Czy opłaca się jeździć rowerem do pracy?

Choć nasz kraj powoli się cywilizuje i coraz więcej osób wybiera rower jako środek transportu – to nadal jest on traktowany przez niektórych, jak pojazd dla biednych ludzi. Pokutuje stereotyp „jeździsz rowerem – nie stać Cię na samochód”. Wielu wysoko postawionych urzędników, lekarzy, prawników czy biznesmenów nie wyobraża sobie, by miało dojeżdżać rowerem do pracy – choćby mieli tam tylko kilka kilometrów. Oczywiście jest wiele chlubnych wyjątków, są w Polsce firmy, urzędy, szkoły, które promują tani, zdrowy i ekologiczny środek transportu jakim jest rower. Zapewniają parkingi rowerowe, szatnie i prysznice. Z dojeżdżania do pracy rowerem płyną same korzyści. Poprawia się nam zdrowie i odporność, poprawia się też kondycja. Jeżeli odpowiednio wyznaczymy sobie trasę (na przykład przez park), jazda będzie miłym odpoczynkiem po pracy i energetyzującym kopniakiem przed nią.

Oczywiście pojawiają się też wątpliwości – w co się ubrać, gdzie przypiąć rower, co będzie gdy przyjdzie jesień i zima. O tym z pewnością napiszę niebawem, dziś skupię się na finansowo/czasowym aspekcie dojazdów do pracy. Czy jazda rowerem się opłaca?

Czy jest sens jeździć rowerem do pracy?
fot. redjar

Moje obliczenia będą szacunkowe. Nie da się wszystkiego przełożyć na liczby i oczywiście każdy może mieć inną sytuację. Warto zawsze rozważyć połączenie dwóch środków transportu. Np. dojechać rowerem do kolejki podmiejskiej, następnie przejechać się kolejką i później kontynuować podróż rowerem.

Do moich obliczeń przyjmuję następujące założenia: Mamy programistę Włodka, który pracuje w samym centrum Łodzi (skrzyżowanie Kościuszki z Mickiewicza), w małej firmie wynajmującej biuro w kamienicy. Włodek mieszka na ulicy Ekologicznej i do pracy najkrótszą drogą ma 6 kilometrów. Jeździ 10-letnim Fiatem z instalacją gazową. Planuje przesiąść się na rower lub komunikację miejską i zastanawia się czy mu się to opłaca. Policzmy.

Trasa rowerowa do pracy
fot. Google Maps (kliknij aby powiększyć)

1) Samochód – silnik w samochodzie Włodka nawet nie zdąży się dobrze rozgrzać podczas jazdy, spali więc około 12 litrów na setkę. Na dojazd w obie strony potrzebować będzie 1,44 litra gazu, co daje nam 3,74 zł (przyjąłem 2,6 zł za litr gazu). Miesięcznie (21 dni) wyjdzie mu 78,5 zł na samo paliwo. Ale to nie koniec kosztów. Samochód trzeba przecież ubezpieczyć, co jakiś czas naprawić i uwzględnić utratę jego wartości. Zakładając, że Włodek przejeżdża rocznie 15 tysięcy kilometrów, na ubezpieczenie OC wydaje 600 złotych, rocznie inwestuje w samochód 1000 złotych (przegląd, wymiana części) i utrata wartości wynosi 1000 złotych rocznie – dodatkowy koszt jednego przejechanego kilometra to 17 groszy. Czyli dojazdy do pracy kosztują Włodka dodatkowe 43 złote miesięcznie. Razem z paliwem to 121,5 złotego.

Średnia prędkość poruszania się samochodem po Łodzi wynosi ok. 35 km/h, według serwisu korkowo.pl Oczywiście do tego dochodzą lokalne utrudnienia, stanie na światłach, nieprzewidziane sytuacje. Zakładamy, że Włodek ma swoje miejsce do parkowania w podwórku kamienicy, inaczej musiałby spędzić dużo czasu na poszukiwaniu wolnego miejsca w okolicy i za nie zapłacić. Nasz bohater średnio będzie potrzebował ok. 20-25 minut na dojazd do pracy w jedną stronę.

2) Komunikacja miejska – trzydziestodniowy, imienny bilet miesięczny na wszystkie linie kosztuje w Łodzi 80 złotych. Cenę biletu można obniżyć do 64 złotych kupując bilet trzymiesięczny. Oczywiście bilet można wykorzystać na inne przejazdy, ale to liczymy jako bonus. Włodek ma szczęście, do pracy może dojechać jednym tramwajem. Na przystanek idzie około 4 minut, tramwaj zatrzymuje się prawie pod jego pracą, więc z przystanku ma minutę. Sam tramwaj jedzie około 26 minut, co razem w jedną stronę daje 31 minut.

3) Rower – Włodek rowerem jeździ rekreacyjnie, do pracy też nie zamierza się spieszyć. Może i mógłby być pięć minut szybciej, ale zdecydowanie woli nie przyjeżdżać mocno spocony. Część trasy do pracy biegnie drogą rowerową, w dodatku tak poprowadzoną, że Włodek nie stoi na kilku skrzyżowaniach razem z samochodami. Drogę poprowadził tak, że omija najruchliwsze ulice, ma trochę dalej, ale o wiele przyjemniej. Dojazd do pracy zajmuje naszemu rowerzyście 35 minut. Koszty nie są duże, Włodek rocznie wydaje 200 złotych na serwis roweru i wymianę potrzebnych części oraz 100 złotych na zakup ubrań rowerowych na gorszą pogodę. Średnio daje to 25 złotych miesięcznie.

Na przykładzie powyżej widać, że jazda rowerem do pracy zdecydowanie się opłaca. Choć czas dojazdu jest trochę dłuższy – zdecydowanie lepiej wychodzi się na tym finansowo. Pośrednią opcją jest komunikacja miejska. W tym wypadku Włodek miał bezpośrednie połączenie, gdyby musiał się przesiąść – jechałby sporo dłużej. Komunikacja miejska to dobra alternatywa, w przypadku załamania pogody – nie każdy lubi jeździć w ulewie.

Oczywiście, tak jak pisałem wcześniej – nie zawsze jazda rowerem ma sens. Powyżej 15 kilometrów dojazd rowerem będzie trwał dość długo i maleje szansa, że dotrzemy do pracy świeży i pachnący :) Oczywiście, zachęcam do takich dojazdów – ale warto też zastanowić się nad braniem roweru do podmiejskiej kolejki lub autobusu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 

83 komentarze

  • Moim zdaniem poza kwestią finansową trzeba popatrzeć też na swoje zdrowie. 60 minut na rowerku codziennie pomaga utrzymać organizm w optymalnej kondycji. Można zaoszczędzić na dietetykach, lekarstwach itd… :-)

  • @Maria
    Przywróciłaś mi wiarę w sens artykułu.

    Szanowni Piszący – to nie liczby kłamią, tylko ich interpretacje. Nawet jakby koszt utrzymania roweru, dwóch, a nawet trzech kompletów kół, lampek na dynamo i na baterie, koszt czasu spędzonego na serwisowaniu swojego bicykla zimą, koszt ciuchów w pierwszym roku – byłby WYŻSZY od kosztu komunikacji miejskiej, to i tak WARTO. Warto nawet tylko spróbować pojeździć do pracy rowerem i albo się przekonać, albo sobie powiedzieć – NIE i jeździć zbiorkomem.

    Ja mam 16 km do pracy, tani rower, który katuję niemiłosiernie szybką jazdą, ale mam prysznic w pracy, więc muszę poświęcić dodatkowy czas na kąpiel i przebranie się w suche ciuchy. Za to wiem, że zamiast 60-70 minut na dojazd zbiorkomem, dojeżdżam rowerem w 35-42 min. (lato), a zimą max 50 minut do pracy – niezależnie od pogody i nawierzchni i NA NIC TEGO NIE ZAMIENIĘ. Na początku było trudno – były i duże wydatki na odzież i kompromisy i negocjacje w domu.
    Samopoczucie i widoczny spadek wagi – gratis.

  • No właśnie, o to generalnie chodzi. Chociaż by nie wiem jak tani był samochód to rower i tak jest tańszy więc pytanie w temacie jest dość tendencyjne.
    Zawsze opłaca się rowerem, bo samo jego napędzanie nic nie kosztuje. Już tutaj rower wygrywa z każdym innym środkiem transportu za wyjątkiem autonóg. Tyle, że autonogi mają niższą prędkość, więc rower jest świetnym kompromisem. Znam takich, którzy jeżdżą do pracy na rowerach typu nowy kross level a6 i nie zwracają uwagi na to, że po prostu go szkoda. Nie dlatego, że ich stać a dlatego, że wiele osób nie chce kupić roweru z marketu i idzie do sklepu mówiąc że chce rower za 2k zł chociaż tak naprawdę wcale go nie potrzebuje. Katują je tak samo jak markety, ale przecież mają lepszy rower. Nie zmieniają przerzutek, nie smarują łańcucha, mają piszczące hamulce i przerdzewiałe linki ale ich rower kosztował 2k zł a nie 500.

  • Kochani, po co te wyliczanki? Co za różnica który samochód ile pali, a ile kosztuje myjnia czy bilet miesięczny.

    Rower to sam zysk – zysk chociażby na zdrowiu, lepszym samopoczuciu, kondycji i dowartościowaniu. A tego nie da się przeliczyć na żadne pieniądze. Rower wygrywa na każdym polu pod tym względem z samochodem.

  • @Łukasz
    Problem tylko w tym, że trochę na siłę szukasz „przeciw” dla samochodu. Rower zimą po soli trzeba myć częściej niż samochód a płyn do spryskiwaczy kupiłem dopiero drugi w przeciągu 8 miesięcy i to tylko dlatego, że zbliżała się zima i dolałem zimowego. Należę do osób, które lubią czystą szybę i wkurza mnie każdy syf na niej, więc używam spryskiwacza dość często. Warto zaznaczyć, że robię prawie 2x tyle km co pan Władek programista, bo na dojazdy 6 km do pracy on robi 240 km w miesiącu. Ja do sklepów, rodziny itp robię jakoś 400 km.
    Sprawa zimnego silnika to inna broszka – właśnie wróciłem od teściów – 4 km w jedną stronę. Silnik zimny, samochód ostatni raz jeździł w poniedziałek. Średnie spalanie z komputera 8,7/100 na odcinku 8 km na zimnym silniku. Dodam jeszcze, że pan Władek ma gaz więc to benzyna. Benzyniaki szybciej niż diesele się nagrzewają. Przy temperaturze -5 na czas odśnieżania samochodu może i się na tyle rozgrzeje, żeby na gaz się przełączyć ale te 6 km do pracy to na pewno nie jest 6 km jazdy na gazie.
    Nie jestem mechanikiem, wręcz przeciwnie – z wykształcenia informatykiem ale po prostu nawet bazując na swojej wiedzy na temat samochodów wyłapuję duże nieścisłości.

  • Problem z tym, że ilu rowerzystów i kierowców, tyle będzie wyników takich obliczeń i rozbieżności, w zależności od posiadanego samochodu ale i też roweru. Ja, mimo że od września do pracy przyjechałem może 15 razy autem lub mpk, to jednak nie wyobrażam sobie całkowitego zrezygnowania z auta, gdyż jest po prostu wygodne, więc zawsze jakieś koszty z tego tytułu ponoszę. Ale mnie, jak i pewnie 90% czytających tego bloga do przesiadki na rower nie musisz namawiać, bo chyba wszyscy wiemy, że to się opłaca, a wydatki na zimowe ciuchy już mi się zwróciły z nawiązką. Przeziębienie też jakoś nie dopadło mnie w tym roku :) Największym problemem jest chyba infrastruktura, która „zachęca inaczej” do jazdy na rowerze i brak warunków w miejscach pracy. I ludzie, którym rower wciąż kojarzy się tylko z niedzielną wycieczką do parku.

  • U mnie bilet miesięczny w granicy jednego miasta, tj.najtańszy, kosztuje 98zł. Rowerem, moim drugim, złożonym z części, które zmieniłem na lepsze w pierwszym rowerze, jestem w stanie jeździć bez problemu rekreacyjnie do pracy bez dodatkowych kosztów. No może dętkę czasem wymienię, jakieś 12-15zł. Tylko droga niezbyt przyjemna, bardzo ruchliwa ulica a skróty delikatnie mówiąc śmierdzące. Jak to często bywa wszystko to sprawa indywidualna, można tylko nieco uśrednić.

  • @Xau – tak jak napisał Tomek, na krótkich odcinkach, przy zimnym silniku auto pali mimo wszystko trochę więcej.
    Co do kosztów, to zawsze coś w aucie będzie do wymiany. Chyba, że jeździmy do zarżnięcia. Do tego dochodzi płyn do spryskiwaczy, myjnia od czasu do czasu. Być może trochę przesadziłem z kosztami, ale mimo wszystko nawet jeżeli przyjmiemy mniejszy wkład, koszt miesięczny nie spadnie zbyt bardzo.
    Co do spadku wartości przyjąłem samochód 10-letni, a one wydaje mi się, że jeszcze tracą. Starsze samochody tracą mniej – to prawda, ale wydaje mi się, że trzeba ciut więcej w nie inwestować.

    Wiadomo, że najlepszym kompromisem jest rower w sezonie kwiecień-październik, a później MPK. I z tego co wiem to bardzo dużo osób tak robi, zimą odsetek rowerzystów spada bardzo mocno.

    @Tomek – napisałeś, że koszty komunikacji miejskiej są zawyżone… 64 złote za miesiąc na wszystkie linie to dużo? W Łodzi tyle kosztuje. Zdaję sobie sprawę, że w innych miastach może być mniej lub więcej, ale ta cena jest z cennika łódzkiego MPK.
    Jeśli u Ciebie jest taniej, to tym lepiej dla Ciebie :)

  • @Xau: Spalanie katalogowe, to jest spalanie jakie osiągamy przy normalnych warunkach przy dłuższej jeździe. Inna sprawa, że przeważnie spalanie katalogowe jest nieosiągalne w normalnych warunkach drogowych.
    Jeśli dojeżdżasz na bardzo krótkich odcinkach, to spalanie wychodzi dużo wyższe, bo zimny silnik pali dużo więcej (na pierwszych kilkuset metrach trasy przeciętny samochód pali 50-60 l/100km).

    Nie zmienia to faktu, że artykuł jest naciągany, a ja w moim Leonie 1.9 TDI nigdy nie przekroczyłem spalania 8,2 l/100km (dynamiczna jazda po mieście, krótkie odcinki).

  • Dodatkowo nie żebym się czepiał, ale z ciekawości przejrzałem modele fiata z 2004 roku, czyli te założone 10-letnie. Nie znalazłem w raportach spalania żadnego fiata produkowanego w tamtym okresie ze zbliżonym spalaniem do założonych 12 litrów LPG. Jedynie fiat stilo 2,4 ma szansę z wynikiem 11/100 ale statystyczny pan Włodek programista nie jeździ samochodem ze 170 KM mocy.

  • Jeśli zamierzamy dojeżdżać do pracy zimą, to koszty gwałtownie rosną (przynajmniej na początku). Bo dojazd do pracy to jest jazda rekreacyjna czy sportowa, gdy wybieramy sobie czas gdy chcemy jechać. Co z tego że drogi w mieście są czarne po kilku godzinach od opadów, gdy trzeba dojechać właśnie wtedy gdy są zaśnieżone… Dlatego moim zdaniem chociaż jedna opona z kolcami zimą jest potrzebna. To wydatek jednorazowy około 100-180 zł.
    Wypadałoby też mieć jakieś ciuchy termoaktywne. Zatem pierwsza zima to spory wydatek, porównywalny z biletami miesięcznymi w tym samym zimowym okresie. Kolejna zima może już być bezkosztowa, poza serwisem/częściami.
    Co do serwisu, to do takich dojazdów wybieramy tani rower, z najtańszych komponentów w napędzie. Np wolnobieg zamiast kasety (30 zł, łańcuch np UG-51 około <20 zł). Klocki do v-breaków można kupić już za 3 zł. W zimie dobrze mieć drugi komplet kół z oponami na dobre warunki by ciągle nie jeździć na kolcach.

  • Artykuł jest delikatnie mówiąc tendencyjny. Koszty dojazdu rowerem są zaniżone a koszty dojazdu komunikacją i samochodem zawyżone.

    Potraktowanie możliwości nieograniczonego jeżdżenia po całym mieście na bilet miesięczny jako „bonus” skwituję tylko uśmiechem politowania :)

  • Moim zdaniem koszty utrzymania samochodu są trochę na wyrost.
    Po pierwsze – samochód pana Włodka aby spalił 12 litrów w mieście to musi być niezły kloc. Wiem, co piszę bo sam jeżdżę 7-letnim francuzem w kombi z przeciętnym silnikiem 1,8 i 12 litrów w mieście nigdy mi nie spalił… a robię samochodem może 400 km miesięcznie, bo do pracy mam za blisko więc cały ten kilometr chodzę.
    Po drugie – utrzymanie samochodu prócz ubezpieczenia załóżmy 600 zł co roku nie kosztuje 1000 zł. Za wymianę wszystkich filtrów, oleju, płynu chłodnicy, świec i najdroższego – paska rozrządu – zapłaciłem 1220 zł. Zawieszenia i tarcz hamulcowych też nie robi się co roku. Między bajki więc ten 1000 zł rocznie + opłaty. Tak samo ze spadkiem wartości – przeciętny wiek samochodu w naszym kraju to 13 lat. Statystycznego 13-letniego opla można kupić za ok 6-8k zł a za rok nie będzie wart o 1k zł mniej. A co ma powiedzieć ktoś kto ma 2 samochody? Mój drugi – 18-letni opel omega diesel wart jest dziś może 3000 zł… i na pewno nie stracił tysiąca w ostatni rok.
    Po trzecie – kwestia dyskusyjna z tymi dojazdami rowerem. Pomijając szefów, specyfikę pracy itp to miasta nie są przyjazne rowerom. Ulicami nie da się jeździć kiedy do pracy wszyscy próbują się tam dostać – zwłaszcza z tzw miejskich sypialni, ścieżek rowerowych jak na lekarstwo a zimą i tak nie są odśnieżone.
    Serwis rowerowy to chyba jednak więcej niż założone 300 zł. Jeżdżąc cały rok trzeba liczyć się ze sporadycznymi „laczkami”, zmianą opon bo na semi-slickach to zimą możemy tylko na trenażerze pojeździć. Trzeba doliczyć częstsze wymiany łańcucha, bo jeden rocznie może nie wystarczyć a jak wystarczy to co 2 lata zmiana kasety i korby a zwłaszcza te drugie – tanie nie są. Przy -10 trzeba się grubiej ubrać, czyli więcej kasy i przyjemności zero z lodem na zębach. Latem co innego, ale zima to masakra również dla zdrowia bo stawów nam nikt nie odda.
    Moim zdaniem nic nie zastąpi komunikacji miejskiej.
    Prawda jest taka, że wszystko zależy od tego kto jak ma daleko, jaki teren, jaki dojazd miejską komunikacją i ile pieniędzy. Bogatemu wszystko wolno, więc nikt panu biznesmenowi nie zabroni do pracy jeździć samochodem a po pracy wsiadać na rower i oddać się przyjemności.

  • Jasne oczywiście że się to na pewno opłaca, jednak jedynym warunkiem jest bezkrawatowy styl pracy, owszem w Warszawie są miejsca prysznicowe dla cyklistów, jedna wiąże się to z o wiele większym czasem poświęcanym na pracę.

    Ogólnie jest to chyba najlepsza i najbardziej rozwijająca forma dotarcia do pracy, a rozpędzony rowerzysta może jedynie pomachać ręką stojacemu w korku kierowcy.

  • Ja w zeszłe lato też zdecydowałam się dojeżdżać do pracy rowerem i po roku siedzenia za biurkiem oraz w różnych środkach komunikacji, była to fantastyczna odmiana:) Ponieważ do pracy mam 15 km, a na początku kondycja była zerowa, podzieliłam jazdę: 8 km jechałam na rowerze, resztę metrem. Jak już sobie poprawiłam kondycję to przynajmniej wracałam całe 15 km po pracy:) Koszty serwisowania odpadły, bo mąż świetnie zna się na rowerach, a rower względnie nowy. Za to poprawa kondycji i wyglądu gwarantowana:) I już nie mogę doczekać się lata, heh…:)

  • Dojeżdżam codziennie 3 km w jedną stronę, oraz od czasu do czasu na zakupy w pobliskich marketach. Miesięcznie rowerem robię około 120 – 200 km. Gdy do pracy jeździłem swoim samochodem (pojemność 1.1 L, benzyna) oraz na zakupy (jeździłem do sklepów położonych dalej od miejsca zamieszkania) musiałem zatankować benzyny za około 150 zł. Dodatkowo jeżdżenie samochodem kusiło by skoczyć na zakupy gdzieś dalej, coś sprawdzić w sklepie itd. i nagle okazywało się, że po mieście zrobiłem 350-500 kilometrów w ciągu miesiąca.

    W 2012 roku zrobiłem ponad 11 tysięcy kilometrów samochodem, w 2013 tylko 7 tysięcy, za to 4 tysiące kilometrów rowerem. Tendencja idzie w dobrym kierunku, teraz pasuje zrobić 7k samochodem i 7k rowerem.

  • Poprzez dojazdy do pracy (12km) na nowo odkryłem przyjemność z jazdy na rowerze. Papa mi się cieszy jak jadę ścieżką mijając sfrustrowanych kierowców stojących w korkach. W okresie zimowym niestety też muszę swoje odczekać, choć z lekką nutką podziwu wyglądam na hardcorowców brodzących w śniegu na dwóch kółkach. Satysfakcja to najlepsza zapłata za poruszanie się rowerem do pracy. Koszty paliwa i eksploatacji auta są oczywiste. Niestety w moim przypadku tak pokochałem miejską jazdę rowerem, że wpakowuję w niego co raz droższe części. Chyba się uzależniłem:) Byle do wiosny!!!

  • Jurij – moja koleżanka z pracy, dojeżdżająca dokładnie te przykładowe 6 km dziennie w jedną stronę, dwa lata temu kupiła w komisie rower za 600 zł. W pierwszym roku poza kupnem roweru nie zapłaciła za nic, w następnym złapała gumę w jednym kole i poniosła koszty wymiany w serwisie obok budynku w którym pracujemy.
    W bieżącym roku oddała rower do przeglądu. Koszt całkowity 65 zł. Jeżeli nie złapie gumy i nic się poważnego nie stanie to będą to całkowite koszty w danym roku.
    Bardzo, ale to bardzo na wyrost te koszty. Taniej niż rowerem to tylko na piechotkę.

  • @Rom_tom – to prawda, choć nie wliczałem go w koszty, bo to nie jest ubezpieczenie obowiązkowe. Ale fakt, może się przydać. O samych ubezpieczeniach pisałem tutaj:
    https://roweroweporady.pl/ubezpieczenie-roweru-czy-warto-wykupic-oc-i-ac/

    @Jurij – nie przesadzałbym z tymi kosztami. Oczywiście, jeśli masz dobry, lekki, drogi rower, to części będą droższe. Ale po co takim rowerem jeździć do pracy? :)
    Nie przesadzałbym też z wymianą tylnej przerzutki czy napędu. Okej, jazda zimą będzie masakrować rower, zwłaszcza sól na ulicach. Ale bez przesady.
    Fakt, nie wspomniałem o jednym, że o rower trzeba zadbać, a to zajmuje trochę czasu. Ale przy założeniu, że rocznie zrobimy 3000 km, nie uważam, że trzeba będzie wyłożyć 500 złotych w serwis i części. To tylko spokojna jazda miejska.

    @Paweł – wiadomo, nie każdemu jest to pisane. Jeżeli chodzi o pogodę, to wszystko jest kwestią ciuchów. No i liczenia się z tym, że może padać, po prostu. Co do plecaka, to wystarczy kupić bagażnik i na nim wozić plecak. Może nie będzie to mega stylowe, ale wystarczy.
    Awariami bym się mocno nie przejmował, jeżeli rower jest dobrze przygotowany to nie powinno się nic dziać, a na podstawowe awarie trzeba po prostu mieć ze sobą kilka narzędzi.

    • Powiedz mi gdzie mogę kupić ubrania na rower za 100zł? Spodnie typu softshell lub coś podobnego na chłodniejsze dni z lekkim deszczem to wydatek najmarniej 160zł i nie szukajmy promocji bo nie każdy znajdzie rozmiar w przecenie.
      Kask 100zł, buty (nie SPD) +150, koszulka termo aktywna decathlon najmarniej 50zł i z nią szału nie ma, spodnie w zależności od pogody w lato spoko krótkie spodenki, chłodniejsze dni tak jak pisałem +160zł do tego bluza która odprowadza ciepło i wilgoć, a nie przepuszcza wiatru +150zł
      Jeżdże do pracy(5-6km) od dwóch lat rowerem, a zimą chodzę pieszo. Coś tam taniej jest, ale nie aż tak super.
      Chodzę też często pieszo do pracy jak mam lenia jechać rowerem te 10-15min
      Więc:
      Przejdźmy się w ulewie przez 40 min w zwykłej kurtce, koszulka mokra… kupiłem kolejną okazało się, że też jest do kitu. W końcu wydałem w outlet na kurtkę 300zł(przecena z 900zł) Buty jako że chodzę dużo to mam jedne obuwie „górskie” (Brugi, Hi-Tec, Salamon itp) na jeden rok. Spodnie z 4f za 230zł i też przy sporej ulewie wymiękają. Parasol za 70zł wytrzymał dwie wichury czyli trzeba kupić droższy…
      I wszystkiego trzeba mieć po 2-3 pary lepszych rzeczy oprócz tych które używamy na codzień.

      • Hej, w tekście chodziło mi bardziej o inwestowanie średnio 100 zł rocznie w ciuchy. Przecież nie jest tak, że co roku zmieniamy całą garderobę. I wiele osób powoli, powoli kompletuje sobie odzież.

        Może faktycznie stówka rocznie to za mało, bo na zebranie sensownego kompletu odzieży musielibyśmy czekać kilka, jak nie kilkanaście lat :) Pomyślę nad zaktualizowaniem tego podpunktu.

  • To czy opłaca jeździć się rowerem do pracy/szkoły zależy od odległość i trasy jaką jedziemy. Jeżeli jest to trasa przez miasto (dodatkowo krótsza niż komunikacją miejską) to i zysk czasowy będzie. Jednak największym wg mnie problemem i czymś co to mnie osobiście odstrasza w dojeżdżaniu do szkoły rowerem (mimo, że samą jazdę na nim bardzo lubię) jest nagła zmiana pogody (w deszczu chyba nikt nie lubi jeździć, dodatkowo przemoczenie ubrań też nie jest najprzyjemniejsze), problem z transportem plecaka (bagażnika w swoim rowerze nie mam, a biorąc na plecy na 100% będę spocony po dotarciu do szkoły, a w szkole nie mam możliwości wzięcia prysznica, a co do zmiany ciuchów to wrzucenie mokrej koszulki do plecaka na 7 godzin nie jest dobrym pomysłem; pomijam duży ciężar plecaka…) oraz ewentualna awaria, choćby głupie przebicie dętki, a w porannych autobusach jest tłok, więc skorzystanie z nich raczej odpada. Ale może na wiosnę się przekonam i jednak tego podejmę :)

    Fajny artykuł, ale tak jak pisałem wiele zależy od trasy – czy przez miasto i jakiej wielkości ono jest, czy przez wieś, jak z jest DDR itd., także myślę, że każdy sam powinien zrobić sobie porównanie aby sprawdzić czy się opłaca.

  • Jazda rowerem to czysty blamaż dla firmy gdzie pracowałem !!! Taka była opinia krawatowych przydupasów szefa !!!!

    • jESLI NIE CHCĄ ABY DOJEZDZAC ROWEREM. TO SLUZBOWE AUTO, LUB ZWROT KOSZTOW ZA PALIWO ZA DOJEZDZANIE SAMOCHODEM

  • Fajne zestawienie, na koszta serwisu i części, trzeba jednak wydać znacznie więcej – przy jeździe całorocznej przeserwisować rower wypada dwa razy do roku (ok 120 – 150 zł kompleksowy serwis w Ldz.). Dodatkowo koszta strojeń (jeśli nie umiecie zrobić samodzielnie), wymiana napędu przy tanim rowerze też przekroczy znacznie 100 zł, wymiana niedrogiej przerzutki 100 zł; + inne wady i usterki, dokupienie brakujących/zużytych akcesoriów i elemen0tów stroju. Wg. moich obliczeń rower to rocznie 450 – 500 zł. W przypadku lepszego sprzętu i porządnych akcesoriów znacznie więcej.

  • W kosztach rowerowych warto by również uwzględnić choćby 100 pln rocznie – podzielone przez sezon na ubezpieczenie OC dla rowerzysty – nie daj Boże skasujemy jakieś lusterko ;)

  • Różnie bywa z tym dojeżdżaniem rowerem do pracy; sam dojeżdżam w sezonie 16 km, starając się jechać ścieżkami rowerowymi, których niestety nie ma tak dużo w Warszawie, częściowo mniej ruchliwymi ulicami i niestety też dużą część trasy chodnikiem, gdyż nie wyobrażam sobie w porannych godzinach szczytu jazdy rowerem Puławską.
    Czasowo wychodzi mi 40-45 min, komunikacją miejską jechałbym około 55-60 min.
    Zimą nie wyobrażam sobie takiego dojazdu, jazda ulicą robi się naprawdę przykra,a jak pomyślę o czyszczeniu 2 razy dziennie roweru…zostaje komunikacja miejska.

  • Jeżdżąc na rowerze nie tylko oszczędza się pieniądze, ale także jeździ się przyjemniej. Ja zaczęłam jeździć na uczelnię rowerem, potem poszłam do pierwszej pracy i też jeżdżę.
    Szef jest przychylnie nastawiony do rowerzystów i udostępnia pomieszczenie do trzymania rowerów. Już trzy osoby na dziesięć tak przyjeżdżają, ale na wiosnę chcemy namówić resztę.