Kaski rowerowe to w Polsce od wielu lat gorący temat. Rozpala dyskusje prawie tak samo jak szczepienie dzieci czy zarobki polityków :) Na ulicach możemy spotkać coraz więcej osób, które jeżdżą w kaskach, choć według moich obserwacji, jest to na razie nie więcej niż 10, może 15 procent rowerzystów w mieście. Większy odsetek uzbrojonych w kask możemy zobaczyć wśród jeżdżących na góralach oraz na rowerach szosowych. Kask w zasadzie przestał być „obciachem” czy ciekawostką, choć jeszcze piętnaście lat temu nie było to takie oczywiste. Na pewno spory wpływ na ich spopularyzowanie miał wprowadzony w 2003 roku przez Międzynarodową Unię Kolarską (UCI) obowiązek jazdy w kasku na wyścigach. Wymóg ten pojawił się po śmierci kolarza Andreia Kiwilewa, który zmarł po kraksie w wyścigu Paryż-Nicea.
„Zacznę od tego, że ja w kasku na co dzień nie jeżdżę. W zasadzie wyciągam go z szafy jedynie na dalsze trasy, po bardziej ruchliwych drogach. Wiem, że to trochę dziwne, tym bardziej, że większe ryzyko wywrotki na rowerze jest jednak w mieście. Ale robię to dla świętego spokoju, bo do jazdy w kasku przymusza mnie moja Monika.”
Te słowa pisałem we wrześniu 2013. Jak pewnie wiecie, w lipcu 2014 miałem wypadek po którym wylądowałem w szpitalu z połamanymi kośćmi głowy. Choć nie było kolorowo, na całe szczęście udało mi się z tego wylizać. Teraz po prostu cieszę się, że mogę dalej jeździć na rowerze i pisać dla Was na blogu.
Wśród wielu słów otuchy jakie od Was wtedy dostałem, pojawiły się też cierpkie głosy „taki specjalista, a bez kasku jeździł”. Cóż, ja po tym wypadku mogłem powiedzieć jedynie, że gdybym wiedział, że to się tak skończy, to bym wtedy kask założył.
I tu dochodzę do meritum, które jest odpowiedzią na pytanie czy warto jeździć w kasku. A więc nie warto. Chyba, że zdarzy się nam wypadek. Wtedy warto mieć go na głowie. A że wypadków niestety przewidzieć się nie da, wychodzi na to, że jednak warto jeździć w kasku.
Od tamtego czasu jeżdżę w kasku, choćby dlatego, że nawet niezbyt mocne puknięcie w to samo miejsce na głowie, może się skończyć bardzo źle. Smuci mnie to, że do jazdy z garnkiem na głowie zmotywował mnie dopiero wypadek, ale lepiej późno niż wcale.
Wokół samych kasków wyrosły dwie silne grupy: zatwardziałych zwolenników i zagorzałych przeciwników. Zebrałem kilka argumentów, które podają przeciwnicy kasków i pokażę Wam jak słabe one są. Podawałem je już w 2013 roku, więc nie jest tak, że to teraz się nawróciłem. Po prostu te argumenty od zawsze były bardzo kiepskie.
Zapraszam do obejrzenia odcinka Rowerowych Porad, w którym zastanawiam się, czy warto jeździć w kasku. Będzie mi bardzo miło, jeżeli zasubskrybujesz mój kanał.
2) Jadąc w kasku człowiek czuje się bezpieczniej, więc „pozwala sobie na więcej” – cokolwiek to pozwalanie miało by znaczyć, nie jest to prawda. Jak człowiek jest głupi, to wmówi sobie wszystko. Osoby posługujące się mózgiem doskonale wiedzą, że kask nie chroni przed wypadkiem, ale to jest chyba tak samo logiczne, jak fakt, że pasy w aucie również przez żadnym wypadkiem nie uchronią.
3) Badania pewnego brytyjskiego naukowca dowodzą, że kierowcy mijając rowerzystę w kasku, robią to bliżej niż gdy się kasku nie ma. Kolejny przykład na to, że gdzieś ktoś puścił jakąś informację i zaraz jest podchwytywana przez osoby szukające podparcia swoich teorii. Na zdrowy rozum (w kasku czy bez) – czy myślicie, że kierowcy analizują w ogóle czy rowerzysta ma kask czy też go nie ma? Czy kierowca nie ma nic lepszego do roboty? Pisałem o tym trochę we wpisie „150 cm dla rowerzysty – dobry żart„. Odblaskowy pokrowiec na plecaku nawet nie pomaga i niektórzy kierowcy mimo, że nic nie jedzie z naprzeciwka potrafią wyprzedzić na gazetę.
4) Kask nie chroni podczas zderzenia z autem, ponieważ jest projektowany do zderzeń przy niewielkiej prędkości. Tylko Ci, którzy taki argument podają, zapominają, że zdarzają się jeszcze spotkania z samochodami, które nie poruszają się z dużą prędkością. Ba, zdarzają się spotkania z samochodami, które wcale się nie poruszają!
5) Jeżeli rowerzyści mają jeździć w kaskach, to może załóżmy je jeszcze pieszym, bo też mogą się przewrócić. Zdarzały się przypadki, że ludzie przy upadku tak niefortunnie uderzali się w głowę, że umierali. Ale mimo wszystko prędkość osiągana na rowerze oraz sam rower, który podczas upadku przeszkadza w odpowiednim ułożeniu ciała sprawiają, że rowerzyści są bardziej narażeni na upadki.
Wszystkie te „argumenty” legną w gruzach, gdy nasza głowa spotka się z krawężnikiem, kamieniem czy asfaltem. Wystarczy, że stracisz przyczepność, zagapisz się albo w coś wjedziesz – często nie ma czasu na reakcję, ruch obronny ręką czy nogą. Lecisz i uderzasz w co popadnie i czym popadnie. Pół biedy ciałem, najgorzej głową.
Oto co napisał Michał Kwiatkowski po pechowym wyścigu Mediolan – San Remo.
Always wear your helmet! This one save my life! All fine;) pic.twitter.com/LNsZqBNTUL
— Michał Kwiatkowski (@michalkwiatek) marzec 22, 2015
Michał brał udział w kraksie i później napisał: „Zawsze noś kask! Ten uratował mi życie!”.
Podsumowując – kask nie uchroni Cię przed głupotą (własną i czyjąś), nie uchroni przed bezpośrednim spotkaniem z TIR-em, nie ochroni innych narządów. Ale jeżeli tylko będzie poprawnie założony (na ten temat niedługo napiszę), pomoże uchronić głowę przed uderzeniem w coś twardego. Oczywiście nie całą głowę (chyba, że to kask typu FullFace, który chroni także szczękę, ale nadaje się raczej tylko do sportów ekstremalnych) i nie w każdym wypadku. Ale na pewno ograniczy ryzyko roztrzaskania głowy.
A nie jest to wielki wydatek. Cena podstawowych kasków zaczyna się od 50-60 złotych, a te bardziej markowe startują od 100 złotych. Najważniejsze aby spełniał normę EN 1078, czyli był dopuszczony do sprzedaży w Europie. Nie polecam kupować kasku na chińskich portalach aukcyjnych za kilkanaście złotych. Jak się to może skończyć, pokazał mój crash test kasku.
Na kask zawsze patrzyłem z rezerwą. Wiedziałem, że może pomóc, ale myślałem „ja przecież jeżdżę rozsądnie, patrzę tam gdzie jadę, nic mi nie będzie”. Każdy tak może myśleć. Dopóki nic mu się nie stanie. Czego i sobie, i Wam, nie życzę.
Zawsze warto! Mój wypadek na rowerze miał miejsce przy prędkości może 8-10 km/h. Na bezpiecznej wydawałoby się drodze rowerowej. W pewnym momencie robotnik remontujący obok drogę coś krzyknął, odwróciłem w jego kierunku głowę, w momencie gdy spojrzałem znów na wprost siebie zobaczyłem w odległości ok. 30 cm słupek od znaku drogowego. Bim bam. Rozcięta skroń, pełno krwi, nie doszedłbym sam do szpitala gdyż krew wlała mi się obficie do oka. Ktoś mi pomógł. Gdyby miał ten kask nie byłoby szpitala, szycia … chodzenia z plastrami jak gwiazda półświatka :)
Czy warto? Pewnie warto. Bo troszkę bezpieczniej. A jeszcze bezpieczniej jest nie jeździć rowerem, tylko uprawiać jogging w parku, lesie. Jednak i tam czai się zagrożenie – kleszcze, żmija zygzakowata, agresywny pies. Najważniejsze to wybrać coś dla siebie – bilans zysków i strat.
Żadnych odgórnych nakazów :)
Bez kasku do pracy śmigałem całe lato, po pracy też często. 26 lat po schodach schodziłem i nic myślałem mnie nie zaskoczy. Pewnego letniego popołudnia sprowadzając rower po wspomnianych schodach coś poszło nie tak. Niestety nie pamiętam co bo 2 dni wyrwane z pamięci. Upadek wręcz w miejscu na plecy – ubranie czyste , rower ok. Łokieć do operacji, pęknięta czaszka i krwiak na mózgu. 3 tygodnie szpitala – 3 miesiące L4 – 2 lata zanim łokieć do końca wyleczony – jako tako.
Długo próbowałem się usprawiedliwiać że przecież po schodach bym w kasku nie schodził – lecz o dziwo jak się człowiek przekonuje, najwygodniejszym miejscem transportu kasku jest głowa.
Podsumowując to miałem farta – w noszeniu kasku nie szukam teraz wytłumaczenia jego zastosowania bo dobitnie zostało mi udowodnione po co mi on jest. Mimo iż mogę nie mieć więcej okazji przez następne wiele lat go przetestować nie zamierzam więcej bez niego wsiadać na rower.
Też należę do takich „nawróconych”, na szczęście u mnie skończyło sie tylko na bolesnym siniaku. Wcześniej kask ubierałem tylko na dłuższe wyjazdy, z zadowoleniem dopełniając nim sportowy outfit. No ale tak po mieście? Nieee, to nie pasuje, dżins, czasem koszula i… kask? Niee. Do czasu, aż łeb nie oberwał i to „jak ja wyglądam” przestało być istotne. Tak więc od tamtego czasu – zawsze w kasku!
Jakieś 2 m-ce temu odwiedziłam ten blog po raz pierwszy, właśnie kiedy zakupiłam nowiutki rower.Zastanawiałam się nad zakupem i ewentualnym używaniem kasku.Kupiłam i wciąź nie do końca przekonana do niego kupiłam też elegancką białą czapkę z daszkiem.Trzy dni temu umówiłam się z koleżanką na przejażdżkę na którą niestety nie dojechałam.5 minut po wyjechaniu z domu tak nieszczęśliwie się na tym rowerze wywróciłam że skończyło się na wstrząśnieniu mózgu,szytej brodzie,poobdzieranej twarzy i ciele ale całej głowie(miałam na niej kask).Właśnie wtedy zastanawiałam się nad założeniem czapki bo przecież żadna moja koleżanka nie jeździ w kasku.Dzień wcześniej przejechałam 26 km i nic się nie stało a tu raptem parę minut,jeszcze w mieście taki pech.Teraz już wiem,że nigdy bez kasku nie wyjadę z domu bo ten właśnie kask być może uratował mi życie bądż zdrowie.Jak tylko wyliżę rany jadę w plener.
Jazda w kasku? TAK !
Pozdrawiam Edyta
To dobrze, że nie musiałaś uczyć się na własnym błędzie. Dużo zdrowia!
BTW istnieje rozwiązanie które mogłoby pogodzić obie strony, kask działający jak poduszka powietrzna uruchamiający się w momencie wypadku (Hovding), chociaż nie wiem, jak to naprawdę działa w praktyce.
Sama nie jestem miłośniczką wiatru we włosach, praktycznie zawsze na rower zabierałam jakieś nakrycie głowy więc tradycyjny kask jest dla mnie jak najbardziej OK.
Hovding jest spoko, gdzieś już o nim coś pisałem. Natomiast taki kołnierz z poduszką powietrzną sprawdzi się tylko przy spokojnej jeździe po mieście + jego sporym minusem jest to, że jest jednorazowy. Kask oczywiście jak się nim solidnie w coś przywali, też powinien iść do wyrzucenia, nawet jeżeli nie uległ uszkodzeniu. Ale czasami wystarczy wpaść w poślizg na rowerze, przewrócić się, nie uderzając w nic głową. I w takiej sytuacji ponad 1000 złotych za Hovding wylatuje z kieszeni, gdzie przyzwoity kask kosztuje 200-400 złotych i w przypadku gdy nie walniemy nim w nic, możemy go spokojnie dalej używać.
Tak więc wszystko ma swoje plusy i minusy :)
Ja jeżdżę na szosówce średnio 10000-15000km rocznie. Średnia prędkość to 25km/h…Max 83km/h..
Jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy żeby nie mieć kasku na głowie… Zresztą mieszkam w Norwegii i tutaj jeżdżąc po drogach publicznych jest kask obowiązkowy, a zresztą jazda w kasku jest tutaj wbijana od dziecka i jest to naturalne dla wszystkich.Nikt sobie nie myśli że będzie głupio wyglądał itd… Raczej patrzą na rowerzystów bez kasku jak na wariatów…
Wymieniam kask co dwa lata (cena około 400-800pln za życie to nie jest raczej dużo…)albo po jakimkolwiek upadku.. Już nie jeden raz ratował mi głowę…
Jeździłam wiele lat bez kasku i zawsze przekładałam jego zakup na kiedyśtam, nigdy nie miałam nic przeciw idei, ale było tyyyyle ważniejszych rzeczy. I cóż, nie będzie w tym miejscu żadnej smutnej historii, nie miałam wypadku, nic mi się nie stało, ot, w końcu kask kupiłam i jeździ mi się z nim spoko. Nie odczuwam żadnych niedogodności, chroni mnie przed słońcem, gałęziami w lesie, mimo ze od zakupy nie wywinęłam orła ani razu nie uważam go za bezsensowny balast. Generalnie polecam. Jedyną większą wadą jaka mi się nasuwa jest to, że wybitnie mi w nim nie do twarzy i psuje mi fryzurę, ale jakoś przeboleję, w końcu to wyjście na rower, a nie podryw.
Oj tam, oj tam, w dobrze dobranym kasku można dobrze wyglądać :)
Jak się wysłuży to zainwestuje w jakiś inny, ładniejszy model :).
można się z tobą umówić na… przrjażdżkę? ?
W celu uzupełnienia dyskusji podam jeszcze jeden argument za jazdą w kasku, czy istotny czy nie – nie wiem, po prostu taki scenariusz również jest możliwy. Podczas wysiłku fizycznego może się zdarzyć zasłabnięcie i im ten wysiłek bardziej intensywny tym ryzyko większe. Wiadomo, że zasłabnięcie podczas jazdy na rowerze wiąże się z niebezpiecznym upadkiem, nie dość że upadamy z wysokości to jeszcze przemieszczamy się z jakąś tam prędkością, dodatkowo jesteśmy nieświadomi i odruchowo nie zamortyzujemy uderzenia. Powiedzmy, że u osób młodszych ryzyko omdlenia jest niewielkie (chociaż czasami niezdiagnozowane schorzenia objawiają się w czasie intensywnego wysiłku), ale z wiekiem to ryzyko wzrasta więc myślę, że dla osób starszych kask byłby wskazany. Dodatkowo jestem zdania, że jeżeli ktoś uprawia sport bardziej intensywnie niż w sposób rekreacyjny to dla własnego dobra powinien zrobić podstawowe badania – na pewno zbadać układ krążenia. Wiadomo, że wszystkiego nie da się uniknąć, ale często niewiele trzeba, żeby sobie pomóc albo przynajmniej nie zaszkodzić. Pozdrawiam i bezpiecznej jazdy życzę.
Nie wiem, czy zasadne są tu jakiekolwiek „argumenty” za czy przeciw. Dla mnie sprawa jest prosta: czy kask zwiększa moje szanse przeżycia podczas jazdy na rowerze? Tak, pewnie w 0.5% (przy moim melepeceniu od czasu do czasu), ale zwiększa. Podobnie jak… maszerowanie w nim na ulicy, jeżdżenie w nim na nartach czy w aucie (zawsze może się zdarzyć zderzenie). Gdyby to było 50%, może bym się zdecydował. Jednak zapomina się w tego typu jak ww. wpis o bardzo ważnych 2 rzeczach: po pierwsze to moje życie i moja sprawa, mój brak kasku zabije tylko mnie, nikogo innego, więc dajcie mi wybór. Papierosy i alkohol są legalne, choć szkodzą (akurat ich unikam) ;) Po drugie: dla mnie osobiście (nie wiem, czemu) kask jest mega-niewygodny i to niezależnie od ceny. Jeżeli mam jeździć w kasku, bo np. wejdzie taki obowiązek, to zwyczajnie zarzucę narty i rower, do tego stopnia mnie to wkurza. O ile wiem, nie jestem wyjątkiem. Chyba nie idziemy pod prąd „ekologii” i nie chcemy zniechęcić np. 15% rowerzystów do używania jednośladów i przesiadki do samochodów? ;-)
„Jednak zapomina się w tego typu jak ww. wpis o bardzo ważnych 2 rzeczach: po pierwsze to moje życie i moja sprawa”
I fragment mojego wpisu:
„Na kask zawsze patrzyłem z rezerwą. Wiedziałem, że może pomóc, ale myślałem „ja przecież jeżdżę rozsądnie, patrzę tam gdzie jadę, nic mi nie będzie”. KAŻDY tak może myśleć. Dopóki nic mu się nie stanie. Czego i sobie, i Wam, nie życzę.”
cyt.: „Jednak zapomina się w tego typu jak ww. wpis o bardzo ważnych 2 rzeczach: po pierwsze to moje życie i moja sprawa”
I fragment mojego wpisu:
„Na kask zawsze patrzyłem z rezerwą. Wiedziałem, że może pomóc, ale myślałem „ja przecież jeżdżę rozsądnie, patrzę tam gdzie jadę, nic mi nie będzie”. KAŻDY tak może myśleć. Dopóki nic mu się nie stanie. Czego i sobie, i Wam, nie życzę.”
Co nie zmienia faktu, że są ludzie (nie ja), którzy mają swoje życie w małym poważaniu – znam takich, co np. jeżdżą autem bez zapiętych pasów. Znają plusy i minusy. To jest ich wybór – nie wynika on z przekonania, że „im nic się nie stanie, bo jeżdżą ostrożnie”, tylko po prostu dokonali wyboru i godzą się z ryzykiem. Chodzi mi o to, żeby nie wprowadzać zasad typu „obowiązkowa jazda w kasku”, „obowiązkowa jazda w pasach”, „obowiązkowe krojenie cebuli w rękawicach z kevlaru”. Owszem, należy mówić o plusach i minusach danego rozwiązania, można zachęcać (lub zniechęcać – zależnie od poglądów) – i tyle. Niech każdy samodzielnie decyduje o swoim zdrowiu i życiu. Ważne, żeby to wszystko było bez PROPAGANDY.
Jeszcze może jeździć bez włączonych świateł w nocy :) Pasy w samochodzie RATUJĄ życie i nie wiem co komu przeszkadzają? Wsiadasz, zapinasz i tyle. Tak samo wolę mieć w aucie poduszki powietrzne czy taką konstrukcję, że nie złoży się podczas drobnej stłuczki. Jednak chyba każdy wolałby siedzieć w razie wypadku (nawet nie ze swojej winy) w solidnej limuzynie, niż w Tico (że nie każdy może sobie na to pozwolić, to inna sprawa, ale to nie jest tematem dyskusji).
Jeszcze raz podkreślę – nie jestem za obowiązkiem jazdy w kasku na rowerze, za co nieraz obrywa mi się od zwolenników tego pomysłu. Tak samo nie jestem za zniechęcaniem do takiej jazdy. I już :)
OK, teraz rozumiem. Tylko jeszcze 2 drobiazgi, żeby uściślić:
cyt.: „Jeszcze może jeździć bez włączonych świateł w nocy :)”
Zły przykład: to już wpływa na bezpieczeństwo innych (postronnych) ludzi, a ja mówię wyłącznie o zachowaniach mających wpływ tylko na daną osobę. Tak samo nie zgadzam się, gdy siedzący za mną pasażer nie zapina pasów – bo w razie zderzenia z przodu jego ciało zgniecie mnie. Ale jak jedzie sam – niech robi, co chce z pasami :)
cyt.: „Pasy w samochodzie RATUJĄ życie i nie wiem co komu przeszkadzają?”
Są przypadki, że na odwrót – zabijają i nie można o tym nie mówić. Jednak prawdą jest, że w WIĘKSZOŚCI ratują, więc statystycznie lepiej jeździć w pasach niż bez nich. A co do przeszkadzania: mnie akurat dużo wygodniej się jeździło bez pasów (tak, były takie czasy, że po mieście nie było obowiązku zapinania!) i gdyby nie to, że chcę długo żyć i statystycznie zwiększać swoje szanse, to wolałbym jeździć bez pasów. Nie wiem, czemu nie wymyślono jeszcze nic lepszego przez tyle lat, pomijając fakt, że dużo lepsze są pasy symetryczne, a nie 3-punktowe i nie wiem czemu do seryjnych aut nikt ich nie montuje ani nie prowadzi na ich rzecz kampanii, chociaż jeszcze lepiej ratują życie i zdrowie.