Miałem już dziś nic nie pisać, ale poczułem się „wywołany do tablicy” przez mini-wojenkę, którą zobaczyłem na blogach, które regularnie czytam. Zaczęło się od tekstu Kamila „Matki z dziećmi jak krowy na zielonej łące„, w którym autor opisuje min. obserwacje na temat matek spacerujących z dziećmi po drogach rowerowych. Opisuje jakie to według niego jest niebezpieczne i jak reagują osoby, którym zwróci się uwagę. Na wpis zareagowała Marlena z bloga makoweczki.pl, która stanęła w kontrze do wpisu Kamila i opisała swoją historię z drogą rowerową w roli głównej. Pod wpisami oczywiście pojawiła się góra emocjonalnych komentarzy, zarzucających brak empatii i zrozumienia dla jednej czy drugiej strony. Postanowiłem spróbować wyciszyć emocje i napisać coś od siebie, być może nawet uda się zakopać „topór wojenny”.
Zacząć należy od tego, że jesteśmy tylko ludźmi. To żadna nowość, a animozje na linii kierowca-rowerzysta-pieszy były i są, ale mam nadzieję, że kiedyś znikną. Uprzedzając jakiekolwiek ataki na mnie, napiszę, że u mnie na blogu w równym stopniu dostawało się każdej z tych grup. Pisałem o irytujących kierowcach, o pieszych na drogach rowerowych, ale także, a może przede wszystkim – o błędach rowerzystów, o niewłączaniu oświetlenia w nocy, o dzwonieniu na pieszych, gdy jeździ się po chodniku. Wychodzi na to, że to rowerzyści są przeze mnie karceni częściej. W sumie taka jest grupa docelowa mojego bloga :) Jak widać więc – nie jestem rowerowym schizolem, nie mam również klapek na oczach (zbyt dużych przynajmniej).
Zgadzam się z Marleną – potrzeba nam więcej empatii, więcej luzu, więcej kultury wobec innych. Kilka dni temu wróciłem z Czech. Kraj po sąsiedzku, ludzie niby podobni, ale dało się tam zauważyć ciut inną mentalność. Kierowcy zatrzymywali się przed przejściami dla pieszych, przepuszczali rowery, pozwalali autobusom ruszyć z przystanku. Nie mówię, że wszyscy i nie twierdzę, że zawsze. Ale mimo wszystko trochę częściej niż u nas. U nas nikt nie wpuści samochodu z bocznej uliczki, bo oczywiście korona z głowy spadnie, „ale na pewno wpuści kto inny”.
Nie wiem jak w Czechach, ponieważ nie byłem w bardzo dużym mieście, ale u nas dokładnie tak samo jest z rowerzystami i pieszymi. Nie wszystkimi oczywiście, ale z pewną sporą grupą. Czy wyobrażacie sobie, że na środku drogi staje samochód, a jego kierowca wysiada, by uciąć sobie pogawędkę z kierowcą innego samochodu? Albo czy potraficie sobie wyobrazić, że ktoś na środku ulicy zaczyna naprawiać samochód, mimo tego, że mógłby bez przeszkód zjechać na pobocze? Powiecie zapewne, że nie. Że kierowcy zazwyczaj tak nie robią. A wyobraźcie sobie, że są dziesiątki rowerzystów, którzy potrafią stać na drodze rowerowej, albo nawet naprawiać tam rower. Gdzie jak chyba każdy wie, rower można bez problemu przenieść na bok. I jeszcze jak się grzecznie zwróci uwagę, można w odpowiedzi usłyszeć taką wiązankę, że aż ma się ochotę wrócić i zapytać, czy wszystko w porządku z głową.
Kto mnie trochę zna, wie, że jestem oazą spokoju. Ucieleśnieniem fali, dryfującej po spokojnym morzu. Ale zapasy mojej empatii bardzo szybko się wyczerpują, gdy ktoś próbuje mi przeszkadzać, bo jemu jest tak wygodnie. I tu zdecydowanie zgadzam się z Kamilem, który napisał: „Jezdnia jest dla samochodów, ścieżka rowerowa dla jednośladów, a chodnik dla przechodniów. Przecież tu nie chodzi o 'widzi mi się’. Ale o bezpieczeństwo„.
Marlena ripostuje: „Ja dostaję świra oglądając się w dwie strony, czy ty nie nadjeżdżasz. I czy moje dziecko akurat nie zrobi kroczku w prawo, a ty nie wpadniesz na nie z impetem. Ty w kasku i ochraniaczach i wielki. Na moje roczne, czy dwuletnie dziecko, które w starciu z Tobą jest bez szans.”
Zdaję sobie sprawę, że dzieci są wulkanem energii i niewyczerpaną kopalnią pomysłów (często głupich). Nie trzeba być rodzicem, by to rozumieć, w końcu każdy kiedyś był dzieckiem. Ale rolą rodzica, jest też przewidzenie pewnych sytuacji. To oczywiście truizm, ale przecież nikt nie zostawia noży w zasięgu ręki dziecka, otwartego Domestosa w łazience czy pistoletu na szafce nocnej. A przynajmniej do momentu, gdy dziecko samo nie zrozumie, że są to rzeczy potencjalnie niebezpieczne i nieumiejętnie używane – mogą zrobić krzywdę.
Marlena pisze „w każdej sekundzie może zobaczyć kurde motyla. Rozumiesz?! Motyla, który w danej chwili przesłoni mu świat. I pobiegnie za nim, głuchy na matczyne ostrzeżenia„. Nie chcę tutaj atakować zdania wyrwanego z kontekstu, ani sytuacji, ale przecież dziecko może pobiec nie tylko na drogę rowerową, ale także na ulicę. Zdaję sobie sprawę, że małego dziecka często nie da się upilnować – ale to przecież od tego są rodzice, by przynajmniej część ryzyka ograniczyć.
Ja zresztą odnoszę wrażenie, że Kamilowi chodziło o coś zgoła innego. Nie incydenty, nie przypadki, nie zagapienia. Ale osoby, które z premedytacją spacerują po drodze dla rowerów. I nie chodzi tylko o matki. Robią to ludzie w każdym wieku, każdej płci, często parami, czasami całymi rodzinami. I ja, mimo, że staram się jeździć rozważnie – nigdy nie wiem, czy zza pleców dorosłej osoby, nie wyskoczy nagle dziecko albo pies. „Bo Panie, toż to wymysł szatana jest, tutaj od 50 lat chodnik ino był, a teraz rowerzyści pędzą na złamanie karku, kto to widział”.
Tak – teraz „pędzą” i trzeba się do tego przyzwyczaić, że od komuny dostawaliśmy tylko wyciągnięty środkowy palec. A teraz trochę na hurra, czasami bez pomyślunku, ale jednak, są budowane drogi dla rowerów. By było wygodniej, czyściej, zdrowiej. A nie po to, by rowerzyści polowali na niewinne dzieciątka.
Oczywiście skarcić należy też osoby, które bez rozwagi jeżdżą na rowerach. Bo tacy oczywiście też są. Jeśli już widzi się małe dziecko, czy to na chodniku czy nawet na drodze rowerowej – trzeba absolutnie zwolnić. Nawet do zera, jeśli będzie taka konieczność. Jeśli spaceruje po drodze rowerowej z mamą/tatą – to przecież dziecko nie jest niczemu winne. Dlaczego miałoby być tutaj przypadkowo pokrzywdzone.
Reasumując – mam w sobie wiele empatii dla różnych życiowych sytuacji. Nie jesteśmy idealni, zdarza się nam zamyślić, dzieci lubią pobiegać, rowerzyści zapatrzyć. Ale mam zero tolerancji dla głupoty, świadomego łamania przepisów i braku poszanowania prawa innych do korzystania z tego, co im się należy.
To naprawdę ciekawe, jak temat matek z dziećmi na drogach rowerowych potrafi wywołać tyle emocji. Z jednej strony mamy rowerzystów, którzy po prostu chcą bezpiecznie i komfortowo korzystać z dróg przeznaczonych dla nich. Z drugiej strony są rodzice, którzy muszą dbać o bezpieczeństwo swoich dzieci, co czasami prowadzi do nieuniknionych konfliktów.
Rowery to przekleństwo, zwłaszcza wobec autobusów miejskich. Nie istnieje, by rowerzysta zjechał na chodnik, gdy „po piętach” depcze mu autobus komunikacji miejskiej a nie ma dostatecznej szerokości jezdni, by autobus mógł swobodnie wyprzedzić rower. W efekcie autobus jęczy poruszając się na pierwszym biegu, spalając przy tym ogromne ilości paliwa (jazda na pierwszym biegu).
Kierowcy autobusów nie powinni się tak cackać z rowerzystami, lecz TRĄBIĆ na każdy rower, który dyktuje tempo autobusowi. Rowerzysta powinien wtedy zjechać na chodnik i przepuścić przodem autobus. W ogóle to powinna być zakazana jazda rowerem po jezdni tam, gdzie kursują autobusy komunikacji miejskiej.
Wobec pieszego autobus powinien być niemalże jak karetka pogotowia – przepędzać pieszych syreną z pasów, wjeżdżać na czerwone, gdy jest tylko dla zebry, bez skrzyżowania. A jeśli matka z wózkiem przechodzi przed autobusem (nawet przez zebrę), to zasługuje tylko na to, by ją zwyzywać za pomocą niecenzuralnego wyrazu na literę k.
Autobus dla oszczędności paliwa wymaga wręcz autostradowych warunków ruchu (żadnego czerwonego światła, możliwie duża szybkość, wszędzie pierwszeństwo), natomiast tramwaj powinien stawać co krok i zapraszać pieszych na drugą stronę.
Nie widzę powodów dla jakich takie beznadziejstwo jak autobus miejski miało by być traktowane szczególnie…
Radosna twórczość cytowanej tu „Marleny” przyprawia o ból głowy.
W tym kraju tak jest, że gdzie się da – człowiek człowiekowi Polakiem. Byle komuś przeszkodzić, zaszkodzić, pokazać mu, że robi coś źle albo choćby uprzykrzyć dzień, byle nie miał lepiej niż gorzej. Za kierownicą, na dwóch kołach, łyżwach, rolkach, wyciągach narciarskich, w pracy, w relacji rząd-obywatele etc. To już tu mamy we krwi.
Rodzą się nowe pokolenia, mają różny bagaż. Te po czasach PRL, te w nich dorastające, wymierające te (reprezentujące jakieś wartości, o których już wszyscy zdają się zapominać), które pamiętają czasy wojny, i te, na które nie da się już patrzeć: w rurkach i z fryzurami a’la tani burdel z zapadłej argentyńskiej wsi.
I nie wiem czy to po prostu „to samo”, gdy moja babcia nie mogła patrzeć na moje długie włosy i bała się muzyki lecącej z głośników, czy może jednak już rozpowszechniony i zakorzeniony w nierorozwiniętych głowach obecnej młodzieży styl na topie, czyli metroseksualizm, chamstwo i moda na robienie z siebie homosia; że teraz na mnie przyszło, że nie mogę na to patrzeć; a może to bieda, niedouczenie?
To wszystko widać na każdym etapie życia. Nawet, jak widzimy, podczas jazdy rowerem :)
Inne nacje to zupełnie co innego. Człowiek czuje się jak w bajce poruszając się po Czechach, Austrii, Niemczech. Wiadomo, trawa po drugiej stronie jest zawsze bardziej zielona, jednak coś w tym jest, to nie tylko legendy czy chęć do lepszego ciemiężonego wszystkim Polaka. Stereotypy nie biorą się znikąd. Nawet Polak „odchamia” się na czas takiego wyjazdu, by potem jednak znów dopadła go zgnilizna polskiej codzienności, gdy już z powrotem przekroczy niebieską blachę z napisem „RP”.
Jesteśmy nauczeni przez takich naszych „rodaków”, realizujących w ten sposób polską codzienność, aby na agresję reagować agresją, bo inaczej tu się nie da obronić. Państwo okrada na podatkach, sądy nie robią swojej roboty, politycy jawnie wypinają na nas tyłki i ciągną ile wlezie na lewo publicznych pieniędzy, mali przedsiębiorcy muszą dopłacać do podatków, żeby ich nie zamknęli za kratami gdy nie zapłacą, bo mają mały zysk – mają płacić i już. Nawet nie zaczynam o czerwonych mediach.
Co do przykładów autora domniemanych sytuacji, gdy kierowca miałby się zatrzymać na środku drogi i prowadzić rozmowę z innym kierowcą – wiadomo, brzmi jak fikcja, tu do śmiechu albo dla mocnego kontrastu – a ja takie sytuacje już nie raz widziałem… Piesi dyskutujący na środku przejścia, blokujący przejazd, kobieta za kierownicą auta stojąca na środku ekspresówki czytająca mapę, inny kierowca tudzież kierujący jadący pod prąd, parkujący naruszający miejsca parkingowe mieszkańców, rozjeżdżający zieleńce, kierowca zajeżdżający drogę motocykliście przez nagłe wjechanie na lewy pas autostrady jadąc 70 km /h (wolniej niż pas prawy), ciągnik z naczepą wjeżdżający do budynku jednostki publicznej i stojący na bramie wjazdowej tak, że blokuje przejazd (wyjazd!) z miasta na autostradę wszystkim innym pojazdom…
Sądze, że u nas nie będzie kultury, dokąd ludzie będą okradani przez rząd, dokąd nie będą mogli rozwijać swoich przedsięwzięć bez poczucia, że są „legalnie” za to okradani, dokąd będą bali się zjeść bułkę, że im zabiorą, a te przebłyski, gdzie kulturę widać – to czyjaś ciężka praca – może dużo jeździ, widział, że da się inaczej, próbuje przenieść dobre schematy, ale i tak inni go tu zduszą go w zarodku.
Taka panienka „Marlena” z ww. artykułu to dobry przykład osoby kompletnie wytrąconej z rzeczywistości. Skoro chciała mieć dziecko, ponosić za nie odpowiedzialność, to niech się spisuje. Jeżeli nie potrafi – niech je odda i przestanie udawać kogoś, kim nie potrafi być. Jeżeli porusza się przy ścieżce rowerowej, to oczywistym jest i jej obowiązkiem, aby upewnić się, że nie wywoła zagrożenia życia i zdrowia swojego, dziecka czy (a zwłaszcza!) osób trzecich (a jak chce sobie samej krzywdę zrobić, niech robi, byle nie moim kosztem ani kosztem moich podatków), a tłumaczenie, że na przeszkodzie stoi jej dziecko, które zachowuje się jak dziecko, to szczyt ŻENADY. Kompletne zero odpowiedzialności. Podobnie może być z wyprowadzaniem psa. Czy usprawiedliwi mnie to, że nie lubi kotów i pobiegł nagle za którymś, wyrywając mi się ze smyczą z ręki, przebiegnąwszy przez jezdnię wywołał stłuczkę samochodów – bo przecież on tylko „pobiegł za koteczkiem”!? Nigdy winny nie jest winny, winni są wszyscy inni. A może niewinni też są parkujący pod marketem na dwóch miejscach parkingowych w godzinach dużego ruchu czy w ogóle? No pewnie to moja wina, że mam za duże auto, które sie nie mieści w tą szparkę, którą (przypadkiem) łaskawie zostawił, mogłem kupić mniejsze, albo przylecieć na paralotni, przecież na dachu tyle miejsca do lądowania. Dramat.
Jeżeli panna Marlenka wie, że 2 latek ma szansę na duże obrażenia gdy ta nieroztropnie wpuści go na ścieżkę rowerową (a gdyby wpadł na jezdnię, to by była wina przejeżdżającego przepisowo samochodu, nie jej!), dlaczego go nie pilnuje albo prowadzi tam, gdzie sama czuje się pewnie przez swój brak koordynacji i kontroli swojego własnego, prywatnego, bezpośredniego otoczenia? Jeżeli oczekuje, że każdy będzie ją prowadził za rączkę, to jest w błędzie. Ja nie chcę, żeby tacy ludzie tu żyli i się rozmnażali.
Może po plaży niech z tym dzieckiem spaceruje, tam mało pojazdów jeździ, nie będzie miała powodów do narzekań. No chyba, że ten wstrętny kapitan żeglugi wielkiej wywoła 10 mil morskich od lądu taką falę, że ta chlapnie na jej ajfonika, gdy będzie robiła słit foto swojemu bachorowi, co za bydlak z tego kapitana! :D
Pewnie też dlatego sama może nie mieć prawa jazdy – lewa czy prawa, prawa czy lewa, to przecież to samo.
Może wspomnianemu tu Kamilowi chodziło o działania z premedytacją, jednak jak dla mnie – zachowanie takiej „matki” jak ta Marlena również takowym jest.
Oczywistym jest, że tak samo jak matka z bachorem, rowerzysta na ścieżce czy kierowca w mieście i poza nim – muszą przestrzegać prawa, zasad rozsądku, zasad bezpieczeństwa.
Mnie męczy jedno – aby mnie nie zamknęli za to, że jadąc sobie rowerem nie dam rady wyhamować, gdy bachor takiej roztargnionej Marlenki pod „protekcją całego świata” wpadnie mi nagle i w ostatniej chwili pod koła i zejdzie, gdy go walnę, bo wg. takiej matki muszę myśleć za innych i to x 100. Mam już tego dość. Miejcie pretensje sami do siebie za swoje błędy i oddawać kasę za zniszczone mienie.
Ten sam schemat „marlenkowego” działania można wkleić do osoby z pieskiem na automatycznej smyczy (biegającego 10 metrów obok właściciela, rozwijającego niewidzialny sznurek morderstwa), grupy gimbusów mających wszystkich w poważaniu, byle fejs się łączył, dziadka za kółkiem, który nie odróżnia jezdni od chodnika, itp, itd…. Armia nieudaczników.
Zgadzam się również z ostatnim zdaniem autora.
I powtórzę – ja za tych ludzi myśleć nie będę. Wchodzisz mi pod koła na własną odpowiedzialność. Jeżeli po wypadku będę w stanie się ruszać i nie ucierpi telefon, od razu nagrywam wideo z miejsca zdarzenia, wypowiedzi sprawcy/świadków i wytaczam sprawę cywilną. I okaże się, że nawet po chodniku trzeba umieć chodzić!
Zauważyłem, że najbardziej skutecznym „dzwonkiem” są piszczące hamulce. Do tego poćwiczyć grymas przerażonej twarzy rowerzysty, który ma problem z hamowaniem i nie ma mocnego, który stanie nam na drodze. ;-)
@Piotr: Mój znajomy ma na to sposób. Podjeżdża do takich z ogromną prędkością (oczywiście z zapasem) i ryczy: Uuwaaagaaa!!!!! oraz gwałtownie hamuje. Ponoć wpadają w popłoch i uciekają na boki aż miło. Gdyby tak każdy rowerzysta ich traktował, po paru spacerach nie miałyby ochoty łazić po DDRce (nie namawiam, sama tak nigdy nie robię, bo w ogóle DDRek z pieszymi unikam i je objeżdżam ulicami, jak się da).
Gdy jeżdżę w mieście po ścieżkach rowerowych Torunia mój dzwonek jest prawie w ciągłym ruchu.
Jakiś czas temu jadąc ścieżką rowerową przez Rubinkowo dzwonię na dwie panie w średnim wieku i grzecznie zwracam uwagę, iż poruszają się nie po tej ścieżce co trzeba to jedna z nich odpowiedziała mi: bo my jesteśmy blondynki i dalej sobie wędrowały. I co z takimi zrobić? Nagrywać czy może dołączyć do wyposażenia maczetę lub broń gazową?
@MACIEKR – Między porankiem a południem miał być przecinek, bo nie pamiętałem dokładnie w jakich godzinach to było. Dokładnie o tą właśnie drogę mi chodziło :) Tam teraz jest kocioł: rowerzyści, rolkarze cisnący ja przecinaki czasami biegacze – no trzeba jechać dosyć skupionym.
@ŁUKASZU – Miło, że można się tu dosyć swobodnie wypowiadać. Prowadzisz fajną stronę której wszyscy potrzebujemy. Przeczytałem wszystkie wpisy poza działem „wyjazdy” w ciągu chyba trzech dni :)
@HD
„Piękny słoneczny sierpniowy poranek południe droga rowerowa przy plaży w kierunku Gdyni.”
Nadmorska ścieżka rowerowa, co się od Brzeźna ciągnie? To jest trasa albo dla osób o mocnych nerwach, albo którym zdecydowanie się nie śpieszy. Unikam jak ognia tego miejsca; wolę Grunwaldzką/Niepodległości/Zwycięstwa, po sąsiedzku z samochodami, tam jest bezpieczniej :D
Żarty żartami- mam nadzieję;). Od ponad 10 lat na rowerze we Wroclawiu, gdzieś indziej, i więcej za różnymi kierownicami ale nie znam sytuacji o których piszecie, tj nie stanowią problemu, da się wszystko niemal przewidzieć i zareagować, wystarczy chcieć czuć i widzieć. Trudne sytuacje probujmy obracać w smaczny żart z nutką edukacji ale bez megalomanstwa. Życzę więcej powodów do usmiechu, wzajemnej życzliwości i szacunku. P.S. moje dzieci 6/13, też jeżdżą po ulicy, przejściach, sciezkach, chodnikach i parkach- więc jakoś da się. Nie jesteśmy święci ale nie prowokujemy głupio i chyba nie przepadamy za krwawymi jadkami, bo nie dajemy się sprowokowac. Szerokości.
Żeby tylko nie krążyły legendy, że ludzi banuję ;) powiem tylko tyle, że jakbyś zacytował, to żadnego bana byś nie dostał. Ja jedynie wykropkowałbym pewne słowa (co sam zrobiłeś) i tyle.
U mnie na blogu można się spierać i dyskutować (byle choć trochę merytorycznie), a kasowane lub moderowane są tylko komentarze obraźliwe (głównie w stosunku do mnie, moich czytelników, albo rowerzystów ogółem).
To tak tylko na marginesie, żebyś się HD czuł tutaj swobodnie :) Pod czujnym okiem polityki komentarzy oczywiście ;)
https://roweroweporady.pl/polityka-komentarzy/
Gdańsk 2000 r. Piękny słoneczny sierpniowy poranek południe droga rowerowa przy plaży w kierunku Gdyni. Ja i mój nowiutki AUTHOR Traction sx. Test prędkości. Lece ok. 40km/h a tu nagle z jednego ogródka z barem rybnym wybiega mi może 3-4 letni dzieciak – leżę za mną cisną mój ziomek który wpada jeszcze we mnie i w mój nowy rower.
Dzieciak cały nawet nie został draśnięty (w przeciwieństwie do mnie). Wstaje i odruchowo się rozglądam z nadzieją, że trafię na jego tatusia bo kobiet bić nie wypada :) ale nie zdążyłem się podnieść jak z ogródka wyleciała mamusia, bo tatuś dojadał śniadanie i zaczyna mnie najzwyczajniej w świecie j..ć, że jak można tak szybko jeździć, że jestem po…ny itp.
Nie będę przytaczał dosłownie tego co jej odpowiedziałem, bo już pewnie byś mnie Łukaszu zbanował :) Wyraziłem swoje niezadowolenie z faktu, że sobie rodzice siedzą i jedzą śniadanie przy drodze rowerowej, zamiast pilnować swojej małej pociechy. Możecie się domyślać co by się stało jakbym akurat na sekundę stracił koncentrację i trafił to dziecko. Rodzice winą o całą sytuację obarczyli oczywiście mnie :)
A generalnie wystarczyłoby, żeby wszyscy starali się poruszać w zgodzie z przepisami, albo chociaż nie utrudniając życia innym, szczególnie najsłabszym…
Mnie piesi, którzy się zapomną i wejdą na DDR nie przeszkadzają. Sam staram się jeździć jak najbardziej w porządku, ale pewnie nie raz nieświadomie łamię jakieś przepisy, więc sobie odpuszczam.
Witam,
jestem pieszym, jestem rowerzystką, jestem matką.
O problemie pieszy -rowerzysta pisałam tydzień temu na swoim portalu. Zaczęłam od słów :”Prawda stara jak świat mówi, że „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”.
http://www.aleszprycha.pl/
Niestety z przykrością stwierdzam, że większość na nas widzi tylko czubek własnego nosa i zachowuje się bezmyślnie. Popieram, za autorem, używanie mózgu w każdej sytuacji i w każdym wcieleniu: jako pieszy, jako rowerzysta, jako matka…
Pozdrawiam
Michał, przechodź na tamten post! I tak, zgadzam się z Tobą ;)
Mira, poczułem się wywołany do odpowiedzi, więc napiszę co nieco, tworząc kolejnego offa, narażając się tym samym na retorsje ze strony Ojca Założyciela, z banem włącznie :)))
Na rowerze jeżdżę od niedawna i choć kocham mojego crossa miłością czystą i niewinną ( co za tym idzie także bezrozumną ), przede wszystkim jestem kierowcą z przejechanym co najmniej milionem km na koncie. Widząc jakąś ludzką masę blokującą publiczną drogę ( nie ma znaczenia czy to będą rowerzyści, kowboje pędzący stada baranów czy księża pędzący kolejne stada w czasie bożociałowych procesji), dostaję białej gorączki, pluję śliną na przednią szybę i zanurzam się w świat najgorszych i najbardziej wyrafinowanych wulgaryzmów. Sam bowiem staram się nie utrudniać życia innym, tym samym swoje czyniąc bardziej znośnym. Nic mi do Masy Krytycznej, nie utożsamiam się z nimi, nigdy się do nich nie przyłączę jeśli dalej będą działać w ten sposób. Choć oczywiście cieszą mnie DDRy i coraz większa masowość sportu rowerowego. Bowiem rower jak wszyscy wiemy to samo zdrowie i endorfiny :)
Zresztą lubię wszystko co służy do przemieszczania z miejsca na miejsce. Uwielbiam samochody, kocham rowery, czcią darzę jachty i żaglowce które od czasu do czasu mam zaszczyt prowadzić, tęsknię do szybowców którymi miałem przyjemność latać w młodości, marzę o nowym motocyklu i coraz bardziej skłaniam się do kupna. Stary sprzedałem kilka lat temu i od tamtej chwili nie jeździłem… chlip, chlip…
„Ja, mimo, że uwielbiam jeździć rowerem, nigdy w życiu się do nich nie przyłączę. W ogóle się z tym nie identyfikuję, nie popieram i nie rozumiem. Ale szanuję, dlatego nie rzucam gwoździ pod koła :)”
Dokładnie mam to samo odczucie. Czemu wszyscy, którzy jeżdżą u mnie do pracy rowerem nie chcą mieć z nimi nic wspólnego? I czemu się upierają, że reprezentują interesy rowerzystów? Nikt tych rowerzystów nie pytał o zdanie.
Ale taka prośba: kontynuujmy dyskusję tutaj:
https://roweroweporady.pl/czy-masa-krytyczna-jest-jeszcze-potrzebna/
Tutaj zrobił się offtopic.
No więc właśnie… Dlatego dla mnie to jest bez sensu. Ale na szczęście mamy wolność zgromadzeń zapisaną w konstytucji i to jest ich święte prawo. A że wzbudzają tak negatywne emocje w ludziach – to już ich sprawa. Ja, mimo, że uwielbiam jeździć rowerem, nigdy w życiu się do nich nie przyłączę. W ogóle się z tym nie identyfikuję, nie popieram i nie rozumiem. Ale szanuję, dlatego nie rzucam gwoździ pod koła :)
Ciężko żebym wystąpił w roli mędrca, który napisze coś takiego, po czym rozstąpią się wody, a przeciwnicy Masy rzucą się w ramiona zwolennikom :)
Wydaje mi się, że Masa do niczego nie zachęca. To po prostu manifestacja w której może wziąć udział każdy kto chce i tyle. Chęć pokazania się, krzyku: „oto jesteśmy”. Ciężko żeby przekonywała puszkarzy do przesiadki na rowery i to raczej nie jest jej cel. A przynajmniej nie w momencie przejazdu :)
Dobre, bo właśnie napisałam to w puencie swojego dzisiejszego posta – o tym, że niszczymy siebie sami.
I dlatego ja mam na to wszystko wyłożone. Nie znoszę Filipińczyków, bo „śmierdzą”, więc nigdy w życiu już nie zamieszkam z nimi w jednym bloku. Mam wybór, korzystam z niego, póki co nikt mnie do niczego nie zmusza, więc i ja nie muszę z nimi walczyć, bo nie mam po co. Kamieniem nie rzucę, bo nie robią mi krzywdy jako takiej. Mam tylko uprzedzenie. Zero agresji.
To samo się tyczy rowerzystów. Gwoździ na drogę nie rzucę (choć Barańskiemu tak przebić oponkę – zacieram rączki… ;))
A tak serio, to dopóki ktoś mi personalnie nie robi krzywdy, to nie widzę sensu krzywdzić go tylko dlatego, że śmierdzi jak Filipińczycy, czy wstrzymuje ruch uliczny. Szkoda mi czasu i energii, by bawić się w Berka (świetna książka swoją drogą, właśnie w tym miejscu idealnie obrazuje tę grę). Raczej nie mogę tego zmienić, więc muszę się przystosować.
Ale właśnie z tego względu, z tego, że mam wyłożone, po prostu nie uczestniczę w ruchu w piątek o danej godzinie. A i tak jeżdżę samochodem. Więc dla mnie masa nie ma sensu najmniejszego, do niczego mnie nie przekonuje, bo nawet nie wiem do czego by miała. Ludzie, którzy muszą jeździć autami, będą to robić. Nie rozumiem więc masy. Myślałam, że wyjaśnisz to w podanym linku…
… I zawód. Przeczytałam Twój post i kompletnie nic z niego nie wynika. Czytałam i czytałam i czekałam na coś, a tu nagle koniec. Chyba zły tytuł dałeś, bo z pewnością nie jest to tekst o tym, czy masa jest jeszcze potrzebna. Myślałam, że podasz konkrety, a nie, że jest jeszcze TYLE do zrobienia. Co to za argument? Tyle czyli ile? Co konkretnie? Bo mnie, jako uczestnika ruchu samochodowego to nie przekonuje, bo… NIC tam nie ma. :(