Jobobike Robin – wygodny elektryk z Polski

Rowery typu fatbike wyposażone są w opony, których szerokość dochodzi do pięciu cali, a to dwa razy więcej niż w popularnych góralach. To pozwala na bezstresową jazdę w kopnym piasku, śniegu czy błocie. Mimo tego, fatbike’i nie zdobyły dużej popularności, w dużej mierze przez spore opory toczenia opon i mniejszą uniwersalność niż zwykłe rowery MTB. Jednak drugie życie tchnęło w ten segment rowerowy pojawienie się silników elektrycznych. Dodatkowa moc, którą dostajemy, pozwala na lekkie i przyjemne przemieszczanie się, a większa waga takiego roweru i opory toczenia przestają mieć znaczenie.

Do testów dostałem rower od polskiej marki Jobobike, którą znacie z innych materiałów na Rowerowych Poradach. Miałem już okazję jeździć składanym modelem Eddy oraz górsko-turystycznym Bruno. Tym razem przyszedł czas na wspomnianego we wstępie fatbike’a, czyli Jobobike Robin. Materiał powstał przy współpracy z marką Jobobike, ale tak jak przy każdym moim materiale, firma nie miał wpływu na jego treść. Nasza współpraca przyniesie korzyści także Wam, ponieważ poza rzetelną recenzją, dostaniecie rabat w wysokości 230 złotych na zakup każdego roweru z oferty Jobo. Wystarczy podczas składania zamówienia użyć kodu JOBOPORADY

A jeżeli wolisz oglądać, niż czytać, zapraszam do zapoznania się z poniższym wideo z testem Robina. Będzie mi bardzo miło, jeżeli zasubskrybujesz mój kanał.

Jobobike Robin

Nie da się ukryć, że Robin to kawał roweru. Rozstaw kół jest spory, a szerokie i wysokie opony potęgują to wrażenie. Waga również nie jest piórkowa – mi wyszły 33 kilogramy z zamontowanym akumulatorem, bagażnikiem, błotnikami i pedałami. Spory wpływ na taki wynik mają oczywiście potężne koła, ale także bagażnik czy pojemny akumulator.

Otwory do montażu bagażnika

Wagę roweru można jeszcze… powiększyć :) jednocześnie zwiększając jego funkcjonalność. Producent oferuje opcjonalny przedni bagażnik (rama posiada specjalne otwory montażowe), a także bardzo solidny kosz transportowy, który możemy zamocować zarówno na przednim, jak i tylnym bagażniku (pokazywałem te akcesoria przy okazji testu modelu Eddy).

Rower przyjeżdża z fabrycznie zamontowanym tylnym bagażnikiem (można go obciążyć do 25 kilogramów), na pokładzie są również szerokie i solidnie zamontowane błotniki (tylny jest dodatkowo podtrzymywany przez bagażnik). Mogę potwierdzić, że błotniki spełniają swoją rolę. Na zdjęciach jest sucho, ale gdy kręciłem materiał wideo, padał deszcz i było sporo błotka :)

Co bardzo istotne, Robin fabrycznie wyposażony jest także w mocną stopkę, która pewnie podpiera go na postoju.

Jobobike Robin

Górna rura w Robinie szybko opada, co pozwala na łatwiejsze wsiadanie, jeżeli ktoś nie chce zadzierać nogi nad bagażnikiem. Dostępna jest także wersja z bardziej obniżoną ramą w niebieskim kolorze.

Pozycja za kierownicą jest bardzo wygodna, siedzi się tu z dość wyprostowanymi plecami, choć można to w pewnym zakresie wyregulować wspornikiem kierownicy. Robin zachęca do bardziej rekreacyjnej jazdy, nie jest to maszyna do bicia rekordów czy ostrej jazdy w dół, choć na nierównej nawierzchni też da sobie radę.

Jeżeli chodzi o spasowanie i montaż (który odbywa się w Polsce), to wszystko stoi tu na bardzo dobrym poziomie. Podczas jazdy nic nie stuka i nie trzeszczy, pod tym kątem ciężko mieć tu jakieś zastrzeżenia.

Co mi się mniej spodobało to przewody, które zauważalnie wystawały spod ramy. Mogłyby być jednak trochę lepiej schowane.

Zastanawiam się też, dlaczego część elektroniki została schowana w osobnym pojemniku na zewnątrz ramy, zamiast gdzieś w jej środku. Ale w niczym to nie przeszkadza, a jednocześnie ułatwia to ewentualne serwisowanie.

Duży plus mogę za to dać za otwory do montażu koszyczka na bidon. Producenci rowerów elektrycznych często o nich zapominają, jednak Jobo zadbało, abyśmy podczas jazdy mieli picie pod ręką :)

Sercem elektrycznego wspomagania jest silnik znanej marki Bafang. Schowany został w tylnym kole, a jego moc to ustawowe 250 watów. Do tego producent deklaruje 80 niutonometrów momentu obrotowego. Wspomaganie przepisowo wyłącza się po przekroczeniu 25 km/h, choć w panelu sterowania jest ukryte menu, do którego potrzebne jest hasło. Zapewne Jobo podaje je kupującym, tak aby można było odblokować silnik, oczywiście na drogach niepublicznych.

Obsługa wspomagania jest bardzo intuicyjna i sprowadza się do włączenia silnika (przycisk 'i’ na panelu sterującym) oraz wyboru trybu wspomagania (jednego z pięciu). Przytrzymując przycisk '+’ możemy także włączyć oświetlenie, a poniżej minusa znajduje się przycisk „Walk”, który uruchamia tryb prowadzenia. Rower wtedy sam toczy się z prędkością pieszego, ułatwiając np. wyprowadzenie go z garażu.

Manetka w rowerze elektrycznym

Tryb prowadzenia można włączyć także korzystając z obrotowej manetki, znajdującej się pod prawą dłonią. Jest ona przydatna np. w sytuacji gdy staniemy pod górę z wrzuconym ciężkim biegiem, a czujnik obrotu pedałów jeszcze nie wykryje, że zaczęliśmy nimi kręcić. Wystarczy przekręcić manetkę, rower sam ruszy (z prędkością pieszego) i ułatwi rozpoczęcie pedałowania, co uaktywni silnik.

Wszystkie informacje niezbędne podczas jazdy wyświetlane są na zamontowanym centralnie dużym ekranie. Znaleźć tam można stan naładowania akumulatora (podany w procentach), prędkość z którą się poruszamy, wybrany tryb wspomagania, przejechany dystans wycieczki, a także (do wyboru) prędkość maksymalną, średnią, całkowity czas i dystans jazdy. Do szczęścia brakuje chyba tylko zegarka.

Silnik płynnie oddaje swoją moc, w pierwszym trybie wspomagając do ok. 15 km/h, w drugim 20 km/h, a w pozostałych trzech do 25 km/h. Różnica polega na tym, że na niższych trybach odbywa się to z mniejszą mocą, co sprawia, że rower przyspiesza trochę wolniej, jednocześnie oszczędzając akumulator. Ja zazwyczaj jeździłem na „trójce”, która była w zupełności wystarczająca na płaskich odcinkach. Jedynie pod trochę większe wzniesienia włączałem „piątkę”, tak aby nie wytracać prędkości :)

W Robinie wykorzystano akumulator o słusznej pojemności 672 Wh (48 V, 14 Ah). Producent deklaruje zasięg do 80 kilometrów i prawie udało mi się go uzyskać. Wiadome jest, że na zasięg roweru elektrycznego wpływa szereg czynników: waga rowerzysty i bagażu, nawierzchnia po której się jeździ, ciśnienie w oponach, przewyższenia, które pokonujemy, siła i kierunek wiatru, temperatura otoczenia, a także wybrany tryb wspomagania.

Ja przejechałem 69 kilometrów, co uznaję za bardzo dobry wynik, biorąc pod uwagą masę roweru i to że nie unikałem górek na swojej drodze (jak na centralną Polskę oczywiście, ale i tu da się znaleźć krótkie, ale wymagające podjazdy). Można przejechać na wspomaganiu więcej, np. nie włączając najmocniejszego trybu czy nie zjeżdżając w ogóle z asfaltu, ale takim rowerem przecież aż szkoda nie wjechać na bezdroża.

Aby naładować akumulator, nie musimy zdejmować go z roweru, choć jest taka możliwość. W zestawie dostajemy dwuamperową ładowarkę, która naładuje baterię od zera do pełna w około 7 godzin, choć na marginesie nie polecam regularnego rozładowywania jej do zera (więcej na ten temat we wpisie o tym jak zwiększyć zasięg w rowerze elektrycznym).

Akumulator posiada także pełnowymiarowe gniazdo USB, do którego możemy podłączyć np. telefon do ładowania. W zestawie obecna jest także przejściówka, która umożliwia łatwe wyprowadzenie gniazda USB spod ekranu na kierownicy.

Jak fatbike (w wolnym tłumaczeniu tłusty rower, czyli tłuścioszek) to i szerokie opony. Za trakcję w Robinie odpowiadają gumy znanej marki CST o średnicy 26 cali i szerokości 4 cali.

Fatbike opony

Opony mają rzadko rozstawione, dość niskie klocki bieżnika, które z jednej strony nie stawiają AŻ takich oporów toczenia, jak mogłoby się wydawać. Z drugiej strony zapewniają fajną przyczepność na piasku czy błocie. Robin to rower na którym siedzi się w zrelaksowanej pozycji, do tego nie tak łatwo wytrącić go z równowagi, a to właśnie dzięki szerokim oponom.

Napęd zbudowano w oparciu o prosty, ale niezawodny osprzęt Shimano Tourney/Acera z jednym przełożeniem z przodu i siedmiobiegowym wolnobiegiem z tyłu. Miło byłoby zobaczyć tu kasetę zamiast wolnobiegu, ale w rekreacyjnym rowerze nie przeszkadza to za bardzo. Biegi zmieniają się pewnie i bez większego zawahania. Do tego wymiana zużywających się z czasem elementów będzie stosunkowo tania.

Z przodu pracuje markowy, sprężynowy amortyzator RST o skoku 80 milimetrów. Szczerze mówiąc, szerokie opony po ustawieniu odpowiedniego ciśnienia, robią tak dobrą robotę w kwestii tłumienia nierówności, że amortyzator nie ma tu za dużo pracy. Ale podczas jazdy po bardziej wymagającej nawierzchni (kamienie, korzenie) spełnia swoje zadanie, wspomagając opony w tej kwestii. Na prawej goleni znajduje się manetka służąca do blokowania amortyzatora, a na lewej pokrętło do regulacji naprężenia wstępnego sprężyny, choć jej zakres jest niewielki i nie wpływa znacząco na pracę widelca.

Tektro Aries

Tektro 180 mm

Hamulce to element, który z jednej strony działa nieźle, ale z drugiej wymaga pewnej poprawy. Na pokładzie Robina znajdziemy mechaniczne hamulce tarczowe Tektro Aries z tarczami o średnicy 180 mm, również wyprodukowanymi przez Tektro. Ten zestaw na pewno działa lepiej od niemarkowych hamulców, jednak przy takiej wadze roweru (i jego cenie) widziałbym tu już mocniejsze, hydrauliczne hamulce tarczowe.

Ja na siłę hamowania nie narzekałem, ale przy osobie ważącej bliżej limitu (który wynosi 140 kg) lub jeżdżącej z cięższymi bagażami, zastanowiłbym się nad wymianą klocków hamulcowych na półmetaliczne (np. od firmy EBC).

W przypadku rowerów elektrycznych, które na swoim pokładzie posiadają duży akumulator, aż prosi się o zamontowanie oświetlenia, które będzie korzystać z takiej wbudowanej baterii. Nie inaczej jest w przypadku Robina, gdzie oświetlenie marki Spanninga robi dobrą robotę. Tylna lampka jest widoczna z daleka, a przednia świeci wystarczającym światłem, by po zmroku wrócić do domu. Nie jest to może reflektor, który pozwoli na szybką jazdę po lesie, ale do spokojniejszego poruszania się wystarczy. A gdyby komuś był potrzebny mocny reflektor, będzie można go zasilić z jednego z gniazdek USB :)

O siodełku mogę napisać tyle, że było zaskakująco wygodne, mimo że nie przepadam za takimi „kanapami”. Każdy ma oczywiście inną budowę ciała i inne preferencje, jednak mi na siodełku Velo Plush jeździło się po prostu dobrze. Pasuje do rekreacyjnego charakteru tego roweru.

Na koniec zwrócę uwagę na jeden detal. Producenci często oszczędzają na elementach roweru, których nie widać na pierwszy rzut oka. Chociażby pedały to niejednokrotnie plastikowe wydmuszki, które nie wytrzymują zbyt długo. Jobobike nie poszedł na kompromisy i założył porządne, aluminiowe platformy firmy Wellgo. Duży plus za ten ruch.

Rower Jobobike Robin możecie obejrzeć i kupić w jednym z wielu sklepów rowerowych, a także bezpośrednio na stronie producenta (przypominam o kodzie rabatowym JOBOPORADY). W chwili publikacji tego tekstu Robin kosztuje 8299 złotych, ale często dostępny jest w promocyjnej cenie.

Czy to dobra propozycja? Na plus za Robinem przemawia polska gwarancja, pojemny akumulator; pełne, turystyczne wyposażenie włącznie z lampkami; wygodna pozycja za kierownicą oraz szerokie opony dające jeszcze większy komfort jazdy.

To co mniej spodobało mi się, patrząc przez pryzmat ceny, to mechaniczne hamulce tarczowe (markowe, ale jednak mechaniczne) i wolnobieg zamiast kasety. Działanie tych pierwszych można zawsze w razie potrzeby poprawić, a na wolnobieg przymknąć oko, bo w rekreacyjnej jeździe nie zrobi to żadnej różnicy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 

9 komentarzy

  • Rower nie jest tani, a niestety konstrukcja nieprzemyślana. Kształt ramy powoduje, że nie można zainstalować krzesełka dla dziecka. Dla mnie dyskwalifikuje to ten rower

    • Nie na każdej ramie da się zamontować najpopularniejszy typ fotelika, choć można poszukać konstrukcji mocowanej do bagażnika i do wspornika siodełka, bo i takie istnieją.

  • To jest chiński rower, montowany w Siedlcach, a nie produkowany. Nie jest więc polski, ale chiński.

  • To jeden z najspójniejszych stylistycznie pojazdów nazywanych „rowerem elektrycznym”. Centralne napędy, wystające spod korby wyglądają paskudnie. Burzą lekkość linii. Tu nie ma co burzyć. Nawet ogromna bateria nie straszy – no bo jest proporcjonalna do reszty. Wydaje mi się, że właśnie tłuściochy mogą mieć najwięcej sensu jeżeli chodzi o e-wspomaganie. Jak ktoś nie musi targać takiego kloca na n-te piętro, tylko ma garaż, to bardzo dobra propozycja.

    Napęd i hamulce raczej kiepskie, ale to można wymienić w późniejszym okresie. Jak widać na jednym ze zdjęć, to „trytytki” robią robotę… Od dłuższego czasu żaden rower nie spodobał mi się tak jak ten. Cena? Prenumeruję BikeBoard – w aktualnym numerze porównali 8 szosówek. Ceny: powyżej 14 tysięcy… Za rower… Zatem, 8 tysięcy to nie jest dużo. Jednakże warto pamiętać, że w tej cenie można kupić skuter spalinowy…

    • Hej, to prawda, ceny rowerów w ostatnim czasie szybko poszły do góry (cena dolara robi swoje). Jeżeli chodzi o porównanie ze skuterem, to podrzuciłeś mi dobry temat na tekst :)