Rozwalił mi pan auto tym rowerem i jakoś nie płaczę!

Kładąc się do łóżka w środę wieczorem, miałem postanowienie zacząć jeździć rano przed pracą na szosie. Nie mogłem spać z podekscytowania, gdyż pewna bardzo ważna dla mnie osoba, zgodziła się na wywiad. To wydarzenie dało mi dodatkowego kopa motywacyjnego, by rano wyskoczyć na godzinkę.

O szóstej piętnaście zjadłem dwie ociekające sokiem pomarańcze, wcisnąłem się w mój odświętny czarno-niebieski, szosowy komplet Pearl Izumi Elite, na dłonie naciągnąłem nowiutkie rękawiczki z tej samej serii, odpaliłem składankę na iPodzie i pognałem przed siebie. Po piętnastu minutach jazdy, gdy miałem przed sobą ostatni kilometr miasta, zobaczyłem srebrną osobówkę. Pamiętam, że zdążyłem jeszcze nacisnąć oba hamulce. Potem był tylko ogromny trzask, huk i leżałem na ziemi.

Od razu poczułem niesamowity przypływ adrenaliny. Trzęsącymi się dłońmi podniosłem rower i przykucnąłem. Wszystko stało się bardzo wyraźne i ewidentnie zwolniło. Z samochodu wypadła pani z zapytaniem, czy nic mi się nie stało. Gdy powiedziałem, że chyba jest ok, zaparkowała samochód, a ja podszedłem do niej. Sprawę chciałem załatwić ugodowo. Poprosiłem do dane i zacząłem oglądać rower.

Pani zaczęła grzebać w aucie za zeszytem, pytając czy nic sobie nie zrobiłem. Otrzepałem się i spostrzegłem, że moje spodenki są powyciągane, nadszarpane z obu stron. Przekazałem jej tę informację i powiedziałem, że te spodenki kosztują 400 złotych. Usłyszałem coś w rodzaju: „wjechał mi pan w samochód i jakoś z tego powodu nie płaczę. Nie zapłacę panu czterech stów za żadne spodenki, bo są używane i na pewno nie są tyle warte. To już wolę 200 złotych mandatu”. Sprawę od początku chciałem załatwić na spokojnie, ale wtedy czara goryczy się przelała.

To ja wjechałem w jej samochód?

Nie miałem ze sobą telefonu, więc poprosiłem ją o komórkę, abym mógł wezwać Policję. W odpowiedzi usłyszałem „nie dam panu żadnego telefonu”. Krew w moich żyłach nabrała koloru oraz temperatury lawy. Poprosiłem przechodnia o telefon i wykręciłem 112. Po około pół godziny od telefonu pojawił się radiowóz.

Przez trzydzieści minut wspólnego czekania, usłyszałem równie ciekawe sformułowania „no i przez pana się spóźnię do pracy”, „się panu zachciało dzwonić”, „a gdzie w ogóle ma pan kask?” itd. Próbowałem jej wytłumaczyć, że wina leży po jej stronie, ale było to mniej skuteczne niż próba okopania się w wodzie. Przytoczyłem informację, że od 2011 roku kierowca ma obowiązek ustąpić pierwszeństwa rowerzyście, jadącemu po drodze dla rowerów, gdy ją przecina itd. „Ja nie jestem rowerzystą, żebym musiała znać takie przepisy”. Po 30 minutach, podjechali do nas bardzo sympatyczni funkcjonariusze. Wysłuchali wersji każdego z nas, a następnie wyjaśnili, że sprawcą zdarzenia jest kierowca. Pani dostała mandat, ja kartkę z danymi zdarzenia i numerem polisy ubezpieczyciela pojazdu.

Poza spuchniętym palcem, lekko obitą prawą nogą, niewiele mi się stało. Do wesela się zagoi. Wypadek, kolizja, stłuczka, zdarzenie drogowe? Było rano, samochody jeździły, piesi na ścieżce, rowerzyści. No cóż każdemu mogło się to przytrafić. No hard feelings. Bardziej od całej reszty zabolało mnie zachowanie tej pani i jej podejście do sprawy. Zła, obrażona na cały świat. Jej punktualne zjawienie się w pracy było ważniejsze niż druga osoba, której wyrządziła krzywdę. Nie usłyszałem z jej ust nawet jednego przepraszam.

Pamiętaj!

Żyjąc w pośpiechu, zapominamy o tym co jest najważniejsze. Nasze priorytety nic nie znaczą, wobec jednego słowa: ŻYCIE. Może czasem warto się zatrzymać w wyścigu za pieniędzmi i zwrócić uwagę, że piesi, rowerzyści, motocykliści i kierowcy to tylko funkcja zdobyta z czasem. Każdy z nas jest przede wszystkim człowiekiem. Dowodem na cud życia. Jednostką, której czas można przekreślić w ułamku sekundy. Warto o tym pamiętać…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 

34 komentarze

  • Większość ludzi (kierowców, rowerzystów, pieszych) wychodzi z idiotycznego założenia, że to inni mają na nich uważać. Błąd! To TY musisz myśleć za innych! Ludzie wokół ciebie to debile, którym wisi twoje życie i zdrowie (a nawet ich własne). To dzieci nie myślące o konsekwencjach, bujające w obłokach, zajęte głupotami. To powtarzam moim synom i sam stosuję.
    P.S. Jazda w słuchawkach to proszenie się o śmierć. I ta prośbą niebawem zostanie wysłuchania, cudów nie ma.

  • Czuje się lekko oszukany :) wszedłem w ten atykuł, bo napisałeś w linku „Zresztą zobacz co mi się stało i ile zostało z roweru…” niestety nic nie zobaczyłem jedynie przeczytałem:(. Co do spodenek kierowca miał rację 400zł za spodenki trochę przesadziłeś :) lepiej jeździć w majtkach za 10zł ale w kasku.

    • Dlatego ZAWSZE mam odblaskową kamizelkę by było mnie widać z daleka :) Wydatek nie wielki ( ok 5-9 zł ) a bezpieczeństwo i widoczność gwarantowana :)

  • Jako kierowca i rowerzysta „robiący” rocznie kilkadziesiąt i kilka tys. km z uwagą przeczytałem dyskusję. Sam daleki jestem od uogólnień. Jako rowerzysta unikam asfaltu i generalnie miasta jak tylko mogę. Dlaczego? Pomijam kwestie spalin, tzw. kontaku z przyrodą, widoków itd. Kierowcy, rowerzyści i piesi w co najmniej 30% to ludzie bez wyobraźni lub kultury. Takie mamy społeczeństwo. Przy czym wiecej sytuacji niebezpiecznych w mieście powodują sami rowerzyści między sobą: towarzyskie blokowanie całej ścieżki rowerowej (dotyczy to też pieszych spacerujących całą szerokością ścieżki i chodnika) i zero jakiejkolwiek chęci przepuszczenia jadących szybciej lub w przeciną stronę, jazda z muzą na uszach – można gościa obdzwonić i nic, zero rozglądania się przy gwałtownej zmianie kierunku jazdy, brak oświetlenia wieczorową porą – tej zimy kilka razy rozminąłem się z takimi zawodnikami na gazetę kilka razy (szli na kolizję mimo, że ja świeciłem). Kolejny temat dotyczący rowerzystów i biegaczy – brak odblasków i czarne ciuchy w nocy. Osobiście nie cierpię obcisłych, wielokolorowych łachów, ale z rozsądku kupuję żarówiaste, żółte koszulki, a zimą jeżdżę w żółtej kurtce z odblaskami. Rozumiem wstręt „maczystów” do pstrokacizny i podzielam go, ale zdrowy rozsądek powinien brać górę nad potrzebą „wyglądania”. Przejazd przez park zimą to istna ruletka – czarnych biegaczy jest od cholery, rowerzystę czasem zdradzi odblask na rowerze. Co do kierowców, to każdy rowerzysta powinien brać pod uwagę, że kierowca w pierwszej kolejności reaguje na duże poruszające się obiekty – samochody i małe wolne – pieszych. Zbliżający się samochód widać z daleka, rowerzystę niekoniecznie, a prędkości w mieście sa zbliżone. Zasada ograniczonego zaufania powinna być na pierwszym miejscu – nawet jeżeli masz pierwszeństwo zakładaj, że ten drugi może popełnić błąd lub cię nie zauważyć. Stosuję tę zasadę od ponad 800 000 km jak kierowca i się sprawdza – tylko raz zostałem stuknięty przez statecznego ojca rodziny wyjeżdżającego z parkingu, który akurat przyglądał się swojej atrakcyjnej żonie i stuknął mnie w tył auta. Jako kierowca robiący długie trasy najbardziej obawiam się po zmroku pijanych pieszych i rowerzystów bez oświetlenia, których są setki. Co ciekawe patrol z radarem stojący w wiosce czatuje na kierowców, a swoich ziomali na rowerach bez oświetlenia ignoruje. Zachęcam Was do unikania uogólnień dot. konkretnych grup użytkowników jezdni, uniakania podejścia „mi się należy” – nawet jeżeli prawo jest po Waszej stronie. Zapewniam, że jeżeli zrezygnujesz czasem ze swojego pierwszeństwa jako kierowca czy rowerzysta to Twoje ego nie ucierpi. Czasem drobiazgi ułatwiają, a nawet ratują życie. Jako naród mamy problem z większymi drobiazgami niż jazda na rowerze. Przykładowo przechodzenie na pasach – na Zachodzie ludziska ustawiają się po prawej stronie pasów i tym sposobem nie potrącają się idąc w przeciwnych kierunkach, na schodach ruchomych stoi się po prawej zostawiając przejście po lewej dla spieszących się – u nas trzyma się łapy na obu poręczach lub stoi we dwie, trzy osoby obok siębie blokując przejście. Dla tych, którzy wytrwali do końca filmik o tym, że nie zawsze kierowcy są tymi „złymi”

    https://youtu.be/KXcIy7GPUMs

  • Nie wsiadaj na rower ze słuchawkami na uszach. To głupota nie mniejsza niż głupota tej Pani. Zawsze pukam się w głowę, jak widzę takiego rowerzystę.
    To nie hejt, robię rowerem kilka tysięcy przez cały rok. A zachowanie Pani oczywiście przykre.

    • Szanuję Twoje zdanie, ale nigdy się z nim nie zgodzę. Słuchanie muzyki czy podcastów na rowerze nie jest szkodliwe w żaden sposób. To nie słuchawki są problemem, a nieodpowiednia głośność słuchanego utworu/audycji).

      • Jeśli kierowca był winien zdarzenia, to był. Policja tak orzekła i w porządku, nie ma z czym polemizować. Natomiast przynajmniej trzy kwestie powinny być istotne dla Ciebie: Po pierwsze, o czym wspomniał fkuurf, nie jedź w słuchawkach. Stanowi to zagrożenie dla Ciebie i innych. Tak samo jak np. rozmowa przez telefon kierowcy. Jeśli się z tym nie zgadzasz, to znaczy że jeszcze musisz się tego nauczyć. Po drugie to, że spodnie kosztowały 400 zł nie ma najmniejszego znaczenia. Mogły być i 5 razy droższe, dla sprawy nie jest to istotne. Upierając się przy tym w sądzie musiałbyś przedstawić za nie paragon. Po trzecie – kobieta faktycznie nie miała obowiązku pożyczać Ci telefonu. Nie wykazała dobrej woli, ale to wszystko. To raczej ty nie zabezpieczyłeś się wystarczająco – zamiast brać ipoda, trzeba było wziąć komórkę, sytuacji krytycznych może być masa i nie wykluczone, że od możliwości komunikacji zależałoby Twoje zdrowie.

        Wszyscy jesteśmy użytkownikami dróg, zarówno kierowcy jak i rowerzyści, i każdy powinien zachować ostrożność. Nie ma co narzekać na innych, samemu też trzeba starań dołożyć.

        Pozdr. BB

  • Dobrze, że nic większego się nie stało.

    Pani niestety reprezentuje większość naszego społeczeństwa – JA JA JA, wszystko ja sam, moje, po mojemu i moja racja jest najmojsza.

    Prozaiczne pytanie – czy w takim przypadku OC kierowcy pokrywa szkodę jaką jest zniszczenie odzienia rowerowego?

    • Tak jak w przypadku kolizji z samochodem, dostałem nr OC polisy i z nim mam się zgłosić do ubezpieczyciela z uszkodzoną odzieżą / sprzętem etc.

  • Ja w zeszłym roku miałam rowerowy wypadek. Potrącił mnie kierowca, który skręcał na warunkowej strzałce. Karetka, szpital, prześwietlenia, brrr. Niestety funkcjonariusze, którzy przyszli do mnie do szpitala nie byli sympatyczni. Choć oczywiście wypadek był z winy kierowcy i tak też oficjalnie przyjęto, policjanci usprawiedliwili kierowcę na wszystkie strony, a mnie „zjechali” z góry na dół, zaczynając od swojego koronnego argumentu, że kto o tej porze roku jeździ na rowerze (był grudzień, bez śniegu, bez deszczu, temperatura plus 6’C)…

    • Ludzi, którym brak błysku inteligencji w oku nie brakuje na każdym kroku. Wróciłaś do pełni sił?

      Ja miałem to szczęście że tylko swoją prędkością i masa walnąłem auto, wypadki gdzie to druga strona jedzie są dużo gorsze w skutkach…

      PS miałaś kask? Nikt sie o niego nie przyczepiał?

      • Tak, miałam duże szczęście. Skończyło się na stłuczeniach, siniakach i opuchliźnie.

        Nie miałam kasku, ale o dziwo o to się akurat nikt nie przyczepił. :) Teraz jeżdżę już „okaskowana”.

        Mam nadzieję, że obecność rowerzystów na drogach będzie z czasem coraz bardziej dostrzegana przez kierowców. I też przez tych, którzy zarządzają miejską infrastrukturą drogową i ją planują.

        Tobie natomiast życzę, aby droga przed Tobą najczęściej pustą była, a żeby towarzystwo ubezpieczeniowe obeszło się z Tobą lepiej niż ze mną.

  • Jeśli Cie to pocieszy to ja też wczoraj miałem glebe. Sytuacji nie dało sie uniknąć bo jechałem po wąskim chodniku a gosciu który stał do mnie tyłem – w momencie gdy go wymijałem, zrobił gwałtowny krok do tyłu- wybijając mnie z toru jazdy. Gleba była miekka i nic nikomu sie nie stało. Chociaz zawsze staram sie baaardzo uwazac na pieszych to tej sytuacji trudno było zapobiec. A jazda w tym miejscu po ulicy to samobójstwo- przez trzy lata jezdzenia tą drogą do pracy widziałem jednego śmiałka jadącego ulicą.
    Tak więc głowa do góry – najwazniejsze, że nikomu nic sie nie stało.

    • To, że komuś przydarza się podobnie zła rzecz, nigdy nie jest pocieszające. Życzę Ci żebyś nigdy się znalazł w takiej lub jeszcze gorszej sytuacji!

  • Ja wiem, że wsadzam kij w mrowisko, ale ja właśnie z obawy przed takimi zdarzeniami nie jeżdżę po ścieżkach rowerowych jeśli jestem na rowerze szosowym, na treningu. Jak wybieram się na bajobongo z żoną to proszę bardzo, ale trening na szosie – nie ma mowy. kierowcy zupełnie inaczej patrzą na to co się dzieje na drodze niż na to co się dzieje poza nią. A ścieżki są tak projektowane, że póki co są poza drogą w 90% przypadków. Dlatego kierowcy nie mają odruchu zwracania na nie uwagi.

    • Pozycja na szosie rownież sprawia, że za przeproszeniem gówno widać.

      Jako że słabo się dzisiaj poczułem to byłem u lekarza, a teraz jestem na badaniach głowy. Zaobserwowałem ciekawe zjawisko. Wszyscy jak jeden mąż uważają, że to moja wina „bo po scieżce to trzeba jeździć z rowagą a nie jak szaleniec. ”

      Poza tym pomimo, że nie uderzyłem bezpośrednio głowa ani w auto ani w glebę to na bank wina braku kasku. Ręce mi opadają.

      • Teraz obeszło się bez twardego lądowania głową, i chwała bogu, ale nie kuś losu i kask noś. No i zasada ograniczonego zaufania to jest najważniejszy punkt w naszym kraju. W starciu z samochodami niestety mamy bardzo małe szanse na przeżycie, więc nie ma się co wymądrzać. Wiele wody upłynie, zanim polscy kierowcy zaakceptują zwiększającą się ilość rowerzystów na drogach.
        A co do komentarza Łukasza – na ścieżkach prędkość jest chyba ograniczona do 25km/h (nie jestem pewna), więc jeśli robi trening, to w sumie rzecz jasna, że jedzie drogą. Jednak gdyby został skontrolowany przez Policję, to nie wiem czy władza uznałaby powód „jestem na treningu” za wystarczający, że nie jedzie ścieżką?

        • Ja wielokrotnie podkreślałem, że sporą ilość wypadków powodują nie kierowcy, nie rowerzyści a beznadziejna infrastruktura. Wiele wyjazdów z posesji, uliczek jest tak obsrana krzewami, drzewami itd, że wyjeżdżający samochód musi wyjechać połową długości na ścieżkę by coś zobaczyć, a skoro już ją zastawił to weź się ratuj jadąc rowerem. Jak to ktoś mądrze u mnie na FB napisał, on zawsze wyjazd autem zaczyna od całkowitego zahamowania i delikatnego wysuwania przodu pojazdu, żeby najpierw jego było widać nawet gdy on jeszcze nic nie widzi. Bardzo mi się podoba to podejście, a niestety poza mną i tym człowiekiem nie spotkałem się by ktoś je stosował.

      • Niestety, do tego „z rozwagą, a nie jak szaleniec” też bym się przychyliła. Ścieżki raczej nie są przeznaczone do szybkiej, treningowej jazdy. Fakt, że z roku na rok jest na ulicach coraz lepiej, ale nadal nigdy nie wiadomo, co wyskoczy zza rogu, i wtedy chrzanić pierwszeństwo, ratuje się tyłek. W zeszłym roku prawie dostałam zawału jak mi jakiś trzylatek wjechał zza krzaków prosto pod koła…
        Natomiast pani kierowca zachowała się fatalnie, aż szkoda słuchać. Mam nadzieję, że zapamięta na długo i zacznie zwracać uwagę na to, co się dzieje dookoła.
        Życzę zdrowia i godnej sumki z ubezpieczalni :)

        • Ja nie byłem na treningu, ja dopiero jechałem coś mocniej pokręcić, od przejścia dla pieszych na którym się zatrzymałem na czerwonym by potem ruszyć do felernego miejsca „spotkania” było jakieś 200 metrów i trochę ludzi więc nie gnałem jak wariat, po lewej miałem sznureczek samochodów, więc ciężko było zauważyć że jeden skręca i właśnie wtedy srebrny fordzik wyrósł mi przed oczami jak sosna.

          Też mam taką nadzieję, choć obserwując jej zachowanie wątpię, to znaczy będzie pamiętać ale nie widać było, że doszło do niej co zrobiła.

    • „Dlatego kierowcy nie mają odruchu zwracania na nie uwagi.” – w takim razie najwyższy czas, żeby się tego nauczyli :) Myślę, że to ignorowanie ścieżek wynika właśnie z przyzwyczajenia, że i tak nikogo na nich nie ma. Pojawią się rowery, to i kierowcy będą musieli dostosować się do sytuacji i zajrzeć do przepisów. W Gdańsku np już bardzo rzadko zdarza się że ktoś mi zajeżdża drogę :)

      • Tylko, że to nie jest coś co zmieni się w jedno lato. Sam jeżdżąc wysiłkowo mam mieszane uczucia, czy jechać DDR-ami, bo większość z nich w Krakowie projektowana jest jako przyległe do chodników. Kilkukrotnie, mając zielone, byłem blisko stłuczki tylko z tego powodu, że auto zwyczajnie nie zatrzymało się przed zieloną strzałką.

        Problemem jest przyzwyczajenie, ale też i instrastruktura. Tak projektowane ścieżki z dala od ulicy, odgrodzone od niej pasem zieleni i drzew są mało widoczne i przenoszą pkt kolizyjny wcześniej. Przeciętny polski kierowca zawsze będzie bardziej obawiał się o swoje zdrowie i życie niż jakichś postronnych osób, dlatego dużo bardziej interesuje go skrzyżowanie z „pełnoprawną” drogą, z której w razie wymuszenia pierwszeństwa może zaliczyć niebezpiecznego dzwona od innego auta, niż jakiś chodnikodedeer, gdzie to ktoś inny najwyżej ucierpi a na aucie pewnie nie będzie większego śladu. Ogólnie DDR-y to dużo szerszy temat.

        W Krakowie w ostanim kilkunastu miesiącach wybudowano dość sporo nowych chodnikościeżek i na kilku skrzyżowania z samego obserwowania aż ciarki na plecach przechodzą. Kierowcy nie respektują na nich praw pieszego wymuszając na nich pierwszeństwo przejeżdżając w ostatniej chwili. Dominuje filozofia byle tylko wcisnąć się metr dalej i zdążyć za wszelką cenę przed zmianą świateł.
        Owszem, kierowcy zmienią z czasem przyzwyczajenia nawet przy takiej infrastrukturze, ale będzie to okupione ofiarami ze strony rowerzystów. Musi przydarzyć się niejedna kolizja auto-rower, żeby się to zmieniło.

        • Owszem, nie zmieni się to w jedno lato. Ale już np. porównując jazdę w Gdańsku teraz i dwa lata temu, widzę ogromną różnicę w zachowaniu kierowców. To nawet nie kwestia ilości kolizji, a świadomości, że na tej ścieżce faktycznie ktoś może być. To tak jak z chodzeniem środkiem mało uczęszczanej ulicy, pozwalamy sobie na to tylko przekonani, że nic akurat nie jedzie.
          Myślę, że żaden świadomy kierowca nie narazi się z premedytacją na porysowany lakier i pogniecione blachy. Pomińmy tu tych ignorujących przepisy z premedytacją – bezmózgi zdarzają się niestety zarówno wśród kierowców jak i pieszych czy rowerzystów, ale nie ma co przenosić tego na całą grupę :)

          • „Myślę, że żaden świadomy kierowca nie narazi się z premedytacją na porysowany lakier i pogniecione blachy.”

            Gdy ktoś się śpieszy (autem, rowerem czy pieszo), wtedy staje się mniej ostrożny i bardziej nieświadomy łamania konkretnych przepisów. Wielu ludzi nie trudzi się nawet, by te drobne przepisy przestrzegać albo nawet znać. Wielu kierowców przestaje być na bieżąco z kodeksem drogowym po kilku latach od zdobycia prawa jazdy. Polscy kierowcy przeważnie śpieszą się, stąd żal wpuścić im kogoś przed siebie, przepuścić pieszego na przejściu, itp, itd. Kierowca, który łamie przepisy, żeby zdążyć dokądś kilka minut wcześniej, podejmuje pewne ryzyko. On kalkuluje (świadomie lub nieświadomie), że może stać się coś złego (np. potrącić kogoś), ale ma nadzieję, że nie stanie się. To podejmowanie ryzyka jest akceptowalne społecznie. Jest akceptowalne do tego stopnia, że lepiej być piratem niż „kulturalnym naiwniakiem”, który przepuszcza innych i zatrzymuje się przed przejściami.

            Też zauważam powolną zmianę w odsetku kierowców nazwijmy to cywilizowanych i kulturalnych. Sęk w tym, że relacje auto-rower a auto-pieszy są wg mnie jednak inne. Inna dynamika zdarzeń. Pieszy nie przemieszcza się tak szybko jak przeciętny rowerzysta, który w jednym momencie jest tu, a mrugnięcie oka później może być kilkadziesiąt metrów dalej i nagle wyjeżdżać na skrzyżowanie zza krzaku czy budynku. Co mi z tego, że 99% kierowców będzie uważać na rowerzystów, gdy ciągle ten 1 na sto (co wcale nie jest taką małą liczbą po zsumowaniu) będzie piratem i będzie zagrażał zdrowiu innych? Wystarczy, że ktokolwiek z nas trafi na takiego w złym momencie i w złym czasie, a liczba 99% będzie do końca życia kojarzyć się z frazesem.

        • Przechodzenie na przejściu w Krakowie grozi ciężkimi obrażeniami dolnych kończyn gdyż kierowcy jeżdżą tu po piętach a czasem nawet przepierdzielą na strzałce tuż przed pieszym.

          Ostatnio byliśmy z dziewczyną we Wrocławiu i złapaliśmy się na tym, że jako jedyni pół-biegniemy przez przejście ciagle się rozglądając czy jakieś auto nas nie próbuje rozjechać… Pozostali szli spokojnie, jak widać da się w Polsce jeździć normalnie w dużym mieście. A o Gdańsku się nie wypowiadam bo to w ogóle jakieś nierealnie pozytywnie i prorowerowo nastawione miasto…

    • Jest gdzieś – nie pamiętam gdzie – taki przepis, że jadąc na rowerze wyczynowym nie masz obowiązku korzystania z DDR’ów, ja też nie korzystałem z ddr’ów gdy śmigałem na „szosie” :) Znajdź sobie w necie dokładnie ten przypis prawny i woź go przy sobie do okazania gdyby policja się Ciebie zaczęła czepiać o nie korzystanie z ddr’ów ( ddr – czyli droga dla rowerów ).

      • To plotka. Przepisy nie odróżniają rowerów wyczynowych od innych (jak i kto miałby to oceniać? Rower musiałby mieć homologację, być zarejestrowany jak samochód). Korzystanie z DDR jest stety-niestety obowiązkowe gdy jest taka możliwość. Może w sytuacji fatalnego stanu technicznego DDR czy np. zalegania śniegu dałoby się wybronić przed grzywną, ale to już raczej w sądzie, po odmowie przyjęcia mandatu.

  • Mógłbyś opisać jak będą wyglądać Twoje przygody z ubezpieczycielem, odszkodowaniem itp? Byłby to niesamowicie ciekawy edukacyjny materiał. Nie wiadomo kiedy ktoś w nas wjedzie.. :)

  • Maciek, uspokoiłeś mnie końcówką wpisu, że „każdemu może się przydażyć” i chodzi głównie o zachowanie osoby po zdarzeniu.

    Jeżdżę zdecydowanie więcej samochodem niż rowerem (może ze względu na to że jesteśmy świeżo po zimie ;) ), baardzo uważam właśnie na wszelkich przejazdach, zarówno jak jadę samochodem i rowerem. Powód jest jeden. Brak zachowania ostrożności przez uczestników ruchu pieszego i drogowego. W moim mieście wiele wyjazdów z dróg podporządkowanych wygląda tak że aby zobaczyć czy ktoś idzie lub jedzie po chodniku (i zaraz przetnie ulice po której jadę) muszę wyjechać tak mocno że wjeżdżam właściwie maską już na drogę rowerową. Zawsze wysuwam przód samochodu tak by osoba jadąca ścieżką widziała że jest auto i powoli wjeżdża na skrzyżowanie. Z tego też powodu hamuje przed każdym przejazdem przez drogę by zawsze móc wyhamować. Pod ziemią leży już bardzo dużo ludzi którzy „mieli pierwszeństwo”.

    Jakby ktoś mi wjechał w auto w takim przypadku to pewnie byłaby to moja wina. Śmiech na sali bo niestety nie umiem spojrzeć przez ogrodzenie domku na rogu skrzyżowania.

    Wzajemna akceptacja na drodze, ograniczone zaufanie i spokojna jazda – oto mój apel.

  • Świetne jest to, że dzięki temu kiepskiemu zdarzeniu jakie Ci się wydarzyło napisałeś ten ostatni akapit, który jest nad wyraz prawdziwy!