Z roku na rok przybywa rowerzystów. Niewątpliwie jest to duży powód do radości. Infrastrukturę mamy coraz lepszą, korki na drogach są trochę mniejsze, a ludzie zdrowsi i bardziej uśmiechnięci :) Niestety wzrost liczby rowerów na drogach ma także swoją ciemną stronę. Nieznajomość przepisów, brawura, bezmyślność – cechy od lat zadomowione wśród kierowców, przenoszą się teraz na rowerzystów. Od zawsze powtarzam, że to tak naprawdę nie rowerzyści, kierowcy czy piesi są „tymi złymi”. Nie, to po prostu ludzie.
W tym tekście skupię się na dziesięciu błędach popełnianych przez rowerzystów, które irytują mnie (jako rowerzystę) najbardziej. Zdaję sobie sprawę z tego, że każdemu zdarzy się zagapić czy zamyślić. Są jednak takie rzeczy, których robić się po prostu nie powinno. Pod żadnym pozorem. Kolejność na liście jest zupełnie przypadkowa, wszystkie podpunkty są jednakowo istotne.
Wyprzedzanie bez upewnienia się czy można to zrobić
To plaga na drogach rowerowych. Na ulicach rowerzyści są zazwyczaj podwójnie czujni. Na rowerówkach z wielu osób schodzi powietrze, rozluźniają się i zapominają (a może po prostu nie chcą) obrócić głowy, aby upewnić się czy mają wolną drogę do wyprzedzania. A ktoś może jechać szybciej (tak, tak) i wcześniej zacząć manewr wyprzedzania. Nie na darmo mówi się, że jest to w przypadku samochodów, najniebezpieczniejszy manewr do wykonania.
Stawanie przed przejazdem dla rowerzystów parami, a czasami nawet trójkami
Rowerzystów mamy coraz więcej, więc siłą rzeczy potrafią się zrobić małe korki. Niektórzy, co sprytniejsi, próbują ominąć kolejkę, stając na światłach na pasie pod prąd. Jestem to w stanie zrozumieć, jeżeli delikwent po zapaleniu się zielonego światła, wypruje do przodu i wróci na swoją stronę, nie robiąc nikomu problemu. Ale co jakiś czas trafiam na kogoś, kto nie chce stać w kolejce, ale jazda też mu kiepsko wychodzi. Wjeżdża na przejazd pod prąd, próbując wymusić na jadących z naprzeciwka, aby mu zjechali. Albo rusza jak mucha w smole i w ostatniej chwili próbuje wepchnąć się między rowerzystów, którzy jadą w jego stronę. Ja nigdy nie zjeżdżam i nigdy nie robię miejsca.
Robienie postoju na drodze rowerowej
Bo telefon dzwoni, bo chcę zrobić zdjęcie, bo mi się nie chce jechać, bo chciałam pogadać z koleżanką i tak sobie stanęłyśmy, bo naprawiam rower(!). DDR-ka służy do jazdy, a ty parkując na niej swoim rowerem tę jazdę utrudniasz. I to bardzo. A naprawdę szczytem wszystkiego było naprawianie roweru, postawionego na środku rowerówki, a wokół niego jeszcze trzy osoby. Na delikatne zwrócenie uwagi, dowiedziałem się tylko gdzie mam się udać i w jakim tempie.
Brak wymaganego oświetlenia wieczorem i w nocy
O „batmanach” pisałem już nie raz. Ta kwestia powoli zmienia się na plus, ale nadal bez problemu można spotkać kogoś, kto myśli, że jeżeli on widzi, to i jego widać. Są tacy, którzy twierdzą, że jeżeli jadą po chodniku albo DDR-ce, to lampek nie potrzebują. Staram się grzecznie zwracać uwagę, ale najczęściej dowiaduję się gdzie mam… A przecież lampki nie są takie drogie. Prosty zestaw oświetlenia kupi się już za 50 złotych, a porządniejszy myślę, że za góra 150 zł. Drugą kategorią, choć aż tak często ich nie spotykam, są osoby, które mają źle ustawioną przednią lampkę. Świecą oślepiającym, bardzo mocnym światłem prosto w oczy. Ewentualnie włączają tryb stroboskop, od którego idzie dostać wścieklizny. A przecież miganie w zupełności wystarcza.
Brak wiedzy o pierwszeństwie na skrzyżowaniach
Skrzyżowań dróg rowerowych nie mamy jeszcze w Polsce zbyt wiele. Ale się zdarzają. Kto ma pierwszeństwo na takich skrzyżowaniach? Ano ten, kto jedzie szybciej. Albo ten, komu bardziej zależy, aby to pierwszeństwo mieć (gra w cykora). Albo ten, kto za skrzyżowaniem ma zielone światło na przejeździe, bo przecież światła obowiązują na przejeździe i do 100 metrów przed nim i za nim. Hasztag ironia. Warto podczas jazdy zachowywać zasadę ograniczonego zaufania, ale na skrzyżowaniach szczególnie.
Uczenie dzieci jazdy rowerem na drodze rowerowej
Przecież nie ma lepszego miejsca, by sześciolatek złapał trochę ruchu i podszkolił technikę jazdy. Zwłaszcza jazdy od krawężnika do krawężnika. Albo pobawił się we „wjadę ci prosto pod koła”. Kochani, zarażajcie w swoich dzieciakach pasję rowerowania. Ale błagam, póki pociecha nie potrafi jechać prosto, warto podszkolić je w tej umiejętności w innym miejscu.
Brak elementarnej dbałości o rower
Zdaję sobie sprawę, że mamy w kraju „ekspertów”, którzy twierdzą, że łańcucha się nie czyści, a jedynie raz w roku smaruje (bo łańcuch od czyszczenia szybciej się wyciąga, hahaha). Są tacy, którzy twierdzą, że trzymanie roweru cały rok na powietrzu wcale mu nie szkodzi – a rdza na ruchomych elementach, to tylko taki ozdobnik. Klocki hamulcowe wymienia się dopiero wtedy, gdy zaczynają trzeć o obręcz czy tarczę metalowymi elementami. A sparciałe opony sprzed 20 lat nadal dobrze trzymają się nawierzchni, zwłaszcza tej nie do końca suchej. Stan techniczny czyjegoś roweru w zasadzie mnie nie obchodzi – dopóki nie zagraża to mojemu bezpieczeństwu. Niesprawne hamulce czy sparciałe opony – to prosta droga do wypadku. O dźwiękowych walorach zardzewiałego, nienasmarowanego łańcucha już nie wspominając.
Jazda parami, trójkami, całymi rodzinkami obok siebie
Czasem, gdy jest szeroko, a na chodniku nikogo nie ma – to zjadę z rowerówki. Trzeba sobie i innym życie ułatwiać. Ale nie zawsze jest taka możliwość, przecież nie będę pieszych tratował. Jadący z naprzeciwka zazwyczaj mają na twarzach wymalowane zdziwienie, że rowerówka nie jest jednokierunkowa (oczywiście w ich kierunku). I wykonują dziwne akrobacje, aby tylko nie zrobić miejsca jadącym z naprzeciwka. W drugą stronę jest jeszcze gorzej. Gdy jedziemy z Moniką obok siebie, często zerkam w lusterko czy ktoś za nami nie jedzie. Kiedyś, bez lusterka, po prostu się obracałem. Niestety nie wszyscy posiedli tę umiejętność, a na dźwięk dzwonka reagują takim zaskoczeniem, jakby od stu lat tą drogą nie jechał nikt, oprócz nich.
Wnoszenie roweru do sklepu/autobusu, gdy nie ma tam miejsca
Rowerem można podjechać i załatwić różne sprawy na mieście. Nie wszędzie jednak są zamontowane sensowne stojaki. Ba, często brakuje jakichkolwiek stojaków czy infrastruktury przydatnej do przypięcia roweru (barierki, poręcze, kraty). Niestety, nie każdemu chce się przypiąć w takiej sytuacji roweru trzydzieści metrów dalej. Ładują się np. do sklepu (tylko na chwilę), w wielu miejscach zabierając praktycznie całą wolną przestrzeń. I nie da się tam wejść, bez ubrudzenia sobie spodni od łańcucha. W komunikacji miejskiej jest o tyle lepiej, że kierowcy/motorniczowie dbają o to, by na zatłoczonych kursach, nie przewozić rowerów. Oczywiście niektórzy są pod tym względem nadgorliwi, ale są to jednostkowe przypadki. Nigdy nie miałem problemu, aby w razie potrzeby przewieźć rower, jeżeli w autobusie czy tramwaju było względnie luźno i nikomu nie przeszkadzałem.
Słuchanie bardzo głośno muzyki przez słuchawki (lub jazda ze słuchawkami dokanałowymi)
Ostatnio przez internet przetoczyła się mała burza dotycząca jazdy w słuchawkach. Zdecydowana większość kierowców chciałaby wprowadzenia zakazu używania słuchawek na rowerze. A wszystko przez grupkę przygłuchych melomanów. Ja nie mam nic do słuchania muzyki na rowerze. Sam to robię, bo na kilkugodzinnych trasach uwielbiam wspomóc się energetyzującymi kawałkami, czy posłuchać podcastów np. Michała Szafrańskiego. Ale tylko w zwykłych pchełkach, które nie odcinają od świata zewnętrznego. I puszczone na takiej głośności, aby dźwięk tylko przebijał się przez szum wiatru. Dzięki temu nadal słyszę wszystko, co dzieje się wokół mnie. I jeżdżę tak, aby nie robić złej reklamy jeżdżącym w słuchawkach. A „głusi” mają sporo za uszami, także wobec innych rowerzystów.
Lista większych i mniejszych grzechów rowerzystów mogłaby być dłuższa. Nagłe stawanie, bez upewnienia się, czy nikt z tyłu nie jedzie. Rozmawianie przez telefon trzymany w dłoni. Zmienianie kierunku jazdy, bez sygnalizowania go ręką. I tak dalej, i tak dalej. Liczę na Wasze komentarze – napiszcie co Was najbardziej irytuje w zachowaniu rowerzystów, wobec innych rowerzystów. Temat błędów wobec kierowców już poruszałem, tak więc odłóżmy go dziś na bok.
Co do kultury na DDR i ciągach pieszo-rowerowych. Taka sytuacja: jadę właśnie takim ciągiem, więc pieszy ma pierwszeństwo. Idzie para ok 60 lat, dojeżdżam im do pleców i grzecznie mówię: „Przepraszam”. I co słyszę jako odpowiedź?
„Dzwonka kur… nie ma?” ;)
Hah, no tak. Kiedyś pisałem o tym na blogu, że dzwonienie na pieszych na chodniku czy Ciągu Pieszo-Rowerowym to wstyd. Ale niektórzy, jak widzę lubią, jak się na nich podzwoni :)
Przypominam, że tematem są grzechy rowerzystów a nie babć z pieskami na 100 metrowych niewidzialnych smyczach. ;)) nawet nie jest o rolkarzach nieoświetlonych albo jeżdżących obok siebie trzymających się za ręce.
14. Dosiadanie rowerów miejskich w rozmiarze XXXXL przez mikroskopijne dziewczynki w rozmiarze S, które mają problemy z opanowaniem skręcania, więc im bardziej jeżdżą jechać prosto albo ścinać zakręty mają minę, ze jak jedzie księżniczka to rycerze na swoich stalowych rumakach powinni się rzucać na pobliskie trawniki albo jezdnię aby ustąpić jej z królewskiego traktu.
15. DDR nie jest również placem zabaw dla dzieci na rowerach. Już lepiej jakby z rodzicami jeździli lub uczyli się jeździć na chodnikach. Dziecko nie rozpędzi się, a rowerzyści mogą jechać z prędkością powiedzmy 15-20 km/godz z czego większość ludzi nie zdaje sobie sprawę, że taki rower nie stanie w miejscu.
16. Brak wyobraźni, ze za ściętym zakrętem zwłaszcza takim za którym nic nie widać bo omija dom albo płot albo cokolwiek nieprzezroczystego może być 2 rowerzysta, który również zechce ściąć zakręt albo w ogóle jechać prawidłową stroną ścieżki.
W kwestii oświetlenia – miasto nocą jest oświetlone, ale DDR często prowadzą wśród obok drzew i ich korony zasłaniają lampy uliczne. Naprawdę jak się jedzie między alejkami gęstych drzew na chodniku i DDR potrafi być ciemno.
Na jazdę obok siebie mam 2 sposoby 1) jadą 2 osoby obok siebie i gadają, podjeżdżam tuż za nimi tak że moje przednie koło niemal skrobie oponę tylną tej przede mną. 2 osoby zmieniają tryb jazdy ustawiają się gęsiego w nadziei, że ja je wyprzedzę, ale ja nie wyprzedzam tylko nadal jadę 2-3 cm za nimi. Po chwili zaczynają się wkurzać, widzę nerwowe reakcje i bluzgi pod nosem, ustępuję dopiero po kilkuset metrach/kilku minutach wspólnej jazdy. 2) jeśli obok siebie jadą 2 osoby a ścieżka jest dostatecznie szeroka wjeżdżam między nimi jadąc w tym samym tempie co one bez wyprzedzania – nerwowa reakcja i przekleństwa jest niemal natychmiast. Reszta jak wyżej.
Niepotrzebnie narażasz swoje i innych ludzi zdrowie dziwnymi manewrami. Lepiej działa jak po prostu zwrócisz uwagę.
Przyznam, że moje opony mają teraz 12 lat. Dopiero, jak w tym roku zacząłem jeździć regularnie do pracy, pomyślałem, że warto je wymienić na nowe. Pomogła też wywrotka przy zawracaniu na rondzie w trakcie deszczu.
Ja bym jeszcze dodał brak sygnalizowania zamiaru skrętu. Jest to szczególnie uciążliwe, jeśli inny rowerzysta jedzie bardzo powoli i zaczyna skręcać, kiedy się go wyprzedza. Miałem coś takiego kilka razy, ale mam stałą trasę i nauczyłem się, gdzie warto być szczególnie czujnym.
Reszta błędów, które opisujesz – zgadzam się z nimi w 100%.
@3: Dzisiaj widziałem strażników miejskich na rowerach, którzy zatrzymali się na ścieżce rowerowej, żeby uzupełnić notatki :)
Trzeba brać pod uwagę to, że rowerzysta nie może mieć przez cały czas wystawionej ręki. Może wystawić rękę na chwilę co jest łatwe do przeoczenia.
Ręka jest mu czasem potrzebna aby przyhamować przed zakrętem, zredukować bieg albo przytrzymać kierownicę bo na dziurach jedną ręką jej nie utrzyma.
Dlatego po pierwsze pod żadnym pozorem nie wolno nikogo wyprzedzać na skrzyżowaniu.
Po drugie jeśli rowerzysta zjeżdża na lewą stroną pasa i zwalnia to trzeba brać pod uwagę, że prawie na pewno będzie zaraz skręcał w lewo. To jest bardzo charakterystyczne zachowanie nie sposób nie zauważyć nawet jak nie ma stale wystawionej ręki.
Mówię raczej o sytuacji: osoba przed trzyma się prawej, lekko zwalnia i nagle ostro skręca w lewo i w ogóle nie sygnalizuje. Zjechanie na lewą stronę pasa przed skrętem to już coś – znak dla osoby z tyłu. Na wyboistym skrzyżowaniu z dziurami oczywiście warto uważać :)
W każdym razie coraz więcej osób zaczyna sygnalizować zamiar skrętu z odpowiednim wyprzedzeniem, więc idzie ku lepszemu.
Nie wiem jakie przywileje ma straż miejska, ale policjanci zapewne powiedzieliby, że mogą, bo wykonują czynności służbowe.
https://youtu.be/yyUc8Wkk8o8 – jak przewozić rower w komunikacji miejskiej, podpowiada #cykloturysta
1. Traktowanie kontrapasów jak drogi dla rowerów, czyli jazda w obie strony.
2. Trzymanie pedałów pod sklepieniem stopy i złe ustawienie siodełka: uniemożliwia to kontrolę roweru, szybkie przyspieszanie, a poza tym poważnie szkodzi kolanom. Szczególnie rowerzystki (ze względu na mniej wygodne buty i mniejszą tężyznę fizyczną) przy ruszaniu spod świateł wyglądają, jakby miały się przewrócić.
3. Zjeżdżanie z chodnika na drogę, przejście dla pieszych, drogę dla rowerów bez upewnienia się. Brak jakiegokolwiek instynktu samozachowawczego.
#2 jest konsekwencją niezwykle popularnego fenomenu, którego chyba nigdy nie zrozumiem czyli opuszczania siodełka tak mniej-więcej pół obrotu korby za nisko (a często jeszcze niżej)
ps. ktoś jest mi w stanie wytłumaczyć jaki jest w tym sens (bo ja nie widzą żadnego)
Ja rozumiem, bo mnie też tak właśnie uczono jak byłam młodsza – że siodełko powinno być na takiej wysokości, żeby móc się wygodnie oprzeć stopą o ziemię. Jak się nie śledzi rowerowych blogów to dopóki ktoś nam tego nie powie, można żyć w nieświadomości przez długie lata.
Tak jak pisze Justyna, chodzi o teoretyczną wygodę w postawieniu nogi na ziemi. A potem czyta się w internecie narzekania, że nogi bolą, że coś drętwieje, że źle się jeździ.
Chciałbym, żeby lista była taka krótka. A może pewne zachowania to lokalna specyfika Trójmiasta.
1. Ten punkt powinien być numerem jeden i potem długo nic (następny powinien być dopiero 11) to chyba największe buractwo, którego doświadczam nagminnie: gdy na ścieżce rowerowej jest przejście dla pieszych, staję aby ich przepuścić – ZAWSZE z lewej wymija mnie wtedy sznureczek 4-5 rowerów. Nie rozumiem jak można być takim matołem.
2. Kolarstwo wyścigowe po chodnikach
3. No i nowość, która ostatnio zaczyna być coraz bardziej nagminna – adaptacja kontrapasów na dwukierunkową ścieżkę rowerową.
Natomiast punkt 4 bym odwrócił. Batmani jakoś mi nie przeszkadzają, w mieście i tak przecież są światła, rowery tak czy siak mają jakieś tam elementy odblaskowe, natomiast nie ma nic bardziej denerwującego niż Ironmani strzelający ci laserem w oczy.
No niekoniecznie. Ogólnie miasto nocą jest oświetlone, ale DDR często prowadzą wśród alejek drzew i
ich korony zasłaniają lampy uliczne. Naprawdę jak się jedzie między
alejkami gęstych drzew miedzy chodnikiem/DDR a jezdnią na to ścieżce potrafi być bardzo ciemno. Ja ostatnio wyhamowałem 2 cm przed 2 kretynkami, które bez oświetlenia jechały obok siebie, z czego ta 2 oczywiście po mojej stronie, ale normalnie w takich momentach częściej można spotkać rolkarzy, którzy uwielbiają ścieżki rowerowe.
Rolkarze to w ogóle dziwna kategoria, bo to wg przepisów piesi. Ale na całe szczęście widzę coraz więcej rolkarzy, którzy montują lampki na rolkach. Lepsze to niż nic. A że uwielbiają drogi rowerowe? Nie dziwię się, bo oni nie mają gdzie jeździć. I nie przeszkadzają mi, dopóki jeżdżą z głową. Ale niestety spora część jeździ tak, jak rowerzyści, których tu opisałem :(
O tak, zdecydowanie nie ma nic gorszego niż super silna latarka ustawiona na stroboskop i wycelowana w kosmos.
Jadącemu nic nie oświetla a wszystkich dookoła oślepia.
O nie, nie, nie. Nie usprawiedliwiajmy jeżdżących bez oświetlenia. Miasta są oświetlone, ale tak jak napisał jacek – nie wszędzie w równym stopniu. Poza tym często rowerzysta ginie w światłach innych samochodów. Nie idźmy tą drogą, naprawdę.
A mnie, prócz wymienionych przez ciebie punktów, denerwują bardzo tak zwane „buraki” na rowerach..
Chodzi mi sytuację w której jedziesz i kogoś pozdrawiasz a dana osoba ma Cię totalnie w nosie. Jeszcze rozumiem młodzież, Zaczynają jazdę, może nie rozumieć wszystkich zwyczajów, ale często trafiam na osoby, widać że rowerowo ogarniętę, Ty ich pozdrawiasz a Ci patrzą na Ciebie, jakbyś im matkę zamordował..Kiedyś głosiłem teorię że im droższy sprzęt pod tyłkiem, tym większy burak. Coś w tym jest, ale tez z czasem trochę się zmieniło. Widać że chodzi głównie o charakter danej osoby jadacej na rowerze. Żeby nie było, to spotykam się obecnie z większą ilością raczej pozdrowień, niż spotkań z kategorii, ręka za ciężka by odmachnąć, czy kiwnąć głową, albo masz gorszy rower niż ja, więc się bujaj..Sakwiarze, turyści, nawet małe grupki szosowców coraz częściej wzajemnie się pozdrawiają i to jest najbardziej budujące..
Pozdrawiam..
O! Słuszna uwaga. Jestem skłonny wybaczyć komuś kto zasuwa 50 km/h i musi być skupiony na prowadzeniu swojego dwukołowego mustanga, gdyż przy takiej prędkości dzwon i przecierka gwarantowana. Ale co niektórzy, nawet ci z klubów kolarskich, powinni znać co to jest savoir vivre a ręka uniesiona w geście pozdrowienia przecież nie odpadnie. Najbardziej lubię sytuacje, gdy ktoś mi pomacha i wyśle banana, a jak po drodze to i zagada co sam zresztą z różnym skutkiem wdrażam w życie. Na szczęście od jakiegoś czasu poziom odwagi oraz komunikatywność mi się poprawia, więc są realne szanse na poznanie kogoś na rowerowe wypady.
O pozdrawianiu już kiedyś pisałem na blogu. Powiem Ci tak, w wielu przypadkach ktoś nie odmachnie, bo… jest zaskoczony :) Mi się tak kilka razy zdarzyło, że ktoś mi kiwnął ręką, ale zrobił to w ostatniej chwili i zanim ja zareagowałem, to już się rozjechaliśmy. A krzyknąć było mi jakoś tak głupio :)
Ale fakt, sakwiarze w 99% przypadkach się pozdrawiają. Mówię tu oczywiście o sytuacjach poza miastem, bo w mieście, to jak ktoś kiedyś napisał, ręka by odpadła, jakby miał wszystkich pozdrawiać po drodze :)
No nie wiem, może jakimś wyjątkowym typkiem jestem bo machają mi prawie wszyscy – sakwiarze z wiadomego powodu, kolarze – pomijam wyjątki, również zwłaszcza gdy mam odpięty bagażnik i pedałuję na lekko. I nie ma różnicy w terenie czy mieście. Czasem tak mam, iż siądę komuś na kółko / wiadomo, 40 % jestem do przodu / a po chwili zaczyna się konwersacja o rowerach i w ogóle. I nie ma znaczenia z kim aktualnie jadę kobitką, młodzikiem czy juniorem. Pewnego razu nawet zagaiłem do starszego gościa, który pomykał elektrykiem i tak parę kilometrów gadka się ciągnęła. Co do zaskakiwania to chyba z reguły to ja bywam zaskoczony bo zdarzają się nieraz zabawne sytuacje typu, że gość z przechodzącym bobasem bierze mnie za kolarza i pyta czy wybrałbym się z nim na trening albo nagle wyrasta mi ktoś spod nóg / kół, śmieje się i wita. Albo jakiś czas temu babeczka siedząca w aucie suszyła zęby w moim kierunku to jej machnąłem. :) Dziwny kraj, dziwni ludzie… :)))
Podpisuję się pod wszystkim, co w tekście i w komentarzach. Irytują mnie i przerażają wszystkie wymienione tu „grzechy”. Świadczą o jednym – o lekceważeniu prawa, zasad współżycia społecznego, myślenia i zdrowego rozsądku. „Jestem pępkiem świata, a reszta bez znaczenia” – typowe podejście, które znamy nie tylko z tras rowerowych. Tacy jesteśmy jako kierowcy, rowerzyści, piesi, pasażerowie autobusów, klienci sklepów, sąsiedzi itd. itp. Podejście, które wbrew pozorom może się obrócić przeciwko tym, którzy je prezentują, gdyż zagrażają też samym sobie, chociażby jazdą parami wąską dwukierunkową ścieżką. Wydawało mi się, że jestem zbyt przewrażliwiona, wydziwiam i pewnie staję się stetryczała, gdy psioczę w duchu na takie zachowania. Okazuje się, że nie jestem odosobniona. Kiepska to jednak pociecha, zwłaszcza gdy przypomnę sobie, że dziś parokrotnie widziałam rodziców wpajających świetną naukę swoim dzieciom, przejeżdżając – oni przodem, dzieci za nimi – na rowerach przez zatłoczone przejścia dla pieszych bez wytyczonych pasów dla rowerzystów. Chyba pora na akcję, wzorem stołecznego ZTM, który od jakiegoś czasu prowadzi w autobusach, tramwajach, metrze kampanię „Bądź życzliwym pasażerem zamiast być Monsterem”, w której przypomina o podstawowych zasadach kultury, wytykając np. głośne rozmowy przez telefon Kłapodzioba Wylewnego czy bębniącą muzykę ze słuchawek Hałaśnika Głuchawego, albo tarasowanie wyjścia przez Zastawiacza Olbrzymiego… Do czego to doszło, że o podstawowych normach trzeba w ten sposób ludziom przypominać. Wybaczcie za tak długi wywód, poniosło mnie…
Dziwne układy świateł. Nieraz można spotkać światła niebieskie czy zielone. Gros rowerzystów ma czerwone z przodu. Tymczasem reguła jest taka, jak w samochodzie – BIAŁE Z PRZODU, CZERWONE Z TYŁU.
To to jest dramat. To potrafi narobić niezłego zamieszania, zwłaszcza na drodze. Kierowca widzi z przodu czerwone światło to uważa że przed nim jedzie pojazd poruszający się w tym samym kierunku co on, a nie w przeciwnym!
„przenoszą się teraz na rowerzystów” ależ nic się nie przenosi, bo spora część rowerzystów ma prawo jazdy, ba jak sam Pan zauważył przesiedli się z samochodów. Problem zasadniczy to brak elementarnej wiedzy o często zmieniających się przepisach – lub czerpanie tej wiedzy z wątpliwej jakości doniesień medialnych – oraz brak kultury na drodze
Irytują mnie rowerzyści bez rowerów, czyli moda na łażenie z kijkami i gadanie o pierdołach na całej szerokości drogi rowerowej. Dzwonisz z daleka, ale gadają jak najęte. Taki sport im więcej gadania z koleżankami im bardziej obcisłe spodenki na sadełku tym szybciej się chudnie… Czasami nie zwalniam i przelatuje niemalże 30 kmh pomiędzy tymi kijkami i tymi rozdziawionymi buźkami ze zdziwienia i dziękuję. Większe zagrożenie stanowią cieniutkie niewidzialne smycze z szczekającymi śmierdzielkami osiedlowymi. Kolejna sprawa to trzymanie się prawej strony, notorycznie olewane przez rowerzystów. Wyskakujesz z zakrętu i niespodzianka, przydają się hamulce tarczowe! I ostatnie: oglądanie się przez ramię połączone z „wjazdem centralnym” pod koła pojazdu wyprzedzającego, czy to samochodu czy roweru.
Myślę, że większość z tych rzeczy bierze się z tego, że w Polsce traktuje się drogi rowerowe jak chodniki gdzie po prostu wolno także jechać rowerem, a nie jak drogę gdzie pędzą wyłącznie jednoślady z pewną prędkością i obowiązują zasady fizyki i ruchu drogowego. Miejsce gdzie inni trenują i chcieliby robić to w sposób bezpieczny. Przecież tak niewiele trzeba! Brakuje zatem edukacji.
Do szczekaczy osiedlowych można śmiało dołączyć osobniki „wyprowadzające” rowerowo psy. Po prawej stronie DDR-u rowerzysta/ka, po lewej hasa piesek, a środkiem smycz, którą piesek jest uwiązany do kierownicy. A spróbuj zwrócić uwagę ;)
to są psy zaczepno-obronne (pies zaczepia, a właściciel go broni)
Z PORD rozdział 4 Ruch zwierząt:
…
4. Zabrania się:
1) pędzenia zwierząt po drodze oznaczonej znakami z numerem drogi między-narodowej, a po innej drodze twardej – w okresie od zmierzchu do świtu;
2) pędzenia zwierząt po drodze twardej osobie w wieku poniżej 13 lat;
3) pędzenia zwierząt w poprzek drogi w miejscu niewidocznym na dostateczną odległość;
4) zatrzymywania zwierząt na jezdni;
5) zajmowania przez zwierzęta więcej niż prawej połowy jezdni albo drogi dla pieszych lub rowerów.
Więc jak idzie pieszy po DDR to źle, ale jak idzie z wspomnianym pieskiem (prawą połową) to ok ;-)
Fakt, faktem, że do treningów są lepsze i bezpieczniejsze miejsca niż drogi dla rowerów. Lepiej o tym pamiętać, bo wiele osób, jak nawet jeden komentator na Fejsie, twierdzą, że rowerówki służą tylko do rekreacji i trzeba ludziom wiele, wiele wybaczyć.
Do rekreacji służą leśne drogi za miastem; ddr-y służą do przemieszczania się…
Co to za przyjemność z jazdy ddr?
Dużo osób może rower traktować jako środek transportu, ale wśród nich jest sporo osób, które szybko nie jeżdżą, bo nie mogą, nie lubią, nie mają siły, powody są różne. I wtedy taka osoba jedzie sobie np 10 km/h jak nie mniej, co nie znaczy że nagle ma się usunąć z drogi rowerowej, bo dalej za jazdę chodnikiem grozi jej mandat. Jazda rowerem to nie jest naciśnięcie pedału w samochodzie, trzeba w to włożyć trochę siły, jedni mają jej więcej inni mniej i trzeba to uszanować. Jak ktoś jedzie szybciej od nich, niech wyprzedzi, zazwyczaj nie ma z tym problemu (jeśli oczywiście nie liczymy, dwójek, trójek czy jazdy z lewej strony).
Ja nie mam problemu z tym, że ktoś jedzie wolniej, każdemu może zabraknąć sił i są różne sytuacje. Chodzi o dyscyplinę jazdy. Wolniej nie oznacza całą szerokością drogi i zapominanie o innych uczestnikach ruchu. O to chodzi. Ostatecznie pokojowo współegzystuje z biegaczami i chodziażami, sami wiedzą jak to jest kiedy co chwile coś wybija cię z rytmu i elegancko trzymają się prawej strony. Cieszę się, że naród dba o zdrowie :) i przecież my sportowcy możemy liczyć na wzajemną wyrozumiałość. Ale! Nerw skacze wtedy, gdy droga rowerowa robi za chodnik gdzie każdy łazi jak chce, tarasuje przejazd, wystawia kijki jak na stoku narciarskim, nie uważa i ma wszystkich gdzieś… i jest oburzony, że … jeździsz tutaj!
Ja myślę, że biegacze powinni się raczej trzymać lewej strony, bo wówczas przy ruchu prawostronnym nikt ich nie zaskoczy wyjeżdżając zza pleców przy dużej różnicy prędkości, nie będą blokować ruchu, a widząc jadący rower z przeciwnej strony mają czas na reakcję i zejście na bok. Jest przecież zasada że pieszy idący poboczem obowiązany jest iść lewą stroną drogi i w tym przypadku wg mnie jak najbardziej ma to sens.
A jak biegną z prawej to zaskoczy bardziej? Widząc rower z naprzeciwka muszą obejrzeć się do tyłu i przeciąć drogę, a jeśli coś wyskoczy z zakrętu to muszą bardzo szybko przeciąć tę drogę a z tyłu może być niespodzianka! Chyba, że mają uciekać na lewo na rożne pobocza, biec w trawie albo czekać. A wystarczy, że biegną z prawej i w zasadzie tyle. Jak mu przyleci rower na plecy to co za różnica czy z prawej czy z lewej – jeśli chodzi o zaskoczenie? Nie róbmy lepiej angielskiego zamieszania…
Dokładnie tak – mają zejść w lewo. Nie raz już takich biegaczy spotykałem i jest to zachowanie racjonalne
Tu się zgadzam z Dareiosem. To nie jest angielskie zamieszanie, tylko coś co obowiązuje w prawie od lat. Pieszy idąc po drodze, powinien poruszać się po lewej stronie. I gdy ktoś jedzie z naprzeciwka, to uciekać, ale w lewo. No przecież nie na prawo!
Bo teraz wyobraź sobie sytuację. Jedziesz, przed Tobą ktoś biegnie, a z naprzeciwka szpaler rowerzystów. Dzwonisz na biegnącego, a ten co? Zanim się obróci, zanim złapie o co chodzi, to Ty już go rozjeżdżasz. Dziękuję bardzo, jeżeli już nie może biec chodnikiem, to niech biegnie po lewej i zobaczy mnie gdy będę nadjeżdżał.
Tak jak napisał Piotr, po drodze rowerowej możesz jechać z dowolną prędkością. Byleby się nie zataczać. Mi chodziło tylko o tych, którzy wyjeżdżają rodzinkami, jadą po całej szerokości i mają pretensje, że ktoś chce pojechać szybciej, ale nie może ich wyprzedzić, bo nie ma jak.
13. Jazda po angielsku – także jako pokłosie jazdy obok siebie, ale przekonanie wielu rowerzystek (moim zdaniem przeważają w tym wzgl. kobiety) że na ścieżce rowerowej nie obowiązują żadne reguły, można ścinać łuki, zakręty, można jechać po lewej, można obok siebie, można gadać do współrowerzystki lub rozmawiać przez telefon.
Nieraz mam ochotę kogoś zapytać, czy właśnie wrócił z Anglii…
brakuje najgorszego : GADANIE PRZEZ TELEFON i prowadzenie jedną ręką – wszędzie, na ścieżce, na ulicy na chodniku
to jest plaga!
dodałabym jeszcze przejeżdżanie na czerwonym świetle ;] u mnie w mieście to nagminna :/
jażda w słuchawkach…pisanie esemesów i bżdzenie przez telefon w trakcie jazdy…nie posiadanie lub nie używanie dzwonka, tylko kasłanie lub gwizdanie….słuchawki dotyczą również innych np. biegaczy czesto korzystajacych ze ścierzek rowerowych czy kijarzy…i ta jazda ławeczką…
dzwonek na ogół przynosi skutek odwrotny do zamierzonego. Ludzie głupieją jak go słyszą
Ad. 5 – szczególnie się to tyczy przecięcia dróg rowerowych, a jeszcze bardziej gdy ma to miejsce przy skrzyżowaniu z sygnalizacją i jeden z kierunków (lub oba na raz, np. Włókniarzy / Mickiewicza) ma zielone.
Ad. 7. – co do stanu opon, nie zgadzam się. Po pierwsze, sporo osób jeździ powoli lub tylko w ładną pogodę, więc nie muszą się obawiać o przyczepność. Po drugie, nawet kompletnie spękana ze starości opona terenowa będzie sobie radzić na mokrym lepiej niż nowy cieniutki slick, na śniegu / błocie / brei tym bardziej. Kolejna sprawa, że rower to nie samochód – tutaj pęknięcie opony nie doprowadzi do wypadku.Chyba że ktoś jeździ bardzo szybko, ale takie osoby mają raczej dobre nowe opony.
No nie, wyjeżdżanie na slickach na śnieg to już totalny niewypał. Ale zazwyczaj takie osoby za daleko nie dojeżdżają i leżą już tuż pod domem.
Mnie najbardziej irytują „rowerowi łapacze pokemonów”. Tak, tak, smarując paluchem po ekranie wyglądają często jakby poszukiwali jakiegoś egzotycznego pokemona.
Z tego co wiem, moda na Pokemony już mija :) Ale fakt, korzystanie z telefonu podczas jazdy praktycznie wyłącza rejestrowanie tego, co się dzieje wokół roweru.
Zakaz jazdy w słuchawkach i słuchanie muzyki głośnej to plaga i problem.
Słucham muzyki czasem ale mam głośnik bluetooth i jest dobrze.
Przetestowałem różne słuchawki i lipa. Albo tłumią otoczenie albo słychać tylko szum wiatru.
Plus rowerzyści zachowujący się jak święte krowy na ścieżce rowerowej, jest jakby tylko ich. I zawsze jednokierunkowa dla nich.
Brak sygnalizowania manewru, tragedia.
Brak oświetlenia. Czarny rower, na czarno ubrany kierowca i brak oświetlenia miejskiego, masakra, nagle coś wyrasta przed tobą i robi dziwne manewry.
spróbuj konstrukcji słuchawek półotwartych (ja mam Koss Porta Pro), słychać i muzykę, i otoczenie (inni ludzie mogą być zaskoczeni, że ich słyszysz). Mnie ciekawi czy wraz z zakazem słuchania muzyki wprowadziliby zakaz słuchania muzyki w samochodzie – to się totalnie niczym nie różni, nie słychać otoczenia, a pole widzenia kierowcy jest jeszcze mniejsze.
w moim odczuciu, porównanie słuchania muzyki w aucie, a na rowerze, to zasadniczo dwie różne rzeczy. Raz, że auto jest większe i trzeba by być ślepym, by go nie dojrzeć. Dwa, samochód wydaje dźwięki, więc odznacza się na tle innych odgłosów. Trzy kierowanie samochodem nie wymusza korygowania równowagi podczas jazdy, do tego dochodzą liczne lusterka – widzę więcej, poruszając mniej głową.
Słuchanie głośnej muzyki w aucie czy za pomoca słuchawek ma takie same efekty – odcięcie dodatkowych bodźców w formie dźwięku. Samo wygłuszenie pojazdu powoduje upośledzenie tego zmysłu. Ostatnio byłem świadkiem jak trzy auta pod rząd nie reagowały na wjeżdżającą na światła karetkę – mimo sygnału dźwiękowego i zapalonych świateł, a przecież miały lusterka (więc jak twierdzisz dobrą widoczność) i włączoną głośną muzykę (która oczywiście nie upośledza zmysłów). Argument „że auto jest większe i je widać” sprowadza się do tego, że to wszyscy inni powinni uważać na auta, co jest absurdem. Po za tym zastanówmy się – czy jeśli rowerzysta założy słuchawki, to stanie się mniej widoczny? Argument o tym, że samochód wydaje dźwięki jest chybiony – obecnie auta są tak wyciszone, że często nie słychać ich w miejskim szumie, nie wspominając o autach hybrydowych czy elektrycznych, czuję tutaj znowu przeświadczenie, że jak jadę autem to inni powinni na mnie uważać (a najlepiej jeszcze ustąpić pierwszeństwa). Co ma korygowanie równowagi do słuchania muzyki nie mam pojęcia, ja nie robię tego nawet świadomie. Liczne lusterka – fakt, ale i tak masz martwe pola a po odbiciu w lusterku nie ocenisz odległości, o czym kilka razy się przekonałem prowadząc auto, w zależności od samochodu masz bardzo ograniczony widok do tyłu bezpośrednio za pojazd, o lokalizacji na podstawie słuchu przy włączonym radiu możesz zapomnieć.
To, że człowiek ma w dupie otaczającą go rzeczywistość, to nie ma znaczenia czy widzi, bądź słyszy, choćby karetkę. Auto jest większe i je widać – chodzi mi o to, że samochód odznacza się znacznie bardziej – szybki rzut oka i je dostrzegasz. Gdy rowerzysta założy słuchawki, mniej polega na swoich uszach i „nie widzi” tego co może usłyszeć. Ja jako gracz, w ogromnym stopniu polegam na słuchu i nie muszę czegoś widzieć, by wiedzieć gdzie inny gracz jest. Podobnie ma się sprawa z rowerem. Słuch rekompensuje mi brak oczu z tyłu głowy, jest uzupełnieniem tego co nie widzę.
Nigdzie nie napisałem, że słuchanie muzyki ma wpływ na równowagę. Być może we wcześniejszym komentarzu, źle się wyraziłem, ale jadąc samochodem nie ma czegoś takiego jak utrata równowagi i możliwość upadku. Patrzę w lusterko, posiłkuję się odwróceniem głowy i wiem wszystko. W rowerze nie mam aż takiego komfortu, dlatego posiłkuję się słuchem. W przypadku braku pewności tego co słyszę korzystam z oczu. Auta hybrydowe mimo wszystko wydają dostateczne dźwięki, by zwrócić na nie uwagę. Czystych elektryków jeszcze nie spotkałem – nie licząc melexów, czy autobusów.
Ogólnie problemem jazdy z słuchawkami na rowerze jest to, że w razie wypadku, nawet z winy kierowcy, trafiając na cwaniaków ciężej z obroną. W końcu jechałeś słuchając muzyki, nie usłyszałeś samochodu., zrobiłeś niespodziewany manewr, itd.
Łukaszu na wstępie dziękuję za kolejny, ciekawy i praktyczny wpis. Dobrze by było doprecyzować punkt 6. „Uczenie dzieci jazdy rowerem na drodze rowerowej”, o informację, że dziecko do lat 10 jeżdżące na rowerze jest traktowane jako pieszy i może jeździć jedynie po chodniku. Chyba, że coś się zmieniło w tej materii, o czym nie wiem. Pozdrawiam Mariusz
Tak, tak, dzieci do 10. roku życia są pieszymi, masz rację. Tu jednak pojawia się mało fajna luka w prawie. Co jeśli nie ma chodnika, ani drogi rowerowej? Ano taki „pieszy” powinien poruszać się lewą stroną drogi, co przepisy mu jak najbardziej umożliwiają, opiekunowi także.
Jednak jest to jakaś kosmiczna bzdura, by poruszać się rowerem po lewej stronie drogi. To tak na marginesie :)
Szczerze mówiąc nie rozumiem po co słuchać muzyki tak aby jednocześnie słyszeć inne dźwięki. Wówczas jedynie słyszymy muzykę, ale nie słuchamy. To trochę jak oglądanie filmu na smartfonie – żadne oglądanie, jedynie zapoznawanie się z fabułą. Osobiście jako muzyk nigdy nie jeżdżę w słuchawkach, bo jak słucham muzyki to skupiam się na muzyce, a że moja uwaga nie jest nieskończona, to mniej by jej zostało na kierowanie rowerem.
Bo np. jak jedziesz 6 czy 8 godzin, to może się trochę nudzić bez muzyki?
I dlatego po ścieżkach rowerowych jeżdżę od późnego października do wczesnego marca :)
W Łodzi głównie w weekendy jest problematycznie w kwestii nomen-omen, niedzielnych rowerzystów. W tygodniu jest już zdecydowanie lepiej.
I to jest jedna z największych zalet jazdy po jezdni – na to terytorium ci niedzielni kierowcy zapuszczają się dużo rzadziej :)
Najgorsi są tacy cwaniacy, którzy jadą że swoją wybranką serca albo czegoś innego, udając że nas nie widzą za plecami i nie zjeżdżając na gęsiego nie ułatwiają nam manewru wyprzedzania. Ale w sumie jak się na co dzień jeździ starym golfem albo bmw gdzie nie stać ich na podstawowy serwis i po prostu boją się o swoje ogromne luzy na kierownicy, nie mogli by później zapewne złapać prostej trajektorii jazdy :D
Pewnie oczy mają też w d… i powinni cię zauważyć hehehe. A używasz dzwonka, czy liczysz na jasnowidzenie zakochanych, czy kogokolwiek?
Podpisuję się pod wszystkimi punktami! Niestety mam wrażenie, że większość osób po prostu nie przyzwyczaiła się jeszcze do tego, że jest na ścieżce ktoś poza nimi. A czas już chyba najwyższy.
Dodatkowo –
11. Palenie papierosów podczas jazdy rowerem.
12. Jazda rowerem po chodniku gdy obok jest ścieżka, albo gdy na danej ulicy są idealne warunki do jazdy po jezdni (strefa 30, kontrapasy, mało samochodów).
13. Przejeżdżanie rowerem przez ruchliwe przejścia dla pieszych. Jak nikt nie idzie to nno dobra, ujdzie, ale jak się ktoś slalomem między tłumem ludzi przepycha to czasem złośliwie „przypadkiem” włażę pod koła ;)
13. A to już jest inna bajka, o której też pisałem niedawno. Gdy jestem pieszym, nigdy nie schodzę z drogi (do czasu :) pędzącym rowerzystom po chodniku.
W czym Ci przeszkadza palenie przez kogoś papierosów podczas jazdy rowerem?
W tym mi przeszkadza, że śmierdzi, i ten smród razem z trującym dymem leci na mnie, na co nie mam najmniejszej ochoty. A nie zawsze warunki pozwalają na oddalenie się od takiej osoby, bo wąsko, bo dużo ludzi, bo brak sił pod górę. A już jak taki śmierdziel stanie obok na światłach (patrz punkt 2) to się nóż w kieszeni otwiera…
To trzeba by w ogóle zakazać palenia przy chodzeniu chodnikami.. Nie żebym była przeciwna (też nie lubię za palaczami chodzić, zawsze wyprzedzam) no ale raczej się nie da :D
A wiesz, że bardzo chętnie bym zakazała :) Ale mimo wszystko, na chodniku jest z reguły więcej miejsca i dużo łatwiej można takiego palacza ominąć, wyprzedzić, albo nawet przejść na drugą stronę jezdni. No i niektórzy są na tyle uprzejmi, że np. przed światłami starają się ustawić z boku tak, żeby dym nie leciał na innych. A na rowerze jesteśmy ograniczeni ścieżką i nie ma już tylu możliwości żeby przed tym dymem uciec :)
Nie za bardzo jestem w stanie zrozumieć ten dyktat zdrowego trybu życia. Ja wiem, że nie każdy ma ochotę na zapach dymu papierosowego, ale zakazy palenia na chodniku to już socjalistyczna mentalność. Jak rozumiem osobie na chodniku przeszkadza papieros palony 10 metrów dalej, ale wyziewy z rur wydechowych jadących przy chodniku autobusów, ciężarówek i innych pojazdów już nie?
Serio? Dyktat zdrowego trybu życia? Socjalistyczna mentalność? Czy naprawdę musimy podpinać to pod jakąś ideologię?
Nie przeszkadza mi osoba paląca na chodniku 10 m dalej. Ale już palacz 2m ode mnie, którego cały dym i smród leci na mnie, owszem. I nie porównywałabym wyziewów ciężarówki której przejazd zajmie kilka sekund do palacza który pali [wstaw czas palenia fajki] :)
Pisałaś, że chętnie byś zakazała palenia na chodnikach w ogóle i do tego odnosił się mój komentarz. Ja uważam, że na rowerze nie powinno się palić przede wszystkim dlatego, że powinno się mieć 2 ręce na kierownicy i być skupionym na kierowaniu a nie paleniu.
Jednak ciężko uciec od ideologii jeżeli ktoś chce – tak jak Ty we wcześniejszej wypowiedzi – zakazywać palenia w przestrzeni publicznej. Widzę tu chęć regulowania życia społecznego przepisami i zakazami. A to już jest coś w deseń socjalistycznej mentalności.
Przejazd samochodu może i zajmuje parę sekund, ale w co większych miastach, po co ważniejszych ulicach samochody jeżdżą non stop, więc na spaliny narażona jesteś cały czas. Pomyśl również ile się tego nawdychasz gdy jedziesz ulicą i co rusz mija Cię samochód lub stoisz wśród nich na światłach.
Ja rozumiem, że smród papierosowy może komuś ewidentnie nie odpowiadać, ale równie dobrze komuś może nie odpowiadać zapach pewnych intensywnych perfum, na które to narażony jest np w autobusie. Czy to jest powód aby zakazywać ich stosowania?
Takie rzeczy powinny być kwestią kultury i dobrego zwyczaju, a nie zakazów i nakazów. Gdy jeszcze paliłem papierosy (a 3 lata temu przesiadłem się na e-papierosa) zdarzało mi się palić i na przystankach, ale sam, z własnej woli odchodziłem kilkanaście metrów od ludzi którym może to nie odpowiadać i zawsze starałem się wydmuchiwać dym w innym kierunku niż ludzie.
Jeśli Twoim zdaniem niechęć do smrodu papierosów jest oznaką socjalistycznej mentalności to… serio, nie mam do tego komentarza.
Nie, sam za tym zapachem nie przepadam. Pisałem wyraźnie, że chodzi o chęć regulowania życia społecznego zakazami i przepisami.
Piszesz, że nie powinno być przepisów, że kultura i dobry zwyczaj powinny wszystko załatwić. Brzmi jak piękna, socjalistyczna idylla :) Dobrze wiemy, że gdyby nie było fotoradarów i drogówki, to większość jeździłaby jeszcze szybciej niż teraz. Gdyby nie było trzeźwych poranków, to dużo więcej osób wsiadałoby za kółko na mocnym kacu.
Dlatego jestem za zwiększeniem mandatów, których stawki nie były aktualizowane od dawien dawna. Bo głównie TO motywuje ludzi do zaprzestania niektórych zachowań.
A przy okazji fajek. Wprowadzenie zakazu palenia w restauracjach czy pubach, które nie mają oddzielonej strefy dla palących, to był strzał w dziesiątkę. W końcu można wyjść na miasto i nie wracać z ciuchami cuchnącymi jak popielniczka.
Prywatnie jestem raczej liberałem. Ale warto czasem, dla dobra ogółu coś ograniczyć. Oczywiście trzeba robić to ze zdrowym rozsądkiem. Tylko tu się pojawia pytanie – co nim jest, a co nie :)
Ja też jestem za podniesieniem stawek mandatów. Nie wiem dlaczego w naszym kraju jest takie społeczne przyzwolenie na łamanie przepisów drogowych. Jak jest ograniczenie do 50, to osoba jadąca te 50 km/h nie jest przykładnym kierowcą tylko zawalidrogą która nie umie jeździć.
Jednak czym innym są przepisy drogowe, niż przepisy regulujące zachowania na ulicy. Problem polega na tym, że nie sposób znaleźć granicę na której mogą się zakończyć regulacje codziennego życia. Jeżeli jednym uda się zakazać jednego, to innym uda się zakazać drugiego. Dziwi mnie to, że ludzie nie patrzą dalej niż czubek własnego nosa. Ludzie się cieszą, że zakazano czegoś czego akurat oni sami nie lubią, ale nie przyjdzie im do głowy, że to oznacza iż ktoś zadecydował za nich. Jeżeli może raz, to może drugi, trzeci i setny.
No tak, dlatego napisałem o zdrowym rozsądku. Jak to wypośrodkować? To trudne zadanie i tak jak piszesz, nigdy nie będzie tak, aby wszystkim dogodzić. Ograniczenia prędkości też uderzają w tych, którzy lubią, pardon, zapier… Ale nie jest to podyktowane ograniczaniem czyjejś wolności, a po prostu bezpieczeństwem innych. I to bezpieczeństwem realnym, a nie na papierze.
Dlatego też nie protestuję w tej kwestii. Najogólniejszą definicję wolności rozumiem przez słowa „granica wolności przebiega tam gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka”. Dlatego też nie uznaję za ograniczenie wolności zakazania czynów szkodzących innym ludziom jak np kradzieże czy morderstwa. Ograniczenie prędkości postrzegam w ten właśnie sposób. Kierowca który lubi zapier… sprowadza tym samym ryzyko na innych uczestników ruchu, którzy niekoniecznie sobie tego życzą. Tak więc łamania przepisów drogowych nie postrzegam jako korzystanie ze swojej wolności, a szkodnictwo na rzecz innych.
Czym innym jest natomiast oczekiwanie określonych zachowań przechodnia na ulicy (pomijając łamanie przepisów drogowych bo to zaliczam pod pierwszą kategorię) albowiem nie jest to podyktowane bezpieczeństwem, ani ryzykiem, a jedynie upodobaniami. Jeżeli upodobania decydują o tym co przeciętny człowiek może, a czego nie może, to wtedy ja protestuję.
„ajogólniejszą definicję wolności rozumiem przez słowa „granica wolności przebiega tam gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka”. Dlatego też nie uznaję za ograniczenie wolności zakazania czynów szkodzących innym ludziom”
Świetnie, że to zacytowałeś… A teraz powiedz mi, od kiedy to palenie nie szkodzi? Dlaczego idąc ulicą mam wdychać trujący dym? Wyobraź też sobie, że są osoby mające np. problemy z drogami oddechowymi, którym taki dym bardzo przeszkadza i szkodzi. Skoro jesteśmy w przestrzeni publicznej, to mam takie samo prawo czuć się w niej komfortowo, dlaczego więc mam oddychać śmierdzącym i trującym dymem „bo ktoś tak ma ochotę”? Idziesz chodnikiem, to nie utrudniaj życia innym, proste? Chyba wpisuje się to doskonale w cytat, który sam przytoczyłeś…
Należałoby zrobić badania na temat szkodliwości biernego palenia na ulicy. Albowiem to na twierdzącym spoczywa ciężar dowodu. Jak to wiemy od czasów Paracesusa to dawka czyni truciznę, co niestety jest często zapominane w czasach wiedzy poznawanej z memów, a nie literatury naukowej. Dziś dzieli się rzeczy na te które są „zdrowe” i te które są „niezdrowe”, a zapomina o czymś co jest najistotniejsze – o dawkowaniu. Jeżeli pojawią się badania wpływu takiego ulicznego biernego palenia to wtedy będzie można przeanalizować czy faktycznie jest to wymiernie szkodliwe.
Tak jak wspomniałem wcześniej, idąc chodnikiem koło ruchliwej ulicy cały czas masz kontakt z produktami spalania benzyny, które to już Ci nie przeszkadzają?
Powiem tak, jak paliłem to zawsze starałem się unikać smrodzenia innym ludziom. Odchodziłem dalej, nie paliłem w tłumie, nie wydmuchiwałem dymu w autobusie itp. Jestem człowiekiem cywilizowanym i staram się nie utrudniać życia ludziom i tego samego oczekuję od innych.
Tego, że palenie bierne szkodzi ,chyba nie trzeba udowadniać? Więc kim Ty jesteś, żeby mówić innym ludziom, kiedy mają się wystawiać na dowolnie przez Ciebie zdefiniowaną dawkę? Idąc tym tropem, to mogę zacząć Ci udowadniać, że kradzieże też są szkodliwe wyłącznie zależnie od dawki i jak Ci ukradnę 10zł, to nie umrzesz od tego, ani nie zbankrutujesz…
Jak na zatłoczonym chodniku co druga osoba będzie szła ze szlugiem w zębach, to też dawka będzie nieszkodliwa? Jak ktoś tym chodnikiem będzie codziennie szedł z pracy i do pracy, to nadal nie będzie to szkodliwe?
Popadasz teraz w ciężką demagogię przyjacielu, żeby wybronić pogląd, który jest raczej nie do wybronienia… Jeśli jesteś w miejscu publicznym i zachowujesz się w sposób przeszkadzający, szkodzący innym, to przekraczasz granice wolności i tyle. Zauważ, że jeśli zaczniemy dywagować tak, jak ty to robisz w przypadku papierosów, to swoich denerwujących zachowań zacznie bronić praktycznie każdy, domagając się badań, w jakim stopniu szkodzi, czy przeszkadza ludziom…
Mogę się domagać badań, czy jak będę Cię na chodniku oblewał wodą, ale tylko ze strzykawki, a nie wiadrem, to czy to będzie dla Ciebie szkodliwe, czy nie… Itp itd.
Czy tak trudno zrozumieć, że po prostu przeszkadzasz w ten sposób innym? A może chociażby idę na jakieś ważne dla mnie spotkanie i nie chcę cuchnąć dymem z fajek? Masz pojęcie, jak denerwujący i przykry jest to zapach dla osób niepalących?
„Tego, że palenie bierne szkodzi ,chyba nie trzeba udowadniać?”
To zdanie jest demagogią, którą mi zarzucasz. W nauce nie ma czegoś takiego jak szkodzi/nie szkodzi. Jest za to badanie wpływu podawania konkretnych dawek na ryzyko wystąpienia określonych skutków. Identycznie jest z promieniowaniem radioaktywnym. Mamy pewne wyobrażenia o skutkach napromieniowania, ale one tak naprawdę zależą od dawki. Czy będziesz miał pretensje do pasażera w windzie, że jego ciało promieniuje z aktywnością 7 kilobekereli na które jesteś narażony?
Jeżeli odrzucimy zasadę, że rzekomą szkodę należy udowodnić, to ja mogę sobie ubzdurać, że widok np otyłych ludzi szkodzi na moje oczy i domagać się aby zniknęli z miejsc publicznych.
Ja rozumiem, że komuś dym papierosowy może śmierdzieć, ale tu już wkraczamy na pole gustu, który to raczej nie powinien wpływać na prawa i obowiązki innych ludzi. Bo jeżeli doznania węchowe uznamy za wyznacznik, to dlaczego doznania wzrokowe miałyby być mniej istotne? Albo dźwiękowe? Mnie np straszne irytuje klapanie japonek czy innych sandałków, ale nie wpadłbym na to aby zakazać ich noszenia innym.
A wracając do doznań węchowych – przecież kogoś może drażnić zapach przypraw czy innych aromatycznych rzeczy jaki często się unosi w okolicach restauracji. Czy to jest wystarczający powód aby taką restaurację zamknąć lub nakazać jej szczelne odseparowanie od ulicy?
Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że wychodząc z domu do przestrzeni publicznej współegzystujemy z innymi ludźmi i nie zawsze ich zachowania muszą się nam podobać, a my nie jesteśmy pępkiem świata aby inni mieli się do nas dostosowywać. Ludzie mogą różnie się zachowywać, różnie wyglądać i różnie pachnieć, a my wychodząc do przestrzeni publicznej musimy to zaakceptować, bo miejsce publiczne jest miejscem kompromisów.
I o wiele lepiej jest gdy zasady tego współistnienia ustalają się naturalnie, na zasadzie szeroko rozumianej kultury osobistej, niż ustawowo jako nakaz czy zakaz od wielkiego brata. Bo jeżeli jednym uda się zakazać jednego, to innym się uda drugiego.
Wolę raczej, aby podwyższenie mandatów szło na fundusz rehabilitacyjny dla ofiar Zenonów bez grosza powodującym wypadki sztruclami. Sądy powinny chętniej i szybciej obciążać kierowców kosztami odszkodowań nie tylko za zderzak i gips a także za to, że aby wrócic do zdrowia ofiara miesiącami musi zawracać sobie głowę aby ich stan zdrowia wrócił do normy. Egzekwowanie tego od sprawcy z całą surowością odstraszy bardziej, jeśli za np zabicie na przejściu pan herbu „SUV+chata za bańkę w Miłosnej + jestę panę drogi” będzie musiał wrócić do M4 na biedaosiedlu a dom zlicytuje komornik jako zadośćuczynienie za śmierć.
W ślad za tym idzie niechęć do pewnych zapachów, ubioru, wyglądu, zachowania i (np. ) kobiet poza kuchnią. Sporo rzeczy ludziom przeszkadza. Zakazywanie z tego powodu to ślepa uliczka.
Jest „subtelna” różnica w uszczęśliwianiu kogoś w miejscu publicznym dymem papierosowym, a czyimś wyglądem, zachowaniem, zapachem (no może poza przypadkami chronicznej niechęci do środków czystości) itp. Prawda? :-)
Na pewno dla kogoś, kto chce na upartego coś udowodnić. Patrząc jednak na miłośników odzieży patriotycznej: ludziom przeszkadza wszystko, także czyjeś myśli.
14. Plucie na boki bez upewnienia się, że nikt za tobą nie jedzie i nie zbierze twoich płynów fizjologicznych na twarz.
Ale umówmy się, plucie w miejscach publicznych to jest ogólnie buractwo, niezależnie od tego czy u rowerzysty czy pieszego…
A mnie denerwuję moda, która pojawiła sie chyba w zeszłym roku na zakładanie na rower czołówek… Nie dość, że świecą po oczach, to niech jeszcze taki osobnik nadjeżdżający z przeciwka zacznie się rozglądać, w prawo…lewo… Masakra, nie wiadomo co gość ma zamiar zrobić :)
w dodatku są one niezgodne z przepisami, gdyż przednie światło musi być na pewnej wysokości, nie więcej niż x i nie mniej niż y (nie pamiętam dokładnych wartości)
I musi być przymocowane do roweru, a nie do głowy.
Witam, a co w sytuacji, kiedy rower ma oświetlenie (nie wyżej niż przepisowe 1,5 m) a dodatkowo rowerzysta ma czołówkę? Nie znalazłem w przepisach bezpośredniego zakazu, ale może coś mi umknęło (nie chodzi mi oczywiście o świecenie prosto w oczy osobom nadchodzącym lub nadjeżdżającym z przeciwka). Czy taka sytuacja jest dopuszczalna?
O, też jestem ciekawa, bo w takiej konfiguracji zdarza się mi jeździć :D
Nie jest to zakazane. Prawo jasno mówi, że źródło światła o jasnej barwie musi być przymocowane do roweru na wysokości nie wyższej niż 1,5 metra od ziemi. Jeśli dodatkowo, dla własnego bezpieczeństwa chcesz używać czołówki, która nie oślepia, to nie ma przeciwskazań
Tak jest dopuszczalna. Przepis określa minimum jakie oświetlenie musi spełniać nie zabrania używania większej ilości świateł.
Bezpośredniego zakazu chyba nie ma, ale od biedy możnaby podpiąć to właśnie pod oślepianie innych uczestników ruchu.
Doprecyzujmy.
Jest niezgodne z przepisami jeśli miało by stanowić jedyne światło dla roweru, ale jako światło dodatkowe jest zupełnie legalne.
Przepis mówi, że rower musi posiadać przynajmniej jedno światło pozycyjne białe lub żółte, na wysokości od 25cm do 150cm.
Nie zabrania posiadania dodatkowych świateł w innych miejscach.
Światła dodatkowe nie muszą być umocowane do roweru.
Po pierwsze i ostatnie przepisy nie regulują ubioru a lampka na głowie to ubiór. ;-)
czyli w świetle przepisów można kręcąc łbem świecić czołówką po oczach innych użytkowników ruchu? poza tym, czy czołówka jest absolutnie konieczna w dobrze oświetlonym mieście? to nie jest środek ciemnej puszczy… Światło umocowane do roweru m.in. informuje o kierunku skrętu tegoż roweru, o czym informuje ciągle obracające się światło na głowie rowerzysty?
Prawo jest prawem. Jak widzę, dla ciebie to nieistotne, że prawo czegoś nie zabrania skoro „przeszkadza”.
Niestety Policja musi działać w jego granicach i na jego podstawie.
Dla nas na szczęście „co nie jest zabronione, jest dozwolone”. Inaczej mielicja czepi się ciebie za „za bardzo szary strój” albo coś innego, co im przeszkadza. Wolisz?
Sam czołówkę kojarzę źle: kiedyś jechałem ciemną DDR za miastem (z Mielna do Mścic, jak bywasz nad morzem, „najstarsza w Polsce”*), pochylony. Oczywiście zupełnie ciemno nigdy nie jest: światła domów, billboardów, nielicznych aut itp. Nagle w ciemnościach mało nie wjechałem w dwóch głupków z których jeden miał „aż” czołówkę a łbem kręcił jak HGW na konferencji. Owszem, widziałem fruwające w oddali światło ale ubrany na czarno koleś, na asfalcie w cieniu (powiedzmy) drzew, na czarnym rowerze postanowił jechac … na stojąco.
Ciemno było tak, że zobaczyłem go w ostatnim momencie jako „jakiś cień”. Niemniej OPRÓCZ przepisowych świateł… niestety nie ma się od strony prawnej do czego czepić.
*są starsze, ale w porównaniu do kilkunastu km tej, to tylko ogryzki
„w dodatku są one niezgodne z przepisami” gdzie takie głupoty wyczytałeś? przecież czołówka nie stanowi wyposażenia roweru!
Jemu chodzi o używanie ich zamiast. Po prostu założył, że jest tak i tylko tak: straw man fallacy.
Zgadzam się ze wszystkimi wymienionymi punktami. Natomiast jest jeszcze jedna kwestia która najbardziej mnie denerwuje, a mianowicie kretyńsko-niepoprawne ustawienie świateł przednich.
Oświetlenie kierujemy na drogę, a nie w oczy ludzi nadjeżdżających/nadchodzących z naprzeciwka!
Tak, zdarzają się takie przypadki niestety. Do tego dodałbym tryb stroboskop, od którego idzie oszaleć. Dopisałem to do tekstu.
Tylne oświetlenie zasłonięte przez dłuższe ubrania ! Problem występuje częściej u kobiet, ze względu na dłuższe koszule, tuniki, sukienki. Co z tego że mamy oświetlenie jak świeci w ubrania od środka. No i jeszcze sygnalizacja skrętu ręką praktycznie w tym samym momencie co jego fizyczne wykonanie, najczęściej bez upewnienia się czy nie ma za nami nikogo :)
Mnie najbardziej śmieszy reakcja osób (pieszych) którzy idą ścieżką rowerową w moim kierunku nie zwracając uwagi na to, że jedzie rower, a gdy już jestem blisko nich zaczyna się panika, w którym kierunku uciec. Denerwują mnie jeszcze „młodzi gniewni” na rowerach którzy zajmują całą szerokość ŚDR i chodnika, a po zwróceniu uwagi jeszcze pyskują. Ogólnie na ŚDR nie jest źle, chociaż mogłoby być lepiej. I na koniec – dzisiaj pierwszy raz po zwróceniu uwagi, że pieszy/a stoi na ŚDR usłyszałem „przepraszam” i co najważniejsze – przejście na chodnik :)
Punkt drugi: dziś przez takiego geniusza część rowerzystów czekała zmianę świateł, bo zablokował przejazd. Poszły wyzwiska. Oczywiście delikwent przejechał na czerwonym.
Piąty: też plaga w Trójmieście.
Z punktem siódmym po wizycie w Holandii już się do końca nie zgodzę. Rowery wyglądają tam jakby wyciągnięto je z kanałów. Z drugiej strony, mimo wyglądu napędy nie wydają dziwnych dźwięków (co innego hamulce — o ile działają).
Dziewiąty: przypinanie roweru tak, że utrudnia ruch na chodniku. Tak: nas też obowiązują przepisy o zachowaniu 1,5 metra na chodniku!
7. Chodzi mi tylko o to, że nie chciałbym wjechać w kogoś, kto przede mną wpadł w poślizg na kałuży, przez opony w fatalnym stanie.
9. To zdecydowanie prawda.