Temat wyjazdu w północno-wschodnie rejony Polski, chodził mi po głowie już od jakiegoś czasu. Na Podlasiu i Mazurach nie byłem dobre dziesięć lat, w końcu nadszedł czas, aby tam wrócić. Praktycznie z dnia na dzień wyznaczyłem trasę, zaklepałem noclegi, założyłem CX Compy i spakowałem sakwy. Dołożenie prawie dziesięciu kilogramów na tył mojego roweru, nie należało do największych przyjemności – ale jak się później okazało, nie wziąłem praktycznie nic nadprogramowego poza bluzą.
Tu muszę pochwalić stronę vagonWEB, dzięki której udało mi się znaleźć takie pociągi, na których mi zależało. Wiecie, jeżeli jedzie się w grupce, można szybko i łatwo wsiąść do dowolnego pociągu. Nawet do tych, w których drzwi są cholernie wąskie i wchodzi się po stromych schodkach. Gdy jedzie się samemu – nie jest to ani wygodne, ani przyjemne. Pewnie, można sobie poradzić, a pociąg bez nas nie odjedzie, ale po co się specjalnie męczyć?
Dlatego celowałem w połączenia, na których jeżdżą odnowione albo nowe składy, takie jak Pesa Dart na zdjęciu powyżej. Wsiada się bardzo wygodnie, a w środku są niezłe miejsca do powieszenia rowerów.
W każdym razie dzięki vagonWEB namierzyłem fajne pociągi (wystarczy wpisać numer pociągu z wyszukiwarki PKP) i ruszyłem z Łodzi do Białegostoku, z przesiadką w Warszawie.
Tuż koło dworca w Białym, minął mnie Jelcz RTO 043, popularnie nazywany Ogórkiem. Przez chwilę myślałem, że tak wyglądają tu wszystkie autobusy. Ale okazało się, że niestety nie, a ten jest jedynym zabytkowym egzemplarzem na ulicach.
Szybki przejazd przez Rynek Kościuszki.
I dotarłem do Pałacu Branickich, który znajduje się całkiem blisko dworca. Od razu uprzedzę – nie przepadam za zwiedzaniem i spędzaniem nadmiernej ilości czasu w takich miejscach. A tym bardziej, że miałem tego dnia do przejechania 120 km, a była już godzina 14, ruszyłem dalej.
O Green Velo napiszę jeszcze później. Na jej ślady trafiłem kilka razy i prawie zawsze byłem z tego faktu bardzo zadowolony. Tak powinna wyglądać każda większa droga w Polsce! Okej, szerokie pobocze by wystarczyło, ale taka asfaltowa wstążka jest jeszcze lepsza. W miejscach, gdzie była tylko droga – rowerzystów nie było praktycznie wcale. Ale tam, gdzie można było pojechać rowerówką, co chwila kogoś mijałem. I to nie tylko turystów, ale także lokalsów. Od razu widać, że takie drogi są BARDZO potrzebne.
fot. Chwiedka (Wikimedia)
Kawałek za Białymstokiem mijam monaster z XV wieku w Supraślu. Bardzo ciekawie się prezentuje.
A to znak, który witał mnie przy wjeździe do Puszczy Knyszyńskiej. Trafiłem na niego w Kopnej Górze. Jadąc rowerem, wolałbym jednak przyspieszyć widząc wilki :) Na pierwszym postoju w tej puszczy zaatakował mnie rój (tak się to nazywa) komarów. Musiałem po kilku minutach uciekać, ale na całe szczęście nigdzie później nie spotkałem już takich ilości w jednym miejscu.
Bardzo podobała mi się podlaska zabudowa wsi. W wielu miejscach można spotkać tego typu drewniane domy. I one są w naprawdę świetnym stanie! Widać, że ludzie o nie dbają i niektóre miejsca wyglądały jak z obrazka.
Do Augustowa, gdzie miałem pierwszy nocleg jechałem nie tylko asfaltem. Przez dobre trzydzieści kilometrów moja trasa wiodła przez pola, łąki i lasy. Trochę źle to skalkulowałem, bo ostatnie dziesięć kilometrów jechałem po ciemku. Na szczęście znów trafiłem na Green Velo prowadzącą wzdłuż głównej drogi. A zatrzymałem się w świetnym miejscu – hotelu Villa MB.
A tu już kanał Augustowski, który mijałem kolejnego dnia. Fajnie byłoby położyć się i poleżeć nad wodą, ale nie było lekko – musiałem jechać :)
No i właśnie. Takie pobocze wystarczy, aby dało się jechać całkiem przyjemnie (jak na tyle samochodów obok). Niestety, nie zawsze byłem w stanie ominąć bardziej ruchliwe drogi. Na Podlasiu czy Mazurach zazwyczaj albo jedzie się taką asfaltówką, albo kluczy gdzieś przez wioski, drogami o różnej jakości.
A to stare koszary wojskowe na wjeździe do Suwałk. Teren chyba jest na sprzedaż, więc jeżeli jest jakiś chętny… :)
Gdzieś za Suwałkami wjechałem w krzaki, aby nagrać odcinek o tym, jak bronić się przed bezpańskimi psami. Gdy wracałem do głównej drogi, nad moją głową krążył szybowiec. I robił to coraz niżej i niżej. W pewnym momencie wylądował w pozycji, którą widzicie na zdjęciu. Okazało się, że to zawodnik Szybowcowych Mistrzostw Świata, które odbywały się na Litwie. Pomogłem mu ściągnąć maszynę z drogi i ruszyłem dalej.
Moim celem drugiej dnia były Wiżajny. Oczywiście pamiętałem, że w tych rejonach jest sporo zjazdów i podjazdów. Ale kilka kilometrów przed Wiżajnami była ich kumulacja :) Do tego, jeszcze w Suwałkach, zjadłem obiad, po którym nie byłem zupełnie głodny. No i zapomniałem, żeby co jakiś czas zjeść kawałek czekolady, którą traktuję jako zapasy węglowodanów na trasie.
I pięć kilometrów przed końcem trasy, całkowicie odcięło mi prąd. Siedziałem przy tym klimatycznym budynku, rozprostowywałem kości i napychałem się ciastkami. Pomogło :) Po dwudziestu minutach mogłem jechać dalej.
W Wiżajnach miałem się gdzie zregenerować. Miejscówka, w której spałem (Kalinka), była nad samym jeziorem (kto by pomyślał) Wiżajny. Było typowo agroturystycznie, czyli cisza, spokój, pyszne śniadanie i czas na odpoczynek.
Ale super długo nie odpoczywałem. Z różnych logistycznych względów, wyznaczyłem sobie na trzeci dzień trasę o długości 150 kilometrów. A jak widzicie na zdjęciu powyżej, do płaskich nie należała (choć i tak nie było już tak źle, jak poprzedniego dnia).
Kilka kilometrów od Wiżajn znajduje się trójstyk granic Polski, Litwy i Rosji. Tuż obok mieszka kolekcjoner słupków granicznych :)
Na trójstyku znajdziecie taki właśnie postument. Co ciekawe, stoi on DOKŁADNIE w miejscu przecięcia się granic. Po polskiej i litewskiej stronie można spokojnie spacerować. A na rosyjską część kostki wokół tego znaku nie można wchodzić. Pachnie to trochę Bareją :) Ja oczywiście na rosyjskiej ziemi nogi nie postawiłem. Co to, to nie, nawet przypadkiem ;) Ponoć rosyjska Służba Graniczna śledzi wpisy w mediach społecznościowych i wystawia mandaty. Tak więc to nie byłem ja!
Mijając trójstyk, wjeżdża się do województwa warmińsko-mazurskiego. Zaczynają się tu tereny, które przed wojną należały do Prus Wschodnich. Dlatego spotyka się tu tyle wiosek, na których nazwach można sobie połamać język :) Kiekskiejmy to po prostu spolszczone Kögskehmen.
Będąc w tych rejonach, nie można nie zajrzeć do mostów w Stańczykach. Bardzo fajne miejsce, tam też nagrałem odcinek, który niebawem pojawi się na kanale Rowerowych Porad. Jedyne co mi się nie podobało, to najazd „Januszy”. Panowie w klapkach, wydzierający się przez cały teren do swoich żon, czy kobiety nawołujące do swoich dzieci z przerażeniem w głosie. Ja jednak wolę ciszę i spokój takich miejsc.
Taką fajną wieżę ciśnień można zobaczyć w Gołdapi (nadal nie mogę się przyzwyczaić, że Gołdap jest rodzaju żeńskiego, a nie męskiego jak kiedyś myślałem). Można też wejść na górę, aby podziwiać widoki. Niestety tu wychodzi wada moich sakw – nie da się ich zabezpieczyć przed kradzieżą. Chyba, że Wy macie swoje patenty. Z rowerem nie byłoby problemu, bo zabrałem ze sobą U-Locka. Natomiast z sakwami zawsze mam ten sam kłopot.
Mogę też powiedzieć, że piekło zamarzło. Zacząłem zastanawiać się nad zakupem stopki :) Ale tylko, żeby zakładać ją na wyjazdy! Zaczęło mnie wkurzać szukanie punktów, o które mogę oprzeć rower. Dawałem sobie radę, jak widać na zdjęciu. Ale jakoś to przeboleję i będę montował stopkę od czasu do czasu.
To może teraz dwa zdania o Green Velo. Trafiałem na jej odcinki od czasu do czasu, tak więc nie jest to ocena ani całej trasy, ani nawet jej odcinka podlasko-mazurskiego. Po prostu napiszę o tym, co spotkałem. Przez wiele kilometrów GV wije się asfaltem wzdłuż głównych dróg. I bardzo dobrze! Tak jak pisałem wcześniej, korzystają z niej nie tylko turyści, ale także lokalny ruch. Na zdjęciu powyżej widzicie gruntowy odcinek, który był bardzo dobrze przygotowany, nawierzchnia odpowiednio ubita i jechało mi się po niej naprawdę wygodnie.
Co jakiś czas trafiałem na MOR-y, czyli Miejsca Obsługi Rowerzystów. Bardzo fajny pomysł, choć przydałoby się, aby wszędzie były toitoie. Tu akurat był, stylowo obudowany drewnianą budką :)
Na GV można trafić także na takie miejsca. Stamtąd też nie chciało mi się już jechać dalej. Najchętniej spędziłbym na tych mokradłach cały dzień.
Ale jest też łyżka dziegciu, w tej beczułce miodu. Na odcinku między Baniami Mazurskimi, a Węgorzewem przestało być fajnie. Drogi wysypane były żwirkiem, który leżał sobie luźno. I jazda po takiej nawierzchni niestety nie należała do przyjemności. Nie szło się na tym rozpędzić w żaden sposób. Sytuację trochę ratowały pasy wyjeżdżone przez samochody (był tam dopuszczony lokalny ruch z ograniczeniem prędkości do 20 km/h). Tak czy owak, przydałby się tam bardzo przejazd walca, który doprowadzi ten odcinek do odpowiedniego stanu. Na razie bardzo, bardzo źle go wspominam.
Następny przystanek miałem pod Muzeum Tradycji Kolejowej w Węgorzewie.
I pod wiatrakiem z XIX wieku w Starej Różance.
Wreszcie udało mi się dotrzeć na nocleg. W zasadzie przyjechałem w momencie gdy zrobiło się ciemno. Gdybyście kiedyś mieli ochotę wybrać się do przepięknego, klimatycznego miejsca, polecam Wam Impuls w Pilcu. W starym, pruskim domu, przemiła holenderska właścicielka urządziła gospodarstwo agroturystyczne. Można się tam poczuć jak na wakacjach u prababci, tak stary jest ten dom :)
Bardzo dobrze wspominam to miejsce, może poza dojazdem. Jadąc od Kętrzyna, nie pojechałem na Św. Lipkę, tylko skróciłem trochę drogę jadąc na Mrągowo, a potem gruntową drogą na Pilec. No właśnie, gruntową… okoliczni mieszkańcy tak jakoś dziwnie na mnie patrzyli, gdy skręcałem w tę drogę. Wyjeżdżający olbrzymi traktor z tej drogi też nie dał mi nic do myślenia. Tak więc śmiało ruszyłem przed siebie, by po chwili wpakować się na wyłożoną kamieniami drogę dojazdową do pól. Nie zniechęciło mnie to, trzymałem się skraju drogi i jakoś jechałem. Robiło się coraz ciemniej, a droga z kamieniami skończyła się. Zastąpiły ją wyjeżdżone przez ciągniki koleiny i głębokie kałuże. No cóż, te ostatnie 5 kilometrów, to była prawdziwa szkoła rowerowego życia.
A to zabudowania za miejscem, w którym spałem. Typowa dla tych rejonów czerwona cegła, skrzyżowana z kamieniami. Takich budynków jest w tych okolicach naprawdę sporo.
Ostatniego dnia, niestety musiałem zebrać się dość wcześnie. Przepyszne śniadanie, z najlepszym miodem od lokalnego pszczelarza, jaki w życiu jadłem i w drogę. O 13:30 miałem pociąg z Olsztyna i musiałem na niego zdążyć.
Droga przebiegła mi spokojnie. Bardzo podobało mi się to, że przez dłuższy czas, wzdłuż trasy nr 16 szła równolegle asfaltowa droga, którą w spokoju mogłem zbliżyć się do Olsztyna.
Cóż, takie spontaniczne wyjazdy są najlepsze. Odpocząłem psychicznie (fizycznie trochę mniej, ale nie narzekam), oderwałem się na kilka dni od wszystkiego, naładowałem akumulatory. I już myślę o kolejnej trasie :)
Piękny szlak. Zdjęcia niektóre są mi znajome chociażby Augustów, Wiżajny, Stańczyki, Węgorzewo. Wcześniej wybierałam stacjonarnie miejscowości i kwaterę z możliwością wypożyczenia roweru i realizowałam wcześniej przygotowane w domu szlaki rowerowe wokół tych miejscowości w promieniu 25 km. W ten sposób praktycznie zwiedziłam najważniejsze miejsca na Mazurach. Częściowo jechałam pięknie przygotowanym szlakiem Green Velo. Fajnie by było w ogólne nim przejechać w całości. Kto wie? Tych wyjazdów był jeden mankament, że za każdym razem jechałam na cudzym niedoskonałym rowerze, gdzie przytrafiały się różne przygody np. urwała się stopka i należało znaleźć serwis i dokonać naprawy, innym razem oberwał się koszyk i w święto należało na gwałt znaleźć kogoś kto zechce usunąć usterkę, bo przecież wstyd komuś oddać taki zepsuty rower :). Nie ma jak jazda na swoim rowerze! Wojaże rowerowe z jednego punktu mają wielki plus, bo jeździ się bez obciążenia. Jazda jest lżejsza i nie trzeba pilnować bagażu:). Pozdrawiam i życzę dożo udanych tras oraz ich opisów. Miło się czyta :).
Super opis.. :)
Porady praktyczne o szlaku Green Velo, zapraszam :) –> http://fotografia-prania.blogspot.com/2017/07/green-velo-porady-praktyczne.html
Fajnie że odwiedziłeś Podlasie :) Myślę że przejeżdżałeś również przez Dąbrowę Białostocką,jeśli byłeś w Suchodolinie i miejscowości Jastrzębna :)
Już był o tym komentarz, ale powtórzę – nowoczesne pociągi mają koszmarnie mało miejsca na rower, czy bagaż. I nie tylko Intersity, ale także ŁKA. A wieszanie roweru jest kompletną pomyłką, gdy masz sakwy, gdy ktoś ma koszyk z przodu, gdy po prostu jest trochę starszy czy słabszy fizycznie. Uwielbiałem dawne tzw. „jednostki”, gdzie miejsca na postawienie roweru czy dużego bagażu było w bród. Tylko koszmarnie było wejść z rowerem obciążonym sakwami, gdy peron był nisko….
Podlasie pamiętam sprzed lat. Głównie królowały na nim piachy (głębokie piachy) lub kocie łby. Nie wiem, co było gorsze. Teraz, jak widzę, diametralnie się to zmieniło na korzyść :-). Jestem ciekaw, jak reagują ludzie w gospodarstwach agroturystycznych na informację, że przyjeżdżasz sam i to na jeden nocleg? Odmawiają, windują ceny? Mnie ten problem najbardziej zniechęca do samotnego podróżowania.
Jak gdzieś dalej, to wolę w 2 lub 3 osoby, zawsze w trakcie jazdy pojawi się nowy pomysł, gdzie zboczyć z trasy. Jest raźniej.
U mnie nie było najmniejszego problemu. Noclegi rezerwowałem przez booking i nie było żadnych niespodzianek :)
Piękne te nasze wschodnie tereny. Fakt faktem, jakoś ludzie wolą na wyjazdy północ i południe, a wschód to bardziej kojarzy się z wycieczkami starszych osób chcących zobaczyć zabytkowe kościoły. Jeszcze rowerem pozwiedzać sobie takie rejony… Nawet nie przypuszczałam, że jest tam aż tak fajnie. Na następne wakacje mam już więc plany :)
No to prawie się spotkaliśmy. Ja w długi weekend również startowałem z Łodzi i kręciłem na Podlasiu. Z Łap k/Białegostoku przez Suraż i czerwonym Podlaskim Szlakiem Bocianim, wzdłuż Narwi do Zalewu Siemiontowskiego. Dalej pętelka po Puszczy Białowieskiej z Białowieżą. A dalej żółtym Szlakiem Tatarskim, wzdłuż granicy z Białorusią do meczetu w Kruszynianach. Z Kruszynian przez Królowy Most do Supraśli i zakończyłem wycieczkę w Białymstoku. Noclegi pod namiotem na polach i na dziko. Trasy w 60% szutrowe. Odcinek wzdłuż granicy i z Kruszynian do Królowy Most ciężki. Albo luźne szutry a momentami nawet piaski albo „tarka” ciągnąca się dziesiątkami kilometrów albo „kocie łby” we wioskach. Dostaliśmy w skórę tego dnia.
Nie podzielam Twoich zachwytów nowymi Pesami Dart. Owszem wygodne, ciche, nowoczesne, ale miejsca na rowery tylko dwa na wagon i to pod warunkiem, że nikt nie położy tam walizek i wózków dziecinnych bo to, to samo miejsce. Drogę powrotną spędziłem na stojąco w korytarzy trzymając właśnie rowery. Zresztą tradycyjnie wszelkie uszkodzenia lakieru roweru powstały właśnie w pociągu a nie w podróży. Brakuje w tych składach modułu do przewozu rowerów i innych wielkogabarytów.
Bardzo fajna trasa :) A jeżeli chodzi o pociągi, to masz rację, przydałoby się trochę więcej miejsc rowerowych, albo po prostu jeden wagon z dużą ilością miejsc na rowery. Ale z drugiej strony Intercity nie pozwalało mi kupić biletu na rower, na pociąg gdzie już były wykupione te miejsca. Kupiłem na następny i jechałem praktycznie sam w wagonie :)
Witam,
Chyba napiszę nie w temacie, ale czy mogę liczyć na pomoc w doborze ramy roweru? Rower Author Solution 2016 27,5”, mam 185 cm wzrostu i 89cm długość nogi wewnętrznej i zdaje się że jestem pomiędzy rozmiarami 19” i 21”, przelicznik Authora też tak pokazuje. Na stronie głównej Authora są wszystkie dane rozmiarowe roweru. Z góry dzięki za pomoc;)
Ano nie w temacie, bo o rozmiarach ram jest cały wpis tutaj: https://roweroweporady.pl/rozmiar-ramy-rowerowej/
Jeżeli masz dylemat, który rozmiar ramy wybrać, to najlepszym sposobem będzie wycieczka do sklepu i przymierzenie się do tego roweru w dwóch rozmiarach. Zapewne okaże się, że oba Ci pasują, ale na jednym z nich będziesz po prostu czuł się lepiej.
Wiem, wiem, sorry, nie zauważyłem, że komentarze są rozwijane i zraziłem się że ostatni komentarz w tamtym wpisie jest sprzed dwóch lat(tak mi się wydawało;)). Właśnie przeszukałem okolicę i nie udało mi się przymierzyć w sklepie, mieszkam w takim miejscu że nie mam za bardzo takiej możliwości (jeden marny sklep rowerowy z rowerami Authora-mieli jakieś stare modele i to na kołach 26), więc pozostaje zamówić z internetu. Wydaje mi się że wezmą 21”, ale martwi mnie efektywna długość górnej rury która ma 635mm. Myślisz, że może być z tym problem? Dodam, że mam dość długie ręce.
Hej! jest na wszystko rada. Kupujesz mostek dłuższy lub krótszy z regulowaną wysokością lub nie. W dobrym sklepie doradzą profesjonalnie. Sprzedawca powinien wszystko doradzić. Koszt ok. 50-100zł i masz komfort śmigania.
Tym bym się nie przejmował. Tak jak pisze BajkaFun, można to zniwelować (w pewnym zakresie) wymianą mostka czy np. skróceniem kierownicy. Oczywiście jeżeli ktoś nie trafi z rozmiarem, to już się z tym wiele nie zrobi. Ale na moje oko 21″ też będzie Ci pasować. Sam Author podaje, że obie ramy będą na Ciebie okej, a która bardziej to już zależy od Twoich preferencji czy wolisz bardziej sportową pozycję (19″) czy ciut bardziej wyluzowaną (21″).
Dzięki za rady;) Mam starego authora (bardzo starego- model dallas:P) w wersji cross i rozmiarze 20” i długość rury podsiodłowej wynosi około 500mm, a żeby móc rozprostować nogi (i tak nie całkowicie) naciskając na pedały siodełko musie być wysunięte na maksa, z tym że wtedy nie mogę już podnieść kierownicy i mam taką pozycję, że ciężar idzie na ręce przez co bolą po jakimś czasie. Myślicie, że to tez może być miarodajne? Jak się ma rozmiar crossa do mtb? 20” cross to jak 19” mtb mniej więcej?
Kiedyś geometria rowerów była ciut inna. W każdym razie 20″ w crossie, to mniej więcej 18″ w rowerze z kołami 27.5″. Ale to ciężko tak jednoznacznie porównać.
Nie rozumiem tylko czemu ramy crossowe powinny być większe skoro długość rurki podsiodłowej jest taka sama w 20” crossie i mtb. Przecież skoro ten parametr jest taki sam, to znaczy że odległość pedałów jest taka sama, czy się mylę (wartość fizyczna jest przecież taka sama, może korby są inne?)?
Różnica tkwi m.in. w długości górnej rury ramy, która w rowerze crossowym będzie w takim przypadku dłuższa. Długość pionowej rurki jest pewnym parametrem wyjściowym, ale ona nam niewiele mówi, bo siodełko przecież zawsze można ustawić wyżej lub niżej.
To tak jakbyś zamawiał garnitur u krawca przez internet.
Bajka sprawa taka podróż. Pozazdrościć. :)
W grupie przyjemniej, ale czy na pewno lepiej??
Są plusy i minusy. I nie mówiłbym czy gorzej czy lepiej. Każdy po prostu woli co innego. Pisałem o tym zresztą tutaj: https://roweroweporady.pl/rowerem-samemu-czy-w-grupie/
Mmmmm, dworzec w Węgorzewie… mam dzikie wspomnienia… duuuuuuźio błota… to co tygryski lubią najbardziej!
Po za tym trasa zacna choć jak dla mnie to brakowało by mi chaszczingu. I z tego co napisałeś wnioskuję, że rower turystyczny da sobie swobodnie radę skoro już jest Green Velo i dobrej jakości ścieżki rowerowe. Korci mnie wyprawa w tamte strony na tłuścioszku w wersji minimal z pomijaniem co niektórych atrakcji wymysłu cywilizacji trafiając w takie klimatyczne miejsca jak to ze zdjęcia mokradeł. Co do roju komarów dobrym patentem jest zakup moskitiery, takiej niewielkiej, zakładanej na głowę. Cena w granicach 15 zeta. Nie trzeba wówczas owijać się dookoła szmatą wyciętą ze starego namiotu i wygląda się Pro pod warunkiem, że nie zakładamy tego na kask lecz na kapelusz, zwłaszcza w kolorze oliwki, :)) lub na czapeczkę z daszkiem. Co do pozostawiania sakw to najlepiej pod opieką miłej pani, najlepiej starszej bo młodych trochę bym się obawiał / zonk / – tabliczka dobrej czekolady nie raz uratowała mnie przed dylematem jak zwiedzać nie targając ze sobą sakw.
Jeżeli jedzie się z sakwami, błoto czy chaszcze nie są zbytnio wskazane, uwierz mi :) Mi pięć kilometrów po kamienistej drodze + błotnistych odcinkach wyjeżdżonych przez traktory wystarczyło.
Ale na fatbiku, bez sakw, to zupełnie inna rozmowa :)
Święte słowa z tym błotem. W tym roku wraz z żoną i 2 dzieci (4 i 6 lat – sześciolatek jechał sam na swoim 20″ rowerze) wybraliśmy się spontanicznie na pierwszą naszą rowerową wyprawę na Mazury właśnie (tygodniowa objazdówka). Odcinki dzienne oczywiście dopasowaliśmy do możliwości sześciolatka. Wyjeżdżając z Mrągowa postanowiliśmy wybrać się „krótszą” trasą a mianowicie szlakiem pieszym wzdłuż wschodniego brzegu jeziora Czarnego. To była masakra (czarny szlak pieszy): błoto, kałuże, chaszcze. A do tego wszystkiego załadowany na full rower z sakwami a na drugim czterolatka w foteliku. To była godzina i 10 minut walki – ale daliśmy radę. Choć na zdjęciach wygląda to na prawdę hardcorowo. Budujące było jednak podejście mojego 6 letniego syna ze stwierdzeniem „wierzę, że dam radę” walczył dzielnie. I co ciekawe im trudniejsze były warunki tym bardziej był zawzięty.
No ale w przyszłym roku (tak, zaraziliśmy się takimi wakacjami) musimy dokładniej zaplanować trasę.
Pozdrawiam
Piotr
Jeżeli Białystok nie jest na Podlasiu, to gdzie? :)
Tomkowi coś się pomyliło.
Białystok , Supraśl jest akurat w Podlesiu właściwym. Potem byłeś na Suwalszczyźnie a skończyłeś wycieczkę na Mazurach
na Warmii jak juz, bo Olsztyn to jej srodek . Jak juz chcemy byc tak dokladni i pouczac ludzi :)
Rzeczywiście, Windows Phone kiepsko się sprawdza na blogu, nie doczytałem ostatniej linijki :)
Wielka szkoda, że wcześniej nie podrzuciłeś trasy, na bank miałbyś w kilku miejscach towarzystwo ;) sam z miłą chęcią potowarzyszyłbym na części pierwszego etapu z Białegostoku, przynajmniej do Supraśla, może kawałek dalej.
Hej, zdecydowanie bardziej wolę jeździć sam. Gdzieś posiedzieć przez chwilę – czemu nie. Ale gdy jadę, wolę skupić się na własnych myślach :)
W sumie… też najbardziej lubię samotne wypady na mojej szosie ;) jest czas właśnie na rozmyślanie o różnych sprawach. Pozdrawiam.
Szkoda, że nie wcześniej nie opisałeś trasy, którą będziesz jechał. Z chęcią bym się się z Tobą spotkał w Gołdapi.
Hej, może następnym razem :)
bardzo niefajna jest za to strona Greenvelo, widać, ze kasa z Unii poszła na stworzenie strony, ale żeby nią administrować to już nie ma funduszy. Temperatura w lipcu 7 – minus 3 stopnie… Pomiar odległości tylko w linii prostej, planer podróży który nie działa. Fuj. I to duże fuj dla administratorów
Muszę tam wolną chwilą zajrzeć, bo jeszcze tego nie robiłem szczerze mówiąc.
Do tego trzeba się zarejestrować, by skorzystać z interaktywnej mapy :/
Mario, a myślisz, że jak sprawdzałem? Mapa działa tylko po zarejestrowaniu, tylko że działa źle.
Łukaszu czy możesz zamieścić na blogu trasę swojej wyprawy. Pokazać, co zabrałeś w sakwy. I podać listę pociągów oraz hoteli w których nocowałeś?
Hej, trasa szła mniej więcej tak:
1) Białystok – Supraśl – Suchodolina – Jastrzębna Pierwsza – Augustów. Nocleg w Villa MB w Augustowie
2) Augustów – Jazy – Dziemianówka – Michnowice – Rutka Tartak – Wiżajny. Nocleg w Kalince w Wiżajnach
3) Wiżajny – Żytkiejmy – Stańczyki – Grabowo – Banie Mazurskie – Węgorzewo – Stara Różanka – Kętrzyn – Wilkowo – Pilec. Nocleg w Impulsie w Pilcu
4) Pilec – Śpiglówka – Burszewo – Bredynki – Biskupiec – wzdłuż trasy 16 – Łęgajny – Nikielkowo – Olsztyn
Nie mam tej trasy zapisanej w żadnym miejscu w postaci mapy. Ale i tak każdemu polecam wyznaczyć własną trasę, przy okazji korzystając ze Street View.
Jeżeli chodzi o pociągi, to jechałem głównie Intercity.
O kościół Św Rocha autobus zasłonił ? Trochę lipka że ominąłeś Św Lipkę. Albo jazda albo zwiedzanie ;). Dzień dłużej a byś zobaczył więcej – czy zrobił jeszcze więcej kilometrów ?
Świętą Lipkę ominąłem, bo już nie miałem czasu, bo chciałem za dnia dojechać na nocleg. Gdybym wiedział, że będzie taka zła droga, to oczywiście pojechałbym przez Lipkę. Sporo słyszałem o tamtejszych kartaczach :)
A jeżeli chodzi o dzień dłużej, to najchętniej zostałbym i tydzień dłużej :)
moje rodzinne strony! no i wspomnienia po niedawnej rowerowej wycieczce na trasie Warszawa-Białystok. ach, rozmarzyłam się ;-)