Napisanie kilku słów na ten temat od dawna chodziło mi po głowie. Jako, że najczęściej jeżdżę rowerem sam, pomyślałem, że warto trochę bardziej przyjrzeć się temu tematowi. Na pierwszy rzut oka wydaje się on banalny, ale zaraz zobaczysz, że wcale tak nie jest. Jazda rowerem daje wolność, przyjemność i radość. Można przeżywać to samemu, można z drugą osobą, można też w większej grupie osób. Ale dopiero z czasem przychodzą nam do głowy rzeczy, które na początku umykały. Bezpieczeństwo, dopasowanie rytmu jazdy, samotność i przesyt towarzystwem. To nie są życiowe dylematy, ale warto zastanowić się nad wszystkimi aspektami jazdy samemu i w grupie.
Jazda rowerem samemu jest mi najbliższa, wybacz więc, że mogę przedstawić ją w zbyt kolorowych barwach. Tutaj sprawa jest prosta, jesteś Ty, jest rower i droga przed Tobą. Wszystko jedno czy jest to wieczorna przejażdżka czy półroczny wyjazd – te trzy elementy zostają niezmienne. Samotna jazda ma sporo plusów, samemu ustala się tempo jazdy i miejsca postoju. Jest bardzo dużo czasu na przemyślenia, mi najwięcej tematów na bloga przyszło do głowy właśnie podczas jazdy rowerem. Jest bardzo dużo czasu na słuchanie podcastów, audiobooków, muzyki; oczywiście zachęcam do słuchania z niedużą głośnością i raczej na jednej słuchawce. Generalnie czasu dla siebie jest co niemiara, nie trzeba się o nikogo martwić, ani nikim zajmować.
Olbrzymim błogosławieństwem i przekleństwem zarazem jest fakt, że nie musimy się z nikim umawiać. Podejmujesz decyzję, że jedziesz i po prostu to robisz. Pewnym minusem bywa brak chęci i motywacji. Łatwiej zmobilizować się na umówioną przejażdżkę w grupie, niż samemu przełamać czasową niemoc. Na blogu pisałem już o motywowaniu się do jazdy na rowerze.
Niestety, plusy takiej jazdy, które docenia się podczas krótkich przejazdów, mogą stać się minusami podczas długich wypraw. Wszystko zależy od odporności psychicznej. Samotna dwutygodniowa jazda może być przygodą życia, ale dwumiesięczna może po pewnym czasie stać się męczącym koszmarem. Warto stopniowo zwiększać sobie dawki samotności, jeżeli planuje się daleki wyjazd. Do tego może dojść spadek motywacji. Odczuwają to zwłaszcza osoby, które trenują. Jadąc w grupie, czy nawet we dwie osoby łatwiej jest się motywować do „trzymania koła”.
Przed każdym wyjściem z domu warto również poinformować kogoś gdzie się jedzie. Przynajmniej określić kierunek. Dobrze jest też mieć naładowany telefon. Nie ma nic bardziej frustrującego niż rozładowany telefon w momencie gdy go najbardziej potrzeba.
Minusem jest też bezpieczeństwo roweru. Nie zawsze chce się samemu targać U-Locka, który potrafi ważyć 1,5 kilograma. W dwójkę jest łatwiej, można się nim podzielić na pół. Albo chociażby pilnowanie rowerów pod sklepem jest łatwiejsze. Ja jeżdżąc samemu zawsze wybieram takie sklepy, w których da się zostawić rower w ten sposób, żeby mieć go cały czas na oku. A jeżeli nie ma w okolicy takiego sklepu, to zakupy robię na stacjach benzynowych. Wiem, że nie jest to żadne zabezpieczenie, ale szczerze mówiąc, nie chce mi się targać ze sobą nic do przypinania roweru. Ryzyk-fizyk i do tego nie zachęcam.
Jazda w grupie to prawie całkowite przeciwieństwo samotnej jazdy. Oczywiście zarówno z jednej, jak i z drugiej można czerpać wiele przyjemności. W grupie zawsze jest raźniej i bezpieczniej, oczywiście jeżeli wszyscy mają trochę rozumu by przewidzieć różne sytuacje i potrafią jeździć tak, żeby nie wpaść na kogoś innego. Na dalszych wyjazdach łatwiej też podzielić sprzęt, jak choćby narzędzia czy namioty, choć i tak warto by każdy miał ze sobą pompkę i łatki. Jeżeli zdarzy się, że się rozdzielicie, nie może być takiej sytuacji, że jakaś grupka zostanie bez tych akcesoriów.
Największym wyzwaniem jazdy w grupie, czy nawet w parze może być dopasowanie do siebie tempa. Na krótkiej przejażdżce nie ma to większego znaczenia, ale dobrze wiem, że na dłuższej trasie dopasowanie do siebie to podstawa. Jadąc dużo, dużo, dużo wolniej niż swoje normalne tempo, wiele osób zaczyna się niesamowicie męczyć. Zresztą spróbujcie jechać przez godzinę z prędkością o 10 km/h mniejszą niż zawsze, gwarantuję, że będzie Was ciągnęło do szybszej jazdy. Jadąc w grupie jest również ryzyko, że ktoś się szybciej zmęczy, przeforsuje, zniechęci, przegrzeje, odwodni, bo zapomni o regularnym piciu.
Kilka ładnych lat temu byłem na rowerowym wyjeździe, gdzie podzieliliśmy się na dwie grupy. Jedna trzymała tempo 15-18 km/h, druga 22-25 km/h i to był strzał w dziesiątkę. Oczywiście kilka osób nie miałoby nic przeciwko, gdyby powstała grupa jadąca 26-30 km/h, ale było ich wtedy tylko kilka i ostatecznie nie powstała taka ekipa.
Plusem jazdy grupowej jest możliwość zmniejszania oporu generowanego przez wiatr. Jadąc nawet w prostej kolumnie, gdy mamy pod wiatr, warto schować się za pierwszą osobą, oczywiście trzymając bezpieczny dystans by zmniejszyć opór powietrza. Nie muszę chyba dodawać, że trzeba co jakiś czas zmieniać prowadzącego :) Jadąc w pojedynkę walczyć z wiatrem będzie trzeba samotnie niestety.
Jadąc samemu wystarczy, że zniesie się własne towarzystwo, w grupie jest już trudniej. Zwłaszcza dużej grupie. Warto wyznaczyć „kierownika/kierowników” wycieczki/wyjazdu, choć często wyłaniają się oni sami. Nie chodzi o osobę, która będzie poganiać tych, którzy jadą wolniej ;) ale o osobę, która w razie dylematów którędy jechać, gdzie spać, co robić, będzie podejmowała decyzje i postara się rozwiązać konflikty, które mogą się pojawić.
Jak widzisz wszystko ma swoje plusy i minusy. Nie można jednoznacznie powiedzieć, która forma jest lepsza, ale każdy ma swoje indywidualne preferencje. A Ty? Wolisz jeździć solo, w parze czy w większej grupie?
Powiem tak
SOLO – po nowych terenach bo wtedy rozkoszuje sie sama jazda i na nikogo nie musze czekac lub gonic.
W towarzystwie – po starych znanych katach by miec radosc z towarzystwa i wspolzawodnictwa.
Każdy kij ma dwa końce i wszystko ma zarówno wady jak i zalety.
Istotnie w grupie można podzielić „załadunek” i wobec tego nie ma potrzeby by każdy taszczył klucze czy pompkę, a jeśli w grupie jest ktoś mało obyty w technice to jadąc sam nawet z narzędziami mógłby niepodołać wydawałoby się banalnej usterce; bezpieczeństwo też jest większe.
Jednak grupa to grupa – każdy jest inny, ma inne możliwości fizyczne (bo nie omawiam zawodowego peletonu ;) ), różne referencje trasy („nie przez las bo nas owady zeżrą”; „nie po ulicy na której jeżdżą auta”), jedni jeżdżą szybciej drudzy wolniej, niektórzy czują potrzebę ciągłej rozmowy bo sądzą, że gdy się nie odzywają ktoś pomyśli że się obrazili więc albo się drą by ich wszyscy słyszeli albo mówią normalnie i robią tylko zamieszanie bo i tak treści zrozumieć się nie da gdy w uszach wiatr szumi ;) )
To wszystko powoduje, że jednak lepiej się jeździ samemu. W grupie – owszem od czasu do czasu ale bardziej jako forma wspólnego spędzenia czasu od tak, niż jazdy. Przyzwyczajenie jest drugą naturą i gdy dłużej zachodzi konieczność jazdy w innym tempie, przestojami, negocjacjami trasy, itp. zamiast przyjemności z jazdy pojawia się irytacja, a jazda rowerem miała być dla przyjemności a nie z konieczności.
Oczywiście z dobranym partnerem, który ma podobną kondycję, preferencje, oczekiwania trasy, z którym człowiek rozumie się właściwie bez słów jeździ się świetnie, ale o takich trudno a jeszcze trudniej by zawsze miał w tym samym momencie czas na wspólną jazdę.
Pozostaje więc głównie jazda samemu. Tam gdzie się samemu chce, w takim tempie jakie się chce, itp. Jeżdżąc i „nie myśląc o niczym” w rzeczywistości porządkować myśli z poprzednich dni, może wpaść na jakieś nowe idee. Owszem niekiedy większe ryzyko, czasami mniejsza motywacja, trzeba taszczyć wszystko samemu (lub nie i ponosić ryzyko i niekiedy kończyć wspaniałą sześciogodzinną wędrówką poboczem wzdłuż drogi krajowej pchając uszkodzony rower – ech, wspomnienia ;) )
Generalnie jednak samemu jest o prostu… lepiej.
Zaskoczony jestem, że większość lubi solo, myślałem że 'samotnicy’ to nisza..
Jak opisywałem wyżej facet jechał w grupie i co? Zostawili, gdybym nie jechał i zainteresował się co się stało to facet by musiał by pieszo 15km zasuwać na nogach plus rower. Wszystko ma plusy i minusy.
Z moich obserwacji wynika, że jest naprawdę różnie :)
To zależy z kim się jedzie, niewłaściwa osoba może wycieczkę zamienić w koszmar. Kiedyś pojechałem z dziewczyną, która na początku jazdy wyjęła kartkę i przez cały czas uczyła się j. angielskiego twierdząc, że ma podzielność uwagi!
Jazda w tempie 28-32 km/h wybiła by Jej skutecznie takie pomysły z głowy :)
Zdecydowanie solo, pokonuje trasy od 30 do 100km. Zabieram potrzebne części w razie awarii, które nie przeszkadzają w jeździe. Byłem w trasie i widzę rowerzystę który zmienia dętkę więc się zatrzymuję i podczas rozmowy mówi mi że „koledzy” pojechali a on został i mówi żebym również pojechał, odpowiedziałem mu że gdy on nie ruszy to i ja nie odjadę, może coś potrzebować. Okazało się że pompkę ma popsutą więc skorzystał z mojej, wentyl presta. Facet mi podziękował, jechaliśmy jeszcze razem parę kilometrów. Zawsze się zatrzymuję i pytam co potrzeba. Pozdrawiam!
Ja też wolę jeździć sama, muzyka w uszach moje myśli, moje tempo i nic mi więcej nie potrzeba. Takie odprężenie i zresetowanie się dla mojej głowy. Ale jeśli już mam z kimś jeździć, to lubię jeździć z facetami. Jeżdzą konkretnie, dość szybko, energicznie, nie marudzą, nie gadają, nie zatrzymują się co chwilę i nie narzekają w przeciwieństwie do
kobiet. A przy tym podkręcają nieco tempo co lubię :D
Hmm ja mam na to taki sposób. Można uznać to za złoty środek. W tygodniu pedałuje samotnie. Jest to moja ucieczka od pracy. Odreagowuje codzienny stres. A w weekendy umawiam się z kolegą na dłuższą trasę. Możemy wtedy sobie porozmawiać o wszystkim, a przez te dwa dni on nie jest tak męczący.
U mnie sytuacja niemalże identyczna, choć czasem udaje się nam z kumplem umówić również na te wieczorne przejazdy. One są zawsze treningowe- szybkie 40 km bez zbędnego gadania czy postojów-tylko jazda… Więc nie przeszkadza mi (nawet pomaga nieraz w trzymaniu tempa) brak towarzystwa. Na weekendach spotkania na wyjazdy tzw. relaksacyjne w większej grupie (6-8 osób) lub dłuższe trasy ze wspomnianym kumplem również chorym na cyklozę :)
Jeżdżę sam. Masz rację – moi znajoni mają pretensje, że się nie umawiam wcześniej a ja podejmuję decyzję spontanicznie :-) to dla mnie najlepsza terapia na wszystko, co mnie stresuje. Na swoim wyjeździe sam decyduję o trasie, tempie, przystankach. Czasem chciałoby się wyskoczyć z kimś, ale niestety chętnych nie ma.
Ja jak większość też wolę solo,mimo że mam starego,niezawodnego kompana od dalekich wypraw,to jednak solo to prawdziwy psychiczny wypoczynek i lekki dreszczyk emocji że jest się zdanym wyłącznie na siebie.
napisze krotko, bo rozbiera mnie grypsko i 40 stopni goraczki. Zazwyczaj jezdze sam, wtedy nie musze sie niczym przejmowac, jestem sobe sterem, bajkerem, rowerem :) … ale na trasy powyzej 100km lubie jechac z kims (i zazwyczaj dobieramy sie idealnie pod kątem oczekiwan) bo to zawsze razniej i jest sie do kogo odezwac :)
PS. Kiedy jezdze z zona to przezywam meki piekielne :) – oczywiscie w kwestii dystansu, bo chcialo by sie dalej, a konczy sie na 30 km.
Ojjj, jazda z żoną/narzeczoną to zupełnie inna kategoria jazdy :) Warto od czasu do czasu wspólnie się przejechać, chociażby i żółwim tempem :)
Jest jeszcze jeden aspekt a propo jazdy samemu. Czasami naprawdę ciężko znaleźć kogoś kto zbyt mocno nie odstaje od naszych możliwości jak i upodobań. Jazda samemu daje większą swobodę. Natomiast w grupie no cóż jak ktoś to określił ” Samemu szybciej ale we grupie dalej” Więc wszystko ma swoje plusy i minusy.
Sam do lasu polatać a na mała przejażdżkę np.brzegiem morza w parze-zawsze raźniej z kimś coś zjeść czy wypić piffko ( jedno oczywiście:) ) w knajpie przy deptaku
W tamtym roku wybrałem się na majówkę wraz z kilkunastoosobową grupą z jednej strony było fajnie i raźniej. Rozpalało się wieczorem ognisko, pogadało, napiło. Ludzie byli dla siebie mili, pomagali sobie, a sprzęt w miarę możliwości był podzielony pomiędzy uczestników. Problemem była jednak sama jazda. O ile z początku grupa jechała podobnym tempem, to potem zaczął się robić ogon. Nie było dobrej komunikacji, więc gdy dojeżdżaliśmy do ważnego rozjazdu, grupa czekała na ogon. Inną sprawą była regularność zatrzymywania się na postojach. Dla mnie było to zbyt często, gdy wpadałem w swoje tempo to nagle trzeba było się zatrzymać. Znowuż gdy ja chciałem zrobić zdjęcie to grupa odjeżdżała i musiałem ich gonić…
Dlatego zdecydowanie polecam jazdę samemu, z partnerką lub w grupie idealnie dobranej pod kątem predyspozycji i tempa. Co nie znaczy, że odradzam spróbować jazdy z innymi. Nie spróbujesz, nie wiesz co dla Ciebie dobre, poza tym są rzeczy ważniejsze niż jazda własnym tempem, szczególnie gdy wyjeżdżamy na kilka dni.
Ano właśnie dlatego na wyjazdach na których byłem dzieliliśmy się na dwie niezależne grupy, które spotykały się na postojach i noclegu :)
Poza tym jeśli chce się przejechać sporą odległość w relatywnie krótkim czasie nie ma opcji by jechać w grupie, no chyba, że to naprawdę zgrana ekipa.
Ile to jest spora? My przejeżdżaliśmy dziennie od 70 do 115 km
Myślę, że bliżej 200 km. Zawsze wtedy istnieje ryzyko kontuzji lub gorszej dyspozycji i skopania komuś wyjazdu. Oczywiście nie jest tak, że kilometry ponad wszystko, ale jak już się coś zaplanuje, to fajnie dojechać do celu :)
Dlatego jak się jedzie samemu to potem skryty żal można mieć tylko do siebie :)
dlatego preferuję małę grupy zbliżone wymogami, prędkością i jak doświadczeniem. Zeszłoroczny wypad zarówno na Rychlebskie Stezki i Góry Bardzkie jak i Izery z Singltrekiem pod Smrkiem pokazał, ze nie jest ze mną tak źle no i czasem trzeba więcej dawać z siebie i nie kazac za sobączekać.
Niemneij uznaję, ze wycieczki z jednym miejscem noclegowym są dobrym rozwiązaniem (nazywam to rajdem gwiazdzistym), bowiem łatwiej trafić z powrotem na kwaterę w razie W.
aczkolwiek mam też niemalże tygodniowy wypad nad morzem w samotności, który wiele mnei nauczył. Był potop w nocy pod namiotem, uszkodzony telefon. Jazda częśćiowo wg. wytyczonego śladu a częśc wg. wlasnego widzimisie. Często tez trafiałem na fajnych ludzi, zwłaszcza na kempingach i dzięki takim dobrym duszom, uwierzyłem w ludzkość :)
ale najgorzej wspominam Władysławowo, gdzie penerów, imprezowiczów itp. nie brakowało – drażnili mnie w cholerę :P
Jako turystycznie jeżdżący od 2005 roku rowerzysta, miałem do czynienia z różnego typu wycieczkami..(solo nie solo)
– Najpierw była to jazda z kolegą, który był w moim wieku i o podobnej sile fizycznej i to był strzał w dziesiątkę, bo jezdziliśmy w równym, ale solidnym tempie.
– Dwie wyprawy rowerowe robiłem z silniejszym i znacznie bardziej obytym rowerowo wujkiem, który nadawał tempo i ja musiałem się dostosować. Na szczęście wytrwałem. wzmocniłem się..Mimo wszystko polecam na wyprawy jezdzić z ludzmi o podobny rowerowych umiejętnościach..
– Potem doszło do jazdy z lokalną grupą rowerową składająca się z grupy ludzi w różnym wieku, gdzie tak naprawdę nauczyłem się jazdy w grupie. Oczywiście tempo nie było mocne, ale za to nawiązałem dużo znajomości, co oczywiście jest przydatne..
Nauczyłem się także być odpornym na tak zwane „rowerowe ziewanie” – wolne tempo i większą liczbę postojów..Od czasu do czasu tak jeżdze..
– Samotne dalekie wycieczki gdzie poznałem sam siebie i swoje możliwości (Średnia jazdy, odległość) – to osobiście preferuję, bo ustalam swoje tempo, robię kiedy ja chcę stopfotki, itp..
– Jazda z Niemieckimi rowerzystami, Jako że mieszkam w bliskiej odległości od Niemieckiej granicy, zdarza mi się czasem z nimi pokręcić ..
Nie mają aż takiego tragicznego tempa jak na turystykę rowerową, ale lubią często się zatrzymywać (10 km – 15 km a potem piwo i kiełbaska) co w konsekwencji potrafi mocno wydłużyć nawet najkrótsza wycieczkę.
człowiek potrafi być bardziej zmęczony niż po dalszej trasie..
Podsumowując,
Najlepiej jezdzić w kilka sprawdzonych, równie mocnych fizycznie osób, bo raz że się znamy, dwa, znając swoje możliwości możemy pojechać dalej, a trzy można do kogoś gębę otworzyć..
Jeśli już jezdzimy solo, to raz na jakiś czas warto się mimo wszystko z kimś przejechać, by po prostu nie zdziwaczeć.Warto sprawdzić każdą rowerową opcję i wybrać ulubioną…Pozdrawiam
Jeżdżę zwykle sam. Bo trudno się zestroić z innymi. Za wolno, za szybko, pora nie ta itp.. Kobietę czasem wyciągam na rower. Ale to inna jazda. Dystans max 30-40 km. i tempo inne. Oczywiście obie opcje mają swoje wady i zalety. Moje solowe wycieczki to max 170 km po asfalcie, w kółko, co sprawia, że zwykle odległość od domu nie przekracza 80-90 km. Ma to taką zaletę, że w razie awarii czas dojazdu pomocy autem nie byłby długi. Dlatego poza kilkoma imbusami nie zabieram takich rzeczy jak łatki łyżki, itp… Zresztą nie zdażyła mi się do tej pory awaria przy większej odległości od domu. Gumę zwykle łapię w mieście w drodze do/z pracy :D
Wady – bezpieczeństwo. Ostatnio latem/jesienią wyjeżdzałem około piątej, a czasem wcześniej. Fajnie bo pusto, bez aut, więcej dróg dostępnych, ale też mniejsze poczucie bezpieczeństwa na odludziu pod kątem jakiegoś napadu itp… Niby na rowerze pod tym względem bezpieczniej niż na pieszo, ale nieraz człowiek ma różne myśli.
Zimą po mieście robię sobie samotne wycieczki około g. 22-00, jednak w mieście nie mam tego poczucia dyskomfortu co czasem w całkiem odludnym terenie.
Napad to jedno, ale atak luźno puszczonych psów jest dużo bardziej prawdopodobny. Też mało przyjemna sprawa.
Ja jak bym miał wybierać to wolałbym łatki, łyżki i pompkę niż kilka imbusów,,,-no ale cóż co kraj to obyczaj:)
Różnie. Lubię czasem pojechać sama, oderwać się od wszystkiego. Ale jeżdżenie w pojedynkę to między innymi pilnowanie trasy i cięższe pedałowanie, jeśli jedzie się pod wiatr (jadąc w grupie czesto korzystam z tunelu aerodynamicznego). Nie lubię tylko dużej grupy, chyba że na krótko, jak na Masie Krytycznej. W normalnej jeździe nie więcej niż kilka osób. Chyba że grupa jedzie sobie, niezależnie, każdy swoim tempem, po mniej więcej podobnej trasie, wtedy jest ciekawie, jak się wszyscy spotkają wieczorem na kolacji. :)
introwertycy częściej wolą samemu; ekstrawertycy razem
ja należę do tej pierwszej grupy, choć kilka lat temu jeździłem czasami z kolegom i było fajnie, generalnie polecam z kimś kogo się dobrze zna, lubi i na kim można polegać
Zdecydowanie sama. Pełen spokój, pełna dowolność w wyborze trasy i tempa. Szczególnie jeśli wiem, że zdecydowanie spowolniłabym stawkę. Zresztą, co mi po towarzystwie skoro podczas jazdy i tak niewiele jest się w stanie porozmawiać :)
Pozwól, że nie zgodzę się z kilkoma spostrzeżeniami. Jeżdżę sam, jeżdżę z rodziną czyli dziećmi, jeżdżę z kilkoma osobami oraz kilkunastoma osobami. Jeżdżę zarówno wycieczkowo jak i wyprawowo. Skupie się tylko na wyprawach. Zdecydowanie samotne wyprawy są bezpieczniejsze od wypraw w kilka osób. Dotyczy to samej jazdy jak i osprzętu technicznego gdyż sam nigdy nic nie zapomnę a z doświadczenia wiem, że inni ludzie są zawodni. Natomiast dzielenie się namiotem uważam za absolutny niewypał gdyż obcując cały dzień z ludżmi zdecydowanie noc wolę spędzić sam chyba, że mam pod ręką bardzo bliską osobę płci odmiennej.
Jeżeli chodzi o bezpieczeństwo, to chodzi mi głównie o wypadek bez świadków. Wiesz, ciemny las i tak dalej.
Odnośnie dzielenia się namiotem, to już jak kto lubi :) Ja wolę się podzielić trzykilowym namiotem, niż wieźć go samemu. Ale rozumiem Twój punkt widzenia.
Wypadek czy nagłe zdarzenie jest zawsze problemem ale takowe może nam się przydarzyć w każdym momencie a przecież nie chodzimy wszędzie z Aniołem Stróżem, nieprawdaż?
Łukasz, już kilkanaście lat temu istniały namioty o wadze 2,3 kg. Póżniej powstały namioty o wadze 1,8 kg a obecnie jest wielu producentów oferujących namioty o wadze 1 kg. Dlatego śmiało możemy zapomnieć o namiotach 3 kg bo na prawdę do turystyki rowerowej namiot typu geodezyjnego jest zbędny tak samo jak jest wielkim nieporozumieniem pakowanie roweru do namiotu.
PS a oto moje wypociny w kwestiach namiotowych
http://poradyzbagazemprzezswiat.blogspot.com/p/do-napisania-tego-bloga-skonio-mnie.html
Fajnie, spoko nikt Ci nie śmierdzi w namiocie i nie chrapie tylko niewiele jest osób których stać na szałas za 1,5-2,5k. Większość z nas ma pewnie namioty ważące ok 3 kg kupione w deca za 300 pln i dzielą się nim albo np.druga osoba weźmie oba śpiwory-
Co do namniotow. Mam iglo 2ke i gdy jechalem nad morze nie zauwazylem nawet jego ciezaru – przypialem go na kierownicy.
Zgadza się, są takie namioty, choć jak słusznie zauważył HD, nie każdy ma ochotę wyłożyć sporą kasę na nie.
Oczywiście można spać w „trumnie”, Fjord Nansen ma taką ważącą 1,8 kg (dane fabryczne) za 580 złotych. Ale kto co lubi, ja nawet jakbym sam miał spać w namiocie, to wolałbym skromną „dwójeczkę”.
Na krótkie wyprawy do około 30 km może być jazda samemu. Na dłuższe wyprawy fajnie jest zabrać kogoś ( 1, 2 osoby ) aby porozmawiać, podyskutować i wymieniać się wiedzą, doświadczeniami. Tak jest też bezpieczniej i po prostu raźniej. Wszystko zależy od dnia, nastroju i danej sytuacji.
Solo, odpoczywam wtedy psychicznie i mam czas na myślenie o wszystkim tylko nie o pracy.
Pewno w sporej części to kwestia charakteru… Zdecydowanie wolę solowe wyjazdy, dokładnie z tych samych powodów, o których wspominasz na początku tekstu (zalety). Na kilku grupowych wycieczkach byłem i jakoś nie mogłem się wpisać w ten rodzaj „turystyki/ aktywności”. Zawsze było za szybko, za wolno, za głośno, za dużo hałasu (!!!), etc.
Uwielbiam jeździć solo (szczególnie w nocy, takie „zboczenie”), lubię wracać z roweru porządnie zmęczonym w sensie fizycznym (nie jeżdżę szybko), co daje całkiem sporą dawkę satysfakcji i sprawia przyjemność – mimo zmęczenia odpoczywam od trudów dnia codziennego i czuję się rewelacyjnie.
Nie lubię natomiast wracać zmęczony w sensie psychicznym. Dla mnie wyjazd grupowy wiąże się właśnie ze sporą dawką „zmęczenia psychicznego”.
Solo co najwyżej w parze.
Na krótkie przejażdżki w pojedynkę, natomiast kilkudniowe wyjazdy tylko ze sprawdzonymi towarzyszami podróży.znamy swoje możliwości i możemy na siebie liczyć.
Zdecydowanie solo, mimo wielu minusów.
Eeee to tylko potencjalne minusy ;)