Czy opłaca się jeździć rowerem do pracy?

Choć nasz kraj powoli się cywilizuje i coraz więcej osób wybiera rower jako środek transportu – to nadal jest on traktowany przez niektórych, jak pojazd dla biednych ludzi. Pokutuje stereotyp „jeździsz rowerem – nie stać Cię na samochód”. Wielu wysoko postawionych urzędników, lekarzy, prawników czy biznesmenów nie wyobraża sobie, by miało dojeżdżać rowerem do pracy – choćby mieli tam tylko kilka kilometrów. Oczywiście jest wiele chlubnych wyjątków, są w Polsce firmy, urzędy, szkoły, które promują tani, zdrowy i ekologiczny środek transportu jakim jest rower. Zapewniają parkingi rowerowe, szatnie i prysznice. Z dojeżdżania do pracy rowerem płyną same korzyści. Poprawia się nam zdrowie i odporność, poprawia się też kondycja. Jeżeli odpowiednio wyznaczymy sobie trasę (na przykład przez park), jazda będzie miłym odpoczynkiem po pracy i energetyzującym kopniakiem przed nią.

Oczywiście pojawiają się też wątpliwości – w co się ubrać, gdzie przypiąć rower, co będzie gdy przyjdzie jesień i zima. O tym z pewnością napiszę niebawem, dziś skupię się na finansowo/czasowym aspekcie dojazdów do pracy. Czy jazda rowerem się opłaca?

Czy jest sens jeździć rowerem do pracy?
fot. redjar

Moje obliczenia będą szacunkowe. Nie da się wszystkiego przełożyć na liczby i oczywiście każdy może mieć inną sytuację. Warto zawsze rozważyć połączenie dwóch środków transportu. Np. dojechać rowerem do kolejki podmiejskiej, następnie przejechać się kolejką i później kontynuować podróż rowerem.

Do moich obliczeń przyjmuję następujące założenia: Mamy programistę Włodka, który pracuje w samym centrum Łodzi (skrzyżowanie Kościuszki z Mickiewicza), w małej firmie wynajmującej biuro w kamienicy. Włodek mieszka na ulicy Ekologicznej i do pracy najkrótszą drogą ma 6 kilometrów. Jeździ 10-letnim Fiatem z instalacją gazową. Planuje przesiąść się na rower lub komunikację miejską i zastanawia się czy mu się to opłaca. Policzmy.

Trasa rowerowa do pracy
fot. Google Maps (kliknij aby powiększyć)

1) Samochód – silnik w samochodzie Włodka nawet nie zdąży się dobrze rozgrzać podczas jazdy, spali więc około 12 litrów na setkę. Na dojazd w obie strony potrzebować będzie 1,44 litra gazu, co daje nam 3,74 zł (przyjąłem 2,6 zł za litr gazu). Miesięcznie (21 dni) wyjdzie mu 78,5 zł na samo paliwo. Ale to nie koniec kosztów. Samochód trzeba przecież ubezpieczyć, co jakiś czas naprawić i uwzględnić utratę jego wartości. Zakładając, że Włodek przejeżdża rocznie 15 tysięcy kilometrów, na ubezpieczenie OC wydaje 600 złotych, rocznie inwestuje w samochód 1000 złotych (przegląd, wymiana części) i utrata wartości wynosi 1000 złotych rocznie – dodatkowy koszt jednego przejechanego kilometra to 17 groszy. Czyli dojazdy do pracy kosztują Włodka dodatkowe 43 złote miesięcznie. Razem z paliwem to 121,5 złotego.

Średnia prędkość poruszania się samochodem po Łodzi wynosi ok. 35 km/h, według serwisu korkowo.pl Oczywiście do tego dochodzą lokalne utrudnienia, stanie na światłach, nieprzewidziane sytuacje. Zakładamy, że Włodek ma swoje miejsce do parkowania w podwórku kamienicy, inaczej musiałby spędzić dużo czasu na poszukiwaniu wolnego miejsca w okolicy i za nie zapłacić. Nasz bohater średnio będzie potrzebował ok. 20-25 minut na dojazd do pracy w jedną stronę.

2) Komunikacja miejska – trzydziestodniowy, imienny bilet miesięczny na wszystkie linie kosztuje w Łodzi 80 złotych. Cenę biletu można obniżyć do 64 złotych kupując bilet trzymiesięczny. Oczywiście bilet można wykorzystać na inne przejazdy, ale to liczymy jako bonus. Włodek ma szczęście, do pracy może dojechać jednym tramwajem. Na przystanek idzie około 4 minut, tramwaj zatrzymuje się prawie pod jego pracą, więc z przystanku ma minutę. Sam tramwaj jedzie około 26 minut, co razem w jedną stronę daje 31 minut.

3) Rower – Włodek rowerem jeździ rekreacyjnie, do pracy też nie zamierza się spieszyć. Może i mógłby być pięć minut szybciej, ale zdecydowanie woli nie przyjeżdżać mocno spocony. Część trasy do pracy biegnie drogą rowerową, w dodatku tak poprowadzoną, że Włodek nie stoi na kilku skrzyżowaniach razem z samochodami. Drogę poprowadził tak, że omija najruchliwsze ulice, ma trochę dalej, ale o wiele przyjemniej. Dojazd do pracy zajmuje naszemu rowerzyście 35 minut. Koszty nie są duże, Włodek rocznie wydaje 200 złotych na serwis roweru i wymianę potrzebnych części oraz 100 złotych na zakup ubrań rowerowych na gorszą pogodę. Średnio daje to 25 złotych miesięcznie.

Na przykładzie powyżej widać, że jazda rowerem do pracy zdecydowanie się opłaca. Choć czas dojazdu jest trochę dłuższy – zdecydowanie lepiej wychodzi się na tym finansowo. Pośrednią opcją jest komunikacja miejska. W tym wypadku Włodek miał bezpośrednie połączenie, gdyby musiał się przesiąść – jechałby sporo dłużej. Komunikacja miejska to dobra alternatywa, w przypadku załamania pogody – nie każdy lubi jeździć w ulewie.

Oczywiście, tak jak pisałem wcześniej – nie zawsze jazda rowerem ma sens. Powyżej 15 kilometrów dojazd rowerem będzie trwał dość długo i maleje szansa, że dotrzemy do pracy świeży i pachnący :) Oczywiście, zachęcam do takich dojazdów – ale warto też zastanowić się nad braniem roweru do podmiejskiej kolejki lub autobusu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 

83 komentarze

  • Dojeżdżam do pracy rowerem z przerwami od 2012 roku. Najdłuższy dystans to 20 km w jedną stronę (2 miesiące). Zasadniczo nie ma żadnych większych problemów, najpoważniejszy to przebita opona. Trzeba również pilnować zmian łańcucha bo spadający łańcuch jest wkurzający. Minusy to dłuższy czas dojazdu i ewentualne awarie roweru. Zalet jest więcej: niski koszt, codzienna aktywność fizyczna + relaks, i w moim przypadku, rehabilitacja. Mam zerwaną łąkątkę i problemy ze stawami. Lekarz powiedział, że pomóc mogą regularne zastrzyki z kwasu halurionowego i ćwiczenia, w tym najlepiej jazda na rowerze.

    Często po drodze robię zakupy lub załatwiam jakieś drobne sprawy co pozwala mi zaoszczędzić czas.
    Do pracy jeżdżę przez cały rok z przerwami gdy zalega śnieg lub ścieżki są oblodzone.
    Zimą po 5 min jazdy rozpinam kurtkę żeby się nie pocić. Latem wyjeżdżam przed 6-tą rano gdy jest jeszcze chłodno i większość trasy jadę w T-szercie.

    Pisałem już o tym w innym komentarzu, więc się powtórzę. Dojeżdżam damką Kands z 3-stopniową przekładnią wewnętrzną. Po zmianie opon na dobrej klasy antyprzebiciowe i przy regularnych zmianach łańcucha wyeliminowałem przyczyny najpoważniejszych awarii. Na bagażniku mam koszyk gdzie wożę plecak z laptopem, i in. rzeczami. Rower jest stary i nieatrakcyjny dla złodziei, więc nawet go nie przypinam gdy wchodzę na krótko do sklepu. Jest prosty przez co praktycznie nie wymaga serwisu i jest niezawodny. Jako że to jest rower miejski, to jeżdżę z prostą, wygodną sylwetką.
    Od września znowu wracam na 16 km trasę (w jedną stronę). Na polecenie żony zmieniłem rower, ponieważ trafiła mi się robota na wyższym stanowisku i żona stwierdziła że mam zmienić tego grata na coś bardziej porządnego. Wobec tego kupiłem fajnego używanego Kalkhoffa Agattu z oponami 44 mm i 8-biegowym Nexusem. Nie dlatego, że mnie nie stać na nowy rower ale dlatego, że nie ma sensu tłuc jakiegoś wypasionego sprzętu po krawężnikach i obijać go na stojakach. Dodatkowo, jest mało prawdopodobne, że ktoś będzie chciał go ukraść. Dodam, że na nowym stanowisku dostałem służbowe BMW więc dojazd by mnie nic nie kosztował.

    Co do ścieżek rowerowych… Dojeżdżam spod Warszawy i praktycznie zawsze korzystałem ze ścieżek, a jeśli ich nie było to z chodników. Nigdy nie miałem z tego tytułu żadnych problemów z policją czy przechodniami. Podstawa to wyraźnie widoczny szacunek do przechodniów. Gdy trzeba (np. przy matce z wózkiem i drugim dzieckiem) to się zatrzymuję, żeby przechodnie czuli się bezpiecznie.

    Swojego czasu dojeżdżałem do pracy pociągiem bo miałem budowę przy samej stacji. Przesiadłem się na rower z uwagi na częste opóźnienia pociągów i tak już zostało do końca budowy.
    Dla mnie rower to pierwszy wybór, bo korzyści znacznie przewyższają zalety. Po godzinnej jeździe rowerem czuje się zrelaksowany, a to ważne gdy ma się stresującą robotę. Poza tym rehabilitacja i aktywność fizyczna ważna dla zdrowia i utrzymania wagi. Drobne niedogodności to przy tym nic.

    Co do roweru to polecam miejskie i damki jeśli komuś to nie przeszkadza.

  • Czy autor pisząc o serwisowaniu brał pod uwagę zużycie auta wynikające tylko z dojazdów nim do pracy czy ogólnie? Bo jak ogólnie to koszt serwisu wynikający z samych dojazdów do pracy byłby znacznie niższy.

    • Policzyłem całkowity koszt utrzymania auta, potem podzieliłem go na liczbę kilometrów przejechanych w ciągu roku, a potem pomnożyłem przez liczbę kilometrów do pracy. Tak więc jest to koszt liczony jedynie na dojazdy do pracy.

  • Co mnie odstręcza od pomysłu dojeżdżania do pracy to fakt, że cała nasza ekhm „infrastruktura” rowerowa jest ściśle powiązana z infrastrukturą drogową, tzn. nawet jak jest ścieżka rowerowa to obok niej jest droga dla samochodów. Pomijam fakt, że przez większość mojego potencjalnego dojazdu do pracy nie ma żadnych ścieżek rowerowych i musiałbym po prostu jechać szosą, poboczem, chodnikiem itd. Czyli przez GODZINĘ wdychać spaliny z tysięcy samochodów. Jak siedzę w samochodzie to on paradoksalnie mnie przed tym chroni (filtry). Jak jadę na rowerze obok samochodów to strzelam sobie w płuco. Dlatego mam taką wątpliwość czy ostatecznie takie dojazdy wychodzą na zdrowie czy właśnie jednak nie?

  • Tak na szybkiego przeczytałem i wszystko fajnie ale artykuł jest bez sensu ;) , nikt na to uwagi nie zwraca a to podstawowe prawa fizyki , czy w kosztach jazdy rowerem zostało uwzględnione „PALIWO”? Nie doczytałem się tego w artykule , może się to wam wydać śmieszne ale czy my ludzie jestesmy jakimś perpetum mobile a żywność jest darmowa ?;) Krótko napiszę bo nie mam czasu na elaboraty , przejeżdżając ~ 100 km rowerem z endomondo pokazuje mi średnio spalonych kcal na poziomie ~ 3tys wiek 30 lat wzrost 193 waga ~ 88 kg ,

    po pierwsze primo nie da się taki jednoznacznie wskazać kosztu przejechania 100 km rowerem gdyż wszystko zależy co zjemy tak ?:) ok idźmy dalej w tą analize kosztu „paliwa” załóżmy że naszym paliwem nie będzie drogi kawior bo byśmy zbankrutowali w porównaniu z paliwem do diesla ;] a np ser mozzarella (produkt kaloryczny ale nie najdroższy )- średnia cena 1 kg powiedzmy 24 zł średnio 1 kg mozzarelli zawiera te~ 2700 kcal : 100 km rowerem = około 27 zł KONTRA….. 100 km autem z silnikiem diesla przykładowo mój stary peugeot 2.0 hdi jest w miarę oszczędny i na spokojnej jeździe 5 bieg trasa stała prędkość z tempomatem 100 km/h spala 4,8 l /100 km CZYLI 4,8 l napędzajace auto kombi ważące 1460 kg + ja przy stałej prędkości z tempomatem ~ 100 km/h ( dziś cena paliwa na stacji na 29 czerwca 2019 to dokładnie 5,14 zł/l -diesel ) KOSZT =24,67 ZŁ

    PRZYPOMINAM – ROWER 26-27 ZŁ , SAMOCHÓD -24,67 .Przykro mi ale tak to by wyglądało w praktyce ;) , wiem że wystąpiłem w tym momencie w roli heretyka i bluźniercy jako że jest to strona o tematyce rowerowej , kanał na yt itd ale proszę o niemodowanie tego posta i zapraszam do dyskusji na ten temat , mało kogo obchodzą prawdziwe koszty , każdy zakłada że jak wsiada na rower to energię czerpie hmm nie wiem z …. KOSMOSU ?xd albo że żywność jest tak tania że nawet nie warto brać kosztu pod uwagę ? ok trasa powiedzmy miasto do 1 km gdy silnik się nawet nie rozgrzeje …. ok można zrozumieć że wtedy koszt przejechania autem może być wyższy ale i nie musi , wszystko ZALEŻY … A jazda rowerem na pewno nie jest darmowa … a to wszystko liczę w ten sposób gdyż mam świadomość zjawiska ” peak oil ” era taniej ropy dobiega powoli ku końcowi , długi długi temat na godziny dyskusji .

    • Ok, ale jeść i tak musimy. Może jako rowerzyści trochę pożywniej (celowo nie piszę „więcej”, bo nie o to chodzi- kolarz to nie zawodnik sumo), ale to i tak wyjdzie z korzyścią dla zdrowia. To co zjemy jako samochodziarze, pójdzie w większości w oponę- tę na brzuchu. Jeśli nie jedziemy samochodem, nasze wydatki na paliwo wynoszą zero. Jeśli nie jedziemy rowerem, zjeść i tak coś musimy i wydać na to pieniądze.

      • Schudłem przez ostatnie 1,5 roku 40 kg , douczyłem się tego i owego o metabolizmie , nie trochę więcej a około 2500 kcal więcej aby przejechać 100 km , siedząc na kanapie spalisz +/- 100 kcal , jadąc rowerem prawie 600 ( wiadomo dużo czynników się składa i piszę w dużym uproszczeniu) , „nasze wydatki na paliwo wynoszą zero” – właśnie NIE :) ,ja tu piszę o czystej ekonomii jazdy rowerem , nie zjemy trochę więcej , przejedź 100 km i spróbuj zjeść „normalnie” danego dnia … np około 2700 kcal , sam po sobie widziałem że organizm domagał się o wiele większej ilości pokarmu i nawet się przejadałem po dłuższej trasie , jaki zawodnik sumo ?:D przecież gdy spalisz 3000 kcal przez dajmy na to 5 h jadąc 20km/h rowerem dystans 100 km to to trzeba uzupełniać bo energii nie pobieramy z powietrza i ew . brać ją z naszego zapasu tkanki tłuszczowej , także dalej utrzymuję że jazda rowerem przy obecnej cenie paliw jest zwyczajnie droga :) ale wiadomo , cena paliw i cena żywności są ze sobą skorelowane , jeśli podrożeje paliwo to wcale nie będzie oznaczać że rowerem będzie oszczędniej , ja wiem ze zmiennych aby to w miare dokładnie wyliczyć jest ogrom ale mniej więcej tak to wygląda , nie pedałujemy za darmo ;)

    • Hej, ciekawe podejście :) Kwestia spalonych kalorii w dużej mierze zależy od tempa jazdy i przewyższeń jakie spotkamy na swojej drodze. I różnice mogą być znaczne. Na płaskim, przy jeździe z prędkością 23-25 km/h, bardziej celowałbym w 2000 kalorii na 100 km.
      To jest raptem 200 kalorii, jeżeli ktoś ma 5 km do pracy w jedną stronę. Jak dla mnie to niezauważalna różnica w bilansie energetycznym. A większości z nas tylko wyjdzie na dobre, jeżeli wcale jej nie uzupełnimy jedzeniem :)

    • Mówisz o spalaniu swojego samochodu przy autostradowej jeździe, a nikt tutaj nie proponuje jazdy w długie trasy rowerem, tylko przesiadkę do poruszania się po mieście. Wtedy twoje 5 l na 100 km zmieni się w 6,5 i wynik będzie już nieco inny.

  • Trafiłem na ten artykuł mniej więcej 4 lata temu, kiedy przeprowadzałem się do Holandii (zdjęcie u góry też widzę że zrobione w kraju tulipanów :)) i zastanawiałem się jak będę sobie radził z dojazdami na rowerze do pracy, bo przecież tam to podstawowy środek transportu w mieście. I podobnie jak forumowicze tutaj, rozwodziłem się nad odzieżą, odpowiednim modelem roweru, jego utrzymaniem i tym podobnymi ważkimi sprawami, po czym wylądowałem w Niderlandach i wszystkie te dywagacje zostały w ciągu dosłownie 5 minut zakończone. Otóż, w Holandii nauczyłem się dojeżdżać do pracy na rowerze przez cały rok (krótka trasa bo tylko 4 km, ale jednocześnie było kilka wzniesień), również w czasie opadów deszczu, śniegu i mrozów. Tam kupuje się po prostu zwykły używany miejski rower, nawet bez przerzutek, najlepiej z osłoniętym łańcuchem i błotnikami (w internecie możecie wpisać sobie np. Gazelle, Batavus, damesfiets, omafiets, herenfiets) wsiada się na niego i jedzie. Rower nie może być zbyt drogi bo w dużych miastach kradną na potęgę, dlatego nie ma sensu popisywać się e-bikem za 2000 EUR.
    W czasie deszczu można zarzucić na siebie jakiś tani płaszcz przeciwdeszczowy za 10 EUR i też jest ok, przydają się też buty na zmianę jeśli mocno pada. Wiem coś o tym bo w Holandii w okresie jesienno-zimowym pada po prostu non stop, jest szaro i buro.
    Jeśli chodzi o przegrzanie, to nie ma możliwości żeby się spocić przy temperaturze nawet do 30 stopni jeśli jedzie się rekreacyjnie. Na rowerze dodatkowo mamy miły podmuch wiatru który chłodzi nasze ciało. Ja osobiście bardziej się pocę w środkach komunikacji miejskiej, nawet jeśli jest tam klima, zresztą nie zawsze sprawna.
    Nie chcę tutaj robić reklamy ale jeśli chodzi o dojazdy po mieście to naprawdę polecam używane rowery holenderskie, są bardzo wygodne (jeździmy w wyprostowanej pozycji) i wyjątkowo trwałe. Te rowery potrafią przechodzić z rąk do rąk przez 20 lat, stać pod chmurką i nadal są sprawne.
    Niedlugo wracamy z żoną do Warszawy i przywozimy swoje „holenderki” którymi planujemy dojeżdżać do pracy, tak jak robiliśmy to w Niderlandach.
    Moim zdaniem, jedynym sensownym argumentem przeciwko rowerowym dojazdom do pracy jest brak odpowiedniej infrastruktury (ścieżek rowerowych lub parkingów) albo miejsca na rower w mieszkaniu, ewentualnie zbyt duży dystans do pokonania- powyżej 10 km już trzeba się przyzwyczaić. Pozostałe kwestie, jak odzież, pogoda, przebieranie się, to naprawdę drugorzędne sprawy, którymi szkoda sobie zaprzątać głowę i brzmią trochę jak wymówki. W takim momencie mam przed oczami obraz Holendra w garniturze i eleganckich butach, pedałującego co sił w stronę stacji kolejowej, podczas ulewnego deszczu… Zresztą sam robilem podobnie ;) Naprawdę nie widzę też sensu w wyliczaniu co do złotówki ile kosztuje jazda rowerem, bo w świetle moich doświadczeń wydaje mi się to dość groteskowe. Oczywiście, są takie okresy gdzie jazda jest praktycznie niemożliwa, ale zdarzają się one niezwykle rzadko.
    Podsumowując, myślę że z czasem miasta w Polsce będą się stawać coraz bardziej przyjazne dla rowerzystów, bo naprawdę ten wzorzec holenderski to coś, do czego powinniśmy dążyć. Im więcej rowerzystów w godzinach szczytu, tym mniej samochodów, ergo mniejszy tłok, mniej korków, mniej stresu i więcej satysfkacji z rekreacyjnej jazdy rowerem.

    • Chodziło mi o to, że jak nie jedziemy samochodem, to nasze wydatki na paliwo do samochodu (benzyna, diesel itp.) wynoszą zero. A jeść musimy zawsze. Czy jedziemy na rowerze, samochodem, czy siedzimy na kanapie. Bez jedzenia się nie da! Prościej już nie potrafię. Jeżdżę na rowerze sporo, chudy ani gruby nie jestem, jem ile potrzebuję i nie odczuwam, żeby to był jakiś większy wydatek, niż jak jeździłem tylko samochodem. A byłem grubszy i w gorszej formie. Schudnięcie 40 kilo może być ratunkiem dla życia, albo zagrożeniem. Zależy jaka była masa wyjściowa.

      • Ja to zrozumiałem , ale dalej wspominasz o cenie paliwa -ZERO :) ok , prawda jeść musimy :) ale przejechać 100 km zjadając to swoje średnie zapotrzebowanie na kalorie typu ~ 2500 kcal /dzień i kontynuując to przez dłuższy okres stracił byś na wadze do tego stopnia że wpadł byś w anoreksję lub zwyczajnie nie miał byś sił na pokonanie nawet takiego dystansu na rowerze , organizm ludzi to nie próżnia a „bak” trzeba zapełnić ;).

        Piszesz „jem ile potrzebuję ” no i OK czyli organizm domaga się większej ilości kalorii po większym wysiłku typu 3-4 tys i po prostu to uzupełniasz , nie liczysz pewnie kalorii ( ja to robiłem przez prawie 1.5 roku a wagą wyjściową było 128 kg ;/ ) .Po prostu mało kto się nad tym zastanawia , chyba za dużo się naoglądałem filmów o tematyce zbliżającego się kryzysu energetycznego typu „peak oil” etc .Na przykładzie roweru widać że jest on energochłonny i widać jeszcze jedno -ceny paliw są ciągle mimo opodatkowania akcyz po prostu niskie , natomiast ciężko mi uwierzyć w to że nie odczułbyś większego wydatku energetycznego -zwyczajnie zmęczenia przy przejechaniu 100 km autem vs rowerem ( np część trasy pod wiatr;) ) , ale nawet gdybyś się nie zmęczył , o czym by to świadczyło ? że nie spaliłeś tej wiekszej ilości energii jadąc rowerem ? No nie .. po prostu jesteś wytrenowany i Twój organizm pracował cały czas w tzw. „strefie tlenowej” jechałeś w dobrych warunkach bezwietrzna pogoda , mało lub brak wzniesień ale tak czy inaczej wytrenowany czy totalny amator , korba się sama nie rozkręci ;) praw fizyki nie oszukamy ,

        do Łukasza jeszcze , hmm myślę że w moim przypadku będzie to jednak zdecydowanie bliżej 3000 kcal -100 km , wzrost 193 cm waga 94 kg podobno wszystkie aplikacje czy nawet pulsometry przekłamują ale endomondo np pokazało mi na odcinku ~58 km około 1900 kcal .

  • planuję kolejne max 5-6 lat jazdy i pewnie zostanę inwalidą, ale jestem uzależniony od jazdy na rowerze niestety

    • Jak nie będziesz ślepo wierzył w „manie pierwszeństwa” i jednak uważał na samochody, to dlaczego miałbyś zostać inwalidą? Pamiętaj też o oświetleniu i kasku, bo głowa to taki wredny organ, że niegroźna wywrotka, ale niefortunna, może uczynić cię warzywem.

  • opłaca się, po 5 latach jeżdżenia do pracy na rowerze czyli ok 20 tys km mam nogi 60 latka choć mam ponad 30 lat, mam problemy z chodzeniem i po każdym spacerze mam okropne bóle nóg, choć ważę 75 kg. Zniszczyłem swoje zdrowie!!! Nie oszczędzisz na rowerze, uwierz mi, a zrujnujesz zdrowie.

    • Jeżeli masz problemy ze zdrowiem, warto wybrać się do dobrego lekarza sportowego. Sam w sobie rower nie niszczy zdrowia, a w wielu przypadkach jest wręcz zalecany w np. rehabilitacji.

      Twoich problemów upatrywałbym gdzie indziej, a może sam rower jest źle dobrany.

      • Potwierdzam, opisałem to powyżej. Po rozwaleniu łąkotki i intensywnym uprawianiu sportu mam problemy ze stawami. Lekarz zalecił mi jazdę na rowerze. Faktycznie pomaga, zauważyłem już to znacznie wcześniej, jeszcze przed wizytą u tego lekarza.

    • Może oszczędzałeś też na innych rzeczach, np. na odżywianiu, suplementach czy sprzęcie? Ja nie rozpatruję tego w ogóle w kategoriach oszczędności, bo nie jest to u mnie na szczęście kwestią. Bardziej chodzi mi o ruch (dobiegam 40-stki, jak teraz stracę formę, to zdziadzieję), bezstresowość (poszukiwanie parkingu, korki, awarie itp.), walory krajoznawcze (jeżdżąc tylko samochodem można w ogóle swojego miasta nie znać, zwłaszcza w dobie nawigacji), dotrzymywanie kroku i imponowanie synom (nie taki dziadek z tego taty!).

  • Hehe. No tak wesoło to nie wygląda. Zacząłem jeździć od kwietnia rowerem do pracy. Najpierw pękły 2 szprychy w rowerze – 20zł za centrowanie. Później w jednym tygodniu złapałem 2 laczki. Po miesiącu kolejna szprycha. Teraz klocki hamulcowe + napęd do wymiany. W tym miesiącu opony, bo dłużej niż na 2 sezony nie wystarczyły (6 tys.km). Kolejny laczek. Szkła leży tyle, że masakra i nikt tego nie sprząta. OC też kilkadziesiąt złotych, bo jak jadę w korku to wolałbym nie płacić z własnej kieszeni za lusterko do SUVa za 2,5 stówy ;-) Spodenki rowerowe już mi się sypią. Starczyły na 2 sezony.

    Wychodzi to wszystko trochę taniej niż komunikacją. Ale za darmo to na pewno nie jest :-)

    • Nic nie jest za darmo, perpetuum mobile nie istnieje. To normalne, że jak miałeś rower używany okazjonalnie, a zacząłeś nagle używać intensywnie, to zaczęły wychodzić awarie. Z samochodem też tak to działa. Powymieniasz co popsute na nowe i porządne, potem będziesz wymieniał sukcesywnie, koszty się rozłożą. A w końcu kupisz nowy rower, z myślą o intensywnym użytkowaniu, czyli porządny, a nie szajs z marketu. Dla mnie jeżdżenie komunikacją jest niezasłużoną karą. Gdziekolwiek pojechać to jest wyprawa na parę godzin. Zwłaszcza w niedzielę, gdzie samochodem dojadę w 10 minut, rowerem w pół godziny, to komunikacją z niedzielnym rozkładem będę się pier… co najmniej dwie! Nie jestem pijakiem ani niedołężnym starcem, żeby musiał mnie ktoś wozić!

      • Seaman, to ostatnie zdanie mogłeś sobie darować. Komunikacja miejska też ma swoje zalety, Ty wolisz rower i super.

  • Kiedyś próbowałem dojeżdżać do pracy (35 km) za pomocą roweru + pociągu. Jednak koszty miesięczne za bilet przekraczały koszty dojazdu samochodem. Sama jazda na rowerze tez odpada – droga do pracy prowadzi przez drogę krajową bez żadnego pobocza i rano kierowcy jadą tam dość szybko… Za to na uczelnię do której mam 3 km zawsze dojeżdżam na rowerze. Szybciej, zdrowiej i taniej.

  • W mieście w szczycie porannym i popołudniowym w mieście (Toruń) rower na odcinkach do 5 km jest z moich obserwacji szybszy. W skuterach odpycha mnie też ich maksymalna prędkość 45 km/h która nie jest zbyt bezpieczna w miejscach gdzie samochody będą jechały z większą prędkością. Oczywiście, można ściągnąć ograniczenia ale wtedy mamy spalanie ponad 3 litry benzyny na 100 km. Myślę że rzeczywiście szybszym środkiem transportu mogą być skutery i motory z silnikami 125 (możliwość na jeżdżenie z kat B).