Skocz do zawartości

unavailable

Użytkownicy
  • Postów

    3 080
  • Dołączył

Treść opublikowana przez unavailable

  1. Uuu, no lansik niezły :D Jakiś uchowany rockers :P Co do dziwolągów, rok lub dwa lata temu jechałam przez jedną z podtarnowskich wsi i z przeciwka mijał mnie facet, który miał zamontowaną wysoko wyciągniętą kierownicę od Jubilata do roweru typu klasycznego, tylko ze znacznie mniejszą ramą (coś jak wersja młodzieżowa). Mówię Ci, jakiś totalny potworek ;) Prawdę mówiąc, ja na geometrię Wigry nie narzekałam. Może zależy od wzrostu? Dla mnie w każdym razie był to dość wygodny rower. Tylko ta ekonomia jazdy...
  2. Co do wstydliwych epizodów, mi lata temu tato opowiadał, jak raz wracał z pracy i policja go zatrzymała, a właśnie był po piwie. Pietra miał nieziemskiego, no ale co było robić? I na koniec niespodzianka, bo mu alkomat nic nie wykazał. Ale to historia tak sprzed 20-25 lat, bo sam tato już od ponad jedenastu nie żyje. Ja w ogóle nawet nie wiem, jak to wygląda. Zatrzymali mnie przez piętnaście lat w sumie dwa razy, w tym raz tak, żeby sobie samochód pooglądać, a raz z wspomnianym mandatem. Ale też raz brałam udział w dziwnej hecy - pojechaliśmy z dziadziem około pierwszej w nocy na dworzec po siostrę. On prowadził. Podczas powrotu przez pół ulicy jechała za nami suka, wreszcie koguty, długie światła i na środku jezdni nas zatrzymali (dosłownie, bo krawężnik taki, że nie ma gdzie zjechać). I policjant wziął papiery od wszystkich, i poszedł nas sprawdzać. W ogóle dziwnie się zachowywał, nic nie chciał mówić, zero uśmiechu. Wrócił potem z tym wszystkim, oddał i pozwolił odjechać. Dziwne to o tyle, że samochód dziadzia to chyba jedyny taki w Tarnowie, a zapewne też jeden z niewielu w Polsce, my okutani w kurtki puchowe, chyba nawet domowe dresy i w ogóle wyglądaliśmy tak, że lepiej byłoby nas ludziom nie pokazywać, bo to przecież tylko na chwilę na dworzec :D
  3. Ja zawsze zgłaszam, ale tym razem byłam tak skołowana, że nawet nie wiedziałam, ile tego jest i jak się odnaleźć :D
  4. Moim zdaniem w tej cenie zakup hamulców tarczowych to proszenie się o kłopoty. Coś jak kupowanie smartfona za 150zł po to, aby mieć smartfona. Nie wiedziałam, że teraz Zoom ma widelce jedynie do crossów. Ja lata temu miałam w MTB Krossa, więc kiedyś na pewno były. Tak czy owak to tylko teorie. Bierz Vellberga, bo jak już na Allegro widzę: niemiecki i solidny, to od razu zaświeca się u mnie pomarańczowa lampka. Typowy chwyt marketingowy bazujący na stereotypach. Swego czasu takie były opisy używanych i lichych Medionów, podczas gdy na rynku królowała dużo lepsza chińszczyzna ;) Waga: 13kg zdaje się to wyłącznie potwierdzać. Tyle, to może bez tylnego koła :D
  5. Problem z pompką za 10zł zaczyna się, jak ktoś jeździ na szosie. Póki miałam dopompować MTB do tych 3-4 barów, wydawało mi się: na co komu taka drożyzna?! Teraz już wiem :P
  6. No też jestem ciekawa, bo prócz pasjonatów, nie znam fanów single speeda. Odkąd istnieją w powszechnym użyciu przerzutki (czyli nawet w składakach), są wybierane dość chętnie. Owszem, serwis to jedno, ale z drugiej strony, jak ktoś jeździ niewiele i jeszcze ma swoje lata, to każdą górkę milej mu pokonać z przerzutkami niż bez nich ;) Ja osobiście bym się nie porwała. Mam za słabą nogę, aby pozwolić sobie na tak drastyczny krok ;) Wadą Wigr są rzecz jasna małe kółka. Pędzisz, pędzisz, a wystarczą dwa przekręcenia korbą w 28" i i tak jesteś zawsze z tyłu ;)
  7. Dużo zależy od stylu jazdy. Ja bym dopłaciła, bo oś pod kasetę jest trwalsza, ale kłócić się nie będę.
  8. Teraz już nie tłuką zasad w telewizji? Jak było Rio, to po dwóch dniach myślałam już, że nie wytrzymam ;) Co wyścig, to komentator opowiadał albo o tym, jak się dorobili nowoczesnego toru w Pruszkowie, albo jakie są zasady. I tak na zmianę :D Co do wywrotek, sama nie wiem, co lepsze. Pędzenie z góry i przeszuranie się w samej lycrze po asfalcie, to też nic przyjemnego ;) A też wsiadają i jadą dalej. Ale to też zawody i adrenalina robią swoje (nie, żebym umniejszała, zwyczajnie fakt stwierdzam - ja też na adrenalinie robię więcej, niż kiedy jestem trzeźwa na umyśle, to co dopiero tacy sportowcy).
  9. Cross według mnie jest lepszym wyborem. Tak jak pisał Krzysiek - albo ten Vellberg, albo np. Kands STV 900 lub Spartacus Cross 2.0. To wszystko z grubsza to samo, tylko sprzedawcy i napisy inne. Szkoda, że nie da rady dołożyć, bo za 1039zł są dostępne Vellberg Explorer 2.0 (cross). Przelicz może jeszcze, bo zyskujesz jeden bieg więcej, ale przede wszystkim kasetę zamiast wolnobiegu, która właściwie ma same zalety. No i też daje możliwość jakiegokolwiek ugrade'u w przyszłości bez konieczności wymiany tylnego koła. Według mnie ten rower to już całkiem fajna rzecz.
  10. To rower crossowy i tyle. Przy obecnym dobrobycie nazw, to już naprawdę idiotyczny tekst, bo jeszcze po drodze między szosą a crossem jest fitness. Ale to wiadomo od zawsze, że na Allegro sprzedawców w opisach ponosi fantazja, bez względu, czy to Kands, czy topowy model ;) Szosa to szosa. Jest lekka, ma węższe opony, sztywny widelec i nade wszystko - kierownicę w kształcie baranka z klamkomanetkami (tylko największa tandeta lub używane retro szosy nie mają tych ostatnich). Co do samego roweru - ten Kands to taki Vellberg 3.1. Który ładniejszy/tańszy/możliwy do przymierzenia na żywo/sprzedawany przez sprawdzonego sprzedawcę - tego bierz :)
  11. Jak założysz nową kasetę na nowe koło, to nawet bacika nie trzeba ;) @panteras, oczywiście, ja to wiem i Ty to wiesz, ale stereotypy pokutują. Ja jeszcze ani raz nie słyszałam, żeby np. rama Kandsa komukolwiek pękła, zupełnie inaczej niż np. Krossa. Ale co z tego? Jak pójdziesz do serwisu nawet z najtańszym Trekiem, zostaniesz potraktowany zupełnie inaczej niż z Lazaro. To tak, jak pójść do restauracji w najtańszym garniturze z bazarku, a ubrać się w dresy adidasa za ileś set złotych :P Zgadzam się z Rowerowym odnośnie definicji trekkinga. Ja jeździłam z sakwami na MTB, teraz przemieniam na osiołka moją szosę :D Swoją drogą baranek na długie dystanse znacznie wygodniejszy.
  12. Dobrze by było, jakbyś ją przymierzył. Wzrost to jedno, a wygoda to drugie. Ale może rzeczywiście wystarczy ocena producenta. Ja się nie podjęłam wyboru, bo nie mam w tym dużej praktyki ;) A że skorzysta to wątpię. Co i rusz ktoś zakłada temat, zaczynajac od słów: mój problem w wyborze roweru do 1500zł jest totalnie inny niż wszystkich innych, po czym kiedyś kończyło się: Kandsem, Lazaro, Spartacusem, a obecnie Vellbergiem :D @janciowodnik - można budować wypaśny sprzęt na tej ramie, ale pytanie: po co? Ta rama nie jest ani szalenie estetyczna, ani nie wiadomo jak trwała, ani też lekka. Biorąc pod uwagę, że kupowanie osprzętu zawsze jest droższe niż przy zakupie gotowego roweru, może zwyczajnie okazać się, że nowy drogi rower i tak z ramą wyjdzie taniej, niż samoróbka. Co do prędkości, nie ma sensu czepiać się słów. Zawsze znajdziesz wyjątki od reguły, a jakoś uzmysłowić komuś trzeba, czego po rowerze może się spodziewać.
  13. Ja mam sąsiada, który pije całe popołudnie, a poza tym ma jaskrę. Jeździ właśnie 20km/h. Już to widzę, jak do rana trzeźwieje :P Tak że Maciej chyba podszedł do tematu trochę wybiórczo - można przekraczać 50km/h na podwójnej ciągłej, tylko po to, by stanąć jako pierwszy w kolejce na czerwonym świetle za kilkaset metrów, a można przekraczać, bo zakaz jest śmieszny na dwupasmówce rozdzielonej pasem zieleni, gdzie każda zebra jest z sygnalizacją świetlną. Tak samo można jechać i 20km/h, bo mgła, śliska nawierzchnia, coś nagle samochód niedomaga, a można jechać, bo ma się coś na sumieniu albo zwyczajnie nie jest się w stanie odpowiednio reagować na zdarzenia na drodze. A opisywany przeze mnie przykład z Subaru najlepiej pokazuje, że i prędkość poniżej 20km/h potrafi narobić niezłej szkody. Przy okazji tego przypomniał mi się taki trochę idiotyczny spot kampanii społecznej, żeby zamiast 60 jechać 50km/h. Przedstawiał sytuację, gdzie samochód (oczywiście z rodziną) przy 60km/h masakrował się na tirze oraz ten z 50km/h, który pięknie się zatrzymywał. Cała głupota spotu polegała na tym, że facet jadący 50km/h patrzył na drogę i reagował, natomiast ten z 60-tką na liczniku śmiał się do żony, patrzył w lusterko na dzieci i w ogóle nawet przy 30km/h tego tira by nie dostrzegł. Nie. Nie jestem piratem drogowym. Raz chciał mnie zmasakrować tir i musiałam zjechać na pobocze, bo tak mnie zwyzywał przez CB, że aż uszy więdły. Za co? Był fotoradar, ciemna noc, ograniczenie do 70. Ja zwolniłam do ok. 50-60, bo znak wynikał z przejścia dla pieszych, a dosłownie nic nie było widać poza żółtym migaczem i zebrą. Tirowcowi jednak przeszkadzało, tak że właściwie siedział mi na zderzaku waląc długimi. Dla mnie nadrzędny jest przepis dostosowaniu prędkości do warunków panujących na drodze. Pozostałe przepisy mają ten wybór ułatwić. Nie wiem, jak mam to wyjaśnić, by nie zrobić tu z siebie anarchistki, która jeździ wedle uznania. Może zwyczajnie sami uderzcie się w piersi i pomyślcie, jak to przestrzegacie literalnie każdego przepisu. Łącznie z tymi, które mogą uratować życie lub zdrowie. @janciowodnik, ja ten mandat samochodem dostałam. Na rowerze jeżdżę tak, że chyba tylko na osiedlu i to bardzo uparty funkcjonariusz mógłby mnie ukarać ;)
  14. To specyfika tego forum ;) Choć w sumie wszystko kręci się wokół tego samego. To, co piszesz o telefonie za 30zł - moim zdaniem cena nie ma takiego znaczenia (chyba że w przełożeniu na trwałość, poza tym odrzuciłbym skrajnie ekstremalne przypadki), ważna jest co najmniej przyzwoita jakość wykonania oraz zadbanie o daną rzecz. Innymi słowy - lepiej (wygodniej) jechać na zadbanym Wigry niż pordzewiałym i rozregulowanym Treku. Oczywiście, że makrokesz za 300zł rozsypie się szybciej, ale też prawdą jest, że nic nie jest pancerne i brak przynajmniej podstawowej troski potrafi doprowadzić każdy sprzęt na granicę rozpaczy jego użytkownika.
  15. Zależy, gdzie i jak chcesz jeździć. Jeśli bez forsowania, głównie po asfalcie i powiedzmy raz na czas jakimś szutrze, leśnej drodze itp., to przy zachowaniu podstawowych zasad (tj. unikanie: krzyżowania oraz wyciągania łańcucha, zasyfionego lub suchego napędu albo zmieniania przerzutek podczas mocnego pedałowania pod górę - chodzi o szarpanie, trzeba to zrobić płynnie) i ten Explorer 2 powinien trochę posłużyć. Wersja 3 ma pełne Alivio, natomiast 4.1 z tyłu przerzutkę Deore, to klasy wyższe od Acery/Altusa. Czy dla amatora tzw. weekendowych przejażdżek (w odróżnieniu od amatora z zacięciem sportowym) ma to znaczenie? Najbardziej zauważalne to chyba ilość biegów - w Explorerze 2 będziesz miał z tyłu 8 biegów, a w wersjach 3/4 tych biegów jest 9. To oznacza możliwość wygodniejszego ich stopniowania. Ale... Ja osobiście zaczynałam przygodę z poważniejszą jazdą rowerową wprawdzie na pełnym Alivio, ale jeszcze starszej wersji z 8 biegami. Na tym rowerze zjechałam kilka tysięcy kilometrów, w tym kilkanaście około stukilometrowych wyjazdów (również z sakwami). Nie narzekam, a jedyną rzeczą, którą musiałam wymienić był zużyty łańcuch. Więc powiem Ci tak - jeśli masz pieniądze, to super. Kup jak najdrożej (oczywiście nie nagle Meridę i to bez przeceny, mówimy o tych przysłowiowych Vellbergach ;)) ponieważ im lepsza klasa napędu, tym płynniej będzie to chodzić i więcej będzie można oczekiwać. Ale jeśli wolisz wydać na co innego, spokojnie kup nawet ten tańszy model. Ja to zawsze przyrównuję do telefonów lub komputerów - można kupić laptopa za trzy tysiące, można za dwa i można za tysiąc albo i mniej na promocji w Biedronce. Ten za trzy będzie potrzebny, jeśli grasz lub masz wymagające programy do pracy, a do tego chcesz mieć w przeglądarce 50 otwartych zakładek ;) Jeśli kupisz tego za tysiąc, pewnie będzie to mordęga - proste aplikacje, zaparzanie herbaty w trakcie ładowania i tym podobne atrakcje dla cierpliwych. Ja proponuję Ci komputer za ciut mniej niż dwa tysiące. Nie będzie on wyglądał jak topowe ultrabooki, nie uruchomisz najnowszego Battlefielda z maksymalnymi ustawieniami grafiki, ale zadziała Ci i Word, i przeglądarka, i nawet gra bardziej skomplikowana niż pasjans. Analogicznie i podsumując całość: Explorer 2 nie jest najpiękniejszym rowerem, jaki widziałam, jego rama nie nada się w przyszłości do budowania na nim super wypaśnego sprzętu, o pewnych terenach lepiej dla własnego bezpieczeństwa zapomnieć (inna sprawa, czy w ogóle umiałbyś tam jeździć nawet rowerem za 10 tysięcy, bo ja niekoniecznie). Ale do jazdy po asfalcie w tempie zawstydzającym emerytów i matki z dziećmi wystarczy, wystarczy do szutrów, do przejechania po trawie i nawet do bardziej stromego podjazdu, jeśli nie będziesz na chama walił w pedały i oczekiwał, że przerzutka posłucha Cię szybciej, niż sobie umyśliłeś jej zmianę, a przy zjeździe możesz pędzić na oślep, bo hamulce od razu zatrzymają Cię w miejscu. Myślę więc, że jest to wybór optymalny dla osoby chcącej jeździć i mającej świadomość pewnych ograniczeń. Mam nadzieję, że ta przydługa wypowiedź coś Ci rozjaśniła :)
  16. Zdaję sobie sprawę, że dozwolona prędkość to wartość maksymalna, a nie jedyna obowiązująca, ale nie zgadzam się z Wami, a już szczególnie z tekstem o 20km/h w terenie zabudowanym (chyba że to osiedle, to tam w teorii taka jest wartość maksymalna). W przepisach jest także zapis o tym, że mandat grozi za zbyt niską prędkość, ponieważ utrudnia ona jazdę innym kierowcom, powoduje korki oraz zagrożenie na drodze. Oczywiście, jest on tak martwy i tak się nim wszyscy przejmują, jak jazdą lewym pasem, no ale jest. Natomiast w tamtym konkretnym wypadku facet zagrożenie stwarzał - po pierwsze nie jechał z prędkością stałą, hamował z niewiadomych przyczyn w losowych miejscach (właściwie jak na mój gust prowadził, jak prowadzą ludzie, którzy wypili mało albo wczoraj, albo bez prawa jazdy i potem jadą ostrożnie, by nikt się nie doczepił), była pełnia lata (wracałyśmy znad jeziora), zmierzchało, ale było widno, droga jest szeroka i nie ma na niej przejść dla pieszych, nie ma też rowerów, bo od tego jest z obu stron ścieżka, z której nie korzystają jedynie pro szosowcy (ale takich na przestrzeni ostatnich 5 lat widziałam dwóch). Tak więc uważam, że był to gość niepewny, a jazda za nim była bardziej niebezpieczna, niż wyprzedzanie go w momencie, gdy jednopasmówka zmieniła się w dwupasmówkę (i na tej dwupasmówce go wyprzedziłam). Jednym słowem - sorry, nie poczuwam się do winy, a mandat zaakceptowałam bez strzelania się na takiej samej zasadzie, jak akceptuję to, że muszę płacić 23% VAT na to, co kupuję w sklepie, bo choć mi się to nie podoba i jest zdzierskie, to pewne rzeczy jednak wolę mieć, niż ich nie mieć na znak mojego chorego song protestu ;) AC w przypadku naszego samochodu odpada i odpadało już w chwili zakupu, jak się dowiedzieliśmy w PZU. A o dziwo wybraliśmy właśnie stare PZU, które wydawało mi się, że funkcjonuje na zasadzie podobnej jak Orange, czyli ściąga emerytów na nazwę i przywiązanie, tymczasem jeszcze nikt nie zaoferował nam nawet zbliżonej stawki (a co roku daję szansę wszelkim porównywarkom oraz ubezpieczycielom). Żeby było ciekawiej, do samego OC mamy doliczoną ochronę zniżek oraz lawetę. I chyba coś jeszcze, ale nie musiałam na szczęście korzystać. Ja jakieś OC mam chyba z mieszkaniem, ale diabeł by się wyznał, co to jest ;) Wiem, że bardzo dawno temu chodził jakiś facet po blokach i mówił, że będzie to wliczone do czynszu. Ale nie wiem nawet, jak to działa i gdzie się tego dowiadywać. Bardziej przydałoby mi się OC jakieś konkretniejsze i namacalne, z jasnymi regułami, ale nie mam dosłownie nic do ubezpieczenia, bo nawet samochód jest na siostrę, a ona pewnie według prawa nie jest moją rodziną, skoro nie mieszkamy z mamusią i nie mamy po 18 lat :D Tego, o czym, @Macieju, piszesz, oczywiście również się boję. Ale bezpieczniej myśleć mi o pieniądzach, bo odpowiedzialność za ludzkie życie mogłaby sprawić, że w ogóle do auta bym nie wsiadała albo zwyczajnie była złym kierowcą, a przecież nie o to chodzi. Na razie, odpukać, nie narzekam ani ja, ani moi pasażerowie, z których większość twierdzi, że jestem najlepszym kierowcą, z jakim w życiu jeździli i że zawsze czują się bardzo bezpiecznie (nie, nie robię ankiet, sami mi wielokrotnie mówili ;)). No, poza moją ciocią, której najlepszym kierowcą jest mąż, o którym niestety poza nią nie znam osoby, która miałaby choć odrobinę dobrego zdania na temat prowadzenia samochodu :P W każdym razie, będąc nawet najlepszym, co zawsze uparcie powtarzam (o co rok czy dwa lata temu wojowałam w temacie o jeździe z słuchawkami), zdarzają się nawet ułamki sekundy rozkojarzenia, zagapienia, złej kalkulacji i tak dalej. Błędów nie popełniają tylko ci, co nic nie robią.
  17. Może po prostu charakteru? Między nami jest sześć lat różnicy, trudno to nazwać pokoleniem ;) A pieniędzy? Siostra obecnie zarabia dużo lepiej niż ja, ale zaliczała też czasy studenckie, kiedy pożyczała ode mnie, żeby móc telefon kupić. Ani wtedy, ani teraz nie dbała. Poza tym ona taka trochę dziwna jest dla mnie ;) Z jednej strony potrafi taki ufajdany komputer czy telefon użytkować i jej kompletnie to nie przeszkadza. Ale regularnie zazdrości mi sprzętów, bo najzwyczajniej w świecie mam je bardziej wypasione - jak nie muszę kupować telefonu czy laptopa co pół roku, to wiadome, że jednorazowo co te 2-3 lata stać mnie na lepszy. I ona niby to wie, ale żeby zmotywować ją do zadbania, to jakoś jest nie do połączenia :D
  18. W tym temacie powinniśmy chyba robić Ctrl+C, Ctrl+V ;) Oczywiście Vellberg najlepszy, tylko czemu akurat 2, a nie 4.1, który mieści się w podanych widełkach? Jest bezkonkurencyjny. Ewentualnie 3.1 na pełnym Alivio za 100zł mniej. Tak się zastanawiam, czy ryzykowałabym cokolwiek, stawiając prawą rękę za to, że pośród jakichkolwiek tzw. topowych producentów dostępnych w Polsce nie sposób znaleźć roweru wartego rezygnacji z zakupu Vellberga, ewentualnie Kandsa czy Spartacusa. Jeśli ktoś potrzebuje uzasadnień, to znaczy, że nie czytał ze zrozumieniem tego tematu ;)
  19. Dokładnie. Może sobie Jacek pisać, że "oczywiście baba", ale znacznie gorsze doświadczenia akurat w tej kwestii mam z facetami. Zawsze znają przepisy najlepiej, każdy urodził się z prawem jazdy wpisanym w DNA, a jak tylko coś jest nie po ich myśli, to przechodzą do agresji słownej lub innej. W sierpniu złapał mnie suszący policjant i mówi, że jechałam ponad 70km/h w terenie zabudowanym. No okej, wypierać się nie będę, licznik widziałam, przyspieszyłam, bo przede mną idiota wlekł się od kilku już kilometrów 30-40 na godzinę, ale jakie to ma znaczenie? A skoro przy aż takim przekroczeniu nic się nie dało ubejtać, to poprosiłam o mandat. Gość mi kilka razy dziękował (bez przesadnej bałwochwalczości, zwyczajnie), że od południa jestem pierwszą osobą (a był już wieczór), która tu się na niego drze, nie wyzywa, że przepisów nie zna, że powinien przestępców łapać i tak dalej. Skoro więc taki jest szacunek dla władzy, to co dopiero dla baby na rowerze, którą przecież jestem? Mandat faktycznie nic nie daje, a nieformalne odszkodowanie? To zależy. Może jak jeżdżę takim Kandsem w leginsach i koszulkach Decathlonu, to i byłoby coś warte, ale jak rowerzysta i jego rower są nierzadko warci więcej niż cały samochód, to już można zwątpić w sens czegokolwiek. Ja to się i tak zawsze boję, że jakieś auto kiedyś walnę z mojej winy, bo tak jak pokazał przykład Rowerowego - przepisy można znać, być dobrym kierowcą, ale tak się czasem zdarza i już. A to dopiero jest masakra - nie dość, że moje szanse są znikome, rower uszkodzę, siebie uszkodzę, to jeszcze nie daj Boże mandat i odszkodowanie z własnej kieszeni na pokrycie kosztów naprawy samochodu. A przecież auta wcale takie pancerne nie są - w grudniu odbierałam paczkę z paczkomatu. Było zimno, ciemno, mżawka. Nie zauważyłam, że zaparkował za mną jakiś gość swoim Subaru. Stanął blisko, ja go nie zauważyłam, wycofywałam, on nie zatrąbił, no i wjechałam mu lekko w przód. U mnie zderzak ma ryskę, u niego poszła cała kratka, zderzak odpadł i jeszcze pękł w jednym miejscu. Facet był bardzo miły i spokojny, ale o ugodzie słyszeć nie chciał. Straty wycenił na co najmniej 1000zł i powiedział, że woli spisać oświadczenie. Szczęście w nieszczęściu, mamy wykupioną ochronę zniżek. A rower OC niestety nie ma.
  20. Ja ich nawet nieco rozumiem. To jest tak, jak na przykład z optykami, których większość nie chce robić szkieł do okularów nie zakupionych u nich. Długo się przeciw temu buntowałam, aż wreszcie usłyszałam mądre wyjaśnienie - bo trudno jest im dać na takie coś gwarancję i potem boją się, że klient przyjdzie z pyskiem, że robota źle wykonana, bo np. szkła wypadają z oprawek. Podejrzewam, że tak samo może być z Twoim rowerem. Trawers nie jest szczytem myśli technologicznej, nie wiadomo dokładnie, czego oczekujesz i czy Ty sam to wiesz, a z prądnicą to już szczególnie. Nie piszę tego po to, by Cię krytykować - masz prawo chcieć tego, czego chcesz. Ale takie samo prawo do odmowy ma serwis. A dlaczego tak robi? Raz, to to, co pisałam - mogą się bać pretensji o to, że "jak to? rower na Deore i nie pomyka fantastycznie?!". Dwa - nie opłaca im się. Za głupi przegląd, czyli w praktyce najczęściej oglądnięcie roweru, zrobienie rundki wokół sklepu, wyregulowanie przerzutek oraz nasmarowanie łańcucha kasują co najmniej stówę. Ile jest to roboty? Pewnie z godzinę. Bo jeśli nawet podczas tego przeglądu cokolwiek wyjdzie - wymiana lub naprawa, kasują dodatkowe pieniądze. Powiedz mi zatem, jak ma się opłacać złożenie roweru praktycznie od podstaw (z tego, co rozumiem, to łącznie z zapleceniem kół i modyfikacjami prądnicy) w dwa dni? To naprawdę trzeba nie mieć rodziny i uwielbiać swoją pracę, żeby czegoś takiego się podjąć. Albo być jakimś licealistą - oni zwykle mają inne pojęcie pieniądza i wiele rzeczy robią właśnie dla przyjemności i satysfakcji. Około dziesięć lat temu mój kuzyn miał takiego kolegę, który zakupiony ze sklepu rower rozebrał mi na części pierwsze, nasmarował i zrobił wszystko tak, jak należy, po czym kolejną dekadę nie było się czego w rowerze przyczepić. Wziął za to 50zł. I prędzej właśnie w kogoś takiego bym uwierzyła niż w jakikolwiek serwis. Uwierz mi, że właśnie z tej przyczyny pochodzi cała moja rowerowa wiedza. Też wszystko muszę robić sama. A sklep podał Ci już Rowerowy - w Cyklomanii mają całe grupy osprzętu: https://www.cyklomania.pl/mtb-deore-m6000,c94.html
  21. Podpisuję się rękami i nogami, ale z tym pilotem jest dokładnie tak, jak u niektórych z rowerem. Rozumiem, że jak ktoś dojeżdża na dworzec dzień w dzień, to ten rower będzie stał pod chmurką, czy świeci słońce, czy leje żabami. Ale jak korzysta się z roweru jedynie w sezonie, a na zimę wrzuca do wilgotnej, nieocieplanej szopy, najlepiej razem z narzędziami do ogródka, których używa częściej, co i rusz robiąc chmurę kurzu, no to już trochę się prosi o pogorszenie jego stanu technicznego. I wtedy - w mojej opinii - należy go lepiej zabezpieczyć. Analogicznie jest u mnie z pilotem. Są miesiące, kiedy nikt go nawet nie dotknie i nie z potrzeby tworzenia muzealnego eksponatu, ale dlatego, że ma w zanadrzu atrakcyjniejszą rozrywkę niż gapienie się w ekran ;) Nie wiem, czy kupuję mało. Moja siostra twierdzi, że dużo, ale ona jest według mnie ekstremalna. Kupuję to, czego w danym momencie życia potrzebuję (lub czasem się zdarza: wydaje mi się, że potrzebuję :P). A że nie niszczę tak, jak ona, to potem ma trzy rzeczy na krzyż, a ja całe tony ;) I czasem naprawdę zachodzę w głowę, jak ona to daje radę zrobić - ja używałam wspominanego już Krossa przez lat osiem. W warunkach różnych, łącznie z zimowymi. Miał jedną większą rysę, poza tym w porządku. Ona wzięła go ode mnie i po jednym sezonie (nie myślcie, że zrobiła przy tym tysiące kilometrów, najwyżej tysiąc, wszystko po asfalcie i może raz spotkał ją deszcz) rys kilka, pedał złamany, plastikowa osłona wolnobiegu pęknięta, skórka z siodełka cała odłazi, rogi po bokach zdarte do sreberka i tak można by mnożyć. Tak chyba niektórzy mają. Widzę to najbardziej chyba po używanych telefonach na Allegro (od lat moje główne źródło zaopatrzenia w ten właśnie produkt), ale w sumie też i po naszych w domu. Moja siostra nosi swój telefon do kuchni, gotuje przy nim lub je, używa etui od przypadku do przypadku, jak się oderwie folia, to tak sobie dynda i przyciąga okruszki, i potem po roku mój telefon wygląda, jak nowy, a jej... No, zdarzało się, że musiała kupować nowy, bo a to szybka pękła, a to jakiś elementy nie łączył, a to jeszcze co innego. Czy to znaczy, że ja mojego nie używam? Ano używam, znacznie więcej niż ona i prawie do wszystkiego, ale zachowuję pewne zasady. A zadbanie o to, że mam zamknięte etui i folię, nie trzymam rozładowanej baterii w nieskończoność lub też nie noszę urządzenia tam, gdzie pryska tłuszcz, unosi się mąka albo jest gorąc od piekarnika, nie uważam za jakąś skrajną przesadę. Powiedzmy, że jak coś takiego, jak smarowanie łańcucha raz na te 300 suchych kilometrów ;)
  22. Chyba nigdy aż tak nie cieszyłam się z życia w Tarnowie, jak po tym wszystkim, co tu wyczytałam ;) Ja miałam - nazwijmy to szumnie - kolizję tylko raz. Kobieta nie popatrzyła i dzięki mojej przytomności wjechała jedynie w ten haczyk do sakw nad przerzutką tylną. Zaraz się zatrzymała, roztrzęsiona pytała, czy nic się nie stało, przepraszała tysiąc razy, że zmęczona z pracy wraca i już myślami w domu, i tak dalej. Na szczęście u mnie widać było lekkie zagięcie tego oczka, poza tym przerzutka działa po dziś dzień, więc skupiłam się na pocieszaniu, przemycając tylko, żeby bardziej uważała w przyszłości ;) Ale są różne typy. Też mi się kiedyś trafił taki, jak Rowerowemu. Wprawdzie kolizji nie było, ale podmiejska wieś, godzina szczytu, wszyscy z pracy i ja po asfalcie, a nie po chodniku. Chyba jakby mógł, to by mnie tam zabił. Wolałam nie sprawdzać, szczególnie, że jak jest moje, to mam problemy z pokorą (nie idę wprawdzie w chamstwo, ale niektórym starcza, że się stoi okoniem) i zaraz po jego pyskówce zjechałam w pierwszą lepszą uliczkę, skąd przebijałam się do domu przez kolejne 10km, zamiast dwóch, które miałabym, jadąc dalej tą drogą. W takich wypadkach zresztą w kamerę nie wierzę. Co to jest dla takiego buraka ją zniszczyć, a i mnie uszkodzić? Więc szkoda mi nawet pieniędzy. A ludzie i tak oleją i nikt by pewnie nosa z auta nie wyściubił (no, chyba że popatrzyć na sensację). Ciekawią mnie natomiast Wasze relacje na temat policji. Ja mam bardzo przykre doświadczenia, ale zupełnie odwrotne. Pewnego wieczoru, już po zmroku, mój dziadziu wracał samochodem do domu. Nieopodal jego bloku jest przejazd rowerowy, słabo oznaczony i nieoświetlony (do tego dochodzą gęste drzewa), no ale jest. Rozglądnął się, powoli skręcił i nagle - łup! Dostał dosłownie w sam tył samochodu, już za linią tylnych szyb. Gość z roweru poleciał na ileś metrów, złamał bark, żebra i coś tam jeszcze. Jednym słowem - musiał pędzić. Rower nie miał ani jednego światełka. Policja wlepiła mandat dziadziowi, dziadziu chciał iść z chłopakiem na ugodę i niby poszedł, ale tu naiwna dobroć dziadzia jednak była pożałowania godna (nie wziął żadnego pokwitowania ani nic), bo miesiąc później rodzice złożyli sprawę w sądzie i ją wygrali, a dziadziowi kolejne kilkaset złotych zasądzono. A jak się bulwersowałam sprawą, to każdy jedynie rozkładał ręce i mówił, że rowerzysta na przejeździe jest święty i może Ci zrobić wszystko, a tylko jeśli będzie pijany, to da się przerzucić choćby część winy na niego. Ja po mieście najczęściej się wlekę i nie ufam nikomu. Ani samochodom, ani pieszym, ani innym rowerzystom. Tak naprawdę żadne nie zna wszystkich przepisów i raz po raz są one łamane lub jedynie naciągane. Tak że prędkość powyżej 10-15km/h to już opatrzyłabym napisem: na własne ryzyko ;) Smutne, ale prawdziwe. Przy okazji rozumiem też czasem kierowców. Wyjechać z podporządkowanej czy posesji tak, by nie zastawić w pół drogi rowerowi, to nie jest najłatwiejsza sprawa.
  23. O niektóre rzeczy też dbam przesadnie. Na przykład obowiązkowo muszę mieć etui i folię na ekran w telefonie, podobnie w tablecie i inaczej nie używam ;) Natomiast z takich hardcorowych rzeczy to właśnie osławiony pilot... tak, wyobraźcie sobie, że trzymam go w woreczku, bo inaczej mógłby nie działać. Jeszcze jak w telewizji jest Liga Mistrzów, to czasem i te dwa razy w tygodniu przez dwie godziny jest w ruchu, ale za to w lecie prawie w ogóle :D Z drugiej strony barykady jest natomiast samochód. Nie wiem ile już razy obiecywałam sobie, że przynajmniej raz w miesiącu odwiedzę myjnię... Tymczasem nadal na nadkolu mam bryzg z kałuży, w którą wjechaliśmy w Sylwestra :rolleyes: Generalnie jednak czystość jest dla mnie ważna, zupełnie inaczej niż porządek. Z tym drugim mam kłopot, odkąd pamiętam. Ponieważ tak sobie zrobił właściciel mieszkania? ;) W sumie dobrze, bo nie ciągnie zimno od podłogi.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...