Jak sama o sobie pisze: „Rower może dawać przyjemność na dwa sposoby. Można go regulować albo na nim jeździć. (…) Niektórzy ludzie jednak błędnie sądzą, że rower może im dostarczyć obu form rozrywki” (cytat z książki Trzej panowie na rowerach). Ja zaliczam się stanowczo do tej drugiej grupy”. Gdy napisałem do Anity, z prośbą o odpowiedź na kilka pytań do wywiadu, akurat była na trekkingu w Chile. Obecnie jest w Norwegii, a po powrocie jedzie w Tatry :) Tym bardziej cieszę się, że znalazła czas, aby napisać o sobie i swoich wyjazdach co nieco. Zapraszam do lektury wywiadu, który przeprowadziłem z Anitą Demianowicz, autorką bloga B*Anita.
Nie ukrywam, że tak jak Ty, najbardziej lubię jeździć na rowerze sam. Tylko że ja objeżdżam „okoliczne wioski”, a Ty? Co jest najtrudniejsze w takim podróżowaniu?
Sama podróżuję od ponad czterech lat, na rowerze od dwóch, choć jeżdżę na nim od bardzo dawna. Właściwie to mam wrażenie, że na rowerze się urodziłam :) Moje pierwsze samotne podróże nie były jednak rowerowe. Były takie zwykłe: samolotem, a potem komunikacją lokalną, a najchętniej autostopem. Dopiero w 2014 roku po raz pierwszy zdecydowałam się na samotny wyjazd rowerem. Ale też „po okolicznych wioskach” :D Postanowiłam zjechać wschodnią ścianę Polski i wtedy stwierdziłam, że połączenie tego, co najbardziej kocham, czyli podróżowania z rowerem jest idealnym sposobem na poznawanie świata. Nie za szybko, ale i nie za wolno. Tak w sam raz, by poczuć, poznać, posmakować, pooddychać. Rok później przejechałam Polskę dookoła wzdłuż granic.
W podróżowaniu w pojedynkę niezależnie czy na rowerze, czy bez niego, trudne jest przede wszystkim to, że jest się cały czas skazanym tylko na siebie. Z drugiej strony jest to również wspaniałe. Bo jest się samemu za wszystko odpowiedzialnym, ale jednocześnie wolnym i nie ograniczonym czyimiś „chceniami”. Trudno jest, gdy przychodzi zmęczenie lub choroba, lub dzień, w którym ma się chwilowo dość i chciałoby się, żeby pojawił się ktoś, kto powie: połóż się, odpocznij, ja to zrobię, zaparzę herbatę, załatam dętkę itd. Trudny jest brak kogoś, na kogo można przerzucić nieco odpowiedzialność.
Rowerem, ale już w grupie byłaś między innymi w Iranie i Turkmenistanie, a także zimą jechałaś z Ukrainy przez Bułgarię, Rumunię do Turcji. Zdarzyła Ci się jakaś niebezpieczna sytuacja, solo czy w grupie? Niektóre kraje, w których byłaś, uchodzą za niebezpieczne.
Za taki niebezpieczny kraj uważany jest np. Iran. Wiele osób stukało się w głowę, gdy mówiłam, że się tam wybieram. Słyszałam jednak wiele historii od ludzi, którzy tam byli i wiedziałam, że nic złego stać się w Iranie nie może. I nie stało, wręcz przeciwnie nigdy w swoich podróżach nie spotkałam się z taką pomocą, gościnnością i życzliwością. Oczywiście policja zatrzymywała nas i legitymowała wiele razy, ale oprócz tego, że było to, delikatnie mówiąc, upierdliwe, bywało też pomocne. Policjanci szukali dla nas noclegów, a raz nawet miejsca, w którym możemy przez 2-3 dni przechować rowery. Do tej pory niepewne sytuacje miałam tylko, jeżdżąc na stopie. Ale też nie za wiele i jedną dość nieprzyjemną w podróży po Ameryce Środkowej, w Salwadorze związaną niestety z płcią i kulturą macho, mocno w tym regionie zakorzenioną. Może, jak twierdzą niektórzy, jestem wyjątkową szczęściarą, bo zwykle spotykam się z pomocą, życzliwością i dobrymi ludźmi.
W siedem tygodni pokonałaś rowerem 3550 kilometrów dookoła Polski. Dla zwykłego śmiertelnika brzmi to prawie jak lot w kosmos. Przygotowywałaś się fizycznie do takiego wyjazdu?
Chyba trochę przesadzasz z tym kosmosem =D To było tak, że w mojej głowie pojawiła się myśl, by wybrać się na przejażdżkę dookoła Polski. Chciałam po prostu pojeździć trochę dłużej na rowerze, koniecznie sama. Dzień przed wyjazdem nawet nie miałam pewności, w którą stronę ruszę najpierw. Na zachód czy na wschód? Wybrałam wschód. Nie miałam pewności, czy objadę Polskę dookoła i nie chciałam stracić możliwości po raz drugi pojeżdżenia po moim ulubionym Podlasiu. Więc nie przygotowywałam się, bo nie wiedziałam, czy to w ogóle zrobię. Miało się okazać w trakcie. To był luźny wyjazd, bez planów, bez popularnych dziś projektów. Oprócz mojego męża właściwie nikt o pomyśle nie wiedział. Prawdą jest jednak, że nie muszę się też specjalnie przygotowywać, bo na co dzień jestem bardzo aktywna: biegam 10-15 km kilka razy w tygodniu, jeżdżę na rowerze niezależnie od pory roku i chodzę na indoor cycling. Poza tym przed ruszeniem w Polskę, cały kwiecień spędziłam w siodełku, jadąc przez Iran, a styczeń i luty pedałowałam z Ukrainy przez Rumunię, Bułgarię do Turcji. Miałam więc kondycję. Mogłam po prostu wsiąść na rower i pedałować przed siebie.
Nie byłbym sobą, gdybym o to nie zapytał; choć wiem, że większość blogerów podróżniczych nie cierpi tego pytania – powiedz kilka słów o swoim rowerze. Jakiego jest typu, jakie ma podstawowe komponenty i czy jakość roweru jest dla Ciebie ważna.
Zabrzmi to pewnie jak bluźnierstwo, ale generalnie nie znam się na rowerach :) Od czasu Iranu, kiedy złapałam gumę ze 13 razy, umiem załatać dętkę, zmienię też klocki hamulcowe, nasmaruję rower i pewnie to wszystko. Mój rower ma z 8 lat i był składany przez fachowców z wybieranych oddzielnie części. Jest zrobiony na osprzęcie Deore. Mimo licznego namawiania, żeby zmienić rower na trekking, co zrobił mój mąż ostatnio, ja od dzieciństwa (po różowym Pelikanie, Romecie, BMX i ukochanej minikolarce) od ósmej klasy podstawówki jeżdżę tylko na rowerach górskich. To, co w rowerze jest dla mnie ważne, to wygodne siodełko, choć i ono nie uchroni niestety przed bólem tyłka przez pierwsze dni jazdy :) Muszę też mieć amortyzator i dobre antyprzebiciowe opony.
Oprócz podróży, Twoją pasją jest także fotografia. W jakich miejscach zrobiłaś zdjęcia, które uważasz za najfajniejsze?
Na początku moich podróży nie za bardzo umiałam fotografować, po prostu pstrykałam zdjęcia. Gdybym umiała, to pewnie powiedziałabym, że najfajniejsze zrobiłam w Gwatemali albo w Stanach Zjednoczonych. Wiele miejsc tam oczarowywało barwami i niesamowitą naturą, ale kiedy patrzę na te zdjęcia i miejsca, to dochodzę do wniosku, że zmarnowałam wówczas wiele pięknych kadrów. Potem było już nieco lepiej, więc znajdzie się kilka fotografii, które lubię. Głównie będzie to chyba Islandia, czyli moja ostatnia wielka miłość. Ale też znajdzie się sporo zdjęć z Polski.
Wydałaś w tym roku książkę „Końca świata nie było”. Miałaś czas, żeby ją napisać? :) Co w niej znajdziemy?
Pisanie to moja praca, więc muszę znajdować na nią czas. Materiał był, bo książka opowiada o mojej pierwszej, pięciomiesięcznej podróży w pojedynkę do Ameryki Środkowej. Trzeba było usiąść i to po prostu napisać. Oczywiście nie było to takie „po prostu”, bo pisanie nigdy takie nie jest. Była to ciężka praca, wiele godzin pisania, potem redagowania, poprawiania itd., ale jeśli ktoś się decyduje na to, czas musi się znaleźć. Dla mnie to ważna rzecz i ważna książka, bo mówi o ważnym wydarzeniu w moim życiu, czyli o wyrwaniu się z uporządkowanego życia i pracy na etacie, i wyruszeniu samej w nieznany świat. To książka o moich doświadczeniach, o podróży, o strachu, który towarzyszy wyrywaniu się ze schematów i próbie życia po swojemu, czasami może wbrew zdrowemu rozsądkowi. To książka trochę o przemianie, ale też o krajach, przez które podróżuję. O rowerach tam jednak nic niestety nie ma :)
Zaczął się nowy rok, na pewno masz na niego jakieś podróżnicze plany. Wiesz już, gdzie pojedziesz?
Bez roweru jadę do Norwegii polować na zorzę i w drugiej połowie roku do Ameryki Środkowej, choć tam na pewno będę się przemieszczać na rowerze, bo ja po prostu bez roweru żyć nie mogę :)
Na pewno pojadę rowerem trochę w Polskę. Marzy mi się też Pamir, ale pewnie jeszcze nie w tym roku. Chcę wrócić znów na Islandię. Na pewno na trekking w cudne góry Landmannalaugar, ale myślę czy nie wrócić tam znów z rowerem. Odkąd nie pracuję w korporacji i nie muszę już w styczniu rozplanowywać urlopu na cały rok, pozwalam sobie na spontaniczność. A może pojawią się loty w dobrej cenie do Tokio i wtedy spakuję rower i pojadę na miesiąc do Japonii? Ona też chodzi mi po głowie, bo na rower dla samotnej kobiety nadaje się idealnie. A może ruszę na Nordkapp, bo to jeden z bardzo dawnych planów rowerowych, kiedy jeszcze nie przeszło mi przez głowę, że będę miała tyle odwagi, by podróżować samej. Czas pokaże.
I ostatnie pytanie – co zrobisz, gdyby przyszła do Ciebie kiedyś myśl: „Wszędzie byłam, wszystko widziałam”.
Nie ma takiej możliwości. Życie jest zbyt krótkie, by zdążyć wszędzie być i wszystko widzieć. Można zebrać w paszporcie pieczątki ze wszystkich krajów i teoretycznie móc powiedzieć, że widziało się już wszystko. Podczas, gdy w rzeczywistości nie widziało się prawie niczego, bo odwiedzenie Paryża i wjechanie na wieżę Eiffla nie jest równoznaczne z tym, że widziało się Francję. Podróżowałam po Gwatemali trzy miesiące i tak, coś tam o kraju wiem, coś tam widziałam, ale nie powiem, że wszystko. Wracam w tym roku, by zobaczyć więcej i pewnie wracać będę tam jeszcze nie raz. Od „wszędzie byłam, wszystko widziałam” mnie martwi raczej inna rzecz. Że pojawi się taka myśl, że byłam w tylu miejscach, a tak niewiele udało mi się zobaczyć i poznać, bo na to, by być wszędzie i zobaczyć wszystko potrzeba więcej niż jednego przypisanego każdemu życia.
Ale tacy ludzi motywują do życia po swojemu. Jestem bardzo ciekawa tej książki
Piękne zdjęcia, wspaniałą pasja i bardzo ciekawy blog którego nie znałem ale będę oczywiście obserwował z zainteresowaniem . Trzeba będzie też powiększyć biblioteczkę o Pani książkę . Pozdrawiam .
Pozazdrościć odwagi w realizacji swoich marzeń. Pozdrawiam i powodzenia
Świetne zdjęcia
Dziękuję bardzo. Zapraszam po więcej do mnie ?