Skocz do zawartości

Jeżdżenie rowerem po wąskich, gminnych drogach.


Wyczynowy

Rekomendowane odpowiedzi

Jakbym czytała o swoich przygodach w tej ich świetlanej wersji ;) Też mnie tak podkusi, a czasem zwyczajnie się pomylę i szkoda mi zawracać, i potem trzeba kombinować. Bywa też, że decyduje przypadek. Ostatnio, dosłownie 10-20km od domu, odkrywałam nowe boczne dróżki. Dojechałam do rozwidlenia, na nim znaki szlaków (znów!) takie, że w zasadzie nie wiadomo, gdzie ten szlak ma wieść, bo niestety droga, z której przyjechałam jest jedyną oznaczoną, jak ciąg dalszy :P W każdym razie wyciągam telefon, aby ustalić dalszą trasę, ale wypadł mi jakiś durny rozszalały kundel, jakbym mu wszystkie szczeniaki wyrżnęła i jeszcze na dom planowała napaść. Więc odjechałam bez sprawdzania mapy. Niestety wybrałam źle :D I wpakowałam się potem w błota i kałuże, chociaż dosłownie 500m dalej, równolegle, biegnie ładny asfalcik. Jak to zawsze podsumowuję - godzina jazdy, trzy godziny pucowania roweru ;)

No i bywa czasem mało bezpiecznie. Najgorzej w lasach, kiedy zbliża się zachód słońca. Albo wpadnie się na lochę z młodymi (czy nawet bez nich). Kiedy gubiłam w tym roku licznik, to chyba był najgorszy godzinny epizod w moim rowerowym życiu ;) Właśnie przez lochę odbiłam w bok, wkrótce skończyła się ścieżka, potem jedynie połamane, uschnięte iglaki leżące w poprzek (mapa Endo wskazywała, że idę dobrze i jest tu droga! ale to normalne z Endo i lasami, tylko ja się chyba nigdy nie nauczę :P). Byłam już bardzo zmęczona - miałam w nogach ponad 50km, głównie po głębokim piachu Słowińskiego Parku Narodowego i podjazd pod Rowokół, w dodatku zegarek wskazywał 4-5 po południu, a ja zjadłam jedynie śniadanie o 10, licząc, że uzupełnię coś po drodze (niestety nad morzem przed sezonem wszystko pozamykane). Skończyło mi się też picie. Do zachodu słońca zostało może ze 2h, a do domu ponad 20km, czyli do zrobienia, ale nie wiadomo, kiedy wyjdę z lasu, a w lesie znacznie szybciej robi się ciemno. Więc przyznam, że kiedy najpierw trafiłam na rozległe mokradło, a ominąwszy je, na szeroki rów z wodą, to kiedy usłyszałam bardzo głośny tętent kopyt w okolicy, naprawdę zrobiło mi się mocno nieswojo.

 

Zgadzam się co do ludzi ze wsi. Wszystko muszą wiedzieć i na haku by powiesili za każde odejście od normy, więc mieszkać bym nie chciała za nic, ale jak się jest przejazdem, potrafią być też bardzo życzliwi :) A w jakich okolicach jeździsz?

Odnośnik do komentarza

Głównie jeżdżę w trzech rożnych okolicach, jak jestem na miejscu, to nad Wisłą w okolicach Warszawy, np. tą dróżką (to jest jeszcze Warszawa, prawobrzeżna, po prawej Wisła, mam tam od domu jakieś 10 kilometrów):

529f62cd613845damed.jpg

 

Od czasu do czasu w Górach Świętokrzyskich, głównie takimi drogami pożarowymi (troszkę jest podjazdów, ale jest super):

a6db603ddc1fd9d4med.jpg

 

Albo nad Pilicą (okolice Wyśmierzyc na zdjęciu), tu już trzeba dobrze znać lokalne dróżki, bo można łatwo trafić na podmokłe łąki, drogi kończące się na polu i inne takie atrakcje.

 

2e1dac797108e175med.jpg

 

 

Odnośnik do komentarza

Jest też inne wyjście. Jeśli jadę w jakiś rejon mogę zrobić ksero wycinka mapy. 

Mnie się to jakoś nie sprawdziło. Dużo kartek - mało treści, ale jak dajesz radę, to ok.

 

 W przyszłym roku będę testował zastosowanie mapnika.

 

To takie coś, jak stojak na nuty? A jak to się sprawdza, gdy wieje wiatr, albo jak się trochę przyciśnie?

 

 Wtedy może przydać się zwykła mapa Google w telefonie. Sprawdzam, gdzie jestem, nanoszę na mapę i śmigam dalej. Ale generalnie jestem antyelektroniczny. Taka filozofia życiowa  ;)

 

Chyba jestem jeszcze bardziej antyelektroniczny :) W moim telefonie chyba nie da się wyświetlić mapy.

Odnośnik do komentarza

Mnie się to jakoś nie sprawdziło. Dużo kartek - mało treści, ale jak dajesz radę, to ok.

 

To takie coś, jak stojak na nuty? A jak to się sprawdza, gdy wieje wiatr, albo jak się trochę przyciśnie?

 

Chyba jestem jeszcze bardziej antyelektroniczny :) W moim telefonie chyba nie da się wyświetlić mapy.

W tym roku kupiłem atlas turystyczny Wielkopolski, cały jest ciężki ale w ciągu kilku dni przejeżdżasz kilka kartek więc nie ma sensu brać całego. Lepiej kilka interesujących stron.

Mapnik to takie urządzenie przypinane do kierownicy, w które wsuwasz mapę. Nie wiem jak się będzie sprawdzało, wczoraj dopiero doszła paczka ale widziałem u kilku osób i wygląda OK>

W moim też nie ma map, dlatego pożyczam od żony lub córki ;)

Odnośnik do komentarza

I zostawiasz je bez telefonu? We współczesnym świecie tak się da? Moja babcia ma MaxComa, w którym szczytem techniki jest dyktafon (na nagranie 10 sekund :P), ale nie można od niej go zabrać nawet na godzinę :D

 

Mapniki bywają też częścią sakwy na kierownicę. Przy takim patencie potrzeba by było chyba Katriny, żeby mapa się wywinęła ;) Inna sprawa, na ile się to sprawdza w praktyce. No i czy da się zamontować. Teraz na szosie ze zwykłą małą torebką mam problem, a co dopiero mówić o mapniku :D

 

Fajnie mieszkać w centrum województwa. U mnie na prawo Podkarpacie, na lewo Małopolska ;)

Odnośnik do komentarza

Nie zostawiam ich całkowicie bez łączności, mają tych telefonów kilka - w końcu teraz co dwa lata bierze się nowy. Ale "nie moje - nie tykam" ;) tym bardziej, że na codzień nie używam.

Z tym centrum to i dobrze i źle. Żeby wyjechać na wschód, muszę przejechać przez całe miasto co zabiera ponad godzinę, ew. ominąć. Wtedy jeszcze dłużej ale można to już wliczyć do wycieczki. Obok Ciebie za to góry, a góry to ja bardzo lubię...

Odnośnik do komentarza

Ja mam odwrotnie - jak chcę jechać na zachód, to najwcześniej po 30-45 minutach opuszczam sygnalizacje świetlne, brukowe kostki, pieszych i tym podobne. Po sezonie tych 15km nawet nie mam ochoty widywać, a i w lecie zdarzało się nam już pakować rowery bagażnika, jechać pod Velo Dunajec i dopiero tam zaczynać wycieczki.

Wiesz, z tymi górami to jest tak - dziś podczas luźnej pogawędki śmiałyśmy się ze znajomą, że jak Słupsk leży 20km od morza, no to przecież w zasadzie nad morzem. I pewnie tak jest dla 90% ludzi w tym kraju - z wyjątkiem Słupszczan :D I właśnie to samo jest u nas - dla kogoś z Poznania czy Warszawy podejrzewam, że u mnie zaczynają się góry (co nawet geograficznie jest prawdą, leżąca na południu Tarnowa Góra św. Marcina stanowi pierwsze wzniesienie Karpat), tymczasem dla mnie góry to mniej więcej Rabka Zdrój lub Nowy Sącz. No, chyba że mam jechać rowerem. Wtedy nawet osiedlowy podjazd pod Biedronkę zdarza mi się rozważać jako rzeczywiste pierwsze mikrowzniesienie Karpat ;)

Tak całkiem serio - im dłużej jeżdżę, tym bardziej jestem zakochana w tym kraju. Wszędzie potrafi być zachwycająco, nawet 5-10km od domu, tylko często jak się człowiek opatrzy i mija to po raz ósmy, dziesiąty, piętnasty, to się potem mu wydaje, że gdzieś indziej są te piękniejsze okolice. Ja tak mam nie tylko zresztą z przyrodą. Kogo znam z Północy, zachwyca się Krakowem i Tarnowem, a mnie już normalnie bokiem wychodzą te wszystkie kamieniczki i renesansowe perełki. Co natomiast zachwyca? Wiadoma sprawa, że czerwona cegła! Wtedy nawet byle dworzec w Lęborku jest ładniejszy niż Sukiennice ;) To samo ze znajomymi. Jak pokazuję w Tarnowie zdjęcia znad Dunajca, to jest takie: aha, jak znajomym ze Słupska pokazuję morze: aha, ale jak Słupsk widzi Dunajec, a Tarnów morze, natomiast znajoma z Kalifornii cokolwiek w Polsce (byle lasek liściasty 3km od mojego bloku), wszyscy zaczynają piać z zachwytu :D

Odnośnik do komentarza

No tak, coś w tym jest. Jak mówią: szczecin tez jest nad morzem  ;)

I masz rację: Polska to piękny kraj. Ja lubię lasy i oczywiście góry. i nawet nie męczy mnie monotonia jazdy po lesie, gdzie dookoła masz tylko zieleń i zero innych widoków. Za to spokój, cisza i szacunek otoczenia. 

Niedaleko mam Puszczę Notecką. Co prawda zazwyczaj sucha i niestety piaszczysta ale od kiedy zaczęły się tam pojawiać wilki, to coraz bardziej częściej mnie tam ciągnie, (jak wilka do lasu  :D) bo to oznacza, że robi się coraz bardziej dziko.

W zasadzie to mam dylemat. Poszwędać się z plecakiem po górach, czy pojeździć rowerem. Tam gdzie bym wszedł mogę nie wjechać ale jak jadę to mam dwie pieczenie... Ciężko się zdecydować ale do wiosny decyzja powinna zapaść. No chyba, że mnie szarpnie i wyjadę zimą na parę dni pod namiot... B)

Odnośnik do komentarza

No chyba, że mnie szarpnie i wyjadę zimą na parę dni pod namiot... B)

 

Przypomniało mi się letnie biwakowanie.

Tytuł obrazka : "Poranek w trawie"

Podtytuł : "W oczekiwaniu na poranną kawę"

Od lewej : kubek z gotująca się wodą, pod kubkiem piecyk na patyki, wykonanie własne z kawała rury stalowej, dalej pozostałości po wieczornym ognisku, moje ulubione buty Speca (model chyba sprzed 10 lat, już powoli dogorywają, ale jeszcze z jeden sezon myślę pociągną)

 

 

f91b1ffa5e0de2c6.jpg

Odnośnik do komentarza
  • 7 miesięcy temu...

Minął prawie rok od ostatniego wpisu w tym temacie, ale dorzucę swoje 3 grosze. Od roku jeżdżę szosówką i to głównie po drogach gminnych i powiatowych unikając o ile to możliwe dróg krajowych. W zdecydowanej większości są to drogi dobrej jakości o małym ruchu samochodowym. Czasami zdarzają się odcinki z poniszczonym asfaltem ale jest ich naprawdę bardzo mało.  A oto obszar, po którym jeżdżę: rejon między następującymi miastami: Tarnów - Jasło - Krosno - Dukla - Gorlice - Tarnów. Oczywiście to są miasta graniczne tego obszaru.Ja do nich nie wjeżdżam, jedynie ewentualnie zahaczam. Jeśli chodzi o trudność jazdy jest to teren bardzo urozmaicony, gdyż jest to strefa Pogórza Karpackiego. Dlatego można tu spotkać trasy dla wymagających ale też są trasy mniej wymagające. Polecam.

Odnośnik do komentarza

Byłbyś tak miły i podrzucił jakiś profil Stravy, Endo, Garmina - czegokolwiek z trasami? Bo ja jeżdżę też w okolicach Tarnowa i coraz więcej albo pseudorowerowych ścieżek, albo kostek, albo beznadziejnego asfaltu, albo dużego natężenia ruchu. Chyba że mamy inne definicje ruchu oraz złej nawierzchni, a drogi rowerowe olewasz z zasady ;)

Odnośnik do komentarza

Ja zaczynałam od MTB, potem miałam crossa, a na koniec baranka i jak na razie szalenie trudno byłoby mi z niego zrezygnować ;) Więc prawdopodobnie czekam na to, aż będzie mnie stać na karbonowego gravela. Poza amortyzacją i wagą (w sumie zła to ona jest chyba jedynie w porównaniu do szosy), to na razie najlepszy rower, jakim jeździłam. Do crossa nie wróciłbym za nic w życiu, do MTB być może kiedyś, kiedyś...

Tak poza tym wydaje mi się lekkim przegięciem, że ktoś, kto tworzy tę infrastrukturę, ma mnie zmuszać do wyboru typu roweru ;) A na razie tak to niestety wygląda.

 

P.S. Rowerowy, wróciłeś! Już się o Ciebie martwiłam, tyle milczałeś :)

Odnośnik do komentarza

Cały czas jestem tylko trochę czasu brak.  :)

Ciekawe co piszesz, bo ja właśnie jestem na etapie zbyt pochyłej sylwetki w MTB. Zaczyna mi to przeszkadzać. Może jednak spróbuję crossa? Bramka nr 2 to kupno nowego amortyzatora (XCM dokonał żywota) i nieobcinanie górnej rury.

Uświadomiłem też sobie, że z całego kilometrażu jaki przejeżdżam w roku, tylko jakieś 10% to kiepskie drogi (całkiem niedawno ponownie otworzyli kawałek asfaltu nad budowaną S5 i nie grzęznę już w błocie). Reszta to asfalt. Nawet jak zakładam sakwy to sporą część robię po twardej nawierzchni. Nie wiem czy potrzebuję MTB. No i potwierdza się częściowo to co pisze Jacek, że uniwersalne są 29-tki. Do mojego 27,5 nie ma takiej bogatej oferty węższych opon. A nawet, to i tak nie wiem czy weszły by pełne błotniki, które chciałem założyć. I tak zataczam pełne kółko, bo pierwszym nowym rowerem miał być właśnie cross.

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...