dawid123 Opublikowano 10 Lipca 2015 Udostępnij Opublikowano 10 Lipca 2015 Witam, na wstępie zaznaczę, że jestem amatorem poruszającym się na rowerze górskim (koło 26", opony semi-slick). Jeżdzę w świętokrzyskiem, więc moje trasy to generalnie ciągle większe lub mniejsze podjazdy i zjazdy :) Około 4 tygodnie temu postanowiłem przejechac w ciągu jednego dnia dystans 180 km (z miasta do miasta + powrót). Od kilku lat jeżdzę regularnie na rowerze, ale zawsze były to krótkie trasy (15-20 km). Aby przygotowac się do mojego celu w ciągu ostatnich 3 tygodni 3 razy przejechałem dystans 40 km, a następnie po razie 60 km, 80 km i 100 km ze średnią prędkością wahającą się od 23 do 25 km/h, w przerwach pomiędzy tymi dystansami robiąc jeszcze trasy 10-20 km. Moje pytanie brzmi: czy biorąc pod uwagę takie przygotowanie i to, że moja najdłuższa trasa to raptem 100 km mogę ze spokojnym sumieniem podjąc się przejechania tych 180 km? Dodam, że chciałbym poruszac się z prędkością w granicach 21-23 km/h. Pozdrawiam Odnośnik do komentarza
rock85 Opublikowano 10 Lipca 2015 Udostępnij Opublikowano 10 Lipca 2015 PAmiętaj o wodzie inp. żelu enegetycznym bądź batonie i ruszaj Odnośnik do komentarza
Markoff Opublikowano 10 Lipca 2015 Udostępnij Opublikowano 10 Lipca 2015 Hej wydaje mi się że to wszytko zależy od wytrzymałości organizmu + motywacja pod koniec juz tylko psychika powoduje że masz chęci walczyć i dojechać do końca (każdy ma inną granicę) i to już ty powinieneś wiedzieć. Ja od 3 lat robię regularne trasy 120km-160km (zależy od terenu) i moje przygotowanie zaczyna się miesiąc wcześniej (intensywnie bo tak regularnie jeżdżę). Polega to na treningach min 4 razy w tygodniu. Np Poniedziałek, wtorek czwartek jazda 30kg (raz czasówka, raz z stałą prędkością a raz interwały), a w niedzielę jakoś dłuższa trasa 50-60km. Ważne jest przygotowanie roweru i nie można zapomnieć o wodzie + jedzenie). Dużo wody i nie samej po 3 godzinach jazdy pije wodę z miodem (+ własnej roboty batony energetyczne, z małą ilością soli sód jest potrzebny bo wypocisz go). Odnośnik do komentarza
lukasz.przechodzen Opublikowano 11 Lipca 2015 Udostępnij Opublikowano 11 Lipca 2015 Na blogu napisałem o tym tutaj: https://roweroweporady.pl/dluga-trasa-rowerem-w-jeden-dzien-jak-sie-przygotowac/A Ty jeżeli zwiększasz dystanse i jeździsz regularnie, to myślę, że Ci się uda. Najważniejsze to nie ruszaj w dzień na który zapowiadają "patelnię", bo słońce potrafidobić. No i teraz jest fajny czas, żeby wyjechać dość wcześnie rano. To moim zdaniem najlepsza opcja, bo masz potem więcej czasu na odpoczynek w razie potrzeby. Odnośnik do komentarza
muarte Opublikowano 11 Lipca 2015 Udostępnij Opublikowano 11 Lipca 2015 Myśle ze 70 % to głównie psychika reszta to przygotowanie z nawodnienia/wyżywienia jak Panowie powtarzacie bo bez tego ani rusz. Raz tak na spróbowanie swojej pary i motywacji zrobiłem w Od Poniedziałku do Niedzieli 150 km gdzie dla osoby która ledwo zaczyna na rowerze, przy obecnej pracy dzień w dzień było fajnie do piątku w sobotę wymiękłem ale w Niedziele nabrałem większej motywacji.Myślę że wszystko jest do pokonania tym bardziej swoich możliwości ale wszystko z głową, nie ma sensu się zajeżdżać. Ja jestem zdania że pomału a do celu, też staram się trzymać prędkości 20-24 km ale jest ciężko. Jestem podobnego zdania jak nasz guru Łukasz wyjeżdżajcie rano jak możecie nie dość że mało słońca to jeszcze ruch mniejszy.Pozdrawiam Patryk Odnośnik do komentarza
lukasz.przechodzen Opublikowano 12 Lipca 2015 Udostępnij Opublikowano 12 Lipca 2015 Weź z tym guru nie przesadzaj ;) Najważniejsza sprawa to stopniowo zwiększać przejeżdżane dystanse. Rzucanie się nawet na 200 kilometrów jednego dnia, bez wcześniejszego rozjeżdżenia skończy się… no wiadomo jak się skończy :) Ale niedługo planuję sprawdzić ile jestem w stanie przejechać w ciągu 24 godzin i sam jestem ciekawy czy uda mi się przejechać założony dystans. Oczywiście bez napinki i parcia na wynik, bo ja jeżdżę tylko dla przyjemności :) Odnośnik do komentarza
maciek1 Opublikowano 12 Lipca 2015 Udostępnij Opublikowano 12 Lipca 2015 No to trzymam kciuki Łukasz i czekam na relację. Ja tez trochę rozjeżdżam się. Jak na mnie dzisiejsze 54km (wczoraj 40) w pełnej lampie i od czasu do czasu bardzo stromymi podjazdami w ponad 2h (no dobra - raczej do 3h:)) to sukces. Tylko niestety mam tendencję jechac bez przerw i bez picia. No, ale na takim dystansie to chyba jeszcze nie grzech? Zarówno lusterko jak i gatki z lidla sprawują się super! Odnośnik do komentarza
lukasz.przechodzen Opublikowano 12 Lipca 2015 Udostępnij Opublikowano 12 Lipca 2015 Bez picia? Grzech śmiertelny. Ja po 10 kilometrach bez picia czuję się jakbym miał pustynię w ustach. Odnośnik do komentarza
maciek1 Opublikowano 12 Lipca 2015 Udostępnij Opublikowano 12 Lipca 2015 Kurka, ale tak mam:) Jak jade ze Śląska nad morze, to także nigdzie się nie zatrzymuję. Punkt-punkt.:) Muszę nad tym popracować w takim razie. Odnośnik do komentarza
muarte Opublikowano 12 Lipca 2015 Udostępnij Opublikowano 12 Lipca 2015 Tak Maciek1 lepiej nie bagatelizować picia nikt z nas nie chciałby dostać black-out'u(Chwilowa utrata świadomości/przytomności) tym bardziej na rowerze, jestem pod ogromnym wrażeniem kolegów z forum ale tak jak pisze nasz Łukasz wszystko z głową i picie a nawet czasem zagryzka by nie opaść z sił, pal licho na DDR ale na szosie to jak samobójstwo wpaść pod koła większym pojazdom. Uważaj na siebie.Szerokości Patryk Odnośnik do komentarza
maciek1 Opublikowano 12 Lipca 2015 Udostępnij Opublikowano 12 Lipca 2015 muarte "picie a nawet czasem zagryzka" bezcenne! Jeśli chodzi o taką zasadę to zawsze jestem jej wierny!:) A tak powaznie, to napedziliscie mi strachu i czas korzystać z wodopoju. Obiecuję! Ale co 10km:) Przyznam, że lubię takie ekstrema. Nawet jhak sie odzywiam, to zaczynam jeść w momencie niue kiedy jestem głodny i chce misię (zawsze mi się chce, dlatego mam pustalodówkę), a wtedy kiedy czuje, że muszę (lekkie osłabienie itp.). Odnośnik do komentarza
muarte Opublikowano 12 Lipca 2015 Udostępnij Opublikowano 12 Lipca 2015 Fakt troszke źle to określiłem bo jak by nie patrzeć wyszło na picie % , Grunt że wiemy o co biega. Raz podczas robienia 30 km czasówke zapomniałem sie zaopatrzyć w wodopój i coś na ząb, przy powrocie zaliczyłem tzw. Black-out i cyk , dobrze że jechała grupka kolarzy bo było by ze mną cienko, człowiek uczy się na własnych błędach, ważne by za dużo ich nie popełniać wszak chodzi o nasze zdrowie i życie. Sumą sumarów wylądowałem za zakrętem w rowie, z tego co sie dowiedziałem po prostu do niego zjechałem, Ja tego nie pamietam. Tak więc przygotowanie na spokojnie również jest ważne.Szerokości PatrykI Przepraszam że strasze..Ps. Nie robiąc Offtopu sam się przymierzam do Mini dystansu 50-100 km(Ale to już na nowych oponach), 2 tygodnie po 20-40km, 2 tygodnie po 40-80km i powienienem dać rade. Odnośnik do komentarza
Addalbert Opublikowano 15 Lipca 2015 Udostępnij Opublikowano 15 Lipca 2015 muarte "picie a nawet czasem zagryzka" bezcenne! Jeśli chodzi o taką zasadę to zawsze jestem jej wierny! :) A tak powaznie, to napedziliscie mi strachu i czas korzystać z wodopoju. Obiecuję! Ale co 10km:) Przyznam, że lubię takie ekstrema. Nawet jhak sie odzywiam, to zaczynam jeść w momencie niue kiedy jestem głodny i chce misię (zawsze mi się chce, dlatego mam pustalodówkę), a wtedy kiedy czuje, że muszę (lekkie osłabienie itp.). ja raz przejechałem ok 60km wypijając litr wody, a na koniec mocną czarną kawę... skończyło się to wypłukaniem z wszystkiego i nocą spędzoną w szpitalu pod różnymi kroplówkami... szczerze nie polecam! Odnośnik do komentarza
Modliszka Opublikowano 16 Lipca 2015 Udostępnij Opublikowano 16 Lipca 2015 Moje pytanie brzmi: czy biorąc pod uwagę takie przygotowanie i to, że moja najdłuższa trasa to raptem 100 km mogę ze spokojnym sumieniem podjąc się przejechania tych 180 km? Dodam, że chciałbym poruszac się z prędkością w granicach 21-23 km/h. Pozdrawiam Moim zdaniem jeśli przejechałeś 100 km to i 180km też powinieneś dać radę, ale jak już moi przedmówcy wspomnieli - sporo zależy od psychiki. Ja może opowiem jak to było w moim przypadku. Bakcyla na rower złapałam niedawno, bo w 2014 roku, zaczęłam jeździć od czerwca i to tak tylko w niektóre weekendy, krótkie trasy po 50-60km, raz 100km. Dwa miesiące później- w sierpniu- miałam zacząć urlop, jednak brakowało mi pomysłów na jego spędzenie. Na jednym z portali turystycznych zamieściłam ogłoszenie o mojej chęci dołączenia do jakiejkolwiek wyprawy rowerowej. Odezwało się 2 facetów,z którymi spontanicznie pojechałam rowerem na Hel (oni ruszyli ze Szczecina,ja dopiero dołączyłam w Kołobrzegu). Była to moja pierwsza kilkudniowa wyprawa rowerowa. Najdłuższy odcinek jaki przyszło mi pokonać w jeden dzień to 118km. Po drodze spotkałam się z opiniami w stylu "nie dasz rady tym rowerem, z pełnym ekwipunkiem, chłopacy cię zajadą,to profesjonaliści, mają dobry sprzęt, ty chyba jedziesz z nimi za karę ;) "... etc. Słysząc takie słowa moja motywacja zamiast spadać, wręcz rosła. Bardzo zawzięłam się w sobie i dałam radę! Co więcej, po tej wyprawie nabrałam chęci na przejechanie 200 km jednego dnia. W niedługim czasie po wyprawie, pewnego pięknego dnia wstałam wcześnie rano,gdzieś ok.6-7godz., spakowałam w sakwy kilka niezbędnych rzeczy i ruszyłam po rekord. Wieczorem dotarłam do domu a licznik wskazał wymarzone cyferki: 201,49km B) Miałam trochę obaw przed wyjazdem, ponieważ w drodze na Hel, drugiego dnia gdy mieliśmy do pokonania 118km, na ostatnich kilometrach zupełnie straciłam siły, odcięło mi energię do tego stopnia, że ciężko mi było nawet zmienić palcem przerzutkę na manetce. Podczas bicia rekordu na 200 km nic takiego nie miało miejsca, podejrzewam,że sekret tkwił nie tylko w ogromnej motywacji,ale także w tym,że jadąc nie myślałam jak sprinter lecz jak maratończyk, tj. jechałam raczej spokojnym tempem, takim na jakie pozwalał mi organizm, czasem było to 30km/h a czasem 15km/h. Generalnie rozkładałam siły równomiernie na całą trasę (w drodze na Hel mieliśmy bardzo nierówne, rwane tempo, maksymalne wyciskanie energii przy podjazdach, co chyba mnie wówczas najbardziej osłabiło). Do trasy 200km nie przygotowywałam się w żaden szczególny sposób, nie trenowałam systematycznie ani długo (jak wspomniałam zaczęłam sporadycznie i rekreacyjnie kręcić km w czerwcu i tylko w niektóre weekendy, a we wrześniu ustanowiłam swój rekord), nie zabrałam ze sobą żadnych żeli/batonów energetycznych, żadnych odżywek, izotoników i innych cudów itp. Spakowałam jedynie kilka kanapek, 2 litry wody mineralnej, coś słodkiego- batony jak Lion, Snickers, czekolada i jeszcze kilka jakichś marketowych batonów za grosze. Po drodze zrobiłam parę kilkunastominutowych postojów i jeden dłuższy ok. godzinny. W moim przypadku potężną rolę odegrała motywacja i psychiczne nastawienie. Podczas wypadu na Hel poznałam facetów, którzy stawiali na piedestale tylko markowe rowery za grube pieniądze, stosowali wyszukane specyfiki, odżywki itp, ogólnie wszystko musiało być najlepsze albo chociaż bardzo dobre. Jeden z tych znajomych miał na swoim koncie przejechany życiowy dystans 200km w ciągu dnia, drugi 140km. Postanowiłam udowodnić, że choć jestem drobną kobietką, mam zwykły rower z najniższej półki cenowej, rower o wiele razy gorszy i cięższy od ich sprzętu, to dam radę przejechać tyle samo albo i więcej km. No i udało się! :D Byłam tak strasznie zawzięta w sobie, że po prostu chyba nie mogło się nie udać. Całą drogę wyobrażałam sobie miny chłopaków, kiedy dowiedzą się, że takiej wątłej kobietce na byle jakim rowerze uda się pokonać taki dystans. To mnie bardzo nakręcało. I jednego jestem pewna: rower sam nie pojedzie i to nie od nóg ani nie od sprzętu, a głównie od naszej głowy zależy ile damy radę przejechać. Sukces tkwi w psychice-może nie wyłącznie ale na pewno w bardzo dużej mierze. Wiele zależy od naszego nastawienia. W tym roku mam apetyt na pobicie swojego rekordu, marzy mi się przekroczenie magicznego progu 300km w dzień,albo chociaż 250-260km...ale jak narazie albo brak czasu albo odpowiedniej pogody albo coś jeszcze innego staje na przeszkodzie... Niemniej postanowiłam dalej udowadniać,że kobieta- słaba płeć i na byle jakim rowerze też może wiele ;) . W tym sezonie, od marca jeżdżę sobie rekreacyjnie,głównie w weekendy trasy po 50-80km, kiedy mam więcej czasu po 130km. Na dzień dzisiejszy mam przejechane nieco ponad 2600km, może nie aż tak dużo, ale już ubiegłoroczny rekord 1500km przekroczyłam. Doszło do tego, że moja znajomość z chłopakami właściwie się urwała, bo męska duma nie mogła ścierpieć faktu, że dziewczyna i to na nieliczącym się sprzęcie jest lepsza, ma przejechane więcej km. No cóż…. Do przekraczania pewnych granic zainspirował mnie młodszy brat, który od kilku lat jeździ na trekkingu wartym zaledwie ok.700zł. Przejechał bezawaryjnie wiele tysięcy km, na swoim koncie ma wyprawy po Polsce i zagraniczne (jak np.Polska-Włochy w wieku niespełna 20-tu lat). Zwykłym rowerem firmy 'krzak', dokonuje rzeczy, które wydawałyby się nie do osiągnięcia na takim sprzęcie. Nigdy nie sugerował się tysiącami rad ze "złotych", internetowych poradników, dotyczących m.in. tego "co pić, co jeść w trasie, jaki rower jest najlepszy, po ilu kilometrach wymienić łańcuch, jaki sprzęt wybrać... itd. itp." W swoim rowerze wymienił tylko opony, ponieważ zjechane były na maksa, linki i klocki hamulcowe, przednią przerzutkę. Nie wymieniał np. łańcucha ani wolnobiegu czy korby, wszystko działa bez zarzutu i nie pytajcie jak to możliwe, ale tak jest. Na jego przykładzie przekonałam się, że czasem wystarczą tylko chęci, niepotrzebny super sprzęt i wcale nie trzeba stosować tysiąca złotych rowerowych rad odnośnie pokonywania dystansów czy konserwacji/użytkowania samego roweru. No chyba, że komuś chodzi o lans itp. to rozumiem sens kupowania drogiego sprzętu i nakręcania komuś biznesu. Oczywiście nie chcę teraz głosić skrajnych herezji i zachęcać do kupowania szajsu, bubli itp., czasem są rzeczy, w które warto i trzeba zainwestować, jednak pragnę pokazać, że nie zawsze to co drogie znaczy lepsze. Wracając do długodystansowych tras warto zwrócić uwagę na to co naprawdę istotne, np. pogoda, gdyż ciężko pedałować gdy z nieba leje się żar, pada ulewny deszcz lub wieje potężny wiatr. No i podstawa to sprawny rower. A najważniejsze moim zdaniem to siła woli, ale nie kozaczenie i przecenianie swoich możliwości. Na koniec zacytuję fragment poradnika zatytułowanego „jak przejechać 300km w jeden dzień”, na który trafiłam zupełnie przypadkowo na jednym z blogów rowerowych. Z większości napisanych tam rad raczej nie skorzystam (może z niektórych tak), ponieważ chcę przekraczać granice i łamać mity. Ale poniższy fragment akurat spodobał mi się i jest odpowiedzią na pytanie „skąd wiem,że jestem gotowy/gotowa na przejechanie długiego dystansu?” Cytuję: „Cieszy Cię myśl o przejechaniu takiego dystansu? Uśmiechasz się pod nosem gdy znajomi mówią Ci, że jesteś pojebany albo nienormalny? Przejechanie 200 kilometrów nie stanowi dla Ciebie problemu? Zdajesz sobie sprawę, że nie ma takiego siodełka i spodenek, które uchronią Cię przed bólem pośladów po przejechaniu takiego dystansu? Jesteś przygotowany na „betonowe nogi”, zdrętwiały kark i nadgarstki? Jeżeli odpowiedziałeś na wszystkie pytania twierdząco, to znaczy, że jesteś gotowy!” Tak więc sprawny rower, dobra pogoda, powód do motywacji, siła psychiki, no i w drogę! PozdRower :) Odnośnik do komentarza
lukasz.przechodzen Opublikowano 17 Lipca 2015 Udostępnij Opublikowano 17 Lipca 2015 Czytając Twój post, na usta cisnęło mi się pytanie - czy ta dziewczyna ma bloga??? No i okazuje się, że masz! Pisz, pisz, bo masz do tego ewidentny talent :)Zastanawiam się czy z tego co tu napisałaś, nie zrobić osobnego wpisu u mnie na blogu, bo naprawdę świetnie to opisałaś. Odezwę się jeszcze w tym temacie. Odnośnik do komentarza
Rekomendowane odpowiedzi
Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto
Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.
Zarejestruj nowe konto
Załóż nowe konto. To bardzo proste!
Zarejestruj sięZaloguj się
Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.
Zaloguj się