Długa trasa rowerem w 24 godziny – jak się przygotować?

Od czasu do czasu odzywa się we mnie głos, który podpowiada – a może by tak spróbować się na jakiejś dłuższej, rowerowej trasie? Tak cztery lata temu przejechałem trasę Łódź – Częstochowa – Łódź (260 km), czy dwa lata temu także do Częstochowy i z powrotem, ale tym razem z tatą na tandemie (290 km).

Do ponownego zmierzenia się z dłuższą – jak dla mnie – trasą, zachęcił mnie start Marcina Hinza, mojego znajomego, w Pierścieniu Tysiąca Jezior. To rowerowy ultramaraton, gdzie jest do przejechania 610 kilometrów, z limitem czasu 40 godzin (rekord to niewiele ponad 21 godzin!). I gdzieś w głowie zaczął tlić mi się pomysł – a może zobaczyłbym, ile kilometrów uda mi się przejechać w 24 godziny? Tak dla sprawdzenia się, bez bicia rekordów, jazdy na zabój, tylko tak jak zawsze – dla przyjemności.

Ten temat ciągle mi umykał, aż w końcu przyszedł wrzesień ze swoją paskudną pogodą. W zeszłym roku o tej porze było gorąco, w tym – niestety padał deszcz. Ale w prognozie pogody pojawiła się w końcu bezdeszczowa noc, z zapowiadaną temperaturą 14 stopni. Uznałem, że jadę teraz albo nigdy (z tym nigdy trochę przesadzam, w momencie gdy piszę te słowa znów zrobiło się pogodnie). Przygotowałem sprzęt, ustaliłem trasę oraz godzinę startu i ruszyłem.

Zapraszam do obejrzenia krótkiej relacji wideo z trasy. Będzie mi bardzo miło, jeżeli zasubskrybujesz mój kanał :)


Ostatecznie udało mi się przejechać 330 kilometrów, co zajęło ok. 14,5 godziny samej jazdy (średnia 22,7 km/h) + 7,5 godziny przerw (nie spałem po drodze). Razem 22 godziny, a nie 24, jak planowałem, ale o tym napiszę za chwilę. Przygotowałem dla Was krótki poradnik, jak przygotować się do takiej, ale myślę, że i dłuższej trasy. Będę tam wplatał historię mojego przejazdu.

//Aktualizacja: Wynik ten udało mi się poprawić w 2018 (400 km w 24h) oraz w 2019 (433 km w 24h) na ultramaratonie Pierścień Tysiąca Jezior gdzie przejechałem łącznie 625 km w formule non-stop.

Toruń wypadł mniej więcej w połowie trasy

Ustal ile chcesz przejechać

Mierz siły na zamiary. Jeżeli do tej pory jeździłeś/jeździłaś niewiele, a Twoja najdłuższa trasa wynosiła 20 kilometrów, nie rzucaj się od razu na 200 km czy jazdę przez 24 godziny. Musisz wcześniej się rozjeździć. Warto również zainwestować w licznik lub skorzystać z aplikacji na smartfona, by na wcześniejszych przejazdach wiedzieć, jaką masz średnią prędkość. Dzięki temu będzie można tak zaplanować trasę, by nie okazało się, że zapada noc, Ty jesteś w szczerym polu z rozładowanymi już lampkami, a do domu daleko.

Droga rowerowa we Włocławku

Opracuj trasę

Nawet jeżeli nie masz konkretnego planu na liczbę kilometrów (tak jak ja, w tym przypadku), powinieneś mieć ustaloną trasę oraz cel (punkty na trasie) – tak aby było do czego dążyć. Jazda na zasadzie – pojadę gdzie oczy poniosą, staje się w pewnym momencie mało motywująca.

Koniecznie weź pod uwagę natężenie ruchu na danej trasie, jakość nawierzchni, dostępność pobocza, sklepów, stacji benzynowych. Nie polecam jeździć głównymi drogami, na których nie ma szerokiego pobocza, lepiej wtedy trzymać się spokojniejszych tras. Warto podczas wytyczania drogi spoglądać na Street View, czyli zdjęcia danej drogi, udostępniane przez Mapy Google. Dzięki nim łatwiej jest ustalić, jaki ma ona charakter. Jazda drogą krajową, gdzie pędzi kawalkada TIR-ów, jest wąsko i nie ma pobocza – nie należy do przyjemności i nie jest to bezpieczne.

To w dzień. Natomiast w nocy, gdy ruch słabnie, warto zastanowić się, czy nie wytyczyć trasy tak, aby co jakiś czas mijać całodobowe stacje benzynowe. W dzień tę sprawę załatwiają sklepy spożywcze, w nocy trzeba sobie radzić inaczej :) Stacje najłatwiej znaleźć w miastach i właśnie przy głównych trasach. Jazda krajówką w nocy też niekoniecznie będzie przyjemnością, natomiast warto ją co jakiś czas przeciąć, wjeżdżając przy okazji na stację. Można tam uzupełnić zaopatrzenie, zjeść i wypić coś ciepłego, skorzystać z toalety i się ogrzać. Ja na tym przejeździe praktycznie cały czas jechałem drogą krajową nr 91, która biegnie wzdłuż autostrady A1. Dzięki temu na „starej jedynce” ruch nie był dokuczliwy, a bardzo szerokie pobocze (przez 90% trasy) pozwala na spokojną jazdę. Na innych krajówkach bywa z tym różnie – warto to sprawdzić przed ruszeniem w drogę.

W kwestii nawigowania po trasie, to jeżeli jej nie znamy, warto skorzystać z możliwości, jakie daje telefon komórkowy. Wgrywając jedną z rowerowych aplikacji, będzie nam łatwiej poruszać się wytyczoną trasą. Inną możliwością jest zakup licznika rowerowego z GPS (w podlinkowanym wpisie znajdziesz moje zestawienie modeli do 800 złotych), który posiada możliwość wgrania własnych tras i podążania ich śladem. Jedno i drugie rozwiązanie ma swoje plusy i minusy, ale ostatecznie oba bardzo poprawiają komfort podróżowania. Więcej na ten temat we wpisie – licznik rowerowy czy telefon na kierownicy.

Bądź widoczny, zwłaszcza w nocy

Jeżeli chcesz spróbować jazdy przez 24 godziny, bądź dłuższej, nie obędzie się bez dobrego oświetlenia. Porządne lampki warto mieć zawsze włączone (także w dzień), ale w nocy to absolutna konieczność. Jeżeli jeździsz po asfalcie, przydałoby się co najmniej 500 lumenów w przedniej lampce. Natomiast jeżeli planujesz jazdę także po bezdrożach czy lesie – miło byłoby mieć min. 800 lumenów, tak aby w porę dostrzec wszystkie przeszkody. Ja oprócz mocnej lampki do oświetlenia tego co przed przednim kołem, założyłem na kierownicę drugą, sygnalizacyjną, dzięki której w nocy byłem lepiej widoczny.

Światła nigdy za wiele

Dobrze by było, aby tylna lampka również dość mocno świeciła. Nie musi przyprawiać kierowców jadących za nami o ból oczu, ale powinna być wyraźnie widoczna z bardzo daleka. Na ten przejazd założyłem dwie sztuki, tak abym w nocy był widoczny możliwie jak najwcześniej. Zabezpieczało mnie to również przed ewentualną awarią jednej z nich.

Wszystkie lampki, oprócz tej oświetlającej drogę, są na baterie AA lub AAA. Nie ma problemu aby w razie czego kupić je w każdym sklepie. Natomiast przednią lampę mam ładowaną przez micro-USB i zasilałem ją z powerbanku.

No i nie obejdzie się bez szelek lub kamizelki odblaskowej! Możecie się ze mną zgodzić albo nie, ale to akcesorium sprawia, że jesteśmy widoczni z naprawdę daleka. I nie ma opcji, aby ktoś nas przegapił na drodze. Chciałem kupić szelki odblaskowe, ponieważ są lekkie i zajmują mało miejsca, ale ostatecznie nie zdążyłem i pojechałem w zwykłej, samochodowej kamizelce (ale teraz już je mam i wolę je od kamizelki). Do tego założyłem odblaskową opaskę na nogę, którą na co dzień zabezpieczam spodnie, aby nie wkręcały mi się w łańcuch.

Ważne jest, aby kamizelka czy szelki były wyposażone w szerokie, odblaskowe elementy. W sklepach można nieraz dostać rowerowe kamizelki, które mają wszyte jedynie cienkie, odblaskowe paseczki. Lepiej poszukać czegoś, co bardziej rzuca się w oczy nocą.

Miej się w co spakować

Da się oczywiście pojechać bez żadnych akcesoriów do pakowania, ale to tylko przy założeniu, że będzie przepiękna pogoda, Tobie nie przydarzy się żadna awaria roweru i że na swojej drodze co chwila będziesz spotykać otwarte sklepy (zwłaszcza w nocy). W przeciwnym wypadku, dobrze jest uzbroić się w coś do przewiezienia niezbędnych akcesoriów. Jest kilka możliwości zapakowania się, sposób trzeba wybrać w zależności od tego, co chce się zabrać. Choć od razu napiszę – nie warto nadmiernie przesadzać z ilością rzeczy.

Plecak

Jego plusem jest to, że zazwyczaj każdy jakiś ma, więc nie będzie trzeba nic kupować. Niestety obciąża plecy i zazwyczaj przeszkadza w odprowadzaniu potu. Ale jakiś mały plecaczek do zabrania kilku rzeczy, dla wielu osób może być rozwiązaniem idealnym.

Sakwy

Jeżeli w rowerze masz cały czas założony bagażnik i nie chcesz go zdejmować, to może być najlepsze rozwiązanie. Zawsze można zabrać tylko jedną sakwę, jeżeli masz je dzielone. Albo założyć torbę na górę bagażnika. Natomiast w innych przypadkach, dobrze zastanowiłbym się nad taką opcją. Sakwy są super, można do nich zapakować dużo rzeczy, ale razem z bagażnikiem, dokładają sporo do wagi roweru, więc jeżeli jest to dla Ciebie kluczowa sprawa – zachowaj je na bardziej turystyczne wyjazdy.

Bikepacking

Pod tym pojęciem kryje się cała plejada toreb i torebeczek. Możesz założyć torbę na kierownicę, na ramę, pod ramę, pod siodełko, na wspornik siodełka. Przykłady większych toreb do bikepackingu pokazałem na YouTube. Nie obciążają tak roweru, bagaż można rozłożyć równomiernie, a same torby mogą być naprawdę pojemne.

Vaude Carbo

Torba podsiodłowa Merida

Xiaomi Power Bank 20000 mAh

Na ten przejazd zabrałem torebkę na ramę Vaude Carbo, w której trzymałem dokumenty, kamerę GoPro i jakieś drobiazgi. Do tego Monika pożyczyła mi torebkę pod ramę, do której zmieściłem powerbank Xiaomi o pojemności aż 20.000 mAh (bardzo się przydał) i kilka batonów zbożowych. Niestety, z racji tego, że górna rura w rowerze którym jechałem dość szybko opada, po założeniu takiej torebki musiałem zrezygnować z jednego koszyczka na bidon. Warto wziąć to pod uwagę, zwłaszcza gdy jest gorąco.

Ortlieb Saddle Bag

Aby nie zajmować miejsca w torbie, zamontowałem swoją pompkę Lezyne Tech Drive pod koszyczkiem na bidon. Do tego pod siodełko założyłem torbę Ortlieb Saddle Bag o pojemności 2,7 litra. Mam także torbę SKS Tour Bag XL o pojemności 2 litrów, ale okazała się tym razem ciut za mała.

SKS Raceblade Pro XL

W co jeszcze wyposażyć rower

Nawet jeżeli prognoza pogody nie przewiduje ani kropli deszczu, warto pomyśleć o błotnikach. Gdy mimo wszystko jakiś deszcz się zdarzy, woda wylatująca spod kół, nie działa zbyt dobrze na samopoczucie. A rano, nawet jeżeli nie padało, potrafi zbierać się wilgoć na asfalcie. Ja jechałem z błotnikami SKS Raceblade Pro XL, które swój pierwszy chrzest bojowy przeszły w tym roku w Bieszczadach. Na blogu znajdziecie test tych SKS-ów – bardzo je lubię, ponieważ nieźle chronią przed wodą, a jednocześnie można je w szybki sposób zdemontować.

Drugie akcesorium, które bardzo się przydaje to lusterko. Już kiedyś pisałem Wam o lusterku Zefal Cyclop, a w tym roku do kierownicy typu baranek założyłem mniejszy model Zefal Spy. Dzięki niemu, w 90% przypadków nie trzeba odwracać głowy i widać z daleka nadjeżdżające samochody. Kiedyś nie byłem przekonany do lusterka, ale spróbowałem i teraz nie chcę bez niego jeździć :)

Co ze sobą zabrać

Tak jak pisałem wcześniej, im mniej, tym lepiej. Niepotrzebny bagaż tylko obciąża rower i spowalnia jazdę. Ale warto mieć ze sobą: pompkę, dętkę, łatki, dwie łyżki do opon, skuwacz do łańcucha, narzędzia (ja od lat używam kluczy CrankBrothers Multi). Do tego malutkie opakowanie kremu na odparzenia, np. Sudocrem, zwłaszcza jeżeli chcesz przejechać dystans dużo większy niż Twój ostatni rekord.

Warto mieć ze sobą także podstawową apteczkę. Można kupić gotową, ale polecam skomponować ją samemu (na blogu znajdziecie wpis o rowerowych apteczkach) w zależności od potrzeb. Ja zabrałem plastry z opatrunkiem, bandaż, gazę jałową, coś do odkażania ran (Octenisept), folię NRC (koc ratowniczy, który zmniejsza możliwość wychłodzenia się), tabletki przeciwbólowe, węgiel w kapsułkach i dobry żel przeciwzapalny (tym razem bardzo się przydał, a na kolana i nogi najbardziej pomaga mi Reparil).

Poza tym, cały czas miałem ze sobą żelazną rezerwę w postaci dwóch batonów zbożowych. Warto je trzymać na wypadek np. zamkniętej stacji benzynowej w nocy lub tzw. „odcięcia prądu” na trasie.

Zefal Z Console

Miałem ze sobą także telefon, którego używałem jako nawigacji. Na YouTube pokazałem uchwyt na telefon z którego korzystam. Pisałem wcześniej o powerbanku – warto się w niego wyposażyć, zwłaszcza jeżeli korzystasz z nawigacji albo rejestrowania trasy, a także gdy będziesz ładować z niego lampki.

W co się ubrać

Wszystko zależy od tego jaka jest pogoda. Jeżeli w dzień jest 35 stopni, a w nocy 25, zastanowiłbym się czy nie lepiej przełożyć tak długiej jazdy na inny termin. O tym jak jechać w upale, opowiadałem już na YouTube. Najważniejsza kwestia to krem z mocnym filtrem, dużo odpoczynku w cieniu i dużo, dużo, dużo picia. Ale tak czy owak, nie polecam dalekich tras w upale.

Natomiast jak każdy dobrze wie, w Polsce „idealną” pogodę do jazdy (w dzień i w nocy), mamy może przez 10 dni w roku. Przez resztę czasu, zawsze coś może być nie tak – a to deszcz, a to wiatr, a to poranne zimno. Ja zawsze przed wyjazdem korzystam z pogody ICM-u na meteo.pl oraz norweskiej yr.no Zapomnijcie o długoterminowych prognozach, są nic nie warte. Trzeba patrzeć maksymalnie dwa dni do przodu, później to już loteria. Dobrze jest zerknąć nie tylko na temperaturę i opady, ale także na kierunek i siłę wiatru.

Temperatura o 1:30
Temperatura o 3:50, ale chwilę później zaczęła spadać

Mi prognoza zapowiadała 14 stopni w nocy i kilka więcej w dzień. I choć podczas jazdy chłód mi nie przeszkadza, to nie mogłem nie zabrać ze sobą dodatkowych warstw ubrań. Tym bardziej, że dość mocno wiało (na szczęście w plecy). Podstawa to dobre spodenki – ja mam od dłuższego czasu Pearl Izumi na szelkach. To krótkie spodenki, ale gdyby zapowiadała się gorsza pogoda, oczywiście wziąłbym coś z długimi nogawkami. Ale z racji tego, że najzimniej miało być dopiero nad ranem, a nie chciałem zabierać drugich spodenek, zdecydowałem się wziąć jeszcze nogawki. Używam długich nogawek Etape, które dobrze chronią nogi i kolana.

Do tego zapakowałem rękawki Rogelli, rowerową bluzę Kelly’s z długim rękawem, proste rękawiczki z długimi palcami i najważniejsze, czyli cienką kurtkę z membraną windstopper, która nie przepuszcza wiatru. Ja używam kurtki Gore Element WS AS – nie jest tania, ale przerabiałem już różne kurtki i jednak membrana tego typu najlepiej odprowadza pot na zewnątrz. A ochrona przez wiatrem jest bezcenna. Kurtka jest też do pewnego stopnia wodoodporna, choć jeżeli miałoby mocno i długo padać, wolałbym coś z Gore-Texem.

Do kompletu zabrałem chustę typu buff (przydała się do ogrzania szyi) i cienką czapeczkę pod kask polskiej firmy Brubeck. O kasku chyba nie muszę pisać, bez niego nawet nie ruszajcie się z domu, zwłaszcza jadąc w nocy.

I jeszcze okulary. Kiedyś jeździłem bez nich, ale odkąd kilka razy oberwałem w oko jakimś robakiem (wpływ na to może mieć moja pomarańczowa koszulka), staram się nie wychodzić na rower bez szkieł na nosie. Na wieczór i noc mam okulary z przezroczystymi szkłami. Tym razem jechałem w nich cały czas, ponieważ nie było ostrego słońca i jasne szkła zupełnie mi nie przeszkadzały w dzień. W inną pogodę albo zabrałbym drugie okulary, albo drugie szkła.

//Aktualizacja – Od pewnego czasu jeżdżę w okularach fotochromowych, czyli takich, które dopasowują stopień przyciemnienia do warunków. Jest to oczywiście pewnego rodzaju kompromis, ponieważ nie przyciemnią się tak, jak mocne okulary przeciwsłoneczne, ani nie rozjaśnią się tak, jak szkła przezroczyste. Niemniej jeżeli poszukacie modelu, który potrafi się całkiem mocno rozjaśnić, będzie można jechać w jednych okularach zarówno w dzień, jak i w nocy. Więcej na temat okularów fotochromowych opowiadam w podlinkowanym odcinku Rowerowych Porad.

Ubieraj się zanim poczujesz zimno

Trochę tego wyszło, ale jak się okazało – wszystkie elementy ubioru się przydały. Popełniłem tylko kardynalny błąd, czyli przeszacowałem swoje możliwości jazdy w niższej temperaturze. Tym bardziej, że cały czas wiało. Po prostu za późno zacząłem się ubierać. W kurtce jechałem od samego początku, ale dopiero w środku nocy założyłem nogawki, rękawki i bluzę. To sprawiło, że trochę mnie wyziębiło i niestety za Toruniem miałem sporą przerwę na stacji benzynowej, gdzie dochodziłem do siebie przy kanapkach i gorącej herbacie. Nie ma co kozaczyć i w nocy, gdy informacja o temperaturze bywa zdradliwa (wilgoć!), lepiej trochę szybciej zakładać dodatkowe warstwy odzieży. Nie powinniśmy się oczywiście przegrzewać, ale jak się okazało, nawet po założeniu wszystkich ciuchów, nie było mi za gorąco.

//Aktualizacja – obecnie zamiast bluzy, która zajmuje sporo miejsca, wziąłbym termiczną koszulkę z długim rękawem. Osobiście bardzo polecam polskiego Brubecka i ich koszulkę Active Wool, mam ją już dwa lata i sprawdza się nie tylko zimą, ale także w chłodniejsze noce w inne pory roku.

Ktoś pożałował na wiadukt, no to są szlabany

Pij dużo, jedz lekko ale kalorycznie

Nigdy nie byłem ekspertem jeżeli chodzi o żywienie, ale wiem jedno – na żelach energetycznych ciężko jechać przez cały dzień (i noc). Trzeba zatem zjeść coś porządniejszego. Osobiście nie polecam robienia sobie przerw na schabowego wielkości patelni z ziemniakami i smażoną kapustą (popijanego piwem), ponieważ potem można mieć problem z ruszeniem w dalszą drogę. Lepiej co jakiś czas przegryźć kanapkę, banana, czekoladę, batonika zbożowego, słodką bułkę czy stanąć w przydrożnej restauracji na zupę czy jakieś mniejsze danie. W moim wypadku sprawdzają się również kabanosy – są tłuste, ale szybko dają uczucie sytości i nie trzeba ich dużo zjeść, żeby się najeść. Oczywiście najlepiej samemu wypraktykować, co nam najbardziej smakuje i na co najlepiej reaguje nasz żołądek.

Co jakiś czas, nie robiąc postoju, zjadałem kawałek czekolady lub batona, by stale dostarczać organizmowi paliwa. Warto mieć albo w tylnej kieszonce, albo torbie gdzieś pod ręką coś do przegryzienia. Jak zgubne w skutkach może być „odcięcie paliwa”, przekonał się kiedyś zwycięzca Tour de France – Chris Froome, któremu na jednym z odcinków ekipa nie dowiozła żeli energetycznych (był problem z dostaniem się samochodu do kolarzy). Brytyjczyk nagle stracił wigor i nie był w stanie jechać zaplanowanym tempem. A to zawodowiec, to co dopiero my, amatorzy możemy powiedzieć? :)

Picie jest równie ważne, jeżeli nie ważniejsze. Ja jestem olbrzymim zwolennikiem koszyczka na bidon (a najlepiej dwóch) i popijania podczas drogi przez praktycznie cały czas. Picie dopiero na postoju może się szybko zemścić. Zwłaszcza na długiej trasie zacznie wychodzić brak nawadniania. Pić można np. izotonik własnej roboty, choć ciężko go zabrać w większej ilości ze sobą. Ja potem bazowałem na gotowych izotonikach, przeplatanych sokami owocowymi, które mieszałem z wodą mineralną. Jako bidon polecam model Camelbak Podium, o którym już kiedyś pisałem na blogu. Mam już trzecią sztukę (wymieniam co roku, ze względów higienicznych) – a zaletą tego bidonu jest to, że nie śmierdzi plastikiem.

Ile pić? Ile się da :) Nie możesz dopuścić do tego, aby złapało Cię pragnienie. Po wielu godzinach jazdy, może się zdarzyć, że napoje nie będą „wchodzić” – niestety trzeba się przemóc i pić małymi łykami dalej. Dlatego właśnie zmieniam typy napojów, aby jeden mi się nie znudził podczas jazdy. Ile ja piję? W zależności od temperatury powietrza, piję od pół do jednego litra płynu na godzinę! Dodałem wykrzyknik, ponieważ czasami w internecie napotkacie na głupie komentarze, gdzie ktoś chwali się, że jechał np. 10 godzin i przez ten czas wypił (rzekomo) tylko litrową colę. Nie idźcie tą drogą, ponieważ zwłaszcza w temperaturach przekraczających 23-25 stopni, to bardzo szybka droga do odwodnienia się.

Wisła

Miej plan awaryjny i bądź elastyczny

Na trasie wszystko się może zdarzyć, także miej wyjście awaryjne. Pociąg lub PKS gdzieś po drodze albo kogoś bliskiego, kto w każdej chwili może po Ciebie przyjechać samochodem. Warto być również przygotowanym na zmianę trasy. Mój początkowy plan zakładał, że wyjeżdżam z Łodzi, jadę w kierunku Torunia i po około 11 godzinach zawracam do domu. Tymczasem okazało się, że przez całą noc zgodnie z prognozami, wiatr wiał mi w plecy. W dzień także miało wiać w kierunku w którym jechałem, a w dodatku w okolicach Łodzi rozpadało się. Szybko zmieniłem plany, uznając, że jadę dalej trasą 91 w kierunku Gdańska, dzięki czemu miałem sprzyjający wiatr i lepszą pogodę. Do Gdańska nie udało mi się dojechać (nie zdążyłbym na ostatni pociąg, a musiałem wrócić do domu), tak więc wróciłem z pobliskiego Tczewa.

Bądź rozjeżdżony

Wspomniałem już, że trzeba trochę pojeździć, zanim zabierzemy się za coś większego. Ile? Wszystko zależy od celu i ciężko mi powiedzieć, ile i jak trzeba jeździć, ponieważ nigdy nie byłem pasjonatem treningów, jeżdżę tylko dla przyjemności. Ale to się po prostu czuje z każdym przejechanym kilometrem. Warto także stopniowo zwiększać dystanse. Dziś 50 km, za dwa tygodnie 100 km, za miesiąc 150 km itd. Im częściej będziesz jeździć, tym szybciej forma sama przyjdzie, wyczujesz jakie tempo jest dla Ciebie najlepsze i popracujesz nad zwiększeniem kadencji, jeżeli będzie taka potrzeba.

Zakłady Anwil we Włocławku

Nie zgrywaj twardziela

Gdy na Facebooku Rowerowych Porad pochwaliłem się przejechanym dystansem, jeden z czytelników zapytał, czy nie miałem problemów z koncentracją. W końcu jazda bez snu może wpłynąć na to, jak zachowujemy się za kierownicą. Chwilę przed wyjazdem (ruszyłem o 19:30, tak aby przejechać „najgorsze” na początku) przespałem może 1,5 godziny, niestety na więcej zabrakło czasu. Ale jak się okazało, nie miałem żadnego problemu z sennością czy brakiem koncentracji. Samochodem czy motocyklem raczej nie dałbym rady jechać bez przynajmniej zdrzemnięcia się po drodze. Ale tam siedzimy praktycznie w bezruchu, non stop w tej samej pozycji. A na rowerze cały czas ruszamy nogami, co poprawia krążenie. To trochę jak wyjście na dyskotekę czy wesele, gdzie człowiek bawi się do białego rana :)

Ale! Jeżeli tylko czułem, że nie mogę jechać – od razu odpuszczałem i robiłem przerwę. Bo od założonego celu ważniejsze jest zdrowie. I tak robiłem pod koniec trasy, przejeżdżane odcinki były coraz krótsze, a przerwy dłuższe. A spać zachciało mi się dopiero w pociągu.

//Aktualizacja – Na moich dotychczasowych (raptem dwóch), prywatnych próbach sprawdzenia się w jeździe przez 24h, startowałem wieczorem. Robiłem tak, ponieważ chciałem przejechać noc „na świeżości”, a nie jechać nocą po całym dniu pedałowania. Niestety nie przewidziałem jednego – przed startem warto się wyspać, a spanie w dzień nie należy do najprostszych (przynajmniej dla mnie). Dlatego ostatecznie ruszałem po wymuszonym, niezbyt długim śnie. I ostatecznie wychodziło, że jechałem bez prawdziwego snu dłużej niż 24 godziny.

Na Pierścieniu Tysiąca Jezior startowałem około godziny 9:00 rano i nie miałem problemu z późniejszą jazdą w nocy, ponieważ byłem dobrze wyspany. Przy podejmowaniu kolejnych prób jazdy na 24h, będę już ruszał rano. Startów wieczorem nie uważam za błąd, po prostu wypraktykowałem, że rano dla mnie jednak jest lepiej. Wy musicie to sami rozważyć.

Przyjaciel każdego rowerzysty – przystanek autobusowy :)

Bądź w pełni sił

Trzy dni przed tym przejazdem brałem udział w poznańskim Bike Challenge. Znów udzieliła mi się atmosfera i przejechałem trasę na 95% moich obecnych możliwości (średnia 33 km/h, czyli sporo, sporo więcej, niż na co dzień). Choć nie jechałem „na zabój”, to i tak przeciążyłem trochę prawe kolano. I niestety kilka dni później, na jakimś 80. kilometrze zaczęło się odzywać. Tak jak napisałem wcześniej – za późno je osłoniłem od wiatru i za późno zacząłem smarować. Tak czy owak, jechałem tak, aby je oszczędzać, a gdyby tylko zaczęło mi przeszkadzać, od razu przerwałbym jazdę. Na szczęście to było tylko lekkie przeciążenie stawów i udało mi się jechać przez te 22 godziny. Ale następnym razem po jakimś intensywnym przejeździe, odczekam kilka dni więcej zanim wybiorę się na kolejny :)

Zamek Krzyżacki w Świeciu

Podsumowanie

To chyba najważniejsze porady. Pozostaje kwestia czy jechać samemu czy w więcej osób, ale to już zależy od Ciebie. W grupie jest raźniej, bezpieczniej, można się schować przed wiatrem za kimś i jest ciut większa motywacja do jazdy. Ale z drugiej strony, jadąc samemu ma się wolną rękę jeżeli chodzi o tempo czy liczbę i długość przerw. Ja preferuję jazdę solo :)

Śmiało piszcie w komentarzach, ile kilometrów udało się Wam przejechać w formule non-stop (czyli bez spania w hotelach, na biwakach). Ja na pewno nie powiedziałem ostatniego słowa, popracuję nad kondycją i w przyszłym roku spróbuję jeszcze raz. Bo coś czuję, że jestem w stanie przejechać więcej.

Aktualizacja – i tak jak wspomniałem we wstępie do tekstu, udało się poprawić ten wynik :)

 

Zapraszam do lektury innych wpisów związanych z długimi trasami rowerowymi:

1. Długa trasa rowerem w 24 godziny – jak się przygotować

2. Jak przejechać 300 km w jeden dzień (autor: Maciej Sobol)

3. 400 km w 24 godziny

4. Lista ultramaratonów rowerowych

5. Ultramaraton Pierścień Tysiąca Jezior

6. Ultramaraton Piękny Wschód

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 

156 komentarzy

  • Bardzo ciekawy wpis. Jeżdżę typowo turystycznie. Kilka razy przejechałam ok 115 km (całodniowa wycieczka).

    Kiedyś jeździłam z 1 dużą sakwą. Po drodze gdy trzeba było wejsć do sklepu zapinałam rower gdzieś na zewnątrz (parking, chodnik) a sakwę brałam ze sobą. Duża, ale tylko jedna więc nie stanowiło to problemu.

    Ostatnio przestawiam się na bikepacking – na całodniową trasę zabieram torbę podsiodłową, średnią trójkątną + taką koło mostka. No i problem robi się gdy trzeba zostawić rower na parkingu aby wyjść coś zwiedzić albo posiedzieć w knajpce. Zostawiać te torby na rowerze? (nierzadko one same mogą paść łupem złodzieja). Ostatnio zwiedzałam ogród botaniczny, 3 torby wpakowałam do dużej reklamówki, nie było to bardzo wygodne ale nic innego mi nie przyszło do głowy. 3-godzinne zwiedzanie z reklamówką i aparatem w ręku to był średni pomysł.

    Planuję sprawić sobie jakiś cienki, prosty worek-plecak. Bo na razie nie widzę innego sposobu aby zabezpieczyć rzeczy w torbach. Po prostu na zwiedzanie ściągnę torby, i będę je nosić w plecaku.

    Ktoś ma jakieś inne rozwiązanie?

    • Hej,
      niestety tak to wygląda, że albo zostawiasz kogoś przy rowerze, albo bierzesz najcenniejsze rzeczy ze sobą. Albo zabierasz po prostu rower ze sobą, ale kręcenie się po ogrodzie botanicznym z rowerem to w sumie też mało wygodna sprawa.

      • bikepacking sprawdza się gdy sprzęt możemy mieć zawsze na oku lub jedziemy w odludne tereny. Ale przy zwiedzaniu często nie można wziąć roweru ze sobą – najczęściej do dyspozycji są niestrzeżone parkingi. Rozwiązaniem byłyby parkingi strzeżone – może kiedyś doczekamy się takich przy większych atrakcjach lub marketach – bo w dzisiejszych czasach nawet strach rowerem do sklepu jechać. W linku przykład z przed 2 tygodni – próba kradzieży w centrum Wrocławia https://gazetawroclawska.pl/najpierw-kopniaki-potem-walka-ze-stojakiem-zlodziei-probujacych-ukrasc-rower-pod-pasazem-grunwaldzkim-we-wroclawiu-nagraly/ar/c1-16425599

  • Nie psuje się Wam stabilizacja OIS w telefonach tak mocowanych na kierownicy? Kiedyś o tym było głośno w sumie. Sam od niedawna tak jeżdżę i się zastanawiam. Póki co musze bo nie mam nawigacji z komputerkiem. Telefon podłączony pod powerbanka (polecam z lamaxa super się wpasował w uchwyt) bo inaczej w dłuższej trasie telefon pada :(

    • Cześć,
      a gdzie było „głośno” o tym? Pytam bez złośliwości, bo nie spotkałem się z takimi informacjami. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że przy jeździe bardziej terenowej, coś zawsze może się uszkodzić od dużych wstrząsów. Ale przy spokojniejszej jeździe, to bez przesady. Telefon czy będzie na kierownicy czy będzie w sakwie/kieszeni – przeciążenia, które na niego będą działać będą dość podobne.

  • Witaj. Uwielbiam jazdę na rowerze, kocham to. Niestety (bądź stety ;)) mój najlepszy wynik to jakieś 50,5 km w jakieś 2 h 45 min. Z 40 minutową przerwą. Na dniach przymierzam się do pokonania odcinka Warszawa – Gdańsk bez w sumie wstępnego przygotowania. Nie wiem jak to będzie, zobaczymy, ale chcę spróbować i zrobię to :)
    Twój artykuł to pierwsze na co trafiłem jeśli chodzi o porady dotyczące długich tras. Dziękuję za wskazówki ?️ na pewno z nich skorzystam, reszta zależy od organizmu,mam dużą motywację i zapał.
    Życzę samych, coraz to większych sukcesów. Pozdrawiam

    • Cześć,
      czyli wychodzi na to, że masz średnią 25 km/h, jedynie co, to faktycznie (patrząc z perspektywy trochę większych dystansów) ciut za długa przerwa w trakcie wyszła. Ale! Do normalnego jeżdżenia nie ma znaczenia ani średnia, ani czas przerw – ma być przyjemność :)

      Do długodystansowego jeżdżenia w formule non-stop, to też nie ma znaczenia, chyba, że masz przed sobą jakiś cel. A wtedy ograniczeniem będzie czas, który dasz radę jechać bez snu, albo z krótkim snem. Albo olejesz temat jazdy non-stop i po prostu kimniesz się w hotelu, nie spiesząc się nigdzie, rozkładając sobie dłuższą trasę na trzy spokojniejsze etapy. To tak wszystko na marginesie :)

      Trasa z Warszawy do Gdańska to fajna sprawa, poszukaj w Google info o trasie „Zielona 7”, przygotowana przez rowerzystów, jako ciekawa opcja do przejechania właśnie pomiędzy tymi dwoma miastami.

      • Witaj. Jestem po próbie. Niestety nie dotarłem do celu :/, przejechałem 172 km w 11 i pół godziny, a zniweczyła wszystko pęknięta dętka… Na to nie byłem w ogóle przygotowany. Powtarzam wyzwanie pod koniec wiosny i tutaj mam pytanie bo większość swojej trasy (ponad 165 km) przejechałem s7… Dopiero po takim czasie podjechała do mnie policja i oznajmiła mi że nie mogę tędy jechać, skierowali mnie na starą 7 i właśnie tam po kilku km złapałem flaka. Skąd i na jaką aplikację mogę pobrać zieloną 7?
        Ogolnie mam Strave i korzystam też z aplikacji Huawei zdrowie.
        Pozdrawiam Serdecznie ?️

        • Jeżeli jechałeś rowerem drogą ekspresową i jeszcze się do tego przyznajesz, to tak za bardzo nie ma się czym chwalić.

          Jedną z wersji Zielonej Siódemki znajdziesz tutaj: https://www.zielona7.pl/mapa/

          Jeżeli chodzi o zapasową dętkę (i pompkę) no to jest podstawa z rzeczy, które trzeba ze sobą zabrać. Pęknięta guma to najczęstsza awaria, która może nas spotkać po drodze.

  • Cześć,

    Do porad dodałbym:
    1. Jeśli zakładamy jazdę nocą – czołówka :) Wymiana dętki w polu, korzystając z oświetlenia rowerowego to jest dramat …. a nie zawsze flak nadejdzie w oświetlonym terenie zabudowanym.
    2. Jeżeli macie sprzęt na akumulatorki ładowane USB – to oprócz powerbanka również kable do tych akcesoriów (np. tylna lampka podłączona do powerbanku mnie uratowała …).
    3. Warto na google maps steet view sprawdzić, czy droga ma sensowna nawierzchnie (jadąc szosa, nagłe 10km bardzo nierównego bruku to jest dramat …. .
    4. Pompka, która mamy ze sobą powinna umożliwić sensownie napompować nasze opony .

    I taka moja refleksja – w nocy w trasie – lepiej jechać drogą niż nieznana DDR. Na DDR jest znacznie większa szansa na krawężniki/słupy itp – które nocą widać często za późno … Nie wspominając o osobach pod wpływem/bez oświetlenia …

  • Ja pojechałem pociągiem z Gdyni o 9 do Słupska i byłem około 11 , w pociągu było napisane że jest na zewnątrz 36 stopni w cieniu , to był najbardziej gorący dzień roku . Z Słupska pojechałem do Ustki , dalej do Rowy . Dojechałem do Słowińskiego Parku Narodowego ( 54.722000, 17.255563 ) . Przeszedłem z rowerem w piasku 500 metrów , pod górkę i w dół , gdyż myślałem że dalej jest normalna trasa , utwardzona . (Wcześniej spotkałem faceta , którego spytałem się o drogę , gdyż Google maps gubiło mnie . Naprowadził mnie, ale bał się , że coś się stanie mi . Ale pojechałem dalej .) Byłem wykończony gdy szedłem SPN, chwała Bogu , że jakiś Niemiec pokazał mi na mapie , z łamanym polskim , że dalej nic nie ma . Zawróciłem i zauważyłem że ostatnia SKM do Trójmiasta odjeżdża o 20:.. z Lęborska . Musiałem się pośpieszyć . Gdy jechałem na pociąg , słabo mi było , ale dalej jechałem . Miałem smartwatcha . Widziałem , że było tam przejechane już 150 km , postanowiłem zapisać trasę , a kilka minut później rozładował mi się . Na szczęście zdążyłem na pociąg. Wyliczyłem , że wypiłem 5 L wody . W tamtym roku , w czerwcu jechałem . Planuje w tym roku przejechać znowu ze Słupska , do Ustki , dalej do Władysławowa , a na końcu do Gdyni . Dodam , że miałem wtedy 18 lat i jechałem sam.

    • Trzymam kciuki za powodzenie kolejnej eskapady. I lepszej pogody niż 36 stopni w cieniu :)

  • Zbierałem się na tego typu trasę w tym roku, ale się nie udało. W 2020 nie bedzie wymówek. Wrocław – Międzyzdroje czeka.
    Moje pytanie dotyczy bezpieczeństwa, nie tyle na drodze, co ogółem. Jak planujesz trasy, bierzesz to pod uwagę? Czy bez strachu przejeżdżasz solo późnym wieczorem przez wsie? Nie miałeś nigdy nieprzyjemnych, zaczepnych sytuacji?
    I jak z bezpieczeństwem na drodze? Kamizelka, lampki, kask – wszystko jasne, ale kierowcy zdarzają się pod wpływem, albo „nauczą gówniarza, by nie jeździć rowerem”. Miałeś takie sytuacje? Jak reagujesz?
    Z góry dzięki

    • Hej,
      czasami wożę ze sobą gaz pieprzowy, staram się też wyznaczać trasę, która biegnie w nocy przez trzycyfrowe drogi, choć to bywa pułapką, bo nawet w weekendy zdarza się, że jest na nich spory ruch samochodów.
      Ze dwa razy wyleciał za mną z bramy większy pies, ale na szczęście udało mi się przyspieszyć na tyle, że uciekłem. Innych sytuacji nie miałem, kierowcy w większości gdy widzą dobrze oświetlonego rowerzystę, zwalniają i mocno się odsuwają.
      Jednak to co innego niż w dzień, gdy wszystko widać bardzo dobrze. Na pijanego kierowcę można niestety trafić zawsze, ale jeżeli chce się jeździć na rowerze, także w dzień, trzeba mieć to wkalkulowane w ryzyko.

      PS Na noc polecam szelki odblaskowe (ja mam Kellysa), zajmują troszkę mniej miejsca niż kamizelka i mają więcej odblaskowych elementów.

  • Dodam jedną rzecz: bardzo dobrze, że napisałeś o trochę szerszym siodełku.
    Ja jestem bardzo wysoki (2m) i w dodatku mam dość szeroką miednicę. Długo szukałem różnych siodełek, z których każde kolejne miało być tym idealnym. Kupiłem 3 albo 4 różne i niektóre ściągałem nawet z US – niestety każde z nich powodowało inny dyskomfort po przejechaniu 10-20 km.
    Poszedłem po rozum do głowy i stwierdziłem, że nie ma co upiększać rzeczywistości – siodełko, które może być w porządku dla niższych kolarzy o szczupłej budowie ciała może nie być optymalne dla mnie – i może warto kupić szersze siodełko.
    Jak pomyślałem, tak zrobiłem i kupiłem dość szerokie, niezbyt drogie siodełko któregoś producenta rowerów – bodajże Merida.
    Wszelkie problemy jak ręką odjął :) Teraz jakiekolwiek dolegliwości zaczynają się pojawiać po 60-80 km i zwykle to delikatne odparzenia – stosuję pampersa, bo bez tego byłby dramat dużo szybciej.

    • Hmmm… nie wiem ile kilometrów masz przejechanych w tym roku, ale po 60-80 km nie powinno się mieć żadnych dolegliwości, jeżeli jest się już rozjeżdżonym. Może znowu to siodełko jest za szerokie? :)

      Ja się trzymam szerokości ok. 150 mm, sportowe wersje 135 mm są dla mnie za wąskie, natomiast szersze niż 150, są znowu za szerokie, tak więc każdemu według potrzeb.

  • Wszystko fajnie,ale interesuje mnie jak siedzieć?Gdy tylko wyruszę na dłuższą trasę ,tyłek tak dokucza że nie mogę znaleźć pozycji.

    • Hej, ale co to znaczy „gdy tylko wyruszę” :) Jeżeli masz problem z siodełkiem od razu po ruszeniu, to znaczy, że albo jest źle ustawione, wtedy zapraszam do tego wpisu: https://roweroweporady.pl/jak-ustawic-siodelko-w-rowerze/

      Albo nie jest dopasowane do Ciebie i będzie trzeba je wymienić na szersze/węższe, twardsze/bardziej miękkie.

      Nie napisałeś ile kilometrów przejechałeś już na tym siodełku w tym roku, jakie to siodełko, ile ma lat, jaki to rower.

      Specjalnych technik siedzenia na siodełku nie znam, gdy usiądziemy w naturalnej pozycji, powinno być ustawione tak, żeby było dobrze. Oczywiście podczas jazdy warto od czasu do czasu lekko przesunąć się na siodełku czy z niego wstać na chwilę, ale to wychodzi samo podczas jazdy :)

  • Cześć,
    przeczytałem wczoraj wpis Łukasza oraz komentarze – gratulacje dla autora i komentujących długodystansowców. Ja wracam na rower po 40-tce, wcześniej jeździłem w dzieciństwie, potem długo, długo nic i po tym jak brat podarował mi swój stary rower w czerwcu złapałem bakcyla. Na razie mój rekord to 124 km i w przyszłym roku będę go przesuwał, bo choć rozjeździłem się, to jednak już dzień za krótki, nawet jak pogoda dopisze.

    Mam jeszcze pytanie techniczne, związane z przerwami. Wiadomo, że przerwy trzeba robić, żeby uzupełniać płyny, zjeść, dać odpocząć mięśniom, bo nawet jak nogi nie bolą, to może ręce drętwieją albo kark. Wiadomo, że dystans musimy przejechać w jakimś czasie, że zmęczenie narasta itp., stąd tempo musi być jakąś wypadkową możliwości, rozłożenia sił, czasu. Zastanawiam się jednak, czy bardziej korzystne byłoby jechać z mniejszą prędkością, tak by zmęczenie nastąpiło później i przerwy mogły być krótsze. Bo skoro jazda z większą prędkością wymusza częstsze/dłuższe przerwy to analogicznie mniej forsowna jazda okupiona byłaby mniejszą stratą czasu na odpoczynek. Oczywiście wiem, że w końcu nadejdzie ten moment, że zmęczenie będzie odczuwalne ale tak patrząc na jazdę samochodem – czasami najszybszy wcale nie jest ten, kto szarpie i wyprzedza ale ten, który jedzie z najwyższą średnią prędkością.

    Pozdrawiam

    • Hej,

      „Mam jeszcze pytanie techniczne, związane z przerwami. Wiadomo, że przerwy trzeba robić, żeby uzupełniać płyny, zjeść, dać odpocząć mięśniom, bo nawet jak nogi nie bolą, to może ręce drętwieją albo kark.”

      Teoretycznie przy dobrym rozmiarze ramy i ergonomicznej pozycji za kierownicą, nic nie powinno drętwieć. Oczywiście myślę tutaj o osobie, która swoje już w siodełku wysiedziała i jest rozjeżdżona. I ma rower z geometrią do pokonywania długich dystansów, a nie ultra-sportową szosówkę, na której może co nieco boleć po pewnym czasie :)

      „Wiadomo, że dystans musimy przejechać w jakimś czasie, że zmęczenie narasta itp., stąd tempo musi być jakąś wypadkową możliwości, rozłożenia sił, czasu. Zastanawiam się jednak, czy bardziej korzystne byłoby jechać z mniejszą prędkością, tak by zmęczenie nastąpiło później i przerwy mogły być krótsze. Bo skoro jazda z większą prędkością wymusza częstsze/dłuższe przerwy to analogicznie mniej forsowna jazda okupiona byłaby mniejszą stratą czasu na odpoczynek.”

      Nie jestem zbyt dobrą osobą, aby opowiadać o trenowaniu, bo po prostu tego nie robię – w książkowym tego słowa znaczeniu. Raczej jeżdżę dla przyjemności i bez napinki, nawet dłuższe dystanse.

      Natomiast nigdy nie szło mi jechanie z niższą prędkością, niż podpowiadał mi organizm. Na dalekiej trasie po prostu jadę tak, żeby nie wkładać odczuwalnego wysiłku przy naciskaniu na pedały (co u mnie wiąże się z kadencją ok. 90, ale nie monitoruję tego). I w zależności od warunków, jadę raz szybciej, raz wolniej, no bo wiadomo – górki, dołki, wiatr, stan drogi itd. Ale pedałuję lekko, na granicy poczucia, że wkładam w to więcej siły niż potrzeba.

      Jakbym miał zmusić się do pedałowania mocniej, albo lżej – na dłuższą metę chyba nic dobrego by z tego nie wyszło.

      „Oczywiście wiem, że w końcu nadejdzie ten moment, że zmęczenie będzie odczuwalne ale tak patrząc na jazdę samochodem – czasami najszybszy wcale nie jest ten, kto szarpie i wyprzedza ale ten, który jedzie z najwyższą średnią prędkością.”

      Jeżeli jeździsz dla przyjemności (choćby nawet było to 1000 km w formule non-stop), to po prostu daj sobie czas. Im więcej i częściej będziesz jeździł, tym lepiej poznasz swój organizm, potrzeby, przyzwyczajenia. Zobaczysz jaką masz średnią na różnych trasach, sprawdzisz jaką masz kadencję (i czy aby nie jest bardzo niska), zobaczysz czy lepiej na Ciebie działają krótsze, a częstsze przerwy, czy jednak rzadsze, a dłuższe. Wszystko wyjdzie w praniu, tu nie ma za bardzo magicznych recept – zwłaszcza jeżeli nie chcesz zaczynać regularnych treningów.

      • Cześć Łukasz,
        dziękuję za odpowiedź. Właściwie to o trenowaniu nie ma jeszcze mowy, powiedzmy, że uczę się jazdy na rowerze ;) Zmieniłem treka na baranka i muszę się przyzwyczaić. Siedzenie już mi się trochę zahartowało ale nadgarstki mi drętwieją pod koniec trasy i boli kark od niskiej pozycji – ale to kwestia i dopasowania roweru i przyzwyczajenia. Co do tempa, to wolę jednak jechać wolniej a robić mniej i krótsze przerwy, zwłaszcza jak przestałem wozić w sakwach kanapki i termosy a przerzuciłem się na batony, żele i bukłak :) No ale też mój max to niecałe 125 km.

        W ten weekend robiłem swoją referencyjną „setkę” i zacząłem wolniej, przez co pokonałem wreszcie z marszu ten podjazd na 40 km, a w drodze powrotnej czułem moc i pewnie podniósłbym tempo, gdyby nie… wiatr. Ale mimo tego, że nie poprawiłem czasu, umęczyłem się na wietrze i deszczu na ostatnich km to jednak była satysfakcja że dojechałem ale także z tego, że wiem, że lepiej rozłożyłem siły tym razem.

        Czekam z niecierpliwością wiosny, a w międzyczasie poluję na weekendy bez deszczu, śniegu i huraganowego wiatru, żeby podtrzymać zapał :)

        Pozdrawiam!

    • Witam.
      Rower po 40 to naprawdę nic złego. Podobnie jak Ty jeździłem w młodości a potem przez 20 lat tylko bardzo okazjonalnie. Teraz mam 46, zacząłem jeździć 2 lata temu, i zaliczyłem już 550 km nad morze, Zakopane – Hel, oraz 270 km maratonu „Piękny Wschód” w zeszłym roku. W tym planuję „Piękny Wschód” 500 km oraz próbę dotarcia nad morze 600 km w 24 godziny. Jestem pewien, że się uda, wystarczy dobra motywacja, trochę samozaparcia, przyzwyczajonego do siodełka „tyłka” oraz dwa kółka. I tonie ma znaczenia jakie.
      Pozdrawiam i do zobaczenia na szlaku.
      Siugi

  • Gratuluję bardzo solidnego dystansu koledze :) Mój rekord to 466,4km zrobione w 18h28min, ze średnią 25,4km w najdłuższy możliwy dzień i świadomie wybraną bezwietrzną pogodę, na przerobionym góralu z blatem 52 zęby na przodzie. Dochodziłem jednak do siebie z półtora tygodnia i z pewnością nie chcę tego już powtarzać :)
    Lubię robić dystanse 200km, ale później potrzebuję dzień lub dwa odpoczynku. I też jak autor wolę jeździć sam :)

    • Ja preferuję jazdę kadencyjną, dlatego 52 zębów nawet bym nie wykorzystał :) Ale w tym roku znów spróbuję śmignąć na 24 godziny, tym razem trochę wcześniej niż we wrześniu, no i poczekam na sprzyjającą pogodę. Zebrałem sporo przemyśleń po zeszłorocznej próbie i po tegorocznym Pięknym Wschodzie. Także liczę na sporą poprawę dystansu. Czego i Tobie życzę, bo 466 km to już poważna sprawa.

      • Te 52 zęby to przy kadencyjnej jeździe :) Z przodu blat, z tyłu kaseta od górala. Staram się jeździć świadomie, z wiatrem, jak mi wieje w plecy i jest nawet lekko w dół albo jakiś tir, to spokojnie wykorzystam blat. Zacznę chyba o siebie bardziej dbać, bo pomimo znacznie lżejszej kadencyjnej jazdy, i oszczędzaniu się na podjazdach, boli mnie często lewe kolano. Teraz dużo chodziłem po wyższych górach, poprzeciazalem chyba stawy.
        A może Ty coś polecasz z tym kolanem? Czy to nie sygnał żeby trochę przyluzowac?

        • Byłem w tym roku w Tatrach i mimo łażenia po dość lajtowych ścieżkach, też wróciłem z przeciążonymi kolanami. Normalka, jeżeli jeździ się w góry pochodzić raz na X lat :)

          Mi trochę pomógł zwykły Artresan, tylko trzeba go pobrać minimum 2-3 tygodnie, żeby zauważy efekty. Na rowerze warto też sprawdzić czy siodełko jest dobrze ustawione. No i policzyć typową kadencję podczas jazdy po prostej, bez wiatru w plecy.

  • W zeszłym roku, wyszedłem z wesela o 4:00 a o 6:00 już kręciłem, kierunek identyczny ja u Ciebie, z Lodzi na Toruń.
    W Ciechocinku, zrobiłem nawrotkę na Kutno, bo żona zadzwoniła że jednak idziemy na poprawiny. wyszło 240km.
    Na poprawinach, po drugim piwie i trzecim tańcu spałem jak niemowle na ławeczce przed salą :)

  • Kurczę, strasznie fajny artykuł ! Bardzo przyjemnie się to czyta a porady na wagę złota :D Ja w prawdzie się nie wyrywam na aż tak długie podróże, bo mój rekord to może 5h na rowerze, ale małymi kroczkami do celu :D Apropo takich długich wypraw to jak rowery od Rometa się sprawdzają? Można brać jakiegoś trekkinga i jechać śmiało czy lepiej nie ?

  • Cześć. Bardzo zaintrygował mnie Twój pomysł wyprawy rowerem z Łodzi w kierunku Tczewa. Czy pominąwszy wyjazd z Łodzi cały czas do Tczewa trzymałeś się trasy 91. Interesują mnie Twoje odczucia podczas jazdy tą akurat trasą krajową. Jestem z okolic Warszawy, i testuję co jakiś czas tutejsze trasy 719, 718, 62, czy 50, ale entuzjastą jazdy trasami wojewódzkimi czy krajowymi nie jestem, wolę wybierać jakieś powiatowe, ale mniej ruchliwe.

    • Cześć,
      jeżeli chodzi o wybór trasy, to ja zwykle staram się unikać dróg jedno- i dwucyfrowych, a przynajmniej tych bez asfaltowego pobocza. Jazda między TIR-ami nie jest ani bezpieczna, ani przyjemna. Trochę lepiej jest w weekend, wtedy i ruch jest mniejszy i ciężarówek nie ma.

      Jeżeli chodzi o 91 w stronę Gdańska, to tam przez większość czasu jest bardzo szerokie pobocze. I nawet jak ktoś jedzie blisko tego pobocza, to i tak ma do Ciebie stosunkowo daleko :) Druga sprawa – TIR-y, poza ruchem lokalnym, przerzuciły się na autostradę. Mimo opłat, to się po prostu bardziej opłaca.

      Natomiast nieraz trafiałem na trzycyfrowe drogi, na których w godzinach szczytu, ruch był większy, niż na drodze 91 :) Często są to wylotówki z miast i miasteczek, które stanową jedyną drogę do innego miasta. No i po 16 ciągną tamtędy tabuny aut. Ale tego się nie przewidzi, nie znając lokalnej specyfiki. Ja planując trasę, po prostu pobieżnie patrzę na Google Street View, jak wygląda dana droga i tyle.

      Lusterko jest bardzo przydatne, sam w to nie do końca wierzyłem, dopóki nie dostałem takiego w prezencie: https://roweroweporady.pl/czy-warto-uzywac-lusterka-rowerowego/

      Teraz bez lusterka czuję się jak bez ręki. Ono nie pomoże Ci, gdy ktoś będzie chciał Cię staranować, bo na reakcję i tak będzie za późno. Ale bardzo pomaga choćby przy omijaniu dziur, nie musisz obracać głowy (a w tym momencie często już odbijamy w lewo), tylko zerkasz w lusterko chwilę wcześniej i dobrze wiesz czy możesz omijać czy lepiej nie.

      Myślę nad jeszcze jedną sprawą. Napisałeś, że przejechałeś 239 km w 12 godzin i 40 minut. To już bardzo solidny dystans, także widać, że jesteś rozjeżdżony. Ale sama średnia z jazdy wychodzi 18,8 km/h. Jak może wiesz, jestem absolutnie zwolennikiem jazdy we własnym tempie, czerpania przyjemności z jazdy i braku jakiejkolwiek presji. Ale ta średnia, patrząc pod kątem tego, że przejeżdżasz taki dystans, jest zastanawiająco niska. Myślę czy może dałoby się ją w prosty sposób poprawić – np. zmieniając ogumienie, albo ciśnienie w oponach, a może wystarczy zwiększanie kadencji, bo jeździsz zbyt siłowo: https://roweroweporady.pl/kadencja-na-rowerze-czyli-co-amator-musi-wiedziec/

      Nie wiem na czym i jak jeździsz, absolutnie jestem także daleki od oceniania Twojej średniej. Natomiast jeżeli ktoś śmiga takie dystanse, to jestem absolutnie pewny, że da się ją trochę podciągnąć, nadal jeżdżąc bez napinki :)

  • Też jestem pod wrażeniem rajdu w samotności. W lipcu 2017 zrobiliśmy w duecie 301km Kołobrzeg-Kórnik (wlkp) jazdy niespełna 11h, średnia blisko 27,5km/h, cała podróż z przerwami około 14h (wystartowaliśmy 5:00 rano o 19:00 kupowałem Metaxę w lokalnym „Dino” xD) https://www.endomondo.com/users/28983868/workouts/963284022 Po zakończonej trasie czułem, że mogę jeszcze jechać i jechać. W tym roku myślę o jakimś ultramaratonie, jazda solo 500-700km non-stop. Pozdrawiam :)

    • Ja wybieram się na Piękny Wschód w tym roku. Byleby siły starczyło, żeby przejechać te 500 km, bo impreza jest pod koniec kwietnia, a zwykle szczyt mojej „formy”, wypada na jesień :)

  • Przypadkiem trafiłem na ten wpis. I musiałem zatrzymać się na dłużej :P Po pierwsze to gratulacje!!!! 300 km to już nie przelewki. Formy tylko pozazdrościć.

    Przy okazji Twojego wpisu wzięło mnie na wspomnienia, bo ja swoje 300 km też pamiętam bardzo dobrze, choć od tamtego czasu minęło już 3 lata. Przejechałem swoją trasę bez większego problemu i tak mi się spodobało, że parę tygodni później ruszyłem również samotnie spod Sandomierza, na północ w kierunku Bałtyku (około 600km). Nie zakładałem, że dojadę, minimum to było te 300 km. W przeciwieństwie do Ciebie ruszyłem z samego rana około 4:00, ale tylko dlatego, że nie analizowałem i tak wydawało mi się idealnie. Miałem oczywiście rozpisaną trasę wcześniej (mniej-więcej) no i przed wszystkim miejscowości (takie punkty kontrolne) oraz rozpiskę na godziny, którą w miarę racjonalnie przygotowałem, ale której się nie trzymałem. Z bagaży miałem ze sobą tylko małą torebkę na bagażnik i parę mniejszych. Teraz już dokładnie wszystkich szczegółów, nie pamiętam, ale o 22;00 po 18h jazdy miałem już prawie 400km, minąłem Warszawie i byłem po prawie dwu godzinnej przerwie, bo porostu był taki upał, że nie dało się jechać. W nocy nie odczuwałem żadnego zmęczenia, a wręcz przeciwnie, temp. spadała do 15-10 stopni nawet, a na moje szczęście przed samy zmrokiem wyjechałem z polnych wąskich ścieżek na szerokie asfalty na których w nocy nie było żadnego ruchu. Kolejny dzień był bardzo ciężki, bo upał, zmęczenie, coraz dłuższe przerwy, krótsze odcinki przejechane i upał, upał, jak sobie przypomnę to robi się gorąco, ale akurat o tej porze roku to nie przeszkadza. Koniec końców o 18:00 po 38h i po 610 km dojechałem do Sopotu. Niesamowite uczucie, którego nie zapomnę do końca życia. Tym bardziej, że na drugi dzień poznałem swoją obecną narzeczoną :)

    Fajnie, że są takie wariaty co jeżdżą, dzielą się swoją pasją i zarażają innych. Ja marzę, żeby powtórzyć taką trasę, ale wiem, że będzie to bardzo trudne z uwagi na obowiązki i brak czasu na treningi, a trzeba jednak trochę pojeździć, żeby porwać się na takie coś…, ale marzenia są po to, żeby je realizować, więc kto wie ;) I Tobie Łukasz i wszystkim życzę, żebyście robili to co sprawia Wam największą przyjemność, czyli po prostu pokonywali swoje słabości i przekraczali kolejne granice. Pozdrawiam.

    • Fajna trasa :) Ja w upale już nie rzucam się na dalekie trasy. Raz to zrobiłem, jadąc Łódź-Częstochowa-Łódź (260 km). I bardzo, ale to bardzo tego żałowałem. Udało się dojechać, ale teraz, z perspektywy czasu patrząc, powinienem był wsiąść w Częstochowie w pociąg i wrócić do domu.

      Co do braku czasu, to kurczę, bez przesady :) Trzeba sobie tak zorganizować czas, żeby znaleźć tę godzinkę-półtorej, chociaż 3 razy w tygodniu, żeby wyskoczyć na rower. I nie muszą być to od razu treningi :) Ja bardzo unikam tego słowa, po prostu jeżdżę dla przyjemności, a „forma” sama przychodzi.

      Życzę Ci, żebyś znalazł więcej czasu na rowerową pasję. Niekoniecznie musi to być bicie kolejnego rekordu przejechanego dystansu. Po prostu na jeżdżenie :)

  • Super porady! Właśnie czegoś takiego szukałam. W tym roku wybieramy się w trasę szlakiem Green Velo (kilkudniową) i powoli już zastanawiamy się, o czym będziemy musieli pamiętać :) Pozdrawiam!

  • Cześć! Mój rekord dzienny to 281 km w około 12,5 godz samej jazdy 16 godz w sumie, rowerem MTB. Średnia 22 km/h. Zrobił bym więcej km ale szkoda mi tak daleko jechać a nic nie zwiedzić. Też kwestia czasu im,wcześniej start chociaż o godzinę tym lepiej i dalej. Zawsze pakuje się dzień prędzej, ale przed wyjazdem ciągle mam wrażenie że, o czymś zapomniałem lub wziąłem nie potrzebnie :-S. Pozdrawiam z pomorskiego ;-)