Dzisiejszy wpis nie jest do końca rowerowy, ale i o rowerowe tematy zahaczę. W ostatnich dniach trwają prace nad nowelizacją Prawa o Ruchu Drogowym. Rządzący chcą obniżyć dopuszczalną prędkość w terenie zabudowanym w nocy do 50 km/h, a także dać pierwszeństwo pieszym czekającym przed przejściem. I okej, te zmiany to krok w dobrą stronę. Pierwszeństwo pieszych może narobić trochę zamieszania, ale pisałem o tym już pięć lat temu w podlinkowanym wpisie, gdy spotkałem się z niebywałą uprzejmością kierowców na Teneryfie. O kierowcach mówiłem także chociażby w relacji ze Szwecji.
We wstępnej fazie projektu znajdowała się jeszcze trzecia zmiana – zabieranie prawa jazdy za przekroczenie prędkości o ponad 50 km/h, także poza terenem zabudowanym. Teraz dotyczy to terenów zabudowanych, ale nowelizacja miałaby ten przepis rozszerzyć. I co? I ten pomysł nagle wyparował z projektu zmian.
Jak tłumaczy Ministerstwo Infrastruktury, chodzi o pieniądze. I nie o pieniądze, które kierowcy płaciliby za mandaty (śmiesznie niskie, ale o tym za chwilę). Chodzi o to, że Starostwa Powiatowe, które zajmują się decyzjami o zatrzymaniu prawa jazdy, musiałyby się zająć dodatkową robotą. Jak szacuje Ministerstwo, początkowo byłoby to 40 tysięcy zatrzymanych praw jazdy rocznie. Dzieląc to na ok. 400 powiatów (i miast na prawie powiatu) daje to 100(!) spraw rocznie na powiat. STO! Przyjmując, że rok ma ok. 250 dni roboczych, to wychodzi jedna taka sprawa na powiat na 2,5 dnia. Normalnie kupa roboty, dziesiątki pracowników będzie musiało zostać po godzinach.
Mało tego. Ministerstwo przewiduje, że wzrost nakładów pracy dla starostw, będzie jedynie w początkowym okresie obowiązywania nowych przepisów. Ma to sens, po to wprowadza się te zmiany, aby więcej kierowców zdjęło nogę z gazu. Aaaa nie, jednak nie wprowadza się :\
Statystyki
Nie chcę Was katować statystykami śmiertelności na drogach, liczbą wypadków czy kuriozalnie niskimi mandatami, których stawki nie zmieniły się od dwudziestu lat. Powiem tylko, że Polska wyprzedza jedynie Bułgarię i Rumunię w „rankingu” liczby ofiar śmiertelnych na drogach w przeliczeniu na milion mieszkańców.
Jeżdżę szybko, ale bezpiecznie
Kierowcy to duża grupa wyborców. Bardzo duża. Dlatego żaden rząd nie chce im nadepnąć na odcisk. Odkąd pamiętam, krążą żarciki, że Polacy tuż za naszą granicą zdejmują nogę z gazu, bojąc się mandatów. U nas się nie boją i wychodzi na to, że nadal bać się nie będą.
Żebyśmy się dobrze zrozumieli – sam jeżdżę samochodem i święty nie jestem. Choć nie dostałem w życiu ani jednego mandatu, to pewnie kilka razy mógłbym go otrzymać. Ale nigdy nie zdarzyło mi się w rażący sposób złamać przepisów.
Śmiertelne żniwo
Wśród ofiar na drogach są także rowerzyści. Ofiary nie tylko zagapienia się, ale także ułańskiej fantazji, zwykłego zapieprzania czy chamstwa i złośliwości. Okej, ktoś może powiedzieć, że rowerzyści też nie są bez winy i taka jest prawda. Ale kiedy ostatnio czytaliście o tym, że rozpędzony rowerzysta wjechał w przystanek autobusowy pełen ludzi?
Jak jest na drogach, nie muszę Wam pisać. Z roku na rok widać pewną poprawę, ale jest ona na tyle powolna, że jazda rowerem, nawet daleko od dużego ruchu samochodowego, bywa utrapieniem przez niektórych kierowców. Wychodzi na to, że brakuje bata nad głową, który przemówiłby niektórym do rozsądku. Oczywiście liczy się nie tylko wysokość kary, ale także jej nieuchronność, ale że policjantów drogówki nie rozmnożymy w magiczny sposób – zostaje podnieść mandaty.
Słowo dla malkontentów
Już słyszę te głosy – podnieść mandaty? Przecież my mało zarabiamy! Mam na to prostą odpowiedź – wystarczy jeździć wolniej.
Panie, przecie to można się zagapić, cyk i po prawku! Jeżeli ktoś nie jest w stanie kontrolować sytuacji na drodze, warto aby przemyślał, czy w ogóle powinien wsiadać do samochodu. Na terenach niezabudowanych zwykle jest ograniczenie do 90 km/h. Nosz kuźwa, nie mówcie mi, że jadąc 140 km/h po takiej drodze, nie czuć z jaką prędkością się jedzie.
Ale my mamy złe drogi, to przez to tyle wypadków! To ciekawy argument, zwłaszcza patrząc na statystyki wypadków na autostradach, w których także nie jest kolorowo. Natomiast na stan dróg ciężko zwalać nadmierną prędkość czy wyprzedzanie rowerzystów na gazetę.
Nie ufajcie politykom
Na koniec wisienka na torcie. Jacyś politycy wnioskowali, żeby zabierać prawo jazdy dopiero wtedy, gdy ktoś będzie poruszał się po drodze krajowej powyżej 180 km/h, na drodze ekspresowej – powyżej 240 km/h, a na autostradzie – 280 km/h.
Swój wniosek argumentowali tym, że skoro w terenie zabudowanym zabiera się prawo jazdy za przekroczenie o 100% dopuszczalnej prędkości, tak samo powinno być poza terenem zabudowanym. Inaczej będzie to niesprawiedliwość.
Ręce opadają, a na usta cisną się niecenzuralne słowa. W podstawówce uczyli mnie, że „wartość energii kinetycznej ciała o masie m jest wprost proporcjonalna do kwadratu prędkości, z którą porusza się ciało„.
Innymi słowy – jadący 100 km/h, nie ma dwa razy większej energii niż ten, który jedzie 50 km/h. Mam nadzieję, że tym chłopkom-roztropkom ktoś to szybko wytłumaczył. Szkoda, że dopiero po puszczeniu tych wymysłów w świat.
Podsumowanie
Karnawał „jeżdżących szybko, ale bezpiecznie” będzie trwał. Pytanie jak długo. Nie chcę nawet prognozować ile jeszcze.
Kierowcy ze swoimi wykroczeniami, to czasem małe miki przy ułańskiej fantazji niektórych dzbanów na rowerze. Dodam, że sam jeżdżę rowerem i widząc co niektórzy wyprawiają na drodze lub drodze rowerowej, to aż korci mnie wozić ze sobą rurę, którą im można w szprychy wsadzić, a potem nią w durny łeb nakłaść. Na drodze jest dużo chamów i melepetów, którzy powinni najwyżej pieszo chodzić i to o ile będą potrafili przejść po pasach jak trzeba. Zmiany w przepisach są potrzebne, ale dużo osób będzie to miało gdzieś i sporo kierujących będzie zaraz płakać jak to ich uciska państwo policyjne.
„Kierowcy ze swoimi wykroczeniami, to czasem małe miki przy ułańskiej fantazji niektórych dzbanów na rowerze.”
Jasne, rowerzyści też mają ułańską fantazję. Mimo wszystko, wystarczy włączyć sobie na YouTube kanał „Polskie drogi” czy „Stop cham”, żeby spojrzeć na ten temat zupełnie inaczej. Rower to zupełnie inne prędkości, inna masa i inna strefa zgniotu niż samochody.
Asymetria ryzyk. Kierowca samochodu stanowi duże zagrożenie dla pieszych, a szansa na to że sam się uszkodzi jest niewielka. Uszkodzony samochód to tylko sprzęt. To skłania to nieodpowiedzialnego zachowania – ryzykuje się czyimś zdrowiem nie swoim. Nieodpowiedzialny rowerzysta prędzej uszkodzi się sam, niż uszkodzi kogoś innego.
Dopiero teraz przeczytałem ten wpis i postanowiłem się podzielić moimi spostrzeżeniami. Jestem kierowcą samochodu, motocyklistą i oczywiście roweru. Staram się jeździć rozsądnie i przepisowo każdym pojazdem nawet, gdy uważam dany przepis za bzdurny. Ale coś się we mnie burzy…
1. Wcale nie prędkość jest przyczyną większości wypadków – to znaczy nie! Jest, bo gdyby wynosiła zero, to wypadków by nie było. Ale zbyt wolna jazda powoduje dekoncentrację, znużenie, monotonię, która jest gorsza od wszystkiego.
2. Zmiana z 60 na 50 km/h nie spowoduje, że ktoś jadący 180 przez wioskę zwolni.
3. Gdyby limity wynosiły odpowiednio 70 km/h w obszarze zabudowanym, 120 na zwykłych drogach i 160 na autostradzie, ale kierowcy przestrzegaliby tych ograniczeń, byłoby bezpieczniej.
4. Wcale nie mandaty są jedynym sposobem poprawy bezpieczeństwa
Dopóki prawie każdy kierowca uważa, że ograniczenia np. prędkości służą tylko zdobywaniem przez Państwo funduszy, bo innego powodu nie na, to tak będzie jak jest. A władze robią wszystko, żeby ludzie tak myśleli. Jedyna pozytywna jaskółka, to 140 km/h na autostradzie.
5. Dlaczego czerwone światło nie oznacza „ustąp pierwszeństwa przejazdu”? Po co bezmyślnie stać, jeśli nic nie jedzie?
6. Jeśli na drodze widzę ograniczenie do 40 km/h tam, gdzie można jechać 100, i tak kilka razy pod rząd, to jak będzie trzeba naprawdę ograniczyć prędkość, nikt tego nie zrobi.
7. Dlaczego tak mało jest u nas (w przeciwieństwie np. do Niemiec) ograniczeń warunkowych: dla ciężarówek, w określonych godzinach, w deszczu itp.
Reasumując uważam, że nie mandaty, tylko rozsądne, realistyczne przepisy podwyższą bezpieczeństwo i skłonią do ich przestrzegania.
I jeszcze jedno – kierowca, który zamiast na drogę i innych uczestników patrzy tylko ba szybkościomierz prędzej spowoduje wypadek niż ten, który jedzie może trochę szybciej, ale ostrożnie Oczywiście nie mówię tu o ekstremach.
Pozdrawiam:)
Cześć,
1. Pewnie, że to nie wysoka prędkość! Ale czytałeś kiedyś, żeby ktoś „pędził z prędkością 20 km/h, wyleciał z drogi, uderzył w drzewo i zginął na miejscu”?
2. Ale obniży próg gdzie będzie odbierane prawo jazdy za przekroczenie o 50 km/h.
3. Nie no, to chyba jakiś ponury żart. Podniesienie dopuszczalnej prędkości sposobem na poprawę bezpieczeństwa. Tylko, że po jakimś czasie wszyscy by się do tego przyzwyczaili i jeździliby jeszcze szybciej. Zresztą 70 km/h w terenie zabudowanym? Zawsze i wszędzie? Chyba żartujesz.
4. Ale to jakie masz propozycje? Edukację? Jest w jakiś tam sposób prowadzona, ale to tak jak z edukacją odnośnie ostrożności na przejazdach kolejowych. Na pewno w jakimś stopniu pomoże, ale i tak ludzie na tych przejazdach giną. I to nie tylko niestrzeżonych!
5. To ciekawa koncepcja, być może do zrealizowania na malutkim skrzyżowaniu, gdzieś na obrzeżach miasta. Ale są jeszcze inne skrzyżowania i wprowadzenie takiej zasady doprowadziłoby do ogromnego chaosu. Zresztą – wystarczy popatrzeć jak niektórzy traktują zieloną strzałkę, nie upewniając się, czy mogą przejechać przez przejście dla pieszych.
6. Zdarzają się takie miejsca, że znaki są postawione trochę na wyrost. Ale nieraz nie wiemy jaka historia za nimi stoi. Bo to, że technicznie da się gdzieś jechać szybko, nie musi oznaczać, że będzie to bezpieczne dla wszystkich.
„kierowca, który zamiast na drogę i innych uczestników patrzy tylko na szybkościomierz prędzej spowoduje wypadek”
Nie no błagam, tak może powiedzieć ktoś kto ma prawo jazdy od roku. Ale pojeździ trochę i nabierze doświadczenia. Jeżdżę samochodem od prawie 20 lat i dobrze wiem czy jadę bardziej 50 km/h czy bardziej 70 km/h.
„niż ten, który jedzie może trochę szybciej, ale ostrożnie”
Czyli wracamy do „jeżdżę szybko, ale bezpiecznie”.
„uważam, że nie mandaty, tylko rozsądne, realistyczne przepisy podwyższą bezpieczeństwo”
I tak na koniec – to jakie to będą przepisy? Podnoszące dopuszczalną prędkość na drogach, które de facto zalegalizują to co się dzieje teraz i nagle sprawią, że ten który jechał „dwieście po mieście”, bo go 50 km/h denerwowało, zacznie jeździć 70 km/h? Aż tak naiwny nie jestem.
Taka kultura niestety. Niektórzy wyprzedzanie i przekraczanie dozwolonej prędkości stawiają sobie za punkt honoru. Też nie sądzę, żeby to się miało szybko zmienić – potrzebna by była zmiana mentalności u większości obywateli.
Praktycznie nikt (ani kierowcy, ani politycy ani policja) w Polsce nie dostrzega (lub nie chce) prostej sprawy: jazda samochodem to przywilej – nie przysługuje każdemu.
Umowa społeczna w domyśle jest prosta: kierowca uzyskuje możliwość poruszania się szybko i wygodnie, oszczędza czas i siły – z kosztem dla społeczeństwa (budowa dróg, zanieczyszczenie, ofiary wypadków) – ale pod warunkiem przestrzegania pewnych zasad, spisanych w ustawie PoRD (i potwierdzenia ich znajomości poprzez egzamin).
To jest istotna różnica w porównaniu z pieszymi czy rowerzystami, którzy nie generują takich kosztów i ryzyk dla społeczeństwa – i tak naprawdę unieważnia to każdy argument zrównujący kierowców i przykładowo rowerzystów – takie jak „wyprzedzam rowerzystę na gazetę, igrając z jego/jej z życiem i zdrowiem, ale mam do tego prawo, bo gdzieś tam jest 'ścieżka'”.
To co nie działa, to że kierowcy otrzymują swój przywilej, ale nie dotrzymują swojej strony umowy społecznej. Co gorsza, kiedy ktoś chce, żeby tej umowy dotrzymali – zaczynają protestować, często w dość absurdalny sposób – stwierdzając, że inaczej się nie da, że niechronieni uczestnicy ruchu będą się rzucać pod koła, że infrastruktura itd. (zamiast po prostu jechać wolniej czyli zgodnie z przepisami). To w sumie jedyny sposób protestowania dla nich dostępny, ponieważ nie ma merytorycznych argumentów dla łamania przepisów ruchu drogowego.
Co możemy zrobić? Jedno to Masa Krytyczna, która teraz powinna żądać od polityków i policji zwiększenia mandatów i restrykcyjnego ich egzekwowania od kierowców, ze szczególną uwagą na teren zabudowany.
Drugie – co może zrobić praktycznie każdy z nas, to wsiadając za kierownicę samochodu, nadal przestrzegać PoRD – kiedy jest 50 km/h – jedziemy nie więcej 50 km/h, kiedy jest teren zamieszkania – 20 km/h. itd. Jeśli tego nie robimy, to de facto akceptujemy możliwość zrobienia komuś krzywdy lub pozbawienia życia – tylko i wyłącznie dla naszej wygody lub co gorsza rozrywki.
Generalnie zgadam się z wpisem…
Mam tylko przemyślenia odnośnie: „To jest istotna różnica w porównaniu z pieszymi czy rowerzystami, którzy nie generują takich kosztów i ryzyk dla społeczeństwa – i tak naprawdę unieważnia to każdy argument zrównujący kierowców i przykładowo rowerzystów”
Kierowcy są pożądanymi obywatelami ze względu na zakup paliwa obłożonego masą podatków. Dlatego, politycy chyba godzą się na ileś tam dodatkowych trupów i inwalidów rocznie za cenę lepszego budżetu. Brutalny pragmatyzm.
@Piotr_amator – moim zdaniem, opinia o kierowcach będących pożądanymi obywatelami to mit, i to szkodliwy:
1. To, że ktoś płaci więcej podatków, nie powinno dawać żadnych przywilejów. Nikt nie oczekuje, że osoby z 2. progu podatkowego miałyby np. pierwszeństwo u lekarza NFZ. Dlaczego więc kierowcy mieliby być tak traktowani?
2. Kierowcy płacą akcyzę właśnie za przywilej i luksus i oszczędność czasu – i to nie będzie też tak, że jak zacznie się egzekwować od nich przestrzeganie prawa, to się obrażą i przestaną jeździć albo płacić akcyzę – i tak jeździć będą.
3. W 2018 koszt samych wypadków drogowych to było 44 MLD złotych (https://www.obserwatoriumbrd.pl/pl/analizy_brd/koszty_wypadkow_drogowych/koszty_wypadkow_drogowych_w_polsce___2018) – za to z podatków nałożonych na paliwa, wpływy wyniosły ok 59 mld zł (https://www.wnp.pl/nafta/zuzycie-paliw-wzroslo-w-2018-roku-o-3-proc,342978.html). Czyli już same wypadki obniżają „przychód” o 75%.
A nie mówimy jeszcze o kosztach utrzymania/rozwoju infrastruktury drogowej, zanieczyszczeniu powietrza, itd. Z ekonomicznego punktu widzenia, społeczeństwo dopłaca grube mld złotych do ruchu samochodowego/transportu drogowego każdego roku.
Jazda samochodem z absolutnie przepisową prędkością po mieście (zawsze i wszędzie) jest (niestety) ciekawym i brutalnym eksperymentem. Zaraz ktoś siądzie na zderzaku, zacznie się wychylać, próbując wyprzedzić (nawet na skrzyżowaniu czy przed przejściem dla pieszych). A i niektórzy potrafią trąbić!
Do tego niestety doszło i nic się w tym temacie nie zmieni, póki się nic nie zmieni w podejściu do wypadków na drogach.
@Łukasz Czytając Twój komentarz, można odnieść wrażenie, że sugerujesz, że to osoby jeżdżące zgodnie z przepisami „prowokują” innych uczestników ruchu do ich łamania, przejmując na siebie część odpowiedzialności.
Idąc tokiem tego rozumowania, jadąc rowerem szosowym po jezdni, czy ciągle „prowokuję” kierowców do tworzenia niebezpiecznych sytuacji i nie powinienem w ogóle jeździć? :)
Tak naprawdę, to właśnie dlatego tym bardziej trzeba jeździć samochodem z przepisową prędkością – im więcej ludzi zobaczy, że inni kierowcy tak jeżdżą (i że tak można, i że nic się nie dzieje i wcale nie jest dużo wolniej), też zaczną przestrzegać przepisów.
Ile osób kierujących samochodami jeździ szybko „bo wszyscy tak jeżdżą i jak będę jechać 50 km/h to będą trąbić”? Moim zdaniem sporo i po prostu trzeba jakoś przerwać ten zamknięty cykl (w Jaworznie to się udało infrastrukturą).
W Warszawie jeszcze dwa lata temu, faktycznie, reakcje na przepisowo jeżdżących kierowców były idiotyczne, ale teraz mam wrażenie, że coraz więcej samochodów porusza się z przepisową prędkością i wcale nie prowokuje to idiotycznych zachowań innych uczestników ruchu.
@t Zbyt daleko wybiegłeś z interpretacją tego co napisałem. Dwa razy użyłem słowa 'niestety’ i opisałem tylko jak wygląda smutna rzeczywistość.
Problem ma jednak drugie dno: puste pole z ograniczeniem 50, światła dające nikłą szansę na przejazd nie na „późnym żółtym”, oznakowania ulic jednokierunkowych zamaskowane krzakami itp. To w żaden sposób nie usprawiedliwia brawury, ale podważa zaufanie do rozsądku tych, którzy implementują prawo drogowe na drogach.
Zmierzam do tego, że wystarczy prawo mądrze stosować i egzekwować. Dotyczy to nie tylko prędkości, ale też wyprzedzania na trzeciego, zachowania odległości od wyprzedzanego roweru, ostrzegania pieszych jadąc rowerem po chodniku, sygnalizowanie manewru skrętu itp. Prędkość nie jest jedynym parametrem oceny jazdy.
Marku,
Nie można z tym argumentem o „pustym polu” czy „późnym żółtym” się zgodzić.
Otrzymując prawo jazdy, zobowiązujesz się do przestrzegania zapisów ustawy PoRD, nie wybiórczo tylko całościowo. To tak jakby stwierdzić, że jak ktoś jest bogaty, to można od niego kraść. Prawo to prawo i należy go przestrzegać, inaczej taki relatywizm prowadzi, że każdy jeździ wg. swojego widzimisię (np. stwierdzi, że ma dobry samochód, z dobrymi hamulcami, to może zasuwać po mieście 150).
Swoją drogą, wiele sytuacji na drodze robi się łatwiejsze kiedy jedziesz z prędkością określoną przepisami – np. wspomniane „późne żółte”.
Nie zrównuj też w jednym zdaniu ryzykowania życiem rowerzysty przy wyprzedzaniu np. z sygnalizowaniem skrętu. To rozmywa odpowiedzialność kierowcy za bezpieczeństwo niechronionych uczestników ruchu i są to sytuacje o nieporównywalnie różnych skalach ryzyka.
Jeżeli tego nie rozumiesz, to szczerze – powinieneś oddać prawo jazdy, ponieważ stwarzasz zagrożenie na drodze.
Nie wiem jaki wpływ mają światła do zwiększania szansy na przejazd na późnym żółtym. Chyba, że chodzi Ci o to, żeby sygnalizacja była ustawiona tak, żebyś TY zawsze miał zieloną falę, niezależnie od tego z jaką prędkością jedziesz i w którym kierunku :)
Ma wpływ choćby taki, że po drogach jeżdżą nie tylko samochody, ale i motocykle. A 90% tzw. pętli indukcyjnych na lewoskręcie w polskich miastach zrobiona jest tak, że motocykl nie jest wyczuwalny i w kontekście nie jest w stanie uruchomić mechanizmu włączającego zielone światło. A nikt nie będzie kiblować nie wiadomo bile godzin na czerwonym, licząc że wreszcie z tyłu się pojawi jakiś cięższy pojazd co uruchomi cykl. Dlatego motocykliści (ja też) stosują w takich miejscach zasadę dwóch pełnych cykli. Jeśli po nich nic się nie zmieni – patrzy się czy nic nie jedzie i w lewo na czerwonym. Niestety, po prostu trzeba. Alternatywą byłoby czekanie nawet kilka godzin, dlatego że samorządowcy spieprzyli sprawę i spieprzają na setkach kolejnych skrzyżowań w całym kraju…
Słyszałem ostatnio, że w Polsce ochrona życia zaczyna się od poczęcia, a kończy na przejściu dla pieszych. Szkoda, że wszechobecni „obrońcy życia” nie są tak aktywni właśnie wokół obszaru ruchu drogowego. Zwłaszcza, że wg statystyk w wypadkach najczęściej cierpią dzieci i osoby starsze :(
znakomite.i tyle.
Daj spokój to się w głowie nie mieści, że u nas się NIC nie robi żeby zmniejszyć liczbę wypadków. NIC. Drogi coraz lepsze, auta coraz szybsze, a w głowie u wielu nadal pusto.
Jak to mowia w PL =” zaplacilem za caly predkosciomierz , wiec bede uzywac calego predkosciomierza” …. Kurtyna ?