Napisał dziś do mnie Piotr, czytelnik Rowerowych Porad. Z racji wysokich temperatur za oknami, chciał podzielić się z Wami swoją historią. Przestrzec przed upałem i uświadomić, że z gorącem nie ma żartów. Przyznam szczerze, że jego historia przypomniała mi, ile razy ja sam stawałem na granicy przegrzania. Z głupoty, z „jeszcze kawałeczek, jeszcze jeden kilometr”, czasem ze złego zaplanowania trasy. Kilka razy zdarzyło mi się ledwo dojechać do domu, z gotującymi się stopami w butach i delikatnymi zawrotami głowy. Nie chcę Was straszyć, jazda w ciepłe dni też może być przyjemna, ale myślę, że warto przeczytać tę historię. Oddaję głos Piotrowi, a wszystkich Was przy okazji zapraszam do wpisu o tym, jak sobie radzić z upałem na rowerze.
Tydzień temu w sobotę, wybrałem się rowerem na wypad dookoła Ślęzy. Sam jestem z Legnicy, więc była to dla mnie trasa około 150 kilometrów, gdyż wracałem niekoniecznie najkrótszą drogą. Rok i dwa lata wcześniej, również przemierzyłem taką trasę, nawet gorzej przygotowany, niż tym razem i to w większej temperaturze niż tym razem.
Jednak nie dokręciłem ostatnich 15 kilometrów, gdyż wyczerpałem się totalnie i musiałem skorzystać z podwózki siostry. Trzy godziny później byłem już w szpitalu, mając 41 stopni gorączki.
Ekstremalne PRZEGRZANIE, lekkie odwodnienie i ogólnie – jak stwierdził lekarz – ekstremalne wycieńczenie organizmu. Ekstremalne, bo zwykłe byłoby zdecydowanie nieadekwatne w tej sytuacji.
Niby przygotowany byłem dobrze. Najpierw 0,7 litra domowego izotoniku z zieloną herbatą z małą ilością soli, 4 plastrami cytryny, a zamiast cukru miód (przepis na domowy izotonik – dop. Łukasz). Później uzupełnianie płynów w postaci 0,7 litra wody. Później litr soku, akurat był porzeczkowy. Kolejny przystanek i 1,5 litra wody. 0,7 litra do bidonu, ponad pół litra w siebie i trochę na omycie twarzy i ochłodzenie. Potem jeszcze 0,3 litra gazowanej, bo tylko taka była w wioseczce jednej. Do tego Sezamki, baton snickers. Kanapka z pomidorem i serem na maśle i tyle. Na głowie nic nie miałem, jak zwykle z resztą.
Ubiór: koszulka potówka z krótkim rękawem, + przewiewna koszulka techniczna biegowa. Potówka dlatego, gdyż wyjeżdżając było około 18 stopni i zanosiło się na deszcz. Było raczej chłodno, ale dusznawo. Wyjechałem około 8 rano. Po drodze do południa minęło mnie pięć, dziesięciominutowych kapuśniaczków. Dość by zmoczyć, ale nie dość by przeszkadzać w jeździe. Później wyszło słońce i rozpogodziło się. Zrobiło się duszno.
Całą drogę nie czułem większego zmęczenia niż zwykle, do ostatnich chwil. Fakt, zwolniłem lekko, gdyż od Strzegomia w stronę Legnicy teren był bardziej pagórkowaty, więc siłą rzeczy wolniej mi się miejscami pedałowało. Niemniej jednak, to był kolejny przystanek chwilowy, taki na pięć minut. Usiadłem sobie na chwilę i już wiedziałem, że nie usiądę znów na rower. Zrobiło mi się bardziej sennie niż słabo – tak bym to nazwał.
Od razu zadzwoniłem po siostrę po podwózkę. Wróciłem do siebie przed piętnastą. Temperatura 37,5. Po siedemnastej było już 41. Szpital – elektrolity, mała glukoza i paracetamol – wszystko dożylnie.
Opisuję tę sytuację, żeby zwrócić uwagę innym rowerzystom, że to może się zdarzyć niespodziewanie. Mnie nigdy nic podobnego się nie wydarzyło, choć regularnie wybieram się na dalsze wypady. Do tego biegam też maratony i nieraz po nich też miałem drgawki, choć wtedy z wychłodzenia i zmęczenia, ale mijało po kwadransie.
Okres jest jak najbardziej wakacyjny i sprzyjający wypadom gdziekolwiek. Temat zatem też na czasie. Może mój przypadek przyda się w uświadamianiu czy edukacji czytelników bloga.
Pozdrawiam serdecznie,
Piotr
Na zakończenie kilka słów ode mnie. Bardzo się cieszę, że ostatecznie Piotrowi nic się nie stało i doszedł do siebie. Z tego co napisał wynika, że jechał bez nakrycia głowy, pił dużo na raz, a powinien mało, a częściej. Ale nawet to niekoniecznie uchroniłoby go przed odwodnieniem i przegrzaniem. Jazda w palącym słońcu może wykończyć dosłownie każdego.
Jeszcze raz wielkie dzięki Piotrze, za podzielenie się z nami tą historią.
Ja z kolei chciałem wyczulić was na energetyki. Ostatnio przetestowałem na sobie te popularne napoje. Efekt jest taki, że już nigdy nie wypiję takiego eliksiru. Miesiąc temu skonsumowałem jakiś kofeinowy wynalazek za 1,79 zł. Po godzinie stałem się bardzo poddenerwowany, wręcz miałem dziwne lęki. Po powrocie do domu zmierzyłem sobie ciśnienie – 129/115. Bicie serca – 90. Zazwyczaj mam około 115/75. Puls – 60.
Sytuacja powtórzyła się kilka dni temu; energetyk —> łomotanie serca —> nadciśnienie —> lęki.
Wyczytałem, że w Norwegii i Danii energetyki są zakazane! Natomiast we Francji na każdej puszce – wzorem papierosów – jest ostrzeżenie o szkodliwości.
Odświeżam właśnie treści i napotkałem na ten wpis ponownie, wszedłem poczytać głównie wpisy ludzi. Powiem wam, że jestem przerażony. Robiłem różne trasy i różnym tempem w upalne dni i jedyne do mi doskwierało to ból głowy po kilku km i czasem takie uczucie w głowie, jakbym zbyt rzadko oddychał xD Ale odłączenia i tym podobnych nie doświadczyłem. Po komentarzach rozważam zakup kasku na okres letni.
W każdym razie teraz, kiedy jest maksymalnie 5*C (wro) to marzy mi się takie ciepełko i brak kurtki na rowerze :P
@Arkadiusz Malak – Jakie pomarzyć, wsiadać i jechać! :P Większość właśnie będzie zaczynać sezon rowerowy, ja swojego nie skończyłem w 2012 do dziś :P
Sporo zależy od wrażliwości na temperaturę oraz warunków w jakich się jeździ (ilość cienia chociażby). Ale ja nieraz przez własną beztroskę miałem słabsze chwile przez to, że słońce za mocno przygrzewało. Nie ma się co przerażać, tylko trzeba uważać :)
Za oknem minus 5 stopni i ściemnia się już po piętnastej. O jeździe rowerem, na tą chwile, można tylko pomarzyć… Fajnie poczytać komentarze o problemach z upałami :)
Jestem właśnie po wycieczce rowerowej +/- 30km od ponad roku, czuję, że to za mało jak dla mnie, a brzuch w ostatnich miesiącach też urósł, ale wcześniej jak jeździłem na pełnej parze to było tak, że z domu wyjeżdżałem ok. 10 rano wcześniej, piłem ok. 1.5 – 2.5 lekko gazowanej wody w ciągu 30 minut i do plecaka brałem zakręcane piwo. Jechałem w jednym kierunku ok. 23 km, pokopałem szpadlem na działce itp. I wracałem ok. 22.
Trasa? Pierwsze ponad 3 km ok. 5-9% nachylenia pod górę i tak na zmianę przez cały odcinek. Moja tajemnica? Nie wstawać, lepiej zmienić przerzutkę na lżejszą, ale też się nie obijać. Napić się dużo wtedy, gdy trzeba się zatrzymać, wolę jazdę szybką i przez to bardziej męczącą, ale nie wstaję, piję dużo na raz i dalej jadę. Fizycznie nie warto się wyczerpywać, ale trzeba też pamiętać, że mózg jest szefem, a nie ciało.
P.S. wtedy były upały już od 8 rano.
Miałem podobny przypadek, choć jeszcze mniej rozwagi. Trasa ok. 70 km, w ramach przygotowania do maratonu MTB. Ciepło (ok.24 st. C), momentami wietrznie. Teren zróżnicowany – asfalt, szutry, polne drogi, miejscami kopny piach, kilka wzniesień. Przed wyjazdem wypiłem 0,7 l izotonika. Ze sobą zabrałem 0,7l wody, lecz niestety na stole w kuchni został banan i baton :-(.
Z początku szło dobrze, tak do ok. 45 km (stopień trudności tej trasy wzrasta). Po 50 km pierwszy kryzys, spowodowany brakiem wody i zużyciem zapasów energetycznych. U przygodnych ludzi uzupełniłem wodę. Pomogło na krótko. Objawy trochę jak u kolegi: senność, ziewanie. Na 60 kilometrze totalny brak sił.
Pedałowałem siłą woli (telefon miałem, ale wstyd było zadzwonić po żonę). Po drodze wyobrażałem sobie wszystkie potrawy świata. Do tego jeszcze na drodze napisy reklamowe typu „Cukiernia taka a taka, zapraszamy”. Pomogły mi śliwki z przydrożnego drzewa (tak sobie przynajmniej tłumaczę), które napotkałem ok. 68km.
Stwierdziłem, że zaryzykuję rozwolnienie, ale muszę coś zjeść. Z trudem dojechałem do domu. Tak słaby nigdy jeszcze nie byłem. Najgorsze, że po zjedzeniu posiłku samopoczucie poprawiło mi się dopiero po ok. 1 godzinie. Biegam i jeżdżę amatorsko, więc wydawało mi się, że jakoś przetrwam mimo braku zapasów. Jakże się myliłem…
Genialny blog!
@Go – wszystko zależy od indywidualnych predyspozycji.
Ja kiedyś gdy poszedłem oddać krew, lekarz po zmierzeniu ciśnienia się przeżegnał i zapytał z żartem czy dotarłem o własnych siłach do niego :) Ale po zrobieniu kilku przysiadów ciśnienie poszło mi w górę.
Cóż, ma to swoje złe strony, bo rano zawsze jestem jakby mnie ktoś pobił. Ale pocieszam się tym, że może nie grozi mi aż tak bardzo nadciśnienie :)
Właśnie, tego artykułu szukałem dłuższy czas. Prezesie – czyli Twoim zdaniem intensywniejsze rowerowanie może mieć wpływ na utrudniony „rozruch” rano? Bo ja mam np. tak, że zawsze po kilku minutach statycznego działania (komputer, książka itp…) mam nagły atak senności, i jeśli szybko nie zadziałam, to totalne wpadnięcie w szpony Hypnosa :)
Jeżeli chodzi o wstawanie, to mam wrażenie, że jest wręcz przeciwnie. Im więcej się ruszam i dotleniam, tym łatwiej mi następnego dnia wstać. No chyba, że chodzi Ci o już dalsze przejazdy – ale to normalne, że następnego dnia organizm odreagowuje.
Myślę o zupełnie „pozarowerowym” życiu. Dokładniej chodzi mi o to, że kiedyś, gdy roweru użwałem mniej intensywnie niż teraz, było mi łatwiej przejść ze stanu snu do aktywności. Obecnie najlepsza moja metoda to zerwać się i od razu i zrobić tak jak piszesz – kilka przysiadów, podskoków parę minut sie przebiec – żeby wprowadzić organizm na wyższy poziom aktywności, i potem ten poziom już trzymać. W technikum miałem od WF-u nauczyciela który kiedyś był właśnie kolarzem – i on opowiadał że efektem uprawiania tego sportu jest m.in. powiększanie się objętości płuc i spadek częstotliwości spoczynkowej pracy serca. Słyszałem w programie Maksa Kolonko że Lance Armstrong ma tętno spoczynkowe 32:
https://www.youtube.com/watch?v=w_9kz-cWEYI (od 40 sekundy)
Zdarzało mi się też gdy szedłem na badania w związku z pracą to przy badaniu ciśnienia krwi i pracy serca że lekarz mnie o to pytał. Dlatego sie zastanawiam, czy to ma wspólny mianownik.
wiele osób robi ten błąd, że spragnieni wypijają duże ilości płynów. To obciąża organizm i jest nieefektywne. Małe ilości ale wypijane często są znacznie skuteczniejsze. I niedopuszczalne jest przebywanie na słońcu przez długi czas i jeszcze przy wysiłku fizycznym z odkrytą głową. Taka osoba sama się prosi o kłopoty.
@Mario – ciśnienie krwi 90/60? Jaka zapaść? Ja, moja matka a nawet mąż mamy takie ciśnienie przez całe życie. To jest nieco niskie ale wciąż jednak normalne ciśnienie. Gdy byłam na skraju zapaści (po niewłaściwie dobranym leku) to ciśnieniomierz nie wykazywał już ciśnienia (brakowało skali), a i tak nie straciłam przytomności :D
Wy tutaj piszecie o upale 30 stopni, a ja wczoraj marzyłem żeby było te 30 stopni – rekordowo w pełnym słońcu mój termometr na liczniku pokazał 42 (gdy wyjeżdżałem o świcie było 15), i robiłem bezsensowne odpoczynki w takiej temperaturze. Moja prędkość spadła do krytycznie niskich wartości 20-23 km/h i tylko dlatego dałem sobie spokój z jazdą, bo mi było wstyd tak wolno jechać, a miałem już na liczniku 160 km. Gdy termometr pokazuje ponad 40, jedyne o czym marzyłem, to spaść prosto na asfalt, bądź na pole kukurydzy obok i zasnąć.
Dużo zalezy od wytrenowanego organizmu i odporności na słabe chwile. Ilekrotnie spotkałem starszych dziadków, którzy całe zycie zapieprzaja na rowerze i zrobienie wspomnianej trasy BBTour nie robi dla nich wrażenia. :)
Podobnie jak zeszloroczna edycja dookoła PL.
Choćby taki Michał Wolf aka Wilk.bikestats.pl ;)
Wilk mógłby się obrazić za tego „starszego dziadka” ;)
Panowie, ja zawsze powtarzam, że nie ważne jest ile kilometrów i w jakim czasie. Najważniejsza jest przyjemność z jazdy.
A to, że ktoś się publicznie pochwali, że jednego dnia przejechał ileś kilometrów, no kurczę, to normalna sprawa. I nie wiem czemu miałaby stresować innych? Trzeba się cieszyć, że są wśród nas osoby o dobrym zdrowiu i kondycji i tyle.
Byle się nie przechwalać i nie wywyższać, poza tym – śmiało piszcie ile jeździcie.
A co do wieku, to kiedyś na stronie Bałtyk-Bieszczady Tour podawany był obok czasu (na 1008 kilometrów, limit 3 dni) również wiek jadących. No to powiem Wam, że najstarszy z tego co pamiętam miał 62 lata. A więc się da!
Mam 75+ i też jadę często w upalne dni ale nie tyle km co większość dyskutantów. Wiek ma duże znaczenie szczególnie dla amatorów, których jest dużo na trasie. Dzięki za cenne uwagi.
Dla mnie najważniejsze są: woda i ochrona głowy, w postaci czapki tudzież chustki w jasnych (koniecznie!) barwach. Ostatnio nawet wykorzystałam bluzkę z długim rękawem, ponieważ za nic nie mogłam znaleźć nic na szybko – owinęłam nią głowę, zawiązałam rękawami i z takim oto turbanem przejechałam stówkę :) Da się? Pewnie, że tak!
Myślę, że po prostu należy pogodzić się z tym, że jest to hobby obfite w twardzieli (w bardzo różnym wieku, więc wiek tu niewiele da), których wyczyny dla normalnych użytkowników brzmią kosmicznie.
Stresować możemy się co najwyżej jeśli usilnie staramy się im dorównać (choć to wtedy też i motywacja), jeśli po prostu lubimy jeździć, to chyba nie ma się czym przejmować?
Komentarze byłyby bardziej „przyswajalne” i pożyteczne gdyby ich autorzy podawali swój wiek. Osiągnięcia, doznania i efekty jazdy rowerem np. 7-latka i 70-latka już z natury będą się różniły i nie dadzą się porównać z muskularnym wyczynowcem w sile wieku.
Wówczas przedstawiane przebiegi dziesiątek czy setek km /np. @Seba/ i duże prędkości nie będą stresowały kogoś traktującego kontakt z rowerem jako relaks czy spacer.
@BIK4DONE
Żaden ze mnie ekspert a bardziej praktyk, który musi zwracać szczegolna uwagę na siebie ze wzgledu na niedosłuch.
Przede wszystkim nakrycie głowy (buff, kask czy kapelusz) w upalne dni i możliwie uniknięcie słońca w godzinach południowych. Miałem okazje przejechać R10 i wiem ze nie było łatwo. :)