Gravel po łódzku – relacja z rajdu

Ni stąd, ni zowąd minął prawie miesiąc od rajdu Gravel po łódzku, w którym wziąłem udział. To dało mi trochę czasu na spojrzenie na tę imprezę chłodniejszym okiem :) Czy warto było ruszyć na tę lekko ponad 200-kilometrową trasę? Czy gravel w nazwie pasował do profilu trasy? Co zagrało, a co nie? I dlaczego skusiłem się na start, skoro ponoć deklarowałem, że to koniec moich długich tras (nieprawda, a przynajmniej nie do końca ;)

Zapis trasy możecie zobaczyć na mojej Stravie

Trasa

Co przygotował nam organizator, czyli Super Mario (Mariusz Kostrzewa)? W kilku relacjach, które czytałem po imprezie, spotkałem się z wnioskami, że była ona trudna i skrojona bardziej pod MTB niż rower gravelowy.

Czy trudna? Ja nie przypominam sobie żadnych trudnych technicznie odcinków. Okej, były miejsca gdzie na gravelu nie dało się (albo przynajmniej ja się bałem) zapierdzielać na łeb, na szyję, a rower górski by pozwolił. Ale były to wybrukowane lub wymyte od deszczu zjazdy. I było ich bardzo niewiele. Na pewno trudniej mogły mieć osoby jadące na oponach węższych niż 38-40 mm, ale myślę, że każdy startujący na gumach 30-35 mm dobrze o tym wiedział już przed startem :)

Było też kilka odcinków specjalnych (przykłady na zdjęciach powyżej), gdzie trzeba było wziąć rower w rękę. Ale to były bardzo miłe przerywniki, które wkurzały chyba tylko tych, którzy nie byli na rajdzie, a wyrabiali sobie opinię na podstawie zdjęć takich „smaczków” :)

Zdjęcie z objazdu trasy przed rajdem. Na szczęście Mario ją zmodyfikował i na imprezie nie było takich niespodzianek

Dobrze, że Mariusz na kilka dni przed startem zdecydował się na lekkie modyfikacje trasy. Po okropnej wichurze, która przeszła nad niektórymi rejonami, na trasie leżała cała masa powalonych drzew, które nie tylko utrudniały przejazd, ale także były niebezpieczne. Mario zareagował i na rajdzie spotkaliśmy tylko kilka takich przeszkód jako dodatkową atrakcję ;)

Część na pewno by chciała, aby trasa biegła jedynie takimi szutrowymi „rowerostradami”. Ale po pierwsze tak się nie da, ponieważ pożarowe drogi (i inne eleganckie szutry) nie wszędzie się znajdzie. Po drugie – byłoby nudno :) Niemniej kilka odcinków to był właśnie taki ultra-równy szuterek i leciało się po nim prawie jak po asfalcie. Jednak gdybym miał jechać tylko po takiej nawierzchni, wolałbym wybrać się na asfaltowy ultramaraton rowerowy :)

Teraz widzę, że na zdjęciach mam prawie same odcinki z niezłą nawierzchnią. To normalne – na telepawce ciężko wyjąć telefon z kieszeni :) Nie powiem, było kilka odcinków gdzie potrafiło wytrząść, mimo dość nisko ustawionego ciśnienia w oponach. Najgorsze były fragmenty po nieformalnych drogach (miedzach), które biegną pomiędzy polami. Tam zwykle robiła się tarka i nawet schodzenie do dolnego chwytu nie pomagało. Ale takich odcinków było niewiele.

Dobrze dobrana była ilość asfaltu. Na 200 kilometrów było go tam ok. 30 km. Pozwalał odpocząć i na chwilę się rozluźnić.

Czy na rowerze górskim przejechałbym tę trasę szybciej? O tym za chwilę.

Rower

Zapowiadając start w imprezie, zastanawiałem się na Facebooku, czy nie wybrać się na nią moim kupionym za 400 złotych Giantem Rinconem :) To był oczywiście żarcik, choć nie twierdzę, że takim rowerem nie dałoby się przejechać Gravela po łódzku. Ale potem, po moich kilku objazdach fragmentów trasy, naprawdę realnie rozważałem, że w ruch pójdzie mój drugi góral – ścieżkowy Giant Trance.

Ostatecznie uznałem jednak, że nie ma to jak niska masa :) Mój gravelowy OnOne Bish Bash Bosh na oponach Maxxis Ravager 40C waży lekko ponad 9 kilogramów. Natomiast Giant Trance po założeniu trochę węższych opon i pedałów SPD bez ramek, ocierałby się o 14 kilo. I głównie to przeważyło, że wybrałem gravela.

Czy tego żałowałem? Absolutnie nie! Mógłbym mieć większe wahania, gdybym w garażu miał lekkiego, sztywnego górala XC. Byłoby wtedy wygodniej i pewnie tylko trochę wolniej, niż na gravelu.

Fot. Gravel po łódzku. Na następną imprezę muszę pamiętać, żeby nie wypychać tak kieszonek w koszulce ;)

Właśnie słyszę triumfalne okrzyki osób, dla których gravel to „wymysł marketingu„. Polecam zatem lekturę ostatniego akapitu we wpisie, w którym porównuję rowery przełajowe z gravelowymi, gdzie wyjaśniam dlaczego dla mnie gravel to świetny rower.

Na Gravelu po łódzku widziałem kilka osób na rowerach MTB, spotkałem także przynajmniej dwie na rowerach turystycznych z zamontowaną do bagażnika sakwą. I spokojnie mogę powiedzieć, że trasę dałoby się przejechać na każdym rowerze, który nieźle radzi sobie na piasku/bezdrożach.

Rower crossowy z sakwą? Też można było!

Jednak ja jestem przyzwyczajony, że na gravelowych oponach jeżdżę zwykle 70-80% czasu po asfalcie, a resztę przeznaczam na eksplorację gruntowych i leśnych ścieżek. Stąd perspektywa przejechania 200 kilometrów gravelem w większości po bezdrożach, powiedzmy, że początkowo nie napawała mnie optymizmem.

Abym miał obiektywne porównanie, musiałbym wrócić na trasę sztywniakiem XC. Być może okazałoby się, że byłoby trochę bardziej komfortowo, ale za to wolniej (straty na amortyzatorze, oponach, masie roweru)? Tego nie wiem, może za rok to zweryfikuję.

Reszta osprzętu

Jako że prognozy na weekend były niezłe, nie musiałem brać ze sobą zbyt wielu akcesoriów. Z tyłu torba Ortlieb Saddle Bag o pojemności 2,7 litra, gdzie włożyłem kurtkę przeciwdeszczową i co nieco do jedzenia. Pod ramą torba Ortlieb Frame Pack (czterolitrowa), gdzie miałem schowaną apteczkę, zapasową dętkę, łatki, ręcznik papierowy, kabanosy i powerbank do podładowania licznika. Do tego dwa koszyczki na bidon i wypychająca tylną kieszonkę koszulki półlitrowa butelka Coli :)

Do roweru oczywiście zamontowałem lampki, komputerek Wahoo Bolt i pompkę. Zdjąłem za to lusterko z którym zawsze jeżdżę, ale w terenie nie było za bardzo potrzebne.

Film z trasy

Jak się jechało

Gdy ruszyłem, od razu zacząłem trzymać swoje tempo. Nie tylko dlatego, że tak po prostu jest lepiej (żeby się nie zajechać zaraz na starcie), ale także dlatego, że poza asfaltem ciężko stworzyć jakąś sensowną grupę. Nie wiem jak startujący w pierwszych grupkach (byliśmy wypuszczani po pięć osób co dwie minuty), ale z tyłu jeżeli ktoś jechał razem, to zwykle w nie więcej niż 2-3 osoby.

Po drodze udało mi się zgrać tempo z Piotrkiem (#115), z którym przejechałem co najmniej połowę trasy. Nawet żartowaliśmy, że będziemy walczyć, który z nas zajmie ostatnie miejsce :) Choć na co dzień wolę jazdę solo, to na tego typu rajdzie fajnie jedzie się z kimś, kto ma tę samą prędkość. To motywuje do jazdy i zmniejsza szansę, że człowiek się zamyśli i przegapi jakiś skręt na trasie.

Poza Piotrem, jechałem jeszcze fragmentami z drugim Piotrkiem (#43) i wieloma innymi osobami, którym dziękuję za dotrzymanie towarzystwa i chwilę rozmowy. Po drodze bardzo miłą niespodziankę zrobił kilku uczestnikom, w tym mnie, Dominik z kanału onthebike.com, który kursował pomiędzy nami jak wolny elektron, dodając otuchy :)

Po drodze wyprzedził mnie, a potem zajął 14. miejsce, Marcin z kanału Mikroprzygody/Bushcraftowy. Nawet załapałem się na jego wideo z relacją.

Do mety nie dotarłem zajechany. Monika powiedziała, że wyglądałem nawet nieźle :) 200 km to nie jest dystans, który nawet po bezdrożach mógłby dać mi ostro w kość. Byłem oczywiście zmęczony, ale stałem normalnie na nogach :) Po drodze były lekkie kryzysy, ale wszystkie do opanowania krótszym, bądź dłuższym postojem. Na ostatnich dziesięciu kilometrach, po zjedzeniu drugiego, a może trzeciego żelka energetycznego, wstąpiły we mnie nowe siły i ostro ruszyłem do mety. Ostatecznie skończyło się na 76. miejscu (wystartowało 106 osób, dojechało 99) – ale tak jak zawsze, tak i tutaj mogę napisać, że jechałem tylko dla przyjemności.

Każdy kto wystartował już był zwycięzcą, nawet jeżeli dojechał na końcu :)

Czy pojechałbym szybciej? Nie. Czy mógłbym skrócić czas postojów? Teoretycznie tak, ale musiałbym się lepiej przygotować do imprezy. A powtórzę – miał być fun z jazdy, a nie katowanie się :) Ostatecznie skończyło się na 14 godzinach i 25 minutach (z czego postoje trwały 2 godziny i 38 minut). Zresztą wszystko jest na mojej Stravie.

Organizacja

To była moja pierwsza impreza gravelowa i raptem trzecia, którą można by zaliczyć do kategorii ultramaratonów. Dlatego nie mam aż takiego porównania z innymi.

Na Gravelu po łódzku prawie wszystko zagrało jak trzeba. Przed imprezą komunikacja była bardzo dobra, na Facebooku powstał fanpage, wydarzenie i specjalna grupa wsparcia, był też komunikat przedstartowy wysłany na maila. Na starcie pakiety były wydawane sprawnie, były toalety, było gdzie usiąść. Na mecie Mariusz witał wszystkich medalem i butelką piwa z łódzkiej Piwoteki. Było jedzonko regeneracyjne, kawa, herbata.

Po drodze mijaliśmy dwa pit-stopy, ale były to oddolne inicjatywy kibiców :) Regulamin dopuszczał wsparcie dla zawodników na trasie, jeżeli tylko udzieli się go wszystkim uczestnikom. Pierwszy koordynowała Iza, drugi Max – oba bardzo mi pomogły napojami i bananami. Były też inne dobre rzeczy, ale ja już nie miałem siły jeść więcej :) Dzięki za Waszą pomoc!

Jeżeli chodzi o sklepy, to Mariusz poprowadził trasę tak, by można było do kilku zajrzeć. My z Piotrkiem „oszukaliśmy system” i zjechaliśmy odrobinkę z trasy trzy razy, tak by nie stać w kolejkach spragnionych rowerzystów :)

Tak w zasadzie główna rzecz do poprawy na przyszły rok to trackery. Każdy dostawał małe urządzonko, które na bieżąco przesyłało informację o pozycji. Dzięki temu kibice mogli w internecie obserwować jak idzie uczestnikom. To fajna sprawa, która przy okazji dodaje motywacji do jazdy, gdy przychodzą SMS-y od rodziny z informacjami o sytuacji na trasie :)

Niestety niektóre trackery miały problemy z działaniem. Np. mój zawiesił się na 50. kilometrze i przez ponad godzinę „stałem” pod sklepem. A przynajmniej tak to wyglądało na mapie, bo w rzeczywistości jechałem dalej. Później też były problemy z pokazywaniem mojej pozycji, co oczywiście nie ma wpływu na samą jazdę, ale zmniejsza atrakcyjność obserwatorom.

Nie winię za to organizatora, a firmę, która te trackery dostarczyła. Nie wiem jaki jest problem w skonstruowaniu urządzeń, które są niezawodne. Rozumiem problemy z zasięgiem sieci komórkowej, ale one są przecież chwilowe, bo nie jechaliśmy przez puszczę. Mam nadzieję, że do przyszłego roku zostanie to dopracowane, albo śledzeniem zawodników zajmie się inna firma.

Wyspa Tuszyn

Podsumowanie

Reasumując – wystarczy lekka modyfikacja trasy, by było mniej jazdy tarkami po polach + dopracowanie kwestii trackerów. I będzie jeszcze lepiej niż w tym roku. Bo mimo narzekań niektórych osób (z czego część z nich nie była na rajdzie!), było naprawdę fajnie. Czy pojadę w przyszłym roku? Pewnie, że tak! Ciężko byłoby mi przegapić imprezę, której start jest tak blisko mojego domu :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 

8 komentarzy