Długa trasa rowerem w 24 godziny – jak się przygotować?

Od czasu do czasu odzywa się we mnie głos, który podpowiada – a może by tak spróbować się na jakiejś dłuższej, rowerowej trasie? Tak cztery lata temu przejechałem trasę Łódź – Częstochowa – Łódź (260 km), czy dwa lata temu także do Częstochowy i z powrotem, ale tym razem z tatą na tandemie (290 km).

Do ponownego zmierzenia się z dłuższą – jak dla mnie – trasą, zachęcił mnie start Marcina Hinza, mojego znajomego, w Pierścieniu Tysiąca Jezior. To rowerowy ultramaraton, gdzie jest do przejechania 610 kilometrów, z limitem czasu 40 godzin (rekord to niewiele ponad 21 godzin!). I gdzieś w głowie zaczął tlić mi się pomysł – a może zobaczyłbym, ile kilometrów uda mi się przejechać w 24 godziny? Tak dla sprawdzenia się, bez bicia rekordów, jazdy na zabój, tylko tak jak zawsze – dla przyjemności.

Ten temat ciągle mi umykał, aż w końcu przyszedł wrzesień ze swoją paskudną pogodą. W zeszłym roku o tej porze było gorąco, w tym – niestety padał deszcz. Ale w prognozie pogody pojawiła się w końcu bezdeszczowa noc, z zapowiadaną temperaturą 14 stopni. Uznałem, że jadę teraz albo nigdy (z tym nigdy trochę przesadzam, w momencie gdy piszę te słowa znów zrobiło się pogodnie). Przygotowałem sprzęt, ustaliłem trasę oraz godzinę startu i ruszyłem.

Zapraszam do obejrzenia krótkiej relacji wideo z trasy. Będzie mi bardzo miło, jeżeli zasubskrybujesz mój kanał :)

 

Ostatecznie udało mi się przejechać 330 kilometrów, co zajęło ok. 14,5 godziny samej jazdy (średnia 22,7 km/h) + 7,5 godziny przerw (nie spałem po drodze). Razem 22 godziny, a nie 24, jak planowałem, ale o tym napiszę za chwilę. Przygotowałem dla Was krótki poradnik, jak przygotować się do takiej, ale myślę, że i dłuższej trasy. Będę tam wplatał historię mojego przejazdu.

//Aktualizacja: Wynik ten udało mi się poprawić w 2018 (400 km w 24h) oraz w 2019 (433 km w 24h) na ultramaratonie Pierścień Tysiąca Jezior gdzie przejechałem łącznie 625 km w formule non-stop.

Toruń wypadł mniej więcej w połowie trasy

Ustal ile chcesz przejechać

Mierz siły na zamiary. Jeżeli do tej pory jeździłeś/jeździłaś niewiele, a Twoja najdłuższa trasa wynosiła 20 kilometrów, nie rzucaj się od razu na 200 km czy jazdę przez 24 godziny. Musisz wcześniej się rozjeździć. Warto również zainwestować w licznik lub skorzystać z aplikacji na smartfona, by na wcześniejszych przejazdach wiedzieć, jaką masz średnią prędkość. Dzięki temu będzie można tak zaplanować trasę, by nie okazało się, że zapada noc, Ty jesteś w szczerym polu z rozładowanymi już lampkami, a do domu daleko.

Droga rowerowa we Włocławku

Opracuj trasę

Nawet jeżeli nie masz konkretnego planu na liczbę kilometrów (tak jak ja, w tym przypadku), powinieneś mieć ustaloną trasę oraz cel (punkty na trasie) – tak aby było do czego dążyć. Jazda na zasadzie – pojadę gdzie oczy poniosą, staje się w pewnym momencie mało motywująca.

Koniecznie weź pod uwagę natężenie ruchu na danej trasie, jakość nawierzchni, dostępność pobocza, sklepów, stacji benzynowych. Nie polecam jeździć głównymi drogami, na których nie ma szerokiego pobocza, lepiej wtedy trzymać się spokojniejszych tras. Warto podczas wytyczania drogi spoglądać na Street View, czyli zdjęcia danej drogi, udostępniane przez Mapy Google. Dzięki nim łatwiej jest ustalić, jaki ma ona charakter. Jazda drogą krajową, gdzie pędzi kawalkada TIR-ów, jest wąsko i nie ma pobocza – nie należy do przyjemności i nie jest to bezpieczne.

To w dzień. Natomiast w nocy, gdy ruch słabnie, warto zastanowić się, czy nie wytyczyć trasy tak, aby co jakiś czas mijać całodobowe stacje benzynowe. W dzień tę sprawę załatwiają sklepy spożywcze, w nocy trzeba sobie radzić inaczej :) Stacje najłatwiej znaleźć w miastach i właśnie przy głównych trasach. Jazda krajówką w nocy też niekoniecznie będzie przyjemnością, natomiast warto ją co jakiś czas przeciąć, wjeżdżając przy okazji na stację. Można tam uzupełnić zaopatrzenie, zjeść i wypić coś ciepłego, skorzystać z toalety i się ogrzać. Ja na tym przejeździe praktycznie cały czas jechałem drogą krajową nr 91, która biegnie wzdłuż autostrady A1. Dzięki temu na „starej jedynce” ruch nie był dokuczliwy, a bardzo szerokie pobocze (przez 90% trasy) pozwala na spokojną jazdę. Na innych krajówkach bywa z tym różnie – warto to sprawdzić przed ruszeniem w drogę.

W kwestii nawigowania po trasie, to jeżeli jej nie znamy, warto skorzystać z możliwości, jakie daje telefon komórkowy. Wgrywając jedną z rowerowych aplikacji, będzie nam łatwiej poruszać się wytyczoną trasą. Inną możliwością jest zakup licznika rowerowego z GPS (w podlinkowanym wpisie znajdziesz moje zestawienie modeli do 800 złotych), który posiada możliwość wgrania własnych tras i podążania ich śladem. Jedno i drugie rozwiązanie ma swoje plusy i minusy, ale ostatecznie oba bardzo poprawiają komfort podróżowania. Więcej na ten temat we wpisie – licznik rowerowy czy telefon na kierownicy.

Bądź widoczny, zwłaszcza w nocy

Jeżeli chcesz spróbować jazdy przez 24 godziny, bądź dłuższej, nie obędzie się bez dobrego oświetlenia. Porządne lampki warto mieć zawsze włączone (także w dzień), ale w nocy to absolutna konieczność. Jeżeli jeździsz po asfalcie, przydałoby się co najmniej 500 lumenów w przedniej lampce. Natomiast jeżeli planujesz jazdę także po bezdrożach czy lesie – miło byłoby mieć min. 800 lumenów, tak aby w porę dostrzec wszystkie przeszkody. Ja oprócz mocnej lampki do oświetlenia tego co przed przednim kołem, założyłem na kierownicę drugą, sygnalizacyjną, dzięki której w nocy byłem lepiej widoczny.

Światła nigdy za wiele

Dobrze by było, aby tylna lampka również dość mocno świeciła. Nie musi przyprawiać kierowców jadących za nami o ból oczu, ale powinna być wyraźnie widoczna z bardzo daleka. Na ten przejazd założyłem dwie sztuki, tak abym w nocy był widoczny możliwie jak najwcześniej. Zabezpieczało mnie to również przed ewentualną awarią jednej z nich.

Wszystkie lampki, oprócz tej oświetlającej drogę, są na baterie AA lub AAA. Nie ma problemu aby w razie czego kupić je w każdym sklepie. Natomiast przednią lampę mam ładowaną przez micro-USB i zasilałem ją z powerbanku.

No i nie obejdzie się bez szelek lub kamizelki odblaskowej! Możecie się ze mną zgodzić albo nie, ale to akcesorium sprawia, że jesteśmy widoczni z naprawdę daleka. I nie ma opcji, aby ktoś nas przegapił na drodze. Chciałem kupić szelki odblaskowe, ponieważ są lekkie i zajmują mało miejsca, ale ostatecznie nie zdążyłem i pojechałem w zwykłej, samochodowej kamizelce (ale teraz już je mam i wolę je od kamizelki). Do tego założyłem odblaskową opaskę na nogę, którą na co dzień zabezpieczam spodnie, aby nie wkręcały mi się w łańcuch.

Ważne jest, aby kamizelka czy szelki były wyposażone w szerokie, odblaskowe elementy. W sklepach można nieraz dostać rowerowe kamizelki, które mają wszyte jedynie cienkie, odblaskowe paseczki. Lepiej poszukać czegoś, co bardziej rzuca się w oczy nocą.

Miej się w co spakować

Da się oczywiście pojechać bez żadnych akcesoriów do pakowania, ale to tylko przy założeniu, że będzie przepiękna pogoda, Tobie nie przydarzy się żadna awaria roweru i że na swojej drodze co chwila będziesz spotykać otwarte sklepy (zwłaszcza w nocy). W przeciwnym wypadku, dobrze jest uzbroić się w coś do przewiezienia niezbędnych akcesoriów. Jest kilka możliwości zapakowania się, sposób trzeba wybrać w zależności od tego, co chce się zabrać. Choć od razu napiszę – nie warto nadmiernie przesadzać z ilością rzeczy.

Plecak

Jego plusem jest to, że zazwyczaj każdy jakiś ma, więc nie będzie trzeba nic kupować. Niestety obciąża plecy i zazwyczaj przeszkadza w odprowadzaniu potu. Ale jakiś mały plecaczek do zabrania kilku rzeczy, dla wielu osób może być rozwiązaniem idealnym.

Sakwy

Jeżeli w rowerze masz cały czas założony bagażnik i nie chcesz go zdejmować, to może być najlepsze rozwiązanie. Zawsze można zabrać tylko jedną sakwę, jeżeli masz je dzielone. Albo założyć torbę na górę bagażnika. Natomiast w innych przypadkach, dobrze zastanowiłbym się nad taką opcją. Sakwy są super, można do nich zapakować dużo rzeczy, ale razem z bagażnikiem, dokładają sporo do wagi roweru, więc jeżeli jest to dla Ciebie kluczowa sprawa – zachowaj je na bardziej turystyczne wyjazdy.

Bikepacking

Pod tym pojęciem kryje się cała plejada toreb i torebeczek. Możesz założyć torbę na kierownicę, na ramę, pod ramę, pod siodełko, na wspornik siodełka. Przykłady większych toreb do bikepackingu pokazałem na YouTube. Nie obciążają tak roweru, bagaż można rozłożyć równomiernie, a same torby mogą być naprawdę pojemne.

Vaude Carbo

Torba podsiodłowa Merida

Xiaomi Power Bank 20000 mAh

Na ten przejazd zabrałem torebkę na ramę Vaude Carbo, w której trzymałem dokumenty, kamerę GoPro i jakieś drobiazgi. Do tego Monika pożyczyła mi torebkę pod ramę, do której zmieściłem powerbank Xiaomi o pojemności aż 20.000 mAh (bardzo się przydał) i kilka batonów zbożowych. Niestety, z racji tego, że górna rura w rowerze którym jechałem dość szybko opada, po założeniu takiej torebki musiałem zrezygnować z jednego koszyczka na bidon. Warto wziąć to pod uwagę, zwłaszcza gdy jest gorąco.

Ortlieb Saddle Bag

Aby nie zajmować miejsca w torbie, zamontowałem swoją pompkę Lezyne Tech Drive pod koszyczkiem na bidon. Do tego pod siodełko założyłem torbę Ortlieb Saddle Bag o pojemności 2,7 litra. Mam także torbę SKS Tour Bag XL o pojemności 2 litrów, ale okazała się tym razem ciut za mała.

SKS Raceblade Pro XL

W co jeszcze wyposażyć rower

Nawet jeżeli prognoza pogody nie przewiduje ani kropli deszczu, warto pomyśleć o błotnikach. Gdy mimo wszystko jakiś deszcz się zdarzy, woda wylatująca spod kół, nie działa zbyt dobrze na samopoczucie. A rano, nawet jeżeli nie padało, potrafi zbierać się wilgoć na asfalcie. Ja jechałem z błotnikami SKS Raceblade Pro XL, które swój pierwszy chrzest bojowy przeszły w tym roku w Bieszczadach. Na blogu znajdziecie test tych SKS-ów – bardzo je lubię, ponieważ nieźle chronią przed wodą, a jednocześnie można je w szybki sposób zdemontować.

Drugie akcesorium, które bardzo się przydaje to lusterko. Już kiedyś pisałem Wam o lusterku Zefal Cyclop, a w tym roku do kierownicy typu baranek założyłem mniejszy model Zefal Spy. Dzięki niemu, w 90% przypadków nie trzeba odwracać głowy i widać z daleka nadjeżdżające samochody. Kiedyś nie byłem przekonany do lusterka, ale spróbowałem i teraz nie chcę bez niego jeździć :)

Co ze sobą zabrać

Tak jak pisałem wcześniej, im mniej, tym lepiej. Niepotrzebny bagaż tylko obciąża rower i spowalnia jazdę. Ale warto mieć ze sobą: pompkę, dętkę, łatki, dwie łyżki do opon, skuwacz do łańcucha, narzędzia (ja od lat używam kluczy CrankBrothers Multi). Do tego malutkie opakowanie kremu na odparzenia, np. Sudocrem, zwłaszcza jeżeli chcesz przejechać dystans dużo większy niż Twój ostatni rekord.

Warto mieć ze sobą także podstawową apteczkę. Można kupić gotową, ale polecam skomponować ją samemu (na blogu znajdziecie wpis o rowerowych apteczkach) w zależności od potrzeb. Ja zabrałem plastry z opatrunkiem, bandaż, gazę jałową, coś do odkażania ran (Octenisept), folię NRC (koc ratowniczy, który zmniejsza możliwość wychłodzenia się), tabletki przeciwbólowe, węgiel w kapsułkach i dobry żel przeciwzapalny (tym razem bardzo się przydał, a na kolana i nogi najbardziej pomaga mi Reparil).

Poza tym, cały czas miałem ze sobą żelazną rezerwę w postaci dwóch batonów zbożowych. Warto je trzymać na wypadek np. zamkniętej stacji benzynowej w nocy lub tzw. „odcięcia prądu” na trasie.

Zefal Z Console

Miałem ze sobą także telefon, którego używałem jako nawigacji. Na YouTube pokazałem uchwyt na telefon z którego korzystam. Pisałem wcześniej o powerbanku – warto się w niego wyposażyć, zwłaszcza jeżeli korzystasz z nawigacji albo rejestrowania trasy, a także gdy będziesz ładować z niego lampki.

W co się ubrać

Wszystko zależy od tego jaka jest pogoda. Jeżeli w dzień jest 35 stopni, a w nocy 25, zastanowiłbym się czy nie lepiej przełożyć tak długiej jazdy na inny termin. O tym jak jechać w upale, opowiadałem już na YouTube. Najważniejsza kwestia to krem z mocnym filtrem, dużo odpoczynku w cieniu i dużo, dużo, dużo picia. Ale tak czy owak, nie polecam dalekich tras w upale.

Natomiast jak każdy dobrze wie, w Polsce „idealną” pogodę do jazdy (w dzień i w nocy), mamy może przez 10 dni w roku. Przez resztę czasu, zawsze coś może być nie tak – a to deszcz, a to wiatr, a to poranne zimno. Ja zawsze przed wyjazdem korzystam z pogody ICM-u na meteo.pl oraz norweskiej yr.no Zapomnijcie o długoterminowych prognozach, są nic nie warte. Trzeba patrzeć maksymalnie dwa dni do przodu, później to już loteria. Dobrze jest zerknąć nie tylko na temperaturę i opady, ale także na kierunek i siłę wiatru.

Temperatura o 1:30
Temperatura o 3:50, ale chwilę później zaczęła spadać

Mi prognoza zapowiadała 14 stopni w nocy i kilka więcej w dzień. I choć podczas jazdy chłód mi nie przeszkadza, to nie mogłem nie zabrać ze sobą dodatkowych warstw ubrań. Tym bardziej, że dość mocno wiało (na szczęście w plecy). Podstawa to dobre spodenki – ja mam od dłuższego czasu Pearl Izumi na szelkach. To krótkie spodenki, ale gdyby zapowiadała się gorsza pogoda, oczywiście wziąłbym coś z długimi nogawkami. Ale z racji tego, że najzimniej miało być dopiero nad ranem, a nie chciałem zabierać drugich spodenek, zdecydowałem się wziąć jeszcze nogawki. Używam długich nogawek Etape, które dobrze chronią nogi i kolana.

Do tego zapakowałem rękawki Rogelli, rowerową bluzę Kelly’s z długim rękawem, proste rękawiczki z długimi palcami i najważniejsze, czyli cienką kurtkę z membraną windstopper, która nie przepuszcza wiatru. Ja używam kurtki Gore Element WS AS – nie jest tania, ale przerabiałem już różne kurtki i jednak membrana tego typu najlepiej odprowadza pot na zewnątrz. A ochrona przez wiatrem jest bezcenna. Kurtka jest też do pewnego stopnia wodoodporna, choć jeżeli miałoby mocno i długo padać, wolałbym coś z Gore-Texem.

Do kompletu zabrałem chustę typu buff (przydała się do ogrzania szyi) i cienką czapeczkę pod kask polskiej firmy Brubeck. O kasku chyba nie muszę pisać, bez niego nawet nie ruszajcie się z domu, zwłaszcza jadąc w nocy.

I jeszcze okulary. Kiedyś jeździłem bez nich, ale odkąd kilka razy oberwałem w oko jakimś robakiem (wpływ na to może mieć moja pomarańczowa koszulka), staram się nie wychodzić na rower bez szkieł na nosie. Na wieczór i noc mam okulary z przezroczystymi szkłami. Tym razem jechałem w nich cały czas, ponieważ nie było ostrego słońca i jasne szkła zupełnie mi nie przeszkadzały w dzień. W inną pogodę albo zabrałbym drugie okulary, albo drugie szkła.

//Aktualizacja – Od pewnego czasu jeżdżę w okularach fotochromowych, czyli takich, które dopasowują stopień przyciemnienia do warunków. Jest to oczywiście pewnego rodzaju kompromis, ponieważ nie przyciemnią się tak, jak mocne okulary przeciwsłoneczne, ani nie rozjaśnią się tak, jak szkła przezroczyste. Niemniej jeżeli poszukacie modelu, który potrafi się całkiem mocno rozjaśnić, będzie można jechać w jednych okularach zarówno w dzień, jak i w nocy. Więcej na temat okularów fotochromowych opowiadam w podlinkowanym odcinku Rowerowych Porad.

Ubieraj się zanim poczujesz zimno

Trochę tego wyszło, ale jak się okazało – wszystkie elementy ubioru się przydały. Popełniłem tylko kardynalny błąd, czyli przeszacowałem swoje możliwości jazdy w niższej temperaturze. Tym bardziej, że cały czas wiało. Po prostu za późno zacząłem się ubierać. W kurtce jechałem od samego początku, ale dopiero w środku nocy założyłem nogawki, rękawki i bluzę. To sprawiło, że trochę mnie wyziębiło i niestety za Toruniem miałem sporą przerwę na stacji benzynowej, gdzie dochodziłem do siebie przy kanapkach i gorącej herbacie. Nie ma co kozaczyć i w nocy, gdy informacja o temperaturze bywa zdradliwa (wilgoć!), lepiej trochę szybciej zakładać dodatkowe warstwy odzieży. Nie powinniśmy się oczywiście przegrzewać, ale jak się okazało, nawet po założeniu wszystkich ciuchów, nie było mi za gorąco.

//Aktualizacja – obecnie zamiast bluzy, która zajmuje sporo miejsca, wziąłbym termiczną koszulkę z długim rękawem. Osobiście bardzo polecam polskiego Brubecka i ich koszulkę Active Wool, mam ją już dwa lata i sprawdza się nie tylko zimą, ale także w chłodniejsze noce w inne pory roku.

Ktoś pożałował na wiadukt, no to są szlabany

Pij dużo, jedz lekko ale kalorycznie

Nigdy nie byłem ekspertem jeżeli chodzi o żywienie, ale wiem jedno – na żelach energetycznych ciężko jechać przez cały dzień (i noc). Trzeba zatem zjeść coś porządniejszego. Osobiście nie polecam robienia sobie przerw na schabowego wielkości patelni z ziemniakami i smażoną kapustą (popijanego piwem), ponieważ potem można mieć problem z ruszeniem w dalszą drogę. Lepiej co jakiś czas przegryźć kanapkę, banana, czekoladę, batonika zbożowego, słodką bułkę czy stanąć w przydrożnej restauracji na zupę czy jakieś mniejsze danie. W moim wypadku sprawdzają się również kabanosy – są tłuste, ale szybko dają uczucie sytości i nie trzeba ich dużo zjeść, żeby się najeść. Oczywiście najlepiej samemu wypraktykować, co nam najbardziej smakuje i na co najlepiej reaguje nasz żołądek.

Co jakiś czas, nie robiąc postoju, zjadałem kawałek czekolady lub batona, by stale dostarczać organizmowi paliwa. Warto mieć albo w tylnej kieszonce, albo torbie gdzieś pod ręką coś do przegryzienia. Jak zgubne w skutkach może być „odcięcie paliwa”, przekonał się kiedyś zwycięzca Tour de France – Chris Froome, któremu na jednym z odcinków ekipa nie dowiozła żeli energetycznych (był problem z dostaniem się samochodu do kolarzy). Brytyjczyk nagle stracił wigor i nie był w stanie jechać zaplanowanym tempem. A to zawodowiec, to co dopiero my, amatorzy możemy powiedzieć? :)

Picie jest równie ważne, jeżeli nie ważniejsze. Ja jestem olbrzymim zwolennikiem koszyczka na bidon (a najlepiej dwóch) i popijania podczas drogi przez praktycznie cały czas. Picie dopiero na postoju może się szybko zemścić. Zwłaszcza na długiej trasie zacznie wychodzić brak nawadniania. Pić można np. izotonik własnej roboty, choć ciężko go zabrać w większej ilości ze sobą. Ja potem bazowałem na gotowych izotonikach, przeplatanych sokami owocowymi, które mieszałem z wodą mineralną. Jako bidon polecam model Camelbak Podium, o którym już kiedyś pisałem na blogu. Mam już trzecią sztukę (wymieniam co roku, ze względów higienicznych) – a zaletą tego bidonu jest to, że nie śmierdzi plastikiem.

Ile pić? Ile się da :) Nie możesz dopuścić do tego, aby złapało Cię pragnienie. Po wielu godzinach jazdy, może się zdarzyć, że napoje nie będą „wchodzić” – niestety trzeba się przemóc i pić małymi łykami dalej. Dlatego właśnie zmieniam typy napojów, aby jeden mi się nie znudził podczas jazdy. Ile ja piję? W zależności od temperatury powietrza, piję od pół do jednego litra płynu na godzinę! Dodałem wykrzyknik, ponieważ czasami w internecie napotkacie na głupie komentarze, gdzie ktoś chwali się, że jechał np. 10 godzin i przez ten czas wypił (rzekomo) tylko litrową colę. Nie idźcie tą drogą, ponieważ zwłaszcza w temperaturach przekraczających 23-25 stopni, to bardzo szybka droga do odwodnienia się.

Wisła

Miej plan awaryjny i bądź elastyczny

Na trasie wszystko się może zdarzyć, także miej wyjście awaryjne. Pociąg lub PKS gdzieś po drodze albo kogoś bliskiego, kto w każdej chwili może po Ciebie przyjechać samochodem. Warto być również przygotowanym na zmianę trasy. Mój początkowy plan zakładał, że wyjeżdżam z Łodzi, jadę w kierunku Torunia i po około 11 godzinach zawracam do domu. Tymczasem okazało się, że przez całą noc zgodnie z prognozami, wiatr wiał mi w plecy. W dzień także miało wiać w kierunku w którym jechałem, a w dodatku w okolicach Łodzi rozpadało się. Szybko zmieniłem plany, uznając, że jadę dalej trasą 91 w kierunku Gdańska, dzięki czemu miałem sprzyjający wiatr i lepszą pogodę. Do Gdańska nie udało mi się dojechać (nie zdążyłbym na ostatni pociąg, a musiałem wrócić do domu), tak więc wróciłem z pobliskiego Tczewa.

Bądź rozjeżdżony

Wspomniałem już, że trzeba trochę pojeździć, zanim zabierzemy się za coś większego. Ile? Wszystko zależy od celu i ciężko mi powiedzieć, ile i jak trzeba jeździć, ponieważ nigdy nie byłem pasjonatem treningów, jeżdżę tylko dla przyjemności. Ale to się po prostu czuje z każdym przejechanym kilometrem. Warto także stopniowo zwiększać dystanse. Dziś 50 km, za dwa tygodnie 100 km, za miesiąc 150 km itd. Im częściej będziesz jeździć, tym szybciej forma sama przyjdzie, wyczujesz jakie tempo jest dla Ciebie najlepsze i popracujesz nad zwiększeniem kadencji, jeżeli będzie taka potrzeba.

Zakłady Anwil we Włocławku

Nie zgrywaj twardziela

Gdy na Facebooku Rowerowych Porad pochwaliłem się przejechanym dystansem, jeden z czytelników zapytał, czy nie miałem problemów z koncentracją. W końcu jazda bez snu może wpłynąć na to, jak zachowujemy się za kierownicą. Chwilę przed wyjazdem (ruszyłem o 19:30, tak aby przejechać „najgorsze” na początku) przespałem może 1,5 godziny, niestety na więcej zabrakło czasu. Ale jak się okazało, nie miałem żadnego problemu z sennością czy brakiem koncentracji. Samochodem czy motocyklem raczej nie dałbym rady jechać bez przynajmniej zdrzemnięcia się po drodze. Ale tam siedzimy praktycznie w bezruchu, non stop w tej samej pozycji. A na rowerze cały czas ruszamy nogami, co poprawia krążenie. To trochę jak wyjście na dyskotekę czy wesele, gdzie człowiek bawi się do białego rana :)

Ale! Jeżeli tylko czułem, że nie mogę jechać – od razu odpuszczałem i robiłem przerwę. Bo od założonego celu ważniejsze jest zdrowie. I tak robiłem pod koniec trasy, przejeżdżane odcinki były coraz krótsze, a przerwy dłuższe. A spać zachciało mi się dopiero w pociągu.

//Aktualizacja – Na moich dotychczasowych (raptem dwóch), prywatnych próbach sprawdzenia się w jeździe przez 24h, startowałem wieczorem. Robiłem tak, ponieważ chciałem przejechać noc „na świeżości”, a nie jechać nocą po całym dniu pedałowania. Niestety nie przewidziałem jednego – przed startem warto się wyspać, a spanie w dzień nie należy do najprostszych (przynajmniej dla mnie). Dlatego ostatecznie ruszałem po wymuszonym, niezbyt długim śnie. I ostatecznie wychodziło, że jechałem bez prawdziwego snu dłużej niż 24 godziny.

Na Pierścieniu Tysiąca Jezior startowałem około godziny 9:00 rano i nie miałem problemu z późniejszą jazdą w nocy, ponieważ byłem dobrze wyspany. Przy podejmowaniu kolejnych prób jazdy na 24h, będę już ruszał rano. Startów wieczorem nie uważam za błąd, po prostu wypraktykowałem, że rano dla mnie jednak jest lepiej. Wy musicie to sami rozważyć.

Przyjaciel każdego rowerzysty – przystanek autobusowy :)

Bądź w pełni sił

Trzy dni przed tym przejazdem brałem udział w poznańskim Bike Challenge. Znów udzieliła mi się atmosfera i przejechałem trasę na 95% moich obecnych możliwości (średnia 33 km/h, czyli sporo, sporo więcej, niż na co dzień). Choć nie jechałem „na zabój”, to i tak przeciążyłem trochę prawe kolano. I niestety kilka dni później, na jakimś 80. kilometrze zaczęło się odzywać. Tak jak napisałem wcześniej – za późno je osłoniłem od wiatru i za późno zacząłem smarować. Tak czy owak, jechałem tak, aby je oszczędzać, a gdyby tylko zaczęło mi przeszkadzać, od razu przerwałbym jazdę. Na szczęście to było tylko lekkie przeciążenie stawów i udało mi się jechać przez te 22 godziny. Ale następnym razem po jakimś intensywnym przejeździe, odczekam kilka dni więcej zanim wybiorę się na kolejny :)

Zamek Krzyżacki w Świeciu

Podsumowanie

To chyba najważniejsze porady. Pozostaje kwestia czy jechać samemu czy w więcej osób, ale to już zależy od Ciebie. W grupie jest raźniej, bezpieczniej, można się schować przed wiatrem za kimś i jest ciut większa motywacja do jazdy. Ale z drugiej strony, jadąc samemu ma się wolną rękę jeżeli chodzi o tempo czy liczbę i długość przerw. Ja preferuję jazdę solo :)

Śmiało piszcie w komentarzach, ile kilometrów udało się Wam przejechać w formule non-stop (czyli bez spania w hotelach, na biwakach). Ja na pewno nie powiedziałem ostatniego słowa, popracuję nad kondycją i w przyszłym roku spróbuję jeszcze raz. Bo coś czuję, że jestem w stanie przejechać więcej.

Aktualizacja – i tak jak wspomniałem we wstępie do tekstu, udało się poprawić ten wynik :)

 

Zapraszam do lektury innych wpisów związanych z długimi trasami rowerowymi:

1. Długa trasa rowerem w 24 godziny – jak się przygotować

2. Jak przejechać 300 km w jeden dzień (autor: Maciej Sobol)

3. 400 km w 24 godziny

4. Lista ultramaratonów rowerowych

5. Ultramaraton Pierścień Tysiąca Jezior

6. Ultramaraton Piękny Wschód

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 

156 komentarzy

  • Szacun za 330 km ale bardziej za samotne 22h w siodle. Ja w tym roku szarpnąłem się na ponad setkę jednego dnia (66 rano i 66 popołudniowy powrót) Tak jak piszesz rozjeżdżałem się stopniowo. Codziennie do pracy 2x13km, weekendy po 40km, potem 50, kolejna trasa 75. Kusi mnie 140km na raz (do rodzinki rowerem zamiast tradycyjnego auta ?) ale pewnie to w przyszłym roku

    • Ja po prostu lubię jeździć sam :) W ogóle mi to nie przeszkadza. Muszę tylko mieć jakiś konkretny cel, żeby podtrzymywało mi to motywację, no i muszę mieć w słuchawkach cichuteńko puszczoną muzykę albo jakiś podcast. I się jedzie :)

      • Ciekawi mnie temat przerw w takiej długiej trasie. Poprostu stop na ustalony czas, siadasz na przekąskę, spacerujesz, ćwiczysz? W innych trasach opisywanych na blogu to zwiedzanie, foto, lokalne jedzonko ? A jak w trasie 24h?

        • Zazwyczaj jak jeżdżę turystycznie, to robię tak, że staję co jakiś ustalony dystans, np. 20-25 km, na ustalony czas, na początku krócej, potem trochę dłużej. Mam zazwyczaj wszystko pi razy oko wyliczone, tak aby się z jednej strony nie spieszyć, a z drugiej, zdążyć dojechać na nocleg.

          Natomiast tutaj wszystko mi się posypało :) W nocy z naturalnych przyczyn nie widziałem wskazań licznika, a że wyczerpywała mi się bateria, nie chciałem włączać podświetlania zbyt często. Na postojach łapało mnie rozleniwienie, ale na początku jeszcze starałem się nie stawać na dłużej niż 10 minut. Potem, gdy mnie przechłodziło, miałem dwie długie przerwy, jedną przed i drugą za Toruniem. A potem też miałem dość długie postoje, ze względu na kolano. Także teoria, teorią, a potem trasa przynosi praktykę :)

          A co robię na postojach? To zależy gdzie stanę, jeżeli na przystanku to zazwyczaj ściągam buty i siedzę. W lato siadam na ziemi, jeżeli mam co podłożyć pod tyłek. Raczej nie ćwiczę, może poza kilkoma przysiadami czy podciąganiem stóp do pleców, w ramach delikatnej rozgrzewki przed ruszeniem dalej.

  • Sam będę musiał za jakiś czas spróbować, podobnie jak Ty, jazdy non-stop przez 24h. Może nawet uda mi się nakłonić swoją „drugą połówkę” do tego choć nie przepada za jazdą nocą za miastem. Na obecną chwilę mogę się pochwalić raptem 140km z Włocławka przez Toruń do Grudziądza. Muszę przyznać, że byliśmy bardzo zaskoczeni (jechaliśmy we dwoje), że aż tyle udało nam się wykręcić, bo dzień przed rekordowymi kilometrami mieliśmy już w nogach prawie 120km z Łodzi do Włocławka :-)

    • W nocy bardzo poprawia komfort mocna lampka z przodu. Kiedyś jeździłem z taką 300 lumenów i myślałem, że jest super i lepszej mi nie trzeba. Dopóki nie zacząłem jeździć z taką, która daje 800 lumenów :) Odpowiednio ustawiona, tak aby nie oślepiać kierowców, sprawia, że jedzie się dużo przyjemniej.

  • Takie-tam z lipca. ;-) http://czach.bikestats.pl/1605835,Tour-de-PoMorze-2017-ultramaraton-kolarski.html
    Na starcie rano: 15 °C, w dzień: 29 °C, w nocy: 9 °C, w dzień: 36 °C, wieczorem: 14 °C
    Oczywiście jazda w grupie.

  • Gratulacje! Ja w tym roku świętowałem Boże Ciało :) pokonując samotnie 205 km w dużej pętli wokół Poznania. Zajęło mi to prawie 7:45 h jazdy i niecałe 9 h w sumie, średnia prawie 26,5 km/h. W gratisie załapałem się na 7 procesji :D Miało to być przygotowanie pod trasę Poznań-Berlin i z powrotem w 2 dni (260 km x 2), ale ze względów rodzinno-logistycznych nie wyszło. Może w przyszłym roku. https://uploads.disquscdn.com/images/5fc66f54603f5b98b78c51d0204138101ec9fd0a0100720510e5d9e15a3627ed.png https://uploads.disquscdn.com/images/01586f32b7e5d048c6845094eea67e49712fa592c5d0f581bc7252d3bd8c1aeb.png

    • No fajnie. Miałem zamiar w tym roku zrobić ok 190km. Wypadek i zmiana pracy pokrzyżowały te plany. Mój dotychczasowy rekord to 156km. I jakies 2000 metrów wzniesień. Jutro biorę udział w wyścigu na 80km i 1400m wzniesień

  • Super wynik, gratuluję :) Mój rekord jest dużo niższy, ale przecież tak naprawdę nie chodzi o cyferki, a o emocje, dawanie z siebie wszystkiego i radość z jazdy :) Ponad rok temu zrobiłem trasę na ok 175 km, z wyjazdem w dzień i powrotem w nocy, w domu byłem przed 6-tą, razem ze wschodem słońca – wrażenia bezcenne :)

    • Oczywiście, że tak, ma być przyjemność i uśmiech na ustach, a nie „zazdrość”, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto przejechał więcej od nas :)

      • Dokładnie. Ja jestem totalnie pozbawiony genu rywalizacji, także trzymam kciuki za wszystkich i ich rekordy :)

  • W tym roku przejechałem 350 km w 13 netto jazdy i 17 brutto, wiec podzielę się moimi spostrzeżeniami.
    Uważam, że lepiej wyjeżdżać rano niż wieczorem. Sam napisałeś ze ruszyłes po 1.5h snu. Jak położę się np o 21 i ruszę o 4 rano to mam spokojnie ponad 6 snu przed długim wysiłkiem. Warto też użyć lemondki. Nie chodzi tylko o areodynamike ale głównie o odpoczynek dłoni i tyłka. No i zdecydowanie trzeba skracać przerwy bo długie tylko wybijają z rytmu.
    Trasę warto podzielić sobie na odcinki. Np ja miałem 1 odcinek 150 km (taki był ślad w nawigacji), 2 wyniósł 110 km i ostatni 90 km. U mnie było inaczej bo przejechałem całą zaplanowaną trasę.

    • Hej, świetna trasa :)

      Jeżeli chodzi o porę wyjazdu, to wszystko zależy od indywidualnych preferencji. Jeżeli jechałeś 17 godzin brutto, to faktycznie wyjazd z samego rana brzmi spoko. Wyjeżdżasz o 4 i dojeżdżasz o 21 – czyli praktycznie w ogóle nie jedziesz w nocy, jeżeli to lato.

      Natomiast jeżeli chce się jechać 24 godziny, warto zastanowić się, czy nie lepiej wyjechać wieczorem (zdrzemnąć się wcześniej i trochę dłużej niż ja) i zrobić „najgorsze”, czyli noc, właśnie na start. Moim zdaniem, jeżeli mamy mieć spadki koncentracji, to lepiej aby przyszły w dzień, a nie w nocy – będzie łatwiej zrobić gdzieś postój.

      Ale to oczywiście wszystko indywidualne preferencje. Są wśród nas sowy, są i słowiki. Ja nigdy nie miałem problemów z siedzeniem do późna, natomiast o 4 wstaję, jeżeli NAPRAWDĘ nie ma innej opcji (np. na pociąg).

      A jeżeli chodzi o dzielenie trasy na odcinki, to nie łapię. Chodzi Ci, żeby do pamięci nawigacji wpisywać trasę odcinkami?

      • Hej Łukasz,
        Co do godzin wyjazdu, to oczywiście rozumiem motywację w sprawie Twojego wyboru. Jeżeli jednak wyjeżdżamy po cały dniu (np o 19, bo zakładam, że nie spaliśmy w ciągu dnia) to i tak jazda 24h oznacza, że będziemy np 12h na nogach w ciągu dnia + kolejne 24h na rowerze.
        Ja też jestem „sową”, ale dla mnie ruszenie po całym dniu, to jednak za duże obciążenie.

        Co do podzielenia sobie trasy, to jest to zabieg czysto psychologiczny. Jak mam trasę w nawigacji odcinkową, to inaczej się to odbiera. Umysł nie skupia się na tym, że jeszcze 250 do mety, tylko np 50 do końca danego odcinka. Ja np po pierwszym odcinku 150km miałem zaplanowany obiad. Człowiek nie skupia się co będzie dalej tylko na tym małym fragmencie.

        Jeszcze co do przerw, to u mnie mimo planów przerw 3h wyszło 4h. Powodem była mała kontuzja (dokuczające pasmo biodrowo piszczelowe). Generalnie postoje warto robić, ale trzeba je skracać do minimum, bo wtedy dużo łatwiej na nowo rozruszać organizm.

        • Każdy jest inny, i tak wolałbym jechać nocą, po całym dniu pracy, niż jechać nocą, po całym dniu jazdy. Oczywiście, najbardziej polecam po prostu wyspać się przed jazdą, o którejkolwiek byśmy nie ruszali :)

          A, z tym podziałem, to w ten deseń. Tak, to jest pomysł, jeżeli kogoś „przeraża” duży cel. Natomiast mnie motywuje :) Choć nie powiem, w pewnym momencie zaczynam odliczać, ile mi jeszcze zostało. Tym razem odliczałem podwójnie, bo musiałem zdążyć na pociąg :D

  • gratuluję podjęcia takiego wyzwania! ile łącznie zrobiłeś przerw i ile litrów płynów wypiłeś? dla mnie najtrudniejsze jest zawsze nawodnienie, wydaje mi się że dużo piję w trakcie bardziej intensywnej lub dłuższej jazdy (pow. 5 godz) a potem suszy mnie jeszcze przez dobę, jak można tego uniknąć? czy na trasie przydarzyły Ci się jakieś niebezpieczne sytuacje? mam nadzieję że nie, pozdrawiam :)

    • Dzięki :) 14,5 godziny samej jazdy + 7,5 godziny przerw. Niestety przerwy wyszły mi zdecydowanie za długie, ale wyjaśniłem w tekście, dlaczego tak się stało.

      Niestety nie wiem ile wypiłem, na krótkich trasach jestem w stanie sobie przypomnieć, a tutaj straciłem rachubę. Na pewno sporo, choć temperatura ani razu nie przekroczyła 20 stopni, więc na pewno mniej, niż gdyby było 25-30 stopni.

      Jeżeli chodzi o suszenie, to trzeba pić :) Najlepiej izotoniki. Niekoniecznie tylko takie napoje, ale u mnie w co drugim bidonie lądował właśnie taki napój.

      Na tej trasie nie przydarzyło mi się absolutnie nic niebezpiecznego. W nocy widziałem lisa i sarnę, i to w sumie wszystkie nietypowe atrakcje, jakie mnie spotkały :) Mało przyjemny był wjazd do Torunia, gdzie remontują drogę i jest bardzo wąsko, a ja wjeżdżałem w porannym szczycie. Ale takich sytuacji się nie uniknie :)

  • Witam Panie Łukaszu, a nie lepiej byłoby kierować się Grudziądz zamiast na Świecie? Skrecając w Stolnie w prawo zaoszczedzilby Pan kilkadziesiąt kilometrów i napewno dojechał do Gdańska. W tamtym roku z Radogoszacza w Łodzi do centrum Gdańska wyszło mi dokładnie 339km. A i pytanie…..jak ocenia Pan realne szanse na powodzenie właśnie takiej trasy (łódzki Radogoszcz – Gdańsk) w 18 godzin? Rower planowany to Triban 540

    • Cześć, mapa Google pokazuje mi, że oszczędziłbym 3 kilometry. Jechałem kiedyś przez Grudziądz, gdy pedałowałem na Blog Forum Gdańsk. I drogę nr 55 bardzo źle wspominam. Jest wąsko, nie ma pobocza, a ruch jest duży.

      Mi wyszło 330 kilometrów do Tczewa, ponieważ nie jechałem prosto na Gdańsk. Wyjechałem z Retkini i pojechałem na Konstantynów, potem Aleksandrów i dopiero Zgierz. Dzięki temu dołożyłem sobie trochę kilometrów, jednocześnie nie przejeżdżałem przez całą Łódź, stając co chwila na światłach. Gdybym od razu planował dojechać do Gdańska, pojechałbym od razu na Zgierz. No ale plany były inne, miałem zawrócić po 11-12 godzinach.

      A 339 km w 18 godzin (zakładam, że pytasz o czas brutto, czyli z postojami), jest jak najbardziej do zrobienia. Sam bym mógł tak pojechać, gdybym miał wypoczęte kolano i gdybym się nie wychłodził, bo przerwy miałbym krótsze. I w sumie można w lato kombinować nad wyjazdem o 4 i dotarciem na miejsce o 22.

    • Cześć, Dawidzie a jeszcze w tym roku planujesz tę trasę? I co byś powiedział na towarzystwo z LDz do Torunia? Ewentualnie czy masz ochotę na trip do Bydgoszcz główna i powrót pociągiem do Łodzi? No oczywiście przy jakimś wietrze z południa/południowego wschodu żeby był lepszy fan.

      • Trasę planuje napewno już w przyszłym roku. Myślę że teraz aura średnio sprzyja tak dalekiej wędrówce. Coraz krótsze dni, deszcze i pizgawa w nocy. Jeśli chodzi o trasę to wręcz wiem ze w mojej głowie to 300 zakiełkowało na dobre i juz chyba tego nie da się zmienić:)

        • OK, jak coś daj znać. 300 km to może rzeczywiście już za długo na tę porę roku, ale póki w nocy jest chociaż 5 st, to korzystam. A chciałbym zakończyć sezon jakąś dłuższą przejażdżką z wiatrem (Ldz-Bydgoszcz, albo Ldz-Wrocław ;)

  • Ja w sierpniu z Łodzi do Stronia Śląskiego przez Czechy:
    https://www.strava.com/activities/1143301897 – 310km, średnia: 28,5, czas netto: 10:53, brutto: 13:30
    i parę dni później powrót odrobinę krótszy:
    https://www.strava.com/activities/1143334115 – ostatnie 100km z bolącym przeciążonym kolanem.

    Z ekwipunku wożę: 2 dętki, zestaw naprawczy łatki + klej, multitool z kluczami, rozkuwaczem i łyżkami do opon, zapinki do łańcucha, pompkę na sprężone powietrze (polecam taką z Decathlona – wcześniej miałem droższą Zefala i przy zdejmowaniu zdejmowałem razem z wentylem :-/) i 2 naboje CO2, rękawiczki ochronne – żeby się nie ubrudzić np przy zmianie dętki. Na kierownicę mam uchwyt Topeak wodoodporny na telefon – polecam i mapy LocusMap – warto zapłacić 30 PLN na premium i można ściągnąć całą Polskę i jeszcze jeden kraj i mieć mapy offline. Jechałem właśnie na mapach offilne z wgranym śladem trasy – można to zrobić na desktopie przy pomocy https://www.gpsies.com – wtedy wystarczy tylko włączony GPS. Na ten wypad miałem jeszcze Camelbaka z bukłakiem. W plecaku oprócz bukłaka nie mieści się wiele – dokumenty, klucze od domu. Resztę mam w małej torbie podsiodłowej i w jednym 'bidonie’ – co jest pojemnikiem na inne rzeczy.
    Z tyłu w kieszeniach koszulki żele, batoniki itd., ale jak napisał Łukasz ani nie jest to super smaczne, ani nie da się na tym 'pociągnąć’ cały dzień. Ja posiłkowałem się jeszcze hotdogami na stacji, może być jakiś energetyk.

    Zatrzymywałem się głównie na stacjach i tam już w zależności od obsługi różne sytuacje – ale z reguły jak się grzecznie pytałem, czy można z rowerem wejść i coś kupić (nie wożę ze sobą zapięcia) – to nie było problemu, wręcz na jednej stacji pani z obsługi schowała mi rower na zaplecze, żebym mógł skorzystać z toalety, zjeść, napić się herbaty itd :)

    Aha – dobrze popracować nad techniką jazdy. Jak zaczynałem jeździłem bardziej siłowo i wręcz dziwiłem się jak ktoś jeździł inaczej. No ale na naukę nigdy za późno. Poczytałem trochę, kupiłem licznik z czujnikiem kadencji i przestawiłem się na jazdę z kadencją 90+. Przy takiej jeździe mniej obciążamy stawy, a i przy jakiejś kontuzji łatwiej wrócić do domu.

    Generalnie i tak nie przewidzimy wszystkiego – kiedyś jechałem na działkę i zerwała się linka od tylnej przerzutki. Raz że nie miałem zapasu, a dwa przy klamkomanetkach wymiana nie jest prosta – na razie nie umiem tego sam zrobić ;) Jak jest blisko domu to można kogoś z samochodem spróbować poprosić o podwózkę, a gdzieś dalej to chyba tylko pociąg.

    Pozdrawiam!

    • Ja na stacjach benzynowych po prostu opieram rower przy wejściu. Mało to bezpieczne, ale liczę na to, że nikt przy kamerach nie będzie kradł roweru. Wiem, że to naiwne, bo w necie jest mnóstwo nagrań, gdzie ktoś wynosi rower z monitorowanego osiedla. Kurczę… muszę pomyśleć nad czymś bezinwazyjnym, co pozwoli zabezpieczyć rower przed „przypadkowym” odjechaniem.

      A jak zerwie się linka od przerzutki, to zawsze można skrócić łańcuch i jechać na jednym przełożeniu. To na wypadek, gdyby do jakiejkolwiek komunikacji było dalej niż kilka kilometrów :)

      • Też zostawiam przy wejściu rower – jak zeby inaczej, z mieszanymi uczuciami – ale trzeba być idiotą, ze ktoś miał przypadkowo wziąć rower i zwiać ;-)

        • Idiotów niestety nie brakuje :( Ale mam nadzieję, że aż takich śmiałków jest malutko. Na stacji benzynowej prędzej można spotkać miłośników trunków, którzy pytają jaką trasą się jedzie :D

          • Do takich szybkich zakupów w sklepie zapinam rower na tanią (i lekką!) linkę. Chodzi mi o to, żeby rower nie skusił kogoś przypadkowego.

  • Nasuwa się pytanie. Po co odzież termiczna, skoro kamizelka odblaskowa nie przepuszcza powietrza ? Na większości stacji paliw można kupić odblaski

    • Hej, nie łapię pytania. Chodzi Ci o to, że taka kamizelka będzie robić za warstwę ogrzewającą (nie będzie), czy o to, że nie będzie dobrze oddychać (ale to wtedy pytałbyś nie o odzież termiczną, a o oddychającą) – ale taka luźna kamizelka samochodowa nie przeszkadza w ogóle w cyrkulacji powietrza. Zresztą w nocy jest chłodniej i człowiek się tak nie poci.

      Tak czy owak, w tekście napisałem, że najlepszym rozwiązaniem są szelki odblaskowe, w które jeszcze się nie zaopatrzyłem. Można oczywiście dodatkowo okleić odblaskami rower, ale najlepiej mieć jeszcze coś dużego na sobie.

      • Odzież termiczna oddycha, na tym polega jej podstawowe działanie. Kamizelka ani nie oddycha ani nie chroni przed zimnem. Zdecydowanie lepsze są opaski na nogach.

        • O widzisz, zapomniałem napisać, że miałem opaskę na nodze. Zaraz dopiszę :)

          To ja jeszcze raz napiszę – taka samochodowa „fruwajka”, zaburza oddychanie pozostałych warstw w minimalnym stopniu (myślę o temperaturze rzędu 15 stopni). Ja przynajmniej nie odczułem, że ją mam na sobie w żaden sposób.

          Tak czy owak, najlepsze są szelki, bo najbardziej widoczne, ale jeżeli się takich akurat nie ma, lepsza będzie kamizelka samochodowa, niż nic.

  • Gratulacje! Mój rekord to 100 km w jeden dzień (wiek 64 lata) W tym roku był plan wyjazdu do brata rowerem zamiast autem 96 km w jedna stronę. Niestety w czerwcu miałem kraksę i paskudne złamanie nogi, więc jazda przełożona na 2018 rok.

  • Łukaszu, a kiedy jechałeś? Pytam bo piszesz o tym ciągłym piciu i dwóch bidonach i jakiejś super temperaturze w nocy. A jak teraz jechałem w sobotę (30.09) z Ldz do Włocławka i z powrotem i tak około godz 6, na tym wyświetlaczu na obwodnicy Kowala (chyba go sfotografowałeś) miałem 6 stopni. Tak więc na całej trasie moje picie ograniczyło się tylko do tego co ze sklepu w sumie dwa razy i pod koniec przed Zgierzem kiedy zawartość bidonu się już ogrzała. Bo do godziny 11 nie odważyłem się pić tego co w bidonie. Generalnie jakoś to przewidziałem i wcześniej ćwiczyłem rzadkie picie, ale jest to dość upierdliwe. Polecasz jakiś bidon termiczny, taki żeby np. przy 5 stopniach na zewnątrz po jakiś 4 godzinach temperatura plynu była zdatna do picia? Czy jak coś to lepiej jakiś zwykły termos wziąć, bo tańsze to i lepiej temperaturę trzyma?

    • Jechałem 13 i 14 września, trafiłem na fajne okienko pogodowe.

      Co do „ćwiczenia rzadkiego picia”, to słyszę to już któryś raz i nie jest to dobre. Organizm nie wyczaruje sobie płynów sam z siebie. Oczywiście, w niższej temperaturze mniej się pocimy, stąd mniejsze zapotrzebowanie na wodę. Ale tak czy owak, lepiej stanąć po drodze, kupić sobie na stacji herbatę i część wody po prostu dolać do bidonu.

      Jeżeli chodzi o bidon termiczny, który w 5 stopniach utrzyma temperaturę przez 4 godziny… to już raczej w grę wchodziłyby jakieś termosy, pewnie są jakieś cienkie, rowerowe, choć musiałbym poszperać w tym temacie. Camelbak robi lekko izolowane bidony, ale wątpię żeby utrzymywały ciepło tak długo.

      Na zimę mam taki termos i trzyma temperaturę rewelacyjnie: https://roweroweporady.pl/termos-coleman-1l-test/
      Oczywiście popijanie podczas jazdy odpada :(

      • Długo trzyma temperaturę taki termosik pasujący do koszyka na bidon: https://www.decathlon.pl/kubek-termiczny-035-l-id_8331659.html Niestety nie da się z niego popijać w trakcie jazdy. Jeżdżąc w zimie używam też konfigurację z dużym termosem w sakwie i małym w koszyku – ten mały słabo trzyma ciepło (max 2-3 godziny żeby pić wyraźnie ciepłą herbatę), ale za to da się popijać i w trakcie jazdy. Dopełnianie na postojach małego termosika z dużego pozwalało mieć i wygodę i stale ciepłe picie.

      • Wiem, najlepiej pić w miarę często, ale przy tych temperaturach do 3-4 godzin jazdy nie mam wielkiego zapotrzebowania na picie i na postój w ogóle. Termos to chyba rzeczywiście najlepsze rozwiązanie. A ten coleman 1l, to raczej do plecaka, w koszyk chyba nie wejdzie?

  • To jeszcze co nieco ode mnie z mojego przykrego doświadczenia. :P

    1. Miej nawigacje. Ja wgrałem ślad zawodów do bikeGPX i się bardzo sprawdził ale telefon jest prądożerny, więc włączałem ją tylko w newralgicznych punktach. Lepiej mieć dodatkowo papierowy spis z numerami dróg i miejscowościami, tak by móc po takim spisie przejechać całe 610 km (jeśli mówimy o P1000J, a nie sprawdzeniu siebie na znanej trasie). Mapa taka powinna być cały czas w widocznym miejscu.

    2. Opady. Przygotuj wszystko tak jakby miało lać. Jeśli nie masz wodoodpornego telefonu, rozwiąż ten problem jakoś. Ważne by telefon z mapą był łatwo dostępny i „włączalny”. Mój iPhone jest wodoodporny ale touchID nie działał gdy był zalany deszczówką. Możesz mieć wgrany ślad mapy do komputerka rowerowego, który nie zjada tyle prądu ALE zasilanie i tak jest potrzebne na 30h jazdy. Przemyśl poprowadzenie i osłonienie kabli od schowanego (przed deszczem) powerbanka do twojej nawigacji. I przetestuj czy to na pewno działa bo mi garmin (zegarek) coś się nie chciał czasami ładować podczas jazdy.

    3. Dostępność. Mapa, picie, coś do przekąszenia w trakcie jazdy – te produkty muszą być super łatwo dostępne. Zatrzymywanie się by sprawdzić mapę może być bardzo irytujące. Pamiętaj, że możesz być skrajnie zmęczony, psycha może być ubita przez nawet jakieś drobne szczegóły.

    4. Ubrania. Najzimniej będzie pewnie nad ranem. W środku nocy możesz mieć wrażenie, że jest przyjemnie ciepło i ci wszyscy ostrzegający przed zimnem się nie znają. Ale organizm pracuje całą noc, ciągle powoli się wyziębia, a temperatura też spada w ciągu nocy by minimum osiągnąć nad ranem, a nie w środku nocy. Ja właśnie przez zimno (no i kolano :P) miałem największe problemy.

    Powodzenia i… nie zazdroszczę pomysłów. :P

    • Aha no i z uwagi na jazdę nocą: światełka, światełka, odblaskowe wszystko i jeszcze raz światełka. ;) I zapasowe baterie do światełek + najlepiej nowe baterie zamontowane przed długą jazdą. Lampki na zwykłe baterie świecą dłużej i szybciej można je wymienić (tzn. baterie). Chyba że znowu chcesz z powerbanka zasilać lampkę na USB… wtedy lepiej mieć zapasowego powerbanka :P

      • Ja tylko przednią lampę doładowywałem z powerbanku, dlatego mam pb o pojemności 20.000 :) Ale resztę lampek, które działają na miganiu po kilkadziesiąt godzin, mam na akumulatorki AA/AAA i wyrobiłem w sobie nawyk regularnego ładowania, nawet jak nie są rozładowane. Tak aby zawsze były w gotowości, zresztą na akumulatorkach trochę inaczej wygląda oddawanie prądu, niż w bateriach.

        • Na dłuższe nocne jazdy fajne są lampki na wymienne akumulatorki 18650. Ja mam Convoy S2+, z maksymalnym prądem 1,4A, normalnie w nocy jeżdżę na 0,6A. Moje akumulatorki wytrzymują ok. 2 godziny w maksymalnym trybie 1,4A i 4-5 godzin w średnim trybie 0,6A. A gdy jedziemy oświetloną ulicą, można przełączyć na najniższy tryb.

          • Lampka rowerowa na wymienne akumulatory? No proszę cię ;) Wielokrotnie mijam ludzi z Convoy S2+ którzy mają wyłączone lampki gdy tylko zapada zmrok (no bo szkoda rozładowywać aku) a gdy zrobi się ciemno to oszczędzają jak tylko się da z siłą światła.

            Ja tam wolę jechać w nocy z 1000 lumenów gdzie przez pierwsze 2 godziny lampki są zasilane z akumulatorków a potem przełączają się automatycznie na powerbanka który pozwala przejechać całą noc bez żonglowania ogniwami zwłaszcza w zimniejsze dni czy deszczową aurę.

            Tak na marginesie – w przepisach nie ma zapisu, że jeśli jedziesz oświetloną ulicą to możesz mieć słabsze światła bo może tobie to wystarcza ale kierowca z drugiej strony nie zauważy cię w porę i doprowadzi do wypadku. Przepisowe 150 metrów obowiązuje każdego rowerzystę.

    • 4. No właśnie to mnie zgubiło na tej trasie. 14 stopni o 4 nad ranem, ale spora wilgoć, wiatr, a potem temperatura szybko spadła. A ja jej nie kontrolowałem. No i się wychłodziłem, nawet nie wiem kiedy. Ale następnym razem będę o to dbał :)

    • @MarcinHinz:disqus
      1. smartfon smartfonem ale dedykowana nawigacja jest tutaj najlepszy wyborem ;-) + powerbank
      2. ja mam problem z powodu aparatów słuchowych (siłą rzeczy nie są wodoodporne) i muszę mieć szczelne etui do telefonu ( mozna kupić za parę złotych w decathlonie). Co do garminowskich urządzeń, trzeba dobrze zabezpieczyć porty usb od urządzenia i powerbanka (z doświadczenia znajomego, w Edge 1000 jest trudno ostatecznie zalać ale może przez chwile świrować) . Podobnie jak z samsungiem S7
      3. I warto mieć kasę przy sobie, nie wszedzie można płacić kartą a co dopiero zbliżeniówka z telefonu.
      4. Też słyszałem o tym, ze noc wcale nie jest taka chłodna ale nad ranem potrafi przymrozić i … lepiej za wczasu przygotować się do momentu wschodu słońca a chwile później można z powrotem sie rozebrać ;-)

      • 1. Dedykowana nawigacja + powerbank jest najlepszy wyborem?
        Chłopie.. kupujesz garmina z serii GPSMAP i zapominasz o wymianie akumulatorów przynajmniej przez weekend ;)

        2. Co do garminowskich urządzeń, trzeba dobrze zabezpieczyć porty usb od urządzenia i powerbanka.
        W przypadku Gamina patrz pkt. 1 a jeśli chodzi o powerbank to wodoszczelna kieszonka wystarczy by ochronić powerbanka.

        • Ad 1. Równe dobrze można mieć gps loggera i cieszyć się niemalt tygodnoowym czasem pracy. no widzisz, ja zwróciłem uwagę na sprzęt do turystyki / treningu rowerowego. Ty zaś na typowo trekingowego – troche inna para kaloszy ale ostatecznie całkiem dobra propozycja.

          Ad 2. Zapomniałem dodać, ze to jest jedyna sytuacja. zaś jak masz zaślepki dobrze ułożone, to można jechać w rzęsistej ulewie i cieszyc się działaniem urządzenia :) co powerbanka to owszem, wodoszczelna kieszonka ale również etui za 20zł z Deca.

          • Ja właśnie zwróciłem uwagę na sprzęt do turystyki & treningu rowerowego gdzie ważna jest niezawodność oraz uniwersalność bo.. jak przejedziesz te kilkadziesiąt km drogi to ściągasz takie urządzenie jednym ruchem (GPSMAP to umożliwia), w czasie posiłku przeglądasz trasę a potem wkładasz i jedziesz dalej.. (ewentualnie zmieniasz baterie nie tracąc zawartości trasy).

            Dedykowana nawigacja tak ale nie ta zasilana z wbudowanego akumulatora który po rozładowaniu może być naładowany jedynie zasilaczem / powerbankiem.

            Baterie kupisz nawet w dziurze zabitej dechami a rozładowany powerbank możesz co najwyżej wyrzucić do specjalnie oznaczonego kosza..

  • 23 czerwca 2016 roku. 327km w 22godz. z bagażem 25kg po Czeskich górkach w ostatni dzień mojej wycieczki z Drezna przez Zurych, Berno, Lozanę, Genewę, Grenoble, Cannes, Niceę, Monako, Mediolan, Sankt Moritz, Innsbruck, Wałbrzych. Łącznie 2990km w 18 dni. Była to moja nie pierwsza i nie ostatnia wyprawa. Zawsze w końcówce bije swoje rekordy. W tym roku w cztery dni 900km na zakończenie wyprawy po alpejskich przełęczach. W przyszłym roku mam zamiar sprawdzić się na trasie do Neapolu.

  • A ja bym nie zniechęcał do sakw na bagażniku – dobry bagażnik to niecałe 700g a jedna sakwa to też coś koło tego. Czyli raptem 1.5kg a wygoda ogromna: możesz zabrać wszystko czego w drodze potrzebujesz, bez walki z pojemnością sakiewek. Walki szczególnie trudnej o tej porze roku, gdy w ciągu dnia masz +20 a w nocy koło 0 stopni, co oznacza, że albo musisz mieć miejsce w sakwie na cieplejsze rzeczy (zdejmowane w ciągu dnia), albo będziesz zakładał bardzo wąski margines bezpieczeństwa – w cienkich ciuchach nie zmarźniesz w nocy tylko wtedy gdy będziesz stale, intensywnie jechał, a każdy kryzys, awaria lub choćby długi zjazd będzie oznaczała wychłodzenie. Sakwa, choćby niewielka, to także odrobina luksusu, który bywa nie do przecenienia w długiej drodze – np. można wtedy wziąć termos, normalne kanapki czy ulubione wafle ryżowe.

    • Każdemu według potrzeb :) Jeżeli potrzebujesz większej pojemności – no to pewnie, że sakwy, czy torba na górę bagażnika będą dobrym rozwiązaniem. Ale co do wagi – to 1,5 kg ważyła moja torba, razem z tym, co już do niej napchałem, a weszło tam zaskakująco sporo. Można też pokusić się o torbę od bikepackingu, a one mają po kilkanaście litrów :)

      Do sakw nie zniechęcam, sam z nimi jeżdżę wycieczkowo. Ale dobrze wiem, że cholernie kuszą – a to wezmę jeszcze to, tamto, siamto, bo MOŻE SIĘ PRZYDA. I kończy się z dodatkowym bagażem nie 2 kg, tylko 5-6 kg. Co nie ma znaczenia na wycieczkach, ale na dalszych dystansach już ma. Ale, tak jak napisałem na początku, każdemu według potrzeb.

  • Gratulacje ! :-) jazda solo na takim kilometrażu jest sporym wyzwaniem (coś wiem o tym) ale jak widać – ukończyłeś z powodzeniem. I w zasadzie ja też przyzwyczaiłem się do samotnej jazdy, gdyz nie kazdemu pasował termin / nie każdemu też pasowała destynacja i tempo jazdy. Dlatego Cię doskonale rozumiem ale warto mieć plan awaryjny, w postaci serwisowego pojazdu / wsparcia kolejowego na wypadek niespodziewanej awarii.

    Ja co prawda 330km na koncie nie mam ale kolejna 300+ wpadła w tym roku: https://blog.bobiko.pl/2017/08/rowerem-kolobrzegu-edycja-2017/ i wględem poprzednich edycji wypadło najlepiej i najszybciej. Pamiętam Twój komentarz z 2015 i w tym roku podstawiłem na lekką odmianę bikepackingu; same niezbędne rzeczy, łącznie z kurtką przeciwdeszczową bo..zapowiadali istny armagedon na Pomorzu (którego na szczęście nie było). A pojazd to MTB ako uniwersum na nasze polskie (lokalne i powiatowe) drogi i to było strzałem w 10tke; trafiły się polne i leśne szutry, których nie spodziewałem sie.

    @MarcinHinz:disqus wspomniał o nawigacji i tutaj go poprę. Co prawda mi Edge 810 przeerwało rejestracjętrasy (posłużyłem tanim arc ) ale jako nawigacja była bezbłędna, wręcz nie zastąpiona.

  • Ja trochę inaczej podchodzę do bicia moich rekordów najdłuższych dystansów. Założyłem sobie że taki przejazd ma być w ciągu jednej doby, od północy do północy.
    Na razie moim rekordem jest 203 km. Późno wyjechałem z domu bo zastanawiałem się czy nie będzie padać, ledwo się rozgrzałem to przebiłem dętke. A jak wracałem to miałem do przejechania odcinek przez las, gdzie spotkałem dziki :-)

  • Ja coś koło 700 km bez snu. Z tymi lumenami przesadziles trochę, wystarczy 200 na szosę, ja nawet czesto mam nawet 50 bo oszczedzam baterie, stosuje głownie AA, z kablami trzeba uważać jak pada. Pozdrawiam

    • Tak, kable podczas deszczu to nie jest najlepsza sprawa. Co do lumenów, sam kiedyś miałem lampkę 300 lumenów i mi wystarczała. Dlaczego? Bo nie miałem mocniejszej :) A im więcej światła, tym większy komfort jazdy.

        • Umieszczanie kieszonek/sakiewek na ramie kierownicy to bzdurne rozwiązanie bo tam powinny być tylko lampki, telefon, nawigacja i dzwonek.

          Powerbanka lepiej schować w kieszonce pod ramą a jak ktoś nie wierzy w wodoszczelność takiego rozwiązania to dla bezpieczeństwa zawsze można użyć spray-u do impregnacji. Koszt niewielki ale zawartość w środku pozostanie sucha nawet przy oberwaniu chmury.

          • Ja mam to co w/w na kierownicy. I w niczym nie przeszkadza. Moja sakwa jest szczelna bez impregnacji. I nie ciągnie się kabel po ramie do jakiegoś „pod rama” . Pod rama ? Pod mufa ? Dzwonek to pic na wode, nic nie daje. Piesi rozchodzą się na lewo i prawo a pies głupiej nie wie co ma zrobić. Wystarczy poprosić/przeprosić.

          • „..Dzwonek to pic na wode, nic nie daje. Piesi rozchodzą się na lewo i prawo a pies głupiej nie wie co ma zrobić. Wystarczy poprosić/przeprosić…”

            Często jeżdżę na rowerze i nieraz już widziałem, że jeśli któryś rowerzysta nie miał dzwonka to nie prosił tylko z impetem wyprzedzał kolumnę pieszych.. Ten dzwonek to nie jest gadżet a obowiązek w każdym rowerze i wierz mi, że jeśli jest dobry to nawet starsze panie schodzą z DDR-a ;)

            To tak samo jak z lampkami.. Mamy przepis, że światło powinno być widoczne z odległości co najmniej 150 metrów a „wielu rowerzystów” uważa, że mocne lampki nie są potrzebne bo.. przecież w mieście w nocy świecą światła.. Nie, to mocne światło ma być bo od tego zależy nasze i innych życie.

          • Posiadanie dzwonka nie powoduje wzrostu kultury na DDR. Przepraszam i dziękuje nikomu nie zaszkodziło, a dzwonek często stosowany jest instrumentalnie. Jeden z youtuberów nagminnie używał dzwonka, a nie jest wzorem do naśladowania.

            W kwestii świateł , odblaski odbijają maksymalnie 20% światła które na nie pada. 1000lm na 1 metr kwadratowy, teraz policz ile dociera po przebyciu 150 metrów i ile wraca od odblasku. Dla przykładu , swiatla postojowe samochodu widoczne są z daleka , a do 1000lm brakuje im bardzo bardzo dużo. Więc nie wiem skąd to parcie na konieczność posiadania lampki 1000lm

          • „..Posiadanie dzwonka nie powoduje wzrostu kultury na DDR. ..”

            A właśnie, że posiadanie dzwonka powoduje wzrost kultury, ponieważ w razie niebezpieczeństwa możesz ostrzec innych na drodze w kulturalny sposób a nie krzyczeć przez pół okolicy.

            W przepisach jest zapis, że światła rowerzysty mają być widoczne z odległości co najmniej 150 metrów a więc odległości która pozwoli kierowcy po drugiej stronie w porę zareagować – zmniejszenie lub wręcz zatrzymanie się.

            Jeśli chodzi o światło 1000lm to pragnę zauważyć, że porządne światła LED o tej sile (światło białe, barwa zimna) są o wiele lepiej widoczne niż stare oświetlenie samochodowe koloru żółtego. W porze jesiennej ma to fundamentalne znaczenie bo takiego rowerzystę widać z bardzo daleka.

            Czasem warto się przesiąść do samochodu i spróbować wyminąć inny samochód nie widząc po drugiej stronie drogi rowerzysty który uważa, że nie potrzebna porządnego oświetlenie podczas jazdy w terenie zabudowanym (bo jest jasno) czy niezabudowanym..

          • Po co krzyczeć, wystarczy zwolnić na DDR, po co tracić czas na dzwonienie ?
            Lampka i 150 m , rozumiem że twoja tylna lampa świeci jak ta z przodu, z mocą 1000lm. Nikt nie lubi być instrumentalnie traktowany. „Rozstąp się ziemio bo ja dzwonię dzwonkiem”

          • Dzwonek w rowerze musisz mieć i należy z niego korzystać. Tak na marginesie – jaki ty czas tracisz na dzwonienie? ;)

            Z tyłu roweru nie musisz mieć 1000lm bo od tego są specjalne lampki z mocnymi diodami LED oraz odpowiednio skonstruowanymi odbłyśnikami. Kosztują 50-100zł i co ważne – zamiast baterii mają akumulatorki.

            Pamiętaj, że osoby spoza środowiska rowerowego oceniają cyklistów tak, jak ich widzą na codzień. Jeśli więc np. po zmroku dojeżdża do nich batman krzyczący aby zejść z DDR-a to potem nie dziw się, że osoby przeciwne rowerzystom narzekają na nich przy każdej nadarzającej się okazji. Sami sobie wyrabiamy taką opinię..

          • Skoro nie trzeba z tyłu 1000lm, to z przodu też nie trzeba, logiczne.
            Dzwonek jest zbędny, traktowanie instrumentalnie ludzi dzwonkiem nie przynosi korzyści, zawsze lepiej sprawdza się przepraszam i dziękuję.
            W samochodzie nie słychać dzwonka roweru, tym bardziej w większych pojazdach, a jak ktoś mi zajedzie drogę to hamuję a nie rozmyślam „ale ci zadzwonię”.

          • Światło przednie służy do oświetlania twojej drogi a światło tylne jest sygnalizacyjne. Gdybyś dobrze znał dobrze przepisy to byś wiedział, że:

            „..zarówno światła jak i odblaski oświetlone światłem drogowym innego pojazdu powinny być widoczne w nocy przy dobrej przejrzystości powietrza z odległości co najmniej 150 m..”

            ..czyli światła przednie z automatu musisz mieć mocne by coś widzieć ale tył może być słabszy gdyż reflektor samochodu i tak rozświetli odblask lampki o ile, lampka tylna je ma.

            Ja używam dzwonka i ludzie (zarówno starsi lub młodzi w słuchawkach na uszach) bez problemu go słyszą. Dzwonek jest do ostrzegania ludzi a nie na samochody.

            Wiesz, kilkanaście lat już jeżdżę rowerem i z doświadczenia wiem, że rowerzyści nie posiadający dzwonka wcale nie przepraszają a najczęściej hamują z piskiem opon lub rozjeżdżają obcych na DDR-ach.

          • „..zarówno światła jak i odblaski oświetlone światłem drogowym innego pojazdu powinny być widoczne w nocy przy dobrej przejrzystości powietrza z odległości co najmniej 150 m..”

            Logika się kłania, wystarczy lampka 200lm, jak widać z tyłu to i widać z przodu.

            „.czyli światła przednie z automatu musisz mieć mocne by coś widzieć ale tył może być słabszy gdyż reflektor samochodu i tak rozświetli odblask lampki o ile, lampka tylna je ma.”

            Logika,jak jedziesz w mieście oświetlonym latarniami, wystarczy lampka do określenia twojej pozycji na drodze. Wystarczy lampka 200lm, a widać ją z ponad 150m. Jak widać tylną, to i przednia będzie widoczna.

            „Ja używam dzwonka i ludzie (zarówno starsi lub młodzi w słuchawkach na uszach) bez problemu go słyszą. Dzwonek jest do ostrzegania ludzi a nie na samochody.”

            Już pisałem wyżej, każdy zachowuje się inaczej, a zwierzęta wręcz czasem powodują zagrożenie bo się wystraszą lub są agresywne na takie dźwięki.

            „Wiesz, kilkanaście lat już jeżdżę rowerem i z doświadczenia wiem, że rowerzyści nie posiadający dzwonka wcale nie przepraszają a najczęściej hamują z piskiem opon lub rozjeżdżają obcych na DDR-ach.”
            Tak skromnie, 30 lat na rowerze. Skoro w twojej okolicy nie ma kultury mogę współczuć, i życzyć poprawy.

          • „..Logika się kłania, wystarczy lampka 200lm, jak widać z tyłu to i widać z przodu..”
            1. – Włącz lampkę 200lm w rowerze i w czasie mgły spróbuj zza kierownicy samochodu zobaczyć taki „oświetlony” rower z odległości 150 metrów..

            „..Logika,jak jedziesz w mieście oświetlonym latarniami, wystarczy lampka do określenia twojej pozycji na drodze. Wystarczy lampka 200lm, a widać ją z ponad 150m. Jak widać tylną, to i przednia będzie widoczna…”
            2.- W przepisach dotyczących roweru nie ma zapisu, że w mieście możesz mieć słabą lampkę a poza terenem zabudowanym silniejszą!

            „..Już pisałem wyżej, każdy zachowuje się inaczej, a zwierzęta wręcz czasem powodują zagrożenie bo się wystraszą lub są agresywne na takie dźwięki..”
            3.- Przepis mówi, że dzwonek musisz mieć i w razie potrzeby używać go!

            „..Tak skromnie, 30 lat na rowerze. Skoro w twojej okolicy nie ma kultury mogę współczuć, i życzyć poprawy..”
            4.- No właśnie twoja kultura jest taka, że przepisy dotyczące obowiązkowego wyposażenia roweru masz w nosie więc nie dyskutujmy dalej w tej kwestii.

            Kiedyś jak znajdziesz się na masce samochodu bo kierowca podczas mglistej aury nie zauważy cię w porę to wiedz, że nie będzie to wina kierowcy tylko twoja bo swoją ignorancją narażasz innych uczestników ruchu drogowego na znaczne niebezpieczeństwo.

            Pozdrawiam!

          • 1. – Włącz lampkę 200lm w rowerze i w czasie mgły spróbuj zza kierownicy samochodu zobaczyć taki „oświetlony” rower z odległości 150 metrów..
            Już sobie odpowiedziałeś wcześniej, przeczysz własnym słowom.
            „..zarówno światła jak i odblaski oświetlone światłem drogowym innego pojazdu powinny być widoczne w nocy przy dobrej przejrzystości powietrza z odległości co najmniej 150 m..”
            Jak jest mgła to chodnik staje się miejscem dla roweru.
            „2.- W przepisach dotyczących roweru nie ma zapisu, że w mieście możesz mieć słabą lampkę a poza terenem zabudowanym silniejszą!”
            Znowu artykuł 56.
            „1. światła pozycyjne oraz światła odblaskowe oświetlone światłem drogowym innego pojazdu powinny być widoczne w nocy przy dobrej przejrzystości powietrza z odległości co najmniej 150 m; ”
            Pozycyjne i odblaskowe, nie ma mowy o mijania i drogowych i jakichkolwiek innych,bez znaczenia czy w mieście czy poza miastem.
            3.- Przepis mówi, że dzwonek musisz mieć i w razie potrzeby używać go!
            Martwy przepis.
            W samochodzie i tak cię nie usłyszy kierowca. Jak ktoś ci zajedzie drogę, wyskoczy zwierzę to i tak najpierw hamujesz, a nie szukasz dzwonka.

            4.- No właśnie twoja kultura jest taka, że przepisy dotyczące obowiązkowego wyposażenia roweru masz w nosie więc nie dyskutujmy dalej w tej kwestii.
            Obracanie kota ogonem. Nie ma przepisu o lampkach 1000lm,to jest tylko twoje widzimisię .
            Sprawa druga, pokaż mi lampkę która ma 1000lm na wyjściu ? Oczywiście pytanie dotyczy też tylnej z 1000lm, bo tak uparcie tego bronisz
            Convoy S2 po modyfikacjach ledwo wyciąga na wyjściu 700lm. https://www.swiatelka.pl/viewtopic.php?t=11176&sid=8d3671862b250befb5b299c0a432813e
            „Dokładnie tak, gadżeciarstwo coraz częściej boli mnie chociażby na miejskich oświetlonych ścieżkach rowerowych – kilkaset lumenów z naprzeciwka wycelowane w moją twarz… :roll: Zawsze odpowiadam z podziwem: ,,-Fajna latarka!” i dopalam dwa tryby wyżej podnosząc uchwyt z latarką z wzajemnością. ” https://www.swiatelka.pl/viewtopic.php?t=14171&postdays=0&postorder=asc&start=15

          • Chłopie – ja się poddaję z dyskusją z tobą.
            Ty na każdy argument masz własną interpretację.
            Sorry..

          • Wsadziłeś kij w mrowisko a teraz masz pretensje. Na światełka.pl czy na forumrowerowe.org nikt nie namawia do jakiś super mocnych lamp. Latarka convoy która jest mocna a i tak brakuje jej do 1000lm, na wyjściu ma ~750lm, najczęściej używana jest na 30%-50
            %. Przy zastosowaniu kolimatora 30×60 nie daje dobrego odcięcia światła w ruchu drogowym.

          • Drogi rowerzysto..
            Ty masz przestrzegać przepisów a nie tego, co piszą na różnorakich forach internetowych.

            ps.
            Latarki Convoy nie są do roweru a do ręki z uwagi na bardzo silny strumień światła. Ludzie którzy montują te latarki na swoich rowerach chyba całkowicie zapomnieli, jakie jest główne przeznaczenie tych latarek?..

          • Ale przecież to ty kolego jesteś zwolennikiem dobrych, stale świecących świateł gdyż w innej dyskusji napisałeś, cytuję:

            „..Zdecydowanie lepiej mieć dobre stale świecące światło lub dwa, niż chińska migająca podróbka..” (zrzut dyskusji masz w załączniku).

            I kto tu jest hipokrytą?..
            Mnie krytykujesz za używanie dobrej lampki a sam jesteś zwolennikiem dobrych świateł (jednego lub dwóch).

            https://uploads.disquscdn.com/images/86e90abfe2096bafdccfa898908ba05540a70c9045fe0930f15919881234fed0.jpg

          • I gdzie tu mowa o 1000lm z mojej strony ? Dobra to taka co nie zaleje jej deszcz, ma kolimator i jest tania eksploatacji.
            No i w czym problem ?

          • Robert pisze:
            „..I gdzie tu mowa o 1000lm z mojej strony ?..”

            TUTAJ >> „..Zdecydowanie lepiej mieć dobre stale świecące światło lub dwa.”

            2 lampki o łącznej mocy 1000lm są tym dobrym, stale świecącym światłem. Paniał ?..

          • Robert pisze: „..Dobry samochód musi mieć silnik HEMI V8 6,4L 470KM ?..”

            Ta powyższa odpowiedź nie ma żadnego związku z naszą dyskusją i w zasadzie pokazuje, że Ty Kolego chciałeś sobie tylko podyskutować nie na temat przez kilka tygodni.

            Jeśli ktoś nie chce używać obowiązkowego wyposażenia roweru (m.in. sprawny dzwonek, lampka przód/tył widoczna ze 150 metrów) to niech później nie narzeka, że gdy ulegnie ewentualnemu wypadkowi to winny będzie cały świat a nie on. Ja to po prostu określam „selekcją naturalną”.

            Dziękuję za dyskusję.

          • „Ta powyższa odpowiedź nie ma żadnego związku z naszą dyskusją i w zasadzie pokazuje, że Ty Kolego chciałeś sobie tylko podyskutować nie na temat przez kilka tygodni.”
            To jest analogia. I ma związek z tym tematem.
            Encyklopedia się kłania, w szkołach średnich tego uczą.

            „Jeśli ktoś nie chce używać obowiązkowego wyposażenia roweru( … lampka przód/tył widoczna ze 150 metrów)”
            I znowu kłamiesz. Gdzie napisałem że nie należy używać lampek rowerowych ? Znowu przeczysz swoim słowom, w jednym wpisie wmawiasz że zalecam 1000lm lampki, a nigdy takiego zdania nie napisałem. Po akapicie kłamiesz że jestem przeciwnikiem lampek rowerowych.

            Jest stare powiedzenie, kłamstwo ma krótkie nogi.

            Hipokryzja z twojej strony:
            1. http://disq.us/p/1d82azd
            „Witam. Ja używam Mactronic Noise 02 o mocy 500 lumenów. ”
            2. http://disq.us/p/1d85rsm
            „Zgadzam się, że lampka 1000-5000 lumenów to głupota na rower ale prawda jest taka, że takich osób jest niewiele”
            3. Ta tylna świeci z mocą 1000lm ?
            https://uploads.disquscdn.com/images/3ee00f95e996cd38ebd6eb8f69f099c63812b05fdbb6114b712ac4c08c199eae.jpg

            Z taką wiarygodnością nadajesz się do polityki.

            Ps. 150 metrów.
            Ze 150 metrów widać światła kierunkowskazów samochodów i motocykli.
            Ze 150 metrów widać światła postojowe samochodów i motocykli.
            Typowe żarówki kierunkowskazów R10W 125 lumen, R5W 50 lumen.

            Więc 200lm lampka w mieście oświetlonym jest widoczna. Prawa fizyki nie kłamią.

            I analogia do dobrej lampki.
            Czy dobry rower musi kosztować 40 tysięcy złotych ?
            Zacznij czytać ze zrozumieniem i skończ kłamać.

          • W mieście 200 lumenów wystarcza, aby być zauważonym, 400-500 lumenów aby przyzwoicie oświetlić drogę przed nami w miejscach bez lamp ulicznych. Więcej przydaje się poza miastem, ale po wjechaniu w teren zabudowany, lepiej trochę ograniczyć moc świecenia.

          • Dlaczego bzdurny? Torba na kierownicę to bardzo wygodna sprawa. A jeszcze do tego może mieć wodoodporne etui na górze, tak aby wsunąć tam telefon. Mój tata ma taką torbę i jest bardzo praktyczna.

          • Bzdurny z tego względu, że człowiek zaczyna tam pakować wszystko to, co mu przyjdzie do głowy a potem podczas jazdy zamiast kierować, to przegląda zawartość takiej torby co stwarza niebezpieczeństwo wypadku. Ponadto torba na kierownicy u wielu osób zasłania światło przedniej lampki które przecież musi być widoczne z odległości co najmniej 150 metrów a nie kilku..

            Po to mamy sakwy z tyłu i małe kieszonki pod siodłem aby uwolnić tą kierownicę od zbędnych elementów. Lampki, telefon, nawigacja oraz ewentualnie bidon tak ale nie kolejna wypchana torba..

          • Tyle lat mam sakwę na kierownicy, a jak chcę coś wyjąć to się zatrzymuję. Analogiczne do twojego przykładu, wszyscy rowerzyści posiadający telefon rozmawiają w trakcie jazdy rowerem, albo wszyscy którzy posiadają nawigację non stop gapią się w nawigację zamiast na drogę ? Nie wrzucaj wszystkich do jednej grupy.

          • Nie wrzucam wszystkich do jednej grupy ale w dalszym ciągu uważam, że na kierownicy powinny być tylko podstawowe rzeczy. Na resztę szpargałów większość rowerzystów ma sakwy na bagażniku oraz kieszonki pod ramą.

          • Dla Ciebie bzdurny, dla innych nie.

            1. Pakować trzeba się nauczyć. Równie dobrze do sakw można napchać wszystko co przyjdzie do głowy.

            2. Podczas jazdy można także grzebać w torbie na ramie, w nosie, w telefonie. To nie torba powoduje dekoncentrację, tylko my sami.

            3. Jeżeli ma się torbę na kierownicy, dobrze jest dokupić specjalny wysięgnik, który pozwoli na podniesienie lampki nad torbę.

            Przecież nikt nikogo nie zmusza do zakładania torby na kierownicę. Ale dajmy innym je zakładać, jeżeli są dla nich wygodne.

    • „..Z tymi lumenami przesadziles trochę, wystarczy 200 na szosę, ja nawet czesto mam nawet 50 bo oszczedzam baterie, stosuje głownie AA..”

      Łukasz wcale nie przesadził z tymi lumenami, ponieważ zgodnie z przepisami KAŻDY rowerzysta ma być widoczny z odległości 150 metrów. To jest naprawdę spory kawałek drogi, zwłaszcza dla kierowcy który jadąc samochodem średnio 90km/h ma często bardzo krótki czas by przed takim batmanem w porę zahamować..

      Sam wielokrotnie mijam kolarzy z pseudo-lampkami jakich nie widać nawet ze 100 metrów a którzy w konfrontacji z 1000 lumenami poza terenem zabudowanym reagują krzykiem ale uważam, że widoczność rowerzysty to podstawa! Może komuś wystarcza te 50 lumenów ale przez takie złudne oszczędności narażamy innych na utratę życia.

  • Jeśli chcemy częściej jeździć długie dystanse – to dedykowane nawigacje zdecydowanie przeważają nad telefonem. Telefon jest bardzo prądożerny, wykorzystuje się go też do innych spraw i gdy jedziemy na cały czas włączonym ekranie prąd szybko się kończy. A powerbank to też nie jest 100% rozwiązanie, ładowanie na deszczu obarczone jest zauważalnym ryzykiem, kabel też może paść, przestać kontaktować. Dlatego najpewniejsze nawigacje to te zasilane z baterii AA, w tym roku na najcięższym polskim ultra MRDP, gdzie trzeba było jechać w silnym deszczu kilkanaście godzin – padały zarówno telefony jak i Garminy z serii Edge z wewnętrzną baterią. Gniazdo do ładowania zawsze będzie najsłabszym punktem takiego sprzętu, mokry kabel też łatwo może przestać kontaktować

    • Tak, zgadza się, dydykowana, porządna nawigacja to najlepsze rozwiązanie, zwłaszcza na trasach dłuższych niż 24 godziny, gdzie ciężko przewidzieć pogodę.

      Ale… każdy musi się zastanowić, jak często będzie jej używał. Jeżeli mamy zamiar włączyć ją 3-4 razy do roku, to moim zdaniem nie jest to niezbędny wydatek. Ja długo broniłem się przed nawigacjami i korzystałem z opisu trasy, przygotowanego na kartce: https://roweroweporady.pl/wyznaczanie-trasy-rowerowej/

      W tym roku przestawiłem się w końcu na aplikację na telefonie i choć znam jego ograniczenia, to jeszcze nie myślę o dedykowanym urządzeniu. Ale kto wie, co czas przyniesie :)

      • Jeśli ktoś jeździ rowerem co dnia (a rowerów używa coraz więcej osób) to wykorzystywanie telefonu jako nawigacji jest bezsensu bo wyładuje się on w najbardziej potrzebnym momencie i tyle będzie z tych oszczędności.

          • To po to się kupuje telefon za ~3500zł aby potem podłączać do niego powerbanka który zapewni mu nieprzerwane działanie przez 24 godziny? Bezsensu.. (to o wiele lepiej jest kupić Samsung Solid).

            Jeśli telefon nie będzie używany jako nawigacja to przeciętny model wytrzyma kilka dni bez powerbanków..

            Ktoś kto planuje wycieczki na rowerze to oczywiste jest, że na początku swojej przygody używa telefonu jako mapy ale później trzeba racjonalnie podejść do problemu i zainwestować w porządną „dedykowaną nawigację” która uchroni nasz telefon przed wcześniejszym rozładowaniem.

          • „..Po co telefon za 3500 ? ..”

            Bo telefonów za takie pieniądze używa spora ilość rowerzystów. Co ciekawe (i jednocześnie zastraszające) – wielu z nich wogóle nie używa zestawu głośnomówiącego i rozmawiają przez telefon podczas jazdy..

            „..Racjonalnie ? To mapa sprawdza się bez prądu wszędzie..”

            Nawet jeżeli mapa jest w mapniku to tylko niewielka jej część jest możliwa do podglądu. Jeśli wyjedziesz poza ten obszar a pada deszcz to wyciągając mapę, ona zwyczajnie ci przemoknie i tyle będzie z tej twojej racjonalności..

            W XXI wieku można już kupić takie urządzenia nawigacyjne które bez ładowania/wymiany baterii mogą pracować wiele dni w naprawdę niekorzystnych warunkach (mróz, deszcz, silny wiatr). Zabezpieczeniem takiego rozwiązania może być jedynie kompas który również bez względu na pogodę zawsze doprowadzi nas do celu.

          • Mapy są wodoodporne, z naniesionymi szlakami, z obrysowanym nachyleniem czego brakuje elektronicznym nawigacjom. Mapę możesz podeptać , zamoczyć, dalej nic jej nie będzie. I co najlepsze kupisz na każdej stacji paliw lub w punkcie informacji turystycznej za małe pieniądze. Ps. Tony Halik przebył obie Ameryki z mapą, wtedy nie było gps i satelit i komórek.

          • Skoro uważasz, że elektroniczne mapy nie mają szlaków z zaznaczonym nachyleniem to chyba nigdy nie miałeś w rękach porządnej nawigacji GPS :) Baa.. to już zegarki z analogowym mechanizmem mają już kompas, wysokościomierz, termometr czy też przypływy/odpływy na podstawie aktualnej pozycji a bateria w takim zegarku wytrzymuje nawet 5 lat ! (wiem co mówię bo sam po takim okresie wymieniałem baterię).

            GPS też możesz podeptać, zamoczyć i nic mu nie będzie. Akumulator a już napewno baterie wystarczają na kilka dni pracy w trudnych warunkach (deszcz, śnieg, mróz) a jeśli padną to ogniwa AA kupisz praktycznie wszędzie.

            To prawda, że Tony Halik przebył obie Ameryki z mapą. Co ważne – nie miał wtedy ani GPS-a ale również telefonu komórkowego bez którego wiele osób nie poradzi sobie w terenie.

          • Gpsy słabo sobie radzą w górach, jest to znana powszechnie bolączka tego systemu geolokalizacja. System gps jest w miarę dokładny we współrzędnych 2D ale to dzięki algorytmom w samym urządzeniu. W praktyce są to rozjazdy do 25 metrów, bo satelita nie krąży wokół ziemi po idealnej odbicie. W pochmurny dzień strata sygnału w lesie nie jest czymś rzadkim.

          • W szkołach o profilu elektronicznym 15 lat temu zaczęli tego uczyć.
            Jeśli jesteś w dolinie, a twój odbiornik na ma możliwości odbioru sygnału od 4 satelity, a w praktyce od 5 satelity to pomiar wysokości jest nie dokładny. Sprawa druga sygnał może być fałszywy, sygnał satelity odbija się od zbocza góry. Sytuacja często przytrafiająca się w gęstej aglomeracji w trakcie złej pogody.
            Do określenia położenia 2D potrzebny jest sygnał od 3 satelit, do określenia wysokości potrzebny jest sygnał od 4 satelit. W praktyce zawsze jest potrzebny o 1 więcej dla w miarę dokładnej lokalizacji.
            http://www.lukaszsupergan.com/gps-zbedny-gadzet/

          • Te spostrzeżenia powyżej są twoje czy pobrałeś je z internetu?..

            Strona którą podałeś nie odnosi się do żadnego konkretnego GPS-a a to jest ważne!
            Szkoda, że Pan Łukasz Supergan który realizuje projekty długodystansowych wędrówek górskich i nizinnych. Wędrował w Himalajach, Karakorum, Pamirze, Tien-szanie, Karpatach, Alpach, Pirenejach i irańskim Zagrosie. Ma na koncie ok. 20 000 km na długich szlakach, choć swoje szlaki mierzy sumą chwil, nie kilometrów – ..nie podaje modelu GPS-a tylko wędruje sobie wokoło tematu..

            Czytając artykuł „GPS – zbędny gadżet?” można odnieść wrażenie, że Pan Łukasz wcale nie używa GPS-a bo przecież pisze: „..Łukasz Supergan: Te dwa zdarzenia dobrze pokazują ograniczenia urządzenia jakim jest odbiornik nawigacji satelitarnej. I dlaczego nigdy nie używam GPS-ów w górach..”

            Ale to na jego stronie znalazłem wpis, że „..Łukasz Supergan: Na dłuższych wypadach używam akumulatorów do lokalizatora SPOT, GPS-a..” :D – czyli Pan Łukasz narzeka na GPS-a ale z niego korzysta? :) Powiem jak w Sexmisji – niech mi Pani to jeszcze raz przeczyta..

            I jakby było ciekawiej to również na stronie Pana Łukasza znalazłem jego własne słowa: „..Łukasz Supergan: To prawda, w kwestii nawigacji GPS nie jestem ekspertem, a o istnieniu map wyposażonych w poziomice dowiedziałem się dzięki naszej wymianie zdań..”

            W tym miejscu przydaje się ten komentarz:
            „..Gość (Łukasz Supergan) był zaskoczony, że istnieje tak „szczegółowa” mapa jak UMP, ale od razu dodał że UMP w górach do niczego się nie nadaje bo nie ma … warstwic :D
            Gość nie ma nawet pojęcia że mapa w GPS może mieć warstwice. Więc sorry – o czym czy raczej z kim ta dyskusja?..”

            Drogi Robercie – jak już więc podajesz mi jakąś stronę to czytaj dokładnie co ona zawiera bo ten Pan nie tylko ma zerowe pojęcie o GPS-ach ale i podstawach elektroniki:

            „..Łukasz Supergan: Wybrałem model telefonu z pojemną baterią 4000 mAh, (i dalej) ..oprócz pojemnej baterii w telefonie warto mieć jednak „koło ratunkowe”, na wypadek pilnej potrzeby czyli ogniwo o pojemności 2600mAh przy napięciu 3,6 V, (i finał..) ..czas ładowania telefonu to około 6 godzin czyli po nocy spędzonej pod dachem mój zestaw jest więc w 100% „zatankowany”..

            Jak mniejszą pojemnością powerbanka ten koleś ładuje do pełna telefon z akumulatorem o większej pojemności? Magicznie :D

            ZAKOŃCZENIE (wracając do tematu):
            Nowoczesne GPS-y mają odbiorniki z zewnętrznymi antenami (nie tłumisz więc sygnału GPS trzymając w ręki urządzenie), korzystają z ogólnodostępnego GPS a także WAAS, Glonass dzięki którym dokładność pozycji w trudnym terenie (miejski, górski, doliny) jest na poziomie 2-3 metrów. Dodatkowo GPS-y mają m.in. wysokościomierze barometryczne które określają wysokość w oparciu o odczyt (z barometru) wartości ciśnienia atmosferycznego zmieniającego się wraz ze zmianą wysokości. I co ciekawe, nawet zmiana ciśnienia (pogoda) nie wprowadza błędów gdyż takie GPS-y potrafią sobie tą różnicę ciśnienia skompensować.

            Też często chodzę po wysokich górach ale.. telefon, kompas, GPS to moje obowiązkowe wyposażenie. Dlaczego? Obcowanie z naturą i mapą jest fajne ale bezpieczeństwo i kontakt to jest coś, co może nam uratować życie!

            ps.
            Poniższy tekst skomentujcie sobie sami (ja już to zrobiłem)..
            „..Łukasz Supergan: Widząc na horyzoncie rozbudowaną chmurę burzową typu cumulonimbus, wcale nie potrzebuję GPS-a, barometru czy stacji pogodowej, by wiedzieć, że za kilka godzin może przyjść ulewa..”

            Niestety ale bardzo często burze nie zapowiadają się poprzez ciemne chmury na niebie i będąc np. w górach można być w czarnej d… jeśli nie będziesz wiedział z 1-2 godzinnym wyprzedzeniem o spadającym na łeb ciśnieniu.

            http://www.garniak.pl/viewtopic.php?f=6&t=14220
            http://www.lukaszsupergan.com/

          • Ja gorąco polecam korzystanie z aplikacji mapy.cz na androida :) można zgrać sobie mapy offline.
            Słowacja i Czechy są zrobione rewelacyjnie, Polska co prawda gorzej, ale nawet w puszczach się nie pogubiłem. Włączony GPS z trackerem, na moim chińskim telefonie Xiaomi za 550zl, działa około 14h plus notatnik, do zapisywania ulotnych przemyśleń :)) i aparat.
            Zdarzało mi się w tym roku często jeździć będąc w stanie mocno konopnym, a jak wiadomo orientacja idzie się wtedy dyndolić.
            Patent z mapy.cz testowałem wielokrotnie chodząc pieszo po górach Słowacji – Mała/ Wielka Fatra, Tatry. Sygnał mam zawsze, nawet w zalesionych wąwozach.
            Jak ktoś ma telefon ze słabszą baterią to może przecież wyłączać GPSa i orientować się co jakiś czas.
            Ja jak szedłem na 18h w góry robiłem to samo, bo nie mam Garmina, z resztą telefon zajmuje mało miejsca i ma świetną latarkę, ostatnio schodziłem 1000m w dół całkowicie w nocy stromym zejściem na Małej Fatrze korzystając z latarki właśnie. GpSa jednak na wszelki wypadek wyłączyłem, no i miałem lampkę zapasowa, jakby telefon się zepsuł, różnie bywa :)

        • Powerbank albo plecki z dodatkowym akumulatorem bardzo pomagają. Każdy musi dobrać sprzęt według swoich potrzeb. Wszystko ma swoje plusy i minusy.

    • „..A powerbank to też nie jest 100% rozwiązanie, ładowanie na deszczu obarczone jest zauważalnym ryzykiem, kabel też może paść, przestać kontaktować..”

      Jeśli chcesz mieć w rowerze lampkę ładowaną z powerbanka to kupujesz model który ma USB od dołu bo jak będzie padał deszcz to oczywistym jest, że padać będzie z góry a więc problem złego kontaktu odpadnie momentalnie ;) Przewód USB też jak kupisz porządny to wytrzyma przynajmniej rok..

      Taa.. dajesz za Garmina Edge tysiaka i pada ci w najbardziej potrzebnym momencie a jak wiele osób polecało legendarnego GPSMAP-sa to nie, bo to za duże, tam trzeba wkładać baterie/akumulatory.. Tak się składa, że GPSMAP działa na jednym komplecie akumulatorów przynajmniej weekend co miażdży wszystkie telefony raz dwa.

  • Łukaszu, miałem zapytać czy miałeś wykupiony bilet na pociąg z Tczewa ale gdzieś w komentarzach pisałeś że cała wyprawa odbyła się z 13 na 14 września więc widzę że logicznie zaplanowałeś ją w tygodniu, a nie tak jak moje 255 km które udało mi się zrobić w ostatnią sobotę sierpnia. Wstępnie planowałem tylko trasę Pabianice-Włocławek i powrót PKP. Nie myślałem jednak że w pociągu relacji Gdynia-Kraków będzie całkowita rezerwacja miejsc więc nie pozostało mi nic innego tylko wracać ponownie rowerem :) Na szczęście pogoda w ciągu całego dnia była wręcz idealna. Nie tylko bezchmurnie z temperaturą około 24 stopni ale co najważniejsze wiatr wiał z prędkością 3-5 km/h więc tak jakby go nie było. Z drugiej strony dostałem trochę nauczkę żeby następnym razem lepiej planować alternatywną opcję powrotu, o czym również wspomniałeś na blogu. Dla mnie przy takich trasach ważne jest umiejętne rozłożenie przerw na posiłki i przekąski bo jednak organizm spala je, w moim przypadku dość szybko, a bez paliwa daleko się nie zajedzie. Pozdrawiam :)

    • Bilet kupiłem po drodze, gdy już wiedziałem, że muszę wrócić do Łodzi tego dnia, a do Gdańska na ostatni pociąg się nie wyrobię. Na szczęście mamy XXI wiek i wszystko mogłem sprawdzić i kupić przez internet :)

      Ja pierwotnie miałem plan, aby jechać właśnie w weekend, kiedy ruch jest jeszcze mniejszy. Zwłaszcza na wjeździe i wyjeździe z Torunia, poczułem akurat poranny szczyt samochodowy. W weekend byłaby cisza i spokój.

      A awaryjna alternatywa powrotu czekała w Łodzi – Monika chyba aby mnie zmotywować, pisała ze dwa razy, że może po mnie przyjechać. No to robiłem wszystko, aby nie musiała :P

  • Przede wszystkim szczere gratulacje Łukaszu. ;) Mam takie pytanie, czy opony na których jechałeś to Kojaki? Czy o wiele ciężej by się jechało na tej trasie na CX Compach o których też wspominałeś w którymś wpisie? Bym był wdzięczny za odpowiedź, pozdrawiam serdecznie!

    • Jechałem na Schwalbe One 28C. Na Kojakach myślę, że też spokojnie dałbym radę przejechać taki dystans. Natomiast CX Compy to bardzo fajne opony, ale do uniwersalnej jazdy, trochę na asfalt i trochę na bezdroża. I na asfalcie stawiają już większy opór niż Kojaki czy One.

      Nie mówię, że nie dałoby się na nich przejechać, ale wolałbym tego nie sprawdzać :)

  • Szacun:) Ja jeszcze nie wiem, gdzie jest mój limit.
    Co do okularów — polecam okulary warsztatowe do prac na zewnątrz — takie żółte. Zadziwiająco dobrze robią podczas jazdy w pochmurny dzień oraz w nocy, poprawiają kontrast. O odporności na owady, kamyki i gałęzie nawet nie wspominam :)

  • Rewelacja, mi osobiscie po roku jezdzenia udało się w 12 godzin z przerwą 90 minutową i 5-6 przerwami 5-10 minutowymi przejechać 260 km, Dębica – PolaŃczyk- Dębica. Dystans ten pokonałem na kolarce. największy problem w tego typu wycieczkach (jeżeli znasz swoje moŻliwosci i trzymasz sie założeń) to jazda w pojednke, Ostatnie 20-30 km męka psychiczna, po 2 rozmowach 5 minutowych przez telefon udało sie zebrac do „kupy i dojechac. na wiosnę planuje 500 km w limicie 24 h, szukam tylko chętnego o podobnych moŻliwosciach żeby nie zanudzic go swoim tempem.

  • Cześć! Mój rekord dzienny to 281 km w około 12,5 godz samej jazdy 16 godz w sumie, rowerem MTB. Średnia 22 km/h. Zrobił bym więcej km ale szkoda mi tak daleko jechać a nic nie zwiedzić. Też kwestia czasu im,wcześniej start chociaż o godzinę tym lepiej i dalej. Zawsze pakuje się dzień prędzej, ale przed wyjazdem ciągle mam wrażenie że, o czymś zapomniałem lub wziąłem nie potrzebnie :-S. Pozdrawiam z pomorskiego ;-)

  • Super porady! Właśnie czegoś takiego szukałam. W tym roku wybieramy się w trasę szlakiem Green Velo (kilkudniową) i powoli już zastanawiamy się, o czym będziemy musieli pamiętać :) Pozdrawiam!

  • Przypadkiem trafiłem na ten wpis. I musiałem zatrzymać się na dłużej :P Po pierwsze to gratulacje!!!! 300 km to już nie przelewki. Formy tylko pozazdrościć.

    Przy okazji Twojego wpisu wzięło mnie na wspomnienia, bo ja swoje 300 km też pamiętam bardzo dobrze, choć od tamtego czasu minęło już 3 lata. Przejechałem swoją trasę bez większego problemu i tak mi się spodobało, że parę tygodni później ruszyłem również samotnie spod Sandomierza, na północ w kierunku Bałtyku (około 600km). Nie zakładałem, że dojadę, minimum to było te 300 km. W przeciwieństwie do Ciebie ruszyłem z samego rana około 4:00, ale tylko dlatego, że nie analizowałem i tak wydawało mi się idealnie. Miałem oczywiście rozpisaną trasę wcześniej (mniej-więcej) no i przed wszystkim miejscowości (takie punkty kontrolne) oraz rozpiskę na godziny, którą w miarę racjonalnie przygotowałem, ale której się nie trzymałem. Z bagaży miałem ze sobą tylko małą torebkę na bagażnik i parę mniejszych. Teraz już dokładnie wszystkich szczegółów, nie pamiętam, ale o 22;00 po 18h jazdy miałem już prawie 400km, minąłem Warszawie i byłem po prawie dwu godzinnej przerwie, bo porostu był taki upał, że nie dało się jechać. W nocy nie odczuwałem żadnego zmęczenia, a wręcz przeciwnie, temp. spadała do 15-10 stopni nawet, a na moje szczęście przed samy zmrokiem wyjechałem z polnych wąskich ścieżek na szerokie asfalty na których w nocy nie było żadnego ruchu. Kolejny dzień był bardzo ciężki, bo upał, zmęczenie, coraz dłuższe przerwy, krótsze odcinki przejechane i upał, upał, jak sobie przypomnę to robi się gorąco, ale akurat o tej porze roku to nie przeszkadza. Koniec końców o 18:00 po 38h i po 610 km dojechałem do Sopotu. Niesamowite uczucie, którego nie zapomnę do końca życia. Tym bardziej, że na drugi dzień poznałem swoją obecną narzeczoną :)

    Fajnie, że są takie wariaty co jeżdżą, dzielą się swoją pasją i zarażają innych. Ja marzę, żeby powtórzyć taką trasę, ale wiem, że będzie to bardzo trudne z uwagi na obowiązki i brak czasu na treningi, a trzeba jednak trochę pojeździć, żeby porwać się na takie coś…, ale marzenia są po to, żeby je realizować, więc kto wie ;) I Tobie Łukasz i wszystkim życzę, żebyście robili to co sprawia Wam największą przyjemność, czyli po prostu pokonywali swoje słabości i przekraczali kolejne granice. Pozdrawiam.

    • Fajna trasa :) Ja w upale już nie rzucam się na dalekie trasy. Raz to zrobiłem, jadąc Łódź-Częstochowa-Łódź (260 km). I bardzo, ale to bardzo tego żałowałem. Udało się dojechać, ale teraz, z perspektywy czasu patrząc, powinienem był wsiąść w Częstochowie w pociąg i wrócić do domu.

      Co do braku czasu, to kurczę, bez przesady :) Trzeba sobie tak zorganizować czas, żeby znaleźć tę godzinkę-półtorej, chociaż 3 razy w tygodniu, żeby wyskoczyć na rower. I nie muszą być to od razu treningi :) Ja bardzo unikam tego słowa, po prostu jeżdżę dla przyjemności, a „forma” sama przychodzi.

      Życzę Ci, żebyś znalazł więcej czasu na rowerową pasję. Niekoniecznie musi to być bicie kolejnego rekordu przejechanego dystansu. Po prostu na jeżdżenie :)

  • Też jestem pod wrażeniem rajdu w samotności. W lipcu 2017 zrobiliśmy w duecie 301km Kołobrzeg-Kórnik (wlkp) jazdy niespełna 11h, średnia blisko 27,5km/h, cała podróż z przerwami około 14h (wystartowaliśmy 5:00 rano o 19:00 kupowałem Metaxę w lokalnym „Dino” xD) https://www.endomondo.com/users/28983868/workouts/963284022 Po zakończonej trasie czułem, że mogę jeszcze jechać i jechać. W tym roku myślę o jakimś ultramaratonie, jazda solo 500-700km non-stop. Pozdrawiam :)

    • Ja wybieram się na Piękny Wschód w tym roku. Byleby siły starczyło, żeby przejechać te 500 km, bo impreza jest pod koniec kwietnia, a zwykle szczyt mojej „formy”, wypada na jesień :)

  • Cześć. Bardzo zaintrygował mnie Twój pomysł wyprawy rowerem z Łodzi w kierunku Tczewa. Czy pominąwszy wyjazd z Łodzi cały czas do Tczewa trzymałeś się trasy 91. Interesują mnie Twoje odczucia podczas jazdy tą akurat trasą krajową. Jestem z okolic Warszawy, i testuję co jakiś czas tutejsze trasy 719, 718, 62, czy 50, ale entuzjastą jazdy trasami wojewódzkimi czy krajowymi nie jestem, wolę wybierać jakieś powiatowe, ale mniej ruchliwe.

    • Cześć,
      jeżeli chodzi o wybór trasy, to ja zwykle staram się unikać dróg jedno- i dwucyfrowych, a przynajmniej tych bez asfaltowego pobocza. Jazda między TIR-ami nie jest ani bezpieczna, ani przyjemna. Trochę lepiej jest w weekend, wtedy i ruch jest mniejszy i ciężarówek nie ma.

      Jeżeli chodzi o 91 w stronę Gdańska, to tam przez większość czasu jest bardzo szerokie pobocze. I nawet jak ktoś jedzie blisko tego pobocza, to i tak ma do Ciebie stosunkowo daleko :) Druga sprawa – TIR-y, poza ruchem lokalnym, przerzuciły się na autostradę. Mimo opłat, to się po prostu bardziej opłaca.

      Natomiast nieraz trafiałem na trzycyfrowe drogi, na których w godzinach szczytu, ruch był większy, niż na drodze 91 :) Często są to wylotówki z miast i miasteczek, które stanową jedyną drogę do innego miasta. No i po 16 ciągną tamtędy tabuny aut. Ale tego się nie przewidzi, nie znając lokalnej specyfiki. Ja planując trasę, po prostu pobieżnie patrzę na Google Street View, jak wygląda dana droga i tyle.

      Lusterko jest bardzo przydatne, sam w to nie do końca wierzyłem, dopóki nie dostałem takiego w prezencie: https://roweroweporady.pl/czy-warto-uzywac-lusterka-rowerowego/

      Teraz bez lusterka czuję się jak bez ręki. Ono nie pomoże Ci, gdy ktoś będzie chciał Cię staranować, bo na reakcję i tak będzie za późno. Ale bardzo pomaga choćby przy omijaniu dziur, nie musisz obracać głowy (a w tym momencie często już odbijamy w lewo), tylko zerkasz w lusterko chwilę wcześniej i dobrze wiesz czy możesz omijać czy lepiej nie.

      Myślę nad jeszcze jedną sprawą. Napisałeś, że przejechałeś 239 km w 12 godzin i 40 minut. To już bardzo solidny dystans, także widać, że jesteś rozjeżdżony. Ale sama średnia z jazdy wychodzi 18,8 km/h. Jak może wiesz, jestem absolutnie zwolennikiem jazdy we własnym tempie, czerpania przyjemności z jazdy i braku jakiejkolwiek presji. Ale ta średnia, patrząc pod kątem tego, że przejeżdżasz taki dystans, jest zastanawiająco niska. Myślę czy może dałoby się ją w prosty sposób poprawić – np. zmieniając ogumienie, albo ciśnienie w oponach, a może wystarczy zwiększanie kadencji, bo jeździsz zbyt siłowo: https://roweroweporady.pl/kadencja-na-rowerze-czyli-co-amator-musi-wiedziec/

      Nie wiem na czym i jak jeździsz, absolutnie jestem także daleki od oceniania Twojej średniej. Natomiast jeżeli ktoś śmiga takie dystanse, to jestem absolutnie pewny, że da się ją trochę podciągnąć, nadal jeżdżąc bez napinki :)

  • Kurczę, strasznie fajny artykuł ! Bardzo przyjemnie się to czyta a porady na wagę złota :D Ja w prawdzie się nie wyrywam na aż tak długie podróże, bo mój rekord to może 5h na rowerze, ale małymi kroczkami do celu :D Apropo takich długich wypraw to jak rowery od Rometa się sprawdzają? Można brać jakiegoś trekkinga i jechać śmiało czy lepiej nie ?

  • W zeszłym roku, wyszedłem z wesela o 4:00 a o 6:00 już kręciłem, kierunek identyczny ja u Ciebie, z Lodzi na Toruń.
    W Ciechocinku, zrobiłem nawrotkę na Kutno, bo żona zadzwoniła że jednak idziemy na poprawiny. wyszło 240km.
    Na poprawinach, po drugim piwie i trzecim tańcu spałem jak niemowle na ławeczce przed salą :)

  • Gratuluję bardzo solidnego dystansu koledze :) Mój rekord to 466,4km zrobione w 18h28min, ze średnią 25,4km w najdłuższy możliwy dzień i świadomie wybraną bezwietrzną pogodę, na przerobionym góralu z blatem 52 zęby na przodzie. Dochodziłem jednak do siebie z półtora tygodnia i z pewnością nie chcę tego już powtarzać :)
    Lubię robić dystanse 200km, ale później potrzebuję dzień lub dwa odpoczynku. I też jak autor wolę jeździć sam :)

    • Ja preferuję jazdę kadencyjną, dlatego 52 zębów nawet bym nie wykorzystał :) Ale w tym roku znów spróbuję śmignąć na 24 godziny, tym razem trochę wcześniej niż we wrześniu, no i poczekam na sprzyjającą pogodę. Zebrałem sporo przemyśleń po zeszłorocznej próbie i po tegorocznym Pięknym Wschodzie. Także liczę na sporą poprawę dystansu. Czego i Tobie życzę, bo 466 km to już poważna sprawa.

      • Te 52 zęby to przy kadencyjnej jeździe :) Z przodu blat, z tyłu kaseta od górala. Staram się jeździć świadomie, z wiatrem, jak mi wieje w plecy i jest nawet lekko w dół albo jakiś tir, to spokojnie wykorzystam blat. Zacznę chyba o siebie bardziej dbać, bo pomimo znacznie lżejszej kadencyjnej jazdy, i oszczędzaniu się na podjazdach, boli mnie często lewe kolano. Teraz dużo chodziłem po wyższych górach, poprzeciazalem chyba stawy.
        A może Ty coś polecasz z tym kolanem? Czy to nie sygnał żeby trochę przyluzowac?

        • Byłem w tym roku w Tatrach i mimo łażenia po dość lajtowych ścieżkach, też wróciłem z przeciążonymi kolanami. Normalka, jeżeli jeździ się w góry pochodzić raz na X lat :)

          Mi trochę pomógł zwykły Artresan, tylko trzeba go pobrać minimum 2-3 tygodnie, żeby zauważy efekty. Na rowerze warto też sprawdzić czy siodełko jest dobrze ustawione. No i policzyć typową kadencję podczas jazdy po prostej, bez wiatru w plecy.

  • Cześć,
    przeczytałem wczoraj wpis Łukasza oraz komentarze – gratulacje dla autora i komentujących długodystansowców. Ja wracam na rower po 40-tce, wcześniej jeździłem w dzieciństwie, potem długo, długo nic i po tym jak brat podarował mi swój stary rower w czerwcu złapałem bakcyla. Na razie mój rekord to 124 km i w przyszłym roku będę go przesuwał, bo choć rozjeździłem się, to jednak już dzień za krótki, nawet jak pogoda dopisze.

    Mam jeszcze pytanie techniczne, związane z przerwami. Wiadomo, że przerwy trzeba robić, żeby uzupełniać płyny, zjeść, dać odpocząć mięśniom, bo nawet jak nogi nie bolą, to może ręce drętwieją albo kark. Wiadomo, że dystans musimy przejechać w jakimś czasie, że zmęczenie narasta itp., stąd tempo musi być jakąś wypadkową możliwości, rozłożenia sił, czasu. Zastanawiam się jednak, czy bardziej korzystne byłoby jechać z mniejszą prędkością, tak by zmęczenie nastąpiło później i przerwy mogły być krótsze. Bo skoro jazda z większą prędkością wymusza częstsze/dłuższe przerwy to analogicznie mniej forsowna jazda okupiona byłaby mniejszą stratą czasu na odpoczynek. Oczywiście wiem, że w końcu nadejdzie ten moment, że zmęczenie będzie odczuwalne ale tak patrząc na jazdę samochodem – czasami najszybszy wcale nie jest ten, kto szarpie i wyprzedza ale ten, który jedzie z najwyższą średnią prędkością.

    Pozdrawiam

    • Hej,

      „Mam jeszcze pytanie techniczne, związane z przerwami. Wiadomo, że przerwy trzeba robić, żeby uzupełniać płyny, zjeść, dać odpocząć mięśniom, bo nawet jak nogi nie bolą, to może ręce drętwieją albo kark.”

      Teoretycznie przy dobrym rozmiarze ramy i ergonomicznej pozycji za kierownicą, nic nie powinno drętwieć. Oczywiście myślę tutaj o osobie, która swoje już w siodełku wysiedziała i jest rozjeżdżona. I ma rower z geometrią do pokonywania długich dystansów, a nie ultra-sportową szosówkę, na której może co nieco boleć po pewnym czasie :)

      „Wiadomo, że dystans musimy przejechać w jakimś czasie, że zmęczenie narasta itp., stąd tempo musi być jakąś wypadkową możliwości, rozłożenia sił, czasu. Zastanawiam się jednak, czy bardziej korzystne byłoby jechać z mniejszą prędkością, tak by zmęczenie nastąpiło później i przerwy mogły być krótsze. Bo skoro jazda z większą prędkością wymusza częstsze/dłuższe przerwy to analogicznie mniej forsowna jazda okupiona byłaby mniejszą stratą czasu na odpoczynek.”

      Nie jestem zbyt dobrą osobą, aby opowiadać o trenowaniu, bo po prostu tego nie robię – w książkowym tego słowa znaczeniu. Raczej jeżdżę dla przyjemności i bez napinki, nawet dłuższe dystanse.

      Natomiast nigdy nie szło mi jechanie z niższą prędkością, niż podpowiadał mi organizm. Na dalekiej trasie po prostu jadę tak, żeby nie wkładać odczuwalnego wysiłku przy naciskaniu na pedały (co u mnie wiąże się z kadencją ok. 90, ale nie monitoruję tego). I w zależności od warunków, jadę raz szybciej, raz wolniej, no bo wiadomo – górki, dołki, wiatr, stan drogi itd. Ale pedałuję lekko, na granicy poczucia, że wkładam w to więcej siły niż potrzeba.

      Jakbym miał zmusić się do pedałowania mocniej, albo lżej – na dłuższą metę chyba nic dobrego by z tego nie wyszło.

      „Oczywiście wiem, że w końcu nadejdzie ten moment, że zmęczenie będzie odczuwalne ale tak patrząc na jazdę samochodem – czasami najszybszy wcale nie jest ten, kto szarpie i wyprzedza ale ten, który jedzie z najwyższą średnią prędkością.”

      Jeżeli jeździsz dla przyjemności (choćby nawet było to 1000 km w formule non-stop), to po prostu daj sobie czas. Im więcej i częściej będziesz jeździł, tym lepiej poznasz swój organizm, potrzeby, przyzwyczajenia. Zobaczysz jaką masz średnią na różnych trasach, sprawdzisz jaką masz kadencję (i czy aby nie jest bardzo niska), zobaczysz czy lepiej na Ciebie działają krótsze, a częstsze przerwy, czy jednak rzadsze, a dłuższe. Wszystko wyjdzie w praniu, tu nie ma za bardzo magicznych recept – zwłaszcza jeżeli nie chcesz zaczynać regularnych treningów.

      • Cześć Łukasz,
        dziękuję za odpowiedź. Właściwie to o trenowaniu nie ma jeszcze mowy, powiedzmy, że uczę się jazdy na rowerze ;) Zmieniłem treka na baranka i muszę się przyzwyczaić. Siedzenie już mi się trochę zahartowało ale nadgarstki mi drętwieją pod koniec trasy i boli kark od niskiej pozycji – ale to kwestia i dopasowania roweru i przyzwyczajenia. Co do tempa, to wolę jednak jechać wolniej a robić mniej i krótsze przerwy, zwłaszcza jak przestałem wozić w sakwach kanapki i termosy a przerzuciłem się na batony, żele i bukłak :) No ale też mój max to niecałe 125 km.

        W ten weekend robiłem swoją referencyjną „setkę” i zacząłem wolniej, przez co pokonałem wreszcie z marszu ten podjazd na 40 km, a w drodze powrotnej czułem moc i pewnie podniósłbym tempo, gdyby nie… wiatr. Ale mimo tego, że nie poprawiłem czasu, umęczyłem się na wietrze i deszczu na ostatnich km to jednak była satysfakcja że dojechałem ale także z tego, że wiem, że lepiej rozłożyłem siły tym razem.

        Czekam z niecierpliwością wiosny, a w międzyczasie poluję na weekendy bez deszczu, śniegu i huraganowego wiatru, żeby podtrzymać zapał :)

        Pozdrawiam!

    • Witam.
      Rower po 40 to naprawdę nic złego. Podobnie jak Ty jeździłem w młodości a potem przez 20 lat tylko bardzo okazjonalnie. Teraz mam 46, zacząłem jeździć 2 lata temu, i zaliczyłem już 550 km nad morze, Zakopane – Hel, oraz 270 km maratonu „Piękny Wschód” w zeszłym roku. W tym planuję „Piękny Wschód” 500 km oraz próbę dotarcia nad morze 600 km w 24 godziny. Jestem pewien, że się uda, wystarczy dobra motywacja, trochę samozaparcia, przyzwyczajonego do siodełka „tyłka” oraz dwa kółka. I tonie ma znaczenia jakie.
      Pozdrawiam i do zobaczenia na szlaku.
      Siugi

  • Wszystko fajnie,ale interesuje mnie jak siedzieć?Gdy tylko wyruszę na dłuższą trasę ,tyłek tak dokucza że nie mogę znaleźć pozycji.

    • Hej, ale co to znaczy „gdy tylko wyruszę” :) Jeżeli masz problem z siodełkiem od razu po ruszeniu, to znaczy, że albo jest źle ustawione, wtedy zapraszam do tego wpisu: https://roweroweporady.pl/jak-ustawic-siodelko-w-rowerze/

      Albo nie jest dopasowane do Ciebie i będzie trzeba je wymienić na szersze/węższe, twardsze/bardziej miękkie.

      Nie napisałeś ile kilometrów przejechałeś już na tym siodełku w tym roku, jakie to siodełko, ile ma lat, jaki to rower.

      Specjalnych technik siedzenia na siodełku nie znam, gdy usiądziemy w naturalnej pozycji, powinno być ustawione tak, żeby było dobrze. Oczywiście podczas jazdy warto od czasu do czasu lekko przesunąć się na siodełku czy z niego wstać na chwilę, ale to wychodzi samo podczas jazdy :)

  • Dodam jedną rzecz: bardzo dobrze, że napisałeś o trochę szerszym siodełku.
    Ja jestem bardzo wysoki (2m) i w dodatku mam dość szeroką miednicę. Długo szukałem różnych siodełek, z których każde kolejne miało być tym idealnym. Kupiłem 3 albo 4 różne i niektóre ściągałem nawet z US – niestety każde z nich powodowało inny dyskomfort po przejechaniu 10-20 km.
    Poszedłem po rozum do głowy i stwierdziłem, że nie ma co upiększać rzeczywistości – siodełko, które może być w porządku dla niższych kolarzy o szczupłej budowie ciała może nie być optymalne dla mnie – i może warto kupić szersze siodełko.
    Jak pomyślałem, tak zrobiłem i kupiłem dość szerokie, niezbyt drogie siodełko któregoś producenta rowerów – bodajże Merida.
    Wszelkie problemy jak ręką odjął :) Teraz jakiekolwiek dolegliwości zaczynają się pojawiać po 60-80 km i zwykle to delikatne odparzenia – stosuję pampersa, bo bez tego byłby dramat dużo szybciej.

    • Hmmm… nie wiem ile kilometrów masz przejechanych w tym roku, ale po 60-80 km nie powinno się mieć żadnych dolegliwości, jeżeli jest się już rozjeżdżonym. Może znowu to siodełko jest za szerokie? :)

      Ja się trzymam szerokości ok. 150 mm, sportowe wersje 135 mm są dla mnie za wąskie, natomiast szersze niż 150, są znowu za szerokie, tak więc każdemu według potrzeb.

  • Zbierałem się na tego typu trasę w tym roku, ale się nie udało. W 2020 nie bedzie wymówek. Wrocław – Międzyzdroje czeka.
    Moje pytanie dotyczy bezpieczeństwa, nie tyle na drodze, co ogółem. Jak planujesz trasy, bierzesz to pod uwagę? Czy bez strachu przejeżdżasz solo późnym wieczorem przez wsie? Nie miałeś nigdy nieprzyjemnych, zaczepnych sytuacji?
    I jak z bezpieczeństwem na drodze? Kamizelka, lampki, kask – wszystko jasne, ale kierowcy zdarzają się pod wpływem, albo „nauczą gówniarza, by nie jeździć rowerem”. Miałeś takie sytuacje? Jak reagujesz?
    Z góry dzięki

    • Hej,
      czasami wożę ze sobą gaz pieprzowy, staram się też wyznaczać trasę, która biegnie w nocy przez trzycyfrowe drogi, choć to bywa pułapką, bo nawet w weekendy zdarza się, że jest na nich spory ruch samochodów.
      Ze dwa razy wyleciał za mną z bramy większy pies, ale na szczęście udało mi się przyspieszyć na tyle, że uciekłem. Innych sytuacji nie miałem, kierowcy w większości gdy widzą dobrze oświetlonego rowerzystę, zwalniają i mocno się odsuwają.
      Jednak to co innego niż w dzień, gdy wszystko widać bardzo dobrze. Na pijanego kierowcę można niestety trafić zawsze, ale jeżeli chce się jeździć na rowerze, także w dzień, trzeba mieć to wkalkulowane w ryzyko.

      PS Na noc polecam szelki odblaskowe (ja mam Kellysa), zajmują troszkę mniej miejsca niż kamizelka i mają więcej odblaskowych elementów.

  • Ja pojechałem pociągiem z Gdyni o 9 do Słupska i byłem około 11 , w pociągu było napisane że jest na zewnątrz 36 stopni w cieniu , to był najbardziej gorący dzień roku . Z Słupska pojechałem do Ustki , dalej do Rowy . Dojechałem do Słowińskiego Parku Narodowego ( 54.722000, 17.255563 ) . Przeszedłem z rowerem w piasku 500 metrów , pod górkę i w dół , gdyż myślałem że dalej jest normalna trasa , utwardzona . (Wcześniej spotkałem faceta , którego spytałem się o drogę , gdyż Google maps gubiło mnie . Naprowadził mnie, ale bał się , że coś się stanie mi . Ale pojechałem dalej .) Byłem wykończony gdy szedłem SPN, chwała Bogu , że jakiś Niemiec pokazał mi na mapie , z łamanym polskim , że dalej nic nie ma . Zawróciłem i zauważyłem że ostatnia SKM do Trójmiasta odjeżdża o 20:.. z Lęborska . Musiałem się pośpieszyć . Gdy jechałem na pociąg , słabo mi było , ale dalej jechałem . Miałem smartwatcha . Widziałem , że było tam przejechane już 150 km , postanowiłem zapisać trasę , a kilka minut później rozładował mi się . Na szczęście zdążyłem na pociąg. Wyliczyłem , że wypiłem 5 L wody . W tamtym roku , w czerwcu jechałem . Planuje w tym roku przejechać znowu ze Słupska , do Ustki , dalej do Władysławowa , a na końcu do Gdyni . Dodam , że miałem wtedy 18 lat i jechałem sam.

  • Cześć,

    Do porad dodałbym:
    1. Jeśli zakładamy jazdę nocą – czołówka :) Wymiana dętki w polu, korzystając z oświetlenia rowerowego to jest dramat …. a nie zawsze flak nadejdzie w oświetlonym terenie zabudowanym.
    2. Jeżeli macie sprzęt na akumulatorki ładowane USB – to oprócz powerbanka również kable do tych akcesoriów (np. tylna lampka podłączona do powerbanku mnie uratowała …).
    3. Warto na google maps steet view sprawdzić, czy droga ma sensowna nawierzchnie (jadąc szosa, nagłe 10km bardzo nierównego bruku to jest dramat …. .
    4. Pompka, która mamy ze sobą powinna umożliwić sensownie napompować nasze opony .

    I taka moja refleksja – w nocy w trasie – lepiej jechać drogą niż nieznana DDR. Na DDR jest znacznie większa szansa na krawężniki/słupy itp – które nocą widać często za późno … Nie wspominając o osobach pod wpływem/bez oświetlenia …

  • Witaj. Uwielbiam jazdę na rowerze, kocham to. Niestety (bądź stety ;)) mój najlepszy wynik to jakieś 50,5 km w jakieś 2 h 45 min. Z 40 minutową przerwą. Na dniach przymierzam się do pokonania odcinka Warszawa – Gdańsk bez w sumie wstępnego przygotowania. Nie wiem jak to będzie, zobaczymy, ale chcę spróbować i zrobię to :)
    Twój artykuł to pierwsze na co trafiłem jeśli chodzi o porady dotyczące długich tras. Dziękuję za wskazówki ?️ na pewno z nich skorzystam, reszta zależy od organizmu,mam dużą motywację i zapał.
    Życzę samych, coraz to większych sukcesów. Pozdrawiam

    • Cześć,
      czyli wychodzi na to, że masz średnią 25 km/h, jedynie co, to faktycznie (patrząc z perspektywy trochę większych dystansów) ciut za długa przerwa w trakcie wyszła. Ale! Do normalnego jeżdżenia nie ma znaczenia ani średnia, ani czas przerw – ma być przyjemność :)

      Do długodystansowego jeżdżenia w formule non-stop, to też nie ma znaczenia, chyba, że masz przed sobą jakiś cel. A wtedy ograniczeniem będzie czas, który dasz radę jechać bez snu, albo z krótkim snem. Albo olejesz temat jazdy non-stop i po prostu kimniesz się w hotelu, nie spiesząc się nigdzie, rozkładając sobie dłuższą trasę na trzy spokojniejsze etapy. To tak wszystko na marginesie :)

      Trasa z Warszawy do Gdańska to fajna sprawa, poszukaj w Google info o trasie „Zielona 7”, przygotowana przez rowerzystów, jako ciekawa opcja do przejechania właśnie pomiędzy tymi dwoma miastami.

      • Witaj. Jestem po próbie. Niestety nie dotarłem do celu :/, przejechałem 172 km w 11 i pół godziny, a zniweczyła wszystko pęknięta dętka… Na to nie byłem w ogóle przygotowany. Powtarzam wyzwanie pod koniec wiosny i tutaj mam pytanie bo większość swojej trasy (ponad 165 km) przejechałem s7… Dopiero po takim czasie podjechała do mnie policja i oznajmiła mi że nie mogę tędy jechać, skierowali mnie na starą 7 i właśnie tam po kilku km złapałem flaka. Skąd i na jaką aplikację mogę pobrać zieloną 7?
        Ogolnie mam Strave i korzystam też z aplikacji Huawei zdrowie.
        Pozdrawiam Serdecznie ?️

        • Jeżeli jechałeś rowerem drogą ekspresową i jeszcze się do tego przyznajesz, to tak za bardzo nie ma się czym chwalić.

          Jedną z wersji Zielonej Siódemki znajdziesz tutaj: https://www.zielona7.pl/mapa/

          Jeżeli chodzi o zapasową dętkę (i pompkę) no to jest podstawa z rzeczy, które trzeba ze sobą zabrać. Pęknięta guma to najczęstsza awaria, która może nas spotkać po drodze.

  • Nie psuje się Wam stabilizacja OIS w telefonach tak mocowanych na kierownicy? Kiedyś o tym było głośno w sumie. Sam od niedawna tak jeżdżę i się zastanawiam. Póki co musze bo nie mam nawigacji z komputerkiem. Telefon podłączony pod powerbanka (polecam z lamaxa super się wpasował w uchwyt) bo inaczej w dłuższej trasie telefon pada :(

    • Cześć,
      a gdzie było „głośno” o tym? Pytam bez złośliwości, bo nie spotkałem się z takimi informacjami. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że przy jeździe bardziej terenowej, coś zawsze może się uszkodzić od dużych wstrząsów. Ale przy spokojniejszej jeździe, to bez przesady. Telefon czy będzie na kierownicy czy będzie w sakwie/kieszeni – przeciążenia, które na niego będą działać będą dość podobne.

  • Bardzo ciekawy wpis. Jeżdżę typowo turystycznie. Kilka razy przejechałam ok 115 km (całodniowa wycieczka).

    Kiedyś jeździłam z 1 dużą sakwą. Po drodze gdy trzeba było wejsć do sklepu zapinałam rower gdzieś na zewnątrz (parking, chodnik) a sakwę brałam ze sobą. Duża, ale tylko jedna więc nie stanowiło to problemu.

    Ostatnio przestawiam się na bikepacking – na całodniową trasę zabieram torbę podsiodłową, średnią trójkątną + taką koło mostka. No i problem robi się gdy trzeba zostawić rower na parkingu aby wyjść coś zwiedzić albo posiedzieć w knajpce. Zostawiać te torby na rowerze? (nierzadko one same mogą paść łupem złodzieja). Ostatnio zwiedzałam ogród botaniczny, 3 torby wpakowałam do dużej reklamówki, nie było to bardzo wygodne ale nic innego mi nie przyszło do głowy. 3-godzinne zwiedzanie z reklamówką i aparatem w ręku to był średni pomysł.

    Planuję sprawić sobie jakiś cienki, prosty worek-plecak. Bo na razie nie widzę innego sposobu aby zabezpieczyć rzeczy w torbach. Po prostu na zwiedzanie ściągnę torby, i będę je nosić w plecaku.

    Ktoś ma jakieś inne rozwiązanie?

    • Hej,
      niestety tak to wygląda, że albo zostawiasz kogoś przy rowerze, albo bierzesz najcenniejsze rzeczy ze sobą. Albo zabierasz po prostu rower ze sobą, ale kręcenie się po ogrodzie botanicznym z rowerem to w sumie też mało wygodna sprawa.

      • bikepacking sprawdza się gdy sprzęt możemy mieć zawsze na oku lub jedziemy w odludne tereny. Ale przy zwiedzaniu często nie można wziąć roweru ze sobą – najczęściej do dyspozycji są niestrzeżone parkingi. Rozwiązaniem byłyby parkingi strzeżone – może kiedyś doczekamy się takich przy większych atrakcjach lub marketach – bo w dzisiejszych czasach nawet strach rowerem do sklepu jechać. W linku przykład z przed 2 tygodni – próba kradzieży w centrum Wrocławia https://gazetawroclawska.pl/najpierw-kopniaki-potem-walka-ze-stojakiem-zlodziei-probujacych-ukrasc-rower-pod-pasazem-grunwaldzkim-we-wroclawiu-nagraly/ar/c1-16425599