Długo zbierałem myśli, aby napisać ten tekst. Ale bardzo chciałem go opublikować, bo siedzi mi ten temat mocno w głowie. Będzie to typowe narzekanie na rzeczywistość, którą obserwuję :) Ale może ktoś po przeczytaniu, spojrzy na ten temat z zupełnie innej strony. Od razu zaznaczę – zdecydowana większość czytelników Rowerowych Porad, nie zachowuje się tak jak ci, o których tutaj opowiem. Jesteście najlepsi i bardzo się z tego cieszę :)
Jest pewna grupa osób, która żywi się podkręcaniem wzajemnej niechęci do innych grup. Takie my vs oni. My oczywiście dobrzy i cali na biało. A oni zbłąkani, głupi i ślepi. Dotknął mnie ten problem, w zaskakującym miejscu. W sierpniu opublikowałem wpis o przygotowaniu do dłuższej trasy rowerowej, w którym cytowałem jedną z czytelniczek bloga, Basię. Taki luźny, trochę wspominkowy tekst. Natomiast w komentarzach pod tekstem, ujawnił się ktoś, komu nie spodobało się, że autorka cieszy się z przejechanych 200 kilometrów. Część dyskusji znajdziecie pod tamtym wpisem, część poszła do kosza. Niestety nawet mi puściły trochę nerwy i wymiana zdań zrobiła się na poziomie, który nie powinien był się tu znaleźć.
Posted by Andrzej Mleczko on 25 sierpnia 2015
W każdym razie komentator pisał o „dziecinnych dystansach”, że „200 km to i jego babcia przejedzie”, „a czym tu się chwalić?”. Wbijał szpile na każdym kroku tak skutecznie, że rzucili się na niego inni czytelnicy Rowerowych Porad i całkiem skutecznie spacyfikowali :) Potem ten człowiek opowiadał, że poszedł jeździć swoje olbrzymie dystanse bez śniadania, tylko po jednym napoju energetycznym. Pozostawię to bez komentarza.
O tego typu walkach sprzętowych, naśmiewaniu się z kogoś, że chce kupić do roweru górskiego stopkę i o innych „ciekawych” przypadkach, opowiadam w jednym z odcinków Rowerowych Porad na YouTube. Będzie mi miło, jeżeli zasubskrybujesz mój kanał :)
Z drugiej strony „barykady” są osoby, które otwarcie śmieją się z tych, którzy chcą jeździć coraz więcej, kupują rowerowe ciuchy, jeżdżą w kasku (!), myślą o zmianie roweru na lepszy. Uparcie twierdzą, że prawdziwą i jedyną przyjemność daje jazda rowerem przez łąki i pola, bez pośpiechu, bez licznika, bez planu. Ci, którzy jeżdżą w rowerowych strojach, to szpanerzy i nowobogaccy. O tych, którzy zabierają rower na Wyspy Kanaryjskie, żeby tam pojeździć, już nie wspominam. W tyłkach się poprzewracało. To jazda na pokaz, a nie prawdziwa przyjemność.
Inny spór, który dość często widzę, to walka „sprzętowa”. Jedni mówią – ja mam rower za 300 złotych i jeżdżę nim już 20 lat. Nigdy w nim nic nie wymieniałem, nigdy nie smarowałem łańcucha, nigdy nie pompowałem opon – a rower chodzi jak nóweczka! Po co ludzie kupują droższe rowery?! No po co?! Szpanerzy cholerni. Szwagier brata mojej żony ma kolegę, który słyszał w sklepie, że sąsiad prezydenta ma rower za 10 tysięcy złotych. Dziesięć tysięcy! I ja go na ulicach w ogóle nie widzę na tym rowerze! W ogóle! Na co mu ten rower? To tańszych nie było? Czym ten rower się różni od mojego??? Ja na moim składaku go prześcignę!
I drugi punkt widzenia – rowery za mniej niż 4000 złotych NIE JEŻDŻĄ. No po prostu, nie jeżdżą. A i tak za czwórkę to kupisz podstawowy model, taki na początek, na pierwszy rok. Potem będziesz musiał wymienić na coś lepszego. Ja nie wiem, jak ludzie mogą na takich złomach jeździć. Przecież to żadna przyjemność! Karbonowa rama, lekkie koła, SPD – tylko tak można jeździć. Siodełko, które waży więcej niż 100 gramów? Do badziewia!
I tego typu „mądrości”, możemy znaleźć chyba w każdym zakątku internetu, nie tylko rowerowym. Benzyna vs diesel vs gaz. Android vs iOS. Canon vs Nikon. Wakacje w Polsce vs zagranicą. I tak dalej, i tak dalej. Dwa obozy, okopane na swoich pozycjach, które z zajadłością atakują tych po drugiej stronie. I co najzabawniejsze, tych największych radykałów jest niewielka garstka. Ale oni najgłośniej krzyczą i często swoimi komentarzami podburzają innych, którzy wpierw stoją z boku, a potem się dołączają.
Wyszła mi z tego tania psychoanaliza ;) Ale to jest po prostu smutne. Jan Tomaszewski nie tak dawno powiedział: „Mam swoje zdanie i się z nim zgadzam”. I to pięknie podsumowuje tych, którzy nie chcą i nie potrafią spojrzeć na coś z innej perspektywy.
Dlatego kochani, apel z mojej strony – patrzmy na wszystko szerzej. Naprawdę nie ma znaczenia, na czym kto jeździ. Nie ma znaczenia ile jeździ. Nie ma znaczenia gdzie jeździ. Ważne, że jeździ. Mamy różne poglądy na różne sprawy, super. Ale to nie musi od razu oznaczać, że tych, którzy robią inaczej, trzeba opluć, zdyskredytować i ośmieszyć. Warto wyrażać swoje poglądy, ale w trochę bardziej wyważony sposób. Tak by powiedzieć, co ma się do powiedzenia, jednocześnie nie wbijając szpilek w innych.
Pokory i zastanowienia się przed nigdy za wiele. Kim jesteś, żeby innych oceniać? Jeździ wigry? Niech jeździ. Jeździ rowerem za 10 patyków? Niech jeździ. Nie jeździ? Niech nie jeździ. Dopóki nie robi nikomu krzywdy, dopóty to jego/jej sprawa i nic komu do tego. A tłumaczenie się tym mądralom ze swoich decyzji tylko ich nakręca. Więc najlepiej ich ignorować. Dzięki, Łukasz, za poruszenie tematu!
to trochę na zasadzie kłótni jak jeden mówi że przyszłem, a drugi że przyszedłem (i która forma jest prawidłowa), a wstaje trzeci lekko podchmielony i rzuca ciętą ripostę do obydwu: „czy to ważne czy przyszłem czy przyszedłem, WAŻNE ŻE JESTEM!!!” ;)
Przyszłem mówi się, gdy miałeś blisko. Przyszedłem gdy miałeś daleko. ;) ;) ;)
Jaki ciekawy artykuł! Czy 200 km na rowerze to mało? Ja kilka lat temu zrobiłem w 1 weekend 432 km łącząc rower z bieganiem. Na początek 190 km rowerem (10 godzin w piątek), później start w sztafecie maratońskiej Ekiden 10 km (sobota) a następnego dnia (niedziela) ukończyłem 29. FLORA Maraton Warszawski łamiąc 5 godzin podczas debiutu i na zakończenie ponownie przejechałem rowerem 190 km (również 10 godzin). Najciekawsze w całym tym wyjeździe był fakt, że rower górski był za 300 zł.., pierwszy taki długi wyjazd a ponadto debiut w maratonie.. Dlatego ja podziwiam Basię i uważam, że może szczycić się 200 km dystansem. Naprawdę fajnie, że zechciała się podzielić radami odnośnie pokonania takiego długiego dystansu bo wiele osób czasem potrzebuje wczuć się w przeżycia innej osoby by potem zmierzyć się z mega długą trasą (trzeba zadziałać na ich psychikę). Również zgodzę się z faktem, że coraz więcej osób bierze się za poradniki typu – jak ukończyć ultramaraton, triathlon itp.. a nie piszą o mniejszych dystansach bo dla nich są one śmieszne. OK. – tylko, że wiele z tych osób jeśli już pisze o czymś, to bardzo często zapominają jakie błędy sami na początku popełniali. Abstrahując to można robić nawet i 500 km na dzień co widać na endo w tych wszystkich rywalizacjach tylko, że jak ktoś tyle jeździ to zawsze się zastanawiam kiedy pracuje i odpoczywa?..
Co z tego, że wiele osób ma rowery za 4000 zł, karbonową ramę, ultralekkie siodełko i 4 sakwy Crosso na bagażniku skoro nocą wogóle ich nie widać bo widoczność na drodze mają gdzieś! I o ile jeszcze przeżyję minięcie takiego batmana na ścieżce rowerowej to na drodze asfaltowej już nie. Potem dziwimy się, że kierowcy samochodów mają złe opinie o rowerzystach. A jak tu się nie dziwić gdy nocą na asfalcie wyprzedza cię rowerzysta bez świateł, z ulicy wjeżdża na chodnik, rozjeżdża pieszych a na koniec wymusza pierwszeństwo? Jeśli już piszemy o „nadzianych” rowerzystach to ilu z nich jeździ zgodnie z przepisami? Przykład? Proszę – w przepisach jest jasno napisane, że przednie światło rowerzysta może mieć na wysokości maksymalnej 150 cm (kierownica to maks) a co dnia widzę na kaskach rowerzystów światła które oślepiają wszystkich. Po co takie coś się robi? To już nie jest bezpieczeństwo a proszenie się o wypadek do którego jeśli już dojdzie, to taki rowerzysta ze światełkiem w kasku zawsze ma najwięcej pretensji i oczywiście winny wypadku jest kierowca samochodu.
Nie ważne za ile kasy masz rower i ile km pokonujesz każdego dnia – najważniejsze jest, by wychodząc z domu i włączając się do ruchu jechać zgodnie z przepisami oraz w zgodzie z innymi uczestnikami ruchu. Naprawdę nie jest przyjemne gdy nocą jadąc samochodem wyprzedza cię rowerowy batman albo jadąc rowerem po DDR-ze z naprzeciwka jedzie koleś mający na kasku lampkę od karabinku snajperskiego przez którą nie wiesz gdzie jechać bo tak mocno daje ci po oczach.
Miłego dnia!
Co do świateł na kasku – w myśl przepisów nie jest to oświetlenie roweru. Więc jeśli ktoś posiada czołówke, to mimo to musi mieć jeszcze lampke na rowerze, choćby najtańszą. Ale dodatkowe światło na głowie nie jest też w zaden sposób nielegalne. Z resztą czołówka czasem się przydaje i zwiększa bezpieczeństwo – np. podczas omijania korka z prawej strony, gdy normalne światło jest zasłonięte przez samochody i jadący od lewej mogą nie zauważyć rowerzysty. Natomiast używanie zbyt silnego oświetlenia, to nie tylko problem czołówek, a po prostu… zbyt silnego oświetlenia, dobrego do lasu a nie na ulicę.
Co do „batmanów” na DDR, to oni są tak samo groźni jak na jezdni – bo zdarzają się odcinki gorzej oświetlone i wtedy brak lampek może skończyć się zderzeniem czołowym.
Witam. Czołówka świeci zawsze tam gdzie patrzysz więc zazwyczaj oślepiasz zarówno kierowców jak i pieszych – to nie jest fajne doświadczenie. Jak chcesz zwiększyć swoje bezpieczeństwo (czytaj: widoczność w nocy) to zainwestuj w porządną przednią lampkę rowerową (np. Mactronic Noise 02 która świeci jak na zdjęciu) oraz z tylną (np. Cateye Reflex Auto TL LD570 R) i każdy kierowca cię zauważy. Pozdrawiam
https://uploads.disquscdn.com/images/aa43ebd050dd8958ffe74cfb452716b6a633d1d291a8179aa9015294c0cf9e55.jpg
Ale tu nie chodzi o moc lampki, a o to, że jest zasłonięta przez samochody. Za to głowa wystaje ponad dach. I to nie musi być czołówka oślepiająca, wystarczy jakiekolwiek światło „pozycyjne” na większej wysokości.
Nie wypowiadam się na temat jazdy w lesie, terenie czy poza miastem. Ale w mieście zauważyłem taką zależność, że:
– im niżej odblaski tym lepiej są widoczne w światłach reflektorów, przykładem są te mocowane w pedałach, malowane z tyłu na biało błotniki w starszych „holendrach” też się mocno rzucają w oczy,
– światło mocowane tuż nad błotnikiem jest łatwiej ustawić niż to na kierownicy: można zaryzykować niemal poziome ustawienie wiązki światła (zakładam lampkę z odcięciem światła od góry), tak że oświetla drogę i zwraca uwagę kierowcy, który — jakby nie patrzeć — ma głowę dużo niżej niż rowerzyści, czy choćby piesi.
No i mocna lampka na dużej wysokości we mgle i mocnych opadach deszczu/śniegu to nieporozumienie.
Kolega mnie jednak uświadomił, że w terenie dodatkowa lampka czołowa jest mocno pożądana, ale tu się nie wypowiadam, bo jak wspomniałem na początku, nie znam się.
Odblaski w pedałach dają efekt widoczności dla kierowców pod jednym warunkiem – gdy są czyste. Jeśli są brudne to światło reflektorów nie odbije się od nich.
Jeśli ktoś ma problem z ustawieniem przedniej lampki, np. przez pofałdowaną kierownicę to polecam „Bar Xtender”. Dzięki temu gadżetowi można dobrze ustawić światło mimo krzywizny kierownicy.
Mocna lampka w mieście to taka, której światło widoczne jest przy włączonym oświetleniu ulicznym w nocy (czyli tak jak na obrazku). Wtedy każdy kierowca jadący za rowerzystą będzie go doskonale widział.
Nie ma czegoś takiego jak słaba czołówka – każda czołówka ma tak skonstruowany układ soczewek by światło z diod LED mocno skupić w jednej wiązce. W terenie (lesie) sprawdza się to ale w mieście oślepia kierowców którzy mogą spowodować wypadek.
https://uploads.disquscdn.com/images/0b1c8463310735e142dd8d8b1c0909593facfe1116890a85dcb9acb78b7ef521.jpg
Jeśli byłbyś prawidłowo oświetlony z przodu jak i z tyłu to każdy kierowca bez problemu zauważyłby cię w nocy. Zrozum wreszcie, że czołówka świeci tam gdzie ty patrzysz i najczęściej jej światło oślepia kierowcę. Może wtedy ty jesteś widoczny ale oślepiony kierowca może spowodować wypadek. W przepisach nie ma czegoś takiego jak: „światła pozycyjne na większej wysokości”.
Uwagi na temat oświetlenia nad wyraz celne. Dodam jeszcze level pro wkrw max czyli lampki migające w dzień i w nocy. Często biegam po terenach miejskich rekreacyjnych (lasy, jeziora, trochę asfaltu) i o ile silną lampę jestem w stanie stolerować – ok, jedzie szybko, niech widzi – o tyle tych stroboskopów nie rozumiem. Nie wiem co to daje jadącemu, za to mnie później przed oczami kolorowa poświata jeszcze parę minut miga, co w warunkach zmierzchu jest szczególnie niefajne.
I jeszcze jeden debilizm rowerowo-biegowy – puszczanie muzyki dla wszystkich. A to komórki a to jble różnej maści. Dochodzę do wniosku że nie ma takiej głupoty, która nie znajdzie zaraz jakiegoś procenta wyznawców. Uwielbiam muzę ale nie po to jadę do lasu żeby jakiegoś ujowego rapu lub disco polo słuchać! Litości!
W dzień jednak warto mieć włączone miganie (nie strobo, tego lepiej w ogóle nie używać), ponieważ światło lampki będzie lepiej widoczne. I w dzień jest na tyle jasno, że żadna normalna lampka nie powinna wywoływać kolorowej poświaty u innych :)
Co innego gdy zaczyna się robić szaro – wtedy od razu trzeba przełączyć na światło ciągłe i oczywiście ustawić je tak, aby nie oślepiało innych. Ale cóż… u wielu osób niestety pokutuje nastawienie JA, JA, JA, JA i to w naprawdę wielu kwestiach.
Jakbym zaczął wymieniać co mnie u ludzi denerwuje (palenie śmieciami, wrzucanie do małego kosza niezgniecionej butelki, wyrzucanie śmieci nie do kosza itd. itd. itd. itd. itd.) to spędziłbym na tym dużo czasu, a mówię tylko o rzeczach, które są szkodliwe, niebezpieczne i utrudniające innym życie. O jakichś drobiazgach nie wspominam, każdemu się zdarza :)
Witam, mam rower za 1200 zł, śmigam nim dosyć często, jak mam czas to robię po 50-120 km w weekendy.Na co dzień do 50 km. Czyszczenie smarowanie raz na miesiąc; wymiana łańcucha, opon raz na ok. 1.5 roku. Zasada – jeżdżę, to się zużywa – jest jak najbardziej na miejscu. Pozdrawiam cyklistów :)
Zawsze wydawało mi się że środowisko rowerzystów to otwarta społeczność. Słuchajcie wiele nas różni, ale łączy jedno.. PASJA
Bo to jest otwarta społeczność i w większości to fajni ludzie. Ale w każdej grupie znajdą się osoby, które nie chcą, bądź nie potrafią utrzymywać dobrej atmosfery.
I tak jest tyle, że w ostatnim 10-cio leciu przybyło takich co to wsiedli na rower
” bo to modne ” i zamiast mieć swój rozum próbują robić z siebie ” kolarzy” na siłę a tak naprawdę ten ich „szpan” nie ma nic wspólnego z prawdziwymi pasjonatami jazdy na rowerze.Ja często mówię tak : Nie rower robi z kogoś kolarza ale trening i pasja, więc nie ma się co takimi ewenementami przejmować :)
Niniejszym informuję, że z żoną jeździmy rowerami na które nas stać. Jeździmy tak długo, jak sprawia nam to przyjemność albo odczujemy zmęczenie. Staramy się jeździć poza miastem na zasadzie” pętelki” inną droga w jedną inną w druga stronę. Tak ciekawiej. Po informacjach o śmierci rowerzystów potrącanych przez auta – zainwestowaliśmy w kaski. Brzmi to banalnie i bez emocji ale….tak NAM dobrze Jeździmy dla przyjemności a dla wyczynowców i snobów żonglujących liczbami, należałoby stworzyć stosowne fora, na których mogliby licytować się swymi przebiegami i cenami sprzętu z sobie podobnymi „wyczynowcami”.
Nic dodać, nic ująć oto sentencja prawdziwego cyklofana :D pozdrawiam
Niestety aby wszyscy wszystkich rozumieli, każdy powinien mięć rower do dh, enduro, am, trail, xc, trekinga, przełajówkę, szosę(w sumi to ze 3 bo czasówka, taka w góry i do tri), torowy, oraz z 2 miejskie(taki lepsiejszy oraz taki co nie żal go trzepnąć w krzaki koło sklepu), fitness, 4x, bmx, dirt, street, trial, tandema, składaka itd… Tylko niestety te rowery to równowartośc około 40 przeciętnych samochodów poruszających się po naszych drogach…i tu zaczyna się problem!
Nie problem kilka rowerów kupić (szczególnie jak się potrafi samemu remontować i kupuje używane w stanie nienajlepszym), gorzej znaleźć miejsce do przechowywania ;)
Wiesz, miałem bekę z tych, co piszą w komentarzach ze co to 300km w jeden dzień dla nich, podczas gdy oni potrafią 1008km zrobić. No i dobrze, niech sobie urozmaicą życie takimi komentarzami.
Ja mam wizję na swoje rowerowanie i tego sie trzymam. Możemy nie zgadzać się w wielu kwestiach ale szanuję to. Pamietam, jak skomentowałeś u mnie odnośnie jednodniowego wypadu rowerowego do Gdańska – uczepiłeś się sakw. Może masz rację ale ja wiem, że dobrze zrobiłem ;-) czułem sie pewniejszy ;)
W temacie szosowców to nie wypowiem się, bo mi do nich daleko ;-)
Oj tam, zaraz uczepiłeś. Zacytuję:
„Już ktoś o tym pisał niżej, ale dwie sakwy na jeden dzień, to co najmniej o jedną sakwę za dużo :) Nie moja sprawa, bo to nie ja ją wiozłem, ale póki nie wiezie się namiotu i śpiwora, to jedna to i tak aż nadto :)”
To była tylko moja opinia. Tak jak wtedy napisałem, to nie je wiozłem, więc co mi do tego :D
I ja na tego typu dyskusje jestem zawsze w 100% otwarty. Każdy ma jakieś swoje przyzwyczajenia, preferencje, przemyślenia. Sam dłuuugo jeździłem z plecakiem, na takie trasy koło domu. I wydawało mi się to najlepszym rozwiązaniem.
A od pewnego czasu wszystkie narzędzia przerzuciłem do pojemnika w koszyczku na bidon. I teraz tak mi dobrze :) Ale ktoś może napisać, że on potrzebuje dwa koszyczki na płyny i ma jeszcze inne rozwiązanie. I tak też będzie dobrze :)
Uściślijmy, są dwie sytuację:
1) Dyskusja w której obie strony mają „rację”. Może to być dyskusja platformy/spd, szosa/mtb, sakwy/plecak, kierownica prosta/baranek/miejska/inna; może to być dyskusja o naszych upodobaniach typu jazda wolna, typowo sportowa albo turystyczna ale mimo to nie ślamazarna, może być to dyskusja o tym czy lepiej dojeżdżać do pracy w wygodnych spodenkach kolarskich i się przebierać czy może w niewygodnym garniturze ale nie musieć uskuteczniać cyrków z przebieraniem się w wc. To tylko przykłady, tematów jest nieskończenie wiele. Tego typu dyskusje są oczywiście bardzo potrzebne i pożyteczne ponieważ patrzymy na coś z innego punktu widzenia, możemy zastanowić się nad minusami naszych rozwiązań i plusami rozwiązań alternatywnych. Dodatkowo jest to kopalnia wiedzy dla osób które zastanawiają się pomiędzy A, B, C lub D.
Oczywiście trzeba pamiętać że to że np. lubimy A nie oznacza broń może że wszyscy lubiący B są idiotami a najlepiej żeby ustawowo tego zakazać przecież my wiemy lepiej.
2) Są sytuacje gdzie istnieje tylko jedna właściwa opcja a wszyscy myślący inaczej NIE MAJĄ RACJI.
Przykład: oświetlenie, z tym że dobre oświetlenie jest potrzebne po zmroku każdy mam nadzieję że się zgadza. A każdy kto sądzi że może obyć się w nocy bez świateł bo przecież: są latarnie i odblaski w pedałach a poza tym samochód ma światła moim zdaniem jest idiotą i należy takie postawy bezwzględnie tępić (oczywiście nie oznacza to przyzwolenia na używanie wulgaryzmów i wyzywanie innych osób).
Chodzi mi o to że dyskutując na temat wyższości/niższości baranków nad prostymi kierownicami czy jazdy turystycznej nad jazdą sportową należy pamiętać że to tylko nasza opinia i tak jak dla mnie „moja racja jest najmojsza” tak dla innych ich racja jest najichsza.
Z kolei dyskutując z kimś kto uważa że full z marketu za 200zł to najlepszy rower, światła są zbędne, albo że jego ustawienie siodełka o 0,5 metra za nisko jest właściwe, należy mu uświadomić że jest tylko JEDNA racja, jest tylko jedna właściwa metoda ustawiania siodełek (no dobra jest ich wiele, ale wszystkie prowadzą do mniej więcej jednej wysokości różnice są rzędu kilku cm, a nie 0,5m; tak samo posiadanie świateł czy jeżdżenie prawą stroną drogi
Świetnie napisałeś, sam lepiej bym tego nie ujął :) :)
dziękuję :-)
A jeśli chodzi o chwalenie się dystansem to oczywiście dla każdego co innego jest osiągnięciem; dla jednego będzie to 200 km, dla innego 100 a jeszcze dla kogoś 35km i jak najbardziej to rozumiem (i piszę to jako osoba która jeździ dystanse dużo wyższe niż 200km) ale jak ktoś młody, zdrowy i w pełni sprawny chwali się na fb z przejechania 7! km to jest to kurka wodna przesada.
Lepsze siedem kilometrów, niż czipsy przed telewizorem.
Oczywiście że lepsze, ale raczej nie jest to powód do chwalenia się (no chyba że mamy 101 lat)
I nie mam na myśli postu typu wygrzebałam/em rower ze strychu/piwnicy, napompowałem i nasmarowałem mam zamiar jeździć regularnie- brawo ja. Ale przeświadczenie że te 7km to tak dużo i tak trudno i jaki to nie jest wyczyn.
No z tym siodełkiem to trochę pojechałeś ;) A użytkownicy BMX też mają ustawiać siodełko według wzorca?
No dobra jestem lekko złośliwy, ale co poradzę na to, że mam zawsze rację? I smucę się bardzo z tego powodu ;)
BMX się nie liczy, tam siodełek bardzo często wcale nie ma…
Po prostu odniosłem się do to bardzo (niestety) popularnego trendu ustawiania siodełek kilkadziesiąt cm za nisko, na pewno każdy zauważył to na ulicach- rowerzyści w dolnym położeniu korby bardzo często mają kolano bardziej zgięte niż normalnie w „środkowym”. Co do metod jest ich kilka: LeMonda (88,3%), 109% czy Holmsa (czyli kąt) i pewnie są jeszcze jakieś inne dyskusja nad tym która z nich jest najlepsza i że ja np. wole 5mm niżej a ktoś inny wyżej należy do „pierwszej grupy” ale jak ktoś piszę że siodełko na maksa opuszczone (czyli z 0,5 metra) za nisko jest właściwe to niestety nie ma racji i koniec kropka, koniec dyskusji.
To tak jak dyskusja walle I vs. walle II vs. red eye na ten temat można dyskutować jeden woli to a drugi tamto, na temat zasadności posiadanie oświetlenie w nocy nie ma sensu dyskutować ma być i koniec kropka.
Chodziło mi o jazdę w takiej (bezdyskusyjnie złej) pozycji którą z nieznanych mi przyczyn preferuję spora część rowerzystów.
Na tym foto akurat widać, że rower za mały więc i siodło za nisko.
Co do tej mody na niskie siodłu już wyjaśniam.
Siodło nisko w rowerze ustawia się po to, aby mieć więcej miejsca na ruch ciałem i kontrolę roweru w locie. W rowerach typu dh, fr, nie ustawisz siodła w prawidłowej pozycji do pedałowania, bo rura podsiodłowa jest na tyle płaska(zazwyczaj), że siodło na „odpowiedniej” wysokości znajduje się dobre 30cm za tylną ośką.
I teraz pytanie pomocnicze: jak z marketowaca zrobić hardcorową maszyne do extremalnego freerajdu?
Opuścić siodło tak nisko, jak tylko się da!
Tylko że „moda” panuję w miastach i wśród rowerzystów (i rowerów) których w życiu nie posadziłbym o uprawianie dh lub fr.
Ale Ci ludzie nie są tego świadomi i myślą, że wyglądają jak rasowi zjazdowcy. Mam na osiedlu takiego co jeździ w fullu na rockriderze 340.
W tej całej grupie znajdzie się kilka dzieciaków, które mają ograniczony budżet(jak większość z nas) ale faktycznie uczą się jeździć bardziej ekstremalne odmiany kolarstwa. Niestety prawa fizyki szybko weryfikują wytrzymałość i w najlepszym wypadku łamie się tylko sprzęt. Smutne polskie realia.
rasowi zjazdowcy na mieszczuchu, trekkingu lub „zwykłym” mtb???
(o dziwno wśród szos nie spotkałem się z kijowo ustawionymi siodełkami (może dlatego że w dolnym chwycie kopali by się kolanami w brzuch))
„rasowy” „zjadzdowiec” jest „rasowym” „zjazdowcem” na każdym rowerze, byle siodełko było nisko.
your argument is invalid
jakoś nie wydaje mi się żeby np. ta Pani (a w praktyce tak z 60% rowerzystów spotykanych przezemnie) chciała wyglądać jak „rasowy zjazdowiec” https://clairechic.files.wordpress.com/2014/07/5570-hanneli-mustaparta-bike-1010×521.jpg?w=350&h=200&crop=1
Siodło jak siodło, ale tej pani to chyba spd nowej generacji.
pośmiejmy się jeszcze… http://www.lifecycleuk.org.uk/sites/staging.lifecycleuk.org.uk/files/charlotte%20leslie.jpg
A i jeszcze jako ciekawostkę dodam, iż jadąc do i z pracy do bagażnika mam przyczepioną sakwę znanej marki xD: / hmmm….sakwiarz /, zanim dojadę to mam of road, cross, szosę, trochę górek i down hill. I jakby jeszcze nie było to mógłbym wcisnąć, trochę na siłę, kolarstwo czasowe / jak się pościgam z gościem popylającym na rowerze elektrycznym lub jak trochę zaśpię /. No i niech mi ktoś powie do jakiej ja kategorii rowerzystów należę. I nieskromnie się pochwalę, iż mam tych rowerów w sumie 3 i, kurczaki, marzą mi się jeszcze kolejne dwa. Czy jest może dla mnie jakaś kategoria?
Tak, jesteś rowerowym świrem ;)
A tak na bardziej poważnie, to jesteś każdym z tych rowerzystów, w zależności od tego w jakim terenie i na jakim rowerze aktualnie jedziesz.
Łukaszu! Jeśli na Twoim blogu coś skrajnego wyraziłem i obraziłem kogokolwiek bądź, to w ramach pokuty chłostam się mem łańcuchem i klęczę w zgrzebnym worze. I niech hańbą okryje się me oblicze, jeśli kiedykolwiek się to powtórzy. Po trzykroć hańba!
Pierwsze słyszę o jakimś obrażaniu :) Chyba, że imię zmieniłeś dla niepoznaki :D
200 km przed śniadaniem… wiem, że są ludziska, co setki dziennie
kręcą, ale myślę, że dla każdego amatora to chyba niemałe wyzwanie ? Ja w
tym roku się zdobyłem na taką „przejażdżkę”: 207,5 km, 7 godz.41minut
jazdy, prawie 10 godz. z odpoczynkami… No gratuluję temu, który robi
200 z rana bez wysiłku i entuzjazmu. Moje 200 to był mój sukces,
radość, duma, ogromny wysiłek i do dziś wspomnienie, które wywołuje uśmiech na twarzy, a
co najważniejsze już są plany na 300, a nawet 350 ! Pozdrawiam autora
bloga i całą rzeszę kręcących z przyjemnością !
Może zapytaj siebie kiedy ktoś wstaje żeby pyknąć te 200 kaemów przed śniadaniem albo w jakich godzinach je jada, jeśli wstaje o jakiejś ludzkiej porze :)
Powiedzmy że średnia to 30 km/h; żeby śniadanie było o 9tej rano to wyjazd (zakładam że przed posiłkiem jeszcze jakieś mycie i przebierka :) ) o 1 rano; Kiedyś wysypiać się trzeba (szczególnie przy tak intensywnej i częstej aktywności) więc lulu o godzinie… 18tej? Gdzieś jeszcze trzeba upchnąć rodzinę (dobra, można jej nie mieć) i pracę (chyba że już się w życiu napracował i dorobił albo jest sponsorowany :) ) Tak to bywa z fantastami albo ludźmi żyjącymi w innym świecie.
Jak ma parę to niech jeździ :) Tak czy inaczej dzisiejszy temat pobudził moje marzenia, plany i trasę Łódź – Terespol przez Tomaszów, Kozienice, Ryki, Łuków… 356km… wujek Google podpowiada, że trasa z górki… wiatr zachodni i już pędzę… byle do wiosny i żeby na pociąg do Łodzi powrotny zdążyć :)
Fajny plan i tereny też bardzo ciekawe :)
A dziękuję. Moje rodzinne strony, tak więc ciągnie wilka do lasu. Najgorzej, że cała zima przed nami i na razie rower na haku. Na czas zimy bieganie. A jak już mam autora na łączach :) … proponuję temat aplikacji sportowych dla rowermanniaków.
O, to jest niezły pomysł. Jakiś wpis na blogu o aplikacjach wisi, ale przydałoby się coś praktyczniejszego. Zapiszę go na listę tematów do przemyślenia.
Nie bądźmy tacy krytyczni, śniadanie czyli pierwszy posiłek można zjeść nawet po 20tej, nic nadzwyczajnego, do tej 20tej można przegryzać batoniki i żele energetyczne, których przeca śniadaniem nie nazwiemy :)
Ot cała tajemnica 200 przed śniadaniem.
Ano właśnie. Niektórzy się po prostu pochwalą czy opowiedzą.
Ale sporo osób się przechwala. I najczęściej wywołuje rozbawienie, a nie podziw.
Podobnie, jak zawodowy muzyk i wrażliwy amator usiądą razem w jury na festiwalu piosenki harcerskiej.
Dla jednego brzęk rozstrojonych instrumentów i fałszywych głosów będą nie do zniesienia, a dla drugiego żywioł i pasja początkujących wykonawców będą ważniejsze, niż „profesjonalizm” wykonania.
Porównanie może „od czapki”, ale rzeczywiście sam tak odczuwam, gdy w mroźny lub deszczowy poranek spotykam na szlaku okutanego rowerzystę zmagającego się z wiatrem, popiskującym sprzętem i niedostosowanym do pogody ubiorem.
– Niech jedzie. – myślę – z czasem wszystkiego się nauczy, a radocha zostanie.
Jeśli chodzi o rowery retro to mam doskonałe prównanie MTB ze średniej półki z 1994(stx i cr-mo), szosy z 1995(cr-mo reynoldsa na 105 i Wigry 2 z ’76. Z całej trójki najtrudniej jest utrzymać Rometa, bo ma suport na klin i słabo uszczelnioną tylną piastę (Shimano nexus made in japan, torpedo, Singlespeed, gdy ją kupiłem to była w stanie NOS)
HEHE ten Adam to dobry je…niec :) !!- Teraz dop. spojrzałem na komentarze pod tamtym wpisem:)
Ja licznik mam i sprawdzam wszystkie cyferki po JEŹDZIE- bo po to go mam.
Prosi też mają liczniki ale po co?
-po to, żeby po każdym TRENIUNGU oglądać na nim coraz to 'większe” cyferki bo na tym polega sport!. – (wielkimi bukfami dla Adama:) )
Też w wieku 16stu lat przejechałem jednego dnia 180km na MTB w międzyczasie byłem w knajpie, na łódce i opalałem się na pomoście średnia wyszła z tego co pamiętam 17km/h.
-Najlepsze jest to, że waliło wszystkich jaka była średnia bo wrażke robiło jedno: 180km jednego dnia!!
Ps: pozdrowienia dla Adama:)
Rowerzyści. Ja kupiłem sobie w lipcu taki pewno według „doświadczonych” rowerzystów złom Wagant 2. Pracuję na 3 zmiany w weekendy też i nie mam tyle czasu żeby robić sobie wycieczki po 200 km, ale jak jest pogoda to 30-50 dziennie sobie przejadę.Od połowy lipca przejechałem 3140 km śr szybkość 22,5 km/h. Czy to dobry czy kiepski wynik?
Świetny!
„złom Wagant” jest bardzo dobrym rowerem – i dobrze utrzymany będzie z pewnością trwalszy od niejednego nabytku za kilozłotych.
Największe gratulacje dostaniesz od swojego serca i układu ruchu.
-Przy jakiej kadencji, jakie masz przewyższenia na trasie, gdzie pracujesz i jakie energetyki pijesz przed jazdą a i czy jeździsz drogami krajowymi czy ścieżkami?
Fajnie jeszcze jakbyś podał najniższy i najwyższy rytm serca i na jakich biegach najczęsciej jeździsz
Aż takich pomiarów to ja nie prowadzę. Pracuję fizycznie, firma to chyba tu nie ma znaczenia. Energetyków nie piję. Jeżdżę drogami powiatowymi bo ścieżek w moich okolicach nie ma. Co do biegów to przód 3, tył najczęściej 5 ale i 6,4,3
– moja poprzednia odpowiedź to był żart:)
Najważniejsze, że jeździsz i to się liczy. Mieć sprawne hamulce i lampki, cyferki nie są istotne.
Pozdrawiam
HD sobie jaja robi ;)
Jerzy, Twoje pytanie o dobry wynik nie było potrzebne. Jeźdź tyle ile uważasz za przyjemne i z taką prędkością jaką uważasz za optymalną.
Ja nigdy nie patrzę podczas jazdy na prędkość czy średnią, a przydaje mi się ew. by obliczyć na którą godzinę dojadę na nocleg czy do domu.
To zwyczajnie – wynik. Ani dobry ani zły.
W porównaniu do niedzielnego rowerzysty „działkowca” to wynik wybitni, w porównaniu do trenującego czy innego bardzo aktywnego – mniej lub bardziej słaby. Tak to wypadnie jak się będziesz porównywał. A wtedy to się można jakiejś psychozy nabawić :)
Taki urok internetowych dyskusji. Ci sami ludzie w rzeczywistości siedzą pod przysłowiową „miotłą” i nic w tym stylu do powiedzenia nie mają.
Spotkałem się z tym parę razy – na żywo uśmiech od ucha do ucha a później gdzieś, w internecie, np na fejsie dostaje się od takich „cięgi”. Dla mnie jest to żałosne.
Na szczęście tacy ludzie nie mają żadnej mocy sprawczej, o niczym nie decydują. Nie mają żadnego wpływu na rzeczywistość innych biorących udział w dyskusji. Wyłączam komputer i już. To zawsze działa :)
Ja troche z innej beczki.
Jezdze do pracy rowerem (ok 8km) i co roku staram sie jezdzic do konca kiedy mozliwe (az spadnie snieg lub zrobi sie slisko). Pomijajac pewnego rodzaju „wspolczucie” (patrz drwine) moich kolegow w pracy z tego ze tak zimno a mi sie chce pedalowac, mialem kilka momentow, w ktorych widzialem ich minę górującego uzytkownika suchego pojazdu (patrz samochodu) kiedy przyjechalem dosc mocno przemokniety bo w drodze zastal mnie deszcz, ktorego nie bylo w chwili jak wyjezdzalem z domu.
Ba, nawet raz uslyszalem, ze przez to ze tak jezdze calym rokiem, rozwalilem sobie kolano i teraz musze isc na operacje (fakt, boje sie tego bo to juz przed swietami).
Wracajac do „wspolczucia” ze zimno, czasami mokro, a mi sie chce… powiem tak. Przyjezdzajac do pracy rowerem jestem rozgrzany i napewno w duzo lepszym humorze (bo od razu pobudzony bez grama kawy porannej) niz ci, ktorzy smigaja 100m z parkingu samoch. do biura, skuleni i trzesacy sie z zimna. To komu tutaj nalezaloby bardziej wspolczuc? Nie jest to drwina, bynajmniej, z tych ktorzy tak rozumuja ale raczej wspolczucie, ze to wlasnie oni maja wiekszy dyskomfort niz ja, wychodzac z super ogrzewanego samochodu na zimno. I najciekawsze, ze oni wciaz zyja w takiej nieswiadomosci. A ja juz nie chce ich z niej wyprowadzac :)
A to jest w ogóle temat na osobny tekst :D Przecież nikt Cię nie zmusza do jazdy rowerem do pracy. Robisz to bo lubisz. A ludzie współczują albo pukają się w głowę. Jakbyś, nie wiem, w samych majtkach po mieście biegał :D
Kiedyś funkcjonowało takie powiedzenie w stosunku do ludzi co to dużo gadali a nic z tego nie wynikało.
”
krowa co dużo muczy mało mleka daje ” a prawdą jest fakt, że ludzie co
dużo krzyczą bardzo często niewiele potrafią zmienić nawet w swoim życiu
a co dopiero w społeczeństwie.
Coś co mnie ostatnio wkurzyło na pewnym forum.
„Rower elektryczny to nie rower”, albo w najlepszym przypadku nazywanie ich „melexem”. Coś mi się ciśnie na usta, ale postaram się być grzeczny.
W 99% przypadków piszą to osoby, które nie używają roweru w celach transportowych i nie mam tutaj na myśli tylko trasę praca-dom, ale: zakupy, wożenie — cięższego niż u-lock i śniadanie — bagażu. Krytycy nie zdają sobie sprawy, że jak ma się więcej niż te kilkanaście kilometrów w jedną stronę przez cały rok, to zwykły rower traci trochę sens i szuka się innego rozwiązania.
Druga grupa: mitomani, ale można się z nich za darmo pośmiać.
Trzecią nie wiem jak opisać, hmm. Jak łańcuch ci się nie błyszczy jak psu… zęby, bo nie myjesz go co jazdę, a co piątą nie przekładasz innego, to znaczy że się nie znasz i kompletnie nie dbasz o rower i pewnie już nie chce jechać.
Taka uwaga: rozumiem pasjonatów, którzy kupili wymarzony sprzęt za uzbierane pieniądze i po prostu kochają swój rower. Ale to nie droga zwykłego rowerzysty.
Na koniec: my vs. oni. Nie trawię podejścia rowerzystów, że kierowcy aut to wróg i tylko chce nas rozjechać. Kompletnie nie trawię roszczeniowego podejścia rowerzystów do powstawania DDRów, stojaków itp. Chcesz aby rowerzyści rośli w siłę i byli zauważani (pozytywnie)? Jeździj rowerem i zachęcaj do tego innych. Ale zachęcaj nie w stylu, że „blachosmrody” do zło, tylko pozytywnie: rower to fajna sprawa dla każdego, nie tylko sportowca, ale także takich jak ja, czyli zwykłego mieszkańca, z zerową ambicją uprawiania sportu.
Tu też mała uwaga: jestem za rozwojem DDRów, ale nie kosztem innych (głównie pieszych), ale tylko dzięki konstruktywnym i często nawet upierdliwym dyskutowaniu z władzami, bo to się okazuje (przynajmniej w Trójmieście) najbardziej skuteczne. Przykłady budżetów obywatelskich mówią za siebie.
Niestety wyważone, stonowane opinie nigdzie dobrze się nie sprzedają. Nie są chwytliwe, nie budzą emocji, nie powodują zaciekawienia. Do tego tekst opisujący zdanie wyważone jest długi (niczym Twój komentarz ;) ) i wymaga pewnej gimnastyki umysłowej zarówno od piszącego jak i czytelnika. Nie ma na to czasu w dzisiejszym pędzącym świecie.
Podsumowując ważne aby w życiu być szczęśliwym. Czy to chodząc, jeżdżąc rowerem wypasionym za 10k, samochodem za 200 k, czy nawet nówką tramwajem za 2 M.
Elektryk jako komuter jeszcze ujdzie w tłoku, ale elektryczna szosa to już chyba przegięcie. Chociaż twórca dość sensownie się tłumaczył, że można zrobić ostry trening i nie martwić się o powrót do domu jak odetnie. Z drugiej strony elektryczne enduro am czy ścieżkowiec też znajdzie swój rynek docelowy, czyli ludzi, którzy lubią szaleć po górach ale niestety praca w korpo więzi ich przy kompie 8sma-20sta przez 5 dni w tygodniu i kondycją nie domagają kolegom, którzy nie są niewolnikami 21szego wieku.
Przegięcie podobne jak użytkowanie szosy w mieście – dla niektórych.
Może ktoś zwyczajnie lubi szosy ale nie lubi na nich pracować nogami :)
Co racja to racja, szosą do pracy jadę 1h i 5 min, na mtb jadę 55 minut – szosa w mieście ma tylko taki sens, że jakoś z miasta trzeba wyjechać ;)
A ja w jeździe na rowerze (jak i w całym życiu zresztą) staram się kierować pewną sparafrazowaną mądrością życiową Laski z „Chłopaki nie płaczą”. W tym konkretnym przypadku oznacza to udzielenie sobie odpowiedzi na jedno, zajebiście ważne pytanie „Co ja tak naprawdę najbardziej lubię w jeździe na rowerze?”. A potem gdy już to ustalę … wsiadam na rower i jadę tam ew. tak, jak lubię najbardziej. I to likwiduje wszelkie podziały na „my” i „oni”. Ew. jest „ja” i „cała reszta” :D. Bo ja jeżdżę tak, bo lubię tak, a że ktoś lubi inaczej, to niech jeździ inaczej. A całe to gadanie ile to ja nie mogę, kto jest prawdziwym rowerzystą itd, to jest tylko dorabianie ideologii.
PS. Żeby było jasne, „jadę jak lubię” oczywiście nie oznacza skrajnego przekraczania przepisów drogowych, szaleństw na chodnikach itd.
Bo ludzie uwielbiają, gdy tylko ich jest na wierzchu. Sam znam takie przypadki z własnego podwórka, które toczą się od czasów mojej szkoły podstawowej po dziś dzień. Ja zawsze byłem tym szczęściarzem, że mogłem mieć więcej niż jedną konsolę i się każdą cieszyłem. Niestety ten co miał np. xboxa czy playstation prześcigał się z innymi wszystkim co się dało. Moje potrafi to, moje to, ja mam tamto sramto i zamiast wspólnie grać, to oni woleli się kłócić bo jego xbox miał więcej polygonów :D ot taka historyjka z życia
Ano tak, wiele osób potrzebuje „potwierdzenia”, że wydali dobrze pieniądze. Nieważne czy to 2 złote czy 20 tysięcy. Moje najlepsze, reszta to badziewie. Okej, jest sporo badziewia, ale przecież nie wszystko :)
No to mi pojechałeś po tych Wyspach Kanaryjskich… co w tym złego, że człowiek chce wydłużyć sobie okres z ciepłymi dniami? :P
A co to, Wyspy Kanaryjskie gorsze od naszego Bałtyku? To zimą się nie jeździ? Co??? Ja jeżdżę cały rok. Czy leje, czy wieje! I żadne tam Kanary mi po głowie nie chodzą! ;)
https://roweroweporady.pl/tydzien-na-teneryfie/
Gorsze, tam nie ma gór :)
Ooo, są góry, są. Na Teneryfie nie tak łatwo znaleźć kawałek płaskiej drogi :)
Zresztą poczytaj tutaj: http://www.rovver.pl/index.php/podroze_kat/ile-procent-wystarczy-zeby-mnie-wykonczyc/
Okej, teraz załapałem żarcik ;) Ale Łukasza warto poczytać.
Miałem na myśli że Bałtyk gorszy bo tam nie ma gór. Na Teneryfie oczywiście są i nawet w nadmiarze. Wiem bo byłem :)
Ej, Łukaszu, odpuść trochę, zluzuj i na spokojnie przejrzyj swój komentarz – coś Ci się w nim troche (tene)ryłfo… :P
To tylko plotki i pomówienia ;)
No właśnie, komu nie marzy się Ibiza czy inne Kanary ( szczególnie zimą )
Taki wyjazd to jest clue kolarstwa. Jednego dnia podjechaliśmy Teide od Puerto Santiago i także zjechaliśmy. Kolejnego pojechaliśmy autobusem pod stację kolejki, wjechaliśmy kolejką, polansowaliśmy się na słoneczku na płaskowyżu powyżej chmur i zjechaliśmy przez Villaflor. W zeszłym roku był Cypr. Też polecam. W grudniu było 20-23, dziesiątki podjazdów. Na pewnie nie gorzej niż na Teneryfie, po prostu inaczej. I jeszcze element niepewności bo ruch lewostronny. Zapisz się do Challenge BIG i zdobywaj kolejne podjazdy.
Na Teide wjechałem od Puerto i od Los Cristianos. TF21 od Vilaflor do Granadilla – epic. Gory Anaga, Taganana, wybrzezem do Benijo… Ehhh. Wszystko jest opisane na blogu ale nie wypada reklamowac tutaj ;)
No jak Łukasz udostępnił komentarze znaczy że można popisać. Ostatecznie przecież na tematy rowerowe :)
Żałuję że nie zdążyłem pojechać na wschód, to chyba właśnie te Anaga, ale ściął mnie na 2 dni nowawirus, który pałęta się w okolicy Los Gigantes. Nie wiem czy pojechałeś na zachodni cypel. Tam jest po drodze niesamowity podjazd Tierra del Trigo i piękne, trochę dzikie okolice z plantacjami bananowców. Podobne klimaty są na pólnocno-zachodnim Cyprze koło Polis.
Śmiało można linkować :) Zresztą sam podam link do Ciebie:
Fajnie, że się odezwałeś, dodam Cię do listy blogów.
Blogów z Łodzi nigdy za wiele ;)
Rowery ponizej 4000 nie jezdza, ja na swoim przejezdzam 200Km dzinnie bez sniadania tylko na energetyku, tylko po łąkach w normalnych ciuchach i nie smarowałem go od 20 lat i chodzi jak nowka. :)
Czy cos pominąlem? :D
Pewnie bez kasku jeździsz 80 km/h w górach, a trzy razy waliłeś głową o asfalt i nic Ci nie jest. Farciarzu. ;)
Rower za 50k tesh nie jeździ…
-Cza popedałować :D
Jak przeczytałem tytuł to pomyslałem, że będzie wpis o niczym, tak dla blogowego ruchu – ale zaciekwił mnie i … jest ok, bo sensu nie ma w sporach jałowych. Z drugiej strony dobrze jest, że są i tacy (szosowcy, sprzętowcy, górale, miastowi, leśne i łąkowe dziadki, włóczędzy z torbami, itp.) i tacy bo jednych i drugich można wysłuchać/przeczytać, wiedzę zaczerpnąć, uwagi przyjąć. Grunt by każdemu koła się kręciły ;) pozdrawiam
Rewelacyjnie, że są! Przecież o to właśnie chodzi. Póki tylko ktoś nie rości sobie prawa do określenia, że jego styl jazdy jest najlepszy – to wszystko gra.
Co do tematów wpisów, to zawsze piszę to, co mi chodzi po głowie. Nic na siłę, nic dla statystyk. Czytelnicy sami przychodzą, ja nie wiem jak to się dzieje ;)
i tak trzymać :)
Wszystkie te wojenki wywołują i podsycają potem ludzie, którym albo się mocno nudzi, albo są sfrustrowani. Taki anonimowy hejt zapewne podnosi morale. Po prostu trzeba być ponad to.
Wystarczy na taki komentarz nie odpowiadać i tyle. Nie karmić trolli!
Ano widzisz, masz rację, ale we mnie się zawsze odzywa głos, który mówi: nie zgadzam się. I staram się tłumaczyć i pokazywać inny punkt widzenia.
W tym co powiedziałeś należy podkreślić „anonimowy”. Nie ma sensu wdawania się w dyskusję z anonimowymi użytkownikami. Niech się podpiszą imieniem i nazwiskiem wtedy można się zastanowić czy jest sens prowadzić dyskusję.
A nawet jeśli się podpiszą imieniem i nazwiskiem? Czy to ma wpływ na cokolwiek? Czy nawet jeśli obrzucą kogoś błotem, mięsem, mąką, kaszą to co z tego? Czy grożąc komukolwiek z uczestników dyskusji spowoduje to chęć wyciągnięcia jakichkolwiek konsekwencji wobec takich osób? Czy próba ich wyciągnięcia ma sens?
Dyskusje tu i przepychanka na poglądy nie ma żadnego realnego wpływu na osoby przepychające się. Mało kto w takim przypadku zna oponenta poza rzeczywistością wirtualną. A nawet jeśli zna to czy taki fakt będzie miał wpływ na kogoś? Wątpię.
Jedyne na co mają wpływ dyskusje to na wiedzę osób które szukają takich czy innych informacji. Jeśli jakakolwiek sensowna się w tej burzy znajdzie to osoba zainteresowana może z niej skorzystać.
Oczywiście masz rację że każdy może się podpisać imieniem i nazwiskiem. Ale jednak jest sporo takich, którzy podpisując się zwracają więcej uwagi na co i jak piszą. Co innego dyskusje rowerowe a co innego np. polityczne gdzie nie ma zwykle żadnej dyskusji merytorycznej tylko jeden wielki hejt. Dlatego najlepsze są fora zamknięte gdzie dopuszczani są tylko ludzie których się zna fizycznie lub z polecenia. Sam takie prowadzę gdzie jest ponad 50 znajomych mi tenisistów. Niestety aktywność jest na nim bardzo niska bo są to ludzie w średnim wieku którzy mają ciekawsze rzeczy do roboty niż wypowiadanie się na forum.
„Dlatego najlepsze” i „niestety”. Wg mnie jednak nie jest to najlepsze skoro piszesz „niestety” :) Uważam że fora zamknięte nie są niczym dobrym. Jeśli ktoś nie przestrzega zasad danej wspólnoty można go – a w przypadku for internetowych jest to bardzo proste – zwyczajnie go wykluczyć gdy te zasady naruszy.
Czym innym jest hejt np. szosowców na terenowców a czym innym dyskusja nad np. wadami i zaletami SRAM I SHIMANO gdzie merytorycznie wymieniamy się + i – danych rozwiązań i to należy rozróżnić.
Należy też rozróżnić powyższe od sytuacji gdy ktoś absolutnie nie ma racji bo np. montuję czerwone światło z przodu bo uważa że tak jest bezpieczniej lub zmienia biegi (zewnętrzne) na postoju lub jeździ na niedopompowanych kołach (oczywiście to dalej nie uprawnia do nienawistnego hejtu)
Jakikolwiek hejt jest nieuzasadniony i szkoda na niego życia i nerwów.
czy pisząc że osoby jeżdżące w nocy bez świateł to idioci hejce czy piszę prawdę?
Piszesz prawdę, ale lepiej zastosować odrobinę dyplomacji. Napisz, że to bardzo nierozsądne osoby, że robią głupio, że to batmani.
Pisząc o idiotach, oczywiście piszesz prawdę :) Ale przy okazji podgrzewasz atmosferę, co jest zupełnie niepotrzebne.
Czy innym jest napisanie „wszyscy ludzie jeżdżący bez świateł to debile” a „ty konkretny człowieku jeżdżący bez świateł- jesteś debilem”.
Pierwsze jak najbardziej ok, to drugie już niekoniecznie. (choć kilka razy jadąc samochodem cisnęło mi się na usta)
Po co zaraz tak ostro :)
Jednak jeśli dyskutant jest świadom tego że czerwone światło powinno być z tyłu a ma je z przodu to nawet jeśli nie ma racji to wskazanie tego innym dyskutującym jak i samemu „odkrywcy” absolutnie niczego nie zmieni. :)
Najgorsze jest chyba to, że spora część pseudo rowerzystów i mała część prawdziwych rowerzystów jest strasznie zatwardziała w swoich poglądach na pewne sprawy i nigdy swojego zdania nie zmienią, choćby ich na torturach kroili . Np szosowcy-długodystansowcy tak zwani . Nie zrozumie taki że ktoś może jeździć czymś innym niż szosa i robić mniej niż 150 km dziennie . To tylko taki przykład, nie żebym miał coś do szosowców :)
To działa zawsze w dwie strony. I masz rację – ktoś ma pasję – super. Ale niektórzy na siłę próbują przeciągać wszystkich na swoją stronę. Nie zachęcać, ale po prostu na siłę ciągnąć. Bywa i tak.
A kto to pseudo rowerzysta, kto zaś prawdziwy rowerzysta? Wsiada na rower i jedzie to rowerzysta. Po co takie podziały?
O widzisz, dobre pytanie. @marqobikerzamiedzapl:disqus broń się :)
Pisząc o pseudorowerzystach miałem na myśli takich ludzi jak podał powyżej autor tego wpisu . Czyli ten co to robił 200 km przed śniadaniem . Nikt chyba nie brał na poważnie takiego rowerzysty .
Co? On przejechał(by) 800 w ciągu doby, tylko śpiący jest. ;-)
Nie sposób ukryć że kolarstwo którym pasjonuje się najwięcej ludzi to kolarstwo szosowe. Grand Toury, epickie etapy pod Alpe d’Huez, Mont Ventoux, Alto de L’Angliru, Col du Galibier, Col du Tourmalet, Stelvio, Zoncolan, Mortirolo, Gavia, Kaunertal, Grossglockner. W związku z tym szosowcy mogą odczuwać pewną wyższość nad innymi rodzajami kolarstwa. Muszę powiedzieć że do tego roku jako szosowiec kompletnie nie rozumiałem jak człowiek w średnim wieku jak ja (bo młody to inny temat, adrenalina i takie tam) może przedkładać jazdę off-roadem ponad jazdę na szosie. Problem w tym że zapewne podobnie jak ja, większość szosowców nigdy nie miała odpowiedniego roweru i odpowiedniego terenu żeby pojeździć z przyjemnością. Dopiero w tym roku zacząłem jeździć więcej off-roadem przy okazji startów syna w wyścigach. Podchodziłem do tego jak pies do jeża ale przy odpowiednim rowerze, szerokich oponach z bardzo niskim ciśnieniem i urozmaiconym ukształtowaniu terenu jest to niewątpliwie fun. Komfortu za bardzo nie ma na sztywniaku, ale właśnie umawiam się żeby wytestować jak to jest na fullu. Wczoraj byłem na wyścigu przełajowym i to dopiero jest super zabawa. Natomiast nic nie może się równać ze wspaniałymi widokami alpejskich przełęczy podczas jazdy na szosie :)
A kto się nie przekonał niech kupi książkę: Alpy, 50 najpiękniejszych tras przez przełęcze, autor Dieter Maier.
„Pseudorowerzyści” vs „Prawdziwi Rowerzyści” i narzekanie, że są podziały i konflikty.
Zabawnie polskie podejście.
To szczera prawda, że często podczas dyskusji brakuje nam choćby grama chęci zrozumienia tej drugiej strony. Szczególnie gdy temat jest „bliski naszemu sercu”. Zamiast zrozumieć punkt widzenia tej drugiej strony, to w tym samym czasie przygotowujemy swoje kontrargumenty. Nie wiem czy da się to zmienić, a wystarczy przecież odpuścić czy przestać się przechwalać…
Życzę wam, abyście jeździli tak jak lubicie i nie pozwolili sobie wmówić, że robicie to źle. Póki sprawia wam to przyjemność to znaczy, że robicie to dobrze :)