Choć nasz kraj powoli się cywilizuje i coraz więcej osób wybiera rower jako środek transportu – to nadal jest on traktowany przez niektórych, jak pojazd dla biednych ludzi. Pokutuje stereotyp „jeździsz rowerem – nie stać Cię na samochód”. Wielu wysoko postawionych urzędników, lekarzy, prawników czy biznesmenów nie wyobraża sobie, by miało dojeżdżać rowerem do pracy – choćby mieli tam tylko kilka kilometrów. Oczywiście jest wiele chlubnych wyjątków, są w Polsce firmy, urzędy, szkoły, które promują tani, zdrowy i ekologiczny środek transportu jakim jest rower. Zapewniają parkingi rowerowe, szatnie i prysznice. Z dojeżdżania do pracy rowerem płyną same korzyści. Poprawia się nam zdrowie i odporność, poprawia się też kondycja. Jeżeli odpowiednio wyznaczymy sobie trasę (na przykład przez park), jazda będzie miłym odpoczynkiem po pracy i energetyzującym kopniakiem przed nią.
Oczywiście pojawiają się też wątpliwości – w co się ubrać, gdzie przypiąć rower, co będzie gdy przyjdzie jesień i zima. O tym z pewnością napiszę niebawem, dziś skupię się na finansowo/czasowym aspekcie dojazdów do pracy. Czy jazda rowerem się opłaca?
Moje obliczenia będą szacunkowe. Nie da się wszystkiego przełożyć na liczby i oczywiście każdy może mieć inną sytuację. Warto zawsze rozważyć połączenie dwóch środków transportu. Np. dojechać rowerem do kolejki podmiejskiej, następnie przejechać się kolejką i później kontynuować podróż rowerem.
Do moich obliczeń przyjmuję następujące założenia: Mamy programistę Włodka, który pracuje w samym centrum Łodzi (skrzyżowanie Kościuszki z Mickiewicza), w małej firmie wynajmującej biuro w kamienicy. Włodek mieszka na ulicy Ekologicznej i do pracy najkrótszą drogą ma 6 kilometrów. Jeździ 10-letnim Fiatem z instalacją gazową. Planuje przesiąść się na rower lub komunikację miejską i zastanawia się czy mu się to opłaca. Policzmy.
1) Samochód – silnik w samochodzie Włodka nawet nie zdąży się dobrze rozgrzać podczas jazdy, spali więc około 12 litrów na setkę. Na dojazd w obie strony potrzebować będzie 1,44 litra gazu, co daje nam 3,74 zł (przyjąłem 2,6 zł za litr gazu). Miesięcznie (21 dni) wyjdzie mu 78,5 zł na samo paliwo. Ale to nie koniec kosztów. Samochód trzeba przecież ubezpieczyć, co jakiś czas naprawić i uwzględnić utratę jego wartości. Zakładając, że Włodek przejeżdża rocznie 15 tysięcy kilometrów, na ubezpieczenie OC wydaje 600 złotych, rocznie inwestuje w samochód 1000 złotych (przegląd, wymiana części) i utrata wartości wynosi 1000 złotych rocznie – dodatkowy koszt jednego przejechanego kilometra to 17 groszy. Czyli dojazdy do pracy kosztują Włodka dodatkowe 43 złote miesięcznie. Razem z paliwem to 121,5 złotego.
Średnia prędkość poruszania się samochodem po Łodzi wynosi ok. 35 km/h, według serwisu korkowo.pl Oczywiście do tego dochodzą lokalne utrudnienia, stanie na światłach, nieprzewidziane sytuacje. Zakładamy, że Włodek ma swoje miejsce do parkowania w podwórku kamienicy, inaczej musiałby spędzić dużo czasu na poszukiwaniu wolnego miejsca w okolicy i za nie zapłacić. Nasz bohater średnio będzie potrzebował ok. 20-25 minut na dojazd do pracy w jedną stronę.
2) Komunikacja miejska – trzydziestodniowy, imienny bilet miesięczny na wszystkie linie kosztuje w Łodzi 80 złotych. Cenę biletu można obniżyć do 64 złotych kupując bilet trzymiesięczny. Oczywiście bilet można wykorzystać na inne przejazdy, ale to liczymy jako bonus. Włodek ma szczęście, do pracy może dojechać jednym tramwajem. Na przystanek idzie około 4 minut, tramwaj zatrzymuje się prawie pod jego pracą, więc z przystanku ma minutę. Sam tramwaj jedzie około 26 minut, co razem w jedną stronę daje 31 minut.
3) Rower – Włodek rowerem jeździ rekreacyjnie, do pracy też nie zamierza się spieszyć. Może i mógłby być pięć minut szybciej, ale zdecydowanie woli nie przyjeżdżać mocno spocony. Część trasy do pracy biegnie drogą rowerową, w dodatku tak poprowadzoną, że Włodek nie stoi na kilku skrzyżowaniach razem z samochodami. Drogę poprowadził tak, że omija najruchliwsze ulice, ma trochę dalej, ale o wiele przyjemniej. Dojazd do pracy zajmuje naszemu rowerzyście 35 minut. Koszty nie są duże, Włodek rocznie wydaje 200 złotych na serwis roweru i wymianę potrzebnych części oraz 100 złotych na zakup ubrań rowerowych na gorszą pogodę. Średnio daje to 25 złotych miesięcznie.
Na przykładzie powyżej widać, że jazda rowerem do pracy zdecydowanie się opłaca. Choć czas dojazdu jest trochę dłuższy – zdecydowanie lepiej wychodzi się na tym finansowo. Pośrednią opcją jest komunikacja miejska. W tym wypadku Włodek miał bezpośrednie połączenie, gdyby musiał się przesiąść – jechałby sporo dłużej. Komunikacja miejska to dobra alternatywa, w przypadku załamania pogody – nie każdy lubi jeździć w ulewie.
Oczywiście, tak jak pisałem wcześniej – nie zawsze jazda rowerem ma sens. Powyżej 15 kilometrów dojazd rowerem będzie trwał dość długo i maleje szansa, że dotrzemy do pracy świeży i pachnący :) Oczywiście, zachęcam do takich dojazdów – ale warto też zastanowić się nad braniem roweru do podmiejskiej kolejki lub autobusu.
Faktycznie, przydałby się jeszcze skuter. Wolną chwilą postaram się uzupełnić wpis o ten środek lokomocji.
Mieszkam w Holandii. Infrastruktura rowerowa jest tutaj najlepsza na swiecie.
Jazda w deszczu? Sa do kupienia wszedzie tzw ubrania przeciwdeszczowe: spodnie i kurtka. Nawet eleganckie panie z biur i urzedow ( ja do pracy tez jezdze w szpilkach i sukienkach) zakladaja komplet deszczowy i tyle.
Bagaze? Specjalne torby rowerowe, albo kosz z przodu na specjalnym stelazu.
Jezdzimy caly rok na rowerach. Rowery maja specjalny zamek z kluczykiem. Taka stala blokada na kolach. Jesli rower zostawiasz w tzw niebezpiecznym miejscu, zamykasz na dodatkowa blokade, oczywiscie. Jesli masz drogi rower, ubezpieczasz go. Ukradna? Dostajesz nowy.
W wielu zakladach pracy jest specjalny funusz rowerowy. Raz na pare lat mozesz sobie kupic nowy rower a rachunek pokrywa pracodawca.
Idealnie
Weź, daj spokój. Aż się rozmarzyłem, że przeprowadzam się do Holandii :) Ale muszę w tym roku wpaść do Amsterdamu.
Amsterdam jest fajny! Ja mieszkam na prowincji, na pólnocy. Jak masz fajna prace to wszedzie fajnie w Holandii. W kazdym miescie masz takie „szafy” na dworcach gdzie mozesz tanio rower wypozyczyc. Auto warto zostawic na parkingach strzezonych, podziemnych na obrzezach miasta. Bilety na komunikacje miejska masz za darmo albo bardzo tanio. Parking w miescie jest piekielnie drogi. Pozdrawiam.
Szczęściarze … ja muszę do roboty dymać 45 km w jedną stronę więc rower odpada.
I niestety moim głównym utrapieniem na drodze szczególnie w okresie jesienno zimowym są rowerzyści ninja. Cali na czarno bez choćby odblasku … pojawiający się znikąd.
Smigam rowerem…
W tym roku wydałem już mase pieniędzy na rower – pedały, siodło, bebenek, mostek, licznik(;P ale tego nie wliczam), serwis, klocki, odtłuszczacz do tarcz. W tamtym roku linki, pancerze, dętka (łatki), wet lube i pedros, pompka, multitool.Także z tymi wydatkami to rożnie.
Kiedy nie mogę jechać rowerem a musze busem jest mi źle ;)
Jeżdżę rowerem z Bielan na Służew. W sumie wychodzi mi 15 km w jedną stronę, z tym, że praktycznie tylko na Bielanach mam ścieżki, a im dalej tym gorzej. Okopowa i Towarowa masakra. Jedyny plus, że jeżdżę swoim fullem więc żadne krawężniki i nierówne chodniki mi nie straszne (nie mogę się przekonać do jazdy ulicą). Nie jeżdżę zimą (a przynajmniej nie w tym roku), ale w sezonie czas przejazdu 15 km to ok 45-55 minut. Nie oszczędzam nóg i jestem w pracy znacznie szybciej niż komunikacją – średnio ok 80 minut tramwaj + nogi. Plusy: czas, kondycja, niezależność. Minusy: niemożność czytania książek podczas zjazdy :)
Zawsze możesz postawić na audiobooki/podcasty. Mi co prawda słuchanie podczas jazdy wychodzi jedynie na trasach za miastem, bo nie trzeba się tak skupiać, ale niektórzy też w mieście słuchają.
Ci, którym spieszno na tamten świat. Takie porady to chyba dla wroga…
Mówiłem na ten temat w tym odcinku Rowerowych Porad: https://youtu.be/PTUXDSvZUoU
Jeżeli ktoś używa słuchawek dokanałowych i puszcza muzykę na maksa, to faktycznie prosi się o kłopoty. Natomiast nie widzę nic złego w zwykłych pchełkach i muzyce puszczonej z niedużą głośnością. Grunt to rozwaga, wszystko jest dla ludzi.
Mieszkam w GB I dojezdzam rowerm do pracy od lat 3. Jezdze caly rok bez wzgledu na ulewne deszcze, wiatry czy gradobicia. Dystans jaki pokonuje to 4 mile czyli troche wiecej jak 6 km w jedna strone.
Korzysci jakie plyna z tego to oszczedzam £20 tygodniowo bo tyle kosztuje dojazd komunikacja miejska, czas gdyz jestem niezalezny od rozkladu jazdy autobusow na ktorych nie mozna polegac, mam dodatkowe 40 minut ruchu ciagu dnia.
Rower jakim poruszam sie to sredniej klasy rower gorski kupiony piec lat temu. Srednio co trzy miesiace zwraca mi sie kwota jaka wydalem na zakup roweru wiec odnosnie oplacalnosci rachunek jest prosty. Nie licze kosztow utrzymania roweru gdyz w mojej opini nie ma to sensu z prostego powodu. Rower jest dla mnie czy ja dla roweru?
Place £20 rocznie za serwis tzw „Care plan” ktory obejmuje wszelkie naprawy, regulacje, nie pokrywa jedynie kosztu zakupu czesci. Tu kolejna oszczednosc gdyz stawka godzinowa w niezaleznym serwisie przewyzsza kwote jaka place za caly rok serwisowania roweru w punkcie zakupu. Rower serwisuje srednio cztery razy w roku. Zakladajac to ze lubimy jezdzic rowerem bez wzgledu na to czy jezdzimy rekreacyjnie czy do pracy rower nadal pokonuje kilometry co wplywa na zuzywanie sie jego mechanizmow.
Oczywiscie nic nie jest wieczne I o ile cos uleglo zuzyciu nalezy to wymienic do tego dochodzi codzienna konserwacja, smarowanie. Jak dbasz tak masz co przeklada sie na ogolny stan roweru I jego niezawodnosc. Nie ma zlej pogodny na rower jest tylko niewlasciwy ubior. Koniecznie nalezy zaopatrzyc sie w jakies dobrej jakosci ubrania jak rowniez kask I zadbac o to abysmy byli dobrze widoczni na drodze dla innych jej uzytkownikow. Nawet najwiekszy deszcz nie jest tak straszny jak silny wiatr. W kwestiach bezpieczenstwa nie ma co oszczedzac.
Wszyscy wspominaja tylko o korzysciach I oszczednosciach jakie plyna z dojazdu rowerem do pracy ale nalezy wspomniec takze o niebezpieczenstwie. W mojej opinii to potencjalne ryzyko powaznego uszczerbku na zdrowiu w razie kolizji drogowej. Kilkukrotnie zostalem potracony, raz wrecz staranowany. Stojacy na ulicy Tir tez nie wrozy nic dobrego gdyz nie wiadomo czy podczas jego omijania kierowcy nie zechce sie otworzyc nagle drzwi od kabiny. Mozna sie zdziwic i wylapac zonka. Liczy sie refleks rowerzysty. Tu zasada ograniczonego zaufania a wlasciwie jego braku.
Reasumujac o ile ktos lubi jezdzic rowerem tak polecam rower jako srodek dojazdu do pracy. Z pewnoscia wplynie on na poprawe kondycji fizycznej jak rowniez sylwetki.
Do kosztów jazdy rowerem doliczyłbym zwiększone „spalanie” jedzenia. Kiedyś krótko jeździłem rowerem spalinowym „Spartamet” i zauważyłem, że mogę jeść dużo mniej, zarówno przed pracą, jak i podczas – wysiłek ograniczał się do szarpnięcia za starter i czasem pomocy pedałami przy ruszaniu. Litr benzyny (5,60) starczał na co najmniej 50-70 km (stary silnik przepalał trochę). Aby przejechać nawet połowę tego dystansu rowerem musiałbym naprawdę solidnie zjeść za dużo większą kwotę – co kupię za 5,60? dwa batoniki? Moja obserwacja nie jest argumentem przeciwko jeździe rowerem, tylko uzupełnieniem kalkulacji :) porzuciłem spalinówkę by nie tracić kondycji i używałem jej tylko, gdy się bardzo spieszyłem, a odległość była większa – 10 km pokonywał w 30 minut a nie w 50 (ruch miejski, trasa Wola-Grochów przez trasę WZ i Grochowską). Rower niestety na pewnych dystansach robi się nieekonomiczny czasowo – i wtedy zastępuję go motorowerem lub komunikacją miejską. Czasem też po prostu jesteśmy zmęczeni, a nie mieliśmy gdzie i kiedy zjeść – a wiele dróg (most Poniatowskiego i Aleje z Pragi do Centrum) wymaga zwiększonego wysiłku od rowerzysty.
****************************************************************************************************
Jeżeli chodzi o moją historię, to dojeżdżałem już do LO w 2003 r., kiedy codzienne rowerowanie, zwłaszcza zimą – było rzadkością. Rowerzysta w zimie – istne kuriozum, choć już wtedy była ścieżka np. wzdłuż Prymasa 1000-lecia. Potem jeździłem na uczelnię, 4,7 km na przestrzał Siedmiogrodzką, Grzybowską i Królewską – czas 20 minut, na pełnym gazie 15. Autobusem 10, ale gdy nie było korków przy Norblinie na Prostej, bo wtedy to i pół godziny. Teraz mam do roboty 3,2 km i omijam korki przy Dw. Zachodnim, jadąc 10-15 minut. (w jedną stronę pod górę i pod wiatr wiejący zwykle z południa). Posiadanie samochodu uważam za absurd, prędzej bym kupił mały skuter lub motorower – mniej pali, bardziej zwrotny, omija korki. Samochód trzeba parkować, trudno manewrować (rower weźmie się pod pachę i przestawi), fotoradary polują, ciągle opłaty, kontrole (mniej lub bardziej uczciwe), przeglądy (uczciwość mechaników – j.w.). Bardzo wielu moich znajomych w ogóle nie ma prawa jazdy, korzystając z roweru i/lub ZTM-u. Rower robię samodzielnie, serwisowi mogę zlecić najwyżej centrowanie kół lub przegląd piasty 7-biegowej, czyli coś, do czego trzeba wiedzy, sprzętu i doświadczenia. Oczywiście – mam pracę w miarę blisko i nie obowiązuje sztywny dress code – chodzę w wysokich butach, które chronią nogawki przed wkręceniem i usyfieniem oraz zalaniem, a także kostki przed obiciem o elementy roweru. Do tego przeciwdeszczowa kurtka z kapturem, skórzane rękawiczki i w drogę. Na upartego, to i w garniturze jeździłem, zabezpieczywszy uprzednio nogawki spinkami (egzaminy, rozmowy kwalifikacyjne). Na deszcz dobra jest amerykańska pałatka przeciwdeszczowa (poncho), bo osłania nogi i można ją zarzucić na kierownicę, robiąc swego rodzaju namiot. Po zwinięciu zajmuje mało miejsca i można ją przytroczyć do kierownicy, ramy lub bagażnika, albo włożyć do torby.
***********************************************************************************************
Ostatnia uwaga. Cena roweru. Ciągle słyszę, ile kosztuje rower ze średniej półki, że sprzęt Kasi Tusk nie jest ekstremalnie drogi (4 tys.? To moje 2 pensje!). Kupiłem Ukrainę za 100 zł – bez siodła i widelca. Stan – bardzo dobry (lakier, opony), ktoś chyba uszkodził widelec i rzucił do piwnicy. Widelec miałem „na składzie”, siodło też, na oryginalnych częściach (singiel, przełożenie 48:19) przejechałem kilka tysięcy km. Potem radziecką korbę wymieniłem na rometowską na kwadrat (choć kliny siedziały jak zabite, ale obluzowała się tarcza), wstawiłem koło Sram S7 za 200, zmieniłem siodło (40 zł), parę razy kupowałem diodowe lampki, które albo nawalały, albo się gubiły (5-15 zł), wymieniłem ze dwa łańcuchy, dwie dętki, oryginalne przednie koło zmieniłem na nowsze z prądnicą (150), potem jeszcze wymieniłem oś korb (13 zł) oraz sterowanie przerzutki (90) i to praktycznie wszystko. Pomijam zapięcia do roweru, bo sprzęt nie wygląda na drogi i linka póki co wystarcz – choć mam też łańcuch, ale nie chcę wyglądać jak Sędzia Dredd :) Łącznie niewiele ponad 500 zł. Przebieg w ciągu 5 lat – 14500 km. Awarie unieruchamiające rower – kilka, w 90% dętki, raz urwanie łańcucha.
Myślę, że dobry miejski rower można zrobić też ze starego Waganta lub Gazeli. Gazelę miałem, kosztowała 140 zł, nie wymagała żadnych nakładów i była przyjemnym, lekkim, dobrze prowadzącym się rowerem, choć nie miała takiego udźwigu jak Ukraina :). Drogi rower – to więcej stresu, droższe części i serwis. Bardziej boimy się kradzieży lub zniszczenia w wypadku stłuczki czy jazdy zimą. Miałem krótko „łabędzia” aluminiowego, z amortyzatorami, dynamem w piaście, przerzutką Sram – i jazda na Pragę nie była zbyt przyjemna, a na Ukrainie nigdy się nie bałem, nawet zostawiałem ją na mieście na noc – i nikt nie ruszył ;)
Co Wy tu ludzie gadacie?! Piękna kostka brukowa? Takie są wasze ideały? Byłem wczoraj w tym parku i alejki są naprawdę elegancko ubite. Prawdą jest, że nie wszystkie, ale myślę, że to kwestia czasu. Aż mi się miło zrobiło, że ktoś się zabrał za odnowienie tego parku. Poza tym, uważam, że ubity żwir bardziej pasuje do parku niż paskudna, czerwona kostka brukowa.
Zresztą, myślę, że jakby się nie robiło to takim ludziom jak Wy, nic nie będzie się podobało. Nic się nie robi – źle, jak już coś robią- też źle. Zastanówcie się nad sobą, a jeśli chcecie coś w mieście zmienić, to ruszcie tyłki sprzed komputerów i wykażcie się inicjatywą. Może jakiś komitet społeczny na rzecz np. rewitalizacji parku?
Odnośnie jazdy rowerem po żwirze. Jak ktoś kupuje rower górski to po czym chce jeździć, może po autostradach? Przecież do tego on służy. Zgadzasz się z opinią?
Dodam od siebie ze mozna połączyc samochód z rowerem. W chwili obecnej nie mam az takiej formy aby przejezdzac 15 km w 1 strone 5 x w tygodniu. Dlatego przejezdzam samochodem 8 km, a pozostale 7 km przejezdzam rowerem :) nawet tak podzielony przejazd powoduje, że oszczedzam miesiecznie 115 zł :) jazda z rana pobudza, po pracy rozluznia, jest rewelacyjnie. Jade normalnym tempem tak aby nie wpasc spocony, naprawde warto, wole te pieniadze wydac na wyjazd z rodzina podczas weekendu niz przepuszczac stojac w korkach. Dodam ze poprawia sie rowniez samopoczucie, inaczej uklada sie dzien, czlowiek usmiecha sie pomimo nawału pracy, polecam niezdecydowanym!
@POWODZENIA
powodzenia przy 30 stopniowym upale w zatłoczonej komunikacji miejskiej bez klimatyzacji , albo w aucie bez klimy który postał sobie kilka godzin na parkingu, lub też w autobusie z klimatyzacją ustawioną na 15 stopni – szok termiczny gratis :)
Powodzenia przy trzydziestokilku stopniowym upale
Oczywiście, że się opłaca.
Dojeżdżam do pracy 13km w jedną stronę.
Mam to szczęście, że P. Prezes zezwoliła mi na wjazd rowerem pod same drzwi : )
Czasowo to wychodzi różnie. Największą przewagę na rowerze odczuwam gdy wracam po pierwszej zmianie. Mijam zakorkowaną ulice ścieżką rowerową. Później skracam sobie drogę przez plac i jestem w domu. Czasami jazda rowerem jest dłuższa pomimo to wolę rower. Kosztów nie liczę ( kask, czapka pod kask, kamizelka, oświetlenie etc.), gdyż nawet gdybym nie dojeżdżał rowerem do pracy, jeździł bym po pracy i tak potrzebował tych akcesoriów.
Czy opłaca się jeździć do pracy rowerem – to zależy od bardzo wielu czynników. Ale warto spróbować choć później trudno się przyzwyczaić do czekania na autobus – w 10 minut można tyle przejechać!, stania w korku samochodem czy tracenia czasu na szukanie miejsca parkingowego. Co do pieniędzy – to eksploatacja, odpowiednie ubrania i inne gadżety (czasami nie można się powstrzymać) powoduje że nie jest to takie tanie jak mogło by się wydawać. Jazdę w deszczu uwielbiam – jest mniejsza przyczepność i łatwiej się jedzie, gorzej przy silnym wietrze, co do wpływu na zdrowie to ja przez pewien czas miałem poważne problemy z zatokami więc tak różowo nie jest. Poza tym w niektórych miastach zanieczyszczenie powietrza jest na tyle duże, że bezpieczniej było by chyba jeździć w maskach gazowych )
Czas – w moim wypadku 10 km w jedną stronę zajmuje przeciętnie tyle samo czasu co komunikacją miejską i samochodem – około 45 minut.
Świetna sprawa z takimi dojazdami. Niektóre kraje i firmy dodatkowo wspierają takich rowerzystów bonusami. Coś mi się obiło o uszy, że Ikea ma takie programy motywacyjne dla pracowników.
Zdrowszy pracownik i obywatel to czysty zysk dla państwa – brzmi jak hasło propagandowe z PRL-u, ale to prawda:)
Ależ „rowery” „Wigry”, „Jubilat”, „Ukraina” są nie zniszczalne tylko kiedy stoją w garażu. Ogrzewanym.
A tym wd40 to gdzie dostaje? Po oponach? Bo jak psikasz po łańcuchu – to to jest barbarzyństwo!!
A czy „olej uniwersalny” to taki i do smażenia frytek i do wyciskania wągrów?
Hm, myślę, że 200 zł rocznie na rower to dziesięciokrotnie zawyżone koszta. Można posiadać coś niezniszczalnego w stylu „Wigry”, „Jubilat”, „Ukraina”, ja w swojej stajni posiadam coś takiego :) i to nie miało przeglądu od wyjazdu z fabryki czyli od 20 lat. Dostaje czasem wd40, czasem olej uniwersalny i zmieści się w tych 20 zł rocznie albo i mniej, chyba nie warto nawet liczyć.
Bardzo fajna historia, tak jak piszecie, zdrowie przede wszystkim. I 20 kg mniej – wow, super!
Dzień dobry. Na początku pochwalę włożoną pracę Łukasza w niniejszy portal. Super sprawa i wielkie dzięki za porady. A teraz do rzeczy. Jestem facetem w średnim wieku, który przed trzema laty przeszedł zawał. Ta okoliczność wpłynęła na zmianę mojego stylu życia. Dieta rybno-warzywna, 0 cukru oraz aktywny sport (piłka, rower). Zainwestowałem parę złotych w rower. Obecnie codziennie dojeżdżam do pracy 17km w jedną stronę. Nie stoję w korkach, sporo oszczędzam na benzynie (ok. 300zł miesięcznie) i nie szukam miejsca do zaparkowania. Poprawiło mi się zdrowie i kondycja. Dodam, że schudłem prawie 20kg i zmniejszyłem cholesterol z 280 na ok. 150. Jazda rowerem daje mi wielką satysfakcję, szczególnie wtedy, gdy widzę, jak inni kierowcy stoją w korkach.
Co do kwestii podnoszonych przez innych internautów, to:
– czas przejazdu – zajmuje mi ok. 50 minut, a więc tyle ile normalnie jechałbym samochodem w czasie komunikacyjnego szczytu
– problem pocenia się – to kupiłem 2 komplety termoaktywnej bielizny, poza tym nie jeżdżę zbyt szybko, a więc nie pocę się mocno
– jazda w czasie brzydkiej pogody – nakładam kurtkę z membraną 5000 oraz spodnie wodoodporne Bionic Finish Eco, a także wodoodporne buty
– jazda zimą. Przy -5 oraz śniegu przesiadam się do auta.
To tyle pozdrawiam wszystkich
No do tego należy jeszcze doliczyć choćby koszt zdrowia. Zdrowie jest niepoliczalne, ale na rowerze naszemu panu Włodkowi nie grozi niewydolność krążenia, zniszczenie płuc, osteoporoza i otyłość. Dodatkowo rower wzmacnia nasz organizm, a więc rzadziej chorujemy i się przeziębiamy. Odchodzą więc koszty leczenia.
Kosztów ewentualnych wypadków nie liczymy. Dlaczego? Pan Władek rozbijając rower zapłaci 1000zł za drugi rower w najgorszym wypadku. Pan Władek rozbijając auto zapłaci 10tyś zł na drugiego fiata i kolejne 1500zł za instalację gazową.
Nalezy jeszcze doliczyć ewentualne płyny eksploatacyjne. Pan Włodek w aucie musi co roku zmienić olej, raz na miesiąc dolać płynu do spryskiwaczy, raz na dwa lata zmienić płyn chłodniczy i hamulcowy, dwa razy w roku zmiana opon, raz w roku wymiana wycieraczek, zmiena klocków hamulcowych i inne drobne rzeczy (filtry, pasek klinowy, akumulator, rozrząd…) itd. A rower? Pan Włodek więcej je i pije jadąc rowerem. Wydaje więc np 50zł więcej na to na rowerze. Dodatkowo jeśli ma wypasiony rower raz na dwa latka zmienia olej w hamulcach, raz na sezon kupuje różne smary i raz na sezon wymienia baterie w lampkach. Koszt więc około 60zł/msc dodatkowo. Od wsjo. :)
Edyta, dzięki za Twoją bardzo pozytywną i fajną historię. Gratuluję rzucenia palenia i mam nadzieję, że już nie wrócisz do tego nałogu :)
Co do bólu kolan, to być może masz źle ustawione siodełko? Zerknij tutaj, popróbuj, może wystarczy je trochę inaczej ustawić: https://roweroweporady.pl/jak-ustawic-siodelko-w-rowerze/
Ponad rok temu zaczęłam pracować w wiosce graniczącej z moim miastem. Dojeżdżałam autobusem, niestety do przystanku startowego miałam 20min drogi a od przystanku końcowego do pracy drugie tyle, jeśli nie więcej. Łącznie podróż zajmowała mi 1,5h co było strasznie uciążliwe i NUDNE. Postanowiłam spróbować rowerem. Niecałe 15km w jedną stronę zajęło mi około godziny. W pracy miałam możliwość prysznica więc pracę zaczynałam w całkowitym komforcie(dodatkowo gdy miałam na 5:45 byłam chyba jedyna osobą rozbudzoną i chętną do życia). Kolejne dni były jednak dla mnie udręką z powodu kondycji moich płuc(nałogowego palacza) ale głównie z powodu straszliwego bólu tyłka. :) Nowe siodełko plus ogólny serwis(centrowanie koła, nasmarowanie) przy okazji kosztowało trochę ponad 100zł. Kupno gumowych lamp z przodu i tyłu- gdzieś 40zł. Po pary miesiącach wydałam na rower jeszcze kolejne około 200zł ze względu na własną zachciankę wymiany przerzutek, pedałów, niektórych linek. Rower po prostu potrzebował tego, ma mnóstwo lat, to było nieuniknione, a komfort jazdy o wiele bardziej wzrósł, dzięki czemu do pracy docierałam jeszcze prędzej.
Później niestety przeprowadziłam się kolejne 10km dalej, czego już nie potrafiły znieść moje kolana(40km dziennie i 8h na nogach) i po dwóch tygodniach musiałam się zwolnić(inny środek transportu nie wchodził w grę, brak połączeń autobusowych, więc gdyby nie rower musiałabym się zwolnić od razu).
Dzięki temu, że zaczęłam wtedy jeździć mój styl życia się diametralnie zmienił. Świadomość braku kondycji i wieku(mam 20 lat a czułam się jak staruszka) swojego ciała doprowadziła do tego, ze wkrótce porzuciłam nikotynę, kofeinę, zaczęłam regularnie uprawiać sport i dobrze się odżywiać. Aktualnie wprowadzam w życie wycieczki rowerowe od 120km wzwyż.
Plusy:
1. Całkowita oszczędność pieniędzy. Nie uważam bym wydała te pieniądze przez dojazd do pracy na rowerze, tylko przez ogólny stan roweru, pieniądze i tak zostałyby wydane. Na autobus wydałam pieniądze za jeden mandat + parę sporadycznych biletów ale z czasem nazbierałoby się więcej mandatów, zaś opcja biletu miesięcznego musiałaby obejmować parę miast. Poza tym wkrótce oszczędziłam miliony na papierosach. :)
2. Oszczędność czasu. 1h każdego dnia + wiele godzin za dni gdy kończyłam prace w takim momencie, że na autobus musiałam czekać nawet do godziny.
3. Poprawa kondycji i zmiana myślenia co spowodowało zmianę życia.
Minusy a zarazem plusy:
1. Ból kolan, który jednak zaowocował odpowiednią profilaktyką ich.
2. Dwukrotna jazda w ulewie, ale gdybym poruszała się wtedy autobusem to i tak bym musiała w niej iść.
3. Po paru miesiącach duże przemęczenie organizmu, ale również wzrost kondycji, teraz już takie przemęczenie mi nie grozi.
Minusów nie ma. GORĄCO POLECAM jeśli tylko macie taką możliwość. Jeśli odległość nie przekracza 10km to jeżdżenie autem jest absurdem w momencie gdy sprzyjają Ci inne okoliczności takie jak np. możliwość prysznica w pracy.
Racja.Opłaca się jeździć do pracy rowerem.Te koszty podane w artykule można uznać jako maxmalne.Ja rowerem jeżdżę do pracy niemal cały rok.Jak na razie,nie miałem żadnych awarii,tak że na chwilę obecną,koszt dojazdu do pracy wynosi mnie 0zł.W kwestii czasu,u mnie sprawa wygląda tak,że rowerem,nawet przy spokojnej jeździe i tak dojeżdżam szybciej,niż samochodem.Ta zaleta objawie się głównie w godzinach szczytu,wtedy to rower uzyskuje nawet 30min przewagę nad samochodem.Niestety,rower ma jedną wadę-jak się jest po pracy zmęczonym fizycznie,to nie chce się człowiekowi pedałować.Mimo wszystko,polecam jazdę na rowerze do pracy.Już po kilku tyg.można zaobserwować,że więcej kasy zostaje w portfelu :) .
Ja już od dawna przerzuciłem się na rower i zdecydowanie więcej płynie z tego korzyści. Miałem na początku problem z potliwością, ale od kiedy wspadłem na pomysł, żeby jeździć w bieliźnie termoaktywnej (której używam do biegania) i przebierać się na miejscu, to problem zniknął. Tak więc co rano zakładam swój komplet Brubecka i śmigam :) Odprowadza pot i wilgoć, dzięki czemu nie zostaje ona w kontakcie ze skórą, przez co potem się nie śmierdzi :D Na miejscu szybkie przebieranko i w ogóle nie czuję, że jechałem. Jak wspomniałem – pełno korzyści. Kasa, zdrowie, odstresowanie po pracy. Super sprawa :)
Jeśli będzie jechał spokojnie, to wystarczy mu 5 minut :)
Włodek musi przyjechac do pracy 10 minut wczesniej zeby sie umyc i zmienic ubranie na suche.
Moim zdaniem jazda rowerem do pracy na pewno się opłaca. Pomijam tu czynnik finansowy. Zdaje się, że jeszcze nie wymyślono bardziej efektywnego indywidualnego środka transportu. Rower jest po za tym, że powoduje pozytywne (prozdrowotne) reakcje i zmiany w organizmie rowerzysty to jest też pożyteczny dla wszystkich mieszkańców danego miasta. Pamiętajmy, że każdy pedałujący rowerzysta to mniejsza ilość emitowanego hałasu i emisji szkodliwych spalin do powietrza, którym Wszyscy oddychamy.
Warto też korzystać z wzorców zachodnich ponieważ tam boom motoryzacyjny mają dawno za sobą. Jeśli rower traktujesz jako środek transportu na dojazdy do pracy i załatwiania swoich spraw na mieście to najlepiej sprawdzają się do tego rowery typowo miejskie lub trekingowe. Ważne żeby miały pełne błotniki i bagażnik. Do takiego roweru bez problemu można zawiesić sakwę albo torbę. Mamy wtedy swobodne plecy i już tak szybko się nie pocimy.
W ogóle kwestia pocenia się podczas dojazdu do pracy to jest chyba materiał na odrębny wpis i czynnik ten zależy głównie od naszego doświadczenia i wytrenowania. Większe doświadczenie pozwala nam ubrać się optymalnie a lepsze wytrenowanie organizmu pozwala jechać efektywniej. Jeśli miałbym namówić kogoś kto nie ma w ogóle roweru, a chciałby dojeżdżać nim do pracy to poleciłbym kupno używanego roweru z zachodu, to w zależności od zasobności portfela można kupić w dobrym stanie rower miejski z błotnikami, osłoną łańcucha, bagażnikiem, oświetleniem z 3 biegami za ok 300-500 jeśli chcemy mieć lepszą modulację to do 1000 zł można kupić rower z 7 biegami w piaście, a za 1500 zł to już super rower nowy z salonu na gwarancji :-)
Takie rozwiązanie przerzutek w piaście jest trwalsze i mniej awaryjne a serwisowanie można ograniczyć do wymiany łańcucha po zimie. Łapanie „kapci” można wyeliminować prawe do zera, przez zainstalowanie w rowerze opon z wkładką antyprzebiciową i okresową kontrolę ciśnienia. Jestem posiadaczem zabytkowej Ukrainy damki z lat 50 w prawie oryginalnym stanie. Licząc, że co roku rower jeździł 1000 km daje ok 60 tys km przebiegu na oryginalnych częściach. Rower nadal jeździ. Jeśli chodzi o eksploatację zimą to polecam mycie roweru 1-2 razy na 2 tygodnie oczywiście można rzadziej ale wtedy ciężej domyć i mogą już zadziałać niekorzystne reakcje utleniania.
Odnośnie stroju to przypomnę, że kalesony i getry już dawno wymyślono, dlatego polecam zakładać dwie warstwy na nogi gdy jest poniżej zera. Bardziej kreatywni mogą sobie przerobić spodnie i wszyć wkładkę z windstopera żeby chronić kolana od przewiania. Ogólnie mówienie o tym nie da się jeździć w Polsce rowerem cały rok, należy włożyć miedzy bajki. Cieszy fakt, że z roku na rok rowerzystów miejskich całorocznych jest coraz więcej :-) Od niedawna znowu mam samochód, ale staram się jednak jeździć rowerem bo moje trasy zazwyczaj mają ok 2 – 4,5 km w jedną stronę. Nie opłaca się odpalać silnika.
Jazda rowerem po mieście to również brak kłopotu z parkowaniem. Ktoś tu też wspomniał o pogodzie i jej załamaniach. Otóż z moich obserwacji wynika, że załamania pogody zdarzają się rzadko, a dni kiedy pada od rana do wieczora też nie są codziennością :-) Polecam sprawdzać pogodę numeryczną na ICM new.meteo.pl Jeśli pada biorę auto i śmigam. Warto mieć alternatywę.