Długo zbierałem myśli, aby napisać ten tekst. Ale bardzo chciałem go opublikować, bo siedzi mi ten temat mocno w głowie. Będzie to typowe narzekanie na rzeczywistość, którą obserwuję :) Ale może ktoś po przeczytaniu, spojrzy na ten temat z zupełnie innej strony. Od razu zaznaczę – zdecydowana większość czytelników Rowerowych Porad, nie zachowuje się tak jak ci, o których tutaj opowiem. Jesteście najlepsi i bardzo się z tego cieszę :)
Jest pewna grupa osób, która żywi się podkręcaniem wzajemnej niechęci do innych grup. Takie my vs oni. My oczywiście dobrzy i cali na biało. A oni zbłąkani, głupi i ślepi. Dotknął mnie ten problem, w zaskakującym miejscu. W sierpniu opublikowałem wpis o przygotowaniu do dłuższej trasy rowerowej, w którym cytowałem jedną z czytelniczek bloga, Basię. Taki luźny, trochę wspominkowy tekst. Natomiast w komentarzach pod tekstem, ujawnił się ktoś, komu nie spodobało się, że autorka cieszy się z przejechanych 200 kilometrów. Część dyskusji znajdziecie pod tamtym wpisem, część poszła do kosza. Niestety nawet mi puściły trochę nerwy i wymiana zdań zrobiła się na poziomie, który nie powinien był się tu znaleźć.
Posted by Andrzej Mleczko on 25 sierpnia 2015
W każdym razie komentator pisał o „dziecinnych dystansach”, że „200 km to i jego babcia przejedzie”, „a czym tu się chwalić?”. Wbijał szpile na każdym kroku tak skutecznie, że rzucili się na niego inni czytelnicy Rowerowych Porad i całkiem skutecznie spacyfikowali :) Potem ten człowiek opowiadał, że poszedł jeździć swoje olbrzymie dystanse bez śniadania, tylko po jednym napoju energetycznym. Pozostawię to bez komentarza.
O tego typu walkach sprzętowych, naśmiewaniu się z kogoś, że chce kupić do roweru górskiego stopkę i o innych „ciekawych” przypadkach, opowiadam w jednym z odcinków Rowerowych Porad na YouTube. Będzie mi miło, jeżeli zasubskrybujesz mój kanał :)
Z drugiej strony „barykady” są osoby, które otwarcie śmieją się z tych, którzy chcą jeździć coraz więcej, kupują rowerowe ciuchy, jeżdżą w kasku (!), myślą o zmianie roweru na lepszy. Uparcie twierdzą, że prawdziwą i jedyną przyjemność daje jazda rowerem przez łąki i pola, bez pośpiechu, bez licznika, bez planu. Ci, którzy jeżdżą w rowerowych strojach, to szpanerzy i nowobogaccy. O tych, którzy zabierają rower na Wyspy Kanaryjskie, żeby tam pojeździć, już nie wspominam. W tyłkach się poprzewracało. To jazda na pokaz, a nie prawdziwa przyjemność.
Inny spór, który dość często widzę, to walka „sprzętowa”. Jedni mówią – ja mam rower za 300 złotych i jeżdżę nim już 20 lat. Nigdy w nim nic nie wymieniałem, nigdy nie smarowałem łańcucha, nigdy nie pompowałem opon – a rower chodzi jak nóweczka! Po co ludzie kupują droższe rowery?! No po co?! Szpanerzy cholerni. Szwagier brata mojej żony ma kolegę, który słyszał w sklepie, że sąsiad prezydenta ma rower za 10 tysięcy złotych. Dziesięć tysięcy! I ja go na ulicach w ogóle nie widzę na tym rowerze! W ogóle! Na co mu ten rower? To tańszych nie było? Czym ten rower się różni od mojego??? Ja na moim składaku go prześcignę!
I drugi punkt widzenia – rowery za mniej niż 4000 złotych NIE JEŻDŻĄ. No po prostu, nie jeżdżą. A i tak za czwórkę to kupisz podstawowy model, taki na początek, na pierwszy rok. Potem będziesz musiał wymienić na coś lepszego. Ja nie wiem, jak ludzie mogą na takich złomach jeździć. Przecież to żadna przyjemność! Karbonowa rama, lekkie koła, SPD – tylko tak można jeździć. Siodełko, które waży więcej niż 100 gramów? Do badziewia!
I tego typu „mądrości”, możemy znaleźć chyba w każdym zakątku internetu, nie tylko rowerowym. Benzyna vs diesel vs gaz. Android vs iOS. Canon vs Nikon. Wakacje w Polsce vs zagranicą. I tak dalej, i tak dalej. Dwa obozy, okopane na swoich pozycjach, które z zajadłością atakują tych po drugiej stronie. I co najzabawniejsze, tych największych radykałów jest niewielka garstka. Ale oni najgłośniej krzyczą i często swoimi komentarzami podburzają innych, którzy wpierw stoją z boku, a potem się dołączają.
Wyszła mi z tego tania psychoanaliza ;) Ale to jest po prostu smutne. Jan Tomaszewski nie tak dawno powiedział: „Mam swoje zdanie i się z nim zgadzam”. I to pięknie podsumowuje tych, którzy nie chcą i nie potrafią spojrzeć na coś z innej perspektywy.
Dlatego kochani, apel z mojej strony – patrzmy na wszystko szerzej. Naprawdę nie ma znaczenia, na czym kto jeździ. Nie ma znaczenia ile jeździ. Nie ma znaczenia gdzie jeździ. Ważne, że jeździ. Mamy różne poglądy na różne sprawy, super. Ale to nie musi od razu oznaczać, że tych, którzy robią inaczej, trzeba opluć, zdyskredytować i ośmieszyć. Warto wyrażać swoje poglądy, ale w trochę bardziej wyważony sposób. Tak by powiedzieć, co ma się do powiedzenia, jednocześnie nie wbijając szpilek w innych.
Witam! Nie będę się tutaj zbyt dużo rozpisywał ale po przeczytaniu powyższych treści z wieloma rzeczami się zgodzę. Stąd też pojawia się u mnie coraz większa niechęć do jazdy rowerem, nie dlatego, że nie lubię tylko dlatego, że drażnią mnie Ci, którym się we łbach poprzewracało i nie mają już na kasy wydawać. Szpanują to mało powiedziane ale również prowokują, wsiadają na rower pod wpływem agresorzy. Kiedyś jeździłem dużo rowerem – nie twierdzę, że rowerzystów było mało ale było bezpieczniej. Z roku na rok przybywa od cholery rowerzystów ale kultura u wielu jest bardzo niska nawet a w szczególności u tych co mają pieniądze i lubią zastraszać innych, że palcem go nikt nie kiwnie, bo przekupi każdego. Pomniejszając całą resztę moich myśli zapraszam na swojego bloga:
https://epileptykpodroznik.flog.pl/
Na profilu prowadzę fotorelację głównie z wyprawy rowerem dookoła Polski. Nie jestem osobą wielce znaną czy też spokrewniony z taką lub takimi osobami. Niejeden człowiek padł ze śmiechu słysząc, że mam tylko ukończoną szkołę specjalną i że początkowo uczęszczałem na Warsztaty Terapii Zajęciowej dla osób chorych na padaczkę i ich przyjaciół. Wbrew tym stereotypom i wielu innych odważyłem się przeciwstawić temu wszystkiemu ale do swoich planów nie chciałem angażować osób trzecich. Chciałem, aby to było moim sukcesem i przykładem dla osób, które nie wierzą lub słabo wierzą w siebie.
Hej, co nieco w tym temacie mówiłem jeszcze tutaj: https://youtu.be/W3LGPkFqAgA
To że ktoś ma droższy rower/akcesoria/cokolwiek nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Bo dlaczego miałby nie mieć? No, chyba, że się tym przechwala, ale ludzie raczej takich rzeczy nie robią stojąc na skrzyżowaniu ;)
Trzymaj się i powodzenia w osiąganiu kolejnych celów!
Niestety, taka jest prawda.
Oceniają na podstawie modelu, amortyzatora, czy przerzutki.
Nawet Pan Daniel z kanału SzajBajk razu jednego był zdziwiony w jednym ze swoich odcinków, chyba „wasze rowery”, że przerzutka tylna Acera m3000 dała rade…
Taka historia, gdy dołączyłem się do grupy jeżdżących na singlach w Świeradowie.
Gość zaczął oceniać, stwierdził że mam ciężki rower. I powiedział to ponad 90 kilowy chłop. Po trudniejszej trasie 21-ce, zmienił śpiewkę :-)
Nie uczestnicze w tego typu dyskusjacho ktorych autor pisze bo to woda na młyn.
Mając już kilka lat na karku zauważyłem że jest niewielka grupa ludzi ktòrzy komentują/krytykują tylko po to żeby wywołać burzę/obrazić/wyrzyć się i samemu dowartościować w ten sposób swoje ego.
Rower… szerokie pojęcie, tyle się tego narobiło że sam nie nadążam .Autor, właściciel bloga , ma racje. Rower to pasja ,przygoda, adrenalina, szacunek do swojego sprzętu. Każdy orze jak może i jeździ tym na co go stać(choć nie zawsze). Najważniejsza jest przyjemność.
Jeżdżę po lasach i górach na swoim góralu, bo tam najbardziej ładuję akumulatory, obcuje z przyrodą. Zjeżdżając z góry nie wydzieram się jak wariat do pieszych UWAGA, po prostu zwalniam( w o ogóle osobny temat, kultura na szlakach leśnych i górskich, rower, kontra piesi). Wtedy oni przepuszczają mnie z uśmiechem na twarzy. Szosa to trochę dalsze wypusty w inne regiony, coś zwiedzić , obczić, ale na rowerze z uśmiechem na twarzy. Pamiętam jak za łepka jeździłem z kolegami po lasach na wigrusie. To były czasy kiedy nikt nikomu nie wypominał sprzętu, czekało się na kogoś kto nie miał sił, a nie poganiało się go… Miły czas. Jeździć każdy może, nie ważne na czym, gdzie i jak. Najważniejsze żeby robił to z przyjemnością , kulturą w trosce nie tylko o siebie , ale też innych użytkowników dróg. Pozdrawiam.
Sadze że dobry rower można kupić już za 1000 zł może mniej ale to tylko kwestia gustu i portfela no nwm czy karzdego stać na rower za minimum 4 tyś złotych a wojna na sprzęt to nic fajnego. Ja osobiście zakładam zwykła bluske i spodenki zakładam lampki i wkładam bidony bo zniechęca mnie już plecak bo cieknie mi po plecach, ale mniejsza. A rower kosztował 1150 zł czy jakoś tak i naprawde świetnie sie sprawuje no dla mnie to tylko małe już przełorzenia no ale nie mam pieniędzy, a jednak sobie radze .
Ale o ortografię mógłbyś zadbać… Bluzka, wyżyć się..
Niech każdy jeździ, jak lubi – byle jeździł.
Jeśli ktoś widzi problem w tym, czym jeździ ktoś inny (często obcy), to ten problem ma chyba szersze tło niż sama sprawa roweru (może rodzice go mało przytulali w dzieciństwie…).
Co mnie w ogóle obchodzi, jakim rowerem jeździ ktoś inny… Mam swoje sprawy… :)
Sama jestem zwolenniczką taniochy do miasta i porządnego (proporcjonalnie do stopnia użytkowania) sprzętu na wycieczki (to kwestia podatności na kradzież). Ale każdy ma prawo mieć swój pogląd, póki go nie realizuje za moje pieniądze :)
Pozdrawiam,
A.
W zasadzie jeżdźę rowerem dla samej przyjemności poruszania się – a że dodatkowo mam wygodny rower to i przyjemność duża. Zazwyczaj robię na raz 50-60 km po stałej trasie bo nie muszę myśleć wtedy co mnie czeka za zakrętem bo znam ja niemal na wylot – podziwiam widoki bo same zielone są.
Miałem okazję kilka razy spotkać się z lekką wyższością na tej krótkiej trasie ze strony szoszonów w swoich lakierkach – „popitalających” z okiem skierowanym na koło przednie ale jednocześnie podśmiewających się z 20 calowego wozidełka. Ogólnie nie zwracam na to uwagi ale ten jeden raz kiedy mając dobry humor i świeżo zapakowanego AirZounda po prostu podczepiłem się pod grupę takich zadowolonych z siebie starszych „japacyków” na szosach rzucających co chwila kąśliwe uwagi pod moim adresem i jako ostatni w grupie co jakiś czas po prostu sobie porykiwałem z Zounda. Reakcja po kilku kilometrach była taka że panowie po prostu chcieli mi obić ryjek że ich wybijam z rytmu i ogólnie przeszkadzam w kontemplacji jazdy.
Kiedy zwróciłem im uwagę żeby swoje wcześniejsze uwagi schowali w kieszeń i w zamian przyjęli moja głośna obecność jako rewanż to kultura mimo wszystko wzięła górę – przeprosić nie przeprosili ale do końca jazdy z nimi twardo mimo moich porykiwań trzymali fason …
Ostatecznie Zounda oddałem bo z agłośny a na kierownicy nie mam za wiele miejsca ale na wspominkę o tym zdarzeniu każda dziwna uwaga wywołuje u mnie śmiech i radochę …
I chcesz nam powiedzieć, że nie pocisnęli w korby i nie urwali Ci koła?
No właśnie uwierz ale nie urwali – jestem w stanie pociągnąć na 20 calach przez naście minut solo ponad 40/h i nie jest to jednorazowy zryw (oczywiście w okolicach sierpnia kiedy jestem trochę „wyjeżdżony”) – oprócz nogi bardzo pomaga nietypowość roweru – no ale większość szoszonów przeżywa lekką konsternację widząc na kole 2×20 cali …
Jestem w stanie uwierzyć, że nie dali rady. Ja jeżdżę rowerem tylko do pracy i po mieście, zdecydowanie nie jestem typem sportowca, ciężki rower z sakwami i zdarza mi się wyprzedzać ludzi na szosówkach na podjazdach. Niemniej sami przyznacie, że coś jest nie tak. Czasem odnoszę wrażenie, że niektórzy dobierają rower niekoniecznie zgodnie ze swoimi umiejętnościami. Z drugiej strony każdy jeździ na tym co lubi i nic mi do tego.
Inna sprawa; że na prostym asfalcie, poza miastem i z normalnym rowerzystą, to nie miałbym żadnych szans.
„Czasem odnoszę wrażenie, że niektórzy dobierają rower niekoniecznie zgodnie ze swoimi umiejętnościami. Z drugiej strony każdy jeździ na tym co lubi i nic mi do tego.” – dobre to jest – chciałbym aby ta złota myśl odnosiła się nie tylko do roweru ale była szersza – nic do tego innym co mi się podoba a jak się co komu nie podoba to przynajmniej niech nie uprzykrza …
Rower to fajna rzecz a przykład hejtu jaki uprawiał kolo do dziewczyny to przykład czystej złośliwiości i celowej upierdliwości liczącej na pognębienie – dla oczywistej satysfakcji piętnującego.
Takich ludzików zazwyczaj trzeba najpierw delikatnie odepchnąć wskazując nietakt a jeśli narzuca się z a bardzo i to w sposób wybitnie szkodzący to połamać mu koła należy a jego samego do gara z wywarem papryczkowym aby zrozumiał swój błąd (w przenośni).
Pamiętaj, że ten ktoś na szosówce może mieć już nawinięte 200km na łańcuchu i telepie się jako tako, było do domu dojechać. Mnie na ostatnim podjeździe przed domem po kilku godzinnej jeździe wyprzedzają nawet dzieciaki na biegówkach
A to całkiem możliwe, bo jakość musi wyjechać/wrócić do domu, a miasto nie pozwala się wyżyć na szosówce.
Z drugiej strony taka sytuacja (nie jest to pojedyncze zdarzenie): ja jadę na mieszczuchu po ulicy, a koleś na szosówce, względnie przełaju, równolegle po chodniku. Nie chodzi mi nawet o piętnowanie kogoś za jadę po chodniku, bo sam święty nie jestem, ale robi się z tego abstrakcja. :-)
Trochę przekornie dodam, że istnieją rowerki (wprawdzie mało popularne ale istnieją) które są w stanie rozwijać te same prędkości co szosówki przy MNIESZEJ mocy kolarza – co oznacza, że przy tej samej mocy kolarza z szosówki można jechać szybciej i to mimo mniejszych kółek (wprawdzie to 10-15% ale zawsze szybciej) – ale to nie temat na propagacje sukcesu innych rowerków tylko stwierdzenie mało znanego faktu, że możliwość taka istnieje ;)
Sprawa istotną i w temacie jest fakt iż właśnie przez rodzaj rowerka i jego dziwaczną konstrukcje plus małe kółka jestem postrzegany jako ciekawostka miejsko-turystyczna a nie ewentualny konkurent do ścigania się. Jak ktoś długo prowokuje to czasem udaje mu się mnie namówić na zazwyczaj sprinterski sparring – zazwyczaj to wystarcza aby różne poziomy powątpiewania zmieniły się na przychylna aprobatę że można inaczej a równie skutecznie …
„Nawinięte na łańcuchu kilometry”? Super fajne sformułowanie – kradnę i dopisuję do Kroniki Cytatów Rowerowego Paryteta Hipotetycznego Wielkiego :) Pozdrawiam :)
„Zdarza mi się wyprzedzać ludzi na szosówkach na podjazdach. Niemniej sami przyznacie, że coś jest nie tak. Czasem odnoszę wrażenie, że niektórzy dobierają rower niekoniecznie zgodnie ze swoimi umiejętnościami.”
To nie jest tak, że rower świadczy o umiejętnościach i wytrenowaniu. Tak jak napisał radziu, ktoś może być zajechany w danym momencie. Ale równie dobrze może kupił sobie właśnie pierwszy od dawna rower, a że od zawsze marzył o szosówce, to taką sobie kupił. I próbuje, próbuje, próbuje.
I bardzo dobrze, niech próbuje, niech nabiera doświadczenia, niech COŚ ROBI. Jeśli chce jeździć na szosie, to ja nie widzę problemu żeby mu zabronić, przecież nie musi przechodzić jakichś tajemniczych stopni wtajemniczenia. Że najpierw Wagant, potem może jakiś crossowy rower, potem oczko wyżej trekking, potem fitness, a na końcu, po latach wyrzeczeń rower szosowy. Ale oczywiście z manetkami na ramie, bo na klamkomanetki przyjdzie czas, wraz z wzrostem umiejętności!
Się rozpisałem, ale Twój przykład jest mocno nietrafiony. Nie polecałbym niedoświadczonym osobom wybierać się na downhillowe zjazdy, bo można łatwo zrobić sobie kuku. Ale rower szosowy?
Albo jeszcze inaczej – jedzie sobie ktoś, ot tak – na spacerek się wybrał, i tym konkretnym momencie ma głęboko gdzieś cały świat – i nie obchodzi go, że ktoś go wyprzedza – „A jedź; szerokiej drogi!” Są tacy popaprańcy, są – sam się do nich zaliczam :)
Racja, podsumowując: zbytnio to uprościłem, zapominając o tych co zaczynają przygodę/jadą dla jazdy itd.
Witam, zanim zacząłem więcej jeździć na rowerze to kilka lat biegałem i wtedy nauczyłem się doświadczalnie, że wygląd biegacza często nie idzie w parze z jego możliwościami. Wtedy to przestałem się przejmować tym co inni myślą, ważna jest moja satysfakcja, a czasem możliwości zweryfikują zawody ;-)
W czerwcu kupiłem sobie szosówkę, z Decathlonu, za 1500zł, bez Shimano, Sram czy Campaniolo. Daje mi ona cały czas straszną satysfakcję, pomimo tego, że jeżdżę głównie do pracy (dwadzieścia parę minut) i czasem uda mi się wyskoczyć gdzieś za miasto. Pewnie Bianchi na Recordzie Kampy lepiej by jeździło, ale i tak patrzę z zachwytem na swój rower. Bo kojarzy mi się z przyjemnością. I tyle.
Zrobię koma na Stravie i poczuję się jak Eddy Merckx, na Tribanie też to możliwe ;-)
Ale Wy wszyscy jesteście dziwni, jeżdżąc na rowerze, nie lepiej pojeździć na motocyklu :D
żart oczywiście :)
Dodam i ja swoje 3 grosze :)
Kocham jazdę rowerem ( jakimkolwiek byle w dobrym stanie technicznym ale i „gratem” pojadę jak nie ma nic innego na podorędziu ) gdy przypomnę sobie, że jeszcze niedawno zastanawiałem się nad tym dlaczego szosowiec kupuje wypasionego górala to wypełza na twarz uśmiech politowania i żenady nad takimi rozmyślaniami.
Właśnie minął mi pierwszy sezon w którym jeździłem tylko po bezdrożach, wykrotach i lasach
( szosę mi ukradziono a w tamtym roku dostałem „górala” do remontu ) i wiecie co…
Tęsknie za jazdą na szosie bo lubię dalekie wypady ale równocześnie bardzo się ciesze, że mam górala bo odkryłem jazdę rowerem na nowo. To był mój jeden z najlepszych sezonów rowerowych bo poznałem takie zakątki o których nie miałem bladego pojęcia i już nie mogę się doczekać prawdziwej zimy by poszaleć po śniegu :D
Nie patrzę na to, czym kto jeździ. Zastanawiam się tylko, ile taka marketówka dajmy na to, może wytrzymać. Bo widuje się czasami ludzi na zaniedbanych rowerach z marketu, którzy prują przez miasto czy tam po ulicach jak szaleni. A to przecież ich zdrowie jest.
Ja bardzo lubię jazdę szosową. Często zdarza się ( zwłaszcza w wakacje) że w jeden dzień robię ponad sto – a czasami ponad dwieście – km. Jednak zupełnie rozumiem ludzi, którzy jeżdżą po leśnych drogach, z dala od samochodów. Także z ich strony oczekuję, że będą rozumieli mnie, gdy uwielbiam jazdę po równych i twardych nawierzchniach. Mam rower trackingowy kupiony w 1996 r i nie chcę słyszeć o nowym, dopóki ten mi się nie rozleci. W dyskusjach o turystyce rowerowej potrzebne jest zrozumienie drugiej strony. Pozdrawiam.
Rower ma być naszą pasją,ma nas łączyć a nie dzielić.Na trasach mamy sobie pomagać,a nie mijać kolegę,który potrzebuje jakieś pomocy.Czasem zwykła pomoc tj.załatanie komuś kapcia czy skucie łańcucha jest bezcenne.A słowo dzięki wypowiedziane przez obcą osobę jest nadwyraz miłe.
To może tak jak ja. Jak mam czas na wyprawy – to biorę sakwy i dalej w świat. Jak chcę poszaleć to góralem na bezdroża czasami w góry. W przypływie szaleństwa na szosówkę i pedałowanie byle szybciej. Mam trzy rowery, jeden wypasiony, drugi dobry, trzeci dostałem po wypadku i musiałem go jakoś reanimować, każdy z nich woła smarowania, a porusza się do przodu tylko jak się na nim siądzie i będzie kręcić pedałami. Pewnie, że im lepszy sprzęt tym jego większa ergonomia ale nie czuć tego dopóki nie sprawdzi się lepszego. A co do ilości przejechanych kilometrów to chyba tylko ma znaczenie przy treningach. Jak ktoś chce mieć frajdę z jazdy, to jedzie tyle ile czuje że mu to sprawia przyjemność, no i tyle by gdzieś dojechać.