Liczba rowerzystów na drogach z roku na rok rośnie. I to cieszy. Niestety, wolniej rośnie świadomość kierowców, w tym temacie. Ja w tym roku zostałbym potrącony trzy razy. Mój brat miał mniej szczęścia (akurat przez pieszą); a dziś dowiedziałem się, że moja znajoma w drodze do pracy, została potrącona przez samochód wyjeżdżający ze stacji benzynowej. Niestety nie zapowiada się, by w najbliższym czasie było lepiej. Kierowcom wszędzie się spieszy, są rozkojarzeni, gadają przez komórkę. Do tego dochodzi kiepska infrastruktura, która czasami sama prowokuje niebezpieczne sytuacje. Oczywiście niektórzy rowerzyści też nie są bez winy (patrz: Największe błędy rowerzystów), żeby nie było.
Co w takim razie możemy zrobić, by zmniejszyć ryzyko spotkania z samochodem (tudzież innym rowerem, pieszym itd). Jest kilka złotych zasad, które sprowadzają się do jednej, głównej: Zasady ograniczonego zaufania. Powiesz pewnie: „No tak, ale to rowerzysta jest słabszym uczestnikiem ruchu i to kierowcy powinni na niego uważać”. Zgadza się. Ale nie możemy zapomnieć, że po wypadku/stłuczce, jak mawia mój tata, nie ma winien – nie winien. Rower się naprawi (najlepiej z ubezpieczenia sprawcy), siniaki się zagoją, ale (odpukać) życia lub zdrowia już nam nikt nie zwróci.
Nie chcę w tym wpisie hodować rowerowych tchórzy. Osób, które myślą, że każdy kierowca chce nas zabić, a jedna chwila nieuwagi spowoduje kataklizm. Tak nie jest. Ale im szybciej uświadomisz sobie, że tak naprawdę nie chcesz spotykać się z blaszaną puszką – tym lepiej dla Ciebie. Lepiej czasami odpuścić i niech sobie idiota jedzie, dogoni się go na następnym skrzyżowaniu i powie mu na spokojnie, co o nim myśli :) A oto kilka zasad, które polecam stosować.
1. Miej sprawny technicznie rower. Działające hamulce i dobrze napompowane dętki to podstawa. Słabe hamulce i za niskie ciśnienie w kole wydłużają drogę hamowania, co zwłaszcza podczas awaryjnych sytuacji ma olbrzymie znaczenie.
2. Przez cały dzień używaj oświetlenia. Okej, nie jest wymagane przez prawo (rowery muszą mieć zapalone światła jedynie w nocy), ale zobacz, że samochody jeżdżą cały dzień z włączonymi światłami, motocykle również. Żyjemy w takich czasach, że 4 akumulatorki AAA niezłej klasy można kupić za ok. 20 złotych, lampki również nie są drogie. Wiem, że część czytelników Rowerowych Porad się ze mną nie zgadza, ja jednak uparcie będę twierdził, że warto. A już zwłaszcza jesienią, gdy pada, a rano często są mgły.
3. Uważaj na wyjeżdżających z bocznych uliczek. To jest olbrzymi problem, a przyczyn jest wiele. Najczęściej problem dotyczy dróg rowerowych i małych, wąskich skrzyżowań. Kierowcy jeżeli nie wiedzą, że przecinają drogę rowerową – odruchowo dojeżdżają do skraju poprzecznej drogi. Często są zamyśleni lub zagadani. Czasami droga rowerowa jest niewidoczna, bo zarządca dróg nie zadbał np. o pomalowanie przejazdu na czerwono. Czasami zdarza się, że jadący rower jest po prostu niewidoczny, bo wyjeżdża zza rogu. Popatrzcie na ten przykład:
Kierowca dojeżdżający do takiego skrzyżowania, będzie bardziej zajęty obserwowaniem czy nie jedzie tramwaj/samochód, niż tym, że z prawej strony, zza ogrodzenia może wypaść rowerzysta. Okej, jest znak informujący o pieszych i rowerzystach, ale Zarząd Dróg nie zadbał o namalowanie przejścia dla pieszych oraz przejazdu dla rowerzystów. Skrzyżowanie nie jest duże, ruch tam nie jest wielki, ale to tym bardziej usypia czujność jednej i drugiej strony. Co robić? Jeżeli dojeżdżamy do miejsc, gdzie z góry wiadomo, że kierowca może nas nie zauważyć – warto zwolnić i samemu uważnie obserwować sytuację.
To samo tyczy się niestety stacji benzynowych, zwłaszcza tych przy jednokierunkowych ulicach. Kierowca dojeżdżając do jednokierunkowej drogi, zazwyczaj będzie patrzył w lewo, bo stamtąd nadjeżdżają samochody. Nie każdy spojrzy też w prawo, a coraz częściej można się „zdziwić”, bo przy głównych arteriach często budowane są drogi rowerowe.
4. Zielonostrzałkowcy. Będę starał się, nie rozbijać przykładów na zbyt szczegółowe grupy, ale o tych kierowcach muszę wspomnieć. Znów sprawa tyczy się głównie dróg rowerowych. Niektórzy kierowcy widząc zieloną strzałkę – traktują ją jako zielone światło. Zapominając przy tym, że ten znak uprawnia jedynie do warunkowego skrętu. Pierwszeństwo przed nim mają piesi i rowerzyści mające zielone światło. Ile to razy widziałem samochody niezatrzymujące się nawet, by upewnić się, że ktoś nie przechodzi przez pasy. Ile razy na pasie obok stała ciężarówka zasłaniająca widok na przejazd dla rowerów. A kierowca zamiast zwolnić praktycznie do zera – przelatywał jak gdyby nigdy nic.
Tak jak w poprzednim przypadku – gdy wiemy, że kierowca skręcający na zielonej strzałce może nas nie widzieć – zwolnijmy i uważnie obserwujmy.
5. Skręcający w prawo. Od pewnego czasu, kolumnę samochodów można legalnie mijać z prawej strony. Mamy sytuację – korek, rządek samochodów, a Ty ciesząc się posiadaniem roweru omijasz stojące auta jadąc przy krawężniku. Nagle samochody ruszają, a pan Mietek przypomina sobie, że chciał skręcić w prawo. Jesteś na wysokości jego tylnych drzwi, on skręca, bum, pierdut. Kiedyś się tak nadziałem niestety. Jak tego uniknąć? Założyć, że kierowcy się nas nie spodziewają (bo się nie spodziewają). Gdy rządek samochodów stoi – należy bacznie obserwować, czy któryś z nich nie włączył kierunkowskazu, albo nie zaczyna wykonywać dziwnych ruchów. Gdy samochody ruszają, najlepiej zwolnić. Ci których mijałeś – już Cię widzą i jest szansa, że nie przejadą. Kierowca który jeszcze Cię nie widział, może Cię mieć w martwym polu w lusterku i nawet jeżeli w nie spojrzy, to Cię nie zobaczy.
6. Omijający „na gazetę”. Ktoś ponoć zbadał, że kierowca widząc rowerzystę w kasku, przejeżdża bliżej niego. Traktowałbym to jako durną ciekawostkę z cyklu „amerykańskich naukowców”. Odnośnie samych kasków wypowiedziałem się w podlinkowanym przed chwilką wpisie, ale ja mam jeszcze inną obserwację. Zauważyłem, jeżdżąc poza miastem, że kierowcy zdecydowanie szerzej mnie omijali, gdy miałem na plecak założony odblaskowy pokrowiec. Nie namawiam Cię do jazdy w kamizelce odblaskowej, ale uwierz mi – duży, odblaskowy element, zwłaszcza na trasie – powoduje, że kierowcy odruchowo zdejmują nogę z gazu.
Jak widzisz większość problemów bierze się z tego, że kierowcy po prostu nas nie zauważają. Nie ma się co zżymać, w stosunku do innych kierowców też tak robią. Czasami jeżdżę samochodem i w różnych newralgicznych sytuacjach myślę sobie: wal, a co mi tam. Przy prędkości 20 km/h za wiele się nie stanie, gdy siedzę w puszce. Co innego na rowerze – tutaj takie spotkanie odczuje się o wiele boleśniej. Tak więc nie pozostaje nam nic innego, jak tylko myśleć za innych. Skoro oni nie myślą o nas.
Ja bym jeszcze dodał – zawsze zakładaj kamizelkę odblaskową ( 6-10 zł ) dostępne w sklepach BHP, budowlanych itp.
Polecam żółtą bo ma ona czynnik psychologiczny – takie kolory ma policja – kierowca widząc żółtą kamizelkę podświadomie zwalnia.
Ja bardziej polecam, jeśli już, kamizelkę typowo rowerową. Kosztuje trochę więcej (od 40 złotych w górę), ale wygląda o niebo estetyczniej niż zwykła „fruwajka”.
Tylko, że „niedzielny” rowerzysta nie wyda takich pieniędzy na bluzkę :) więc dobrą alternatywą jest „fruwajka” ja dość często mam i jedno i drugie bo niektórzy kierowcy cierpią na kurzą ślepotę i jak „coś” nie wali im niczym żarówa w oczy to tego nie zauważają :( Fruwajka ma też tą zalete, że posiada „wbudowane” paski odblaskowe i gdyby nawet padło nam oświetlenie jesteśmy nadal widoczni z bardzo daleka nawet w nocy.
Miałem dynamo w piaście, ale ciągle paliło mi żarówki i LEDy zresztą też :( poza tym na postoju takie światło nie działa, chyba że mamy lampkę z podtrzymaniem, która świeci chwilę po ustaniu dopływu prądu.
Swoją drogą ciekawi mnie, jak wygląda aspekt prawny lampek na dynamo – bo jak rower stoi, to nie świecą, powodując zagrożenie – w przeciwieństwie do bateryjnych :)
Z mocą lampek też nie należy przesadzać, parę razy zostałem oślepiony przez jakiegoś pro-bikera, który zamontował sobie jakiś prawie że reflektor przeciwlotniczy :P
Co do tanich lampek – zwykle wysiadają w nich mocowania – wyłamałem już w paru sztukach – i włączniki – przestają kontaktować albo się same wyłączają, wpadają do środka etc. Potem co najwyżej można z nich zrobić lampki zasilane z dynama ;)
„Tak więc nie pozostaje nam nic innego jak tylko myśleć za innych. Skoro oni nie myślą o nas.” – złote słowa które nie tylko rowerzyści czy kierowcy, ale wszyscy uczestnicy ruchu powinni wziąć do siebie!!!
@Mateusz – doskonale Cię rozumiem. Mnie rozbroiła sytuacja, gdzie pijany facet zabił rowerzystę, uciekł z miejsca zdarzenia, a z więzienia wyszedł po dwóch latach(!).
Minęło kilka lat i znów pijany zabił dziecko i też uciekł z miejsca wypadku, było o tym głośno na początku roku. Policja znalazła go za granicą, gdzie spokojnie jeździł sobie na nartach.
I co się teraz stanie? Posiedzi trzy lata i znowu go wypuszczą zabijać? Jeden wypadek niczego go nie nauczył, więzienie widać też. Jestem daleki od kary śmierci, ale czasami niektórzy to aż się sami proszą.
A co do tego „rajdowca” z BMW, to nie dość, że takie cyrki robił, to jeszcze wrzucił to do internetu. Chyba chciał żeby go w końcu złapano i wystawił się na złotej tacy. Tak mi się wydaje, bo trzeba mieć gorąco pod kopułą, że się tak jeździ i jeszcze tym wszędzie chwali.
A co do kierowców i ich podejścia, to tacy „tatuśkowie w kombi” też nie są lepsi:
https://roweroweporady.pl/bmw-to-nie-samochod-to-stan-umyslu/
Nie ma portalu w internecie by istniały w nim racjonalne i reprezentatywne komentarze dla ogółu społeczeństwa
Na motoryzacja.interia.pl tez nic sensownego o rowerzystach nie znajdziesz tylko hejt
Każdy portal ma swoją specyfikę komentarzy i tyle
a ze wymiar sprawiedliwości III RP to komediodramat to wiadomo
Temat co prawda już przegadany (i nie wiem, czy do końca właściwy do opisania tego, co chcę poruszyć), ale ostatnio tak mnie zbulwersowała jedna sprawa, że muszę to z siebie wyrzucić.
Chodzi mianowicie o głośną ostatnio sprawę (sprzed kilku dni) 'rajdu’, jaki urządził sobie kierowca białego BMW M3 wraz z kilkoma motocyklistami ulicami Warszawy (szerzej np. tutaj: http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-szalenczy-rajd-bmw-m3-ulicami-warszawy-nieoficjalnie-policja,nId,1439855).
Po pierwsze, sprawa kierowcy rzeczonego samochodu. Jeśli prawdą jest to, co podają portale informacyjne, to za kierownicą maszyny o mocy ponad 400 KM siedział 23 latek. Nie wiem, jakie procesy myślowe zachodzą w głowie tego człowieka, skoro decyduje się jechać po mieście z prędkościami, które na autostradzie uruchomiłyby każdy fotoradar. Być może jestem 'nie tej daty’ – choć sam mam 24 lata – ale poza obrzydzeniem, oburzeniem i złością, wywołanymi przez takie 'wyczyny’ – czuję się lekko zdezorientowany. Przecież to niemal tak, jakby dać małemu dziecku nowoczesny karabin maszynowy, wpuścić do zatłoczonego centrum handlowego i pozwalać bez ograniczeń naciskać spust. Abstrahując już od jakiejkolwiek kontroli ze strony otoczenia (której w tym wypadku bez wątpienia zabrakło), czy taki człowiek nie ma hamulców (i bynajmniej nie chodzi tu o te tarczowe w samochodzie)?
Po drugie, działania policji – a raczej ich brak. Na filmie wyraźnie widać, jak szaleniec mija policyjny patrol, który akurat interweniował przy jakimś zdarzeniu, które wymagało uwagi. Czy policja nie ma radia, przez które mogliby wszcząć jakieś działania, mające na celu zatrzymanie takiego bandyty? Wygląda na to, iż prawdą jest, że policja woli łapać kierowców za brak gaśnicy w samochodzie – bo tych łatwiej zatrzymać.
Po trzecie, działania sądów (i policji także). Otóż domniemany kierowca BMW jest znany policji, ba – ma już na swoim koncie m.in. ucieczkę przed pościgiem, 'zwieńczoną’ rozbiciem samochodu. Czym zakończyła się tamta historia? Niczym (mając na uwadze ciężar wykroczeń, jakich dopuścił się ten mężczyzna). Muszę to powiedzieć głośno i stanowczo: uważam to za skandal i kpinę z tzw. wymiaru sprawiedliwości. Koleś jechał bez prawa jazdy. Przekroczył wszelkie możliwe ograniczenia prędkości, osiągając momentami ponad 200 km/h. Wymuszał pierwszeństwo, narażając na utratę zdrowia i życia innych użytkowników drogi. Uciekał przed policją. Teraz – urządził sobie Need for Speed w centrum Warszawy – i na wypisanie wszystkich wykroczeń nie starczy tu chyba miejsca. I co? I nic! W momencie takim, jak ten, żałuję, że nie mieszkam w bardziej cywilizowanym pod tymi względami kraju – przecież na zachodzie za takie coś dostałby mandat w wysokości kilku tysięcy euro, sprawę w sądzie i prawdopodobną odsiadkę. A u nas? Zapłaci i pojedzie dalej. Czy taki finał aby na pewno przystaje państwu, które chełpi się „doganianiem Europy Zachodniej” pod względem cywilizacyjnym?
Po czwarte, reakcja ludzi. Czytam sobie wypowiedzi forumowiczów i innych komentatorów w Internecie i własnym oczom nie wierzę. „Koleś ma jaja.” „Szacun dla niego.” „Wy nigdy tak nie pojedziecie.” „Zazdrościcie, brzuchate tatuśki w waszych kombiakach.” „Wielkie uznanie dla niego – owszem, jechał szybko, ale zero ryzyka.” To tylko niektóre z wypowiedzi. (I nie są to przejawy tzw. trollowania – bo na te jestem uczulony i wydaje mi się, że potrafię je identyfikować.) To ja się pytam: jakiego społeczeństwa się doczekaliśmy? Jakie wydarzenia, jakie wzorce sprawiły, że wyczyny takiego potencjalnego zabójcy spotykają się z aprobatą, wyrazami uznania i wcale nie odosobnionymi pomrukami zadowolenia? Całe szczęście, że pojawiały się też głosy przeciwne, przez które przemawiał rozsądek – ale sam fakt, że przytoczone przeze mnie wcześniej komentarze wystąpiły (i na dodatek dość licznie) sprawia, że mam coraz mniejszą ochotę na bycie częścią takiego społeczeństwa. Fakt, do zbyt wielu kontaktów z ludźmi nie mam okazji, więc może moje przekonania są staroświeckie i nieprzystające do dzisiejszych czasów i powszechnie akceptowanych norm – ale mam cichą nadzieję, że nie jestem z moimi poglądami sam.
„Zalila mi sie, ze to takie niebezpieczne miejsce i wiedziala, ze w koncu kogos potraci.”
Niczym oszukać przeznaczenie. :D
Taka krotka anegdota: Jechalem raz z kolega VW Golfem, zobaczył rowerzystow w odblaskowych kamizelkach z napisem Polska i zwolnil bo myslal, ze to Policja. Jak sie zorientował, to ich zwyzywał. No cóż na glupote nie ma rady, a szczegolnie na wlasna…
Sam tylko raz mialem spotkanie z autem. Paniusia lat moze 19 wyjezdzala z omurowanej posesji i niestety nie zdazylem wyhamowac, dodam, ze jechalem sciezka rowerowa. Zalila mi sie, ze to takie niebezpieczne miejsce i wiedziala, ze w koncu kogos potraci. Poradzilem jej, aby wyjezdzala z posesji powoli, to rowerzysta bedzie mial czas aby zareagowac : )
Tytułem zakończenia tematu z mojej strony, bo się zrobił trochę off-topic.
Aż się zmusiłem i obejrzałem swoją toyotę: 45 tys. km i nic nie widzę. Przyjrzałem się także innym autom, poza jednym co miał porysowane i brudne reflektory (wyglądały jakby stała w nich kiedyś woda) i też nie widzę tego problemu, więc nie wiem. W poprzednim aucie przejechałem 250 tys. km i też nic (poza jedną muchą, która się jakoś tam dostała i postanowiła sobie umrzeć ;-)). Z tym, że unikałem „super żarówek” o podniesionej sile świecenia i pilnuję na bieżąco czystości reflektorów (zawsze lepiej świecą, a i pewnie mniej się nagrzewają). BTW Focusy były znane z niestarannie zrobionych reflektorów, przednie szkło matowiało i żółkło pod wpływem słońca (!). Wystarczy się przejść po parkingach i sobie obejrzeć.
Ale wróćmy do rowerów: nie ta moc światła i wielkość, co samochodowe, no i coraz bardziej popularne są oświetlenia LED, lampka przeżyje rower (a na upartego i właściciela). Żywotność akumulatorków to dwa lata, idzie przeżyć. Krótko mówiąc: koszt użytkowania znikomy, nie widzę logicznego argumentu, żeby ich nie używać.
„Uważam, że podstawową cechą bezpiecznego rowerzysty powinna być zdolność do przewidywania sytuacji i myślenia za innych, a włączanie lampek albo zakładanie kasku indywidualną sprawą.”
Właśnie dlatego włączam światło; wolę pomyśleć za innych. :-)
I taki apel to innych rowerzystów: ustawcie sobie oświetlenie, snop światła powinien się kończyć maks. 10 metrów przed rowerem, nie oślepiajcie innych. Wieczorem jest to męczące.
Tak sobie przeczytałem ponownie wszystkie komentarze i odnoszę wrażenie, że żyję w innym świecie, bo w sąsiednim na ulicach jest wojna, gdzie trup (wśród rowerzystów) sieje się gęsto i trzeba się zbroić. ;-) W moim od dłuższego czasu (ponad rok) nawet nikt nie wymusił na mnie pierwszeństwa, czasem jedynie trafia się auto źle zaparkowane, ale na takich jest sposób.
Nie zgadzam się, że włączanie lampek jest w dzień potrzebne, chyba że we mgle albo dymie. Uważam, że podstawową cechą bezpiecznego rowerzysty powinna być zdolność do przewidywania sytuacji i myślenia za innych, a włączanie lampek albo zakładanie kasku indywidualną sprawą.
Samochodowe światła mijania nie są projektowane z myślą o używaniu ich przez 100% przebiegu, więc normalną rzeczą jest to, że w takich krajach jak Polska, szybciej się zużywają. Tu dużo zależy od modelu samochodu. Praktycznie niemożliwe jest spotkać Renault Clio, Toyotę Corollę albo Forda Focusa ze sprawnymi reflektorami. W przypadku tego pierwszego problemy zaczynają się już po 30 tys. km, kiedy pojawia się matowa plama w miejscu, gdzie unosi się powietrze nagrzane przez żarówkę. U mnie jeżdżą L-ki w tym modelu, więc widać to bardzo dobrze. To samo dotyczy policyjnych Kii, gdzie niektóre mają już w górnej części reflektorów czarny osad, a odbłyśnik w ogóle wyglądem nie przypomina lustra.
Co do świateł do jazdy dziennej, to od 2010 r. jest obowiązek montowania ich przez producenta w nowo zaprojektowanych samochodach, ale można je legalnie dezaktywować i jeździć na światłach mijania, a w zachodniej Europie bez żadnych świateł.