Grube dziecko to twoja wina

Do napisania tego tekstu zainspirowała mnie niedawna wizyta na basenie. Wśród osób korzystających z uroków taplania się w ciepłej wodzie, zobaczyłem otyłego chłopca. Nie wyglądał może tak, jak ten ze zdjęcia poniżej, ale myślę, że niewiele mu brakowało. Twarz nalana, na brzuchu trzy „zakładki”, parówki zamiast paluszków. Miał na oko może 8 lat, może 10 – trudno powiedzieć. Siedział w brodziku dla małych dzieci i oddawał się zabawie. Być może był chory. Zdaję sobie sprawę, że jest wiele dzieci, które z różnych, często bardzo tragicznych przyczyn są otyłe, lub bardzo otyłe. Dlatego absolutnie nie oceniam ani rodziców, ani tym bardziej dziecka. Ale ten widok wzbudził moje zainteresowanie tematem, zacząłem trochę uważniej przyglądać się niektórym dzieciom. Wcześniej praktycznie nie zwracałem na to uwagi, a wystarczyło kilka minut, by obok mnie, w kolejce do zjeżdżalni stanął ojciec z synem. Tata z pokaźnym brzuchem, mocno zwisającym. Obok niego syn, na oko może 12-letni z… identycznym brzuchem!

W tym momencie zacząłem sobie zadawać w duchu pytanie: jak dwunastolatek może mieć takiego bęca? Przecież w tym wieku, powinien mieć przemianę materii jak elektrownia atomowa! Ojciec wiadomo, jest osobą dorosłą – sam podejmuje decyzje czy chce być otyły czy nie. Ale wciągać w to swoje dziecko? Przecież taki brzuchal nie bierze się z niczego.

Co robić dziecko odchudzanie
fot. chancedite

Pogrzebałem trochę w internecie, bez trudu znalazłem wiele osób, które myślą w podobny sposób (m.in. Natalia we wpisie o sporcie w życiu dziecka). Otyłość dzieci, Panie i Panowie, to nie coś, co możemy obserwować w telewizorze na przykładzie amerykańskich dzieci. Ta plaga dotarła już do nas. Zacząłem się zastanawiać nad przyczyną tego, bardzo poważnego moim zdaniem problemu.

Media mówią, że to wina słodyczy w szkolnych sklepikach. Pojawiają się akcje uświadamiające, jabłka i woda mineralna i tego typu historie. Z tym, że szkolne sklepiki były załadowane takim towarem również 20 lat temu, gdy ja byłem w podstawówce. Od małej słodkości jeszcze nikt nie umarł, ani nie zrobił się gruby. Oczywiście, lepiej zjeść jabłko czy napić się wody, ale nie oszukujmy się – kto nie ma co jakiś czas ochoty, na małe co nie co.

//Aktualizacja 2016: Ze sklepików wycofano sporą część słodyczy. Ciekawy ruch, ale bez edukacji oraz uświadamiania rodziców i babć nic z tego nie wyjdzie.

Media mówią, że to wina tabletów, komputerów, smartfonów, telewizorów. Dzieci godzinami przesiadują w domach, zamiast pobiegać trochę czy pojeździć na rowerze. Problem w tym, że 20 lat temu, gdy ja byłem w podstawówce – też były telewizory i komputery. Kanałów było mniej, a gry wymagały większej wyobraźni – ale to nie miało znaczenia, przyciągały tak samo jak dziś. Od dobrej, strategicznej gry jeszcze nikt nie umarł. A zręcznościowe gry wyrabiają refleks i spostrzegawczość.

Media mówią, że to spisek koncernów spożywczych, do spółki z branżą elektroniczną. Później skorzystać ma też branża farmaceutyczna (nadciśnienie, miażdżyca, cholesterol).

A ja Wam mówię – to tylko i wyłącznie wina rodziców. Nie chcą wziąć odpowiedzialności za małego człowieka i wyznaczyć mu granic. Granic jedzenia słodkości i granic siedzenia w domu. Od małego traktuje się telewizor jako idealną niańkę. Sadza się dziecko przed ekranem i nie trzeba się o nic martwić, maluch jak zahipnotyzowany będzie pochłaniał kolejne odcinki bajek. Do tego do ręki batonik, by mały się za szybko nie znudził i mamy perpetuum mobile.

Zaczynają kreować się schematy, z których później coraz trudniej się wyrwać. Rano kanapka z dżemem, na drugie śniadanie batonik, w międzyczasie czipsy w sklepiku, po powrocie do domu obiad z deserem, pod wieczór też coś słodkiego, żeby się dziecko nie denerwowało.

Do tego dochodzi częsta nadopiekuńczość oraz przeświadczenie niektórych mam i babć, że zdrowe dziecko, to dobrze najedzone dziecko. W internecie można znaleźć masę pytań o to, co zrobić z dzieckiem-niejadkiem. Nie jestem dietetykiem, ale z tego miejsca mogę odpowiedzieć: nie robić nic! Póki nie jest to objaw choroby, dzieci same wiedzą ile mogą zjeść. Oczywiście, warto przeprowadzić małe śledztwo, czy nie obżerają się w szkole. Ale nie ma czegoś takiego jak dziecko-niejadek! Za to są babcie, które wpychają dzieciom kolejne serniczki, ciasteczka, czekoladki i inne słodycze. Ale znowu – w rozsądnej ilości – świetnie. Ja do dziś, gdy babcia robi jabłecznik – ślinię się jak głupi. Ale nie zjadam go tyle ile bym chciał, wystarczy kawałek.

A najgorszą rzeczą jest brak ruchu. Wiem, wielu już na to narzekało. Między innymi Maciek we wpisie „Wychowujemy przegranych”. Ja się z Maćkiem w dużej mierze zgadzam. Zaczynamy zamykać się na strzeżonych osiedlach, w sklepie spożywczym koło mnie, nigdy nie widziałem samych dzieci na drobnych zakupach, nawet plac zabaw jakiś taki pustawy. Wiem, wiem – niż demograficzny, ble, ble, ble. A może to media, które nieustannie straszą nas Trynkiewiczem i matką Madzi? Sam nie wiem.

Ale to niezaprzeczalny fakt – dzieciaki się nie ruszają. Rodzice chętnie wypisują im zwolnienia z WF-u (za to po szkole pędzą na angielski, grę na pianinie i kurs szydełkowania). Zapominając przy tym, że stare hasło „W zdrowym ciele, zdrowy duch” jest nadal aktualne i mózg bez aktywności fizycznej, pracuje dużo gorzej.

Myślę, że czytelników Rowerowych Porad nie muszę namawiać do jazdy na rowerze. Wierzę, że zabieracie swoje dzieci i nie myślicie o tym, by zakładać im silniki elektryczne do rowerów, by tylko jak najmniej się spociły. Pamiętajmy – dzieci biorą przykład z rodziców. Gdy ojciec leży tylko na kanapie, popija piwo i wrzeszczy na żonę – jest spore prawdopodobieństwo, że jego syn będzie robił podobnie.

Oczywiście, nic na siłę – nie ma sensu zmuszać dzieci do rzeczy, których po prostu nie lubią robić. Ale wystarczy zachęcić. Pokazać, że jazda na rolkach jest fajna. Że na basenie można się dobrze bawić. Że jazda na rowerze może być przyjemnością. Dzieci same złapią bakcyla i podążą za nami.

A rodzice grubych dzieci i tak będą szukać wymówek – przecież to wina komputerów i słodyczy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 

66 komentarzy

  • Oj Łukasz, sporo gorzkiej prawdy napisałeś. A jak widzę te mamuśki, które za namową babć owijają dzieci w kocyki, bereciki, kołderki – byleby „maluszkowi nie było zimno” – to aż mi się nóż w kieszeni otwiera. Potem się dziwią, że dziecko wyjść na dwór nie chce, bo dla niego 15 stopni to zima.

  • Taaa, wina słodyczy. Ostatnio czytałam wpis jednej mamy na forum o niejadkach, która narzekała, że jej siedmiolatek je na śniadanie tylko frytki i nie chce warzyw. I je jeszcze rosół i kotlety, taki z niego niejadek! A kto mu smaży te frytki, krasnoludki? Cała rodzina je byle co, to i dziecko je byle co.

  • Panie, to genetyka:

    http://static.fjcdn.com/pictures/Genetics_2e2c7a_538713.jpg

    Ja na basenie zauważyłem coś innego: Rodzic odprowadza dziecko na basen na szkołę pływania, a sam w tym czasie siedzi na trybunach nic nie robiąc, tylko patrząc się jak małemu idzie. Zawsze mnie to dziwiło i tego nie rozumiem. Nie mam nic przeciwko nauce pływania, tylko na miejscu tego rodzica sam bym czym prędzej wskoczył do wody. Jak byłem mały to z ojcem razem szliśmy na basen i mnie uczył pływać Ratownikiem może nie był ale frajda niesamowita. A ci rodzice w ten sposób dają dzieciom przykład i kontynuują siedzący tryb życia. Najgorsze jest to, że takich rodziców jest strasznie dużo, nie jakieś pojedyncze przypadki tylko spokojnie 60-70%.

    • I oto wyłonił się klucz do zdrowego wychowywania dzieci.
      Kochani rodzice jeśli chcecie by wasze dziecko „coś” robiło to róbcie to sami bo najlepszym argumentem ZA jest własny przykład.
      Miałem taką przygodę z dzieciakami:
      Mamusia twierdziła, że jej córeczki nie jadają ani tłustych potraw ani pikantnych.
      OK – myślę sobie trudno coś im się sprokuruje w osobnym garnku i zrobiłem łazanki takie jak sam lubię, tłustawe i lekko pikantne. Zacząłem pałaszować z apetytem i dzieciaki same się zainteresowały co ja tam tak pałaszuję. Efekt był taki, że dwie z trójki jadły równo ze mną i bardzo im smakowało :D – cud ?
      Wniosek jest prosty jak masz dzieci co mało jedzą wprowadź zasadę nie podjadania zwłaszcza słodyczy między posiłkami i jedzcie jak najczęściej regularnych a co najważniejsze WSPÓLNYCH posiłków, gwarantuję, że po jakimś czasie dzieciaki będą pałaszować wszystko co postawisz na stole.
      Można powiedzieć, że działa to tak jak przy świniach :D – dlaczego nie hoduje się świń pojedynczo tylko minimum po dwie sztuki ? – świnia to zwierze stadne ( tak jak człowiek)
      i „konkurencja” przy jedzeniu zachęca je do spożywania więcej i chętniej niż robiłyby to same. Ten sam mechanizm działa przy dzieciach w „stadzie” jedzenie lepiej smakuje
      i zawsze zjada się go ciut więcej.

  • Hej,

    Łukasz przyczyn jest bardzo wiele i nie chodzi o to co lansują media. To widać na pierwszy rzut oka gdy tylko zaczniemy obserwować jak postępują wobec dzieci rodzice. Co dzieje się na placach zabaw, jakie produkty dorośli ludzie kładą na taśmach w sklepach, ile czasu mają po pracy na bycie rodzicem, a ile na spełnianie podstawowych egzystencjalnych czynności. Można ich winić, jak najbardziej i tak naprawdę rodzicom w dzisiejszych czasach brak odpowiedzialności za własne dzieci. Lub mają ją za dużą i wtedy wychowują swoje pociechy pod kloszem żywieniowym chociażby. Otyłość u dzieci przyjmuje skalę przerażającą. Wyjście jest tylko jedno: edukować! Zaskakujące jest to, że ludzie naprawdę nie wiedzą, że pewne rzeczy nie są dla nich dobre i dla ich pierworodnych też.

    Pozdrawiam :)

  • Hm sporo w tym prawdy co piszesz , ale niestety rodzice dzisiaj są nie do edukowani w sprawach żywienia. Dzisiaj reklamy pokazują nam że Kubuś jest ekstra zdrowy platki śniadaniowe Nestlé dostarczają pełno witamin, a danio dostarcza wapnia, ale zaden rodzic już nie jest do informowany że w 100g takich produktów czesto jest 30g cukru to prawie 1/3 całej wagi:-(.
    Który rodzic robi rano dziecku owsianke z garscią owoców i miodem i jogurtem naturalnym albo placki owsiane, kto dzisiaj daje twaróg dzieciakom. Większość moich znajomych daje dzieciom na śniadanie płatki nesquk a na obiad frytki i mięso smażone na podżędnym oleju, na deser danio albo monte bo zdrowe przeciez reklama itp, smutne ale prawdziwe. Co do niżu demograficznego u mnie w miejscowości gdzie mieszkam jest naprawdę sporo dzieci w wieku mojej córeczki 6l ale gdy idziemy na plac zabaw bo jest piękne popołudnie bawić sie z nią musze ja, bo ciężko jest spotkać tam jakieś dzieci. Gdzie one są co robią, mnie mama do domu z dworu końmi ciągła spowrotem, szlabany dostawałem za późne powroty bo człowiek sie zagapił jak grał w piłkę, a gdzie dzis są dzieci?

  • :-) Nie ma świecie ani jednego dziecka – które samo, z własnej nieprzymuszonej woli – zagłodziłoby siebie. Oczywiście nie piszę tutaj o dzieciach chorych np. psychosomatycznie – to całkiem inna bajka ale nie oto chodzi w powyższym artykule.
    Zgadzam się z Tobą Łukaszu, to kwestia podejścia niektórych ( większości) babć i mam, które, tak jaj już napisałeś – wychodzą z założenia, że : ” szczęśliwe dziecko, to DOBRZE wyglądające czytaj duże, otyłe dziecko”
    A jak chce kolejny batonik przed obiadem? jaki problem? przecież wyrośnie, wyciągnie się i nie będzie problemu….
    Cały problem polega na tym, że dzieciom się nie wierzy….próbuje się na siłę regulować ich poczuciem głodu/ sytości a przecież są to sygnały automatycznie wysyłane przez nasz mózg – więc gdzie tak naprawdę jest problem…? odpowiedź jest prosta w paradoksalnym przeświadczeniu a raczej pogoni za próbą spełnienia jakiś odgórnie narzuconych standardów…
    pozdrawiam:-)

  • @Michał dokładnie to samo odnośnie rodziców. Myślałem że oni tylko trenera doradzają i trenują. Ale im się po prostu nie chce. jak już nie mogą oderwać się od dzieciaka to by mogli choć kupić sobie wejście i ba innym torze pływać.

    co do otyłości to głównie elektronika. ba wsi umie jeszcze tak bardzo nie nasilone. bo dzieciaka sie po prostu z domu wyrzuca jeśli rodzice już rozsądniejsi. a szkoda że z małymi w mieście sie tak nie da

  • Tekst słuszny, chociaż doradziłabym poprawienie literówek i interpunkcji, zanim wypokowcy się doczepią. ;) Podrzucam też własną, abstrakcyjno-sadystyczną interpretację przyczyn omawianej sytuacji w komiksach:

    1. Jedz, Jasiu, jedz… – http://diableeca.blogspot.com/2014/03/jedz-jasiu-jedz.html
    2. Geny – http://diableeca.blogspot.com/2014/02/geny.html

  • Coś w twoich rysunkach jest :) Co do literówek – chętnie się dowiem gdzie są :)

  • „Pięlęgnacja pępuszka” się kłania. Mam w pracy koleżankę, która codziennie dzwoni do chyba 10 letniej pannicy i mówi jej, że … ma już wstać, zjeść, ubrać się, iść do szkoły, nie zapomnieć, założyć, wziąć. Nie daj Panie, że pada czy jest zimno: idą w eter szczegółowe instrukcje co i jak ubrać, zawinąć, naciągnąć.

    Jak nie zadzwoni jest panika, poczucie winy i płacz dziecka.

    Acha, pannica jest „niedożywiona”, w sensie mało je i jest chuda i co za tym idzie, mało waży. Tzn jest w dolnej granicy normy. Rodzice też wychowywani w kulcie „bijgrubasa” – każdy gram tłuszczu = „zuo”, ale oczywiście nie widzą, że dzieciak po nich sie boi pewnie ruszyć cokolwiek.

    Kiedy ta koleżanka robiła krokiety na obiad (tego, z racji upierdliwości procedur, robi się trochę na zapas), zrobiła … 5. Jedli to dwa dni.

    Jak widzę jedną nogą tkwimy w głodzie i zimniokach: jedni jedza za wiele, inni i tak obracają swój świat wokół żarcia, ale z odchyłem w drugą skrajność.

  • Jeszcze o rysunkach Diableecy: ja nie jem za dużo ani tłusto (nie lubię tak), ruszam się codziennie, no co dwa dni a waga stoi na wysokim poziomie. ;-)
    Acha, nie jem słodyczy inaczej, jak pasek czekolady czy 1-2 cukierki i to najwyżej raz dziennie, zwykle rzadziej. Nie kupuję, to nie mam co jeść.
    Geny, panie tego, geny…

  • Bilans jest taki, że rok temu z okładem jadłem tyle samo (wiem, bo zjadam tyle, ile wezmę do pracy lub sobie nałożę) a ruchu mam więcej. Zdecydowanie więcej.
    Wniosek: ruch tuczy.

  • Twoje obserwacje są bardzo trafne i zgadzam się z postawioną przez Ciebie tezą. Nawyki wynosimy z domu.

    Moja córka przeżywa aktualnie tzw. „gastrofazę” (związaną zapewne z dojrzewaniem). Potrafi o godz. 23 podejść do kuchennej szafki i wyjadać słodycze i ciastka. Wtedy do akcji wkraczam ja :) Zachęcam, żeby po pierwsze zjadła to na śniadanie a nie kolację, bo na oko – godzina pochłonięcia takiej masy kalorii- niby nie robi różnicy, a w rzeczywistości wprost przeciwnie bardzo „robi”, a po drugie może jednak warto zastąpić tę górę słodyczy, górą warzyw i owoców?

    I tłumaczę jej to, mimo że przecież uczy się w gimnazjum sportowym i ma prawie codziennie treningi, więc raczej to spala.

    Mogłabym takie przykłady mnożyć i mnożyć, dlatego chyba po prostu zainspirowana Twoim tekstem napiszę swój :) I tak inspiracja zatoczyła krąg ;)

  • Ano właśnie, musi się pojawiać potem odruchowo taki „głos z góry”, który będzie nam mówił co robić, a czego nie robić.

    Ja już się oduczyłem objadania przed pójściem spać. Teorię, którą wiele osób rozpowszechnia, żeby jeść do godziny 18 uważam za kiepską, ale na 2-3 godziny przed pójściem spać – jak najbardziej.

  • Dietetycy przestrzegają przed przegładzaniem organizmu zalecając jedzenie co 3-4 godziny oraz nie później, niż godzinę po przebudzeniu. Mniejsza o „aptekarstwo”, ale wyklucza do „niejedzenie po 18” zwłaszcza, jak ktoś chodzi spać PO 22-23.
    Z drugiej strony to zawsze zależy od trybu życia i organizmu. Są ludzie jedzący za trzech, i chudzi są.

    • (…) ” Z drugiej strony to zawsze zależy od trybu życia i organizmu. Są ludzie jedzący za trzech, i chudzi są. ” (…)
      Ja właśnie tak mam :D mogę jeść ile chcę, kiedy chcę i co chcę a i tak przytycie u mnie choćby kilograma to święto taki mam przepał ale prawdą jest też to,że praktycznie nie usiedzę na tyłku pięciu minut zwłaszcza gdy jest piękna pogoda, wtedy nie ma zmiłuj się bym usiedział w domu, zawsze rower albo jakaś robota na wolnym powietrzu.

  • Wszystko fajnie i mogło by się wydawać słusznie. Z pewnym jednak ALE…
    Bo 20 lat temu były telewizory i były komputery, ALE nie było takiej ilości gier jak teraz, ich dostępność też była ograniczona. Internet był dla wybranych jeszcze 12 lat temu.
    Teraz jest masa stron tematycznych, blogów, fejsy, gry www czy w końcu masa gier MMO. Kiedyś nawet, jak była jakaś gra MMO to nie było z kim w nią grać. Pamiętam sam jak w 2001 roku zaczynałem grać w Diablo 2 classic i wtedy rodaków udzielających się na serwerze było może 40-50. Wszyscy byliśmy swego rodzaju rodziną bo każdy każdego znał a dziś? Często ciężko odnaleźć się w gąszczu znajomych na fejsie, nie wspominając już o grach MMO.
    Winę w tym wszystkim ponosi postęp technologiczny. Przytoczę sobie na przykładzie neostrady bo to ona spopularyzowała internet w Polsce i od tego się zaczęło. W 4 klasie liceum osób ze stałym łączem internetowym w domu było nas 3. A dziś? Dzieciaki z podstawówki mają w większości, w gimnazjum już obowiązkowo każdy.

    Kiedyś, żeby spytać kumpla czy idzie pograć w piłkę trzeba było wyjść z domu i do niego iść. Dziś wystarczy spytać na fejsie, gg czy napisać smsa.
    Staliśmy się społeczeństwem, które jest w każdym kroku uzależnione od tego całego postępu gdzie dużo osób twierdzi, że wcale tak nie jest chociaż aby sprawdzić pogodę siada do komputera czy smartfona a nie przed tv i czeka na wiadomości.

    I tak właśnie zaczęliśmy zamykać się w gettach zwanych zamkniętymi osiedlami, gdzie nikt nikogo nie zna dobrze mimo większego zaludnienia na metr kwadratowy niż jeszcze 20 lat temu. Bo czasy nastały takie, gdzie każdy niby ceni sobie prywatność i swobodę ale zamyka się na monitorowanym osiedlu, którego właściciel może robić z tym materiałem co chce – nawet sprzedać marketingowcom. A my, nadal twierdząc że chcemy spokoju i prywatności, nieświadomie tworzymy konta na portalach społecznościowych gdzie każdy może się wszystkiego o nas dowiedzieć.
    To jest postęp – dwulicowość sięgnęła granic. Z jednej strony chcemy mieć spokój i prywatność, z drugiej strony sami ją wystawiamy na sprzedaż…

    Jeszcze co do piaskownic, bo moje poglądy jakoś się wylały ze mnie…
    Jak mamy dzieci wysyłać do piaskownic, kiedy u mnie na osiedlu wszystkie przerobiono na kwietniki? Mieszkam na osiedlu emerytów, gdzie każdy ma taką piaskownicę gdzieś, bo swoje dzieci i wnuki odchował więc teraz można z nią zrobić co się chce. A to nie jest jednostkowa sytuacja… Likwiduje się huśtawki, piaskownice czy całe place zabaw i ktoś podejmuje za nas decyzje o tym, żeby w ich miejsce posadzić drzewa czy kwiaty – o, bo „tak jest ładniej”.
    Nikt nie przejmuje się tym, że młodsze pokolenia wprowadzają się siłą rzeczy na osiedla, które 20 lat temu były osiedlami emerytów. To oni prowadzą samowolkę, na którą my, młodzi reagując stajemy się „niewychowanymi gówniarzami”.

  • NISHKA – a nie pomyślałaś żeby do kuchennej szafki, zamiast ciastek i słodyczy, włożyć suszone owoce lub bakalie?

  • XAU – ja kilkanaście lat temu potrafiłem godzinami grać na C64, ale również godzinami jeździć na rowerze. O oglądaniu TV nie wspomnę, bo potrafiłem siedzieć przed ekranem godzinami mimo że miałem tylko dwa kanały. Dostępność do komputerów była ograniczona to fakt, dzięki temu często graliśmy w kilku u mnie lub u znajomego który miał ZX Spectrum.
    Oczywiście nie kolidowało to ze spędzaniem wolnego czasu na dworze (rower, rolki, tenis).

    Co do piaskownic, to nie ma co narzekać, tylko zabrać dzieci na rowerowe siodełko i zrobić wycieczkę na jakiś fajny plac zabaw – ja robię tak często – wycieczka około 5km w jedną stronę. A to że na placach zabaw jest pusto – też to zauważyłem i podobnie się zastanawiam gdzie są te dzieci :)

  • Ja kupiłem lepszą przyczepkę rowerową i targam młodego gdzie tylko się da. Odwdzięcza się za to budząc rano okrzykami „brum brum” :D

  • Sto procent racji… ale z tym ” czym skorupka za młodu. .. ” to nie do końca tak. Przykład z własnego podwórka. Jeździmy razem z żoną na rowerze, teść też :), lubimy to, był czas, że młody też jeździł z nami. Ale jego jedynym marzeniem było prawo jazdy… zarobił zrobił i od razu kupił blachosmroda ( za swoje ) rower poszedl do lamusa :(
    To samo z czytaniem książek. Czytamy nałogowo… on już nie

  • Do powieszenia na tablicach w szkołach i przedszkołach! + powinno być wydrukowane rozdawane na zebraniach rodziców. Podpisuję się pod każdym akapitem.

  • Sama mam sporą nadwagę, ale na szczęście moje dziecko jest szczupłe. Stale kontroluję jego wagę (ale bez przesady), bo z własnej autopsji wiem jak niefajnie jest być najgrubszym dzieckiem w klasie. Do dziś mam żal do moich rodziców, że nie reagowali w żaden sposób na to co i w jakich ilościach jem. Za to, że mi ulegali i kupowali wszystko, na co miałam ochotę.

    Przez długi czas to rodzice robią zakupy spożywcze dla całej rodziny i mają wpływ na kształtowanie nawyków żywieniowych u swoich dzieci. Nikt mi nie wmówi, że grube dziecko jest grube samo z siebie. To zawsze jest wina rodziców!

  • Fajnie, że napisałeś o niejadkach, bo denerwuje mnie ten temat. Widziałam ostatnio w aptece syrop dla niejadków, napakowany syropem glukozowo-fruktozowym i innymi świństwami, dzięki którym jesteśmy grubi. Jak można ładować coś takiego w swoje dziecko?
    Jak będę mieć dzieci to będę nosić ze sobą podręczną bazukę w torebce na wszystkie ciocie/babcie i inne babiszony, jak będą mi marudzić, że nie je.

    Chodzę na basen regularnie i widzę to co Ty. Brzuchate rodziny. I pływam jeszcze szybciej, widok motywuje.

  • @Łukasz Przechodzeń (wedle życzenia):
    1 akapit: „by w obok mnie” –> „by obok mnie”
    3 akapit: „min. Natalia” –> „m.in. Natalia”
    5 akapit: „a gdy wymagały większej wyobraźni” –> „a gry…”

    Przecinków za dużo do szybkiej poprawy, a tekstu nie da się skopiować, więc musiałabym go przepisać na nowo; jak na darmową korektę, trochę za dużo wysiłku. Usuń tego posta, jak już poprawisz, bo nie było moją intencją zostać czepialską małpą. ;)

  • @Hihot.md: Komiksy to tylko komiksy, taki satyryczny komentarz na temat celowo przerysowanej rzeczywistości. ;) Słabą przemianę materii, owszem, można odziedziczyć po rodzicach, sama niestety mam ten problem. Skłonności do tycia mam pewnie po matce, tak jak mój mężczyzna brak możliwości przytycia ma po swojej. Jemy to samo (w miarę zdrowo), z tym, że on więcej, ruszamy się tyle samo, a wyglądamy zupełnie inaczej. Ale trudno, takie życie, po prostu pogodziłam się z faktem, że nigdy nie będę całkiem szczupła (diety, głodówki i katowanie się ćwiczeniami zwyczajnie mi nie odpowiadają), i pilnuję, żeby po prostu nie zostać w przyszłości Jabbą – czyli jem tylko tyle, ile mi potrzeba, tak jak on pogodził się z faktem, że czego by nie jadł, to i tak nie przytyje. Wydaje mi się, że jednak większość otyłych ludzi (łącznie z moją nieżyjącą już matką) ma szkodliwe nawyki żywieniowe – w pewnym momencie przestają kontrolować, co i ile jedzą, i potrafią zjeść na jednym posiedzeniu wspomniane w komiksie ciasto i pół świniaka. Po części „zajadają” w ten sposób gryzące ich problemy, a jeśli jednym z nich jest ich własna waga, to zaczyna się błędne koło. Grunt to pozbyć się tych złych nawyków i zacząć jeść normalnie.

  • @DIABLEECA – dzięki Ci dobra kobieto. Takie drobiazgi mogły mi umknąć, tak to jest jak się nie czyta przez opublikowaniem :)

  • Mówiąc wprost – ludzie sa po prostu durni. Brakiem wiedzy na temat odżywiania nie można się bronić, ponieważ temat został przerobiony wszędzie i na wszystkie sposoby. Niektórzy po prostu nie używają mózgu. Przykład – dziewczynka w wieku 17 m-cy w ciągu 90 minut spożyła (tzn. została nakarmiona przez mamusię): 1/3 paczki prażonek, 300ml słodkiego napoju, banan, 3 ciastka, pół słoika zimnego obiadu, lizaka. Nie musze chyba dodawać, że dziewczynka wygląda jak beczka.

  • Widać kolejny mądry co się wymądrza a sam nie ma dzieci.
    Śmieszne to i żenujące że tacy najmądrzejsi to będą się ciskać i opowiadać co to nie oni i jacy inni źli. A głownie chodzi żeby autor bloga nabijał sobie wejścia i żeby mu rosło ego.
    Wię dla mnie prawisz głupoty Panie …

  • Jako że w temacie jest sporo pań – to i ja pozwolę sobie wsadzić…
    .. kij w mrowisko ;) :
    Moja córka jak się urodziła to był mały pulpecik – uda miały kształt trójkąta. Prawie równobocznego. I tak udało się utrzymać do ok. 3-4 latka. Dzisiaj (23 lata) batem by ją przeciął w talii.
    Po drugo – czy ktoś zna korelację między długością i jakością życia, a wagą (pomijając skrajną otyłość czy anoreksję)? Bo ja znam (z obserwacji) – zanim gruby schudnie, chudy umrze ;)
    Po trzecio – chudość to moda. I to wcale nie tak stara – raptem ze 100 lat. Przez tysiące lat w zdrowych społeczeństwach w modzie był „kawał chłopa” i „kawał baby”. A chuda była bida ;)

  • @Anka – bardzo proszę o jakieś konkrety, bo na razie to Ty sobie podbijasz ego komentarzem tutaj. Temat jest chwytliwy i bardzo dobrze, może do niektórych zakutych pał dotrze, że przekarmianie dzieci to zło.

    @Jdg – jakość życia? Proszę bardzo – osoby otyłe mają większe problemy z nadciśnieniem, miażdżycą, kwestie wysiłkowe też tu dochodzą. Ale nie chodzi mi w tym wpisie o osoby dorosłe, one niech sobie robią co chcą. Chodzi o dzieci, które nie z własnej winy są tuczone.

    I nie mów mi co było 100 lat temu, bo wtedy ludzie umierali o wiele szybciej, z powodów innych niż otyłość, wcześniej do grobu zabierały ich inne rzeczy po prostu.

    To tak jak powiedzieć, że palenie nie zabija, bo przecież każdy z nas zna jakąś starszą panią, która ma 89 lat i pali paczkę dziennie. Ona może i tak, ale 99 jej koleżanek już dawno nie żyje.

  • Piszesz, że telewizory były, komputery były i słodycze w sklepikach i uważasz, że to wina nieodpowiedzialnych rodziców. A takich 20 lat temu nie było? Nagle się namnożyli?

  • Bawi mnie narzekanie na grubasów na basenie. Niedawno w GW jakiś koleś narzekał, że na „chodniku” (a może CPR?) minął go „grubas, co sobie robił kardio”.
    Ludzie walczą z otyłością, źle. Nie walczą, źle.
    Skąd ta nienawiść: zabierali komuś w szkole kanapki? :-D

  • @HIHOT.HD: Ja tu widzę narzekanie na postawę rodziców, którzy pozwalają dzieciom na tycie. Pała z czytania ze zrozumieniem.

    Trochę nie w temacie ale co tam: W czasie pisania inżynierki dopadła mnie prokrastynacja na maxa. Potrafiłem po 4-5 godzin dziennie siedzieć na kwejku/wykopie/forach/blogach/oglądać seriale. Ten program załatwia wszystko, można nim blokować aplikacje i poszczególne strony internetowe.

    http://getcoldturkey.com/

    Łatwo się go używa, może komuś pomoże zarządzać czasem. Ja sobie np wszystkie „niepotrzebne” strony ustawiam w półgodzinnym okienku w ciągu dnia. I potem tam nie wchodzę. Bo często udogodnienia, które w teorii mają nam oszczędzić czas sprawiają, że mamy go jeszcze mniej :)

    PS. Jak się już coś zablokuje nic nie zrobisz. Musisz czekać. Chyba że jesteś informatykiem. Mój kumpel jakoś to obszedł, ale nie chcę wiedzieć jak :)

  • Daruj sobie pyskówki. Chyba (?) umiesz się zachować?

    Czytam tu co rusz czepialstwo w/s rodziców z dziećmi na basenie. Mają siedzieć przed TV? Może żeby nie naruszać czyjegoś (waszego) poczucia estetyki? Zdaje się, że właśnie walczą z otyłością ale mimo to ktoś musi się przyczepić. Zdaje się, że trafiłem w sedno.

    Jak tego nie doczytałeś, pozwij swoich nauczycieli od polskiego. :-D

  • @Hihot – w którym miejscu widzisz „narzekanie na grubasów na basenie” i nienawiść?
    Gdzie tu widzisz pyskówki? Ech…

  • Odpowiem Łukaszowi P: „Pała z czytania ze zrozumieniem.” Zapewne tak lubisz sobie rozmawiać, skoro ci to nie przeszkadza.

    Co do „czepiania się”: naprawdę widok grubasa na basenie musi się skończyć staropolskim: „ale się spasł” zamiast pogodnym, ale kompletnie dla Polaka niezrozumiałym: „ale super, że dbają o to, żeby się ruszać”.

    Wiem, że to wam trudno zrozumieć, ale to nic nie kosztuje – pozytywne myślenie ma kolosalną przyszłość.

    Może na to wpadniecie, kiedyś, w odległej galaktyce. :-P

  • Konkret, konkret, konkret. Bo ja nigdzie nie napisałem, że to źle, że ktoś chodzi na basen. Jedynie, że to źle, że się tuczy dzieci. Ale każdy z nas widocznie przeczytał co innego.

    I fakt, pozytywne myślenie ma kolosalną przyszłość. Przekazujmy rodzicom pozytywne wibracje, że ich tłuste dziecko kiedyś „wyrośnie”, a zadyszka przy bieganiu jest spowodowana jedynie złym powietrzem i genami.

  • @HIHOT.MD: przepraszam, z tą pałą rzeczywiście przesadziłem. Co nie zmienia faktu, że chyba rzeczywiście nie zrozumiałeś przekazu tego tekstu, skoro widzisz tam „narzekanie na grubasów na basenie”.

    Ja sam po złamaniu nogi, pół roku o kulach nie zmieniając nawyków żywieniowych stałem się grubasem. 88 kg przy 1,76m wzrostu. I z tą wagą czułem się naprawdę strasznie. Głupie wchodzenie po schodach na 3 piętro stawało się problemem. Na basenie wstydziłem się jak cholera. Nie wspominając o masie innych rzeczy. I wiesz co? Moi rodzice nie widzieli problemu, i jak przyjeżdżałem na weekend do domu to zawsze słyszałem: „jedz,jedz,jedz”. Na szczęście byłem na tyle asertywny, żeby powiedzieć stop. Teraz po 3 miesiącach 78 kg. No ale samym pozytywnym myśleniem i niedostrzeganiem problemu nie schudłbym ani kilograma. Pozytywne myślenie TAK – ale nie w celu naginania rzeczywistości.

  • Kurcze, a ja chciałbym ważyć chociaż 70kg przy 180cm wzrostu, a nie marne 65 i ni grama więcej. Święta nie święta, ciasta, słodycze, golonka, banany, nic nie działa…

  • @Adrian
    Spokojnie, przyjdzie chyba na to pora. Jak miałem 21 lat to ciągle ważyłem 65/172.
    Jadłem co popadło, piłem alkohol normalnie i nic. Nie pomogły nawet regularne posiłki o stałych porach.
    W końcu poszedłem do wojska, zacząłem palić. Rzuciłem raz, przytyłem 5 kg, zacząłem znów i znów rzuciłem i kolejne 5 kg. I do dziś – 3 lata po rzuceniu palenia ważę o te 10 kg za dużo.

  • Rodzice coraz mniej interesują się swoimi dziećmi, mimo iż niejednokrotnie robią wspaniałą otoczkę. Na posiłki fast foody, czekoladki i inne podobne nie za zdrowe jedzenie. „Ale moje dziecko chodzi na basen”, tak raz, czy dwa razy w tygodniu by posiedzieć w wodzie i na zjeżdżalni się pobawić, nie solidnie popływać. Reszta tygodnia? Nie na dwór tylko przed komputerem. Potem dziw że otyłe pomimo basenu

  • @Xau
    Tylko ten czas to trwa i trwa. 34 wiosny na karku, wojska nie było, nigdy nie paliłem i nie zamierzam, alkohol be. Ale z drugiej strony mogę wszystko jeść, to chyba jednak lepiej. Takie geny;)

  • 34 lata i nie zaliczyć zasadniczej służby to już nie powód do dumy :)
    Prawdopodobnie dziś inaczej byś patrzył na wiele rzeczy.

    A co do przemiany materii to wiem coś o tym, bo mam kolegę który w miejsce moich 2 bułek na śniadanie zjada 5 i po 40 minutach rozgląda się za jedzeniem.
    Musiał się wspomagać suplementami i uznał za sukces przytycie 3 kg. Ale myślę że akurat w jego przypadku to nie tylko przemiana materii ale i stres.

  • Ja jestem jednym z rodziców który pozwolił na to żeby 4 letnia córka się roztyła ( 30kg) bo nie kontrolowałem tego co jadła i ile słodyczy w siebie potrafiła napakować, inna sprawa że ja tyłem razem z nią, a może ona ze mną?
    W każdym bądź razie otrząsnąłem się gdy zobaczyłem że w przedszkolu i na placu zabaw staje się pośmiewiskiem, że nie nadąża za dzieciakami w zabawie w berka bo po 30s biegu była zmęczona, nie potrafiła wejść na drabinki bo była porostu za ciężka itp .
    Teraz jest inaczej Ja i córka zaczęliśmy się odżywiać zdrowo zwracamy uwagę na to co jemy, zamiast jogurtów owocowych ze sklepu nafaszerowanych syropami i cukrem wolimy jogurt naturalny z owocami ale świeżymi posłodzone odrobiną miodu, desery własnej produkcji wszystko świeże i naturalne, oczywiści czasami zgrzeszymy i zafundujemy sobie jakieś łakocie ale to się zdarza raz na 2 tyg. włączyliśmy aktywność fizyczną do naszego życia rower, rolki, hulajnoga, basen i długie spacery.
    Myślę że żaden rodzic nie chciał by aby jego dzieci były pośmiewiskiem ze względu na tuszę, a moje zdanie jest takie że rodzice którzy dopuszczają do tego i nie reagują na to że ich dzieci są otyłe po prostu albo ich nie kochają albo są po prostu głupi.

  • @Piotr – świetna historia, fajnie że nam o tym napisałeś. Wiadomo, zjeść coś słodkiego od czasu do czasu to żaden grzech. Tym bardziej jeśli spali się to zaraz na rowerze czy rolkach.

    Akurat co do bycia pośmiewiskiem, to jest też głupota rodziców. Zdaję sobie sprawę, że dzieci jak są małe – są bardzo szczere i wiele jest takich, które w bardzo bezczelny sposób potrafią wytropić najsłabsze dziecko w „stadzie” i mu porządnie dokopać. Nie musi to być otyłe dziecko, może być okularnik, może być to ktoś nieśmiały, niepełnosprawny. Wystarczy słabsza psychika.

    Ale to jest wina rodziców, że nie uczą dzieci tolerancji… Ech to temat na zupełnie inną dyskusję.

    W każdym razie i tak lepiej być szczupłym niż grubym. Głównie ze względów zdrowotnych.

  • Dorzucę do Twojego researchu dosyć ważne informacje (które na mnie zrobiły bardzo duże wrażenie). Otyłość i problemy z układem krążenia zaczynają się w MACICY. Są znane mi dwa sposoby, żeby „podarować” dziecku skłonność do otyłości (+ chorób związanych z układem krążenia):

    1) Być otyłym w ciąży (przykładowe badania: http://www.pace-cme.org/d/688/maternal-obesity-during-pregnancy-has-effect-on-cardiovascular-outcome-in-adult-offspring)

    2) Głodzić się/być na diecie w pierwszym trymestrze (http://www.nufs.sjsu.edu/clariebh/dutch%20study.pdf)

    Organizm rozwijającego płodu „programuje” się na warunki, które będą panowały poza macicą. W pierwszym przypadku gospodarka hormonalna matki jest dosyć kiepska, a w drugim – płód walczy o przetrwanie więc większość substancji idzie do mózgu, podczas gdy pozostałe organy są niedożywione.

    Niesamowite, jak potężny wpływ ma kobieta na funkcjonowanie organizmu jej dziecka. To że urodzi się z Apgar 10 nie ma żadnego znaczenia dla jego późniejszego funkcjonowania.

    A, żeby nie było, że tylko matki są odpowiedzialne za dzieci, pojawiają się też badania, które wskazują, że poziom wysportowania ojca podczas poczęcia również ma wpływ na przyszłe życie dziecka (tu już mniej naukowe źródło, ale można łatwo znaleźć: http://www.psychologytoday.com/blog/the-athletes-way/201401/physically-fit-fathers-may-have-healthier-children)

  • tak to wina rodziców ale czy aby na pewno w 100%
    ale gdzie dzieci ok +5 maja się bawić, biegać, szaleć
    na wszystkich okolicznych placach zabaw wszystko jest dostosowane do dzieci najmniejszych. Placyk malutki (często za mały nawet dla maluszków), pełen maluszków a dziecko chce szaleć. Boisko jedno małe i ciągle do niego kolejka 5latki nie będą grały z 13 latkami z nogę ani z 11 letnimi dziewczynkami w koszykówkę i rozważa sie jego likwidację bo jest na nim za głośno
    Najbliższy plac zabaw dla starszych dzieci 3 przystanki autobusowe od mojego osiedla. Kto ma czas jechać tam kilka razy w tygodniu z dzieckiem. Na taki plac zabaw nie da się wyskoczyć na choćby 30 min, nie da się tam dziecka wysłać samego (zwłaszcza młodszego)
    więc gdzie te dzieci mają się bawić.
    Druga kwestia – dzieci wracają ze szkół ok 17 czasem później – obiad lekcje i czas spać. W szkole nadal nie wolno w większości szkół biegać na przerwach, w świetlicy dzieci też siedzą na małej powierzchni

  • Z artykułem się zgadzam, mam podobne spostrzeżenia. (na pewno mój e-mail nie będzie widoczny? ;p )

    Komentarz do Michała:
    Nie każdy rodzic nie wchodzi do basenu, bo mu się nie chce. Czasem jest to związane z chorobami skóry, łatwością nabywania infekcji dróg rodnych, strachem przed wodą wywołanym niegdyś topieniem się, itd.

    Jako dziecko często jeździłam z rodzicami na basen. I choć żadne z nich nie wchodziło do wody, nie było nudno. Oni znaleźli rozwiązanie: zwykle było nas 4-6 dzieciaków – najczęściej koleżanki z podwórka.
    To samo tyczy się lodowiska (nie wchodzili na lód), roweru (mama czasem jeździła, choć z racji swego zdrowia, choroby zawodowej, niespecjalnie mogła); za to często chodziliśmy na kilkugodzinne spacery i to była norma.

    Owszem, są rodzice, którym się nie chce, są też rodzice, którzy nie mogą. A basen nie jest dla każdego.

  • Wasze maile są absolutnie bezpieczne. Tak przy okazji – nie ma obowiązku ich podawania, przydają się w zasadzie jedynie, gdy chce się otrzymywać powiadomienia o nowych komentarzach :)

    Za to bardzo chętnie przygarniam Wasze maile na newsletter rowerowy. Można się na niego zapisać po prawej stronie każdego wpisu.

  • Powiem Ci, że zgadzam się z Tobą w 100%.
    Grube dzieci to niestety (nie licząc oczywiście chorób, efektów po lekach, sterydach itd.) wina rodziców i.. innych dzieci. Bo można dziecku wpajać zdrowe nawyki, dawać zdrowe jedzenie do szkoły itp, ale nie oszukujmy się – jeżeli będzie jedynym czy jednym z kilku dzieci w całej klasie, które nie będą siedziały na ławce przed telefonem i wpierniczały chipsów, to będą narażone na traktowanie ich jak „odmieńców” i mimo wpajania zdrowych nawyków i tak mogą się „złamać” bo będą wyśmiewane..
    Co nie zmienia faktu, że rodzice i tak powinni dbać o odpowiednie jedzenie i dawanie dobrego przykładu, mimo wszystko. Bo grube dziecko (nie licząc problemów zdrowotnych) też nie będzie mieć łatwego życia.

    Ja sobie obiecałam, że absolutnie swojego dziecka nie utuczę, nie ma bata.. wiem, co sama przechodziłam w podstawówce (a nie byłam otyła, nawet nadwagi nie miałam, ale parę kilo więcej niż reszta) i wiem, że nie dopuszczę, żeby ona/on przechodził/a to samo.
    A „najlepsze” jest to, że nie leżałam na kanapie z rodzicami i nie wp**am. Wręcz przeciwnie. Moja matka zawsze gotowała zdrowo, w ruchu byłam praktycznie codziennie. Nawet uczyłam się na spacerach. potrafiłam z Matką łazić po kilka godzin – czytałam, ona mi czytała, przepytywała – zamiast siedzieć przy biurku. Rower – baaaardzo często. A jednak „odstawałam od reszty”, która nie robiła prawie nic.

    Babcie tuczące dzieci – oo tak, przeszłam przez to.. Moja potrafiła mi kazać jeść takie same porcje jak mojemu brat (6 lat starszemu). Z tego co pamiętam interwencje Rodziców wiele nie dawały)

    Liceum – najgorsze. Postanowiłam zabrać się za siebie. W tym głupim wieku wiadomo jak to wygląda – skrajne ograniczenie kalorii, dużo ćwiczeń. Zapędów do anoreksji czy bulimii nie miałam. Po prostu ograniczenie kanapek – zamiast tego jabłka, owoce, o ponad połowe mniejsze porcje, ćwiczenia. I tu zaczął się problem. Bo tu niestety mojej Rodzicielce zaczęło z lekka odbijać. Schudłam parę kilo, wciąż byłam w normie, nie wychudzona – ona niestety uważała inaczej. Oprócz kłótni non stop, wmuszania żarcia – co miesiąc ciągnęła mnie do szpitala na ważenie. Żeby w szpitalu potwierdzili, że ja na pewno mam anoreksję. Jak lekarka zaczęła jej to wybijać z głowy i powiedziała, że wszystko jet ok – reakcja i tak była taka: ja i tak wiem lepiej. Więc cóż – tak, rodzice mają duży wpływ..

    Jak widzę rodziców, gdzie np oni (czy jedno z nich biega), obok dzieciak na rowerze itp, to mam ochotę bić brawo i gratulować, że od młodości wpajają zdrowe nawyki. Serio, aż mi się morda cieszy :)

    Moim zdaniem ważne jest też, żeby (tak jak w pewnym wieku uświadamia się o seksie, a przynajmniej powinno się, bo to temat na oddzielną dyskusję..) tak samo przychodzi moment kiedy dzieci, szczególnie dziewczynki, rodzice powinni uświadamiać na temat zdrowego stylu życia i ewentualnego odchudzania. Przychodzi wiek, kiedy prawie każda dziewczyna chce się odchudzać nawet jak nie ma z czego.

    I w tym momencie rodzic powinien pokazać, że ( o ile dziecko rzeczywiście coś tam mogłoby zrzucić) najważniejszy tu jest sport – wyciągnąć na rower, basen, może bieganie (zależy do wieku), że odchudzanie nie polega na nie jedzeniu, wymiotowaniu, życiu na liściu sałaty, paleniu żeby oszukać apetyt, czy na jedzeniu wacików żeby zapchać żołądek.
    Pokazać, że trzeba jeść zdrowo, mniej a częściej, więcej się ruszać. A jeśli nie ma efektów to może przejść się z dzieckiem do lekarza, poradni..

    Takie jest moje zdanie i tak mam zamiar postępować ze swoim dzieckiem. A przede wszystkim najpierw dawać dobry przykład.

  • Nie żebym ci słodził Łukaszu, ale naprawdę dobry tekst. Nic dodać, nic ująć (może poza kilogramami). Społeczeństwo nam tyje. Przyczyny namierzone, teraz tylko praca, praca, praca…

  • I za to Kocham mojego Tatę: nauczył mnie jeździć na rolkach, rowerze, nartach, grać w tenisa…..itd. I nawet jak zjadłam te 5 paczek czipsów żeby mieć żetony w pokemona w podstawówce wyglądałam jak niedożywione dziecko z Afryki. Na szczęście mi to nie zostało i wyglądam już jak lepiej odżywiony człowiek, taki start ułatwia. Szkoda tylko że później ma się coraz mniej czasu na swoje zainteresowania. Czytam od dwóch dni Twój blog, jestem w trakcie poszukiwania roweru, ale Twój otwarty styl pisania przyciąga mnie także do tematów mniej rowerowych. Pozdrawiam

  • O ile rozumiem, że ktoś się może zgodzić z argumentami dotyczącymi rodziców o tyle uwaga o niejadkach jest po prostu głupia. Bo niedożywienie jest równie szkodliwe co nadwaga. Jedna sprawa jak nielubi jeść człowiek dorosły, ale czy wiesz jak niesamowicie frustrujące jest kiedy małe dziecko – które musi zjeść żeby urosnąć i być zdrowe jeść nie chce? Niczego. Zdrowego czy nie zdrowego. Dzieci które nie chcą jeść są narażone na równie dużo niebezpieczeństw zdrowotnych co te które wcinają za dużo. To jest typowe przełożenie myślenia dorosłego, ze skoro nie je to będzie szczupłe a skoro będzie szczupłe to znaczy będzie zdrowe. A w przypadku dzieci tak nie jest. Więc zdecydowanie warto pomyśleć nad sprawą w sposób bardziej złożony. Bo uznawanie że nie jedzenie jest dobre świadczy o tym, że trochę nam mózgi wyprało

    • Siemasz Zwierzu :) W tekście faktycznie trochę to skrótowo potraktowałem, ale napisałem „póki nie jest to objaw choroby”. Absolutnie nie szedłem w stronę nie je = to dobrze. Bardziej chodzi mi o wszystkie zatroskane mamuśki, które już po pierwszym niezjedzonym obiedzie lecą do apteki, żeby kupić syrop dla niejadka. Albo babcie, które się dziwią, że dziecko nie chce zjeść trzydaniowego obiadu.

      Tego typu historię przytoczyła w komentarzu na Facebooku Izabella: https://www.facebook.com/rowerowe.porady/posts/1070295853033898

      Dla mnie oczywistym jest, że są dzieci, które trzeba zabrać do lekarza, bo coś złego się z nimi dzieje. Ale to trzeba właśnie iść do specjalisty, a nie wmuszać jedzenie czy syropy, które mają rzekomo pomóc.

      Dzięki za Twój komentarz :)

  • Z tym nieruszaniem się w szkole i zwolnieniami z lekcji wuefu decyduje również jakość samych lekcji wf. W szkole chętnie jeździłam na rowerze, chodziłam na kilkukilometrowe spacery z koleżankami, wcześniej wywijałam fikołki na trzepaku, ale wuefy wspominam koszmarnie. Jeśli nie uznasz tego za spam, to pozwolę sobie podlinkować swoje wspomnienia: http://spinkiiszpilki.blogspot.com/2015/10/koszmarne-wuefy.html – natomiast co do diety i rodziców, to się zgadzam. Mnie przekarmiali rodzice i dopiero w dorosłym życiu udało mi się zrzucić balast i powoli zmieniam nawyki.

  • Niedawno widziałem taki obrazek w kolejce w sklepie: mocno otyła matka i w wózku dwójka bliźniąt (dziewczynki), a każda trzyma w ręku megapakę czipsów. Oczywiście za 16 lat te dziewczynki powiedzą coś w rodzaju „Czuje się piękna, taka jaka jestem”.
    Tyle, że ja nie chcę, aby moja córka widziała takie osoby, żrące bez opamiętania czipsy i powtarzające w kółko „Czuję się piękna”. Bo im więcej takich ludzi wokół nas, tym trudniej mi wytłumaczyć córce, że otyłe nie jest piękne.

    • Zapomniałem dodać, że te dziewczynki w wózku tez już były otyłe. Jaka matka w ogóle daje dwulatkom czipsy do jedzenia?