Skocz do zawartości

Dedykowany GPS vs Smartwatch vs iPhone


Rekomendowane odpowiedzi

@Elle - a nie sprawdzałaś czy Twój sprzęt nie ma przypadkiem funkcji oszczędzania energii? Bo montana 680t ma. Polega to na włączaniu ekranu po dotknieciu - a jeśli go się nie rusza, to pracuje wszystko poza ekranem. Inna sprawa, że montana potrafi ciągnąć kilkanaście godzin na jednym ładowaniu, a na zestawie trzech baterii/akumulatorów AA  nawet do 20 godzin.

No i jest jeszcze jedna opcja - rowerowe ładowarki - np taka:

https://archiwum.allegro.pl/oferta/ladowarka-rowerowa-usb-md14-nowa-wzmocniona-i7352957944.html

Mam takie dwie - jedną na stałe połączoną z oświetleniem roweru za pomocą zespołu przełączników pozwalających na dowolne sterowanie prądem(tylko oświetlenie, tylko ładowanie, wszystko wyłączone, wszystko włączone), i - chociaż niestety - prądnica nie daje rady ciągnąć wszystkiego (sprawdzone na własnej skórze) to jest jednak genialna sprawa. Nie tylko dlatego że garmin , telefon, czy powerbanki, ale z pomocą np takich urządzeń: https://www.bto.pl/produkt/67101/ladowarka-gp-x411-4x-r6-2700mah-recyko

nawet akumulatory AA/AAA, a z zastosowaniem konwerterów na inne rozmiary baterii -  C(R14) czy D(R20) możliwości są już naprawdę duże.


Oczywiście - w dalszym ciągu trzeba dość rozsądnie dysponować energią, i wymagana jest prądnica (najlepiej taka w osi koła i możliwie w mocniejszej wersji - 3W) ale to już daje większą swobodę.

 

 

 

Odnośnik do komentarza

A policzyłeś sobie kiedyś wagę tego wszystkiego? O kosztach nie mówiąc. Mój powerbank (przypominam: 10zł), jak wspomniałam starczający na kilka wyjazdów, waży 67g. Do tego kabel USB, który dawno temu dostałam z Nokią - 11g. Odkąd używam licznika, telefon mimo robienia zdjęć, po całym dniu nie zjeżdża poniżej 40%. Jeśli dodam do tego, że jeżdżę szosą, na której nie wiem, gdzie miałabym to dynamo upchać, to raczej wyczerpuje temat.

 

1 godzinę temu, Elle napisał:

licznik ma funkcję oszczędzania energii wyłącznie z wyłączoną rejestracją, innymi słowy zapauzowanie nic nie daje, a bateria jedzie w dół tak samo

Tak, jak napisałam: funkcja jest. Jest i polega na tym, że licznik nieużywany wyłączy się samoistnie bardzo szybko. Ale jeśli jestem w trakcie rejestrowania trasy, to szczytem myśli technicznej w zakresie energooszczędności jest wygaśnięcie podświetlenia (którego i tak nie używam). Puls odczytuje nadal tak samo, zmienia się godzina, czyli de facto na ekranie nic nie zamiera - może co najwyżej wyłączają się mierniki kadencji i prędkości. Ale to jest nadal za mało. W Lezyne licznik ładowałam raz na 4-5 wyjazdów i to bardziej z poczucia przyzwoitości i obawy, że kiedyś przecież ta bateria musi się skończyć, aniżeli wskutek rzeczywistych wskazań. Najlepszy dowód, że nawet nie umiem powiedzieć, na ile wystarczała i ile procent leciało na godzinę. Rozumiem, że tam jest monochromatyczny, a tu kolorowy i ma to realne przełożenie na długość działania, ale że nikt nie wpadł na to, żeby dodać prostą funkcję całkowitego wygaszenia ekranu (bo na przykład go nie potrzebuję i nie ciekawi mnie moja prędkość), to już niestety nie bardzo czaję.

Odnośnik do komentarza

Są różne podróże. Ja siebie znam, nigdy nie używam czegoś, jeśli to jest ciężkie, zajmuje sporo miejsca...

Prawdopodobnie u mnie będą 2 typy podróży:

1. Przejażdżki rowerowe dzienne do 70-100 km gdzie będę chciał nie mieć ze sobą niczego. 

2. Jakieś podróże po Europie lub Polsce (2-3 do roku), gdzie przez kilka dni będę się przemieszczał od miejsca do miejsca (tutaj pewnie muszę mieć jakiś powerbank i t.d.)

Osobiście robię wszystko co mogę by nie mieć kabli, ograniczyć wagę (swoją też) i czuć się swobodnie. Tylko to mi sprawia przyjemność. Dźwiganie rowerem masę rzeczy to nie dla mnie:-) Jeszcze dla mnie rower + fotografia to najlepsze, co może być. W wolnym czasie robię zdjęcia (www.dylikowski.com) i jeśli będę mógł połączyć, to super:-) Pewnie to będzie samochód + rower+ fotografia.

Czytaj i się dowiaduję na temat podróżowania pociągami i samolotem i raczej są to słabe doświadczenia, więc pewnie będę jeździł samochodem i przewoził tak rower. 

 

Odnośnik do komentarza

@Elle  @BagaHeh... chyba faktycznie jak kulą w płot ten mój wpis ?

Wagi rzeczywiście nie liczyłem, bo nie ma dla mnie prawie żadnego znaczenia - i tak nawet na co dzień jeżdżę trekiem z zamontowanymi na stale dwoma bagażnikami (normalny i lowrider), sakwą 30l i mnóstwem rzeczy w niej - saszetka z dokumentami, podstawowe klucze, ubiór przeciwdeszczowy... Rower to dla mnie podstawowy środek transportu, więc trochę tego szpeja się wozi.
Cena - no, tu faktycznie sumarycznie wyszłoby sporo, ale kompletowałem ten sprzęt na raty.

Co do funkcji oszędności energii - no to właśnie w montanie działa tak, że wyłącza tylko ekran - wszystko pozostałe pracuje normalnie - sensory, rejestracja trasy.... wszystko. Tylko ekran startuje wtedy gdy się go dotknie.

W temacie dynam - wydaje mi się(ale nie wiem na pewno), że podobnie jak piasty i obręcze powinny uwzględniać różne standardy - więc kwestia doboru odpowiedniego

Ale.... Jeśli waga sprzętu ma dla Was duże znaczenie, to faktycznie nie ma tematu.

Odnośnik do komentarza

Wiesz, to nie do końca jest tak, że skoro jeżdżę szosą, to przeliczam każdy gram. W zasadzie nie zdziwiłoby mnie, gdybym wygrała powiatowy konkurs na najcięższą szosę ? Mimo wszystko zaliczyłam ogromny postęp, bo jeszcze dwa lata temu jeździłam jak osioł juczny i na każdy wyjazd zbliżający się do 50km brałam trzykomorową sakwę Sport Arsenal LR 465. Co śmieszne - dawałam radę ją zapełnić ? Wszystko to miało jednak jedną wadę - było mi zwyczajnie ciężko, a do sezonu zamiast przygotowywać się miesiąc, tak naprawdę rozjeżdżałam się dwa lub trzy, nim zaliczałam pierwszą setkę. Wtedy tego nie zauważałam, ale wystarczyła przesiadka na szosę, abym z dnia na dzień "nabrała formy" - 5kg to jednak rzecz nie do przecenienia. I chociaż nie kupuję karbonowych śrubek ani koszyczków na bidony, i w ogóle jestem zwolennikiem jak najtańszych rozwiązań (jeśli tylko są przyzwoitej jakości), to jednak nauczyłam się jednej ważnej rzeczy - mieć bagaż adekwatny do aktualnych potrzeb i warunków pogodowych. Tak więc zrezygnowałam na przykład z dodatkowego oświetlenia, kiedy jeżdżę w środku letniego dnia (bo jeśli nawet jakimś cudem dojadę do zmierzchu, to jeden komplet wystarczy), zakupiłam pompkę chowaną w sztycy siodełka (co ma nie tylko zaletę w postaci bardzo niskiej wagi, ale też trudniej ją zgubić lub ukraść), na krótkie dystanse biorę łatki zamiast dętek, wielką kurcinę zastąpiła cieniutka mała przeciwdeszczówka, a bluzę zwykłe rękawki, no i dodatkowo przestałam brać pancerne zapięcie, tylko jeżdżę ze zwykłą cieniutką linką KLS Bill za +/10zł (wychodzę z założenia, że wejście do wiejskiego sklepu po wodę mineralną nie zajmie aż tyle, by ktoś zdążył rower mi sprzątnąć... poza tym ilu ludzi na parkingu czeka tam z nożycami do cięcia drutu?). No i też dużo pomógł mi skok technologiczny w ostatnich latach - zamiast drugiego telefonu i wielkiego powerbanka (10000mAh) mam teraz leciutki, poręczny licznik i takiż sam powerbank do jego ładowania, z kolei wielki aparat z etui zastąpił mi telefon, co do którego jeszcze dwa lata temu wygłaszałam tu i ówdzie, że "zdjęcia z telefonu są fajne do pokazania na jego ekranie, ale do niczego innego, nawet do wywołania do rodzinnego albumu się nie nadają i nigdy nie będą nadawać, bo fizyki oszukać się nie da". Jakoś jednak na moje szczęście "amerykańscy naukowcy" dali radę i to do tego stopnia, że niektóre fotki zaryzykowałabym, że wychodzą ładniejsze i do rzadkości już korzystam ze zwykłego aparatu (w ubiegłym roku chyba dwukrotnie, w tym raz do robienia zdjęć do dowodu osobistego, bo było wygodniej umieścić go na statywie).

Dynamo miałoby zapewne sens, gdybym jeździła na kilkudniowe wyprawy bez możliwości podładowania się podczas noclegu. Poza tym nie widzę jego zastosowania, a chociaż oczywiście są różne rozmiary, to jednak nie używam specjalnie dla mnie zaplatanych kół, a gotowców, które skądinąd bardzo lubię i jest to chyba jedyny element, w który według mnie warto zainwestować nawet przy bardzo średniej półce całego roweru. Nie mówię oczywiście o kupowaniu od razu jakichś karbonowych stożków do Krossa Vento, ale już w Tribanie 500 miałam na przykład Maviki Aksium i różnica w komforcie jazdy była dla mnie nieporównywalna z tymi fabrycznymi.

Odnośnik do komentarza

Rozumiem doskonale ? . Mamy  po prostu diametralnie inne podejście - ja wolę zabrać więcej, nie potrzebować czegoś użyć w trasie, ale to mieć, niż potrzebować i nie mieć pod ręką. Dla mnie to właśnie jest najwspanialsze i najpiękniejsze w rowerowaniu  - że można zabrać ze sobą takie rzeczy, żeby praktycznie stać się w ogóle niezależnym - nawet przez klika dni. To dla mnie kwintesencja roweru. Ale zobacz - przecież gdyby wszyscy byli na jedną modłę, życie byłoby koszmarnie nudne ?
A przy okazji przypomniał mi się tekst z książki Douglasa Adamsa "Autostopem przez Galaktykę": "(...) Mamy odmienne systemy wartości, ale to mój jest lepszy" ?
Także Was pozdrawiam, życząc sukcesów, rozwoju, podbijania kolejnych światów i tak dalej ? Wszystkiego najlepszego!!!

Odnośnik do komentarza

Diametralnie inne to my mamy z Bagą - nie wyobrażam sobie 70-100km z "nie mieniem ze sobą niczego" ? W ogóle zresztą trochę mnie zaskakujesz taką opinią, ponieważ pod zdaniem: "ja wolę zabrać więcej, nie potrzebować czegoś użyć w trasie, ale to mieć, niż potrzebować i nie mieć pod ręką" mogłabym się podpisać obiema rękami. Zresztą pod następnym, czyli: "to właśnie jest najwspanialsze i najpiękniejsze w rowerowaniu  - że można zabrać ze sobą takie rzeczy, żeby praktycznie stać się w ogóle niezależnym" - także. Co najwyżej u mnie nie jest to kilka dni, a kilka godzin, ale czy jest to aż tak "diametralnie inne podejście"? W każdym razie mimo gadżetów, które lubię, ukryć nie sposób, zdecydowanie bliżej mi do rowerowego eksplorowania niż wyścigowania. Czasem, owszem, zdarza mi się chcieć pobić jakiś własny rekord, ale w sumie i tak wszystko nakierowane jest na jeden ostateczny cel - przejechać jak najwięcej jednego dnia, po to, by jak najwięcej świata zobaczyć ?

Odnośnik do komentarza

Przypomina mi to mojego kolegę, który na nasze ustawki mtb przyjeżdża zawsze z sakwą. Jeden kumpel go raz spytał czy ma też ze sobą telewizor bo miał na ramie jakąś mega torbę na telefon i nie wiadomo co. Zawsze ma sobą kurtkę goretex, jakieś inne graty i wyżerkę. A umawiamy się zwykle na 3h jazdy. A drugi zawsze przyjeżdża z plecakiem w którym ma u-lock 1,5kg, mineralną 1,5l i pół warsztatu. Efekt jest taki że w kółko na nich czekamy na krzyżówkach i prędzej czy później odpadają po czym połowa wzdycha z ulgą ? Ja na jeden dzień mam wszystko po kieszeniach, na ramie i w podsiodłówce. Po drodze prawie zawsze są stacje paliwowe i żabki i jak coś potrzeba, to zwykle można kupić. U nas w Warszawie są teraz też montowane stację serwisowe z pomką i kluczami.

Odnośnik do komentarza

Ja zabieram jeszcze mniej. Rezygniuję z podsiodłówki w szosie i wszystko upycham w kieszeniach tzn: multitool i zestaw ratunkowy (pudełko wielkości talii kart) z Deca z pompką CO2, rękawiczki lateksowe (przydały się nie raz), banan. Bidony w koszykach, telefon w kieszeni gdzieś na sobie. Tak opędzam do max 3 godzin. Dłużej nie jeżdżę.

Odnośnik do komentarza

Ja mam w każdym rowerze podsiodłówkę i w niej niezbędny zestaw, żebym nie musiał pamiętać co zabrać. Po kieszeniach tylko telefon w etui z kartą płatniczą i nożem w formie karty kredytowej (https://allegro.pl/listing?string=nóz cardsharp&order=m&bmatch=baseline-n-dict-spo-1-3-1219) , klucze w etui i w nim z 5 dych, jakąś przekąskę, shot magnezowy, chusteczki do nosa i do higieny intymnej jakby mnie coś dopadło znienacka w lesie ?

Odnośnik do komentarza

Też zawsze mam jakąś celulozę. Teraz uczę się jeść w czasie wysiłku, banan, żele itp. O wiele lepiej się czuję i nie mam takiego zgona w czasie jazdy. Ostatnio podczepiam się pod lokalną grupę koniny gdzie ich jazda w tlenie jest dla mnie jak zawody - cisnę niemal na maksa i nie mam czasu na stawanie. Raz odbiłem w krzaczki i już ich nie dogoniłem. Wbrew pozorom jedzenie, gdy łapie się każdy oddech nie jest łatwe, lepiej się napić czegoś z odżywką ale w tych temperaturach wszystko jest po godzinie takie zimne, że raz załatwiłem sobie gardło. Używam bidonu Camelbak Podium Chill, tak samo zimne jest z ocieplanym bidonem z Deca - zimne, że aż żebra trzeszczą. Poza tym bidon z Deca ma małą pojemność i ma tragiczny ustnik - ledwo z niego leci a ścisnąć nie ma jak, bo wewnętrzne naczynie zrobione jest ze sztywnego plastiku.

Odnośnik do komentarza

Ja idzie ostre tempo to nie da się za bardzo jeść i łapać tlen. Dlatego zimą nigdy nie jeździłem z żadnymi grupami. Z raz mi się zdarzyło i potem przez kilka dni bolały mnie oskrzela od hiperwentylacji ich na mrozie. Zima jest od tego żeby jeździć spokojnie, pogadać z kumplami i zrobić trochę km żeby nie spaździerzeć. 2 dni temu na szosie z moim kumplami Cyborgieim i Ultracyborgiem 70 km, średnia 25. Na końcu kawka u naszego kumpla, który otworzył bardzo fajny sklep Stajnia Rowerowa.
https://www.facebook.com/pages/category/Bicycle-Shop/Stajnia-Rowerowa-331548880935537/

Z bidonami mam temat ogarnięty. W jednym pół bidonu z ciepłą herbatą. która po 1h jest zimna. Co 1h dolewka z termosu, który mam w drugim koszyczku na ramie i który trzyma ciepło 3-4h. Albo bidon z tyłu w kieszeni bluzy.

Odnośnik do komentarza

@Jajacek i @PawelGeo - w świetle Waszych ostatnich wypowiedzi mój sposób na rower zakrawa na herezję i profanację - żadnego ciśnienia na tempo, osiągi itp; jazda na rowerze ma sprawiać przyjemność - do tego stopnia, że gdy przyłapuję się nawet na lekkiej zadyszce, mówię sobie "STOP". Sytuacja, gdy zaczynam czuć swój puls w uszach powoduje u mnie natychmiastową brutalną egzekucję przyjemności z jazdy ?  Poza tym, nigdy już chyba nie zrozumiem ekstremalistycznego minimalizmu ( bo tak widzę Wasze podejście do tego tematu ? ) w pakowaniu  - miejsca ma być tyle, żeby zmieściło mi sie wszystko czego potrzebuję, albo wydaje mi się że potrzebuję,  i ma go jeszcze sporo zostać - tak na wszelki wypadek. A żeby  było jeszcze śmieszniej, to frajdę z rowerowania mimo wszystko mam ogromną - potrafię się zatracić do tego stopnia że konieczność przegryzienia czegoś rozpoznaję po całkowitej utracie sił - w pewnym momencie po prostu zaczynam się czuć tak, jakbym się poruszał nie w powietrzu a w np. betonie ? Oczywiście, od pewnego czasu jeżdżę "rozumowo" - wiem , że co 25 km muszę zjeść kanapkę; ale na poziomie percepcji organizmu nie ma nic. Zazdroszczę Wam BARDZO tej umiejętności - bo to jeden z już chyba nielicznych aspektów rowerowania którego jeszcze mi realnie brakuje. No ale cóż - i tak jestem już blisko swojego ideału ?

Odnośnik do komentarza

Po prostu Krzysiek mamy inne potrzeby. Ty jeździsz turystycznie. My bardziej treningowo. I my jeździmy w lokalnych ustawkach gdzie tempo bywa czasem bardzo mocne, więc każdy wożony ze sobą nadmiar kg jest problemem. Mam koleżankę, która jeździ turystycznie. Z torbą na bagażniku. Przejechała w zeszłym roku 26 tys km na rowerach trekkingowych. Każdy ma inne potrzeby. Zdarza mi się pojechać wolniej ale generalnie obracam się wśród ludzi, którzy jeżdżą szybko i nie mają nadmiaru czasu. Więc umawiają się na 2-4h wspólnej jazdy w żwawym tempie, raczej bez stawania po drodze i do domu. Bo żony, narzeczone, dzieci, praca i obowiązki czekają.

Odnośnik do komentarza

Innymi słowy rower jest integrowany w takie życie, jakie człowiek ma i spełnia swoją rolę. Dla mnie jeszcze inaczej. Mogę jechać szybko, mogę turystycznie. Czasami przejadę się 2 godziny szybkim tempem, czasami pojadę na cały dzień od rana do wieczora. Pojadę z aparatem by zrobić zdjęcia i t.d. 

Nigdy nie próbowałem podróży z rowerem (pociąg czy samolot) bo się poję, że ktoś porysuje, zniszczy i t.d. Nie widzę tu warunków dla normalnego transportu roweru. 

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...