Z roku na rok przybywa rowerzystów. Niewątpliwie jest to duży powód do radości. Infrastrukturę mamy coraz lepszą, korki na drogach są trochę mniejsze, a ludzie zdrowsi i bardziej uśmiechnięci :) Niestety wzrost liczby rowerów na drogach ma także swoją ciemną stronę. Nieznajomość przepisów, brawura, bezmyślność – cechy od lat zadomowione wśród kierowców, przenoszą się teraz na rowerzystów. Od zawsze powtarzam, że to tak naprawdę nie rowerzyści, kierowcy czy piesi są „tymi złymi”. Nie, to po prostu ludzie.
W tym tekście skupię się na dziesięciu błędach popełnianych przez rowerzystów, które irytują mnie (jako rowerzystę) najbardziej. Zdaję sobie sprawę z tego, że każdemu zdarzy się zagapić czy zamyślić. Są jednak takie rzeczy, których robić się po prostu nie powinno. Pod żadnym pozorem. Kolejność na liście jest zupełnie przypadkowa, wszystkie podpunkty są jednakowo istotne.
Wyprzedzanie bez upewnienia się czy można to zrobić
To plaga na drogach rowerowych. Na ulicach rowerzyści są zazwyczaj podwójnie czujni. Na rowerówkach z wielu osób schodzi powietrze, rozluźniają się i zapominają (a może po prostu nie chcą) obrócić głowy, aby upewnić się czy mają wolną drogę do wyprzedzania. A ktoś może jechać szybciej (tak, tak) i wcześniej zacząć manewr wyprzedzania. Nie na darmo mówi się, że jest to w przypadku samochodów, najniebezpieczniejszy manewr do wykonania.
Stawanie przed przejazdem dla rowerzystów parami, a czasami nawet trójkami
Rowerzystów mamy coraz więcej, więc siłą rzeczy potrafią się zrobić małe korki. Niektórzy, co sprytniejsi, próbują ominąć kolejkę, stając na światłach na pasie pod prąd. Jestem to w stanie zrozumieć, jeżeli delikwent po zapaleniu się zielonego światła, wypruje do przodu i wróci na swoją stronę, nie robiąc nikomu problemu. Ale co jakiś czas trafiam na kogoś, kto nie chce stać w kolejce, ale jazda też mu kiepsko wychodzi. Wjeżdża na przejazd pod prąd, próbując wymusić na jadących z naprzeciwka, aby mu zjechali. Albo rusza jak mucha w smole i w ostatniej chwili próbuje wepchnąć się między rowerzystów, którzy jadą w jego stronę. Ja nigdy nie zjeżdżam i nigdy nie robię miejsca.
Robienie postoju na drodze rowerowej
Bo telefon dzwoni, bo chcę zrobić zdjęcie, bo mi się nie chce jechać, bo chciałam pogadać z koleżanką i tak sobie stanęłyśmy, bo naprawiam rower(!). DDR-ka służy do jazdy, a ty parkując na niej swoim rowerem tę jazdę utrudniasz. I to bardzo. A naprawdę szczytem wszystkiego było naprawianie roweru, postawionego na środku rowerówki, a wokół niego jeszcze trzy osoby. Na delikatne zwrócenie uwagi, dowiedziałem się tylko gdzie mam się udać i w jakim tempie.
Brak wymaganego oświetlenia wieczorem i w nocy
O „batmanach” pisałem już nie raz. Ta kwestia powoli zmienia się na plus, ale nadal bez problemu można spotkać kogoś, kto myśli, że jeżeli on widzi, to i jego widać. Są tacy, którzy twierdzą, że jeżeli jadą po chodniku albo DDR-ce, to lampek nie potrzebują. Staram się grzecznie zwracać uwagę, ale najczęściej dowiaduję się gdzie mam… A przecież lampki nie są takie drogie. Prosty zestaw oświetlenia kupi się już za 50 złotych, a porządniejszy myślę, że za góra 150 zł. Drugą kategorią, choć aż tak często ich nie spotykam, są osoby, które mają źle ustawioną przednią lampkę. Świecą oślepiającym, bardzo mocnym światłem prosto w oczy. Ewentualnie włączają tryb stroboskop, od którego idzie dostać wścieklizny. A przecież miganie w zupełności wystarcza.
Brak wiedzy o pierwszeństwie na skrzyżowaniach
Skrzyżowań dróg rowerowych nie mamy jeszcze w Polsce zbyt wiele. Ale się zdarzają. Kto ma pierwszeństwo na takich skrzyżowaniach? Ano ten, kto jedzie szybciej. Albo ten, komu bardziej zależy, aby to pierwszeństwo mieć (gra w cykora). Albo ten, kto za skrzyżowaniem ma zielone światło na przejeździe, bo przecież światła obowiązują na przejeździe i do 100 metrów przed nim i za nim. Hasztag ironia. Warto podczas jazdy zachowywać zasadę ograniczonego zaufania, ale na skrzyżowaniach szczególnie.
Uczenie dzieci jazdy rowerem na drodze rowerowej
Przecież nie ma lepszego miejsca, by sześciolatek złapał trochę ruchu i podszkolił technikę jazdy. Zwłaszcza jazdy od krawężnika do krawężnika. Albo pobawił się we „wjadę ci prosto pod koła”. Kochani, zarażajcie w swoich dzieciakach pasję rowerowania. Ale błagam, póki pociecha nie potrafi jechać prosto, warto podszkolić je w tej umiejętności w innym miejscu.
Brak elementarnej dbałości o rower
Zdaję sobie sprawę, że mamy w kraju „ekspertów”, którzy twierdzą, że łańcucha się nie czyści, a jedynie raz w roku smaruje (bo łańcuch od czyszczenia szybciej się wyciąga, hahaha). Są tacy, którzy twierdzą, że trzymanie roweru cały rok na powietrzu wcale mu nie szkodzi – a rdza na ruchomych elementach, to tylko taki ozdobnik. Klocki hamulcowe wymienia się dopiero wtedy, gdy zaczynają trzeć o obręcz czy tarczę metalowymi elementami. A sparciałe opony sprzed 20 lat nadal dobrze trzymają się nawierzchni, zwłaszcza tej nie do końca suchej. Stan techniczny czyjegoś roweru w zasadzie mnie nie obchodzi – dopóki nie zagraża to mojemu bezpieczeństwu. Niesprawne hamulce czy sparciałe opony – to prosta droga do wypadku. O dźwiękowych walorach zardzewiałego, nienasmarowanego łańcucha już nie wspominając.
Jazda parami, trójkami, całymi rodzinkami obok siebie
Czasem, gdy jest szeroko, a na chodniku nikogo nie ma – to zjadę z rowerówki. Trzeba sobie i innym życie ułatwiać. Ale nie zawsze jest taka możliwość, przecież nie będę pieszych tratował. Jadący z naprzeciwka zazwyczaj mają na twarzach wymalowane zdziwienie, że rowerówka nie jest jednokierunkowa (oczywiście w ich kierunku). I wykonują dziwne akrobacje, aby tylko nie zrobić miejsca jadącym z naprzeciwka. W drugą stronę jest jeszcze gorzej. Gdy jedziemy z Moniką obok siebie, często zerkam w lusterko czy ktoś za nami nie jedzie. Kiedyś, bez lusterka, po prostu się obracałem. Niestety nie wszyscy posiedli tę umiejętność, a na dźwięk dzwonka reagują takim zaskoczeniem, jakby od stu lat tą drogą nie jechał nikt, oprócz nich.
Wnoszenie roweru do sklepu/autobusu, gdy nie ma tam miejsca
Rowerem można podjechać i załatwić różne sprawy na mieście. Nie wszędzie jednak są zamontowane sensowne stojaki. Ba, często brakuje jakichkolwiek stojaków czy infrastruktury przydatnej do przypięcia roweru (barierki, poręcze, kraty). Niestety, nie każdemu chce się przypiąć w takiej sytuacji roweru trzydzieści metrów dalej. Ładują się np. do sklepu (tylko na chwilę), w wielu miejscach zabierając praktycznie całą wolną przestrzeń. I nie da się tam wejść, bez ubrudzenia sobie spodni od łańcucha. W komunikacji miejskiej jest o tyle lepiej, że kierowcy/motorniczowie dbają o to, by na zatłoczonych kursach, nie przewozić rowerów. Oczywiście niektórzy są pod tym względem nadgorliwi, ale są to jednostkowe przypadki. Nigdy nie miałem problemu, aby w razie potrzeby przewieźć rower, jeżeli w autobusie czy tramwaju było względnie luźno i nikomu nie przeszkadzałem.
Słuchanie bardzo głośno muzyki przez słuchawki (lub jazda ze słuchawkami dokanałowymi)
Ostatnio przez internet przetoczyła się mała burza dotycząca jazdy w słuchawkach. Zdecydowana większość kierowców chciałaby wprowadzenia zakazu używania słuchawek na rowerze. A wszystko przez grupkę przygłuchych melomanów. Ja nie mam nic do słuchania muzyki na rowerze. Sam to robię, bo na kilkugodzinnych trasach uwielbiam wspomóc się energetyzującymi kawałkami, czy posłuchać podcastów np. Michała Szafrańskiego. Ale tylko w zwykłych pchełkach, które nie odcinają od świata zewnętrznego. I puszczone na takiej głośności, aby dźwięk tylko przebijał się przez szum wiatru. Dzięki temu nadal słyszę wszystko, co dzieje się wokół mnie. I jeżdżę tak, aby nie robić złej reklamy jeżdżącym w słuchawkach. A „głusi” mają sporo za uszami, także wobec innych rowerzystów.
Lista większych i mniejszych grzechów rowerzystów mogłaby być dłuższa. Nagłe stawanie, bez upewnienia się, czy nikt z tyłu nie jedzie. Rozmawianie przez telefon trzymany w dłoni. Zmienianie kierunku jazdy, bez sygnalizowania go ręką. I tak dalej, i tak dalej. Liczę na Wasze komentarze – napiszcie co Was najbardziej irytuje w zachowaniu rowerzystów, wobec innych rowerzystów. Temat błędów wobec kierowców już poruszałem, tak więc odłóżmy go dziś na bok.
Witam. Dodam coś od siebie, przede wszystkim ze ścieżek na Ursynowie (Wawa): nawijanie ze smartfona, tak podczas jazdy jak i podczas postoju – na ścieżce oczywiście. Taki delikwent (tka) zapomina o bożym świecie, zwalnia lub skręca całkowicie nieprzewidywalnie, nie kontroluje sytuacji dookoła, blokuje ścieżkę, etc. Jest odpowiednikiem zawalidrogi ze smartfonem na chodniku, na schodach, gdziekolwiek. Ja za ścieżkami nie przepadam, ale przecież za miasto jakoś muszę wyjechać :)
Właśnie wróciłem z treningu – ok.70 km. Wieczór, ciemno i rowerzyści bez oświetlenia. Zjawisko b. częste. Drugie to ustawienie świateł. To chyba najbardziej rzuca się w oczy.
* jazda rowerem po ulicy, gdy obok jest piekna sciezka rowerowa
Jak jade autem i musze zwalniac, bo taki debil nie chce sobie wjechac na sciezke, to mnie .. krew zalewa. Najgorsze, ze nie moge nic zrobic.
Dlaczego to jest niebezpieczne? (pomijajac, ze niezgodne z prawem)
* powoduje nieoczekiwane utrudnienia w ruchu: auta musza nagle zwalniac i/lub zmieniac pasy; lub wymijac blisko rowerzysty
Trudnosc dla kazdego. Ryzyko wypadku. Ryzyko odpowiedzialnosci karnej.
W Warszawie na Grojeckiej / Mokotowie akurat jest kilka drog, gdzie ruch aut jest duzy. Obok tych ulic sa piekne sciezki rowerowe.
Ilez to sie ja obelg nasluchalem w moim kierunku, jak zwracam uwage „kolego: obok jest sciezka rowerowa, prosze zjechac…”
Przy Grójeckiej widzę jedynie DDRiP a po takiej obowiązku jazdy nie ma!
W dodatku wyznaczona jest tylko w jednym kierunku.
Generalnie w miastach jest bardzo mało dróg dla rowerów, 90% to drogi dla rowerów i pieszych.
BTW, w prawie nie istnieje pojęcie ścieżki rowerowej ;)
.
Na Grojeckiej od okolo Banacha do 17 stycznia, jadac w kierunku Okecia jest sciezka dla rowerow (w 99%). I oczywiscie mowie o tej stronie, gdzie rowerzysta mial doslownie 2 metry przez trawnik na sciezke. Tylko dla rowerow.
Generalnie w Warszawie da sie cale miasto przejechac miedzy niektorymi dzielnicami w 100% rowerem. Miasto, miastu nierowne.
Ścieżki są w lesie lub ewentualnie na srebrnych platerach. Dla rowerów są drogi lub pasy:
Art. 33. 1. Kierujący rowerem jest obowiązany korzystać z drogi dla
rowerów lub pasa ruchu dla rowerów, jeśli są one wyznaczone dla
kierunku, w którym się porusza lub zamierza skręcić. Kierujący rowerem,
korzystając z drogi dla rowerów i pieszych, jest obowiązany zachować
szczególną ostrożność i ustępować miejsca pieszym.
Art. 2. 5) droga dla rowerów – drogę lub jej część przeznaczoną do ruchu rowerów, oznaczoną odpowiednimi znakami drogowymi; droga dla rowerów jest oddzielona od innych dróg lub jezdni tej samej drogi konstrukcyjnie lub za pomocą urządzeń bezpieczeństwa ruchu drogowego;
No właśnie ta definicja budzi u mnie wątpliwości. Bo jakby się uprzeć to DDRiP jest przeznaczona dla ruchu rowerów (również), jest oznaczona odpowiednimi znakami, jest oddzielona od innych dróg lub jezdni. To ze ma służyć i rowerzystom i pieszym to jakby z punktu widzenia prawa nie powinno mieć znaczenia, bo jest i dla nas. miałeś może sytuację sporną z Policją? Pytam z ciekawości. Teoretycznie można by zagiąć niejednego policjanta znajomością przepisów rowerowych ale jak to wygląda w praktycznej dyskusji? Może ktoś inny miał takie zdarzenie – zatrzymanie na jezdni gdy obok DDRiP?
Nie miałem okazji jeszcze spierać się z policją, ale miałem kilka sytuacji jadąc szosówką po ulicy gdy obok było DDRiP, a mijająca mnie policja nie reagowała. Generalnie tylko jadąc rowerem szosowym olewam DDRiP, bo to katorga jechać na kabanosach 23mm po kostce. Tym bardziej, że każda zapadła wiocha w pomorskim postawiła sobie za punkt honoru wybudowanie chociażby 50 metrów takiego tworu na swoim terytorium. Efekt jest taki, że co chwila trzeba byłoby zjeżdżać z ulicy na takie pałatajstwo aby po kilku sekundach wracać na asfalt – no sory, ale pomysłodawcy takiej infrastruktury poważania u mnie nie mają.
Jak jadę na mtb przez miasto do lasu, to mnie to wisi akurat, bo i tak cisnąć fulem enduro po asfalcie mija się z celem.
Obiecuję wszem i wobec, że gdy mnie na szosie policja zatrzyma obok DDRiP, to nie przyjmę mandatu i dam znać jak poszło w sądzie.
a co to znaczy „w jednym kierunku”? Serio pytam, bo tu akurat prawa nie znam. Wg mnie, bezpieczniej dla rowerzysty jak sobie przejedzie po prostu na te strone, gdzie jest sciezka, zamiast wpierniczac sie miedzy samochody.. Sam tak robie, wiec inni tez moga.
Co do kierunku, to mamy ruch prawostronny, czyli DDR, aby był obowiązek jazdy nim, musi wyznaczony być po prawej stronie drogi.
Co do bezpieczeństwa rowerzysty:
Art. 24.2. …W razie wyprzedzania roweru, wózka rowerowego, motoroweru, motocykla lub kolumny pieszych odstęp ten nie może być mniejszy niż 1 m.
Warto dopisać do listy osoby przeprowadzające rower po przejeździe przez ulicę – blokując ruch.
Oczywiście popieram obowiązkowe oświetlenie roweru na nieoświetlonych trasach rowerowych, oraz takie ustawianie świateł, aby nie oślepiały nadjeżdżających z naprzeciwka.
Obowiązkowe oświetlenie jest obowiązkowe po zmroku. Nieważne czy na oświetlonych drogach czy nie. Nie przepadam za wypatrywaniem batmanów po zmroku, bo nawet na oświetlonej ulicy zdarzają się placki cienia, z których może wylecieć batman…
A przeprowadzający rower przez przejazd… taaak to też jest irytujące. Dokładnie tak samo, jak ludzie, którzy prowadzą rower po drodze rowerowej.
Myślę, że większość punktów, które opisałeś biorą się z nieznajomości przepisów czy też ogólnych zasad poruszania się. Reszta z braku logicznego myślenia i braku empatii. Co do empatii to ciężko ją nabyć, a reszta to po prostu przyjdzie z czasem. Ludzie muszą się nauczyć jeździć po drogach rowerowych, po ulicach. Moda na rowery trwa więc takich, którzy się uczą będzie ciągle przybywać. Jak zaczynałem swoją przygodę z intensywnym jeżdżeniem (głównie komunikacyjnie, do pracy, na zakupy), zaczynałem od jeżdżenia chodnikami, ze słabym oświetleniem, ze słuchawkami na uszach. Bez dzwonka, odblasków. Popełniałem większość z opisywanych tu błędów. Po kilku latach i kilkudziesięciu tysiącach kilometrów, „się poprawiłem” i teraz to ja często zwracam uwagę „batmanom”, „szukającym pokemonów”, czy „akrobatom” piszącym dwoma! rękami sms-y w czasie jazdy. A że wyzywają za to od najgorszych to już inna sprawa. :)
„Nagłe stawanie, bez upewnienia się, czy nikt z tyłu nie jedzie” z tym się nie zgodzę. Są różne powody takiego zachowania a kierowca z tyłu powinien zachować bezpieczną odległość. Mnie wkurza jak ktoś mi jedzie na ogonie. Z resztą się zgadzam
Z tego co spostrzegam,to u nas w Jastrzębiu zdroju oraz okoliwach Rybnika jest jeszcze jeden problem- otóż rowerzyści nagminnie jeżdżą rowerami pod prąd!.Jak widzę dziecko jadące w ten sposób to ok,jakoś to strawię,ale dorosłego człowieka na rowerze jadącego główną poza miejską ulicą pod prąd?nie komentuje… .Potem nie ma się co dziwić że rowerzyści cieszą się taką samą opinią jak motocykliści.
Może warto zrobić poradnik o tym jak należy zachować na DDR, co zrobić kiedy chcemy się zatrzymać, skręcić, wyprzedzić itp.
Co nieco ten temat poruszyłem np. w tych tekstach:
https://roweroweporady.pl/zmiany-w-przepisach-dla-kierowcow-i-rowerzystow/
https://roweroweporady.pl/co-pomaga-rowerzystom-jezdzic-po-miescie-ankieta/
Ale na pewno będę jeszcze do tych tematów wracał.
Panie Łukaszu – powiedz mi proszę jak to jest z komunikacją miejską i autobusami.
Czy w normalny dzien jak jeszcze nie ma tłoku można przewieżć rower autobusem, czy to zależy od „widzimisie” kierowcy.
Po tym jak kierowca zablokował mnie z rowerem w drzwiach i nie chciał wpuścic już sie nie zabieram na wypady z autobusem w tle.
Jak to jest z prawem komunikacyjnym (pominę deszcz i złe warunki, gdzie kierowca powinien wpuścic rowerzystę).
wszystko powinno byc jasno opisane w regulaminie lokalnego MPK – a jak nie ma to zadzwonic i dopytac mozna:)
Tak jak napisał Kon Bike – trzeba poszperać w regulaminie. W Łodzi kilka razy słyszałem o przypadku, gdy kierowca nie chciał zabrać rowerzysty, ale tłumaczyli się tym, że choć na krańcówce, gdzie wsiadał rowerzysta było luźno, to za dwa przystanki jest popularne miejsce, gdzie zrobi się tłok i problem.
Wszystko zależy od regulaminu innego dla każdego miasta. A nawet od kierowcy w tym mieście. Niedawno w Poznaniu było kilka takich sytuacji. Rowerzysta wszedł, kierowca chciał go wyrzucić, a rowerzysta nie chciał wyjść. Awantura, obecność nadzoru ruchu i policji. Afera na 102. W jednym przypadku motorniczy obraził się, zostawił tramwaj i poszedł do domu(!). Niestety pomimo, że w przynajmniej jednym przypadku rowerzysta miał rację to i tak jako grupę stawia nas to w złym świetle. Bardzo skrócony i pobieżny wniosek jest taki „przez rowerzystę spóźniłem się do roboty”. Jeśli nie masz naprawdę ważnego powodu, lepiej nie pakować się do tramwajów czy autobusów z rowerem.
Sporo tu już zostało napisane i praktycznie z wszystkimi opiniami się zgadzam.
Od siebie dodam, iż całkiem niedawno dostrzegłem „geniusza”, który z przodu miał założone czerwone światło (sic!) w trybie pulsacyjnym i gnał wprost na mnie. Inny koleżka na luzie przejechał sobie na czerwonym gdy inni jeszcze czekali na zielone a dziś to już to już moja wyobraźnia wpadła w otchłań zdumienia – parka jadąca DDRem i trzymająca się za rączkę. No słodkie… I wierzcie mi, miałem taką mega wielką, kosmiczną ochotę przebić się przez te ściśnięte czule łapki lecz głos rozsądku uchronił mnie lub ich przed przecierką po asfalcie. Bo w sumie gdyby mocno się trzymali to zostałbym trzecią ofiarą. :) Aaaaa, zapomniał bym o przejściach pod jezdnią. Tam to absolutnie wszyscy wykazują się znajomością przepisów – czekam, aż ktoś się odważy na zbiorową czołówkę to może wówczas co niektórzy zaczną używać właściwej części kory mózgowej, no i może w końcu ktoś z urzędników wpadnie na pomysł zamontowania choćby lampy ledowej zasilanej przez solar. Tak wiem, już sobie sam odpowiadam, ” a wie Pan jakie to są koszta????” Tym nie mniej życzę wszystkim rozwagi oraz przyjemnej lektury kodeksu prawa drogowego. Cicho liczę na to, iż co bystrzejsze osobniki rasy homo sapiens oprócz tego, że widzą symbol roweru namalowany na ścieżce, tudzież insze znaki będą w stanie nie tylko je widzieć ale też rozumieć i poprawnie się do nich stosować.
Bardzo mi się spodobało z punktu 2 „Ja nigdy nie zjeżdżam i nigdy nie robię miejsca.”.
Mam to samo i jeszcze jedną zaletę(która pod górkę jest sporą wadą)-przy moich 100kg raczej nikt nie próbuje iść ze mną „na cykora”.
Przypomniałeś mi jak kiedyś z naprzeciwka jakiś koleś na przełaju uparł się wszystkich wyprzedzać, choć widział że jadę (i parę osób za mną). W konfrontacji ze mną (90kg), miejskim „holendrem” z sakwami nie miał szans: zaczepił się o moją kierownicę. Uprzedzając potencjalne zarzuty: nie zrobiłem tego specjalnie, widząc go i tak zwolniłem i trzymałem się blisko prawej strony. Oczywiście pretensje i lament po wywrotce miał do wszystkich, no i ponoć mnie nie widział (jeżdżę z włączonymi światłami i drobnej postury nie jestem).
Tak sobie pomyślałem; tak naprawdę tylko trzy rzeczy mnie wkurzają u rowerzystów: głupota (nagminna, a nie przypadkowe błędy), brak empatii oraz niechęć do wyluzowania (unikania zaogniania nerwowych sytuacji — zdarzyło się coś, trudno).
Rowerzyści na chodniku, którzy pchają się między przechodniami – to jest coś. co mnie czasami denerwuje, bo jak ludzi jest sporo. to rower nie przejedzie między pieszymi. Ciężko jakoś na naszych drogach pogodzić ruch dla samochodów, pieszych i rowerzystów. I chyba w społecznej świadomości nie ma jeszcze pewnych nawyków, aby wczuć się w rolę osób po drugiej stronie.
O tym już pisałem w tekście o błędach rowerzystów i kierowców:
https://roweroweporady.pl/najczestsze-bledy-kierowcow-i-rowerzystow/
Najbardziej wkurzają mnie dzwonki rowerowe zdesperowanych rowerzystów.
Hindusi polskiej sceny rowerowej ;)
Dodałbym jeszcze jeden punkt. Jazda pod prąd na drodze dla rowerów jednokierunkowej albo po kontrpasie.
Jako, że (przynajmniej w Łodzi) mało mamy jeszcze dróg jednokierunkowych czy kontrapasów, to o tym zapomniałem. Ale masz w 100% rację.
Przeczytałem tekst dziś na fajrant w biurze, pocmokałem i pomyślałem – nie no w sumie nie jest tak źle, może to trochę przesadne, ubarwione, naciągane…
…pierwsza dama chciała ćwiczyć cykora już na drugich światłach na DDR Ostrobramska. Dalej wcale nie było lepiej. Na dystansie kilku kilometrów było niemal wszystko co znalazło się w tekście. Psy, dzieci kanarki, jegomość piszący esej via SMS, dresik w szelestach na czymś co powinno było już dawno zdechnąć i na deser Karyna na tłustym mieszczuchu – sunąca pod prąd wbrew wszystkim i wszystkiemu – chyba po raz pierwszy w życiu nie zjechałem !
Ja sobie tych sytuacji nie wymyśliłem :) Jest to oczywiście pigułka i esencja, ale wszystko z życia wzięte, niestety.
Wiele lub prawie wszystkie zarzuty można by jakoś próbować tłumaczyć. Dla mnie niezaprzeczalnym numerem jeden (z wykrzyknikiem) jest połączenie chamstwa, arogancji, braku wyobraźni i bezmyślności: posuwa po chodniku rowerowy troglodyta, zbliża się do przejścia dla pieszych, na którym świeci się czerwone światło, więc gość chowa głowę w ramiona i nie patrząc na boki, przyśpiesza i srruuuuuuuuuuuu na czerwonym przez przejście.
Nie do końca mogę się zgodzić z tezą jednego z dyskutantów, że DDR służą jedynie do przemieszczania się, a rekreacja to jazda po lesie. Pewne DDR mają wybitnie rekreacyjny charakter, np. te prowadzone wzdłuż wałów rzek. Często na takich rekreacyjnych DDR problemem lub udręką stają się „zawodowcy-wyczynowcy”, jakby trenujący jazdę na czas. Wszyscy z drogi, bo ja „trenuję”.
Nie oceniaj źle „zawodowców-wyczynowców”. Jeżdżą po DDR bo muszą jeśli jest obok jezdni. Ja też jeżdżę szosówką po DDR-ach ale komunikacyjnie. Ktoś kto trenuje nie chce po prostu zachować odpowiednie tempo i dla niego utrapieniem i utrudnieniem są „weekendowi” rowerzyści. Ja to potrafię zrozumieć. Myślę, że wszystkim nam trzeba trochę więcej wyrozumiałości.
Wyrozumiałość wyrozumiałością, ale powinna działać w obie strony. Ja jeżdżę rowerem szosowym, ale nie uzurpuję sobie z tego tytułu żadnych specjalnych uprawnień. Natomiast dla „zawodowców-wyczynowców” jestem, jak piszesz, „weekendowym” rowerzystą, bo ja jadę – powiedzmy – 25km/godz., a on po trupach musi 40 km/godz. Oczywiście nie ma dzwonka, bo to dla „profesjonalisty” obciach, tylko drze się: „z drogi”, rozganiając wszystkich przed sobą. DDRy są dla wszystkich, a więc i dla „weekendowych”, niezależnie jak szeroko będziemy rozumieć to określenie. I nie ma się co obruszać, że zawadą i utrapieniem jest 'dziadek’ jadący 10 km/godz. A gdzie ma jechać – ruchliwą drogą? Tak będzie bezpieczniej dla niego i innych użytkowników drogi?
I to nie jest tylko problem i domena rowerzystów. Niestety, na drogach – często zatłoczonych – też zdarzają się tacy kierowcy samochodów, którzy „chcą zachować odpowiednie tempo”. Tylko, że często trafiają do kronik wypadków drogowych oni lub ofiary ich „profesjonalizmu”.
A co, weekendowy rowerzyści to jakaś gorsza kategoria? Oni mają takie samo prawo do korzystania z DDR jak „zawodowcy” (którzy to zazwyczaj po zajęciu 86 miejsca w regionalnych zawodach tłumaczą że to tylko hobby i robią to „tak dla siebie”). Co więcej takich weekendowych rowerzystów jest zdecydowanie więcej co oznacza, że to w większym stopniu właśnie oni sfinansowali DDRy niż pseudozawodowcy. Dlaczego nie zauważasz, że inni użytkownicy tej drogi także są zmuszeni do korzystania z niej, bo prawo nie odróżnia rowerzysty rekreacyjnego od zawodowca, a przynajmniej kogoś komu się wydaje, że jest zawodowcem. Ja generalnie ustępuję miejsca jak widzę, że ktoś jedzie szybciej ode mnie, ale jakby ktoś do mnie krzyknął „z drogi” to by chyba za chwilę zjadł ten swój rower.
„Zawodowcy” często stwarzają zagrożenie. Nie powinno nikogo obchodzić, ich tętno, puls, czasy do pobicia. Do tego nie służą DDRy. Tak samo jak do jazdy bolidem F1 nie służy droga w mieście (nie licząc specjalnie przygotowanych torów ulicznych z zamkniętnym normalnym ruchem) . Chcesz brać udział w wyścigu, to bierz, lecz bez narażania postronnych osób. Wybierz czas i miejsce tak aby nie zagrażać innym.
Jeśli jedziemy wolniej, mamy więcej miejsca i więcej czasu na reakcję. Starajmy się być bardziej wyrozumiali. Jeździjmy tak jak uczył mnie instruktor prawa jazdy. Spodziewaj się zawsze niespodziewanego. Pamiętaj, że w innym pojeździe są ludzie którzy mogą mieć zły dzień, mogą zasłąbnąć, może coś się nagle zepsuć w ich pojeździe. Myśl za innych, tak aby ich błąd nie skończył się Twoją śmiercią.
Do @kaczan, @Dareios, @Gość: Nie spinajcie się tak, nie chciałem tu nikogo urazić, a jedynie uzmysłowić, że DDR-ami jeździ się nie tylko rekreacyjnie, czy komunikacyjnie ale czasem też „wyścigowo”. Nie wiem czy zwróciliście uwagę ale większość trenujących szosowców robi to poza miastem, bo tam są najbardziej odpowiednie warunki. W centrach miejscowości, raczej się ich nie spotyka, bo infrastruktura rowerowa nie służy do szybkiej jazdy czy treningów (odniosę się do Poznania).
Ale zdarza się, że trzeba wjechać na DDR. Wtedy też jadą szybko. Czy robią to bezpiecznie to już inna sprawa ale zależna nie od typu jadącego ale od jego indywidualnego charakteru. I nie popieram tutaj agresywnej jazdy i rozpędzania innych uczestników ruchu ale jak jadę taką drogą i widzę, że przede mną jedzie równolegle dwóch czy trzech innych rowerzystów, to używam dzwonka albo z daleka krzyknę „uwaga” czy „przepraszam”. I mimo waszych spontanicznych reakcji na mój wpis nie spotkałem się nigdy z agresją, wrogością czy chociaż zwróceniem mi uwagi, że jadę za szybko. Nie przejeżdżam też między innymi rowerzystami (czy pieszymi) na pełnej prędkości żeby ich wystraszyć (takie komentarze też się tu pojawiły). A to, że jadę szybciej? No cóż, jeden jedzie 10 km/h, a inny 40. Ja mam do pracy 30 km i nie będę jeździł powoli, bo wstawać musiałbym o 3 w nocy, a do domu wracałbym o 20.
I jeszcze jedno. Pisząc „weekendowi”, nie chciałem tu nikogo obrazić. Słowo to miało w tym kontekście oznaczać ludzi jeżdżących rekreacyjnie, powoli, spokojnie. Jeśli ktoś poczuł się urażony, to przepraszam.
A wystarczy uzmysłowić sobie, że na DDR obowiązują w większości te same przepisy co na ulicy, czyli między innymi: obowiązek jazdy możliwie blisko prawej krawędzi drogi oraz ograniczenie prędkości w terenie zabudowanym do 50km/h.
Z tym ograniczeniem to też sprawa dyskusyjna, ponieważ nie ma homologowanych liczników rowerowych. No i umówmy się, mało kto jest w stanie lecieć 50 km/h w mieście, no chyba, że z górki. Więc na całe szczęście problem jest marginalny.
Już nawet nie chodzi mi o homologacje i możliwości ludzi, tylko aby ci mniej ogarnięci uświadomili sobie, że zgodnie z prawem ktoś ich może na tej ścieżce minąć z dużą prędkością, bo nawet 90km/h jeśli nie jest to teren zabudowany.
Ja „weekendowymi” nazwałbym tę samą grupę co „niedzielnych kierowców”. Czyli takich, którzy czasem z niewiedzy, czasem z ignorancji, jeżdżą tak, że bardzo utrudniają życie innym. Nie ma to w zasadzie nic wspólnego z tempem jazdy, bo takim weekendowym niedzielniakiem może być ktoś, kto zapiernicza nie patrząc na nic i na nikogo :)
Nie podoba mi się takie etykietkowanie. Jakie jest kryterium „weekendowości” lub „niedzielności”? Czy jeśli ktoś na jazdę rowerem może poświęcić tylko weekendy, podczas których łyka 100 … 150 km, to jest – rozumiem – takim „weekendowym” kolarzem, a ten kto 5 razy w tygodniu „toczy” się po 10 km, to jest „profesjonalistą”, „zawodowcem”? Podobnie, jeśli ktoś może pojeździć tylko w czasie urlopu, ale w tym czasie przejedzie 1000 km, to też jest „niedzielnym”, a ten kto te 1000 km „ciuła” przez cały rok, to jest aktywnym kolarzem? Oczywiście, NIE. Więc, po co takie etykietki? Mimo zastrzeżeń, że nie ma się nic złego na myśli, to jednak takie określenia niosą silnie negatywny podtekst, są stygmatyzujące. Czy „nieweekendowi” lub „nieniedzielni” rowerzyści lub kierowcy nie manifestują swojej niewiedzy, ignorancji i arogancji? Czekam, gdy – w tym pędzie do „etykietkowania” – ktoś użyje określenia „niedzielny pieszy” :-) Ciekaw jestem czym trzeba by się zasłużyć na takie określenie?
W żadnym miejscu nie użyłem kryterium kilometrów. Wolałbym abyś nie wkładał mi w usta na siłę słów, których nie powiedziałem. Nikt nikomu w licznik nie zagląda, ani w to jak często jeździ, bo i po co.
Nikomu nie przypisuję niewypowiedzianych słów. Nawiązałem do wypowiedzi powyżej, cytat: <>. Na tej podstawie zadałem proste pytanie: jakie jest kryterium „weekendowości” lub „niedzielności”. I dodatkowo zilustrowałem je przykładami. Zamiast odpowiedzi, trochę nerwowa reakcja. Cóż… Jednak w wielu wypowiedziach na tym blogu, pojawiają się: etykietki weekendowości i różne wyznaczniki osiągów kilometrowych. Tak na marginesie – skoro wszystko we współczesnym świecie musi być skategoryzowane i poszufladkowane, to może warto się zastanowić czy większym osiągnięciem jest, np.: 300. km dzienny dystans przejechany przez 25…30 latka czy 150. km w przypadku jego 70…75 km?
Czyli widzę, że się nie dogadamy. A szkoda. Ja nigdzie nie wspomniałem ani słowem o kilometrach, ale Ty próbujesz ode mnie wycisnąć jakieś deklaracje. O takim wyliczaniu (zwłaszcza komuś) kilometrów będzie na pewno za jakiś czas wpis na blogu, bo chodzi mi po głowie już od dawna.
Szkoda, choć nie wiem dlaczego nie możemy się dogadać. Zadałem proste pytanie. Ponieważ na tym blogu od czasu do czasu pada określenie „weekendowy”, „niedzielny”, to zapytałem o kryterium takich określeń. Nic nikomu nie wmawiałem, tylko przedstawiłem różne możliwości, które mogłyby stanowić podstawę takiego kryterium. Starałem się pokazać, że taka „arytmetyka” do niczego nie prowadzi. Ze 3(?) lata temu, ktoś np. napisał tu, że „weekendowy” to taki, co przejeżdża rocznie poniżej 2000 km. Myślę, że taki wpis o wyliczankach jest bardzo potrzebny. Skupianie się wyłącznie na jałowych wyliczankach do niczego nie prowadzi i zabija radość jeżdżenia na rowerze. Jak głosi jedna z ulotnych myśli: „każdy ma swój Everest”. Pozdrawiam
No to niech będzie, że weekendowy to ktoś, kto rzadko jeździ na rowerze. Jak rzadko? To już kwestia uznania i kontekstu w jakim się używa tego sformułowania. Ja nigdy, nikomu nie wyliczam ile kilometrów jeżdżą i pisząc o „niedzielnym” rowerzyście nie do tego się odnoszę, a po prostu do jego braku obycia z jazdą.
Odnoszę wrażenie, że dla niektórych te kilometry to jakiś fetysz i nic nie poradzisz. :-)
Już pisałem to wyżej. Rekreacja – jak najbardziej. Ale nie całą szerokością drogi rowerowej. Przecież nikt nikomu nie broni jechać 10 km/h rowerówką. Ale już jazda obok siebie, tak aby ją blokować to już dziadostwo. Na ulicach taką „rekreacyjną” jazdę uskuteczniają wyprzedzający się przez kilka minut kierowcy TIR-ów na autostradach. I oczywiście nikomu to nie przeszkadza, każdy wykazuje się troską, wyrozumiałością i cierpliwością. #ironia
Nie do końca zgadzam się z pkt. 6 Ostatnio jechałem z synem- 6 lat na rowerze obok niego, żeby właśnie przez przypadek na kogoś nie wjechał. Byłem wyprzedzany przez gościa, który trenował do Tour de Pologne i był oburzony, że jadę w ten sposób, a on musiał przyhamować. Przykro mi, ale to jest ścieżka, a nie autostrada rowerowa – nie jesteśmy w Danii. A to oznacza spokojną jazdę i wyprzedzanie z zachowaniem ostrożności. Poza tym ścieżka rowerowa jest dla wszystkich i nie dyskryminujmy wszędzie w tym kraju dzieci. Najlepiej byłoby je izolować, a potem nagle mają mieć obycie na ścieżce rowerowej jak dorosły. Tak samo jest na ulicy w mieście – jedni kierowcy jeżdżą wolniej, bo dopiero świeżo po prawie jazdy, a inni oburzeni lawirują między samochodami. I mają do tego prawo.
Wydaje mi się, że więcej wyrozumiałości i życzliwości przydałoby się zarówno rowerzystom, jak i kierowcom. A do tego spokojniejszej i wolniejszej jazdy. Nie znaczy to oczywiście żeby lekceważyć powyższe sytuacje. Ale też ścieżki rowerowe są wąskie, a rowerzystów coraz więcej, czyli albo się będziemy na siebie wnerwiać albo złapiemy trochę dystansu.
” czyli albo się będziemy na siebie wnerwiać albo złapiemy trochę dystansu.”
I to nas różni w stosunku do bardziej cywilizowanych krajów: dystans do siebie i innych. Jakoś nie widziałem takiej wzajemnej wrogości i „napinania się” na błędy na drodze innych na Zachodzie.
Maćku, tu nie chodzi o wrogość. Ale tak jak sam Marcin napisał – drogi są wąskie, rowerzystów coraz więcej. To chyba jednak lepiej jechać tak, aby nikomu nie wadzić, niż w imię swojej wygody, blokować innych.
Pod pojęciem „wrogości” mam na myśli sytuacje typu: np. samochód przyblokuje nam przejazd (np. wyjeżdża z posesji, bocznej uliczki itp.) przez DDR. Zdarza się, w 99% to zwykła nieuwaga, która nie wpływa na bezpieczeństwo, a i kierowca przeprosi. Co robi duża grupa rowerzystów w takiej sytuacji? Wyzwiska, mało przyjazne gesty itp. Co najmniej jakby to był problem wagi światowej. Zaczyna się często pyskówka, po której kierowca jedynie zapamięta, że rowerzysta=pieniacz, a ten ostatni tylko sobie podnosi, w niezdrowy sposób, ciśnienie.
Ja tam wolę ominąć przeszkodę, bo zwykle się da — nie mam czasu ani ochoty na dyskusje. Co innego świadome chamstwo, ale tym bardziej, awantura nic nie zmieni.
Że dziecko pod opieką próbuje swoich sił na DDR? Dopóki rodzic pilnuje jego bezpieczeństwa, to żaden problem. Rowerem jeżdżę do pracy, więc muszę jeździć sprawnie, ale bez przesady, to nie tor wyścigowy. W Holandii dzieci tak samo uczą się jeździć. Ale zgadzam się: podstawy techniki jazdy już powinno mieć za sobą i dziecko jest na etapie, że powinno już poznać normalny ruch drogowy i się z nim oswoić. Ostatnio jakoś więcej ich widzę na trójmiejskich drogach, co mnie cieszy — może polubią rower na poważnie.
Bardziej nie trawię osób, które nie rozumieją zasad poruszania się w mieście, robią sobie wyścigi i sprawiają wrażenie, że wyszli prosto z lasu. To one są dla mnie większym zagrożeniem niż jadące ze mną samochody na drodze, czy nawet (stereotypowa) chybotliwie jadąca niewiasta na rowerze w różowe kwiatki.
Masz rację, że potrzeba nam dużo wyrozumiałości i luzu. Tym niemniej dziecko w wieku 6 lat i osoba towarzysząca są pieszymi i Wasze miejsce było w tym przypadku na chodniku.
Drogi rowerowe są wąskie, a rowerzystów coraz więcej, więc chyba warto jeździć tak, aby nie wkurzać innych. Bo trochę odwracasz kolejność. Wyobraź sobie teraz, że idziesz na kurs prawa jazdy i instruktor jedzie drugim samochodem, obok Twojego. Na dwukierunkowej drodze. A ci, którzy chcą was wyprzedzić, albo przejechać z naprzeciwka, muszą się wykazać wyrozumiałością i życzliwością.
Mi życzliwość kojarzy się bardziej z ustąpieniem miejsca w autobusie czy np. podzieleniem się wodą na trasie, gdy komuś braknie (miałem kiedyś taką sytuację, że ktoś się odwodnił, zatrzymał mnie i zapytał czy nie dałbym mu trochę wody). Z tym mi się kojarzy życzliwość, a nie z machnięciem ręką na to, że ktoś inny, w imię swojej wygody, utrudnia życie wszystkim dookoła. Naprawdę da się jeździć tak, aby nie trzeba było zmuszać innych do zachowania dystansu.
A mnie trafia jeszcze to że rowerzyści nie ustępują pierwszeństwa na przejściach dla pieszych.
Nie wiem czy było ale mnie jako pieszego, kierowcę i rowerzystę wnerwiają kozacy i pseudo sportowi kolarze którzy:
1. Zapierdzielają ulicą jak obok jest ścieżka dla rowerów i trzeba ich wyprzedzić a się nie da bo miejsca mało.
2. Jedzie kozak ulią i chce być traktowany jako uczestnik ruchu ale jak jest czerwone to wskakuje na chodnik (nie ważna że na przejściu też jeszcze czerwone).
Nie mam nic do tego, że ktoś chce przejechać między samochodami jak jest miejsce ale zachowania jak wyżej to masakra bo nigdy nie wiesz co baran zrobi.
Ostatnio jedna pani nawet sobie jechała obszarem wyłączonym z ruchu bo przecież później w lewo i tak skręca… ech.
Co do punktu szóstego.
To nie jest tak, że dziecko tylko utrudnia, jego tam prawnie nie powinno być. Dziecko, chyba do 10 roku życia, według przepisów jest traktowane jako pieszy, więc nie może się poruszać drogą rowerową. Co więcej jeśli rodzic, pod którego opieką jest takie dziecko, porusza się rowerem, to on też może jechać chodnikiem razem ze swoim dzieckiem.
Tak, jak najbardziej masz rację. Ale mi ogarnięte dzieciaki w ogóle nie przeszkadzają. Uśmiecham się od ucha do ucha, gdy widzę dziecko dziarsko kręcące pedałami, trzymające się taty czy mamy. Gorzej gdy z pedałowaniem czy utrzymywaniem prosto kierownicy ma problem…
Pomijając problem z równowagą, takie dziecko bardzo często jedzie obok rodzica zajmując całą szerokość, co niestety uniemożliwia wyprzedzenie (i jazdę w przeciwnym kierunku) nawet jak jedzie w miarę sprawnie.
Aha nie wiem czy zwróciłeś uwagę na jeszcze jeden szczegół, ja dużo jeżdżąc uważam go za cholernie irytujący. A mianowicie skręt bez żadnej sygnalizacji zamiaru, czasami w wersji premium skręcając w prawo odbija delikwent w lewo, albo odwrotnie.
Co do punktu drugiego to nie jestem taki przekonany. Często przed przejazdem staje kilka rowerów, a w jego pobliżu jest chodnik z przejściem dla pieszych lub dalsza ścieżka rowerowa. Ustawienie sznurka rowerów zablokowałoby przejście i przejazd dla rowerów. Ja też czasami przed przejazdem stawiam rower obok drugiego bo nie chcę blokować ruchu pieszych i ścieżki rowerowej. Oczywiście staram się od razu jechać prawą stroną, nie wciskam się i jak trzeba to czekam aż mnie wyprzedzą.
Mnie z kolei strasznie denerwuje ignorowanie pieszych przez większość rowerzystów. Jadą ścieżkami jak święte krowy, mało kto się zatrzymuje przed przejściem dla pieszych mimo iż to pieszy ma pierwszeństwo. A gdy już pieszy wejdzie to ci oburzeni że musieli się zatrzymać.
Sytuacja wygląda często tak, że był chodnik, przyszli budowlańcy, zabrali część chodnika i machnęli DDR albo CPR, a pieszy tam gdzie kiedyś chodził swobodnie musi teraz uważać żeby go ktoś rowerem nie rozjechał. Rower lansuje się jako ideologię, fit, eko i w ogóle „jedynie słuszny” środek transportu. Rowerzystom więc się ubzdurało, ze droga rowerowa im się należy jak psu zupa i wszyscy muszą im ustępować.
1. Nie, nie, nie. Wystarczy nie stawać na przejściu dla pieszych. Zrobić lukę i tyle.
Jak Ty to widzisz, że stają rowerzyści z obu stron przejazdu parami i gdy ruszają to co? Zawody jak na pokazach rycerskich? :)
2. Pieszy ma pierwszeństwo dopiero wtedy, gdy znajduje się na przejściu. I wtedy absolutnie trzeba go przepuścić. Sam jestem za tym, aby trzeba było przepuścić pieszego, który stoi przed przejściem. Tak jest w wielu zachodnich krajach i sprawdza się świetnie, chociażby w mojej ulubionej Hiszpanii. Ale póki co tego nie ma.
3. Sugerujesz, że piesi mogą sobie chodzić swobodnie po drogach rowerowych? Bo czegoś tu nie rozumiem.
1. Z tego co zaobserwowałem to zazwyczaj ruszają kolejno i nie ma gry w tchórza. Tak jak pisałem, często stanięcie przed przejściem powoduje zablokowanie drogi rowerowej. Rowerzysta jadący dalej będzie musiał mnie ominąć i to przed przejściem samym przejściem, jednocześnie z przeciwnej strony może nadjeżdżać rower (np światła na skrzyżowaniu przed Galerią Przymorze w Gdańsku)
Nie mam problemu z ustawieniem się za kimś, ale w niektórych sytuacjach i miejscach sznurek 10 rowerów zablokuje ruch.
3. Bynajmniej tego nie sugeruję. Chodzi mi o to, że walnięcie drogi rowerowej poprzez zabranie połowy chodnika i tak utrudnia życie pieszym, więc dobrze by było żeby jeszcze rowerzyści tego nie robili. W niektórych miejscach sami projektanci się nie popisali jak np umieszczając ścieżkę przed wejściem do dużej galerii handlowej, ale znaczna część rowerzystów zachowuje się tak jakby jechali autostradą
Kwestia projektów to już zupełnie inna sprawa. Ale w wielu miejscach, gdzie wydzielono śmieszkę rowerową z chodnika, i tak chodnik był szeroki. Tak przynajmniej w Łodzi się działo, że chodnik był mega szeroki (megalomański projekt z innych czasów), a i tak mało ludzi tam chodziło.
Nie chodziło mi o szerokość, bo zazwyczaj jest wystarczająca. Chodzi mi o to, że miejsce w którym kiedyś można było iść na spacer z rodziną, dziś jest miejscem gdzie trzeba mieć oczy dookoła głowy. To tak jakby uskuteczniać spacer poboczem drogi. Ścieżka raz biegnie z lewej, raz z prawej, a od pieszego wymaga się, aby był uważnym obserwatorem i nawet omyłkowo nie wszedł na ścieżkę (a w niektórych miejscach jest to możliwe). Jest to pewne utrudnienie.
Zamieszczam poniżej link do mapy google:
https://www.google.pl/maps/@54.4097439,18.6356689,110m/data=!3m1!1e3?hl=pl
Co tu widzimy? U góry plaża, na środku ścieżka rowerowa biegnąca tuż przy wejściach na plaże. Czyli ludzie sobie idą z rodziną, z dziećmi,znajomymi, kochankami czy kim tam jeszcze na plażę, a wychodząc z niej wchodzą wprost na ścieżkę. Są tam co prawda barierki zwalniające (dla pieszych, a jakże…) ale to nie jest normalne, aby w typowo wypoczynkowym miejscu, człowiek musiał mieć się na baczności, aby nie wejść, lub jego dziecko nie wybiegło wprost pod koła.
A część rowerzystów jedzie tamtędy jakby nigdy nic. Najmniejsza zębatka i dzida do przodu. A skoro już tak nieszczęśliwie się stało, jakiś geniusz tak a nie inaczej poprowadził tam ścieżkę, to przynajmniej miejmy wyobraźnię i trochę dobrej woli.
PS. Chodziło mi też to aby zasadę ograniczonego zaufania stosować nie tylko do tira który zrobi z nas coś na kształt leczo, ale w stosunku do pieszych, zwłaszcza z dziećmi także. Jestem z Gdańska, mamy tu morze i ścieżki rowerowe przy samej plaży, nie trudno sobie wyobrazić ile ludzi się przewija w sezonie. Niektóre z nich to nie DDRy tylko CPRy. No i często obserwuję jak rowerzyści prują bez oporu mijając o kilkadziesiąt cm rodziny z dziećmi, nie zwalniając na przejściach mimo iż w niektórych miejscach nie mają szans zobaczyć czy ktoś się do nich nie zbliża. Oczywiście są bezmyślni piesi którzy sami proszą się o kłopoty, ale to nie znaczy, że rowerzysta może jechać jak czołgiem po poligonie
Zasada ograniczonego zaufania to też inna sprawa. I jak najbardziej słuszna.
W mieście gdzie obecnie mieszkam rowerzystów jest sporo, ale każdy z nich ma nie jeden „grzech rowerzysty” na sumieniu.
Najlepszy przykład braku myślenia ze strony rowerzystów pojawił się ostatnio na skrzyżowaniu ze światłami. Samochody mając czerwone zazwyczaj się zatrzymują, ale rowerzystka, wiek ok. 80 lat, z niedowidzeniem, niedosłyszeniem niestety nie. Ruszyłam na zielonym po przejściu widząc, że samochody już stoją i nie mają zamiaru ruszyć. Gdybym ponownie nie spojrzała w lewo rowerzystka pewnie by we mnie wjechała. Stanęłam, a ona bez zawachania, bez słowa przepraszam ominęła mnie jak gdyby nigdy nic.
Kierowca ma obowiązek zatrzymać się przed przejściem, jeżeli przejechał na żółtym, ale nie zdążył w porę zjechać ze skrzyżowania. Rowerzyści jeżdżą jak chcą.
Kolejna sytuacja z udziałem rowerzystki, wiek ok. 70-80 lat.
Jadąc samochodem nagle zobaczyłam na jezdni po prawej stronie pasa ruchu stojącą kobietę z rowerem u boku. Pomijając to, że stała na jezdni, a powinna na chodniku, nagle zaczęła skręcać przed maskę mojego samochodu nawet nie patrząc w bok czy coś nadjeżdża. Byłam blisko mogła mnie usłyszeć, ale to nie nastąpiło. Siłą rzeczy musiałam zahamować. Dopiero pisk opon ją przestraszył i się zreflektowała i poczekała aż przejadę.
Kolejna sytuacja. Matka z dzieckiem na rowerze.
Dziecko jedzie, nawet nie przesunie się widząc, że idę po chodniku i wg. prawa ja na tym chodniku mam pierwszeństwo. Widząc, że dziecko ani myśli zjechać mi z drogi, matka dziecka nie reaguje w ostatniej chwili uciekłam na schody apteki, ale dziecko oczywiście pedałem roweru zahaczyło o moją nogę. Przepraszam to widocznie trudne słowo, bo w żadnej sytuacji go nie usłyszałam.
Przykre, ale ludzie są bezmyślni i głupi. Nie nauczymy ludzi chodzić, jeździć po ulicach, a tym bardziej myśleć.
Nauczymy, nauczymy :) Tylko to wszystko musi jeszcze potrwać. Rowerzystów zrobi się kilka razy więcej, to siłą rzeczy powinno się to w pewnym stopniu uregulować „samo”. W myśl zasady, albo jedziesz przepisowo, albo giń.
Na drogach, wbrew temu co się mówi, nie ma aż tylu dziwnych sytuacji, co na drogach rowerowych (co nie znaczy że ich nie ma, bo tam przykładów też jest wiele). Przez tyle lat przyzwyczailiśmy się do samochodów na ulicach i kierowcy, jako tako dają sobie radę. Rowery w takiej ilości to nowość, która też za jakiś czas okrzepnie.
Dziecko do lat 10 poruszające się na rowerze wraz z opiekunem (też poruszającym się na rowerze) wg. prawa są pieszymi.
och, nie ma najważniejszego: Czyli „profesjonalistów” którzy są za dobrzy na ścieżki rowerowe, jedzie sobie taki ulicą odwalony w stroju nurka w kolorze roweru, obok ścieżka rowerowa, znaki jak wół, ale ścieżka rowerowa to jest dla gorszych, on jedzie (MUAHHAHA) z 25km/h- to szybko za szybko na ścieżkę. Niezależnie czy widzę takiego za kierownicą auta czy roweru zawsze mnie to doprowadza do szału.
Generalnie się zgadzam, ale trzeba brać też pod uwagę, że są takie miejsca, gdzie w zależności gdzie się jedzie, poruszanie się po ścieżce jest uciążliwe lub ścieżka zaczyna się w takim miejscu, że jej albo nie widać, albo nie ma jak na nią wjechać
Dajmy na to, nie ma ścieżki po stronie ulicy którą jedziesz (jest po drugiej), w międzyczasie nie ma pasów, przejścia, ani możliwości skrętu w prawo, żeby dostać się na ścieżkę, a jak wjeżdżałeś na ulicę jeszcze tej ścieżki nie było, efekt taki że jedziesz ulicą przy ścieżce. Oczywiście w takiej sytuacji (jeśli już znasz tą drogę i wiesz gdzie się zaczyna ścieżka) możesz do tego miejsca jechać chodnikiem, czyli znowu łamiąc przepisy.
Czasem nawet jak wiesz że jest ścieżka jedziesz ulicą, bo musisz skręcić w prawo, a ścieżka jest po drugiej stronie i nie masz w jaki sposób dostać się do zakrętu ze ścieżki (ten przypadek jest chyba nawet dopuszczony w przepisach).
Sama raz miałam tak, że jechałam ulicą bo nie było ścieżki. Okazało się, że w połowie mojej trasy ścieżka się zaczęła (tylko po drugiej stronie szerokiej ulicy, więc jej nie widziałam) i dopiero wracając tą samą drogą mogłam z niej skorzystać. Oczywiście później z tą wiedzą zjeżdżałam z ulicy na ścieżkę.
Śmieszniej jest kiedy co chwila ścieżka się urywa i zaczyna znowu wiele razy (mówię o faktycznym zakończeniu ścieżki, a nie zmianę na odcinek pieszo-rowerowy). Wtedy masz do wyboru jechać przepisowo – slalomem co chwila przeprowadzać rower przez pasy, jechać ulicą, z powrotem przez pasy, jechać po ścieżce i tak w kółko. Możesz też złamać przepisy i cały odcinek jechać ulicą. I możesz również złamać przepisy i między ścieżką jechać chodnikiem.
Jeżeli DDRka jest po lewej stronie jezdni nie masz żadnego obowiązku z niej korzystać.
Myślę że zmieniłbyś (zmieniłabyś) zdanie jadąc szosówką i mając obok psełdo ścieżkę pieszo-rowerową z kostki brukowej bądź krzywych płyt chodnikowych. Przy 9 ATM w oponie przestaje to być wesołe. W drodze do domu mam kawałek takiego wynalazku, który w dodatku zaczyna się i kończy wysokim kawałkiem luźnej kamienistej nawierzchni na 15 cm krawężnikiem. A, że jadą 25 albo sporo szybciej (ja średnio ok 30km/h) to chyba nic dziwnego na takim rowerze. Więcej wyrozumiałości.
Kierujący rowerem obowiązany jest korzystać z DDR lub PRDR jeśli są one wyznaczone w kierunku, w którym się porusza (art.33) jeśli ddr jest po lewej, obowiązek taki już nie istnieje.
Art. 33 nie nakłada jednoznacznie obowiązku poruszania się po DDRiP, a czytając 100 powyższych komentarzy można dojść do wniosku aby unikać ich jak ognia.
5. Nieznajomość zasady, że na skrzyżowaniach równorzędnych, pierwszeństwo ma nadjeżdżający z prawej strony – skrzyżowań dróg rowerowych nie mamy jeszcze w Polsce zbyt wiele. Ale się zdarzają.
– Jak to nie ma ? Zapraszam do Warszawy. Tam co skrzyżowanie jest DDR przecinająca inną DDR czy wjazd z DDR na inne DDR
Nie ma ich aż tyle, jak skrzyżowań normalnych dróg. No i Warszawa to nie cała Polska :)