Skocz do zawartości

Modliszka

Użytkownicy
  • Postów

    12
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Profile Information

  • Płeć
    Kobieta
  • Bydgoszcz

Ostatnie wizyty

1 106 wyświetleń profilu

Osiągnięcia Modliszka

Forumowicz

Forumowicz (2/4)

  1. Teraz to muszę się trochę pochwalić, wiem,że to nieładnie :wub:, ale...tak po krótce powiem, że... jednak mi się udało w minioną niedzielę 30 sierpnia pokonać upragniony dystans 300 km w 1 dzień :). Generalnie do czasu zanim piknęło 200 km na liczniku, ciągle myślałam, że jednak się nie uda, od początku miałam jakieś średnie chęci, perspektywa pedałowania cały dzień nieco mnie przerażała i zniechęcała. Dopiero gdy została mi stówka do rekordu dostałam tajemniczej energii :) I chyba gdyby nie fakt, że hamował mnie trochę zdrowy rozsądek i konieczność wstania następnego dnia do pracy o 4 rano i wytrzymania w niej, to chyba jeszcze trochę bym pojechała ;) Zrobiłam sobie pobudkę o 3:30, ale ruszałam się jak mucha w smole, zanim się wygrzebałam, zrobiła się 4:20 (nienawidzę wcześnie wstawać :angry: ). Ruszyłam zatem w trasę ok.4:20 a wróciłam ok. 22:35, choć samej jazdy było niecałe 15 godzin. Tym razem jednak wzięłam sobie do serca rady Łukasza i przede wszystkim regularnie piłam (wodę mineralną niegazowaną), w sumie ok. 5 litrów (chyba i tak jeszcze za mało, biorąc pod uwagę dystans i dość upalną końcówkę sierpnia). Oprócz wody miałam ze sobą różne słodkości,głównie batony różnego rodzaju,ciastka, kilka kanapek. Od czasu do czasu zatrzymywałam się na kilka minut postoju,np. by kupić wodę, loda, zjeść banana. Trasę wyznaczyłam sobie na mapie już duuużo wcześniej, ale dni uciekały i właściwie myślałam,że w tym roku jednak się nie uda pobić rekordu. Prawie sobie odpuściłam, ale w miniony week myślę sobie, dni krótsze, pogoda też może się zepsuć, więc teraz albo nigdy! Ostatnia szansa! Generalnie psychiczne nastawienie jest moim zdaniem naj, naj, najważniejsze. Teraz jestem wreszcie usatysfakcjonowana pokonaniem siebie i nie planuję już kolejnych rekordów ;). Wiem, że ludzie jeżdżą takie dystanse, że mój wyjazd to pikuś i żaden wyczyn, no ale jak na kobietę amatora, to myślę sobie, że jednak trochę mogę się cieszyć :) . No a teraz to już zajmę się rekreacyjną, spokojniejszą jazdą :) Pozdrawiam :)
  2. Nie jestem Panem, ale też się wypowiem ? Mi akurat przypadł urlop w czasie minionych upałów. Planowałam wypad rowerowy i mimo takiej aury wyruszyłam, bo przecież cały rok czekałam na te wolne dni. Czasem termometr wskazywał prawie 40 stopni, podczas gdy ja zaplanowałam sobie pierwsze dwa dni po 130 km, kolejne po ok.90-100km. Do tego jak zwykle starałam się zabrać niezbędne minimum, ale jako,że mój rower nie należy do tych super ultra lekkich, więc razem z całym ekwipunkiem targałam ok.35kg <_< . Żar lał się z nieba, w większych miastach mijałam samochody, które zraszały ulice. Przyjemnie było się załapać na taką wodną mgiełkę. Jak sobie radziłam?- prawie nie chciało się jeść, bo za gorąco, no ale wyłącznie z rozsądku wpychałam w siebie jakieś słodkości, owoce, czasem konkretniejsze dania. W co niektóre dni profilaktycznie brałam magnez + B6 w tabletkach. Wiozłam ze sobą mineralną wodę w bidonie i dodatkową butelkę na bagażniku. Czasem czułam już wstręt do jałowej,czystej i nagrzanej wody, więc bardzo sporadycznie, w celu urozmaicenia smakowego, jakaś puszka kolorowego napoju. Kilka razy na dzień zatrzymywałam się na chwilowe postoje, by rozprostować kości i tyłek ;). Gdy napotkałam jakieś jezioro/ rzeki chłodziłam sobie 4 kończyny ;). Dałam radę, ale nie było aż tak łatwo. No a teraz kolarska opalenizna złazi mi na potęgę jak wężowi skóra przy wylince ;). Dla zainteresowanych moje endo (profil głównie prywatny, prócz statystyk)
  3. Mi również zależało na aparacie robiącym dobre jakościowo zdjęcia i stanowiącym alternatywę dla lustrzanki. Lustra obawiałabym się zabierać na rower, a nóż się coś stanie lub ktoś ukradnie - strata duża. Poza tym taki sprzęt sporo waży, a wielu przecież dąży do "odchudzania" swojego roweru. Jeśli o mnie chodzi, wybrałam tzw. bezlusterkowiec, Olympus mini E-PM1. Początkowo kupiony z zamiarem fotografowania psów z mojej mini hodowli, obecnie zabieram go ze sobą np. na rower. Myślę, że może konkurować z zaawansowanymi kompaktami oraz amatorskimi lustrzankami. Jest dużo lżejszy i mniejszy niż lustrzanka, w sakwach zajmuje znacznie mniej miejsca, a niektóre zdjęcia wyglądają jak z lustrzanki i to na automatycznym trybie, bo manualnych funkcji full i jeszcze większości nie miałam czasu rozpracować. A podejrzewam, że możliwości są duże. Dodatkowo zdjęcia można jeszcze obrobić np. w Lightroomie czy Photo Impakcie i uzyskać zadowalające efekty.
  4. Nooo nie powiem, ma dziewczyna powera :). Takich perełek nie do zdarcia wśród kobiet to raczej nie za wiele.W wolnych chwilach przejrzę sobie szczegółowo bloga, a co do jazdy...hmm..jestem raczej typem singla i samotnika, prawie zawsze jeżdżę w pojedynkę,ale czasem robię wyjątki np. moja wyprawa na Hel. Dokładnie to mieszkam 45km od Bydgoszczy w stronę na Piłę ;) No ale nigdy nie mówię nigdy, może jeszcze najdzie mi ochota na jazdę w towarzystwie ;)
  5. Też mnie to frapowało. Zaczęłam się tym bardziej nad tym zastanawiać, kiedy po przejechaniu równocześnie ze znajomymi tej samej trasy w tym samym czasie, im naliczało dwukrotnie więcej spalonych kalorii niż mi. <_< :angry: Kombinowałam, kombinowałam aż wreszczcie doszłam w czym rzecz. Ważę niespełna 50 kg, w ustawieniach Endo zawyżyłam sobie wagę do 80 kg, wówczas spalanie kalorii miałam na poziomie moich masywniej zbudowanych znajomych. Trochę to jak dla mnie bez sensu, bo przecież nie może chodzić o wpisywanie fałszywych danych. Ale będąc szczupłą osobą, Endo zawsze będzie mi naliczać prawie połowę mniej kalorii niż "grubszym" znajomym, mimo przejechania takiego samego dystansu, w tym samym miejscu i czasie... wtf?! :huh: Generalnie o ile Endomondo sprawdza się w rejestrowaniu trasy i przejechanych km, tak w naliczaniu kalorii - moim zdaniem- trzeba brać na niego poprawkę. W tej sferze zdecydowanie wiarygodniej sprawdzi się pulsometr.
  6. Niemcy... Hmmm :) Właśnie dużymi krokami zbliża się mój urlop, a ja znów na szybko wymyślam co zrobić. Planuję przejechać trasę z mojej miejscowości pod Bydgoszczą do Morynia koło Chojny (woj. zachodniopomorskie). Znajomi mają tam małe gospodarstwo i stadninę koni. Trasa wynosi ok.262km, początkowo chciałam przejechać ją jednego dnia i przy okazji pobić swój jednodniowy rekord. Ale po głębszej analizie doszłam do wniosku,że to nie ma sensu. Z sakwami z przodu i z tyłu,z namiotem itp. nie będzie to aż tak przyjemne.Dodatkowo zazwyczaj wieją wiatry zachodnie, dochodzi więc trudność jazdy pod wiatr. Być może dałabym radę gdybym się uparła, ale nie miałabym pewnie chęci i siły by w kolejne dni zwiedzać okolicę. Zatem bicie rekordu zostawiłam sobie na inny, pojedynczy dzień a powyższą trasę chcę rozbić na 2 dni po ok.130 km, z noclegiem chyba na dziko (byłby to mój pierwszy raz w pojedynkę).Ale szukam też jakiegoś alternatywnego noclegu pod dachem między Krzyżem Wlkp. a Drezdenkiem w razie wyjątkowo brzydkiej pogody, albo może jakiegoś campingu w razie gdybym się przestraszyła wilków w lesie :D U celu podróży w Moryniu, u znajomych zrobiłabym sobie postój na kilka dni i bazę wypadową właśnie na Niemcy (okolice Hohenwutzen i gdzieś dalej, sama jeszcze nie wiem ;)). Może coś w stylu tego typu trasy : Ogólnie za granicą byłam z 2-3 razy, ale rowerem nigdy. Trochę mam obawy, ale zbieram się w sobie i dojrzewam do tej decyzji. Może jeśli jest ktoś chętny do kręcenia po Niemczech w tych rejonach to zapraszam do kontaktu (generalnie wolę samotną jazdę, ale czasem robię wyjątek od reguły, może się skuszę na towarzystwo :P ). Urlop zaczynam od 10 sierpnia, tak na dobrą sprawę powyższy plan jest tylko takim wstępnym szkicem, jeszcze narazie nie mam zbytnio czasu na bardziej dogłębne przemyślenia i nie wiem czy na 100% to wypali gdy bardziej wgryzę się w temat, ale robię narazie tylko wstępny rekonesans ;). Często mam pecha, więc nie zdziwię się jeśli zacznę urlop i totalnie zepsuje się aura, w tym wypadku zrezygnuję z wyjazdu. Generalnie tego typu plan miałam na ubiegły rok, ale dojazd i powrót pociągiem do miejsca stacjonowania,a dopiero tam,po okolicy krótkie, kilkugodzinne wypady rowerem, ponieważ miałam strach przed samotną, kilkudniową wyprawą. Jednak na krótko przed urlopem stwierdziłam, że to nuda i chcę czegoś bardziej szalonego, kilku dni jazdy, ale nie samotnie, dałam więc ogłoszenie o chęci dołączenia do wyprawy rowerowej i z nieznajomymi facetami pojechałam na Hel ;) Wydawało mi się to bardziej atrakcyjne, gdyż trasa wzdłuż brzegu morza i przez kilka dni. Także nie ukrywam, że jeśli nadarzyłaby się jakaś inna okazja/propozycja to może znów całkiem zmienię plany ;). Myślałam też o Rugii, bo byli tam znajomi, ale to wymagałoby innych rozwiązań logistycznych itp. Jakoś nie chce mi się nad tym teraz zastanawiać, jeśli już to wolę te powyższe plany dotyczące wypadów z mojej bazy przy granicy z Niemcami,bo chociaż jakiś zarys mam w głowie ;). Może jeśli ktoś może coś polecić w tych rejonach, jakieś trasy,albo ...zupełnie inne propozycje wyjazdów, to jestem otwarta na rady, sugestie itp. Jeszcze nie wiem co mi przyjdzie do głowy w tym sezonie, ale ponoć spontany najlepsze ^_^ ps. być może zrobiłam trochę offtopa, bo tu o przepisach, ale i też o Niemczech. I sama nie wiedziałam gdzie umieścić ten post, choć chyba bardziej nadawałby się w dziale turystyka rowerowa lub szukam towarzysza podróży ;)
  7. Uuuu... to teraz mi odjęło mowę :D :wub: . Tak,tak- mam bloga, raczkującego i nieco zaniedbanego (po sezonie,w późniejszym czasie planuję nadrobić zaległości) Talent powiadasz?...ach, jakoś tak z natury mam, że jestem raczej nieśmiała, więcej napiszę niż powiem ^_^, to drugie zdecydowanie mi nie idzie :P .
  8. Moim zdaniem jeśli przejechałeś 100 km to i 180km też powinieneś dać radę, ale jak już moi przedmówcy wspomnieli - sporo zależy od psychiki. Ja może opowiem jak to było w moim przypadku. Bakcyla na rower złapałam niedawno, bo w 2014 roku, zaczęłam jeździć od czerwca i to tak tylko w niektóre weekendy, krótkie trasy po 50-60km, raz 100km. Dwa miesiące później- w sierpniu- miałam zacząć urlop, jednak brakowało mi pomysłów na jego spędzenie. Na jednym z portali turystycznych zamieściłam ogłoszenie o mojej chęci dołączenia do jakiejkolwiek wyprawy rowerowej. Odezwało się 2 facetów,z którymi spontanicznie pojechałam rowerem na Hel (oni ruszyli ze Szczecina,ja dopiero dołączyłam w Kołobrzegu). Była to moja pierwsza kilkudniowa wyprawa rowerowa. Najdłuższy odcinek jaki przyszło mi pokonać w jeden dzień to 118km. Po drodze spotkałam się z opiniami w stylu "nie dasz rady tym rowerem, z pełnym ekwipunkiem, chłopacy cię zajadą,to profesjonaliści, mają dobry sprzęt, ty chyba jedziesz z nimi za karę ;) "... etc. Słysząc takie słowa moja motywacja zamiast spadać, wręcz rosła. Bardzo zawzięłam się w sobie i dałam radę! Co więcej, po tej wyprawie nabrałam chęci na przejechanie 200 km jednego dnia. W niedługim czasie po wyprawie, pewnego pięknego dnia wstałam wcześnie rano,gdzieś ok.6-7godz., spakowałam w sakwy kilka niezbędnych rzeczy i ruszyłam po rekord. Wieczorem dotarłam do domu a licznik wskazał wymarzone cyferki: 201,49km B) Miałam trochę obaw przed wyjazdem, ponieważ w drodze na Hel, drugiego dnia gdy mieliśmy do pokonania 118km, na ostatnich kilometrach zupełnie straciłam siły, odcięło mi energię do tego stopnia, że ciężko mi było nawet zmienić palcem przerzutkę na manetce. Podczas bicia rekordu na 200 km nic takiego nie miało miejsca, podejrzewam,że sekret tkwił nie tylko w ogromnej motywacji,ale także w tym,że jadąc nie myślałam jak sprinter lecz jak maratończyk, tj. jechałam raczej spokojnym tempem, takim na jakie pozwalał mi organizm, czasem było to 30km/h a czasem 15km/h. Generalnie rozkładałam siły równomiernie na całą trasę (w drodze na Hel mieliśmy bardzo nierówne, rwane tempo, maksymalne wyciskanie energii przy podjazdach, co chyba mnie wówczas najbardziej osłabiło). Do trasy 200km nie przygotowywałam się w żaden szczególny sposób, nie trenowałam systematycznie ani długo (jak wspomniałam zaczęłam sporadycznie i rekreacyjnie kręcić km w czerwcu i tylko w niektóre weekendy, a we wrześniu ustanowiłam swój rekord), nie zabrałam ze sobą żadnych żeli/batonów energetycznych, żadnych odżywek, izotoników i innych cudów itp. Spakowałam jedynie kilka kanapek, 2 litry wody mineralnej, coś słodkiego- batony jak Lion, Snickers, czekolada i jeszcze kilka jakichś marketowych batonów za grosze. Po drodze zrobiłam parę kilkunastominutowych postojów i jeden dłuższy ok. godzinny. W moim przypadku potężną rolę odegrała motywacja i psychiczne nastawienie. Podczas wypadu na Hel poznałam facetów, którzy stawiali na piedestale tylko markowe rowery za grube pieniądze, stosowali wyszukane specyfiki, odżywki itp, ogólnie wszystko musiało być najlepsze albo chociaż bardzo dobre. Jeden z tych znajomych miał na swoim koncie przejechany życiowy dystans 200km w ciągu dnia, drugi 140km. Postanowiłam udowodnić, że choć jestem drobną kobietką, mam zwykły rower z najniższej półki cenowej, rower o wiele razy gorszy i cięższy od ich sprzętu, to dam radę przejechać tyle samo albo i więcej km. No i udało się! :D Byłam tak strasznie zawzięta w sobie, że po prostu chyba nie mogło się nie udać. Całą drogę wyobrażałam sobie miny chłopaków, kiedy dowiedzą się, że takiej wątłej kobietce na byle jakim rowerze uda się pokonać taki dystans. To mnie bardzo nakręcało. I jednego jestem pewna: rower sam nie pojedzie i to nie od nóg ani nie od sprzętu, a głównie od naszej głowy zależy ile damy radę przejechać. Sukces tkwi w psychice-może nie wyłącznie ale na pewno w bardzo dużej mierze. Wiele zależy od naszego nastawienia. W tym roku mam apetyt na pobicie swojego rekordu, marzy mi się przekroczenie magicznego progu 300km w dzień,albo chociaż 250-260km...ale jak narazie albo brak czasu albo odpowiedniej pogody albo coś jeszcze innego staje na przeszkodzie... Niemniej postanowiłam dalej udowadniać,że kobieta- słaba płeć i na byle jakim rowerze też może wiele ;) . W tym sezonie, od marca jeżdżę sobie rekreacyjnie,głównie w weekendy trasy po 50-80km, kiedy mam więcej czasu po 130km. Na dzień dzisiejszy mam przejechane nieco ponad 2600km, może nie aż tak dużo, ale już ubiegłoroczny rekord 1500km przekroczyłam. Doszło do tego, że moja znajomość z chłopakami właściwie się urwała, bo męska duma nie mogła ścierpieć faktu, że dziewczyna i to na nieliczącym się sprzęcie jest lepsza, ma przejechane więcej km. No cóż…. Do przekraczania pewnych granic zainspirował mnie młodszy brat, który od kilku lat jeździ na trekkingu wartym zaledwie ok.700zł. Przejechał bezawaryjnie wiele tysięcy km, na swoim koncie ma wyprawy po Polsce i zagraniczne (jak np.Polska-Włochy w wieku niespełna 20-tu lat). Zwykłym rowerem firmy 'krzak', dokonuje rzeczy, które wydawałyby się nie do osiągnięcia na takim sprzęcie. Nigdy nie sugerował się tysiącami rad ze "złotych", internetowych poradników, dotyczących m.in. tego "co pić, co jeść w trasie, jaki rower jest najlepszy, po ilu kilometrach wymienić łańcuch, jaki sprzęt wybrać... itd. itp." W swoim rowerze wymienił tylko opony, ponieważ zjechane były na maksa, linki i klocki hamulcowe, przednią przerzutkę. Nie wymieniał np. łańcucha ani wolnobiegu czy korby, wszystko działa bez zarzutu i nie pytajcie jak to możliwe, ale tak jest. Na jego przykładzie przekonałam się, że czasem wystarczą tylko chęci, niepotrzebny super sprzęt i wcale nie trzeba stosować tysiąca złotych rowerowych rad odnośnie pokonywania dystansów czy konserwacji/użytkowania samego roweru. No chyba, że komuś chodzi o lans itp. to rozumiem sens kupowania drogiego sprzętu i nakręcania komuś biznesu. Oczywiście nie chcę teraz głosić skrajnych herezji i zachęcać do kupowania szajsu, bubli itp., czasem są rzeczy, w które warto i trzeba zainwestować, jednak pragnę pokazać, że nie zawsze to co drogie znaczy lepsze. Wracając do długodystansowych tras warto zwrócić uwagę na to co naprawdę istotne, np. pogoda, gdyż ciężko pedałować gdy z nieba leje się żar, pada ulewny deszcz lub wieje potężny wiatr. No i podstawa to sprawny rower. A najważniejsze moim zdaniem to siła woli, ale nie kozaczenie i przecenianie swoich możliwości. Na koniec zacytuję fragment poradnika zatytułowanego „jak przejechać 300km w jeden dzień”, na który trafiłam zupełnie przypadkowo na jednym z blogów rowerowych. Z większości napisanych tam rad raczej nie skorzystam (może z niektórych tak), ponieważ chcę przekraczać granice i łamać mity. Ale poniższy fragment akurat spodobał mi się i jest odpowiedzią na pytanie „skąd wiem,że jestem gotowy/gotowa na przejechanie długiego dystansu?” Cytuję: „Cieszy Cię myśl o przejechaniu takiego dystansu? Uśmiechasz się pod nosem gdy znajomi mówią Ci, że jesteś pojebany albo nienormalny? Przejechanie 200 kilometrów nie stanowi dla Ciebie problemu? Zdajesz sobie sprawę, że nie ma takiego siodełka i spodenek, które uchronią Cię przed bólem pośladów po przejechaniu takiego dystansu? Jesteś przygotowany na „betonowe nogi”, zdrętwiały kark i nadgarstki? Jeżeli odpowiedziałeś na wszystkie pytania twierdząco, to znaczy, że jesteś gotowy!” Tak więc sprawny rower, dobra pogoda, powód do motywacji, siła psychiki, no i w drogę! PozdRower :)
  9. Również korzystam z Shimano PTFE oraz zamiennie z tańszego Brunox Top-Kett. Z tego pierwszego generalnie jestem zadowolona, choć łańcuch już po niecałych 200km zaczyna szumieć, zresztą tuż po nasmarowaniu też nie jest idealnie cicho, dopiero po przejechaniu kilkudziesięciu km, smar się jakby "dotrze", wówczas jest w miarę ok. Natomiast ten drugi smar- Brunox- dostałam w prezencie, od czasu do czasu go używam i mogę powiedzieć,że krótko po nasmarowaniu łańcuch pracuje cudownie cicho, że aż miło, jednak bardzo szybko przestaje być tak przyjemnie. Dodatkowo mimo, że nanoszę go tylko odrobinę po kolei na każde ogniwko, to i tak za jakiś czas łańcuch jest usmarowany w całości i zbiera więcej syfu niż po tym oleju z shimano. Jak narazie kończy mi się butelka PTFE i planuje w dalszym ciągu pozostać przy shimanowskim. Co do czyszczenia- próbowałam łańcuch czyścić szczoteczką do zębów ale wszystko zachlapane. Nie mam spinki, więc opcja szejkowania też nie wchodzi w grę. Po ubiegłym sezonie wymieniłam łańcuch, niby chciałam założyć spinkę ale ostatecznie zrezygnowałam, pomyślałam po co kombinować, może akurat w tymi miejscu rozepnie mi się łańcuch na trasie, niech zostanie fabrycznie w całości. Poza tym jakoś ciężko u mnie z montażem i demontażem spinki. Jako że mam najtańszy i najzwyklejszy łańcuch wart ok. 20zł, postanowiłam go tylko przecierać szmatką nasączoną benzyną ekstrakcyjną, a po sezonie rozkuć i wymienić na nowy. Przy tak tanim łańcuchu stwierdziłam,że nie będę poświęcać swojego czasu na jego pieszczenie ^_^
  10. Również uważam,że jeśli jednodniowa wycieczka to można pokusić się o plecak. Dla wyjazdów kilkudniowych zdecydowanie sakwy. Ja korzystam z małego kompletu sakw crosso dry small i jestem bardzo zadowolona (moje wrażenia z ich użytkowania tutaj-> http://unirider85.blogspot.com/2014/12/sakwy-crosso-dry-small.html ). W zależności od potrzeb zakładam je na tylny lub przedni bagażnik, zabieram je nawet na krótkie wypady, dla mnie lepsze niż plecak. Oprócz nich posiadam jeszcze zwykłe, tańsze sakwy materiałowe, ale założyłam je tylko raz, obecnie nie używam, gdyż te z crosso są choćby dużo wygodniejsze w montażu i o wiele łatwiejsze w utrzymaniu czystości. Co do przyczepek- nie polecam tych z allegro za 200zł. Kolega w drodze ze Szczecina na Hel załatwił taką po drugim dniu pedałowania. Jazda po wyboistych, leśnych ścieżkach sprawiła,że pękła konstrukcja, po drodze udało się znaleźć kogoś kto to pospawał i jakoś udało się dokulać do celu. Być może na drodze asfaltowej i przy spokojnej jeździe posłużyłaby dłużej. Słyszałam natomiast wiele pochlebnych opinii o przyczepkach BOB, miałam też okazję taką widzieć u napotkanej pary podróżników. Owa przyczepka sprawia wrażenie dopracowanej i solidnie wykonanej, ale i też kosztuje...
  11. W zeszłym roku uczestniczyłam w wyprawie ze Szczecina na Hel, chociaż dołączyłam dopiero od Kołobrzegu...ale to długa historia ? Bardzo fajna trasa, generalnie łatwa (poza wspomnianymi bagnami w Klukach, przez które miałam okazję się przeprawiać- nie polecam, choć dziś wspominam to z uśmiechem). Wiatr prawie zawsze wieje tam w plecy i pcha do przodu, dlatego praktycznie wszyscy jadą ze Świnoujścia na Hel, a nie odwrotnie. Przygodę z rowerem zaczęłam dopiero w czerwcu 2014, a trasą na Hel jechałam w sierpniu 2014. Była to moja pierwsza, dość spontaniczna i szalona wyprawa. Chyba żadnej kolejnej nie będę tak dobrze wspominać ? Pozdrawiam ?
  12. Również uważam, że telefon ma znaczenie. Posiadam samsunga Galaxy S III Neo GT-I9301 (rodzaj GPS: A-GPS+glonass). Endo działa mi bez problemu, dość szybko łapie sygnał, nigdy go nie zgubiło. Generalnie jestem zadowolona, nie mam na co narzekać.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...