Weekend majowy to tradycyjny czas wyjazdów, nie inaczej było w moim przypadku. Tym razem padło na Góry Izerskie i okolice Liberca. Miejsce wybrałem dość przypadkowo, po głowie chodziło mi od dawna zobaczenie trójstyku granic Polski, Czech i Niemiec, który znajduje się w okolicy Bogatyni. Gdy w Bogatyni nie mogłem znaleźć żadnego ciekawego noclegu, w oko wpadł mi Liberec, czeskie miasto 20 kilometrów od polskiej granicy. Z bardzo dobrą bazą noclegową (to w końcu narciarski kurort) z wieloma ciekawymi trasami rowerowymi w okolicy. Zatrzymaliśmy się w hostelu Inter, na spokojnych obrzeżach Liberca. Spokojnie mogę polecić to miejsce, dla szukających dobrego noclegu, w przyzwoitej cenie. Do dyspozycji jest tam wygodna kuchnia i pokoje z łazienkami.
O samym Libercu jeszcze napiszę kilka słów, bo to bardzo ciekawe miasto. Jednak najpierw mała uwaga a propos wyjazdów majowych (lub innych długich weekendów) – jeżeli planujesz jechać gdziekolwiek samochodem, warto tak ułożyć wyjazd, by wyjechać przed gorączką 30 kwietnia/1 maja i wrócić 2 maja do domu. Dzięki temu uniknęliśmy tłoku na drogach oraz wzmożonych kontroli policyjnych.
Opiszę teraz pokrótce trasy, jakie udało się nam przejechać. Ustalaliśmy je na bieżąco, każdego dnia przy śniadaniu. Warto kupić dobrą, rowerową mapę okolicy – będzie łatwiej planować trasę po rowerowych szlakach, których jest w Czechach bardzo dużo (przekonaliśmy się już o tym dwa lata temu, będąc w Kudowie). Ja dodatkowo bardzo intensywnie korzystałem z Google Street View. Mimo, że szlaki są tu dobrze oznakowane, po pierwsze trzeba najpierw na nie trafić, a po drugie nie zawsze prowadzą tam gdzie byśmy chcieli. Dlatego korzystałem z mojej ulubionej metody wyznaczania trasy rowerowej.
Trasy jakie tu wklejam są zapisem GPS naszych wyjazdów. Nie są to jedyne drogi do celu i potraktujcie je jako bazę wyjściową, jeśli kiedyś będziecie chcieli pojeździć w tych rejonach.
Okolice jakie przemierzaliśmy są bardzo pofałdowane. W końcu to Góry Izerskie i okolice, a nazwa zobowiązuje. Nie są to trasy arcytrudne, a przynajmniej nie te, którymi jeździliśmy, ale od razu mogę napisać, trzeba mieć choć odrobinę kondycji, by tu pojeździć trochę więcej. Sam Liberec nazywaliśmy Miastem-Bez-Ani-Jednej-Płaskiej-Ulicy, ponieważ dosłownie każda uliczka zapewniała albo spory podjazd albo emocjonujący zjazd. Miało to swój urok i dobrze rozgrzewało mięśnie.
Trasa numer jeden: Liberec – trójstyk granic (Bogatynia-Hradek nad Nisou-Zittau) – 69 kilometrów (link do trasy)
Ta droga była w sumie najbardziej rekreacyjna ze wszystkich. Za Chrastavą drogi robią się płaskie i jedzie się ładnymi, asfaltowymi alejkami wzdłuż Nysy Łużyckiej. Co zresztą tłumaczy, dlaczego większość miejscowości po drodze ma w nazwie „nad Nisou”. Po drodze można spotkać bardzo wiele starych, zrujnowanych fabryk. Przy niektórych nadal stoją domy, zapewne byłych właścicieli oraz służby i są one zamieszkałe.
Na trójstyk bardzo łatwo trafić, my z Czech przejechaliśmy do Niemiec (w sumie nawet o tym nie wiedząc, dzięki Ci Schengen!), a następnie w Zittau do Polski. Dzięki temu przejechaliśmy się również aleją Trzech Państw, która na bardzo krótkim odcinku łączy nas z dwoma sąsiadami. W tym przypadku granica niemiecka biegnie przez Nysę Łużycką, natomiast polsko-czeska wzdłuż małego potoku. By tak naprawdę znaleźć się na trójstyku, trzeba by było wejść do rzeki. Trójstyk odwiedziłem także kilka lat później, na wyjeździe rowerowym wzdłuż granicy z Niemcami.
Na miejscu zaskoczyła nas bardzo pozytywnie duża liczba rowerzystów. To miejsce cieszy się sporą popularnością, może nie tłokiem, ale na pewno turystów rowerowych tam nie brakuje. Na zdjęciu uchwyciłem tylko część rowerów, jakie stały przy czeskim barze tuż obok granicy. W Czechach kierowcy nie mogą mieć w wydychanym powietrzu nawet ułamka promila alkoholu. Jeśli chodzi o rowerzystów, to grozi im tylko mandat. W Niemczech jest jeszcze większa tolerancja dla małego piwa czy dwóch na rowerze. Zapewne stąd tak duże zainteresowanie dobrym, czeskim piwem wśród rowerzystów :)
Wracając znaleźliśmy w Chrastavie przepiękną, starą fabrykę. Wyglądała trochę jak zamek, a samo zdjęcie nie odda tego jaki ma wielki urok. Niestety, dało się ją obejrzeć jedynie przez ogrodzenie. Ma ona być odnawiana i zapewne za kilka lat będzie stanowić świetną atrakcję turystyczną.
Trasa numer dwa: Liberec – Český Dub – Ještěd (1012 m n.p.m.) – 52 kilometry (link do trasy)
Będąc w Libercu nie można nie zajrzeć na Ještěd – szczyt położony w pobliżu miasta. Znajduje się na nim wieża telewizyjna oraz hotel. Są one widoczne z odległości wielu kilometrów i nieraz widzieliśmy Ještěd na horyzoncie. Na szczyt można w bardzo łatwy sposób dostać się z Liberca, to tylko kilkanaście kilometrów. My postanowiliśmy zrobić jeszcze małą pętlę, co okazało się dobrym pomysłem, ale popsuło nam pogodę.
Po drodze, w wielu wioskach można spotkać przystanki autobusowe. Ale nie takie wiatki jak w Polsce, tylko często bardzo fajne domki, gdzie można schować się przed deszczem czy śniegiem. Co równie ciekawe i bardzo pozytywne – nie są one pobazgrane, tak jak to dzieje się u nas. Zaskakuje również czeski humor, karczma Jamajka w górach na pewno cieszy się dużą popularnością :)
Im bliżej szczytu, tym drogi robią się bardziej strome i zaczynają się serpentyny. Niestety niektóre na tyle strome, że nie mieliśmy już ochoty podjeżdżać, bo na pieszo było niewiele wolniej. Niestety, wyszły braki w podjeżdżaniu :)
Jedno mnie bardzo zaskoczyło. W przeciwieństwie do fajnych, zadbanych przystanków autobusowych, wzdłuż drogi na Ještěd wala się ogromna ilość śmieci. Dominują pety oraz opakowania z „restauracji” McDonald’s. Dosłownie co dziesięć metrów w rowie leżały kubki, pojemniki i całe torby. Ale jaka „restauracja”, tacy klienci jak widać.
Ze szczytu rozciąga się przepiękny widok. Tak przynajmniej przeczytałem w internecie ;) Niestety, gdy pełznęliśmy na górę, zmieniła się pogoda i wiatr przywiał chmury. Co zresztą widać na załączonych zdjęciach. Bardzo duże wrażenie robi sama wieża z hotelem. Zbudowano ją w połowie lat sześćdziesiątych, a jej projekt został wielokrotnie nagrodzony.
W środku czuć świetny klimat, a wnętrze robi wrażenie. Gdy powstało, najprawdopodobniej szeroki dostęp mieli tam tylko czescy dygnitarze. Teraz każdy może zamieszkać w tamtejszym hotelu lub zjeść obiad w restauracji. My spróbowaliśmy smażonego sera (to przysmak w Czechach i obowiązkowy punkt na kulinarnej mapie) z sosem tatarskim i był świetny.
Zjeżdżanie krętą drogą z tego szczytu dostarcza sporo emocji. Tym bardziej gdy zjeżdża się w gęstej mgle. Na Ještěd warto wybrać się w środku tygodnia, w weekend najprawdopodobniej gromadzi się tam sporo turystów. My będąc tam w poniedziałek, do tego późnym popołudniem i przy takiej sobie pogodzie – mieliśmy całą drogę dla siebie i 60 km/h na licznikach.
Trasa numer trzy: Liberec – Jablonec nad Nisou – 32 kilometry (link do trasy)
Jest to trasa krótsza, idealna na gorszą pogodę lub mniejszą ochotę na jeżdżenie. Jabloniec to miasto tuż obok Liberca, tak naprawdę jedno przechodzi płynnie w drugie. W jedną stronę jedzie się praktycznie cały czas pod górę, za to świetnie się stamtąd wraca. W Jabloncu na pewno warto przejechać się na Stare Miasto, jest tam gdzie usiąść i co zjeść.
Ale moim zdaniem o wiele fajniejszym miejscem do wypoczęcia jest sztuczne jezioro Mszeno. Z jednej strony ograniczane jest solidną tamą, a wokół niego biegną drogi, po których śmiało można jeździć rowerem. Są tam też punkty gastronomiczne – śmiało można się gdzieś zainstalować na małe co nieco.
Natomiast największą atrakcją tego dnia, było odkrycie rodzinnego browaru (rodinny pivovar) Vendelin mieszczącego się przy ulicy Lukášovská 43 w Libercu. Można tam kupić (również na wynos) genialne piwa, ważone przez miejscowych mistrzów piwowarstwa. Ja nie znam się jakoś specjalnie na piwie, ale to, które można tam kupić, było idealne. Nie za dużo goryczy, zero kwaśnego smaku jak w naszych koncernówkach, idealne po rowerowym dniu.
Zresztą jak widać po zdjęciu, nie byliśmy tam sami :) Jeśli uda Ci się tam zajrzeć, koniecznie do piwa kup „Bramborove lupínky smažené” – czyli po prostu czipsy. One też są wyjątkowe i ja nigdy u nas nie miałem okazji takich jeść. To na pewno nie jest masowa produkcja. W każdym razie fajne miejsce, moim zdaniem punkt obowiązkowy na mapie Liberca.
Trasa numer cztery: Liberec – Bogatynia (Kopalnia Węgla Brunatnego Turów) – 67 kilometrów (link do trasy)
Podałem, że trasa liczy 68 kilometrów, choć nie jest to do końca takie oczywiste. Tak naprawdę powinna mieć więcej, ponieważ tego dnia z powodu pogody, nie udało się nam dojechać na jedno z wielu miejsc, z których można obejrzeć odkrywkę. Zdjęcia zrobiłem dwa dni później, gdy wracaliśmy już do domu. Z drugiej strony, trasa mogła być krótsza – ponieważ do Bogatyni jechaliśmy trochę okrężną drogą. Jeśli pogoda dopisuje i wyjedzie się o odpowiedniej godzinie, można pokusić się o objechanie odkrywki w Bogatyni dookoła.
Jadąc do Bogatyni na pewno warto zahaczyć o miejscowość Mnišek. Jest tam mała, lokalna cukiernia w której można kupić wiele świetnych, nieznanych u nas słodyczy. Żałuję, że nie zrobiłem zdjęcia tego co widziałem w lodówce. My kupiliśmy ptysia w polewie i ciastko z czekoladą i orzechami. Ku mojemu zdziwieniu, gdy powiedziałem, że zjemy na miejscu, Pani dała nam talerzyki i łyżeczki. Super sprawa!
Sama Bogatynia, cóż, to miasto typowo budowane z myślą o pracownikach kopalni. Nie ma tam zbyt wiele do oglądania, a przynajmniej nie wtedy, gdy masz mało czasu i chcesz tylko coś zjeść i jechać dalej. Żadnego Starego Miasta, nawet małej, urokliwej uliczki. Na pewno o wiele większą atrakcją jest sama kopalnia.
Trasa numer pięć: Liberec – Mlada Boleslav (około 110 kilometrów)
Na pewno taka trasa zarezerwowana jest dla twardych zawodników. Po płaskim 110 kilometrów nie robi żadnego wrażenia. W tamtych, górzystych rejonach, dla mnie to już by nie była rekreacja. W każdym razie do muzeum Škody, które znajduje się w Mlada Boleslav pojechaliśmy już samochodem (nomen omen Skodą). Był to miły przerywnik dla jeżdżenia rowerem, tym bardziej, że tego dnia pogoda nie sprzyjała i od samego rana padał deszcz.
W muzeum oczywiście w siódmym niebie będą miłośnicy motoryzacji. Zwłaszcza jeśli wybiorą się na zwiedzanie fabryki. My pozostaliśmy przy samym muzeum, a mnie najbardziej interesowały początki firmy, gdy nazywała się ona Laurin & Klement i produkowała rowery oraz motorowery. Produkcję rowerów zaczęli w 1895 i szczerze powiedziawszy nie wiedziałem, że już wtedy były one tak podobne do naszych. Oczywiście ówczesne rowery miały wiele smaczków, takich jak hamulec, który tarł o oponę czy siodełko z wycięciem (znów wydawało mi się, że to późniejszy wynalazek).
Jeszcze ciekawsze pod względem konstrukcyjnym były motorowery. Na pewno zaciekawi to miłośników silników spalinowych w rowerze. Napęd przekazywany był z silnika na tylne koło za pomocą paska, który chodził po czymś o kształcie drugiej, mniejsze obręczy. Jednocześnie z drugiej strony znajdował się normalny, rowerowy napęd z łańcuchem. Obcowanie z takimi rowerami to była sama przyjemność i warto tu zajrzeć, choćby po to by je zobaczyć.
W muzeum obejrzeć można było również współczesne rowery Skody. Niestety są to modele służące głównie promocji marki, zapewne do kupienia jedynie w salonach samochodowych przez największych fanów marki. Fajne jest również to, że w muzeum można kupić gadżety. Pośród samochodzików, czapeczek, smyczy i kubków są również stroje kolarskie. Więcej o muzeum Skody i kolejnym moim wyjeździe do Czech, przeczytasz w osobnym wpisie na blogu.
Kilka słów o samym Libercu i Czechach
Liberec zaskoczył nas taką sobie ofertą restauracji. Nastawiałem się na próbowanie tradycyjnych, czeskich dań. Niestety na Starym Mieście ciężko takie restauracje znaleźć, wyjątkiem była Balada, która swoją drogą jako jedna z nielicznych posiadała miejsca na zewnątrz lokalu. Być może byliśmy tam przed letnim sezonem, ale brakowało mi tam klimatu znanego np. z łódzkiej Piotrkowskiej z gwarem i ogródkami piwnymi. Być może w wakacje jest pod tym względem ciekawiej.
W Libercu na pewno warto zobaczyć ratusz i pospacerować klimatycznymi uliczkami. Ponoć warte zobaczenia jest Zoo i aquapark Babylon – ale tego nie potwierdzę, ponieważ nie mieliśmy czasu na ich zobaczenie. W mieście, zwłaszcza na jego obrzeżach można spotkać bardzo wiele starych, budowanych chyba na początku dwudziestego wieku domów. Co ciekawe, są one często zachowane w bardzo dobrym stanie. Widać, że ludzie o nie dbają i nie są to walące się rudery. Miło sobie pospacerować wśród takich zabudowań, sporo ich jest na ulicy Husovej czy Svobody.
Jeśli będziecie gdziekolwiek w Czechach, punktem obowiązkowym są jeszcze dwie rzeczy: czekolada Studentska, produkowana od 1975 roku, obecnie w kilkunastu smakach. Nie wiem w czym tkwi tajemnica tej czekolady, ale jest po prostu genialna i nie da się jej tak łatwo porównać z Wedlem czy Milką. Jest trochę inna, a przez to o wiele lepsza.
Drugi świetny produkt to Margot – są to sojowe batoniki z różnymi nadzieniami, mi przypadł do gustu kokosowy. Bardzo fajny smak i też nie do podrobienia.
Ostatnia sprawa – Czesi są moim zdaniem ciepło nastawieni do rowerzystów. Nigdy nie zdarzyło się, by ktoś wyprzedzał mnie „na gazetę”, albo próbował zajechać drogę. Kierowcy bardzo często zatrzymują się przed przejściami dla pieszych! Ogólnie kultura jazdy jest większa, nie wiem czy jest tak w całych Czechach, ale w Libercu i okolicach na pewno.
Generalnie te okolice to świetne miejsce na dobre spędzenie czasu na rowerze. Potencjalnych tras i szlaków jest tyle, że można tam spędzić nawet miesiąc i nadal będzie gdzie jeździć. Na pewno kiedyś wrócę do Liberca, choćby dla piwa z browaru Vendelin.
Jeśli zachwycił cie taki mały kawałeczek Czech, polecam pojechać i zwiedzić całe Czechy na rowerze , z mężem w ciągu 5 lat zwiedziliśmy na dwóch kółkach ten kraj jest wręcz stworzony do takiej jazdy.Czesi jazdę na rowerze traktują jak sport narodowy pełna kultura. Zabytków cała masa, przyjaźni ludzie, świetne campingi, niedrogo. Polecam
Na pewno do Czech zajrzę jeszcze nieraz. Nawet w tym roku na chwilę podjadę :)
Trójstyki rzecz fajna. W tym miesiącu zrobiłem dwa. Polsko-czesko-słowacki koło Hrcawy w Beskidach i austriacko-szwajcarsko-włoski koło Nauders w Austrii.
Co do Gór Izerskich to też się wybieram bo jest tam kilka ciężkich podjazdów których nigdy nie zaliczyłem. Jeździłem od Harrachova na wschód ale na zachód nie jeździłem.
A co do jezdzenia na rowerze to na batony nie moge juz patrzeć. Ostatnio ćwiczę u nas bułki z jabłkiem z ciasta francuskiego z Lidla tudzież bułki i kawę na Orlenie a u Czechów bułki z ciasta francuskiego z budyniem które sprzedają np. w Tesco Express.
@Kasia – ja korzystam z takiej metody:
https://roweroweporady.pl/wyznaczanie-trasy-rowerowej/
Jest na pewno niezależna od internetu i prądu w trasie :)
Wiem, że to może mało wyszukany sposób, ale mi na razie wystarcza.
Wspomnę jeszcze, iż korzystam z iphone’a większość aplikacji, których próbowałam wymagały użycia internetu. Niestety za granicą to odpada.
Łukasz dopiero trafiłam na twojego bloga, pewnie kiedyś o tym wspominałeś, ale czy mógłbyś zdradzić z jakiej aplikacji korzystasz do wyznaczania trasy? Czy jest to GPS rowerowy który działa również bez podłączenia do internetu? Może mógłbyś coś fajnego polecić?
Pozdrawiam
Mam te same spostrzeżenia odnośnie kultury jazdy u sąsiadów, po dwóch dniach na południe od Lubawki/Chełmska Śląskiego obstawiałem w ciemno, jak wyprzedza z lewym kołem ledwo za osią jezdni –> Polak, jak przeciwległym pasem (czasem czekając aż się zwolni) –> Czech. Sprawdzalność po spojrzeniu na rejestrację ok 95%. Podobne obserwacje miałem kilka lat temu na Słowacji.
Jeśli ktoś potrzebuje czegoś energooszczędnego na smartfona do rejestracji trasy proponuję sprawdzić GPSLogger, czyta aktualną pozycję GPS i zapisuje ślad do pliku gpx. Mi przez 6,5h jazdy skonsumował 15% baterii (2100 mAh). Oczywiście to tylko rejestrator, nie ma mapki i fajerwerków, zapisuje tylko aktualną pozycję geograficzną (można się odnaleźć na papierowej mapce), ale przy kilkudniowych wypadach z noclegami na dziko się przydaje. Po powrocie z wyprawy można zapisany ślad zaimportować do większości popularnych aplikacji sportowych przez www. Polecałbym tylko przed wypadem poeksperymentować z ustawieniami częstotliwości zapisu.
Pozdro :)
@Łukasz na trasie Liberec – Bogatynia jest genialny pod względem widoków skrót trasą rowerową (zresztą oficjalnie oznaczony na mapach, jest nawet kierunkowskaz na drodze pomiędzy przejściem granicznym a miejscowością Kunratice). Trasa biegnie w dużej części na granicy lasu i granicy państw a prowadzi do miejscowości Chrastawa, czyli bardzo niedaleko Liberca. Dużym plusem jest to że nie dzielisz drogi z autami i jedziesz w błogiej ciszy :) Polecam
@Mario – fajna trasa :) Na niemiecką stronę też się kiedyś muszę wybrać. Tym razem byliśmy tam jedynie przejazdem.
Bardzo ciekawie jest również po niemieckiej stronie. Ich infrastruktura rowerowa jest naprawdę godna pozazdroszczenia.
W zeszłym roku zrobiliśmy wyprawę pociagiem do Goerlitz (szynobus przystosowany do przewozu rowerów) a stamtąd malowniczymi trasami rowerowymi w „dół” wzdłuż granicy z Polską, obok sztucznego jeziora Berzdorfer See do Zittau, do czeskiego Hradka, polskiej Bogatyni, znowu czeskiego Frydlandu i z powrotem do Polski przez Miłoszów.
Trasa 130 km kończąca się w Bolesławcu.
Pojeżdżenie po Niemczech polecam wszystkim.
Ja w tym roku chcę przejechać rowerem granicę z Niemcami i zacznę właśnie na trójstyku. Do Liberca raczej nie uda mi się zajrzeć, ale kto wie – może w przyszłym roku.
Witam wszystkich. Osobiście polecam aplikacje bikecomputer pro. Przejechałem już z nią dobre 10 tys km.
@PB – mam Samsunga Galaxy S2 i jeśli ruszę z baterią naładowaną na maksa, bez włączonej transmisji danych oczywiście (a za granicą szczególnie), z wyłączoną resztą bajerów (Wifi, Bluetooth, zresztą je zawsze wyłączam po użyciu) – to bateria spokojnie kilka ładnych godzin wytrzymuje.
Oczywiście bardzo zjada ją grzebanie w necie i sprawdzanie map.
Nie mam power banku, ale planuję coś kupić. Jak zawsze postawię na coś w rozsądnej cenie, ale markowego. Myślałem o czymś firmy PQI.
@MaciekR – tu chyba wszystko rozbija się o dobry marketing. Ja używam Endomondo ponieważ wszyscy znajomi już go używali. Co nie znaczy, że inne apki nie są popularne:
https://roweroweporady.pl/najlepsze-aplikacje-rowerowe/
Przygodę z Endomondo zacząłem przy okazji konkursu ECC2014 i powiem szczerze, że nie wiem czemu ta aplikacja jest taka popularna. Energożerność, którą nie da się wytłumaczyć pracującym GPS, wycieki pamięci, przycinające się GUI. Sam jestem programistą, nie powiem, że jakimś super lotnym, ale takiego czegoś bym się wstydził. Przymierzałem się do zakupu pełnej wersji, ale szkoda nerwów.
W trasie polecam jakiś kompaktowy powerbank. Mam taki, co prawda nie z myślą o rowerze, ale o pieszych wycieczkach i się przydaje. Zwróć tylko uwagę, jak jego się ładuje — mój wymaga dedykowanego zasilacza, z USB komputera nie podładujesz. Wymusza to branie wspomnianego zasilacza w podróż (o ile jest już bardzo długa), z drugiej strony szybciej się ładuje.
Łukaszu, w jaki sposób bateria w telefonie z działającym Endomondo wystarczyła Ci na 60km? U mnie max to ok. 30km i telefon nadaje się do ładowania. Zakładam, że korzystasz z jakiegoś zewnętrznego urządzenia… Polecasz coś może?
Nie mogę się doczekać, kiedy ja w końcu na urlop pojadę. Zaciekawiłeś mnie swoim wyjazdem, muszę pogadać z narzeczoną, może da radę pośmigać trochę po górach.
Dzięki za zwrócenie uwagi.
A co do wpisu, to więcej zdjęcia zajmują niż tekst i jakbym to rozbił,
to by wyszły za krótkie, no i chaos by się zrobił mały.
Jeśli chodzi o wpisy wyjazdowo-rekreacyjne, to nadal z nimi eksperymentuję, nigdy nie miałem smykałki do opisywania wyjazdów, ale powoli się w to wkręcam :)
@ŁukaszPrzechodzień
Popraw wstęp – „Tym razie padło” na Tym razem :)
Co do samego posta to wycieczka fajna, ale trochę za długie do czytania. Mogłeś rozbić to na kilka postów i dać do działu propozycje tras. Było już tu kilka twoich propozycji, więc i te mogły by się pojawić jako ciekawostka „z cyklu Liberec” czy coś :)
Fajna okolica. Mam w związku z nią bardzo miłe wspomnienia. Piechotką zeszłam większość Izerów. Może i czas rowerkiem się tam wybrać?;-)
Jestem tego samego zdania co „MaciekR”, ja zawsze twierdzę, że jestem „płasko jezdniowy”, ale jak ktoś uwielbia wędrówki górskie, to „Izery” polecam z czystym sumieniem. Tras rowerowych też jest tam od groma. Jeśli już się tam wybierzecie (pieszo lub rowerem) to obowiązkowym punktem wycieczki musi być schronisko Chatka Górzystów i słynne naleśniki z jagodami lub pieczarkami (niech was nie zrażą kolejki, w weekend można i czekać 1,5 h, ale warto).
Oj tak, pieszych szlaków też jest bardzo dużo. My akurat takie traktowaliśmy jako alternatywę dla roweru, jeśli pogoda naprawdę bardzo się popsuje. Ale nie było aż tak źle z pogodą na całe szczęście.
Okolice ładne, ale chyba nie ma moją kondycję, żeby rowerem. Ale muszę się przyjrzeć tej części kontynentu bliżej, bo do pieszych wycieczek też się prosi. A i niedaleko w sumie.
O tak, studentska wymiata. Też nie wiem co do niej dodają, ale jest najlepsza na świecie! :)
Nie zapuszczaliśmy się w najwyższe partie gór, ale i tak było dużo podjeżdżania. A po powrocie od razu zauważyłem, że na prostej szybciej jeżdżę niż przed wyjazdem :)
Podobne batoniki dostaniesz w lidlu, to jest mój stały przysmak na trasie, gdy tylko widzę po drodze lidla ;)
P.S. Widzę, że fajny urlop się udał, mnie też podjazdy dały w kość, a że Izery są dwa razy wyższe niż Góry Świętokrzyskie to na pewno wycisk był konkretny…