Mój wrześniowy wyjazd do Londynu nie był w 100% rowerowy. Nie zabrałem ze sobą mojego roweru (koszty transportu by mnie zabiły), a na miejscu też dużo się nie najeździłem, choć o tym za chwilę. Natomiast miałem sporo czasu aby poobserwować, co dzieje się na ulicach w centrum. I mam pełną głowę przemyśleń, obserwacji i wniosków. Zanim przejdziesz do dalszej części tekstu, zapraszam Cię do obejrzenia odcinka, który nakręciłem w Londynie. Opowiedziałem w nim, dlaczego nie udało mi się nauczyć jeździć w ruchu lewostronnym. Będzie mi bardzo miło jeżeli zasubskrybujesz mój kanał.
Także o mojej nauce jazdy nie będę się rozpisywał. Po prostu spędziłem tam za mało czasu, aby oswoić się z jazdą po „złej” stronie ulicy. Są tacy, którzy twierdzą, że w trzy dni byli w stanie się przestawić i poruszanie się po ulicach nie stanowiło dla nich problemu. Gratuluję :) Mi się nie udało, może także dlatego, że centrum Londynu to nie jest najszczęśliwsze miejsce do nauki.
Co mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło, to fakt, że większość jeżdżących po mieście porusza się rowerami ze sztywnym widelcem. Trekkingi, crossy, fitnessy, ostre koła i singlespeedy – i to wszystko bez amortyzatorów. Drogi są tam bardzo ładne, tak więc amortyzator nie jest jakoś szczególnie potrzebny. Poza tym, lżejszy rower łatwiej wnieść na górę, jeżeli zajdzie taka potrzeba.
W naprawdę wielu miejscach można trafić na poprzypinane do słupów, ładne, stylowe rowery, takie jak na zdjęciu poniżej. Widziałem też trochę rowerów, które były ogołocone z kół, siodełek i leżały przerdzewiałe, ale nadal przypięte do stojaka czy słupa. Cóż… myślałem, że służby porządkowe takie wraki zabierają :)
Dziewięciu na dziesięciu rowerzystów w centrum jeździ w kasku. Na początku mnie to trochę dziwiło, ale szybko przestało. Ruch samochodów jest tu duży, a do tego dochodzą piętrowe autobusy, których jest tu też cały ogrom.
Zdjęcia nie oddają tego co się tam dzieje. Ale uwierzcie mi, bywa naprawdę gorąco. Na moich oczach autokar, którym jechałem, zmusił rowerzystę do ucieczki na chodnik.
Z bardziej pozytywnych informacji – w całym Londynie znajduje się ponad 700 stacji roweru miejskiego! Cena wypożyczenia dla Brytyjczyka wygląda przystępnie, dla nas… no cóż, szału nie ma, chyba, że funt spadnie do złotówki :) Na start płaci się 2 funty i otrzymujemy dostęp do rowerów na 24 godziny. Następnie półgodzinna jazda nie kosztuje już nic, natomiast za każde kolejne pół godziny płacimy kolejne dwa funty. Oczywiście można oddać rower przed upływem trzydziestu minut, odczekać kilka minut i wypożyczyć kolejny rower, na kolejne darmowe pół godziny. Jeżeli mieszkasz w Londynie lub bywasz tam regularnie, istnieje możliwość wykupienia za £90 rocznego dostępu do rowerów miejskich. Oczywiście nadal płaci się wtedy 2 funty za każde pół godziny jazdy (poza pierwszym).
W całym mieście można także dostrzec rowery marki Brompton. I nic dziwnego, te kultowe składaki są (nomen omen) składane właśnie w Londynie. Co oczywiste, są tu także dobrze zaopatrzone sklepy firmowe tego producenta :)
Co ciekawe, w niektórych rejonach Londynu, tradycyjne karetki pogotowia, wspierają także medycy na rowerach. Tam gdzie trudno jest się dostać samochodem, lub gdzie po prostu są ogromne korki, tam zdecydowanie łatwiej i szybciej dostać się na dwóch kołach. Ratownicy na rowerach są dobrze przygotowani, aby udzielić podstawowej pomocy. A z tego co się dowiedziałem, dostają około 16.000 (!) zgłoszeń rocznie, z czego połowę z nich udaje się rozwiązać bez potrzeby przyjazdu karetki. To naprawdę świetny pomysł, dzięki któremu duże karetki można w tym czasie wysyłać do poważniejszych przypadków.
Na koniec ciekawostka. W Londynie można przechodzić na czerwonym świetle. Oczywiście tylko wtedy, gdy nie spowodujemy zagrożenia na drodze. Ten przepis chyba wszedł w życie nie aż tak dawno, ponieważ na przejściach połowa ludzi szła na czerwonym, gdy była taka możliwość, a połowa nie. Chyba, że ta połowa to byli turyści :) Ja dość szybko przyzwyczaiłem się do tej możliwości, choć przed każdym przejściem rozglądałem się po pięć razy, żeby być pewnym, że nic nie jedzie. Spójrzcie na zdjęcie powyżej. Jakoś nienaturalnie to wygląda, prawda? :)
Sam nie wiem, kiedy kolejny raz będę na Wyspach. Także aż tak bardzo nie żałuję, że nie udało mi się nauczyć jazdy po lewej stronie drogi. Za to na pewno nie żałuję, że przeszedłem wzdłuż i wszerz ścisłe centrum Londynu. Choć nie jestem wielkim pasjonatem zwiedzania, to lubię poczuć klimat danego miasta. I mi stolica Wielkiej Brytanii bardzo się spodobała. Połączenie tradycji i nowoczesności robione jest tam z wyczuciem i większości przypadków nie rażą takie kombinacje jak u nas, że między dwie zabytkowe kamienice, wstawiona została za PRL-u plomba z wielkiej płyty.
Na koniec zapraszam Was do obejrzenia odcinka, w którym opowiedziałem o 8 rowerowych mitach. Jest to odcinek pół-podróżniczy, ponieważ nagrywałem go w różnych fajnych miejscach Londynu :)
To jest kwestia tygodnia zeby sie przestawic na ruch lewostronny. Wszystko jedno czy samochodem czy rowerem. Rowerem nawet latwiej bo w samochodzie jeszcze przez jakis czas nie „czuje” sie odleglosci od pobocza/kraweznika po lewej strone. No i czasami sie szuka biegow na drzwiach :P ale tylko przez pierwsze kilka dni. Rowerem bardzo szybko i latwo.
byłem w 1989 roku i koleżanka powiedziała mi: Idziemy, tu się chodzi na czerwonym. Byłem w szoku. Teraz jestem w szoku, że dalej tak jest. Bo wtedy wolno było jeszcze można palić w autobusach u góry, nie było koszy i wszystko wyrzucało się na drogę…
W centrum Londynu właśnie tak rozpoznaje się turystów, że czekają na zielone światło :) Poza centrum już nikt nie czeka, nawet policja przechodzi na czerwonym.
Rowerem po Londynie jeździ się bosko. Oczywiście najbardziej lubię Richmond Park – raj dla szosowców, pętla 10 km. Na spokojny spacer zaś cały Rigents Canal. Lewą stronę załapałem po 20 minutach, choć samochodem bym się pewnie nie odważył. Jeździłem i wypożyczanym borisem, gdy chciałem zwiedzać, i synowym giantem, gdy chciałem tylko pojeździć. A to filmik z moich wrażeń:
https://youtu.be/ai1766d2JrU
Podczas jednej z moich wycieczek do Londynu wypożyczyłem sobie taki rower miejski. Chciałem się „spróbować” jak będzie się jeździło w tak zatłoczonym mieście. Rzeczywiście ruch był niesamowity ilość samochodów i autobusów porażająca. Ponieważ pracuję w Anglii jako kierowca zawodowy to z lewą stroną nie miałem problemów. Sama jazda miejskim rowerkiem całkiem przyjemna i wcale nie taka powolna. Pamiętam ,że wystartowałem obok stadionu Chelsea a jazdę skończyłem obok budowanego wtedy wieżowca Shard. Bardzo fajnie jechało się nadbrzeżem wzdłuż Tamizy. Gdybym mieszkał w Londynie na stałe to na pewno rozważyłbym dojazd do pracy rowerem. Korki na ulicach oraz ilość ludzi w metrze są nie do opisania.
Do dzisiejszego dnia przejechałem po ulicach Londynu 13,5 tys. km ( 26mies. ). Głównie jeżdżę do pracy, ale czasami wybiorę się od tak sobie rekreacyjnie lecz naprawdę rzadko bo pracując w budowlance to człowiekowi wystarczy już sam dojazd i powrót do pracy po całym dniu pracy. Gdy kupiłem pierwszy rower troszkę balem się jazdy po ulicy, ale jakoś powoli jeździłem trzymając się krawężnika. Ogólnie dużych problemów nie miałem z przejściem z ruchu prawostronnego na lewostronny, ale przyznam się że zdarzyło mi się kilka razy pojechać pod prąd, albo też zastanowić czy aby na pewno jadę dobrą stroną ulicy. Londyn sam w sobie nie jest idealnym miejscem do jazdy rowerem – pierwszą przeszkodą jest ogromny ruch na ulicy, kierowcy nie zawsze uważają na rowerzystów i traktują ich jak śmieci ( czyt. zawalidrogi ), a samych ścieżek rowerowych jest tyle co kot napłakał lecz nawet jeśli już są to często gęsto ich stan jest kiepski i jednak lepiej jest jechać ulicą. Sam centralny Londyn to istny koszmar w godzinach szczytu. Rowerzystów jest wręcz mnóstwo, a pojazdów jeszcze więcej. Wiecznie korki – trzeba przebijać się między samochodami. Owszem rowerem i tak jest szybciej, ale to nie to samo co jazda po pustej drodze :) Uprzejmi kierowcy potrafią nawet zajechać ci celowo drogę aby oni tylko mogli podjechać te 5cm do przodu. Im dalej od centrum tym sytuacja jest coraz lepsza, ale też bez rewelacji. Same ulice w większości sa w bardzo słabym stanie. Śmigam na szosie, ale jeśli miałbym porównać jakość nawierzchni z mojego rodzinnego podlasia do tego co jest w londynie to podlasie rządzi pod tym względem. W centrum to jak mówisz jeździ dużo mlodych ludzi, ale starsi też śmigają na rowerach. W okolicach Wembley, Hendon czy Ruslip bez problemu spotkasz nawet osoby na oko strzelając po 70-siątce.
Chodzą na czerwonym od zawsze. Tak słyszałem od pewnej damy ichniej narodowości w 1 poł lat. 90. Zdziwiona była też, że u nas trzeba przechodzić po PdP (tam też na podobnej zasadzie, jak przy czerwonym, można*, jak się nie spowoduje zagrożenia**).
* było, bo jak jest, nie sprawdzałem, ale wątpię, że to się zmieniło
** a ściślej mówiąc na czerwonym/poza PdP = twoje ryzyko wg tejże pani (trzeba pamiętać że w wielu krajach Eu, a także w Polsce, kierowcy odpowiadają na zasadzie ryzyka, co w wielu krajach przekłada się na zwiększoną odpowiedzialność cywilną także wtedy, gdy wykroczenie i szkody są z winy pieszego czy rowerzysty)