ma ok. 10k, ze dwóch po 7,5k, ja i paru innych w trzecim rzędzie 6-7k ale było też paru co mieli 2-3k.

Czy to ma jakieś przełożenie na to w jakiej kto jest formie? Niekoniecznie. Ilość km nie jest dla formy kluczowa. Niektórzy jeżdżą wyłącznie ustawki weekendowe, mają przejechane 2-3k i są cholernie silni. A są tacy jak Cyborg, którzy jeżdżą głównie dla przyjemności i mają wolne zawody albo mają bardzo dużo wolnego czasu i mają przejechane ponad 10k. Albo jak moja przyjaciółka Eliza, która jest zakręcona na ilości km i ma w tej chwili przejechane, głównie trekkingowo po asfaltach 14,5k.

Co do wydawania kasy to mam znajomego, który konsultuje ze mną swoje zakupy rowerowe i ma obecnie rower wart z jakieś 50k. Startuje nim w triathlonie może raz na kwartał. Zajął ostatnio miejsce ok. 400 w swojej kategorii. Ale ukończył pełnego Ironmana i jestem dla niego pełen szacunku z tego powodu bo ma bardzo poważne stanowisko (wybitny chirurg) a mimo to znalazł czas żeby się przygotować mając pracę i rodzinę na głowie. Nigdy mu nie powiedziałem: a po cholerę Ci koła za 16k? Raczej dyskutowaliśmy na temat tego, który zestaw będzie bezpieczniejszy ale i też najlepszy do jego zastosowań. Stać go, jego sprawa. Czy zazdroszczę? Oczywiście! Ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Koła ma zarąbiste. Rower triathlonowy to mnie akurat nie kręci. Czy jak wygrałbym 2 miliony w totka to kupiłbym takie koła? Raczej nie, bo nie ma dla mnie różnicy czy jestem gdzieś 10 sekund szybszy czy nie. Mógłbym kupić mojemu dziecku jakiś hipersoniczny rower :) Ale sobie raczej coś dobrego ale bez szału. Na pewno nie wyścigowy S-Works.

Opowiadał mi jak gdzieś jechał w wyścigu szosowym amatorów na rowerze z dyskiem z tyłu. Umierał pod górkę i musiał dać z buta a gość przejeżdżający jadący obok krzyczy do niego: no i po co i k.. ten dysk! :)

A co do rowerów marketowych. Raczej unikam angażowania się w takie dyskusje. Jak ktoś ma taki budżet to jego sprawa. Ale bywa że napisze że coś jest chłamem moim zdaniem. Każdy ma prawo do swojej opinii. Są tacy, którzy twierdzą że nie ma różnicy czy masz rower za 1k czy za 10k i to głupota kupić taki drogi bo to nic nie zmieni. Jest taki jeden gościu na YT, Amerykanin, który twierdzi że osprzęt z niższych grup jest lepszy i mniej zawodny niż Ultegra czy Dura-Ace. Pamiętam że ma rower Motobecane czy jakoś tak :)

Ja zapewniam że różnica jest. Rower za 10k jedzie zupełnie inaczej niż za 3k. Wiem bo miałem i jeden i drugi. Czy jest to kolosalna różnica? Nie, ale jest znacząca. Oceniam ją na jakieś między 5 a 7% w zależności od osprzętu i kół. Dla niektórych jest to różnica warta tej sumy. Dla innych nie. Dla tych, którzy ścigają się o najwyższe laury w swoim wyścigu 1% może być warte 10-20k. Bo może to być różnica między pierwszym a czwartym miejscem :)

Odnośnik do komentarza

@Łukaszu

Oglądałam ten film właściwie w momencie, kiedy się pojawił i zgadzam się z Tobą, że to faktycznie nóż może się otworzyć. Na jednych i drugich. Natomiast podając wyżej wymienione przykłady, nie miałam chęci pomarudzenia sobie dla samego marudzenia. Masz rację, niech się turlają po bułki na triathlonach i nie moja broszka. Pisząc to wszystko, miałam jednak na myśli konkretne przykłady. Ludzi z własnego żywego otoczenia, niekoniecznie bliskich znajomych, ale również, rodzinę, a i komentujących na forach, Facebookach i tym podobnych. Najzwyczajniej w świecie męczy mnie ta dziwna schizofrenia polegająca na ciągłym narzekaniu na brak pieniędzy przy jednoczesnym szastaniu nimi bez żadnego pomyślunku. Oczywiście, możesz powiedzieć - nie podoba Ci się, to nie czytaj. Tylko to nie zawsze jest kwestia wyłączenia komputera. Telewizji już nie oglądam, z konta na Facebooku korzystam raz na 2-3 miesiące, pracuję w domu, a i tak co chwilę coś takiego do mnie dociera.

To nie jest tak, że spędza mi sen z powiek i nie jestem z tych, którzy jadą do Warszawy uczestniczyć w marszach za i przeciw. Ale jak czasem popatrzę z boku, to mnie trochę martwi. Poza tym to, o czym wspominam, działa również tak, że przestaję mieć potem zaufanie do jakichkolwiek porad. Bo podobnie jak z prezentami, ludziom generalnie nie przyjdzie do głowy (lub zwyczajnie nie potrafią tego ogarnąć), komu doradzają, tylko mówią, co oni i jak oni. Ja też się tego uczę nieustannie. I coraz mniej jest takich rzeczy, o których powiedziałabym, że są totalnym "must havem" lub nawet jakimś minimum przyzwoitości. I w jakimś sensie podziwiam na przykład Jacka za tak wierną obronę Garmina (ma on - Jacek, oczywiście - też tę ogromną zaletę, że nie stwierdza, że każdy użytkownik nieGarmina to looser), jednak naprawdę mało jest takich osób, jak on czy Ty. Za to zresztą między innymi polubiłam Twojego bloga. Że przysłowiowy Triban 100, najtańszy Rockrider czy inna MediaExpertowa Indiana nie są śmieciami i pewnym osobom mogą się nadać. Tak samo, jak dla wielu będzie to naprawdę złom i nie z powodu jakiegoś lanserstwa, tylko rzeczywistych wymagań.

Odnośnik do komentarza

Jeśli chodzi o obronę Garmina, to ostatnio napisałem jednemu szukającego nawigacji rowerowej na FB że Garmin nawigacyjnie jest chłamem :)
Bo tak jest. Znam się bardzo dobrze z właścicielem firmy AutoMapa. Moja firma była jedną z pierwszych, które sprzedawały AM w Polsce. Miałem też do czyninia z firmami MapaMap, Tomtom, Sygic i paroma innymi produkującymi urządenia i oprogramowanie nawigacyjne. W porównaniu do nich Garmin jako navi jest jak troglodyta-jaskiniowiec. I dlatego potrzebna jest konkurencja. Mieliśmy szansę dowiedzieć się trochę o Wahoo z pierwszej ręki ale na razie Łukasz go pogonił i zamilkł :)

Co do kiepskiech rowerów to zauważę że mój młody jeździ do szkoły na rowerze z kołami 26 cali z kompletnie zardzewiałym amorem (bo nie dba) na 8-biegowym Acera/Alivio. Ale rama Specialized :) Jest to 15-kilowy strucel ale do szkoły jest w pełni wystarczający :) I jeszcze się kiedyś na nim ścigał i zdobył srebrny medal Przełajowych Mistrzostw Mazowsza :)

Odnośnik do komentarza

Ja przesiadłem się z roweru za 1,5 na ponad 4 tysiące. Większość osób puka się w głowę jak dowiaduje się ceny roweru czysto miejskiego.

Czy jeździ szybciej? Nie wiem, chyba tak, ale podejrzewam, że tylko kondycja mi się trochę poprawiła (szybciej przywiozę sobie bułki z sklepu ;-)). Czy wygodniej? A jakże, lubiłem wcześniej jazdę na rowerze, a teraz komfort jest bez porównania. Główna różnica jest jednak w trwałości podczas użytkowania go w zimę.

Czy bym go komuś polecił? Nie do końca. Jako pierwszy dla mnie zakup wymagał poważniejszego przemyślenia i lepiej nie kupować bez jakiegoś doświadczenia. Mieszczuch to rower o wąskiej specjalizacji i nie każdemu przypasuje.

Są tacy, co mają miejskie rowery i za 2000 Euro. Nie będę ściemniał, że im trochę zazdroszczę, bo osprzęt zwykle konkretny. :-)

 

Niech każdy kupuje co chce, a najlepiej jakby każdego było stać na rower z dowolnej półki. Ucięłoby to wszelkie dyskusje.

 

Odnośnik do komentarza

Kurczę, nigdy tego doktoratu nie napiszę, takie tu ciekawe rozmowy :lol:

 

@Jacku, swoim ostatnim postem sprawiłeś, że moje marzenia o Garminie prysły właśnie jak mydlana bańka ;) Że też zawsze te firmy muszą coś sknocić, żeby nie było wszystko w jednym :P

 

Wiesz, facetowi, który się chce ścigać, czy w ogóle jeździ, też chyba nie zadałabym pytania, na co mu takie koła. Chociaż może z ciekawości by mnie podkusiło ;) Poza tym, mimo że się Ciebie doradza, to chyba nie na zasadzie totalnego ciemnogrodu i co mu powiesz, to on łyka. Gość musi mieć jakąś świadomość, a że nie ma siły/czasu/zacięcia, aby to w pełni wykorzystać? Cóż, jestem zdania, że jeśli coś ma komuś ułatwić życie i naprawdę go na to stać, to niech kupuje, bo i czemu nie? Ja rozmawiałam tu o innych typach ludzi, raczej takich, o których piszecie z Łukaszem w temacie z ankietą dotyczącą osprzętu w szosach. Zgadzam się z nim, że większość Kowalskich nie potrzebuje nic zmieniać i co bym jeszcze dodała - większość Kowalskich nie robi z rowerami NIC, prócz jeżdżenia. Ewentualnie oddadzą do serwisu, a jak serwisy działają, to już pisaliśmy ciut wcześniej ;) Nie wiem, może mnie tu sprowadzicie na ziemię, ale niezadbane Deore działa znacznie dłużej bezawaryjnie niż niezadbane Alivio?

 

Swoją drogą naprawdę jestem ciekawa jakiegoś w miarę obiektywnego zestawienia rowerów droższych i tańszych. Ale to temat-utopia, bo jak widzę na YouTubie filmik, w którym facet szalejący na Enduro weźmie markeciaka i ten mu się rozleci, to nie jest dla mnie żaden wyznacznik. Trzeba być skrajnie naiwnym, aby wierzyć, że te rowery zostały do tego stworzone. Pomińmy jednak makrokesze, weźmy te przysłowiowe Kandsy, Spartacusy, Lazara i Eriesy. Chciałabym się kiedyś przekonać, jak te rowery działają po kilku latach, ale serwisowane. A póki jest jak jest, to potem człowiek trwa w przekonaniu, że one są dobre jedynie w momencie zakupu i może pierwsze pół roku, może rok, w zależności od warunków. Ja niestety nie jestem najlepszym przykładem. Mój trzyletni Kands ma dopiero ponad 5 tysięcy kilometrów, w pierwszym roku zaliczył raptem 450km, w drugim jakieś 3,5 tysiąca, a potem doszedł jeszcze tysiąc zrobiony na trenażerze. Może na jesieni będę go testować w pobliskim lasku, bo mnie trochę, Jacku, zachęciłeś swoimi postami w innych tematach :) Tyle, że to też nie będzie dobry test, no bo jednak wielu kupuje takie MTB jako rowery miejskie.

 

Wierzę całkowicie w różnicę między rowerami za 10k i 3k. Ba, wierzę również, że jest to wyczuwalne nawet dla użytkownika bez formy. Jakby nie patrzył, ja też z autentycznym zdumieniem dostrzegłam różnicę między szosą a crossem, choć wydawało mi się, że z moją tegoroczną formą, nie jestem w stanie w żaden sposób wykorzystać możliwości, jakie ten sprzęt daje. Od razu zresztą przypomniało mi się i się sama przed sobą zarumieniłam, jak to nie dalej jak pół roku temu pisałam w jakimś temacie na tym forum, że różnica 3kg jest naprawdę bez znaczenia. Teraz widzę, że jest, zwłaszcza jak łykam górki, pod które kiedyś się wczołgiwałam, stwierdzając, że formę mam do kitu. Wszystko sprowadza się jednak do pytania, które postawiłeś - czy to (lub dla kogo) jest tego warte? No i dochodzi jeszcze kwestia dopasowania. Ja tak trochę miałam ze wspomnianą Nokią - kupiłam 920 i miałam ją może trzy miesiące, po czym wymieniłam na połowę tańszą 720-tkę. Jeden z najlepszych telefonów, jakie użytkowałam i rozstawałam się z bólem po dwóch latach, bo zarówno system, jak i w ogóle wszystko inne odchodziło do lamusa.

 

@Macieju, jasne, że byłoby najlepiej, gdyby każdego było stać na wszystko. Choć dyskusje pewnie by się dopiero zaczęły, jakby wszyscy zaczęli nagle testować, co popadnie i przekonywać innych, że to "najlepsze rozwiązanie ever" ;)

Odnośnik do komentarza

Czy zaniedbane Deore jest lepsze niż zaniedbane Alivio? Chyba jednak tak. Widziałem rowery na starym Deore i naprawdę niewiele trzeba było oprócz rzetelnego doczyszczenia żeby wszystko dobrze działało. Miałem nowe Alivio (ale nie M4000, to poprzednie) zmiksowane z Acerą i Altusem w mojej zimówce. Dbałem, czyściłem. Nigdy nie działało tak żebym był zadowolony. Ale sam napęd wiosny nie robi. Do tego dochodzą koła z piastami, obręczami i oponami, korby i suport. U mie korby były Suntour, chyba XCT czy XCM, które pozwalam sobie tu na forum nazywać podłymi i jakieś podłe koła-kowadła. Rower ważył 0,5kg mniej niż mój stary Bulls ale który miał pełne Deore i chodził bardzo dobrze. Koła miał też trochę lepsze.

Jak tu zestawić rowery droższe i tańsze? Musiałabyś je trochę rozłożyć na części pierwsze i porównać np. wagę kół bez kasety, piasty itd. W miarę sensowne są porównania w ramach danej grupy. Tak jak w samochodach. Samochody dzielimy wg ceny na tanie, popularne, luksusowe, superluksusowe, sportowe i supersportowe. Albo wg klasy, miejskie mini segment A, miejskie małe B, klasa niższa średnia C, średnia D, wyższa średnia E, luksusowe F, sportowe G itd. W ramach tego typu rozróżnienia można coś w miarę z sensem porównać.

Co do Garmina. Są tacy, którzy twierdzą że navi działa znakomicie i im wystarcza. Ja to porównuję z mampami Google w porównaniu do profesjonalnej nawigacji samochodowej jaką jest AutoMapa czy Sygic. Włączasz Google o 22-giej w nieznanym mieście i mówi Ci: "kieruj się na północny wschód". WTF? Skąd mam w nocy wiedzieć gdzie jest północny wschód? Alboo wjeżdżasz na teren Czech, nie masz roamingu internetowego i Google mówi Ci "straciłeś połaczenie z Internetem, nie mogę wyznaczyć trasy, poczekaj aż połączenie powróci" czy jakoś tak. Sorry ale co to ma wspólnego z porządną nawigacją? Nic. I tak jest w Garminie. Informuje Cię np: za 200 m skręć w ulicę Poprzeczną Do czego mi jest taka informacja? Do niczego. Bo może na rogu nie ma info o ulicy albo ja słabo widzę albo nie ogarnima ile to jest 200m. Porządna navi powinna dać informację " skręć w drugą w lewo". Nie wiem jak prowadzi Wahoo. Wkrótce się dowiemy. A 90% pozostałych funkcji ma takie same jak Garmin. Z pozostałych 10% korzysta 1% użytkowników albo mniej więc są mało istotne.

Co do mojego znajomego lekarza. Absolutnie nie można go nazwać rowerowym ciemnogrodem. Wręcz odwrotnie. Czyta literaturę fachową, śledzi trendy i review i świetne negocjuje ceny. Ale jest na tyle dorosły że nie wierzy, podobnie jak ja, w obiektywizm mediów i prasy fachowej. Wie jak działałą rózne testy i porównania. Że kto zapłacił za reklamę w gazecie ten jest w testach na topie. Dlatego pyta praktyka bardzo odpornego na marekting bullshit, takiego jak ja, co o tym sądzi. A co to znaczy że ich w pełni nie wykorzysta? Wykorzysta w swoim własnym zakresie. Pobije rekord życiowy. Miał czas poniżej 15h w Ironamanie. Może o to właśnie chodziło. Raczej dokonałby tego również na rowerze za 10-15k i stożkach alu-carbon jakie miał poprzednio. Ale chciał mieć elekroniczne przerzutki Di2 i najbardziej wypasione koła jakie można mieć i ma z tego radochę. I jeszcze musiałem mu znaleźć serwis, który mu zrobił upgrade oprogramowania do Di2, bo tego prawie żaden nie umiał :) Może sobie postawić rower w salonie i go podziwiać jako arcydzieło sztuki uzytkowej. Rozumiem go bo mój nowy Tarmac też często gości w salonie :)

Co do Kands, Spratakus, Lazaro i innych królów Allegro. To są rowery na najtańszych mozłiwych ramach, kupowanych dosłownie za grosze. Do nich wstawiamy najtańsze koła jakie znajdziemy, najtańsze linki, hamule v-brake i w miarę pełną grupę Shimano. Co będzie za parę lat. Jak jeździł we w miarę dobrych warunkach to pojeździ. Bo dlaczego by nie? A jak w kiepskich albo pod ciężkim użytkownikiem to pogięte obręcze i szprychy, połamane haki  przerzutki, czasem połamane elementy ramy bo spawy są też kiepskiej jakości. Trochę tak jak z samochodami. Mieszkałem swego czasu na Karaibach, Margarita Island. Pogoda piękna, więczne słońce. Najniższa temperatura 26, najwyższa 40. Drogi w dobrym stanie bo zimy nigdy nie ma. Wyspa zawalona amerykańskimi samochodami. 10-30-letnimi i japońskimi. No ale wilgotność 90%. Zdarzyło mi się jechać taksówką z której drzwi odpadły na zakręcie. Korozja wszechobecna. Dziurawe chłodnice, blachy nadwozia, wszystko. A japończyki jakoś jednak dawały radę. I sądzę że i tak jest z ramami. Te lepsze są z pewnością lepiej wykonane, są bardziej odporne na warunki zewnętrzne i mniej podatne na uszkodzenia. Jakby Trekowi czy Specowi ramy co chwilę padały to by nie dawali dożywotniej gwarancji bo by zbankrutowali.

Odnośnik do komentarza

Ale Jacek popracuje jako policyjny mediator i może się kiedyś dowiemy ;)

 

Pewnie masz Jacku rację we wszystkim co piszesz. Za młoda jestem, żeby zweryfikować (hurra, jeszcze chociaż w czymś za młoda :D). Mój najstarszy rower - pomijając składaka i marketowca, które leżą w niemojej piwnicy i rdzewieją - ma 10 lat. W dodatku jego też już od lat nie używam, a przed rdzą chroni go jedynie aluminiowa rama ;) Tak więc wychodzi na to, że wspomniany trzyletni Kands to mój najstarszy użytkowany rower. Znajomych rowerowych nie mam. Ci, co mieli rowery, wyrzucili na śmietnik lub mają je w takim stanie, że zachodzę w głowę, czemu jeszcze tego nie zrobili (sparciałe gumy, zardzewiałe... wszystko, połamane szprychy i tak dalej). Z tego nie sposób wyciągnąć jakiejkolwiek wiedzy.

 

U mnie od miesiąca co najmniej jeden rower stoi w salonie, więc to nie zawsze jest wyznacznik :D Robię tylko roszady między trzema pokojami z czterema rowerami. Jakiś totalny obłęd ;) Ale tak serio o tym Twoim koledze - nie miałam nic złego na myśli. Po prostu, tak jak sam wspomniałeś o tej historii z dyskiem, są pewnie tacy, którzy z jego sprzętu wycisnęliby więcej, a on nie ma na to szans, bo na wielkie szczęście pamięta jeszcze o swojej pracy i rodzinie. A że życie jest sztuką wyboru, to wiadome, że na tych jego decyzjach sport trochę ucierpiał. Z mojego punktu widzenia w pozytywnym znaczeniu :) Co do zdjęć, to ten drugi rower mimo wszystko mi się nie podoba, ale to tak, jak i wszystkie czasówki. Kwestia gustu, poza tym nic mu nie mogę zarzucić i zdaję sobie sprawę, że tak wyglądać musi, aby były takie efekty, jakie są. A czy postawiłabym go w salonie? Jakbym zrobiła na nim ironmana, to oczywiście, że tak! :D Za to ten pierwszy bym mogła powiesić zamiast obrazu, bez względu na to, czy tylko na ozdobę, czy łączyłaby mnie z nim jakaś historia :D

 

Jeśli chodzi o mapy, to też mnie takie pseudonawigacje denerwują. Z map Google korzystam tylko stacjonarnie, tak to używam Here, który też potrafi wpuszczać w niezłe maliny i raczej trzeba mu podrzucać krótsze odcinki. Ale na tyle, ile podróżuję, jest wystarczający. Znów wracamy do kwestii, kto czego oczekuje. Miałam kiedyś nawigację z AutoMapą, program dobry (choć zdarzyło się mu kilka razy z odptaszkowaną gruntówką wpuścić mnie dosłownie w szczere pole), ale samo urządzenie (choć nie najtańsze) to była jakaś porażka. Nie dość, że rozładowywało się w zastraszającym tempie, to notorycznie nie umiało sparować się z telefonem. A bez neta nie sposób było omijać korków, więc wszystko i tak wyglądało identycznie jak w bezpłatnym Here Drive. Natomiast na rower interesowałoby mnie jakieś urządzenie, do którego mogłabym w domu na kompie narysować sobie trasę, zgrać i potem, żeby mnie po tym sznureczku prowadził lub w wypadku ewentualnych zboczeń z trasy, znów na nią naprowadzał. A przy okazji oczywiście rejestrował ślad. Telefon te warunki spełnia, tylko po pierwsze za szybko się rozładowuje, a po drugie jednak jest ciut za duży. Trzy cale w zupełności by wystarczyły do moich potrzeb, zamiast grzejącego kloca.

Odnośnik do komentarza

Te ostatnie założenia to Garmin realizuje względnie przyzwoicie. Przygotowujesz trasę w serwisie mapowym i prowadzi Cię po niej za pomocą kolorowej kreski na ekranie i dodając po drodze skręty i ronda. Ronda obsługuje bardzo przyzwoicie tylko z tymi skrętami można przestrzelić i wjechać nie w ten co trzeba. Jak zboczysz z trasy to próbuje Cię na nią z powrotem wciągnąć. Więc jakiejś maskary nie ma. Ale od urządzenia za grubo ponad 1000 mam większe oczekiwania.

Odnośnik do komentarza

O kurcze jaka dyskusja. jak tak poczytam o sprzęcie, gadżetach i samochodach to wychodzi, że jeszcze nie wyszedłem z jaskini ;) .

Do dzwonienia SE595, telewizor 10 letni, samochód 18 letni, na trasy używam zwykłej mapy - chyba, że się zgubię to włączam pożyczoną nokię z mapami google. Nie mam nawet licznika. Tylko rower trochę odstaje bo nowszy  :D - niedługo skończy rok. Ale najważniejsze, że jakoś mi tego wszystkiego nie potrzeba. Wiadomo, że jak coś padnie to trzeba będzie wymienić ale póki działa to po co.

W sobotę wyjeżdżam rowerem na kilka dni, spanie pod namiotem i co najważniejsze - żadnych precyzyjnych planów.

 

Piszecie o samodzielnym serwisowaniu. jak się ma czas, chęci i trochę smykałki to oczywiście fajna sprawa. Nie spiesząc się można sobie podłubać. Ale oddanie do serwisu też nie jest złe. Sam jeszcze nie wiem czy jak przesiądę się na "zimowkę" to 'letni" będę robił sam czy odwiozę do serwisu. 

 

Kiedyś czaiłem się na Kandsa ale zabrakło kasy. Powiem Wam jednak, że też wezmę pod uwagę gdybym zmieniał rower. niby "prawie" z marketu ale jeśli rama nie padnie to może całkiem fajnie jeździć.

Odnośnik do komentarza

Kands Cross STV700 - czyli chyba najtańszy model( kupiony za 750zł), sztywny widelec, suport na kwadrat, wolnobieg, osprzęt Tourney, klamkomanetki Altusa. Obecny przebieg jakieś 15k .Wymieniona tylna przerzutka po około 8k oraz hamulce. Reszta według zużycia. Obecnie używany jako rower całoroczny na dojazdy do pracy( 8h pod chmurką), wcześniej woził mnie na wycieczki, też takie 100km. Zakładałem mu cienkie opony i udawał szosę, a także grube traktory i robił za pseudo mtb. Na fabrycznych oponkach CST nigdy nie złapałem kapcia. To tyle jeśli chodzi o wytrzymałość rowerów takich jak Kands :)

Odnośnik do komentarza

Jeny, normalni śmiertelnicy istnieją! ;) Żart żartem, ale naprawdę zaczynałam zachodzić w głowę, czy to ja mam jakąś dziwną wizję świata, który w ogóle nie istnieje i próbuję kogoś przekonać, że jest inaczej :D

 

Ja opon CST nie zdzierżyłam, ale nie dlatego że były jakieś złe - po prostu irytująco piszczały na asfalcie (wiecie, jak nowe buty na kościelnej posadzce ;)). Wymieniłam na moje ulubione Kendy, najpierw Koyoty, a potem na Khany z wkładką antyprzebiciową. Na szerokości 35c kapcia złapałam, wbił się jakiś zardzewiały gwóźdź. Za to w 1,75 wbił mi się kiedyś kolec akacji, ale powietrze zeszło dopiero trzy dni później, jak rower wiozłam w aucie, gdzie koło dobijało przez 700km o fotel.

 

Z ramami (i nie tylko) doświadczeń na szczęście nie mam żadnych. Zdarzało mi się nieco katować rowery, ale nic nigdy nie złamało się ani nie odpadło. Jakkolwiek po krótkich i jednostkowych doświadczeniach, nie wrzucałabym do jednego worka wszystkich "królów Allegro", bo jakoś mimo wszystko Kands od Spartacusa wydał mi się lepszy. Fakt, porównuję tu MTB do crossa, ale to chyba nie powinno mieć wpływu na przykład na jakość lakieru. No i w Spartacusie jest on beznadziejny. Kandsem jeździłam dwa lata, trochę po lasach, po polach, nie raz zdarzyło się mi zaplątać jakieś gałęzie. Mam jedną rysę i to przy hamulcu. A Spartacus? Dmuchane i chuchane, bo tak zawsze u mnie w pierwszych miesiącach jest. Zrobione raptem 1200km w ciągu 2-3 miesięcy, najtrudniejszy teren jaki zaliczył to piachy Słowińskiego Parku Narodowego i co? Tylny trójkąt po obu stronach porysowany, na rurze też coś jest. Dla mnie to trochę lipa. No i w zasadzie poza amortyzatorem, w Kandsie lepiej to wszystko chodzi - to znaczy korba, piasty. Wczoraj z ciekawości sprawdziłam jeszcze koła, czy nie scentrowane. Nie było co poprawiać.

 

I tak właśnie przy okazji różnych luźnych rozważań, czasem się zastanawiam, czy komuś, kto się nie zna na rowerze, nie dba o niego specjalnie i też nie jeździ na jakieś wyprawy lub treningi, nie lepiej kupić nowy rower za 1000zł co dwa lata niż za 3000zł raz na 5-6?

 

Chociaż to, co piszesz, @Krzysiek, robi wrażenie ;)

 

@Jacku, no właśnie, jakby jeszcze to było połowę tańsze, to może bym się nawet skusiła... E tam, nie może - na pewno bym się skusiła. A jak pomyślę, że to połowa tego, co dałam za rower, to jakoś tak mnie mocno zniechęca.

Odnośnik do komentarza

I tak właśnie przy okazji różnych luźnych rozważań, czasem się zastanawiam, czy komuś, kto się nie zna na rowerze, nie dba o niego specjalnie i też nie jeździ na jakieś wyprawy lub treningi, nie lepiej kupić nowy rower za 1000zł co dwa lata niż za 3000zł raz na 5-6?

 

Co dwa lata wymieniać rower za tysiaka? Naprawdę lepiej wyjdzie się na zakupie za 3000 zł na dłuższy czas. Koła będą mocniejsze, napęd będzie pracował przyjemniej, a i amortyzator będzie lepszy (zwłaszcza jak się upoluje na jesień wyprzedaż roweru, który katalogowo kosztował 3500-4000 zł).

 

W prostym rowerze (zarówno za 1000, jak i 3000 zł), tak naprawdę najważniejsze o co trzeba zadbać, to czyszczenie napędu i wymiana łańcucha, gdy przyjdzie na to pora (ewentualnie jazda na zarzyn i wymiana także kasety, ew. korby/tarcz na korbie).

 

Natomiast reszta elementów, to w dużym uproszczeniu rzeczy, które są jednorazowe, zwłaszcza w rowerze za 1000 złotych. Jeżeli w takim rowerze koła zaczną się szybko rozcentrowywać, to są do wyrzucenia, bo taniej wyjdzie kupić nowe, niż np. przeplatać koło. To samo z amortyzatorem - okej, można psiknąć Brunoxem, czy przetrzeć go szmatką. Ale nie oszukujmy się, jeżeli nowy amor tej klasy kosztuje 150 złotych, to może poza rozkręceniem go w domu, nie ma nawet sensu nieść go do serwisu.

 

Dlatego fakt, faktem, może się okazać, że po zajeżdżeniu niezadbanego roweru za tysiaka, niestety bardziej opłaca się go zezłomować, niż naprawiać. Ale rower za trójkę wytrzyma więcej i będzie się nim przyjemniej jeździło.

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...