Myślę, że żadnego rowerowego maniaka, nie trzeba nawet przez sekundę namawiać, by wyszedł na rower. Powód jest nieistotny: poszwędać się z kolegami, skoczyć na drugi koniec miasta, by zobaczyć nową drogę rowerową, a może nawet gdzieś dalej jak czas pozwoli. Szybka zmiana ciuchów, sprawdzenie ciśnienia w oponach i już jest upragniona wolność. Wiatr we włosach, promienie Słońca na twarzy, uśmiechnięci ludzie po drodze i chwile w których lepiej się myśli. Powodów do jazdy są tysiące, a może nie być ani jednego. Po prostu się to robi.
Niestety, czasami tak jest, że praca, szkoła, domowe obowiązki – wysysają z nas energię i odbierają chęć do zrobienia czegokolwiek, poza położeniem się na kanapie. Brak chęci zrzucamy na karb przemęczenia, kiepskiej pogody, niskiego ciśnienia (naszego lub atmosferycznego). Czasami wystarczy włączyć „na chwilę” komputer czy telewizor, by pół dnia minęło w mgnieniu oka. A wieczorem przecież iść na rower „się nie opłaca” – mówimy sobie.
Ja też miewam chwile, gdy czuję się tak, jakby włochata małpa siedziała mi na głowie i uciskała ją z każdej strony. Chwile, gdy ciepły koc i kanapa mają magiczną moc przyciągania do siebie. Po prostu i zwyczajnie mi się nie chce.
Nie trzeba być psychologiem, by wiedzieć, że w takich chwilach najważniejsze jest wykonanie pierwszego kroku. Wystarczy ruszyć się z domu, by po chwili przekonać się, że to był bardzo dobry krok. Już kilka minut na rowerze rozrusza nasze zastane mięśnie, poprawi krążenie i natlenienie organizmu. Od razu zaczniesz się zastanawiać, czemu do jasnej pogody siedziałeś tyle czasu w domu, zamiast w końcu wyjść na rower.
Przedstawię Ci kilka sprawdzonych sposobów, na zmotywowanie się do wyjścia z domu w chwilach słabości. Jeżeli masz własne pomysły, podziel się nimi z nami. Jeszcze raz podkreślę, chodzi o sposoby awaryjne. Nie o zmuszanie się do czegoś, czego się nie lubi. Jazda na rowerze ma być zawsze przyjemnością samą w sobie.
1) Umawiaj się na rower – jeśli już się umówisz z kimś na konkretną godzinę, głupio będzie się wycofać. Dobrym pomysłem jest też zapisanie się do klubu turystów kolarzy PTTK, takich klubów jest w Polsce jest ponad 40. Zwykle oprócz okolicznościowych imprez, organizują cotygodniowe spotkania rowerowe dostosowane do osób o różnej kondycji i jeżdżących w różnym tempie.
2) Wyznacz sobie cel – nie myślę tutaj o dalekosiężnych planach, typu schudnę 10 kilogramów czy zwiększę swoją średnią prędkość. Zostańmy w przyjemniejszym klimacie i celach na wyciągnięcie ręki. Powiedz sobie, że chcesz zobaczyć jakąś część swojej okolicy, w której dawno nie byłeś. Że chcesz zobaczyć, czy w cukierni na drugim końcu miasta, nadal sprzedają tak dobre lody jak kiedyś. Może odwiedzisz jakąś dawno nie widzianą koleżankę lub kolegę. Pomysł może być spontaniczny, czasami totalnie abstrakcyjny. Ważne by chcieć go zrealizować. Tylko nie jutro, ale właśnie dziś, zaraz :)
3) Lepszy wizerunek – cóż, jesteśmy gatunkiem stadnym i co by nie mówić, zawsze ktoś będzie miał o nas jakąś opinię. Zdecydowanie lepiej mieć opinię (nawet w oczach najbliższych osób, olejmy sąsiadów) osoby aktywnej, niż takiej która tylko siedzi przed telewizorem, popijając piwo.
4) Popraw sobie humor – pisałem to już wyżej, ale jeśli siedzisz teraz, smętny i bez chęci do życia – przypomnij sobie ostatnie wyjście na rower. Jak od razu poprawił Ci się nastrój, problemy uleciały (choćby na chwilę), a organizm przestawił się na aktywny tryb. Warto przemóc się w sobie, by się tak poczuć, prawda?
5) Sportowe aplikacje społecznościowe – jeśli masz zainstalowaną aplikację Strava (lub inną tego typu), dołącz do jakiejś rywalizacji, na przykład kto przejedzie więcej kilometrów w danym miesiącu. Albo dołącz do charytatywnej akcji, organizowanej przez dużą firmę – czasami płacą one na szczytny cel pieniądze, za przejechanie odpowiedniej ilości kilometrów. Jeżeli mamy aktywnych znajomych, szybko okaże się, że oni też korzystają z jakiejś aplikacji i będzie można nawzajem śledzić swoje postępy. A (patrz punkt trzeci), mało co tak motywuje jak chęć pokazania innym, że jest się „lepszym” :)
Tak jak pisałem, prawdziwych roweromaniaków nie trzeba przekonywać do jazdy. Zawsze znajdą choć chwilę, by pojeździć. Nie ma się też co przejmować pojedynczymi dniami kryzysu, czasami trzeba wrzucić na totalny luz. Ale to tylko w ramach wyjątku. W pozostałe dni – nie ma opcji – trzeba ruszyć się na rower.
@Łukasz
Oczywista. Absolutnie nie ma mowy, żeby dziecko „ciągnąć” ze sobą. Tak jak napisałem, to musi być przyjemność. Czyli, jeśli dziecko robi aktualnie więcej niż setkę dziennie, to jest to dopuszczalne wtedy i jedynie wtedy, gdy: 1) robi to z przyjemnością; 2)przedtem z przyjemnością zrobiło co najmniej kilkakrotnie setkę dziennie, a jeszcze przedtem odpowiednio więcej razy odpowiednio mniej kilometrów dziennie. A nawet jeśli nagle mu się odechce, to jest to odpowiedzialność dorosłego, nie dziecka. Wiek ma tu znaczenie zdecydowanie mniejsze. Mój 11-latek (w tym roku 12 lat) sam mnie prosił i nadal prosi o takie wycieczki, a pierwszą setkę w ciągu dnia zrobił w wieku lat 10. Także na własną prośbę i nie na rekord. Co nie znaczy, że każdy 10-latek tak musi :).
@Cinek @Łukasz
Co do marki Crivit, to nie jest to może wątek na jej ocenę, ale mogę ze swego doświadczenia polecić do doraźnego użytku. Kupiona dwa lata temu tania (ok, 100-150 PLN) a nominalnie narciarska kurtka świetnie sprawdza się jako rzecz zimowo-wiatroszczelna na rower, a w dodatku ma elementy odblaskowe. Jednak nader szybko (w tym roku) puszczają zamki błyskawiczne, zaś sama tkanina nie jest bakterioodporna i wymaga prania znacznie częstszego niż na przykład kurtka Northland (też tania marka, ale bakterioodporna, co oznacza już próg cenowy 400/500 PLN), gdyż inaczej daje o sobie intensywnie znać zapachowo. Natomiast o elementach bielizny technicznej Crivit słowa złego nie powiem. A cena, jak już zauważono, atrakcyjna.
@Cinek – nie krępuj się, pisz śmiało, że chodzi Ci o Lidl i markę Crivit :) Cóż, ja mam swoje zdanie jeżeli chodzi o ciuchy, ale pewne rozmowy już miałem z Lidlem, odnośnie testowania ich ubrań – zobaczymy, może test się pojawi.
@For Fun – ze złamanym palcem? Uuuuch, nieźle :)
@Y. – ze wszystkim zgoda, jedynie trochę dziwi mnie ciągnięcie ze sobą dziecka na trasy liczące, jak to ująłeś sto ileś kilometrów. Nie mi oceniać, ale to już chyba nie jest przyjemność, chyba, że to „dziecko” ma 14 lat i więcej :)
Pamiętajmy może, że nie każdy ma w sobie (i: nie zawsze) ekstremistę. A i ten, kto ma, może go zatracić. Na chwilę albo i na zawsze. Nie życzę tego nikomu, ale tak to w życiu bywa.
A już na pewno nie każdy wie od razu o technicznych sprawach, dotyczących choćby tego, jak się ubrać i co zabrać ze sobą na wszelki wypadek (narzędzia, części, ciuch zapasowy), nie mówiąc już o doborze sprzętu (niby proste, ale nowe siodełko czasami może zepsuć dłuższą wyprawę, jeśli się go zawczasu nie przetestuje. Ale o tym już było.
Mnie to się ekstremista włącza daleko od domu raczej, gdy trzeba zdążyć na nocleg za sto ileś kilometrów w ciągu dnia, a jest nawet pod lekki wiatr, ale ze mną jest na przykład dziecko, które może nie wytrzymać – a przecież nie chodzi o to, by dziecko wytrzymało, tylko by miało z tego trochę zabawy. Wtedy trasa kombinowana wśród drzew zwykle daje jakąś ulgę (przy okazji, po szóste: w twarz dokładnie wieje mniej więcej tak samo często, jak w plecy ;) I drugiego uczestnika trzeba także jakoś zmotywować. Zwykle się udaje :) W razie czego, zawsze trzeba mieć świadomość, że jeśli odpuścić trzeba, to i można.
Na co dzień testuję raczej cele mniejsze. Za to: metodycznie.
Brzmi prosto. Nie odpuszczać możliwie przez cały rok (choć jazda po śniegowej brei w zadymkę czy mgłę, po śliskim, wśród samochodów w mieście lub poza nim to już dla mnie raczej zbędna hiperekstrema, dodatkowo z niepotrzebnym ryzykiem głupiego wypadku).
Poznawać ciuchy rowerowe i zależność ich skuteczności od temperatury (to każdy musi sprawdzić sam, a sama marka nie zawsze coś tu mówi). Również sprzęt, w szczególności ten, który ma styczność z ciałem (ciuchy, ew. kaski, ale i na przykład okulary, skarpety, czapki czy rękawice – rzeczy drobne, a bardzo istotne).
I tak z 15-20 km chociaż przeciętnie docelowo dziennie (zaczynając od zdecydowanie mniejszej średniej projektowanej na początek) w perspektywie rocznej zrobić.
Nie przychodzi to od razu. Ale buduje pewność siebie. Pewność solidną, niekoniecznie ekstremalną. To, co przeżyliśmy, jest nasze. A to dużo. Choć i to nie wszystko. Zaś jazda pod wiatr, właściwie niezależnie od sprzętu, to jedno z klasycznych ćwiczeń kolarskich. Na psychikę także. Łatwo nie jest. Ale albo już się wraca, albo się wróci z wiatrem. Powolutku. Przynajmniej na początku. Zawsze się dokądś dojedzie w końcu :)
Co ciekawe, w pewnym momencie i stanie doświadczenia wiatru (nie mówię tu o bardzo długich i wyczerpujących odcinkach, w dodatku z ładunkiem i z innymi pseudoatrakcjami pogodowymi, terenowymi i sprzętowymi) wcale nie czuć. Podobnie zresztą jak w tracie jazdy równo z wiatrem. Rzadko się to zdarza idealnie. Ale się zdarza, czasami nawet i przez kilkadziesiąt kilometrów bez przerwy. I to jest to. Z deszczem i śniegiem już raczej to nie wychodzi, lecz i nie to celem naszym przecież, by z każdym i wszystkim zawsze wygrać.
A ja chyba jestem dziwny, bo mi się zawsze chce ;) Zdarzyło mi się nawet jeździć w górach z połamanym palcem, czy nawet śródręczem (tu już „tylko” po asfalcie, nuuuudy) :P
Jeżdżę też w śniegu, błocie, deszczu, nocą. Zazwyczaj szukam wymówek, żeby pójść na rower, nie żeby na niego nie iść :D
Warto nowy sezon zaczac tez moze i od nowych ciuchow technicznych :-) od minionego poniedziałku natrafilem w jednym z popularniejszych marketow z niebiesko-zoltym logiem na literke L na akcesoria i ubrania rowerowe. Uwazam, ze bylo warto zaoszczedzic te 210 zl na 1 ciuszku niz kupujac markowe stroje :-) Nowy stroj takze moze motywowac do jazdy na rowerze.
Y. dzięki za kawał dobrego komentarza :) To prawda – wiatr i deszcz potrafią wyssać energię w moment.
Ja w zeszłym roku jadąc do Gdańska, miałem wiatr praktycznie cały czas w twarz i jakby go nie było (już nie mówiąc gdyby wiał w plecy), dojechałbym pewnie dwa razy mniej umordowany :)
No napiszę ten pierwszy raz. Tym bardziej, że temat i tak bardziej skomplikowany, niż się wydaje na pozór.
Powiem tak. Maniak jest zmotywowany. I to rozumiem. Ale to nie znaczy, że nie ma kryzysów. Kto tego nie zna, zwyczajnie nie miał jeszcze kryzysu. Wszystko z czasem przyjdzie. To akurat pewnik.
Powody? Generalnie: wiatr i deszcz (brak czasu pomińmy, bo to inna działka). Wiatr i deszcz w trakcie dłuższej trasy nie przeszkadzają (a jeśli tak, to trzeba mieć jakiś PLAN B i tak). Ale jeśli trzeba się TYLKO przebrać (tak, na więcej niż 10 km już wypada się przebrać, chyba że ktoś cały dzień chadza w ciuchach technicznych – szacuneczek!), to już zdarza się, że nie zawsze motywacja jest. Nawet i po przebraniu niekiedy potrafi zniknąć.
Deszcz? Generalnie, jeśli używa się odpowiedniej prognozy (polecam meteo.pl), to wiadomo, kiedy pada naprawdę. Opady poniżej 1 mm/h etc. można pominąć. Jeśli jest więcej, warto się zastanowić. Ale rezygnować? Czemuż? Najwyżej trzeba planować tak, by te ostatnie 30 minut od domu być w najlepszym razie na granicy ryzyka totalnego zmoczenia.
Wieje? Nic to. Warto zaczynać pod wiatr (i z wiatrem wracać). Luboż zaczynać z wiatrem (tylko wtedy zwykle powrót będzie pod wiatr – chyba że kierunek jego się zmieni – a i o tym poinformuje zawczasu dobra prognoza). Jak kto woli. Po pierwsze: rzadko wieje naprawdę mocno. Po drugie: rzadko wieje cały czas tak samo mocno. Po trzecie: rzadko wieje cały czas tak mocno i w tym samym kierunku. Po czwarte: lasy, zabudowania i wzniesienia stanowią naturalne bariery antywiatrowe, między którymi można niekiedy nawet dość prosto przeprowadzić trasę w sposób nieinwazyjny. Po piąte: jeśli trasa jest naszą trasą codzienną (rozsądnie krótką: do godziny w jedną stronę), to naprawdę po pewnym przyzwyczajeniu mało rzeczy demotywuje. Wobec perspektywy poprawy nastroju, rzecz jasna. Zwykle pierwsze kilometry entuzjastyczne nie są. Ale ostatnie w danym dniu? Kto doświadczył, ten wie.
Można by jeszcze mnóstwo (na przykład o śniegu, lodzie i soli, z którymi już żartów jest mniej), ale na pierwszy post wystarczy. Z pozdrowieniami dla Autora serwisu.
Ja się nie muszę motywować. Rower i fitness to moje dwa małe nałogi :)
W kwestii rywalizacji polecam dołączenie do programu http://zaliczgmine.pl/. Sakwiarze pewnie ją dobrze znają, ale „reszcie bandy” też może się spodobać :)
@lavinka – ha ha ha, nie tak to miało zabrzmieć :)
@quanto – dzięki za miłe słowa.
@be slim – a to po górach i dolinach nie da się jeździć? ;) Też wolę po płaskim, ale z drugiej strony jak już wjedziesz na górę, to potem jest przyjemność ze zjeżdżania.
@Sławek – zacny rower i dystans też fajny.
Weekend bez roweru to weekend stracony. Ja dzis rano przejechalem 90km. Pozdrawiam wszystkich rowerowych entuzjastow.
Cube Delhi pro
Dla mnie najlepszym czynnikiem motywacyjnym jest ból pleców. Niestety prowadzę siedzący tryb życia, który trwa także w weekendy (nieraz po 12 godzin) czyt. praca i studia zaoczne.
Dlatego wieczorami staram się wybrać na pół godziny spaceru, a gdy wygospodaruję godzinkę czy dwie to szybko wskakuję na rower bo wiem, że dzięki temu ulżę swoim plecom… No i łyda się wytopi ^^
Michał, przecież makarony, ziemniaki i ryż to jedzenie kolarza. Nie można tego ograniczać :)
jak mieszkalam w Pl mialam super miejsce do jezdzenia, gdy mieszkam w Uk same gory i dolny i jakos nie moge sie zebrac aby znowu wrocic do regularnego jezdzenia…:(
Ja dzisiaj zrobiłem 65km
Łukasz w zeszłym roku wpadłem przypadkowo na twoje porady i sledze je do dziś.Super artykuły.Tak trzymaj i na takim poziomie jak teraz.Już nie jednemu roweromaniakowi poleciłem twoją strone.
„Szybkie przebranie ciuchów” – czy mógłbyś mi wytłumaczyć powyższą frazę? Nigdy mi się jeszcze nie zdarzyło, a jeżdżę od 4 roku życia, przebierać ciuchów przed pójściem na rower. No i najważniejsze, za co miałabym je przebierać? ;P
@Beata Codziennie rower albo basen. Miałem może 5 dni w lutym bez żadnej aktywności. Dieta? Hmm brak podjadania między posiłkami. Można się zdziwić ile po zsumowaniu wyjdzie tych przekąsek. Poza tym brak słodyczy/czipsów/napojów słodzonych/soków z kartonu, które też zawierają dużo cukru. Ja sobie wszystko zapisuje co zjem w celu łatwiejszej samokontroli. Poza tym ograniczenie pieczywa, makaronów, ziemniaków, ryżu, kasz. Większe ilości produktów z białkiem. Miałem nogę złamaną w kolanie rok temu i od tego czasu złapałem nadwagę, teraz planuję powrócić do wyjściowej. Może 6 kilo w miesiąc brzmi fajnie, ale pierwsze 2-3 to usunięcie nadmiaru wody i innych substancji zalegających w organiźmie. W tej chwili toczy się walka o każdy kilogram :)
Ja się dopiero przygotowuję do dłuższych wypraw :)Mam zamiar w sobotę przejechać 40 km. Gratuluję Michał silnej woli :)
A tak poza tym, jak udało ci się tyle zrzucić ? :O
Jakaś dietka dodatkowo ? :)
Dzisiaj pierwszy raz w tym sezonie pękło 50km :) Od początku lutego -6kg, do zrzucenia jeszcze 10, moją motywacją są nadchodzące wakacje :)
Ja także wróciłam niedawno z wycieczki :))
Dużo jest prawdy w tym, że najważniejszy jest pierwszy krok..
Zamierzałam zrobić 10 km, bo obowiązki i tak dalej ..
W rezultacie wyszło 30 „kilosków” ..
Pogoda jak na początek marca jest wspaniała, więc nie sposób nie wyruszyć w trasę :)
Dobra, motywacyjna historia Quanto :) Niech się kręci :)
a no artykuł święta racja ,ja w tym tygodniu już też byłem na rowerku, raz kawałek tak żeby sprawdzić czy wszystko ok z rowerem wczoraj 5 km, a dziś już 13 km. Normalnie nie mogłem się doczekać, kiedy wystawię rower z garażu i nastała ta chwila, także na nadchodzący tydzień plany rowerowe już są. Czekam z niecierpliwością kiedy dołączy do mnie żona i córka (choć ta druga, to tak niechętnie). Jakby w zeszłym roku o tej porze ktoś mi powiedział, chodź na rower to bym go wyśmiał, a w czerwcu za namową kolegi złapałem takiego bakcyla, że w jeden dzień podjęta decyzja i zakup 3 nowych rowerów i się jeździ hehe. Pozdrawiam wszystkich roweromaniaków i życzę wielu wykręconych kilometrów.
Też właśnie wróciłam po leśnej szwendaczce, było przecudnie, słonecznie, odkrywczo i w ogóle super.
Z Twoimi poradami zgadzam się całkowicie! Pozdrawiam
Ja właśnie wróciłem z małej rundy po okolicy. Fajnie jest poczuć trochę słońca. Niby zimy nie było, ale i tak od razu chęć do życia wraca w taką pogodę.