Skocz do zawartości

unavailable

Użytkownicy
  • Postów

    3 080
  • Dołączył

Treść opublikowana przez unavailable

  1. Pal sześć Chiny, po różnych lekturach, jak i doświadczeniach oszczędnych znajomych ("na co komu licznik za 50zł?!"), w wersji budżetowej raczej nie mam odwagi kupować czegoś innego niż Sigma. Co nie znaczy, że komukolwiek odbieram takie prawo. Więcej nawet - mam nadzieję, że podziała Ci jeszcze długie miesiące :)
  2. Rany, jaki potworek. Bazą kół jest widelec z przodu i tylny trójkąt z tyłu :D
  3. Kupiłeś? Bo moja cierpliwość została nagrodzona i dziś w nocy zamówiłam z Centrum Rowerowego razem z oponami. I jeszcze przez przypadek bagażnik w outlecie mi się trafił w dobrej cenie :D Dzień Dziecka pełną gębą ;)
  4. No, niestety. Jest to raczej potwierdzona informacja, o czym dość wyczerpująco traktuje ten temat (łącznie z kontaktem z producentem): https://www.forumrowerowe.org/topic/212382-czujnik-kadencji-przewodowej-sigmy-1616/ Gdyby działało, raczej brałabym 16.16 w ciemno. Tymczasem Centrum Rowerowe wycofało przewodową Sigmę 1200 chyba już na dobre :( Wczoraj jeszcze znajdywała ją szukajka, a dziś zniknęła bez śladu.
  5. Uchwyt u mnie też siedzi rewelacyjnie na samych gumkach. Tylko licznik gdzieś wypadł ;) Stare Speedmastery pod tym względem trzymały się o niebo lepiej. Do tej pory trzeba je mocniej przekręcić, by ruszyć, podczas gdy 16.12 od samego początku szedł jak po maśle.
  6. Widziałam, dzięki. Tyle że właśnie "moich" opon nie mają, więc mnie to średnio urządza. Dobra, jak tak przeglądam, to może nie cała seria x.16, choć przyznam, że w zasadzie w znacznej większości stosunek ceny do oferowanych funkcji jest dla mnie cokolwiek zaskakujący. Najbardziej uderzyła mnie ewolucja wsteczna, bo kiedy porówna się przewodową wersję 16.16 do 16.12, okazuje się, że 16.16 bliżej jest raczej do 12.12 niż do 16.12 (mimo że cena jest taka sama jak przy szesnastce). Ta nowsza wersja oferuje bajer liczący oszczędność paliwa, ale nie wiem z jakiej okazji zlikwidowano pomiar kadencji, który był znacznie przydatniejszy. Pozostał on jedynie w wersji STS i ta akurat jest interesująca, choć i tak lepsza wydaje się 14.16, bo od razu z wysokościomierzem. I może nawet odżałowałabym te 250zł, ale nie ze świadomością, że w cięższych warunkach mogę mój cenny licznik zgubić tak samo, jak poprzednika.
  7. Też się zdecydowałam, bo to co zrobili w nowej serii x.16 to jakaś żenada. I teraz płaczę rzewnymymi łzami, bo nigdzie w tej cenie nie ma. W dodatku chciałam od nich wziąć opony i oszczędzić na przesyłce :(
  8. O Kellysie nie mam opinii, natomiast co do Sigmy... Miałam w życiu trzy liczniki tej firmy. Pierwszy kupiony 15-20 lat temu i jeszcze 2-3 lata temu działał. Pozostałe działają także i nie są bateriożerne, nie miałam też kłopotu z łączeniem, wodoodpornością itp. Niestety, najnowszy (i przy okazji najdroższy) zaginął mi w ubiegłym tygodniu w lesie. I tu dochodzimy do wad Sigmy, czyli mocowanie. Nie wiem, jak jest w nowych modelach z 2016 roku, bo z tego, co czytałam, zmieniło się nieco. Pytanie, na ile na lepsze. Żeby jednak być uczciwym - nie wszyscy podzielają opinię na temat mocowania i w zasadzie ten zarzut miałabym jedynie do wersji x.12 (poprzednio miałam zwykłe Speedmastery i one czasem trzymają się aż za dobrze). Druga rzecz, to taka, że licznika - z braku miejsca - nie miałam na kierownicy, tylko na górnej rurze. Jeśli dodać do tego "po trzecie", czyli zagubienie w lesie i przedzieranie przez gęste chaszcze (łącznie z kilkoma potknięciami i jedną wywrotką), to nie wiem, czy inne liczniki też zostałyby ze mną ;) W każdym razie, jeśli jeździsz, jak cywilizowany człowiek, brałabym Sigmę. Ja zresztą też mimo wszystko kupię, tylko jeszcze model rozważam :)
  9. U mnie taka sama Oklahoma. W ogóle jakąś kiepską pogodę przyciągam. Na majówkę pojechałam na Pomorze, to w pierwszym tygodniu śnieg spadł :lol: Wreszcie jak się wybrałam ze Słupska do Darłowa, to cały powrót wiało w twarz tak, że wszystkie podjazdy u mnie na południu mogą się schować. Z kolei wczoraj, wprawdzie bez roweru, byłam w Zakopanem. Akurat jak załatwiliśmy sprawunki i mieliśmy z godzinkę do wyjazdu, ledwo stanęliśmy sobie na tle Giewontu, żeby strzelić fotę, to lunęło jak z cebra i tak już lało w zasadzie do samego Tarnowa. Z małą przerwą dalej leje. Tak więc z braku welodromu chwilowo pozostaje jedynie trenażer ;)
  10. Te drogocenne mierniki też są bardzo różne. Dwa razy dostałam darmowe wejściówki - jedną do klubu fitness, drugą do dietetyka. Oba przybytki miały jakieś super wypasione sprzęty, łączone z komputerem i inne hocki-klocki. Było to już jakiś czas temu, ale w każdym razie nawet te sprzęty potrafiły mieć jakieś dziwne dane. Dodatkowo panie obsługujące były niekompetentne i był to jedyny punkt wspólny obu pomiarów - ich wiedza dietetyczna była na poziomie ulotek, a odczytywanie danych i wróżenie mi, że ważąc 55kg miałabym wagę idealną, to kogo znam, wprawia w niemałe rozbawienie. Po prostu obie bazowały na BMI czy innych tabelach i nie dały sobie przemówić, że jak raz w życiu w latach liceum ważyłam 58kg, to się wszyscy o mnie martwili, czy aby nie powinno się zwrócić uwagę na moje niedożywienie :P Póki więc nie będę uprawiać sportu zawodowo na poziomie olimpijskim i to najlepiej z jakimś dzianym sponsorem, który postanowi zainwestować ciężkie tysiące w sprzęt pomiarowy, przede wszystkim zaś w mądrych ludzi do interpretacji jego wyników, pozostanę przy zdrowym rozsądku ;) O, i to jest święta prawda. Nie wiem, czy się zgodzisz, ale myślę, że z takimi pomiarami aktywności jest podobnie. Szczególnie z pulsometrem. Bo bez niego to już naprawdę różne hece widziałam ;)
  11. Racja, Jacku, pisząc o wysokości BMI proporcjonalnej do wysokości spalania nie miałam na myśli rzeczywistości, tylko właśnie obliczajki typu Endomondo. Co do nowoczesnych wag, to mam do nich zaufanie podobnie ograniczone, jak do Endomondo, Stravy i innych wynalazków ;) Kupiłam sobie na gwiazdkę takie ustrojstwo (GoClever Smart Scale V2) i na przestrzeni sześciu miesięcy widzę, że wszystkie te procenty są liczone dość proporcjonalnie do masy całkowitej, co nie do końca mnie przekonuje. Ale też nigdy bardzo wnikliwie tego nie analizowałam, więc może aż z ciekawości kiedyś się przyjrzę, jak na przykład zachowuje się procent nawodnienia oraz tkanki tłuszczowej zaraz przed i po dużym wysiłku.
  12. Możesz sobie o takich danych pomarzyć ;) Oczywiście, że liczą to z kosmosu, dlatego w ogóle się do tego nie przywiązuję i kalorie to chyba ostatnia rzecz, na którą zwracam uwagę po całej podróży. Zakresy tętna można oczywiście podać (lub podać tylko maksymalne i pozostawić opcję, by progi wyliczyły się automatycznie), ale czy i jaki ma to wpływ na obliczanie spalania to już inna sprawa. Na pewno im wyższe BMI, tym większe spalanie, ale to raczej oczywiste. Robiłam kiedyś eksperyment z ustawieniami w Endo i bierze on pod uwagę wszystkie cztery wymienione przez Ciebie parametry. Są one uwzględniane w obliczeniach bez względu na to, czy trening zarejestrowany jest z pulsometrem, czy też bez. Wystarczy przy tym zmienić tylko jeden parametr, by różnice stały się naprawdę duże. Z tego, co zauważyłam, na przykładowo wpisanym biegu 10km w 1h potrafią sięgać nawet 300kcal (tak jest, kiedy przy uwzględnieniu pulsu zmieni się płeć; bez pulsu ta różnica jest mniejsza), natomiast najmniejsze znaczenie ma wiek - 10 lat daje różnice rzędu 30kcal/1h. W ogóle te wszystkie wyliczajki są dla mnie średnio wiarygodne. Na spalanie kalorii (czyt. odchudzanie) zrobiła się moda i jakiś czas temu czytałam, że któryś z czołowych producentów (Polar albo Garmin) w urządzeniach wypuszczanych na rynek później zmienił algorytm tak, by zwiększyło się spalanie. Innymi słowy na urządzeniach sprzed 5-10 lat przy wprowadzeniu tych samych parametrów spalało się mniej kalorii, niż na tych nowszych :lol: Już samo to daje pewne wyobrażenie, jak bardzo się do tego należy przywiązywać ;)
  13. Nie wiem, jak aplikacja Stravy, bo wskutek przyzwyczajenia używam tylko Endomondo (brak Stravy na WP zrobił swoje). Niby mam konto, ale jakoś ten serwis do mnie nie przemawia, a poza tym od kilku już lat robimy ze znajomymi początkowo letnie, a obecnie już całoroczne challenge i chociażby na ich podstawie mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że Endomondo to stary kłamczuch ;) Sytuację nieco poprawia używanie pulsometru, ale w zasadzie tylko nieco, to znaczy pozwala na bardziej miarodajną rywalizację z innymi czy też samym sobą, ale żeby jakoś tym kaloriom wierzyć, to już niekoniecznie. Co do samego porównania spalania, mam podobne doświadczenia, jak tu opisane, czyli prawie dwukrotna różnica wyniku (moja ostatnia setka w mieszanym terenie to 1773kcal wg Stravy oraz 3285kcal wg Endo w niecałe 5h). Ale nie wiem, czy to od razu znaczy, że Strava liczy dokładnie.
  14. Ojej, a to wyszło, że ja tak niespokojnie? To przepraszam ;) Oczywiście, umiejętności Saliego nie oceniam (i mam nadzieję, że nikt tak tego nie zrozumiał, bo i skąd miałabym znać jego umiejętności), wychodzę jedynie z założenia, że nie tylko jemu w przyszłości może się ten temat przydać. Bądź co bądź chyba wielu z nas stanęło niejednokrotnie przed wyborem: naprawiać czy kupować nówkę :)
  15. Joe, zgoda. Nie twierdzę, że nowy rower wyjdzie taniej lub podobnie, bo to oczywista bzdura. Tyle, że - jak można wnioskować z Twojej wypowiedzi​ - zrobiłeś wszystko sam i wtedy koszt znacznie się zmniejsza. A żeby tak zrobić, trzeba mieć wiedzę, umiejętności oraz czas. Znam dziesiątki ludzi, którym dasz YouTuba albo pokażesz, jak zrobić, a niestety ich dwie lewe ręce wspomagane ograniczonym w tej dziedzinie umysłem nie pozwolą tego powtórzyć. I nie ma tu znaczenia żadna płeć. Po prostu tak bywa. Ja mojemu koledze od dziecka rower musiałam naprawiać, jeśli chciałam, żeby ze mną jeździł i miał na czym, bo on nawet z trzymaniem pompki miał kłopot. Teraz ma 33 lata i podobne umiejętności ;) Nie twierdzę od razu, że Sali to ten typ, ale już na przykład z jego postów jasno wynika, że czasu na majsterkowanie nie ma. Druga rzecz, to wyjściowa cena roweru. Im był on droższy, tym bardziej opłacać się będzie naprawa niż wymiana na sprzęt podobnej klasy.
  16. A powiem Wam, że mnie ostatnio zaskoczyli reklamą na ulicy: http://www.kawisbike.pl/wp-content/uploads/2015/04/ImageLower21.jpg Z tym wyrzucaniem na śmietnik nie dramatyzowałabym tak bardzo. Zależy, ile chce się za rower wziąć, ale nawet złom da się sprzedać. W lutym byłam na kupnie jakiegoś używanego roweru dla mojego dziadzia, to mnie aż zaskoczyło, jakie dziadostwo ludzie potrafią sprzedawać za 200zł. Inna sprawa, że jak ktoś potrzebuje coś na dojazdy po bułki do sklepu, to nie zawsze idzie nawet do Tesco, tylko szuka właśnie używanych. Do tego zbliża się sezon, więc naprawdę nie uważam, że musiałbyś zostać z nim albo oddawać za darmo, szczególnie, jeśli twierdzisz, że jest on w stanie jezdnym i nie stwarzającym zagrożenia ;) Z wyborem typu roweru ciężka sprawa. Z własnego doświadczenia wiem, że na czymś, co nam utrudnia jazdę, jakoś trudno połknąć bakcyla, a jedynie można wyciągnąć ogólny wniosek, że rower to w ogóle nie jest dla mnie. Osobiście naprawdę nie wiem, jak można z jazdy na mieszczuchu wydedukować, że potrzebuję roweru górskiego. Oczywiście, jeśli mówimy o samym przeznaczeniu, to i bez roweru jest to wiadome, ale do tego dochodzą predyspozycje i preferencje. Ja na przykład według preferencji powinnam mieć szosę, bo lubię jeździć w dłuższe trasy (ponad 90% z nich to asfalt) i chciałbym je pokonywać szybko, ale niestety osiem operacji na stawy biodrowe sprawia, że szczytem moich marzeń jest niezbyt pochylony cross, bo na szosie nie jestem w stanie pedałować. Drugi przykład - różnica między 26" i 28". Naczytałam się, naczytałam, pojeździłam pod sklepem dwa kółka, ale dopiero pierwsze 50km dało mi jako takie wyobrażenie, na czym ona polega. Święta prawda! Miałam 7-letniego Krossa serwisowanego niemal corocznie przed sezonem i wydawało mi się, że lepszego roweru po prostu nikt nigdy nie wymyśli. Oczywiście, może na lepszym osprzęcie i tak dalej, ale jego geometria była cudowna... Aż tu wsiadłam, żeby sprawdzić siostrze rower przed zakupem (właśnie Kandsa, tylko Energy 1300) i zakochałam się w nim od pierwszego przekręcenia korbą. Do tego stopnia, że ona została z Krossem, a ja z tym nowym ;)
  17. Ja osobiście żelowe nakładki odradzam, chyba że w "pierwszym stadium" przystosowywania czterech liter do roweru. Potem lepiej jednak przywyknąć do czegoś twardszego, bo im więcej żelków naładowane, tym bardziej się to wszystko grzeje i po kilku godzinach można sobie zrobić niezłe kuku ;) Co do roweru, to mam podobne podejście, jak część ludzi do samochodów - jak zaczyna się psuć, to się pozbywam i kupuję nowy, bo wiadome, że lepiej już nie będzie. Trzymanie nastoletniego roweru ma sens w przypadku, gdy ktoś ma sentyment i kupę kasy na serwisy albo czas i zacięcie do majsterkowania (a i wtedy trochę kasy trzeba). Poza tym z serwisami (wszystkimi, nie tylko rowerowymi) też naprawdę różnie bywa. Ja się akurat bardzo zaraziłam, bo prawda jest taka, że im bardziej się człowiek zna, tym bardziej dokucza mu, że wszystko lepiej zrobiłby samemu.
  18. Po różnych doświadczeniach, poszłabym z czymś takim do serwisu, bo nawet jak kolejny klucz pójdzie, to ich kłopot ;) Miałam taki problem z fabrycznymi platformami, które chciałam wymienić na SPD. Nie pomagało uwieszenie się na kluczu i pedale po 60kg z jednej i drugiej strony roweru. W serwisie zapłaciłam dychę i dopiero dwóch rosłych facetów dało radę.
  19. Szkoda z tym Endomondo. Albo i nie, bo może na sensowniejsze rzeczy wydam pieniądze ;) Fajnie masz. Ja mam Huaweia P9 Lite z fabrycznym softem, bez żadnych udziwnień ani śmieci, a mimo tego przy braku dłuższego restartu wycina rozmaite numery typu zacinanie się aparatu, brak łapania GPS, brak możliwości odebrania rozmowy itp. Oczywiście nie wszystko na raz. Losowo jeden z psikusów. W dodatku prawie zawsze jakiś nowy :D
  20. Mnie właśnie te dziesiątki ograniczeń (na czele z aktualizacją do 10-tki) po wielu latach "fangirlowania" ostatecznie od Windowsa zniechęciły. Nie, żeby Android był coś wart, bo trzeba go przynajmniej raz na 48h zrestartować, a i tak różne hece regularnie wyczynia, zupełnie nieznane Windowsowi ;) Co więcej, przyznaję, że z uwagi na baterię oraz konieczność dostępu do funkcji telefonu i aparatu bez dodatkowych ceregieli, do jeżdżenia nadal używam najprostszej Lumii 435 z Endomondo. W zasadzie nie mam do tej apki zastrzeżeń, może poza jednym - nie można przełączyć na żadną inną, bo trening zostaje wstrzymany. Jednak z wyłączonym ekranem działa, nigdy nie gubi sygnału ani odczytu z pulsometru, więc swoją rolę spełnia. Tylko dwa, może trzy razy na przestrzeni kilku lat wszystko mi przepadło, ale to się zdarza wszystkim apkom, kiedy się wysypują bez względu na system (ostatni raz zgon zaliczyła właśnie wersja na Androida), dlatego dobrze jest być cały czas online, bo wtedy trasa wysyłana jest na bieżąco na serwer. Problem z innymi apkami na WP polega w moim przypadku głównie na eksportowaniu GPX (czy raczej: braku takiej możliwości), dlatego po krótkich przygodach darowałam sobie poszukiwanie alternatywy. Jeśli chodzi o nawigację na Androida, używam z sentymentu niewspominanej przez Łukasza aplikacji Here. Oprócz tego, że jest w pełni darmowa, ma też opcję map rowerowych. Niestety nie umiem jej ocenić pod kątem sensowności nawigowania przez duże miasta, bo żadnego na tyle nie znam, zwłaszcza z perspektywy roweru. Przy okazji Endomondo, może ktoś się orientuje - czy w wersji darmowej współpracuje z tą aplikacją jakiś czujnik prędkości BT? Oczywiście na Androidzie, bo na WP to nie podejrzewam ;)
  21. Lata temu, w moim pierwszym "prawdziwym" rowerze (Kross Hexagon ileśtam) był fabryczny defekt tylnej opony i do tego opaski. W sklepie, gdzie kupowałam, olali mnie z góry na dół, stwierdzając, że nie jest to rower do jeżdżenia po żadnym szutrze, a jedynie po asfalcie (!) Oczywiście asfalt czy nie, powietrze regularnie schodziło, a ja straciłam na przestrzeni jednego miesiąca trzy dętki, dodatkowo do tego ta pierwsza łatana była trzykrotnie. Czyli w sumie sześć kapci na dystansie około 100km. Wreszcie ktoś mądry rozebrał rower na części pierwsze, wymienił opaski i dał mi jakieś swoje stare, lekko już łysiejące opony. Potem przez kolejne kilka lat oraz tysięcy kilometrów ani jeden raz kapcia już nie zaliczyłam. Tak jak pisał Grzegorz - najlepiej pod wodę i zobaczyć, czy powietrze schodzi. Gdyby schodziło, warto sprawdzić ręką, na ile ostre są opony od wewnątrz i czy opaski w ogóle chronią dętkę od strony koła. Możliwe też, że po prostu dętki są do niczego.
  22. Wiesz, co innego przejechać kółeczko pod sklepem, a co innego potem siedzieć na czymś takim dłuższy czas. Moja siostra (jeszcze lata temu) nabrała się na taką okazję, gdzie rura była dłuższa od polecanej o mniej więcej 3-4cm. Robiłyśmy potem cuda wianki, łącznie z przesuwaniem siodełka do przodu i wymianą mostka na krótszy, ale i tak nie nadawało się to jazdy dłuższej niż z jednego końca miasta na drugi, więc szybko się go pozbyła. Oczywiście, że nie jest to żadna wyrocznia i można teoretycznie jeździć na za dużej lub za małej ramie (w stosunku do przeliczników), ale nie wiem, czy jest to najlepsze rozwiązanie, jeśli żona sama nie ma na tyle doświadczenia, aby wiedzieć, czego potrzebuje.
  23. Czy ja wiem? Faktycznie, jak się wjedzie w okolice większych skupisk ludzkich i nie daj Bóg - w niedzielne słoneczne popołudnie, to umarł w butach i można sobie dzwonić. W moim przekonaniu problem dotyczy przede wszystkim ciągów pieszo-rowerowych, które generalnie w ogóle nie są przez ludzi traktowane jako drogi dla rowerów, a linia oraz gdzieniegdzie rowerek namalowane są po prostu dla hecy. W takich miejscach żaden dzwonek i żadne dziękuję nie pomaga, i pal sześć, czy się dowiesz, czyś cham, czy też nie - po prostu zawsze i tak zdarzy się jakaś niefrasobliwa zawalidroga, która nie widzi, nie słyszy i nie reaguje, bez względu na to, jakie ma zdanie o rowerach ;) Mimo wszystko uważam dzwonek naprawdę za element niezbędny, bo chociaż po mieście nie jeżdżę prawie wcale, to jednak jakoś się muszę na rogatki dostać. Do tego dochodzą właśnie takie trakty, o których pisze Jano, gdzie w lecie naprawdę trudno przejechać. Przykład pierwszy z brzegu - Velo Małopolska. W sezonie nie sposób było tam nie natknąć się na rolkarzy, hulajnogi, kijkarzy czy wręcz całe grupy pieszych. Zaryzykowałabym, że większość z nich nawet bez moich: przepraszam czy dziękuję, było wdzięcznych za "dzyńgnięcie" i bez problemu ustępowała miejsca. Tylko trzeba było dać im szansę, a bez dzwonka trudno usłyszeć zadbany rower na slickach czy semi-slickach. Oczywiście inna sprawa, że w takich sytuacjach raczej nie sposób liczyć na coś więcej niż 20km/h. Tak czy owak dźwięk powinien być łatwo rozpoznawalny i od razu identyfikowany z nadjeżdżającym pojazdem, dlatego właśnie recenzję m-wave'a traktuję raczej jako przestrogę ;) Też miałam. Dokładnie taki, jak zamieścił na pierwszym zdjęciu autor tematu. Niestety wytrzymał raptem jeden sezon, aż pewnego razu przy użyciu wystrzelił w powietrze na wszystkie strony ze swoją sprężynką i w zasadzie nie było co zbierać :lol: Teraz kupiłam Authora AWA-60, którego cena i rozmiar wcale mi się nie podobają, ale przy odwiecznym problemie braku miejsca na kierownicy bardzo pasowało mi mocowanie na gumki.
  24. Przyznam, że wcale się nie dziwię, bo dźwięk brzmi, jakby ktoś wykopał z muzeum Nokię 3310. Mnie osobiście taka zabawka niespecjalnie zachwyca, bo jest szalenie niepraktycznym rozwiązaniem. Raz, że dźwięk nadjeżdżającego roweru raczej kojarzy się jednoznacznie (podobnie jak klakson w aucie - ładny nie jest, ale rozpoznawalny i to jego główna funkcja). A dwa, że starczy mi już chyba tych baterii na rowerze ;) Poza tym z Twojej recenzji wynika, że do niezawodności trochę temu urządzonku brakuje. Byłam zmuszona do jazdy bez dzwonka przez tydzień i bez tego doświadczenia w życiu nie uwierzyłabym, że jest on tak niezbędny. Jakkolwiek fajnie, że chciało Ci się tu naklepać tych kilka słów :)
  25. Nie wiem, skąd piszesz, ale u nas ostatnio wieje tak, że nic tylko mięśnie wyrabiać ;) W piątek w jedną stronę miałam prędkość ok. 30-35km/h, a w drodze powrotnej ledwo 18 :D
×
×
  • Dodaj nową pozycję...