750 km | Szczecin – Hel – Trójmiasto czyli wakacje na rowerze

Wspominanie wakacyjnej podróży postanowiłem zostawić na mroźne zimowe dni. Zima się jednak nie udała, w przeciwieństwie do ubiegłorocznych planów wakacyjnych. Ze względu na pewne zobowiązania i wydarzenia, mogliśmy poświęcić na podróż tylko 10 dni. Chcieliśmy zobaczyć jak najwięcej, ale też odpocząć, pozwiedzać i poopalać się.  Wszystko pod dwoma warunkami. Pierwszy, nie przekraczać 100 km dziennie.

Drugi, poświęcić dwa dni na odpoczynek od roweru. Pierwotnie zaplanowaliśmy trasę z Białegostoku do Trójmiasta, jednak propaganda burzowa, nadawana we wszystkich stacjach radiowych i telewizyjnych oraz na stronach z prognozami pogody, pokrzyżowała nam plany. Trzeba  było działać i to szybko. Zdecydowaliśmy się nieco zmodyfikować plany by udały się nasze wakacje na rowerze. O naszych perypetiach przeczytacie poniżej.

Dzień 1 – 77,77 km

Sobota 23:30 – Dojechaliśmy na dworzec zdecydowanie za wcześnie
Niedziela 00:25 – Pani zapowiada opóźnienie (może ulec zmianie).
Niedziela 00:50 – Pociąg wtacza się na stację.
Niedziela 00:52 – Kierownik pociągu informuje nas, że nie możemy wsiąść do pociągu z rowerami. Tłumaczymy mu, że mamy bilety z rowerem, a ten odpowiada : „w składzie nie ma wagonu rowerowego”. Pełny wkurw i nerwy. W zaciśniętej dłoni tkwi stalowy u-lock, z oczu wylewa się nienawiść. „No spróbuj nas tylko nie wpuścić do pociągu, to żona nie rozpozna Cię podczas sekcji zwłok.” – można było odczytać z mego wyrazu twarzy. Kierownik pociągu odchodzi zadzwonić, by dowiedzieć się co ma z nami zrobić.
Niedziela 01:05 – Wraca i każe wsadzić rowery na koniec ostatniego wagonu, a nas usadowia na samym początku tegoż wagonu. Tym sposobem opóźniliśmy pociąg o 15 minut. Dowiedzieliśmy się jeszcze, że mamy zarezerwowane miejscówki z rowerem, ale nie mamy biletów na rowery. Później kupujemy je u konduktora. W tym miejscu pragnę pozdrowić pani z kasy na dworcu PKP w Tarnowie. Well done, good job! Sugeruję dać tej Pani podwyżkę, bo ewidentnie na nią zasługuje. Nie pamiętam, żebym nie miał problemów przy przewożeniu roweru w pociągach TLK.

Szczecin - Hel - Trójmiasto czyli wakacje na rowerze

Praktycznie nie spałem w nocy.  Przesłuchałem cztery albumy Świetlików (nie, ten zespół dla dzieci nazywa się Fasolki), rozwiązałem kilka sudoku i podziwiałem wschód słońca. Zaraz po przyjeździe kupiłem bilety powrotne i mapę, a następnie wybraliśmy się do kawiarni (jedyną czynną w okolicy, okazał się Starbucks). Kupiliśmy sobie po największej kawie jaka była. Wiecie taka z bitą śmietaną, polewą karmelową, która kosztuje więcej, niż obiad w barze mlecznym. W dodatku była jakaś promocja i dostaliśmy potrójną porcję karmelu. Zapłaciłem 36 zł albo jeszcze trochę więcej i tym samym wyczerpałem nasz dzienny limit gotówki na jedzenie… Po po kawie przebraliśmy się, w ciuchy rowerowe i udaliśmy się na krótkie zwiedzanie Szczecina, a następnie obraliśmy kierunek Czarnocin. Tam planowaliśmy biwak z widokiem na zalew Szczeciński. Do samego Dąbia jechaliśmy ścieżką rowerową, która urwała się na ul. Szybowcowej ( współrzędne GPS 53.406598 14.690262 ).

Szczecin - Hel - Trójmiasto czyli wakacje na rowerze

Pomimo braku snu i żaru lejącego się z nieba, jechało się całkiem przyjemnie, szczególnie od miejscowości Modrzewie. Nawierzchnia miejscami była mocno połatana, ale widoki rekompensowały wszystkie niedogodności. Duża kawa z potrójną ilością słodkości, dała mi takiego kopa, że głód poczułem dopiero pięć godzin później. Słońce zeszło nieco z tonu, i wzmógł się lekki wiatr, nieliczne samochody i piękna polska wieś. W momencie pisania tego tekstu mam te widoki przed oczami. Szkoda, że nie zatrzymałem się wtedy zrobić kilka zdjęć.  Gdy dojechaliśmy na miejsce okazało się, że teren przy zalewie jest obiektem chronionym programem Natura 2000, w dodatku spotkaliśmy jakąś piwkującą grupkę, więc pojechaliśmy szukać innego miejsca na dziki nocleg lub poprosić kogoś udostępnienie kawałka pola pod namiot. Jadąc powoli i bacznie rozglądając się na boki, dojechaliśmy do dużego budynku, który okazał się być Ośrodkiem Kolonijnym. Ja pilnowałem, a N. poszła zapytać o ceny. Taniocha, zostaliśmy.

Szczecin - Hel - Trójmiasto czyli wakacje na rowerze

Bilans dnia : pyszna, energetyczna kawa, piękne widoki i udział w wieczornym zebraniu młodzieży kolonijnej

Nocleg : Ośrodek Szkoleniowo Kolonijny „Frajda” w Czarnocinie ( 7 zł/os + brak opłaty za rozstawienie namiotu, prysznic w cenie – bardzo miła obsługa).

Dzień 2 – 83,95  km

Wstajemy, robimy śniadanie, pakujemy namiot i wbrew radom jakie dała nam Pani z Ośrodka, postanawiamy dojechać skrótem do miejscowości Żarnowo. Zostaliśmy przygotowani na „tak tragiczną drogę, że wasze rowery popękają”. W innym wypadku czekało nas nadrobienie 25 km drogi. Z jednej strony martwiłem się o wytrzymałość aluminiowego bagażnika, z drugiej wiedziałem, że nadrabianie 25 km jest bez sensu. Droga okazała się być wykonana z popękanych płyt betonowych. Z części z nich wystawało zbrojenie, czasem jakiejś brakowało. Nie przekraczaliśmy 12 km/h, ponieważ jeden nieprzemyślany ruch dzielił nas od przebicia dętki wraz z oponą.

Dookoła panowała duchota, a w każdym zacienionym miejscu latał chmary „Bąków”, które dotkliwie nas pokąsały. Po kilku kilometrach zrozumieliśmy, że „te zarośnięte krzaczory” były drogą, w którą należało odbić. Bez zastanowienia parliśmy naprzód. Niestety ostatnie dwa kilometry drogi były tak piaszczyste, że musieliśmy zejść z rowerów.  Przeprawienie się tym skrótem pochłonęło więcej czasu, niż gdybyśmy wybrali drogę okrężną, było też wyczerpujące psychicznie. Potem wskoczyliśmy na przyjemny asfalt i pędziliśmy ile sił w nogach. Zobaczyliśmy Wolin (jak już tam będziecie to odwiedźcie koniecznie skansen)  i przereklamowane Międzyzdroje.

Na wyjeździe w Wolinie (droga S3) widnieje znak „zakaz ruchu rowerów” jednak pobocze jest bardzo szerokie, a nawierzchnia niesamowicie gładka. Pomimo ryzyka, skusiliśmy się. Droga minęła szybko i bezboleśnie. Na plaży w Międzyzdrojach nie ma miejsca na rozłożenie pojedynczej karimaty, a Bałtyk tego dnia jest bardzo zimny (No cóż, jest dopiero 14:00). To spory szok w porównaniu do wczorajszej pustej plaży i bardzo ciepłej wody nad Zalewem Szczecińskim. W Dziwnowie jemy całkiem smaczny i duży kebab. Przyglądam się moim krwistoczerwonym stopom, oj jutro będzie bolało. Planujemy dojechać do miejscowości Trzęsacz, jednak za długo zabawiliśmy w Dziwnowie i robi się coraz ciemniej,  dlatego gorączkowo zaczynamy szukać miejsca na nocleg, na szczęście znajdujemy je, tuż przy drodze po przejechaniu zaledwie kilku kilometrów.

Szczecin - Hel - Trójmiasto czyli wakacje na rowerze

Bilans dnia : brudne stopy, darmowy czajnik elektryczny, wieczorno-poranne rozmowy z sąsiadami kempingu

Nocleg : Kemping Bartek w miejscowości Łukęcin (10zł/os +1,7zł/os opłaty klimatycznej – bardzo miła obsługa, kuchnia, lodówka, wieczorne projekcje filmów)

Dzień 3 – 101,69 km

Zanim dojechaliśmy do Trzęsacza, zostałem zepchnięty z drogi przez autobus pełen turystów. Na całe szczęście nie do rowu, tylko na trawiaste pobocze pełne suchych gałęzi i patyków. W samym Trzęsaczu, jakaś babka w VW Beetle’u myli gaz z hamulcem. N. w ostatniej chwili wyhamowuje rower. Ja nie zdążam i wjeżdżam w nią, celując w sakwę.  Nasze rowery wychodzą z tego bez szwanku. Obiecujemy sobie, że będziemy jeździć bocznymi drogami, choćby nie wiem co. Docieramy pod ścianę kościoła, robimy i robimy sobie zdjęcia. Mała przerwa, podczas której reguluje przednią przerzutkę, ustawiam siodełko. Pora ruszać dalej. Mijamy Rewal i dojeżdżamy do Niechorzy. Droga z Niechorzy do Mrzeżyna prowadzi płytami betonowymi, kostką brukową, a na koniec leśnym duktem. Od okolicznych ludzi dowiadujemy się, że jest to droga prowadząca do bazy wojskowej.  Teraz wszystko jest jasne. Może czołgiście nie robi różnicy po jakim terenie się porusza, ale parze sakwiarzy robi i to ogromną. Na nieszczęście osób nim podróżujących odcinek ten wynosi około 12 kilometrów. Zahaczamy o sklep i wcinamy drugie śniadanie w Mrzeżyńskim porcie.

Szczecin - Hel - Trójmiasto czyli wakacje na rowerze

Jedząc, próbuję sobie przypomnieć kolonię, na której byłem w tym miasteczku, gdy miałem 11 lat. Coś tam obija mi się od pustych ścian czaszki, ale nie ma tego wiele. No nic, ruszamy dalej. Kołobrzeg – to piękne miasto, jesteśmy nim totalnie zauroczeni, błąkając się po rynku i jego okolicach. Postanawiam zjeść porządny obiad. Siadamy na rynku i zamawiamy. Jedzenie było na prawdę przepyszny jednak z moim obecnym apetytem, przydałby się jeszcze jeden taki talerz. Nie mamy kasy na takie luksusy. N. mówiła, żebyśmy zjedli pizzę to wtedy sobie pojemy. Kolejny raz miała rację, a ja znów jej nie posłuchałem. Trudno, dopycham się wafelkami. Ruszamy w stronę Ustki. Robi się coraz ciemniej, dlatego też rozpoczynamy poszukiwania noclegu. Trafiamy do Kempingu nr 107 w Mielenku. To najpiękniejsze na planecie Ziemia miejsce, bezapelacyjnie zasługuje na kilka słów opisu. Toalety/łazienki znajdowały się w opłakanym stanie. W kranie w męskiej toalecie leciała tylko zimna woda, oczywiście znalezienie papieru toaletowego byłoby zwiastunem, że zostawił go, któryś z mieszkańców kempingu. Prysznic działał tylko na żetony, które można było zakupić w recepcji. Ciekawe czy z pryszniców leci ciepła woda… W damskiej toalecie był bidet z letnią wodą, który zapewnił nam darmowy „prysznic”.

Szczecin - Hel - Trójmiasto czyli wakacje na rowerze

Bilans dnia : Jedna prawie waląca się ściana kościoła, dwie niebezpieczne sytuacje drogowe i  obolałe kolano N.

Nocleg : Kemping nr 107 w Mielenku (12 zł/os + 8 zł namiot 2 os. + 1 zł/os opłaty klimatycznej, prysznic płatny osobno (pięć złotych za 5 minut  – o ile dobrze pamiętam). Drogo i beznadziejnie, a w recepcji siedzi chamski i bezczelny dziadek. Obiecujemy mu, że za bezczelne odzywki zostanie opisany na blogu. Niniejszym dotrzymuję słowa.

Dzień 4 – 93 km

Rano podpytujemy autochtonów, o możliwość przejechania linią nadmorską z Mielenka do Dąbek. Wszyscy jak jeden mąż mówią, że pieszo owszem, ale rowerem nie ma szans. Od jednego jegomościa dostajemy wskazówki na temat skrótu :

„Musicie jechać na Łazy, a potem jak się skończą domy to skręcacie w lewo w taką dróżkę w polu i tam jest taka droga na skróty. Pamiętajcie, za ostatnim domem po lewej, tam taka Maryśka mieszka. A wy to w ogóle skąd jedziecie? Eeee, ja to w waszym wieku na szosówce jeździłem, wiecie takiego Rometa miałem, a nie takie nowoczesne rowery jak wy. Pamiętam nawet jak raz do dziewczyny jechałem to 200 km zrobiłem w jeden dzień, a potem na sianie w stodole spanko i w ogóle”.

Od tego czasu, ktoś ciągle nas zaczepiał, by zapytać gdzie jedziemy, a następnie pochwalić się, że On za młodu robił trzy dwa więcej w ciągu jednego dnia i na to gorszym rowerze. Absolutnym zwycięzcą był, pan poznany w pociągu, który powiedział, że przejechał nie dawno na swoim trekkingu prawie 400 km w 16 godzin i nic go nie bolało następnego dnia. Biorąc pod uwagę, jego wielki brzuch, ogromne siodełko i dalsze przechwalanie na każdy możliwy temat (ja łańcuch smaruję, co 150 km, a tak w ogóle to mam łańcuch i kasetę XTR’a*), nosiło znamiona wierutnej bzdury.

Wróćmy jednak do wakacji. Mianowicie, po kilku kilometrach znów wpieprzamy w jakieś pola (w podobnych klimatach co drugiego dnia). Jest jednak lepiej, w dodatku odcinek ma góra trzy kilometry. Wyjeżdżamy w malutką wieś (kilkanaście domów), która wygląda jak gdyby czas zatrzymał się tutaj dobre 50 lat temu. Niesamowity klimat! Cały czas jedziemy bocznymi drogami, które bogate są w piękne widoki, a ubogie w ruch samochodowy.

Niestety później trafiamy na przebudowę drogi wojewódzkiej. Czekają na nas korki, ruch wahadłowy oraz grupka sakwiarzy. Wpadamy na nich stojąc na światłach. Są strasznie głośni. Wiozą w sakwie telefon wpięty do głośników, które wyją najgłośniej jak tylko mogą. Spośród charczenia i trzasków, które wdają głośniki, udaje mi się usłyszeć „A dokąd to jedziecie i ile dziś macie zamiar przejechać?”. Odpowiadam grzecznie. Na ich twarzach maluje się konsternacja. No, my robimy dziennie maksymalnie po pięćdziesiąt, a w dodatku łącznie przejedziemy dwieście.

Światło zmienia się na zielone. Ruszamy spokojnie, a oni zarzucają wysokie tempo (koło 26 km/h). Trzymamy ich na dystans. Później widzimy jak zjeżdżają na pierwszy parking, jaki trafił się po drodze. My robimy przystanek dopiero dwadzieścia kilometrów dalej,  na „Wyspie Łososiowej” w Darłowie.Wcinamy drugie śniadanie i piszemy pocztówki do znajomych/rodziny. Wyjeżdżamy przez Darłówek, później zgodnie z mapą, skręcamy w lewo, tam gdzie powinniśmy. Przejeżdżamy przez cztery miejscowości, i kilka skrzyżowań których nie mamy na mapie. Jest 17:00, nie mamy czasu na zgubienie się. Na szczęście piąta miejscowość, już widnieje na mapie i okazuje się, że jedziemy we właściwym kierunku. Dojeżdżamy do Ustki i meldujemy się na kempingu. Ja rozkładam namiot, gotuję obiadokolację i piję piwko, N. robi pranie. Padamy jak muchy. Dobranoc.

* Korbę, manetki i przerzutki miał Alivio/Deore, więc łańcuch i kaseta XTR’a pasowałyby tu jak pięść do nosa i kosztowały tyle co pół roweru. Podobno też mył i smarował łańcuch równo co 150 km. Więc zapytajmy czy w trakcie tych 400 km zatrzymywał się na stacji, On przytaknął, że dwa razy był na stacji benzynowej umyć i nasmarować łańcuch. P.S. 400 km/16 h = 25 km/h. No nie uwierzę, jak nie zobaczę.

Szczecin - Hel - Trójmiasto czyli wakacje na rowerze

Bilans dnia : kilkadziesiąt maleńkich mrówek w namiocie, które wlazły przez szparkę pomiędzy dwoma suwakami zamka, świeże ubranie

Nocleg : Kemping „Słoneczny” w Ustce ( 10 zł/os + 8 zł namiot 2 os. – bardzo twarda i sucha ziemia, obok pola znajduje się plac zabaw dla dzieci i wesołe miasteczko)

Dzień 5 – 93,5 km

Drogi dzienniczku,
pomimo brzydkiej pogody (jakieś tam chmury i wiatr, czy coś) oraz fatalnej nawierzchni, kilometry leciały wyjątkowo gładko. Do tego wszystkiego N. przejechała czterdzieści kilometrów w zwykłych spodenkach, a kolejne dwadzieścia w niedoschniętych obciślakach. Dziś odkryliśmy, wszystkie rodzaje nawierzchni asfaltowej. Jak się okazuje, nawet drobne różnice w gładkości powierzchni skutkują sporą zmianą tempa jazdy. Jechaliśmy znów bocznymi drogami, na których nie było nikogo. Były za to bezkresne pola, obrośnięte drzewami pobocza i my. Aby ominąć Słupsk wybraliśmy się na skróty przez Machowino. Skręciliśmy w najcieńszą „nitkę” widoczną na mapie i trafiliśmy do lasu. Oczywiście taki był plan. Chcieliśmy skrócić drogę, jednak zupełnie nie spodziewaliśmy się brnięcia w piachu, pośród chmar komarów i to przez prawie dwie godziny. Oczywiście po drodze nie było nikogo poza traktorzystą, który w skrócie powiedział nam:

„Wracajcie tam, skąd przybyliście…”

Przeszliśmy obok niego, jeszcze bardziej zawzięci niż przed chwilą. Od czasu do czasu udawało nam się kawałek przejechać, jednak później zakopywaliśmy się w piachu (co w moim przypadku nie było ciężkie, bo miałem slicki). Pod koniec naszej drogi „skrótem” trafiliśmy na mężczyznę, który uratował nas przed skrętem w złą drogę i tym samym, pięć minut później jechaliśmy już asfaltem. Chłodne powietrze dobrze nam zrobiło po kilku dniach jazdy w upale. Dzisiejsza średnia wyniosła nie więcej niż 18 km/h. Dojechaliśmy do małego Malborka. Miałem ogromne oczekiwania.

Przepraszam, którędy do zamku? – Zagajam przechodnia.
A do którego chce Pan się dostać? – odpowiada pewny siebie.
No… do tego krzyżackiego – opowiadam.
To nie wiem – odpowiada zdecydowanie mniej pewnie.

Historia ta przydarza się jeszcze kilka razy. W końcu pytam ile jest zamków w Lęborku. Yyyyy w sumie to tylko jeden. WTF? To po co pytają „A który?”. Ci jednak wiedzieli gdzie jest on usytuowany. Zamek krzyżacki, nie dość, że w ogóle nie przypomina zamku to jeszcze nie możemy go zwiedzić, bo mieści się w nim sąd*. Na pocieszenie jem kolejnego loda o smaku miętowo-czekoladowym. Decydujemy się podjechać około dwadzieścia kilometrów, na pole namiotowe. Wciskamy się na Drogę Krajową nr 6 i uciekamy przed chmurami, których burzowy oddech, każde z nas czuje na swoim karku. Asfalt jest gładki, a pobocze szerokie, zapieprzamy ile sił w nogach. Patrzę na licznik. Oooo kurnaaaa, 27 km/h, z sakwami, z zapasem jedzenia i wody na dwa dni. No to przedstawię wam mój podstawowy grzech : chomikowanie.

Zabrałem stosunkowo mało bagażu, jednak woziłem zdecydowanie za dużo jedzenia i wody. Przez dwa dni miałem w sakwie piwo, bo nie było go kiedy wypić. Oczywiście w butelce… Wody miałem zawsze o jakieś 1,5 litra za dużo, a suchego prowiantu starczyło by na dobre 2-3 dni. Dobra koniec przelewania żalu na kartę w rozmiarze A6, za pomocą ołówka HB. Dojeżdżamy do miejscowości Bożepole Małe. Cóż za piękna nazwa! Tutaj musi wydarzyć się coś niezwykłego. Chyba zgodzisz się ze mną? Pewnie gdybyś nie był plikiem kartek w twardej okładce, to przyznałbyś mi rację.

Pytam napotkanych pieszych i pracowników PKP o wskazówki dojazdu na pole namiotowe. Każdy udaje Greka. Pełną dezinformację autochtonów przełamuje jeden ze spacerujących w pobliskim lesie. Kieruje nas półtora kilometra w las.  Ale mi się zrymowało^^. „Pole namiotowe” okazuje się być polaną z ławkami, zadaszeniem, zamkniętym toi-toi’em i jakąś chatką. Od bramy, straszą nas informacje „Obiekt monitorowany, zakaz rozbijania namiotu pod karą grzywny” itd. No to mam kurna, coś niezwykłego… Jesteśmy nieco zdesperowani, mocno głodni i trochę zmęczeni, w dodatku robi się coraz ciemniej. Jadę do leśniczego, dogadać się w sprawie noclegu. Słodkie oczy, twarz desperata i „te same ciuchy, któryś dzień z kolei” sprawiły, że zgodził się, abyśmy przekimali w zamykanej chatce. Z dala od komarów, bez wydawania ani jednej złotówki (lecz bez kąpieli), udaliśmy się spać. Jeszcze raz dziękuję dobry człowieku!

Szczecin - Hel - Trójmiasto czyli wakacje na rowerze
Rynek w Lęborku

* Zamek można zwiedzać tylko w godzinach 8:00 – 15:00, a my przyjechaliśmy na miejsce przed 16:00. Ponadto na jego terenie obowiązują przepisy bezpieczeństwa jak dla obiektów administracji publicznej.

Szczecin - Hel - Trójmiasto czyli wakacje na rowerze

Bilans dnia : lody czekoladowo-miętowe, jeden burak na skuterze, który wymusił na mnie pierwszeństwo

Nocleg : Bożepole Małe – pseudo-pole biwakowe (za darmo!)

Dzień 6 – 60 km

Dziś musi być czwartek. Nigdy nie mogłem się połapać, o co chodzi w czwartki.

Douglas Adams – Autostopem przez Galaktykę

Droga z Wejherowa do Dębek prowadzi w kilku miejscach podjazdami, których nie powstydziłaby się jura krakowsko-częstochowska. Dystans może nie był nie wiadomo jak wielki, ale teren był dość górzysty jak na tą okolicę. Ale co to dla nas! Po godzinie 15:00 dojeżdżamy do Dębek. Szukamy taniego miejsca do spania i pięknych widoków. Spotykamy drożyznę i tłumy ludzi. Musimy prowadzić rowery, gdyż nie da się tutaj bezpiecznie przejechać. Wpadamy na chwilę, na plażę by coś zjeść i zobaczyć jak wygląda. Muszę wam szczerze przyznać, że jest to najpiękniejsza plaża jaką kiedykolwiek widziałem. Piasek był drobny niczym mąka. Problemem sprawia jednakże ogromna ilość ludzi i śmieci jakie po sobie zostawiają To bardzo przykry widok gdy piękny las i plaża roją się od papierków po lodach i puszek po piwie. Bogatsi o wszędobylski piasek powracamy do poszukiwań miejsca do spania. W końcu znajdujemy coś dla siebie, oczywiście najtaniej jak się dało…

Szczecin - Hel - Trójmiasto czyli wakacje na rowerze

Bilans dnia : Lekko rozdarty namiot.

Nocleg : Prywatny ogród 12 zł/os + 10 zł namiot 2 os.

Dzień 7 -22,5 km

Chwilę czasu zajęło nam wycięcie ostrych chwastów, wyrzucenie gałęzi oraz szyszek, zanim mogliśmy bezpiecznie rozbić namiot. Niestety jedna z gałęzi drzewa, pod którym rozbiliśmy nasz dom, postanowiła pokazać nam, kto tutaj jest szefem. Rozpruty tropik zaszyłem następnego dnia. Właścicielka posesji od samego początku ostrzegała nas, że dziś obchodzi urodziny i będą imprezować do samego rana, jednak my spaliśmy jak zabici. Pobudka o godzinie 9:30, leniwe śniadanie i heja na plażę! Wczoraj wieczorem obadaliśmy temat i dowiedzieliśmy się, że idąc w stronę Białogóry trafimy na plażę naturystów, gdzie nie plącze się tyle ludzi i można się w spokoju poopalać. Skorzystaliśmy z tej porady i prowadząc rowery, parę kilometrów w piachu dotarliśmy do interesującego nas wejścia, oznaczonego numerkiem 24. Z dzisiejszej perspektywy, uważam, że nocleg można było spokojnie urządzić w lesie, ale cóż.

Szczecin - Hel - Trójmiasto czyli wakacje na rowerze

Szczecin - Hel - Trójmiasto czyli wakacje na rowerze

A pranie załatwiamy tak ^^

Bilans dnia : zaliczona plaża nudystów, poparzenia I stopnia, jedna wieczorna przygoda z pogranicza snu na jawie

Nocleg : Kemping w m. Karwia (skrzyżowania Ekologicznej z Wojska Polskiego) –  (12 zł/os + prysznic 2 zł/ 4 min,  3 zł/6 min itd. – bardzo ciepła woda, dość mały kemping, obsługa neutralna)

Dzień 8 – 104 km

Wczoraj wieczorem podjechaliśmy do Karwii i zrobiliśmy małe zakupy. Moja wczorajsza głupota będzie prześladować mnie jeszcze przez kilka dni. Kto to widział, żeby dorosły chłop, taplał się w Bałtyku i opalał bez używania kremu z filtrem. Trzy godziny na plaży wystarczyły by równomiernie spalić sobie skórę na całym ciele. No może poza twarzą, podeszwami stóp i …

Nocleg rozbijamy na kempingu w Karwii. Obok nas, w identycznym namiocie, mieszka ojciec, który ciągle wydziera się na swojego syna. Bardzo przykry widok… Idę wziąć gorący (bolesny) prysznic, smaruję krwistoczerwoną skórę, jemy kolację i idziemy spać. W nocy budzę się widząc jakieś cienie wokół naszego namiotu. N. też się budzi. Początkowo myślałem, że ktoś miał zamiar połasić się na nasz ręcznik rozwieszony na górze tropiku. Po chwili słyszę, że postacie kierują się w stronę naszych rowerów, które przypiąłem u-lockiem i dwoma stalowymi linkami do przyczepy kempingowej, jakiegoś sympatycznego gościa. Rozsuwam powoli śpiwór, łapię nóż i wybiegam boso z namiotu. Powoli obchodzę cały kemping i nie spotykam żywej duszy. Czyżbyśmy doświadczyli zbiorowego omamu? Któż to wie. Zasypiam niespokojnym snem.

Koniec przyjemności, czas na kocie łby po drodze do Jastrzębiej Góry. Ot taka mała namiastka Paryż-Roubaix z sakwami. Bo kto nam zabroni?! Zasuwamy ile sił w nogach w kierunku Władysławowa. Przystanek w sklepie i z powrotem wskakujemy na brukowany Highway to Hel. Po drodze mija nas autobus z numerem 666. Wskazujemy go sobie nawzajem i śmiejemy się do rozpuku. Pogoda zdecydowanie nas nie rozpieszcza, ale trudno, samo się nie dojedzie! Ciągle wydaje mi się, że widzę kogoś znanego jednak N. jako kobieta obeznana w wielu serialach, szybko sprowadza mnie na ziemię ;) Co ja poradzę na to, że od 8 lat nie mam telewizora… Po pewnym czasie kostka brukowa zamienia się w lej z piachem, który z prawej i lewej strony otoczony jest przez krawężniki. Zjeżdżamy na asfalt, mijamy letnią rezydencję Prezydenta RP i pedałujemy przed siebie. Sam Hel to nic specjalnego jeśli mam być z wami szczery. Być może, odniosłem takie wrażenie ze względu na pogodę w jakiej przyszło nam go zwiedzać… Po zjedzeniu czegoś na ciepło, zarzucam blat Ocha i droga powrotna przelatuje nam ze średnią równą podwójnej nadświetlnej. Po takim jedzeniu dojechałbym prosto do Tarnowa, ale mamy inne plany. Jest ogień, jest kopyto. Od Chałup zaczyna się formować potężny korek. No cóż, jest niedziela, godzina 16:00, a do tego pogoda się psuje i zaczyna kropić deszcz.

Puck, Puck. Kto tam?
Po wyjechaniu z Wejherowa, woda zaczyna lać się z nieba wiadrami. Droga ma dość szerokie pobocze, dzięki czemu, możemy bezpiecznie wyprzedzać stojące w ogromnym korku pojazdy. Gdy się nie da, to biorę je z lewej. Nic nie widać. Jest okropnie. W okolicach Pucka, burza mija bezpowrotnie. Szybki skok do biura IT w rynku i już wiem, że będzie problem ze spaniem. Koniec końców skończyło się pozytywniej niż myślałem…

Szczecin - Hel - Trójmiasto czyli wakacje na rowerze

Bilans dnia : wielki kebab, niezła kondycja, spore korki, satysfakcja z utargowania na noclegu

Nocleg : Puck – Ośrodek Szkoleniowo-Sportowy „Delfin” (trawnik z tyłu budynku wytargowany z 30 zł na 20 zł). Dostępna łazienka z ciepłą wodą, gniazdko z prądem tylko w łazience.

Dzień 9 – 46 km

Huston, mamy problem! Trzydziestokilometrowy odcinek pomiędzy Puckiem, a Gdynią, to niekończący się korek. W dodatku przy wyjeździe z miasta, zaliczyłem solidną glebę (slicki + mokre tory kolejowe. To nie mogło się dobrze skończyć). Wąskie ulice, nakazy poruszania się drogą pieszo-rowerową wykonaną z wybrakowanych i nierównych płytek chodnikowych mocno nas zwalnia. W Rumi zatrzymujemy się w sklepie. Nic nie smakuje tak dobrze na śniadanie jak pączki! W sumie to chcieliśmy odpocząć też chwilę od jazdy w deszczu, jednak klimatyzacja utrudnia przebywanie wewnątrz centrum handlowego. Napieramy dalej. Jest tłoczno, niebezpiecznie i wszyscy się pchają. Z wielką ulgą wjeżdżamy na ścieżkę rowerową w Gdyni. Ufff, jesteśmy bezpieczni! Od teraz będziemy się poruszać tylko po niej.

Znów udajemy się do punktu informacji turystycznej po mapkę i zapytanie o miejsce do spania. Zostajemy obdzieleni, aż trzema. Dowiadujemy się również, że najbliższe pole namiotowe znajduje się dopiero w Sopocie. Krzyżuje nam to plany pozostawienia sakw w szafkach na dworcu w Gdyni i swobodniejsze zwiedzanie Trójmiasta. Aby było ciekawie to pod wieczór spotyka nas masakryczna burza/oberwanie chmury. Zewsząd atakują nas olbrzymie, zmutowane ślimaki z kosmosu. No może nie przybyły z kosmosu, ale były wielkie i było ich pełno. Skubane dranie właziły nam pod tropik, aby ukryć się przed deszczem. Zamknąłem oczy na kilka minut i po ich otwarciu naliczyłem, aż jedenaście wielkich bydlaków!

Szczecin - Hel - Trójmiasto czyli wakacje na rowerze

Bilans dnia : jedna gleba na torach kolejowych,deszcz, korki, góra pączków i ścieżki rowerowe

Nocleg : Pole namiotowe nr 19 w Sopocie (15 zł/os + 9 zł namiot 2os. – Przyzwoite warunki, elegancka recepcja, możliwość podładowania elektroniki + WiFi w recepcji, dość zaciszne miejsce).

Dzień 10 – 67,59 km

Mamy cały dzień i całą noc by zwiedzać Trójmiasto. Udajemy się do Gdańska, gdzie trwa Jarmark św. Dominika. Mnóstwo klimatycznych kramów, pełnych produktów wytworzonych ręcznie. Jest piwko, mięsko i wszystko czego dusza zapragnie. Mamy zamiar odwiedzić Westerplatte, jednak gdy jeden z napotkanych autochtonów tłumaczy nam jak tam dojechać, szybko zdajemy sobie sprawę, że nie opłaca nam się tam jechać.

Wracamy do Gdyni zobaczyć jeszcze Dar Młodzieży, Dar Pomorza i ORP Błyskawicę. Tego pierwszego niestety nie było dane nam zobaczyć. Jemy szybką obiado-kolację pod supermarketem, a noc spędzamy na korzystaniu z darmowego WiFi i kradzieży prądu z gniazdka obok automatu z kawą. Po godzinie szóstej rano, odjeżdżamy pociągiem do Krakowa. Podróż w ciągu dnia jest zdecydowanie mniej komfortowa niż w nocy, szczególnie w okresie wakacyjnym. Do Krakowa dojeżdżamy na 19:30. Cóż za niesamowicie intensywny czas. Pora wracać do domu, do znajomych, do obowiązków i do spisywania relacji z podróży.

Bilans dnia : dużo zdjęć zabytków, darmowe wifi, nocleg na drewnianej ławce

Nocleg : Dworzec PKP w Gdyni.

Szczecin - Hel - Trójmiasto czyli wakacje na rowerze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 

2 komentarze

  • Planuję w przyszłym roku zrobić podobną trasę wybrzeżem z zachodu na wschód, jednak z noclegami na dziko. Rozważaliście noclegi na dziko?

    • Ja byłem za noclegiem na dziko, a N. nie. Nie uważałem tego za bardzo ważne, a ponadto mogłem sobie pozwolić na noclegi na kempingu. Spanie na dziko zapewnia jednak zdecydowanie więcej frajdy i niezapomnianych wspomnień, dlatego każdemu serdecznie polecam spróbować! Jednocześnie informuję, że rozbijanie namiotu na dziko w naszym kraju jest nielegalne…