Obiecałem sobie, że pojadę w tym roku rowerem (jeżeli tylko uda mi się na nie dostać) na trzy imprezy dla blogerów. Za sobą mam już wyjazd do Poznania, we wrześniu szykuję się do Gdańska, a w zeszły weekend odwiedziłem Gdynię. Nie powiem, zaliczenie tych trzech imprez, da mi na pewno sporą motywację do dalszego blogowania :) Aczkolwiek tak jak w przypadku wyjazdu do Poznania, nie będę Was zamęczał informacjami o samej imprezie, bo to interesuje tylko innych blogerów. Skupię się bardziej na tym co widziałem po drodze, a mam kilka przemyśleń, zwłaszcza na temat „Polski w ruinie„, jak twierdzą niektórzy.
W przeciwieństwie do drogi na Poznań, gdzie jechałem przez 95% bocznymi (ale asfaltowymi) drogami, tym razem przejechałem się drogą krajową numer 91, czyli „starą jedynką”. Odkąd otworzono autostradę A1 z Gdańska do Łodzi, na jedynce ruch znacząco zmalał i jedzie się nią świetnie. Przez praktycznie cały czas, mamy do dyspozycji asfaltowe, szerokie na około 1,5 metra pobocze, a ruch jest na tyle nieduży, że nie miałem problemów z pędzącymi TIR-ami jeden za drugim. Ruch samochodów oczywiście był, ale przez pewien czas jedzie się równolegle do autostrady i to co się dzieje na krajówce oceniłbym na 20% tego, co jedzie autostradą. I świetnie, w końcu po to one powstają. Olbrzymim plusem głównych dróg jest też infrastruktura. Nie ma najmniejszego problemu ze spotkaniem stacji benzynowej czy zajazdu, z czego bardzo chętnie po drodze korzystałem. Jest też bardzo ciężko się zgubić, zwłaszcza gdy trzymamy się jednej drogi przez pół Polski :)
Tę trasę przejeżdżałem także (prawie całą lub częściowo) podczas sprawdzania ile kilometrów uda mi się przejechać rowerem w 24 godziny :)
Ale żeby nie było tak kolorowo, są też minusy. Ta droga wiedzie głównie wśród łąk i pól, tak więc nie jest tak łatwo znaleźć miejsce na postój w cichym i spokojnym miejscu, z dala od samochodów, najlepiej pod drzewami, by złapać trochę cienia. Nie mówię, że jest to niemożliwe, ale czasami musiałem chwilę poczekać, zanim dojechałem do odpowiedniego miejsca.
Drugi minus to mała liczba zabudowań (co zrozumiałe) i lasów po drodze. Przez to jesteśmy bardziej narażeni na wpływ wiatru. Jakieś 20 kilometrów przed Toruniem zaczęło wiać tak mocno, że prędkość spadała mi czasami prawie o połowę. I była to niezbyt optymistyczna rzecz, zwłaszcza, że miałem do przejechania sporą (jak na moje możliwości) liczbę kilometrów przez dwa dni.
Dlatego głównie ze względu na wiatr, drugiego dnia zjechałem z drogi krajowej i przemieszczałem się przez większą część czasu mniejszą drogą numer 222. Niestety to też miało swoje minusy, ponieważ droga była fragmentami gorszej jakości, a ruch na niej był dużo większy niż na 91. Pisałem o tym już kilka razy, że byłbym niesamowicie zadowolony gdyby w Polsce wszystkie większe drogi miały asfaltowe pobocza. Niekoniecznie od razu bardzo szerokie, ale nawet takie na metr byłyby świetne.
Jeżdżąc po Polsce można dostrzec naprawdę dużo pozytywnych zmian. Nadal są trochę chaotyczne i bez większego, głównego planu, ale mimo wszystko coś się zmienia. Po drodze spotkałem kilka remontowanych odcinków dróg, trafiałem również na fragmentami poprowadzone drogi dla rowerów/chodniki poza terenem zabudowanym.
Jasne, to są jedne z pierwszych jaskółek. Nie spotkałem na terenie niezabudowanym drogi rowerowej dłuższej niż 2-3 kilometry, ale myślę, że z czasem będzie ich przybywać, zwłaszcza w miejscach w których są naprawdę potrzebne. Podoba mi się też, że niektóre z nich są wykonane z asfaltu, a nie kostki. Jeżeli czytają mnie osoby decyzyjne w gminach i powiatach – lejcie asfaltowe drogi/chodniki, drogi z kostki nie są przyjazne rowerzystom.
Bardzo mile zaskoczyła mnie droga, którą widzicie na zdjęciu powyżej. Na swojej drodze napotkałem bardzo stromy podjazd, a przed nim stał znak zakazujący jazdy rowerem. Okazało się, że obok idzie właśnie taka ścieżka, która pozwoliła na bezpieczne i spokojne podjechanie (czy podejście) pod wzniesienie.
O, właśnie. Jeżeli mówimy o zakazie ruchu rowerów, to przydałoby się, żeby pod znakiem widniała informacja (chociażby w postaci strzałki), gdzie znajduje się alternatywna droga, którą możemy jechać. Czasami musiałem się mocno rozejrzeć którędy legalnie mogę jechać dalej. Akurat ten znak spotkałem przez Włocławkiem. „Zepchnął” mnie z krajówki z wygodnym poboczem do lasu, z asfaltową ścieżką, która powstała wieki temu.
Nie widać tego na zdjęciu, ale ścieżka jest w fatalnym stanie. Na całej długości jest powybrzuszana, popękana, pofalowana i bardziej nadaje się do pokonywania na rowerze górskim, niż na turystyczno-szosowych oponach. To był chyba najgorszy fragment jaki musiałem przejechać przez całą drogę. Ale za to, gdy dojechałem już do Włocławka, spotkały mnie pachnące nowością drogi rowerowe, które poprowadziły mnie od granicy do granicy miasta.
Włocławek naprawdę fajnie się zorganizował jeżeli chodzi o DDR-y, ale mieli na to dużo czasu, w końcu remont jedynki w tym mieście trwał kilkanaście lat :) Podobnie było w Toruniu, gdzie zakaz wjazdu dla rowerów sprawił, że przez pewną chwilę szukałem alternatywnej możliwości przejazdy przez Wisłę, a okazało się, że droga dla rowerów była po prostu po drugiej stronie ulicy.
Dla równowagi napiszę Wam jeszcze, że krew mnie prawie zalała jadąc drogą przez Jeżewo i Lipinki. To mała, urokliwa droga przez las. Jechałoby się nią świetnie, gdyby nie fakt, że była ona łatana przy pomocy łopaty i asfaltu z kamykami. Nie znam się na technologii łatania dróg, ale taki asfalt powinien chyba twardnieć dość szybko. Niestety nie w tym przypadku, może dlatego, że było dość ciepło. W każdym razie w tych łatkach była ogromna ilość drobniutkich kamyczków, które oblepione asfaltem, bardzo chętnie przyklejały się do kół. I same nie chciały odpaść. Z Bogiem sprawa jeśli dało się taką łatkę ominąć, niestety wiele z nich było położone na całej szerokości jezdni. Poza tym nawet jeżeli ominąłem łatkę, to i tak wokół niej leżały już te lepiące kamyki, rozrzucone przez samochody.
Skończyło się to tak, że co kilometr musiałem stawać, żeby oczyszczać opony z kamyczków. Raz, że niemiłosiernie hałasowały trąc o asfalt, poza tym bałem się czy w pewnym momencie, któryś nie zapragnie przebić mi opony. Skończyło się tylko na niesamowitym zirytowaniu, ale mam apel do drogowców – łatajcie drogi czymś, co szybciej zasycha i nie robi takiej kamyczkowej masakry.
Jeżeli chodzi o nocleg, to mogę wszystkim polecić hotel z Chełmży, o dobitnej nazwie Imperium. Naprawdę przemiła obsługa, nie było problemu z przechowaniem roweru, a rano zjadłem świeżo przygotowane śniadanie, na którym oprócz kanapek była też jajecznica. Wspominam to z uśmiechem na ustach, bo przydał mi się taki fajny poranek przed dalszą jazdą :)
Choć byłem na Pomorzu już nie raz, zupełnie zapomniałem jak potrafi tam być stromo. Sam Gdańsk to mieszanina zjazdów i podjazdów, o czym przekonałem się wjeżdżając od strony Łostowic. Samo Trójmiasto jest nieźle zrowerowane, a przynajmniej Gdańsk. Udało mi się go przejechać praktycznie w całości, trzymając się DDR-ów. Oczywiście zdarzały się niezapowiedziane przerwy w ciągłości dróg, ale zawsze miejscowi mają tę przewagę, że wiedzą w którym miejscu lepiej zjechać na drugą stronę, a gdzie nie. W Sopocie było pod tym względem trochę gorzej, przez Gdynię natomiast przejechałem rowerówką bez problemów.
Jedno co mnie bardzo uderzyło, to fakt, że dobre 70% rowerzystów w Trójmieście nie używa oświetlenia w nocy. I pisząc 'w nocy’ mam na myśli godzinę 22. Co prawda prawie wszystkie DDR-y są oświetlone, ale nie wszystkich rowerzystów dostrzegałem w pierwszym momencie. Dawno nie jeździłem po Łodzi w nocy, muszę się przejechać i porównać. Od zawsze wiem, że sporo rowerzystów jeździ bez lampek, ale nie wiedziałem, że jest to aż tak liczna grupa!
Impreza na którą przyjechałem, czyli SeeBloggers, odbyła się w Gdyni, w Pomorskim Parku Naukowo-Technologicznym. To świetne miejsce z salami konferencyjnymi, laboratoriami, centrum nauki i młodymi firmami w jednym miejscu. Na spotkanie przyjechało ponad 1000 osób, a intensywność zajęć, jakie mieliśmy zaplanowane, nie dała mi czasu poczuć lekkiego bólu w nogach :)
Ostatecznie przejechałem 374 kilometry (193 km pierwszego dnia i 181 km drugiego), ale następnym razem zastanowię się jednak czy nie rozłożyć tych kilometrów na trzy dni. Było super, ale nie wypocząłem tak bardzo jak chciałem, takie dwa dni drogi + dwa intensywne dni na miejscu szczelnie wypełniły mi czas i brakło miejsca na leniwe obijanie się chociażby po drodze :) No i następnym razem pomyślę, czy nie przejechać całej drogi starą jedynką. Nawet jeśli będzie pod wiatr, to i tak szerokie pobocze potrafi to zrekompensować.
Zapraszam do grupy. Chciałbym zrobić mapę trasy na wzór Zielonej 7.
Byłaby to Rowerowa 1.
Trasa będzie wiodła z Łodzi nad Bałtyk.
Trasa częściowo starą 1, teraz 91. Ale tylko w odcinkach gdzie nie ma alternatywy.
Szybka trasa pod szosę. W tym roku 2019 przejechałem Łódź – Toruń – Gdańsk w 2 dni i nie było źle. :)
Chcę to dopracować.
Odcinki drogą krajową 91 ułatwiają bardzo. Wychodzi ok 170 km każdego dnia. Łącznie ok 340 km.
Dzielcie się doświadczeniami. Mapa się zmienia. Koło Tczewa nowe odcinki tras rowerowych.
Ostatni raz trasę robiłem w 2019 r. w czerwcu.
https://www.facebook.com/groups/739531833191553/
Hej,
trasę (całą lub fragmentami) Łódź-Gdańsk/Sopot/Gdynia przejechałem już dobre kilka razy. Chociażby sprawdzając ile kilometrów uda mi się przejechać w 24 godziny: https://roweroweporady.pl/400-km-rowerem-w-24-godziny-bez-snu/
Stara jedynka nadaje się do tego idealnie, zwłaszcza w nocy, gdy jedzie się szerokim poboczem, z nikłym ryzykiem spotkania biegających psów czy podpitych lokalsów :)
Trasa, którą pokazałem w tym wpisie jest już bardziej „zielona”, zwłaszcza w drugiej części. I na pewno da się ją opracować także na innych odcinkach. Pozostaje jeszcze kwestia jakości asfaltu, który na 91 był w większości dobrej lub bardzo dobrej jakości (choć nie wszędzie).
Chętnie zerknę co udało Ci się rozrysować :)
Szacunek! Naprawdę długa trasa – dobrze, że obyło się bez większych problemów :)
Trasa wygląda bardzo zachęcająco. Na pewno przydałoby się więcej dni, żeby ją przejechać, ale będę miał to na uwadze.
Znam tą trasę całkiem nieźle, w zeszłym roku jechałem nią z Łodzi do Gdańska, w tym na odwrót :) Z tym, że W Stolnie odbijałem na drogę nr 55 a potem w Grudziądzu na 16 i powrót na 91, kilka km mniej, można trochę zwolnić i odpocząć od szybko jadących samochodów, no i zwiedzić Grudziądz :) W zeszłym roku jadąc nad morze też miałem problem przed Toruniem ze znalezieniem wjazdu na tą ścieżkę i pojechaliśmy z kolegą ulicą. To było strasznie nieodpowiedzialne, ale po prostu nie wiedzieliśmy wtedy, że jest droga rowerowa. Myśleliśmy że szybko mykniemy i nikt nas nie zauważy, ale było tak pod górę że sporo aut zdążyło nas obtrąbić :P W tym roku zobaczyłem jak biegnie ta droga rowerowa i jadąc nią w stronę Łodzi jest bardzo przyjemnie, bo z górki. A na wjeździe do Torunia czeka samoobsługowa stacja naprawy rowerów, pierwszy raz widziałem to cudo na żywo :D
Co do tej drogi rowerowej pod Włocławkiem, to prawda, jest tragiczna, dobra na rekreacyjną przejażdżkę co najwyżej. Ale ogółem też uważam, że DK91 jedzie się bardzo przyjemnie i stawiam że jeszcze kiedyś ją przejadę :)
No dobra a jak z powrotem ?:D
Na czterech kołach.
„Polska w ruinie” ? Nie „Polska praktycznie nie istnieje” i to bez wojny. Infrastruktura nie daje pracy poza obsługą importu / exportu , a ścieżki rowerowe budowane na kredyt są zaletą tylko w obietnicach wyborczych. Dziennie przyrasta ok 273,2 mln zł długu, resztki gospodarki są sprzedawane „PKP Energetyka”, w kolejce PGE, KGHM więc prawie zielona wyspa.
Powrót do źródeł ? Kiedyś opisałeś swoją trasę nadmorską :)
Jak ktoś już zauważył Polska w kwestii infrastruktury poszła w kierunku USA – wszystko pod samochody. Coraz trudniej dostać się gdziekolwiek autobusem bądź pociągiem, a co dopiero rowerem.
Witam, czy dysponujesz jakimś śladem trasy z GPS (garmin, endomondo, cokolwiek)? Interesuje mnie 1. profil przewyższeń (google strasznie zaniża) 2. (to już nie od samego GPS) Czy całość pokonanej przez Ciebie trasy da się objechać szosówką? Pozdrawiam!
Nie rejestruję przejazdów na GPS-ie, kiedyś to robiłem, ale przestałem, bo mi to do niczego nie jest potrzebne. No i musiałbym wieźć ze sobą powerbank. Ale choć trasa nie jest płaska jak stół, to podjazdy, które musiałem pokonać nie były aż tak wymagające.
Jeżeli chodzi o przejazd rowerem szosowym, to śmiało się da. Jeżeli ja na Kojakach dałem radę, to i szosowy sobie da radę :) Oczywiście tam gdzie była remontowana nawierzchnia, szału nie było, ale to łącznie tylko kilka kilometrów było.
Dziękuję uprzejmie za rzeczową odpowiedź. Gratuluję przebytej trasy oraz świetnego bloga. :)