Napisanie kilku słów na ten temat od dawna chodziło mi po głowie. Jako, że najczęściej jeżdżę rowerem sam, pomyślałem, że warto trochę bardziej przyjrzeć się temu tematowi. Na pierwszy rzut oka wydaje się on banalny, ale zaraz zobaczysz, że wcale tak nie jest. Jazda rowerem daje wolność, przyjemność i radość. Można przeżywać to samemu, można z drugą osobą, można też w większej grupie osób. Ale dopiero z czasem przychodzą nam do głowy rzeczy, które na początku umykały. Bezpieczeństwo, dopasowanie rytmu jazdy, samotność i przesyt towarzystwem. To nie są życiowe dylematy, ale warto zastanowić się nad wszystkimi aspektami jazdy samemu i w grupie.
Jazda rowerem samemu jest mi najbliższa, wybacz więc, że mogę przedstawić ją w zbyt kolorowych barwach. Tutaj sprawa jest prosta, jesteś Ty, jest rower i droga przed Tobą. Wszystko jedno czy jest to wieczorna przejażdżka czy półroczny wyjazd – te trzy elementy zostają niezmienne. Samotna jazda ma sporo plusów, samemu ustala się tempo jazdy i miejsca postoju. Jest bardzo dużo czasu na przemyślenia, mi najwięcej tematów na bloga przyszło do głowy właśnie podczas jazdy rowerem. Jest bardzo dużo czasu na słuchanie podcastów, audiobooków, muzyki; oczywiście zachęcam do słuchania z niedużą głośnością i raczej na jednej słuchawce. Generalnie czasu dla siebie jest co niemiara, nie trzeba się o nikogo martwić, ani nikim zajmować.
Olbrzymim błogosławieństwem i przekleństwem zarazem jest fakt, że nie musimy się z nikim umawiać. Podejmujesz decyzję, że jedziesz i po prostu to robisz. Pewnym minusem bywa brak chęci i motywacji. Łatwiej zmobilizować się na umówioną przejażdżkę w grupie, niż samemu przełamać czasową niemoc. Na blogu pisałem już o motywowaniu się do jazdy na rowerze.
Niestety, plusy takiej jazdy, które docenia się podczas krótkich przejazdów, mogą stać się minusami podczas długich wypraw. Wszystko zależy od odporności psychicznej. Samotna dwutygodniowa jazda może być przygodą życia, ale dwumiesięczna może po pewnym czasie stać się męczącym koszmarem. Warto stopniowo zwiększać sobie dawki samotności, jeżeli planuje się daleki wyjazd. Do tego może dojść spadek motywacji. Odczuwają to zwłaszcza osoby, które trenują. Jadąc w grupie, czy nawet we dwie osoby łatwiej jest się motywować do „trzymania koła”.
Przed każdym wyjściem z domu warto również poinformować kogoś gdzie się jedzie. Przynajmniej określić kierunek. Dobrze jest też mieć naładowany telefon. Nie ma nic bardziej frustrującego niż rozładowany telefon w momencie gdy go najbardziej potrzeba.
Minusem jest też bezpieczeństwo roweru. Nie zawsze chce się samemu targać U-Locka, który potrafi ważyć 1,5 kilograma. W dwójkę jest łatwiej, można się nim podzielić na pół. Albo chociażby pilnowanie rowerów pod sklepem jest łatwiejsze. Ja jeżdżąc samemu zawsze wybieram takie sklepy, w których da się zostawić rower w ten sposób, żeby mieć go cały czas na oku. A jeżeli nie ma w okolicy takiego sklepu, to zakupy robię na stacjach benzynowych. Wiem, że nie jest to żadne zabezpieczenie, ale szczerze mówiąc, nie chce mi się targać ze sobą nic do przypinania roweru. Ryzyk-fizyk i do tego nie zachęcam.
Jazda w grupie to prawie całkowite przeciwieństwo samotnej jazdy. Oczywiście zarówno z jednej, jak i z drugiej można czerpać wiele przyjemności. W grupie zawsze jest raźniej i bezpieczniej, oczywiście jeżeli wszyscy mają trochę rozumu by przewidzieć różne sytuacje i potrafią jeździć tak, żeby nie wpaść na kogoś innego. Na dalszych wyjazdach łatwiej też podzielić sprzęt, jak choćby narzędzia czy namioty, choć i tak warto by każdy miał ze sobą pompkę i łatki. Jeżeli zdarzy się, że się rozdzielicie, nie może być takiej sytuacji, że jakaś grupka zostanie bez tych akcesoriów.
Największym wyzwaniem jazdy w grupie, czy nawet w parze może być dopasowanie do siebie tempa. Na krótkiej przejażdżce nie ma to większego znaczenia, ale dobrze wiem, że na dłuższej trasie dopasowanie do siebie to podstawa. Jadąc dużo, dużo, dużo wolniej niż swoje normalne tempo, wiele osób zaczyna się niesamowicie męczyć. Zresztą spróbujcie jechać przez godzinę z prędkością o 10 km/h mniejszą niż zawsze, gwarantuję, że będzie Was ciągnęło do szybszej jazdy. Jadąc w grupie jest również ryzyko, że ktoś się szybciej zmęczy, przeforsuje, zniechęci, przegrzeje, odwodni, bo zapomni o regularnym piciu.
Kilka ładnych lat temu byłem na rowerowym wyjeździe, gdzie podzieliliśmy się na dwie grupy. Jedna trzymała tempo 15-18 km/h, druga 22-25 km/h i to był strzał w dziesiątkę. Oczywiście kilka osób nie miałoby nic przeciwko, gdyby powstała grupa jadąca 26-30 km/h, ale było ich wtedy tylko kilka i ostatecznie nie powstała taka ekipa.
Plusem jazdy grupowej jest możliwość zmniejszania oporu generowanego przez wiatr. Jadąc nawet w prostej kolumnie, gdy mamy pod wiatr, warto schować się za pierwszą osobą, oczywiście trzymając bezpieczny dystans by zmniejszyć opór powietrza. Nie muszę chyba dodawać, że trzeba co jakiś czas zmieniać prowadzącego :) Jadąc w pojedynkę walczyć z wiatrem będzie trzeba samotnie niestety.
Jadąc samemu wystarczy, że zniesie się własne towarzystwo, w grupie jest już trudniej. Zwłaszcza dużej grupie. Warto wyznaczyć „kierownika/kierowników” wycieczki/wyjazdu, choć często wyłaniają się oni sami. Nie chodzi o osobę, która będzie poganiać tych, którzy jadą wolniej ;) ale o osobę, która w razie dylematów którędy jechać, gdzie spać, co robić, będzie podejmowała decyzje i postara się rozwiązać konflikty, które mogą się pojawić.
Jak widzisz wszystko ma swoje plusy i minusy. Nie można jednoznacznie powiedzieć, która forma jest lepsza, ale każdy ma swoje indywidualne preferencje. A Ty? Wolisz jeździć solo, w parze czy w większej grupie?
W zasadzie od dziecka jeżdżę sam. Jakoś nie było z kim? Może nie jeżdżę daleko, tak na jeden dzień, rano wyjechać, popołudniu wrócić… Za to nawet jak zaplanuję jakąś trasę, a potem źle skręcę, albo zwyczajnie chcę zobaczyć dokąd tamtędy dojadę, to zmieniam trasę i nikt nie marudzi :) Czasami jednak chciałbym z kimś drugim, jakoś wielkie grupy mnie nie ciągną.
Zwykle jeżdżę solo bo tak łatwiej i można odreagować po stresującym dniu w pracy ale wtedy robię krótsza trasę. Czasem jeżdżę z kolegą, którego znam od ponad 17 lat i wtedy znikam na cały dzien bo prawie zawsze nogi niosą nas dalej niż zakładaliśmy na początku :)
Ja swoją przygodę z rowerem na poważnie zaczęłam w tym roku i podróżuje sama.
Solo, wtedy nie musisz się liczyć z czyimiś humorami ;-)
Tylko i wyłącznie samemu. Niejednokrotnie ktoś proponował mi wspólne jeżdżenie, ale wtedy zawsze odpowiadam, że jestem samotnym wilkiem. I pomimo tego, że jazda choćby w dwójkę jest znacznie bezpieczniejsza to zdania raczej nie zmienię.
Mnie podczas jazdy samemu najbardziej przejmuje myśl, o tym że coś może mi się stać, dlatego podstawą jest poinformowanie gdzie wybieramy się. Dziś w dobie smartfonów wspomóc się można też aplikacjami, które na bieżąco informują o naszej pozycji, polecam Glympse:
https://play.google.com/store/apps/details?id=com.glympse.android.glympseexpress&hl=pl
Oczywiście, że w towarzystwie:) Dwa lata temu pojechałam z Chłopakiem rowerem do Paryża. To była nasza pierwsza dalsza trasa i było genialnie – można się na godzinkę, dwie oddalić od siebie na kilkadziesiąt metrów i jechać w samotności, gdy jest taka potrzeba, ale zawsze jak już pobędziemy sami ze sobą, to jest się do kogo odezwać, uśmiechnąć, przytulić:) Nasza podróż trwała 24 dni plus tydzień w stolicy Francji – miesiąc 24h na dobę razem to niezłe wyzwanie, ale można potraktować to jako sprawdzian:P Wydaje mi się także, że do pełnego czerpania radości z jazdy, pięknych widoków oraz przygód, którymi taki wyjazd jest naszpilkowany, trzeba z kimś tę radość dzielić – inaczej nie jest pełna. Widząc tę samą przygodę w oczach drugiej osoby, czuć pełne zespolenie, jedność – upewniamy się, że to się dzieje naprawdę, tu i teraz.
A co do podziału sprzętu, to… cóż… namiot i cięższe przedmioty na szczęście wiózł Chłopak;)
Solo do 100km w jeden dzień. W małej, dobranej grupie (do 5 osób) na wycieczkach wielodniowych. Ale tego nie praktykuję od 30 lat. Czasem grupce 2-3 osobowej na szybkich wycieczkach, by dawać zmiany, ale tu trzeba się dobrać bardzo dobrze, żeby nie marudzić, że inni się wloką (bo tempo należy dostosować do najwolniejszego), ani nie opóźniać innych. trzeba dobrać takich ludzi, którzy zaakceptują twoją niska prędkość, takich, których gorszą dyspozycję ty zaakceptujesz. A i tak 90% jazd obecnie to solo. Dawnymi laty, to 50% było we dwóch.
Samemu człowiek się bardziej męczy, bo w grupie:
a) jedziesz na kole za lepszymi i nie męczysz się wcale
b) zwalniasz i dopasowujesz się do możliwości gorszych i też się nie męczysz, nawet gdy prowadzisz.
c) zawsze chwilę pogadasz, a wtedy się nie pędzi.
Też często jeżdżę sam. Zawsze dla bezpieczenstwa używam aplikacji na telefon, która wykrywając brak ruchu wysyła pod ustalony nr tel. sms z linijek i danymi GPS gdzie leżę. SOS Sport na Androida. Polecam
Ale to za każdym razem jak zrobisz sobie przerwę, to wysyła SMS-a? :)
Można ustawić sobie czas „nieruszania się” po jakim najpierw uruchamiany jest alarm (aby wezwać pomoc osób w pobliżu), a następnie po pewnym czasie (który też można ustawić) jest wysyłany SMS. Czyli jak zatrzymujesz się na chwilę a mimo to alarm się aktywuje to ma się jeszcze czas na reakcje – wielki czerwony przycisk – aby nie wysyłało sms-a. Aplikację można włączać/wyłączać z widgetu na pulpicie, więc jeżeli robi się przerwę, klikamy i z głowy – apka nie działa. Jak ruszamy, klikamy i działa. Ta apka ma wersję darmową, która nie wysyła linka do mapy google, a jedynie koordynaty GPS. Tutaj link: .
Można ustawić, czy aplikacja ma wykrywać ruch na podstawie tego czy telefon się rusza (akcelerometr) lub na podstawie GPS (widoczność nieba musi być zapewniona). Można również ustawić jak duże wstrząsy mają być wykrywane.
solistów tutaj dostatek :-), to ja też dopiszę od siebie..odjeżdżam razem ze swoim uni evo w wymiar skrojony na naszą wyobraźnię.. co nie znaczy ,że nie lubię dobranego duetu ;)
Życie na rowerze nie różni się zasadniczo od życia poza rowerem. Aż głupio to pisać. Jeśli są jakieś zasady, to następujące. Indywidualnie zawsze lepiej umawiać się „ze sobą” na krótsze i regularne dystanse, w szczególności, jeśli to my się denerwujemy, gdy ktoś nie zdąża lub nie przyjeżdża po umówieniu się.
Świetnie, jeśli jest osoba, która nas wyciągnie w sytuacji braku motywacji, ale to się niestety nie zdarza na co dzień (tu pewnie generalnie trzeba by odesłać do starszego wpisu Autora o motywacji do jazdy). Nie ma nic za darmo – ani na zawsze. W grupie trzeba się odpowiednio zmierzyć w z własnymi oczekiwaniami wobec temperamentów członków grupy (zwykle, niestety, decyduje ogniwo najsłabsze – czyli patrz zdanie pierwsze). Nie można nigdy zapominać o zapytaniu zawczasu siebie samego, czy na pewno z tą grupą chcemy jechać (jeśli nie, można przecież zawsze odmówić).
Doświadczenie podpowiada także, że czasami dobrze awansem mieć w pamięci trasę, jaką planuje się w grupie pokonać, gdyż to pozwala wiele przewidzieć, nie mówiąc już o tym, że w ostateczności można wtedy nawet pod byle pretekstem oderwać się od grupy i powrócić w innym miejscu trasy, jeśli już nie wytrzymujemy.
A generalnie to niczego nie należy traktować zbyt poważnie. Poza obietnicami, które sami komuś złożymy. A to tylko dowodzi prawdziwości pierwszego zdania w tym wpisie. Pozdrawiam Autora.
zdecydowanie solo i długie i krótkie trasy.w trakcie jazdy zmieniam decyzję o kierunku, odkrywam nowe i staram się urozmaicić jakoś jazdę. w grupie trzeba konsultacji i takie tam przepychanki :) wolę samotnie.pozdr