Dziś chciałbym pokazać Wam wiadomość, którą dostałem od Roberta, czytelnika Rowerowych Porad. Martwi się on o stan dróg rowerowych w Polsce, a także fakt, że wiele z nich jest marnej jakości – a przepisy zmuszają do jazdy po nich. Na początek przeczytajcie to co napisał Robert (uwaga, sporo czytania! ;) a na końcu znajdziecie moją, niestety nie do końca optymistyczną odpowiedź, choć z promykiem nadziei :)
Cześć Łukasz :)
Od dawna subskrybuję Twój blog, czasem też zaglądam na YT i bardzo szanuję sposób w jaki odnosisz się do całej braci rowerowej, która jak wiadomo jest różnej maści. Oglądam też inne kanały rowerowe, ale dzisiaj piszę właśnie do Ciebie z prośbą o pomoc, wskazówkę, a może z pomysłem co zrobić by rozwiązać całkiem spory problem jaki rośnie od jakiegoś czasu w Polsce, a już na pewno w mojej okolicy. Mam nadzieję, że masz już większe doświadczenie w kwestiach prawnych dot. rowerów niż ja i może bliżej Ci do jakichś praktycznych rozwiązań tematu prawa drogowego.
Do rzeczy – rowerów w życiu miałem wiele, bo i wiele już lat przeżyłem (38). Pamiętam czasy kiedy rower był zawalidrogą na szosie lub nawet ulicy miejskiej, dla każdego kierowcy samochodu. Pamiętam jak zaczęło się to zmieniać po wielu latach, kiedy zaczęły powstawać pierwsze drogi rowerowe w większych miastach i jak traktowali je piesi. Rower nadal nie miał swojego miejsca w przestrzeni miejskiej, choć na szosie był już akceptowany – zmieniała się mentalność Polaka i rower stawał się modny, a właściwie przestawał być „wiochą”. Górale były ok :) a na szosy nikt już nie trąbił na wiejskich „autostradach”, bo ludzie je zaakceptowali, jako coś normalnego w ruchu. Pokochałem moje szosowe trasy Mazowsza na odludnych (a właściwie odsamochodowionych) drogach przez łąki i lasy. Po latach przeprowadziłem się na pomorze do Koszalina, gdzie ciekawych tras przez wioski było jeszcze więcej, a samochodów mniej.
Tu dochodzimy do problemu obecnych czasów, kiedy ścieżek rowerowych (lepszych, gorszych lub beznadziejnych) naprodukowano na terenach pozamiejskich niemal bez końca. Niby powinienem się cieszyć, bo jednak samochodów też od tamtych czasów przybyło i powinno to ułatwić poruszanie się wszystkim użytkownikom dróg, ale w rzeczywistości mamy coś na podobieństwo klęski urodzaju poganianej dodatkowo rosnącą niechęcią, a nawet wściekłością kierowców samochodów do rowerzystów, jeśli ośmielą się nie skorzystać ze ścieżki i wjadą na szosę.
Zawsze wyznaję zasadę harmonii i zrozumienia drugiej strony. Sam jestem tak samo często pieszym, rowerzystą i kierowcą, dlatego wiem jakie problemy ma każda z tych grup i co bywa dla każdego uciążliwe lub niebezpieczne. Niestety współcześni kierowcy (ale chyba tylko Ci, którzy nie jeżdżą w ogóle rowerami) „dojrzeli” do takiego poziomu wiedzy i poszanowania prawa, że gdy tylko pokazuje się cień rowerzysty na szosie, dostają białej gorączki i wielkiej chęci nauki całego świata o przepisach drogowych, w czym niestety w pewien sposób pomaga im obecne prawo o ruchu drogowym. Ja rozumiem bezpieczeństwo, rozumiem wzmożony ruch na dużych arteriach w mieście, trasach wylotowych z miasta lub tranzytowych, rozumiem natłok aut kiedy rozpoczyna się sezon wakacyjny na Pomorzu, naprawdę rozumiem wiele, bo zwykle jestem wyrozumiały. Nie rozumiem jednak rozbieżności prawnej z rzeczywistością i realnym zagrożeniem na drogach oraz brutalności bezmózgowej (bo tak trzeba to nazwać) nietolerancji rowerów na podmiejskich bocznych szosach przez kierowców.
Nie rozumiem tym bardziej postępowania samorządów gmin, które jawnie i wprost dyskryminują rowerzystów, w pewnych miejscach ograniczając ich swobodę poruszania się po bocznych szosach, stawiając znaki zakazu wjazdu rowerom! Tym bardziej jest to niezrozumiałe, gdzie ścieżka rowerowa, na którą jesteśmy skazani takim zakazem, jest tylko „ścieżką”, bo albo zbudowana jest w formie zwykłego współdzielonego z pieszymi chodnika z fazowanej kostki, który stale skacze to w dół to w górę, przez dziesiątki wyjazdów z prywatnych posesji, poprzeplatanego jeszcze czasami w poprzek wysokimi na kilka cm krawężnikami. Albo wylana jest z betonu, którego nigdy nikt nie wygładził na tyle, żeby można było po niej jechać szybciej niż 15 km/h i nie gubić bidonów z koszyka, albo które mają wykruszone dziury na tyle duże, by zostawić tam szprychę.
Takich miejsc w okolicy jest sporo i mógłbym zrobić ich długą listę, mimo że nie leżą one w bliskim pasie przybrzeżnym, zatłoczonym w okresie wakacji. A nawet tam zakazy wjazdu obowiązują cały rok, kiedy sezon turystyczny trwa ok 3 m-ce. Dlaczego? Problem jest na tyle duży, że nie znam osoby spośród moich znajomych po kole, który nie miałby przygód z wściekłymi kierowcami lub policjantami w tej sprawie. Mamy więc dwie przyczyny problemu: niejednolitość przepisów, powodującą niezdrowe spory na drodze i jawną dyskryminację swobód obywatelskich przez niewłaściwe klasyfikowanie dróg jako niebezpieczne, nadużywanie znaków zakazujących i nienależyte utrzymywanie jakości ścieżek rowerowych, które stwarzają realne zagrożenia dla ruchu.
Niejednolitość przepisów, bo w naturze występuje coś takiego co nazwałbym podwójnym zaprzeczeniem, jak w języku polskim :) Z jednej strony przepis, który mówi o nakazie używania drogi rowerowej przez rowerzystów, jeśli taka występuje (odpowiednio oznakowana ścieżka), a z drugiej strony czerwone znaki zakazujące ruchu rowerom po szosie, ulicy. Jak to interpretować? Niby pierwszy przepis wyjaśnia i reguluje wszystko w temacie, po co w takim razie wybiórczo przy niektórych ścieżkach stawiane są czerwone znaki z rowerami? Czy to znaczy, że jeśli ich nie ma, to możemy nie korzystać ze ścieżki i jechać szosą, ulicą? Niby nie, bo ścieżka oznakowana jak należy. A co w sytuacji kiedy dana oznakowana „ścieżka” nie nadaje się dla mojego roweru, bo go niszczy lub stwarza prawdziwe zagrożenie dla mojego życia lub zdrowia? Jadąc szosą narażam się na mandat, obelgi kierowców, a nawet ich celowy zamach na mnie za pomocą samochodu.
Dyskryminację, bo jak nazwać stawianie zakazu dla rowerów na podrzędnej szosie prowadzącej zupełnie donikąd? Takich dróg jak Koszalin-Połczyn jest w Polsce tysiące i akurat ta w szczerym polu lub lesie, jest w jakiś sposób na tyle niebezpieczna, że rower się na niej nie zmieści. Na tej drodze nawet chyba nigdy nie spotkałem choćby jednej ciężarówki!
Żeby nie było tak sucho i teoretycznie – ostatnio jechałem trasę ok 70 km – taką szosową pętelkę na mojej ukochanej szosówce (dłuuuga przerwa w treningach) i właśnie dojeżdżałem ostatnią 2-pasmową, 2-jezdniową ulicą do domu przez miasto, na której ruch jest powolny, nie szybszy od mojej prędkości, bo i korki znaczne. Już się ściemniało, miałem oczywiście włączone oświetlenie przednie i tylne, jechałem jak najbliżej prawej krawędzi, na ile pozwalały mi dziury w asfalcie i studzienki, z prawej strony szpaler drzew i wyjazd z posesji. Nagle Pan w mundurze i lizak zza krzaka! :)
Zaprosili, a jakże. krótka dyskusja nt. stwarzania zagrożenia na drodze (?!), na której nie ma czerwonego znaku z rowerem. Na pytanie o jaki zakaz chodzi, Pan pokazał mi lizakiem niebieski znak roweru łamany na białe ludziki ukryty za drzewami. Ręce opadają. Tym bardziej że znam tę „ścieżkę” na wylot – jest tak wąska, że tylko jeden rower i jeden pieszy mogą się na niej minąć jednocześnie, bo resztę światła tego w sumie chodnika, zasłaniają pnie drzew rosnących co 7 m z jednej strony, a z drugiej betonowe słupy ogrodzenia na całej długości ścieżki. Co 100 m ścieżkę przecina wyjazd samochodów z wysokimi krawężnikami i dziury w asfalcie/betonie sięgające po kostki. Ścieżka w sam raz bezpieczna :) Na koniec miłej rozmowy młody Pan Policjant, pouczył mnie i poradził bym w takim razie zmienił rower na inny lub napisał do zarządu miasta by zmienili oznakowanie. Jaki rzeczowy finał! :)
Jak w takim razie ma się dzisiejszy rowerzysta, ganiany przez kierowców, policjantów, znaki drogowe, a nawet pieszych? Jak ma się amator kolarstwa szosowego, który nie chce jeździć tylko po lesie lub łące? Czy to już ten czas, kiedy jak w Holandii rowerom nie wolno będzie wjechać na szosę i ulicę? Tylko, że Polska jeszcze przez 20-30 lat nie zbuduje takiej sieci asfaltowych, autonomicznych ścieżek rowerowych jaką mają Holendrzy, po której nie jeżdżą dzieci na deskorolkach, lub nie spacerują mili państwo z pieskami.
Czy jesteśmy w stanie wpłynąć na zmianę przepisów dot. rowerów, by były klarowne i jednoznaczne? Czy możemy wpływać na samorządy lokalne, by nie działały samowolnie wbrew rowerzystom? Może znasz Łukaszu jakieś stowarzyszenie rowerowe, które podejmuje takie problemy i które jak wiadomo ma większą moc prawną niż pojedynczy obywatel? A może coś już się dzieje w tej kwestii, tak jak się działo w sprawie ścieżek i całej infrastruktury rowerowej w dużych miastach, co przyniosło skutki?
Pozdrawiam rowerowo z Koszalina i przepraszam za przydługi list ;)
Robert
Moja odpowiedź
Robercie, dziękuję za tak ciekawy i wyczerpujący list. Powiem tak, wszystko o czym piszesz, niestety jest prawdą. Jeżeli nie wszędzie, to w bardzo wielu miejscach w Polsce. Za infrastrukturę rowerową odpowiadają ludzie, którzy w wielu przypadkach ostatni raz jechali na rowerze przy okazji Pierwszej Komunii. Jak chociażby w Zgierzu, o czym nie tak dawno nagrywałem odcinek (tu dopisek – na szczęście ten bubel został naprawiony).
Mają to poprawiać, ale mnie bardzo zastanawia – dlaczego dopiero po interwencji stowarzyszeń rowerowych? Wygląda to niestety tak, że jeżeli nie będzie nikogo, kto będzie patrzył na ręce urzędnikom – to będą się pojawiać takie kwiatki. Ba! W Łodzi, mimo, że Fundacja Fenomen nadzoruje inwestycje rowerowe, to i tak nie są do wszystkiego dopuszczani i potem wychodzą czasami kwiatki. Może już nie takie straszne, ale urzędnicy tak łatwo swojej władzy nie oddają.
Co trzeba robić? Cóż, najlepiej byłoby założyć stowarzyszenie, które będzie działać na rzecz rowerzystów, rozmawiać z powiatem/gminą/miastem. Albo do takiego stowarzyszenia dołączyć. Jest ich w całej Polsce na pewno dużo i jeżeli dobrze poszuka się w Google, to coś się znajdzie. W Twoim Koszalinie jest np. Roweria.
Natomiast jeżeli chodzi o rowery szosowe i drogi rowerowe. Ostatnio naraziłem się sporej grupie widzów, mówiąc w odcinku o typach rowerzystów, których nie lubię – że nie lubię, gdy jeździ się rowerem ulicą, gdy obok biegnie droga rowerowa. I powiem tak – jeżeli jest to nowa, ładna, sensowna droga rowerowa, to ja nie widzę powodu, aby nią nie jechać. Równie dobrze można powiedzieć, autem sportowym będzie się jechało po chodniku, bo na ulicach są progi zwalniające (wątły przykład, ale oddaje sens).
Natomiast w przypadku faktycznie lichych, sypiących się rowerówek, które często można nazwać „śmieszkami rowerowymi” – tu pojawia się konflikt interesów. Z jednej strony szosowcy mają rację – takie drogi bywają dla nich niebezpieczne. Z drugiej zaś strony, kierowcy mają swoje racje – często jest wąsko, rowerzyści tamują ruch, jak im się rowerówka nie podoba, to niech zmienią rower.
Sam dyplomatycznie odpowiedziałbym, że warto po prostu zmienić trasę, aby takie szajskie ścieżki omijać, choć wiem, że nie zawsze się da, zwłaszcza poza miastami. Sam kiedyś, bodajże przed wjazdem do Włocławka, nadziałem się na taki zakaz i musiałem jechać asfaltową drogą przez las. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że korzenie drzew porozsadzały asfalt, a w pewnym momencie on się skończył :\ Dla roweru szosowego to w zasadzie pułapka. I w 100% zrozumiałbym kogoś, kto by tam nie wjeżdżał, tylko pojechał dalej drogą, razem z samochodami. Bo alternatywy tam nie ma.
A policjanci tylko na to czekają, trzeba wyrobić normę mandatów. Tylko prawo nie przewiduje jeszcze zakazu ruchu rowerów, z tabliczką „Nie dotyczy rowerów szosowych”. Rower to rower i tyle. Co z tym zrobić? Na początku napisałem, że moja odpowiedź będzie mało optymistyczna. Bo jedyne co można zrobić, to wiercić lokalnym władzom dziurę w brzuchu, aby coś zmienić. Tylko najlepiej iść do nich z gotowym pomysłem, bo inaczej oni z czegoś kiepskiego, zrobią jeszcze gorsze.
Według mnie – niezłym pomysłem, nie takim trudnym w realizacji i z małym ryzykiem skopania czegoś – byłby obowiązek tworzenia poboczy przy każdej remontowanej drodze. Nie muszą być bardzo szerokie, metr wystarczy. Aby tylko były wyraźnie oddzielone od jezdni.
A Wy jak sądzicie? Co można z tą naszą biedną infrastrukturą i przepisami zrobić?
Jakie rządy, takie ścieżki rowerowe.
Takiego dziwactwa to w życiu nie widziałem. Myślę że sprawę można zgłosić na policję aby pociągnąc do odpowiedzialności zarządce drogi który celowo naraża życie i zdrowie ludzi na pewne niebezpieczeństwo. Nie znam statystyk z tego miejsca ale jeżeli nikt tam nie zginął to tylko dzięki ponadludzkim umijętnością kierowców.
Ale po kolei. Znak C-13 (Droga dla rowerów) nigdy nie powienien tam stanać, ponieważ tam nie ma drogi dla rowerów!. To jakiś absurd, bubel, samowolka zarządcy. To jest karalne!
Przypomnę za PoRD definicję drogi dla rowerów (art2.):
„droga dla rowerów – drogę lub jej część przeznaczoną do ruchu rowerów,
oznaczoną odpowiednimi znakami drogowymi; droga dla rowerów jest
oddzielona od innych dróg lub jezdni tej samej drogi konstrukcyjnie lub
za pomocą urządzeń bezpieczeństwa ruchu drogowego”
Droga dla rowerów nie może się znależć na drodze przeznaczonej do ruchu samochodowego. To jest aksjomat chyba zrozumiały dla wszystkich.
Podejrzewam że zarządca chciał wprowadzić:
„pas ruchu dla rowerów – część jezdni przeznaczoną do ruchu rowerów w jednym kierunku, oznaczoną odpowiednimi znakami drogowymi” – ale to nie ten znak!
Szczerze gdybym nie zobaczył filmiku to bym nie uwierzył.
„Tylko najlepiej iść do nich z gotowym
pomysłem, bo inaczej oni z czegoś kiepskiego, zrobią jeszcze gorsze.”
Niestety Łukaszu, nawet gotowy pomysł,
fakty, argumenty nie wygrają z murem urzędniczej „niedasię”
i nierzadko głupoty. Tak zgadzam się, że z kiepskiego mogą zrobić gorsze.
Starałem się kiedyś o tabliczkę T-22 do znaku nakazu skrętu
w prawo.
http://rower-chojnice.blogspot.com/2016/07/organizacja-ruchu-rowerowego-na.html
Rok czasu i cisza. Jak się przypomniałem,
to szybko chcieli z chodnika zrobić CPR.
https://www.google.pl/maps/@53.6976043,17.5722162,3a,75y,9.48h,61.26t/data=!3m6!1e1!3m4!1sK-Uw2kMZx-VYE8SBuO9yVA!2e0!7i13312!8i6656
Na jezdni ustawić B-9 i „ułatwić”
mi skręt w lewo. Tak się przestraszyłem tego rozwiązania, że ledwo
udało się z niego wykręcić (mam nadzieję).
Ulubione przez wszystkich uskoki. Urząd
w ramach zamknięcia mi gęby wylał takie coś:
http://rower-chojnice.blogspot.com/2016/02/nowe-standardy.html
Nie działa.
Strefa zamieszkania. Nie dla rowerzystów
jeżdżących pod prąd
http://rower-chojnice.blogspot.com/2016/05/wnioski-i-powiadomienia.html
http://rower-chojnice.blogspot.com/2016/08/nie-dla-kontrpasa-na-hwagnera.html
Parking przy małej galerii
http://rower-chojnice.blogspot.com/2015/12/proxima-park-parking-rowerowy-wniosek.html
Nie da się (tu akurat właściciel
sklepu)
Połączenie ruchu autobusowego i rowerowego
na głównych ciągach rowerowych? Nie ma sprawy. Prywatnych przewoźników
przybyło i w doopie mają rowerzystę, bo przecież to jest przystanek.
http://rower-chojnice.blogspot.com/2014/10/ciagi-zatoczkowo-rowerowe-takie.html?q=tucholska
Można mnożyć. Stan ścieżek jest
tragiczny. Jak wybudowali trasę rowerową, to przez 1,5 km idzie ona przez
wjazdy do posesji, poprzeplatanej skrzyżowaniami i przejściami dla pieszych.
Oczywiście po drugiej stronie jest B-9. Paranoja. Może duże miasta mają
jakąś szansę na zmiany. Małe są skazane, o wioskach nie wspominając.
Sorry, że powklejałem linki do swojego bloga. To nie ma być autoreklama
i próba wyłudzenia kliknięć.
O proszę to teraz są „śmieszki” . Kiedyś pisałem tutaj że DDR są na wyrost. Bo łatwo je wybudować przed wyborami ale trudniej je utrzymać – taki mamy klimat i zmienną pogodę.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Holandia#Klimat
I ta utopia sieć dróg rowerowych w Polsce jak w Holandii.
Jak Autor Listu i bloga sobie to wyobraża? Konkrety? Bo środków na ten cel nie ma [zadłużenie krajowe przekracza grubo ponad 1bln a wy tu o szklanych domach] nie mówiąc już o utrzymaniu, problemy z szybkością wywłaszczania gruntów, wykonawcy wybierani najniższą ceną nie jakością, pomijając fakt że DDR nie przynoszą wymiernych korzyści gospodarce. Choć chyba DDR przegrywają teraz z podwórcami-wonerf i parkletami oraz innymi cyrkami z budżetu obywatelskiego ;).
Odnośnie, zakazu ruchu rowerowego gdy obok jest ścieżka. Mieszkam w Olsztynie i jednym z typowych kierunków szosowców to trasa Olsztyn -> Butryny -> Jedwabno i z powrotem. Mimo stosunkowo umiarkowanego ruchu pare kilometrów przed samym Jedwabnem, stoi dumnie tabliczka zakaz ruchu rowerowego, dlaczego ? Ano dlatego że obok drogi asfaltowej jest ścieżka rowerowa. Tyle że to LEŚNA ŚCIEŻKA EDUKACYJNA, piach, korzenie pełen pakiet. Powodzenia na rowerzez oponami 23c. Taka sama sytuacja na wjeździe do Olsztyna z kierunku Dywit. Przy czym tam akurat jest to ze względu na ogromny ruch i wyjątkowo wąski asfalt uzasadnione, poza tym jest alternatywna droga w którą można skręcić przed zakazem, przed Jedwabnem takiego luksusu niema. Chyba że ktoś zaplanuje trasę z wyprzedzeniem to może dojechać do Jedwabna omijając ten zakaz, wystarczy tylko nadrobić 20km wioskowymi asfaltami o dużo gorszej najwierzchni….
Najgorsze jest to kiedy piesi łażą (bo chodzeniem tego nie można nazwać) po ścieżce rowerowej.
W moim mieście jest sytuacja, że przy ulicy prowadzącej do centrum miasta jest ładna równa droga z czerwonej kostki (DDR) i wzdłuż niej chodnik. W pewnym momencie chodnik przecina DDR. DDR biegnie całyczas z prawej strony, w tym momencie ta prawa strona zmienia się w lewą stronę ulicy i zawadza ona przy wchodzeniu do sklepów itd. usytuowanych tuż przy ścieżce, więc piesi chodzili po DDR. Dlatego, zamieniono DDR z chodnikiem i w tym momencie, tak żeby DDR i chodnik nie przecinały się i nie przeszkadzały wzajemnie. Niby dobrze, a tutaj mamy śmieszną sytuację – zrobiono to dlatego, że panie w szpilkach narzekały, że szpilki wchodzą w szczeliny w bruku. Dlatego teraz piesi chodzą po równej kostce, a rowerzyści jeżdżą po bruku. No i niby fajnie, tylko że nie do końca – piesi nadaj KU*********** chodzą po tym CH****** bruku który teraz jest DDR.
Czyli w skrócie, po zamianie DDR z chodnikiem i tak piesi chodzą po DDRce.
Bardzo często widzę na wszelkich forach płacz posiadaczy szos, czy jak się mówiło kiedyś kolażówek. Zły stan DDRów, „złe przepisy”, cały świat przeciwko nim. Niby trochę racji mają. Ale zaraz włącza się myślenie:
1) Nabywca samochodu sportowego uważa, że nie musi przestrzegać przepisów, bo „trenuje do zawodów”, chce pobić życiówkę.
2) Nabywca quada wjeżdża do rezerwatu i uważa, że trenuje do zawodów.
3) Biegacz – trenuje, więc biega po DDRe, lub po austostradzie, bo jest tam fajny asfalt.
4) Tenisista – stawia siatkę w poprzek drogi, blokuje ruch, bo jest sportowcem
5) Rzut oszczepem, treujemy w parku obok szkoły
6) Strzelanie na Starym Rynku
Ludzie opanujmy się. Przestrzeń publiczna jest od tego aby jak najwięcej osób mogło czuć sie na niej bezpiecznie / komfortowo. Nie możemy patrzyć na wszystko przez swój pryzmat. Miejmy troche empatii.
Czytam zarzuty, że DDry w naszych miastach nie są gładkie niczym pupa niemowlaka. I całe szczęście. Wyobraźmy sobie sytuację, gdzie koleś na kolażówce jadąc z prędkością bliską 40 km/h wyprzedza starszą panią na składaku która nagle się wystraszy, skręci w lewo i dojdzie do wypadku. Oczywiście posiadacz szosówki nie zasygnalizuje dzwonkiem zamiaru wyprzedzania, bo dzwonek za dużo waży. A nawet jeśli będzie posiadał, to nie przyjdzie mu do głowy, że kobiecina może być już lekko przygłucha ze względu na wiek.
Prawie dwadzieścia lat temu robiłem prawo jazdy. Mój instruktor powiedział wtedy słowa które pamiętam do dziś. ” Nie jest dobrym kierowcą osoba która mówi jak to dzięki swemu refleksowi, umiejętności panowania nad samochodem cudem uniknęła wypadku. Dobry kierowca to taki który potrafi przewidzieć co się może wydarzyć na drodze i nie dopuszcza do powstania tych niebezpiecznych sytuacji”. Przez analogię możemy zastosować to do poruszania się w przestrzeni publicznej czy na nogach, czy na rolakach, czy na rowerze.
Ale pitolisz!
1) Są tory przy większości dużych miast.
2) Ci to akurat mają sporo torów
3) Pokaż mi biegacza, który biega po twardym bo lubi a nie musi – przykład zupełnie z czapky.
4) Kortów jak psów, nawet do tak niszowego sportu jak squash kortów jest pełno
5) stadionów lekko atletycznym mamy sporo
6) Strzelnice stoją puste, czekają na klientów.
I dla równowagi, mamy w Polsce jeden velodrom, który jest nieczynny…
Zasadniczo się zgadzam, mam tylko jedną uwagę – dzwonienie aby ostrzec o wyprzedzaniu nie jest najlepszym pomysłem. W praktyce, w wielu sytuacjach trzeba byłoby dzwonić co chwila. Dzwonek służy do ostrzeżenia osób, które jadą „dziwnie” albo możemy przewidzieć z dużą dozą prawdopodobieństwa, że mogą dziwnie pojechać.
Przy wyprzedzaniu trzeba po prostu zachować szczególną ostrożność, zwolnić jeżeli trzeba, odsunąć się tyle ile się da. Dzwonienie na wszystkich doprowadziłoby do znieczulenia na dźwięk dzwonka.
Powazny problem jest. „Goralem” jezdze po drogach rowerowych (full radzi sobie z nawet duzymi wertepami), ale szosowka po ddr-ach tylko, gdy sa asfaltowe, rowne, gladkie i niezapiaszczone. Nawet ryzykujac mandat, bo to lepiek niz ryzykowac zdrowie i sprzet.
Przy okazji – czy droga pieszo-rowerowa (ta z pozioma a nie pionowa linia) tez „zmusza”, czy jedynie „dopuszcza” jazde po niej?
Znajomi mowili mi, ze w Austrii obowiazek jazdy drogami rowerowymi nie dotyczy rowerow o masie ponizej – tu nie pamietam dokladnie – ale chodzilo o10 lub nawet 12 kg. Kryterium wagowe, to jest jak sadze, bardzo rozsadne kryterium. Eliminuje z jezdni rowery zazwyczaj dobrze radzace sobie z gorsza nawierzchnia, a dopuszcza ruch takich, dla ktorych „smieszki” sa po prostu bardzo niebezpieczne.
A moze u nas wprowadzic (usankcjonowac) w miejsce „bezwzglednego zakazu” znak zakazu wjazdu rowerow z dopiskiem „nie dotyczy rowerow o masie np. do 10 kg”. Oczywiscie nie mysle tu o autostradach i drogach „samochodowych”, ale o opisywanych na blogu sytuacjach.
Pozdrawiam,
A.K.
Witam, zastanawiam się nad kupnem roweru crossowego do 1000zł, zainteresował mnie model LAZARO INTEGRAL V1 ze sztywnym widelcem jego koszt to około 850zł. Chciałbym usłyszeć opinię na temat tego roweru, na allegro są dwie wersje z 2016 i 2017r. nieznacznie się różnią. Możecie mi doradzić którą wersję wybrać? Czy warto zakupić ten rower? Może ktoś z Was posiada owy rower? Rower będzie służył do dojazdu do pracy dziennie około 20km ścieszką rowerową i od czasu do czasu w weekend krótkie wyprawy w las dla relaksu. Linki do aukcji: https://allegro.pl/2016-solindy-szybki-crs-lazaro-integral-v1-st-men-i6795137682.html oraz https://allegro.pl/2017-solindy-szybki-crs-lazaro-integral-v1-st-men-i6777462198.html z góry dziękuję za pomoc i opinię.
Cześć, w praktyce te rowery niczym się od siebie nie różnią, osprzęt jest na dokładnie tym samym poziomie.
Na rekreacyjne przejazdy taki rower spokojnie wystarczy.
Ślicznie dziękuję za pomoc.
Pozdrawiam
W końcu ktoś z Koszalina i dobrze :)
Szanowni Państwo – dyskusja
zbacza trochę z toru. Istotą jest słaby stan wielu ścieżek i dróg
rowerowych, a także dyskusyjne ustawianie (nadużywanie) znaków B-9 (zakaz wjazdu rowerów). Mam nadzieję że dyskusja przyniesie jakieś konstruktywne pomysły i wnioski – co można zrobić by poprawić życie i rowerzystom i kierowcom. W zamian znów mamy obrzucanie się błotem i wytykanie wad – to jest dopiero „buractwo” ;) (bez obrazy)
Ogólnie rzecz biorąc, moim zdaniem nikt nie powinien się wypowiadać na temat, którego nie doświadczył, czyli w tym wypadku o bezpieczeństwie rowerzysty i roweru jadącego marną ścieżką, która albo jest uszkodzona, źle wykonana lub zwyczajnie zaniedbana. To podstawowy problem współczesności polskiej na drogach i ulicach.
Otóż kilka zupełnie obiektywnych słów do tych osób, które nie jeżdżą na tych przeklętych jak widzę cienkich oponkach. Kostka chodnikowa jest zupełnie ok, pod warunkiem, że jest cała bez wykruszeń i nie rozłazi się. Rozłażąca się kostka jest śmiertelnie niebezpieczna nawet przy małych prędkościach – koło wpada w ich szpary jak złotówka do skarbonki. Nawet wąskie szpary powodują wciąganie koła w linię, która tworzą i kontrolę nad rowerem przejmuje chodnik, a później już grawitacja, co w połączeniu z wpiętymi butami SPD daje skrajnie niebezpieczne wyniki – tego nie doświadczycie na żadnym innym rowerze (innych oponach). Kto trenował jazdę szosówką po linii szerokości jednej kostki chodnikowej (wzdłuż), ten wie o czym mowa :D Wykruszona kostka lub dziury w betonowych wylewkach, to piękny bat na te „za wąskie” opony, które nawet nie mają bieżnika :) kto je dopuścił w ogóle do ruchu? :) Zdarza się, że nie wytrzymują naporu na ostrej krawędzi i zostają rozcięte przez dobijająca felgę. Tego też nie doświadczycie na innym rowerze. Śmiecie – zmora wszystkich ścieżek rowerowych dzisiaj. Pomijam już wszędobylskie szkła z butelek, ale nawet ostry żwir potrafi przebić wierzch opony ze wzmocnieniem aramidowym, kevlarowycm, grafenowym i oplotem 330 TPI. Pierwszy lepszy przykład pechowej eksplozji opony przy małej prędkości (tak eksplozji – bo 9 barów z cienkiego flaka szybko ucieka):
https://www.youtube.com/watch?v=Kig5KA6_GMo
Nie wklejam filmu z wypadkiem przy dużej prędkości :)
Piasek naniesiony z deszczem lub przez zamiatarkę, która tylko szosę omiotła, kryje piękne cuda ostre jak nóż lub grząskie bruzdy. Badyle opadłe z drzew, to prawdziwi zamachowcy, czasem szersze od opony, kiedy leżą wzdłuż zakrętu na zjeździe potrafią położyć na ziemi każdego. Mi ostatnio taki podbity przednim kołem wbił się miedzy szprychy tylnego przy ok 50 km/h. Zabrał szprychę ze sobą, ale na szczęście nie rozłożył mi koła na drobne. Tak, koło kilkunastoszprychowe potrafi złożyć się szybciej niż domek z kart, np. tak:
https://www.youtube.com/watch?v=GaQJB_bWA4c
(tu było starszego typu więc z większą ich ilość)
Przykładów niebezpieczeństw czyhających na szosowców i wynikających z zaniedbania ścieżek, po których muszą jeździć, można mnożyć. Dlatego cały ten wpis i dyskusja. Nie po to by przepychali się z asfaltu paskudni szosowcy z paskudnymi kierowcami, ale po to, by w końcu wyciągnąć problem spod dywanu i realnie poprawić bezpieczeństwo, a widzę bardzo skrajne traktowanie tematu i skrajne porównania, które nie prowadzą do niczego dobrego.
Odnośnie akurat Koszalina i okolic – zaczyna się poprawiać, owszem, ale często wylewa się dziecko z kąpielą. @Lard Vader proszę Cię nie wytykaj „braku rozeznania w świecie”, bo tym samym zarzucasz autorowi listu jego jasnowidztwo z domowego fotela :) Zarzuty względem ścieżek maja rzeczowe podstawy, oczywiście z punktu widzenia kolarza szosowego, na tych podłych cienkich oponach. Szkoda, że do tej pory nie robiłem zdjęć tego co się dzieje na wspomnianych przez Ciebie fragmentach dróg. OK, rzeczowo po kolei:
Koszalin – Mielno: znośna trasa, choć ją omijam nie jadąc przez Mścice (świr, piach, szkło, poprzeczne bruzdy i łaty klepane kaloszem po rozkopach i przez korzenie drzew rozsadzające asfalt do Mielna.
Koszalin – Niedalino. Jedna z ulubionych moich tras, tzw droga donikąd, niezatłoczona ruchem sezonowym na plaże pomorza, nowy asfalt, mały ruch lokalny. To jest właśnie mój sporny rodzynek. W każdej wiosce po drodze chodniko-ścieżki z kostki, falami Dunaju wyjazdów z posesji i piesi z dziećmi, pieskami, itp. Tam nawet nie ma jakieś linii oddzielającej rowery od pieszych – znaki C16/13. Do tego dochodzą przejazdy z jednej strony szosy na druga. OK, między wioskami są czasem ładne asfaltowe DDR, choć też poruszają się nimi wszyscy poza kierowcami w samochodach. Za Strzekęcinem pojawia się coś, co trudno jest zrozumieć: betonowa DDR sprzed wielu lat, dziurawa i garbata jak twarz pryszczatego nastolatka na odcinku ok. 1 km, a do tego znak B-9 na szosie. Wokół pola i lasy, nie dzieje się nic, śpiew ptaków słychać. I teraz pytanie zupełnie bezstronne – czy tam jest niebezpiecznie, tłoczno, czy jaki inny jest powód ustawienia tego znaku sięgającego swoim działaniem jeszcze przez wiele km szosy? Tym samy ten fragment ścieżki jest wg mnie (i nie tylko) niebezpieczny dla szosowca. To nie jest Droga Krajowa, jak np na Manowo, bez poboczy, o dużym natężeniu ruchu (tu nawet nie ma śladu ścieżki lub DDR). Istnienie tu tego znaku jest takim przykładem dyskryminacji lub ślepej i tępej dyktatury zarządcy drogi, który nawet nie dostosował 1 km DDR do reszty nowo położonej asfaltowej części, wykonanej wg standardów.
Koszalin – Darłowo: piękna trasa i znów w kolejnych wioskach pojawiające się i znikające chodniko-ścieżki z kostki, itd, itp. Duże fragmenty nowej DDR asfaltowej, która nie wiem nawet ile razy zmienia położenie to z lewej, to z prawej strony szosy (10?), a budowana była w pustym polu od podstaw razem z nową szosą! :D Bubel okrutny. Znów znaki B-9 za Bukowem Morskim. Te akurat rozumiem kiedy działają w sezonie wakacyjnym, poza tymi 3 miesiącami, to tam psy… ogonami szczekają :) a można by dać tabliczkę o okresie obowiązywania pod znakiem.
Koszalin – Bielice: krawężnik za krawężnikiem prze kilka kilometrów poganiany żwirem i piachem z wyjazdów – katastrofa wykonania. Kończy się w d…
Koszalin – Sianów (przez Kłos): piękna ścieżka – chyba najlepsza i najciekawsza treningowo dla podjazdów i zjazdów w Koszalinie, tylko co z tego kiedy jest jak sierota bez rodziców – co na nią spadnie tak leży aż wiatr nie zwieje lub ktoś nie kopnie. Las żyje, a z nim ścieżka która pod nim. Tam właśnie złapałem w koła badyla.
Generalnie wszystkie ścieżki, czy nowe i piękne, czy stare i brzydkie, mają jedną poważną wadę – nikt o nie nie dba na bieżąco przed długie okresy czasu (nawet miesiące). Kolarstwo to nie tylko lato, to 4 pory roku, a na ścieżkach śnieg, lód, zaspy żwiru, piachu, stada gałęzi i cholernych szkieł uprzejmych przechodniów. Dlaczego kiedy zamiatarka czyści ulicę, szosę, nie odgarnia w tym samym terminie DDR’a?! Może DDR’y są dla pieszych? :)
Zostaje jeszcze kwestia przeprowadzenia samego treningu, kiedy już się wydostanę z miasta na zwykłą odludną szosę. W tym momencie mogę to zrobić w zasadzie tylko tam, gdzie nie ma „zbawiennych” ścieżek, które nie pozwalają choćby na jednostajną jazdę w tempo przez kilka km. Nie chcę tutaj tłumaczyć szczegółów treningowych, bo to nic nie zmieni w dyskusji, ale chcę żeby wszyscy użytkownicy szos mieli świadomość, że jest coś takiego jak kolarstwo szosowe, które powstało dużo wcześniej niż DDR’y i inne twory (z resztą DDR’y nie powstały po to, żeby wypychać rowery z podrzędnych szos w lesie i na łące) i które nie ma racji bytu nigdzie indziej jak właśnie na szosie. Bez dostępnych szos, nie ma kolarstwa szosowego. A do autonomicznych DRÓG ROWEROWYCH na skalę sieci, brakuje nam jeszcze całych pokoleń, jeśli w ogóle powstanie taka sieć. Dlatego nie krzyczę na wściekłych kierowców, nie przypinam się łańcuchem do asfaltu, nie blokuję dróg rowerem, ale oczekuję zdrowego rozsądku i wzajemnego szacunku od wszystkich jeżdżących po drogach i tych, którzy decydują o ich stanie technicznym, użytkowości i użytych znakach na nich.
Nawiązujecie co innych krajów, do Holandii… nie każdy rozwinięty kraj jest nastawiony na sieć DDR’ów. Nie każdy taki kraj ma wielką sieć ścieżek, bo każdy ma inna kulturę, obyczaje, historię i potrzeby. Południe Europy: Włochy, Francja, Hiszpania, to wielki szacunek do kolarstwa i tych którzy ten szlachetny sport uprawiają. Nie ma tam holenderskich ścieżek rowerowych, ale nie ma też wszechobecnych u nas spiętych pośladów i jakiegoś rodzaju poczucia niedowartościowania niektórych osób na drogach, czy to w samochodach, czy na rowerach. Szosy, szczególnie w ciepłe miesiące, zarojone są kolarzami, całymi stadami kolarzy, amatorów, młodych i starych dziadków. Nie spotkałem się z trąbieniem na kogokolwiek, wygrażaniem, krzykami lub choćby okazywaniem zdenerwowania. Kiedy nie da się wyprzedzić roweru, to auto jedzie za nim, grzecznie. Wiem, cykliści też są milsi i grzeczniejsi niż w Polsce. Ot taki CUD :) Niestety kilka dni temu nie wrócił z treningu jeden z bohaterów zawodowego peletonu – Michele Scarponi. Zginał w zderzeniu z samochodem na szosie niedaleko swojego domu we Włoszech. Samochód wymusił pierwszeństwo. Co może nas zastanowić, nikt nawet nie próbował insynuować, że może to kolarz był winny, co on w ogóle robił na szosie rowerem i dlaczego tak szybko pędził, przecież żaden normalny kierowca nie mógł go zauważyć. Powinni tam dawno zrobić ścieżkę bo to niebezpieczne tak jeździć. To smutne, ale takie są moje odczucia, że w Polsce takie rzeczy by się działy, kiedy słucham polskich przeciwników rowerów na drogach w ogóle, a takich radykałów nie brakuje. Wystarczy zacząć od Pana Waszczykowskiego.
Zapisy na tym forum (i nie tylko tym) pokazują jak wiele nam brakuje szacunku do innych i jak bezcelowa bywa dyskusja. Tak bardzo lubimy walczyć ślepo o pseudo idee, bo przepisy, bo znaki… a nie można choć na chwilę spojrzeć na sprawę z drugiej strony i się pohamować? Ciekawe kiedy np. biegaczom zabronią biegać po chodnikach, bo przecież chodnik jak sama nazwa wskazuje jest do chodzenia ;)
Doceńcie drodzy kierowcy szosowych kolarzy, za ich trud i wysiłek, bo nie czynią nikomu krzywdy tym, że są na szosie, a znosić muszą wiele: od pogody po własne słabości, po kilka godzin bez przerwy za każdym razem, często przez 4 pory roku.
Tyle pisania, a dyskusja sprowadza się do:
Jaki rower takie ryzyko.
Z tej wypowiedzi wynika, że powinniśmy być tolerancyjni wobec siebie. W takim razie jazda DDR powinna być dozwolona, a nie obowiązkowa. Jazda chodnikiem dozwolona (chociażby ze względu na osoby starsze), a nie zabroniona. I wilk syty i owca cała. Tylko, że w imię naszego bezpieczeństwa nic takiego w Polsce nie przejdzie.
Nie tylko to wynika :) Problemów poruszonych było kilka. Tak, jeśli tak mocno skrócić, to moim zdaniem przy obecnej odpowiedzialności władz za stan techniczny ścieżek, za ich skuteczność i logikę prowadzenia, szczególnie poza obszarem zabudowanym, ścieżka rowerowa, DDR, czy inny twór, powinien być jedynie alternatywą dla każdego rowerzysty, gdzie każdy wybiera co dla niego jest bezpieczniejszą drogą, o ile nie jest to szczególnie niebezpieczna droga. Kiedy na szosie stoi znak B-9, droga rowerowa musi być w takim standardzie i stanie, który zapewnia KAŻEDEMU typowi roweru bezpieczną jazdę. Każdemu produkowanemu przez producentów rowerów i homologowanemu, czyli dopuszczonemu do sprzedaży i używania w Polsce. Kiedy droga rowerowa jest zaniedbana, zła technicznie lub kluczy co kilkaset metrów po obu stronach szosy, obowiązku jazdy nią nie mam. Taką drogę wybiorę wtedy, kiedy jadę na spacer z dziećmi, które nie potrafią jeszcze jeździć bezpiecznie po szosie.
I teraz na koniec kolejny konstruktywny pomysł: dopuszczona jazda rowerem po szosie przy której jest ścieżka rowerowa dla wszystkich z Prawem Jazdy dowolnej kategorii.
Swoją drogą, tak do przemyślenia dla tych, którzy jak pitbul trzymają się wszystkich przepisów i znaków drogowych bezwglnie – na jakiej racjonalnej podstawie każdy posiadający PJ kat. B może kierować motocyklem o poj. do 125 cm3? Wiecie jak szybkie są produkowane motocykle o tej pojemności (np aprilia) i czy taki żółtodziób jednośladowy potrafi to ogarnąć? Skrajnie niebezpieczny przepis, a jednak radośnie funkcjonuje od lat i nikomu nie przeszkadzają tacy motocykliści, tylko rowerzyści na szosach?
Najprostsze rozwiązanie, to przeznakowanie wszelkich substandardowych CPRów na chodnik z dopuszczonym ruchem rowerowym (C16+T22), niestety nie wszyscy zarządcy dróg uznają tę kombinację za legalną.
Przydałyby się też rozporządzenia dotyczące standardów dróg rowerowych i w przypadku nowych inwestycji coś, co jest z nimi sprzeczne, po prostu nie powinno być obowiązkowe (czyli patrz wyżej).
Dobre rozwiązanie! Trzeba by jednak jednocześnie przeprowadzić szeroką akcję informacyjną wśród kierowców, że tabliczka ta nie nakłada obowiązku poruszania się chodnikiem. Sygnały dźwiękowe z jakimi się czasami spotykam, poruszając się jezdnią wzdłuż tak oznakowanego chodnika, niestety świadczą, że wiedza ta nie jest oczywista.
Jedno pytanie od laika:
Spotkałem się z sytuacją, kiedy na drodze, prawdopodobnie „z nikąd, pojawiła się” (w Polsce to możliwe) głęboka dziura. Znajomy wjechał w nią i uszkodził swój samochód. Zadzwonił na policję zgłosił zdarzenie i otrzymał rekompensatę (oczywiście po złożeniu odpowiednich wniosków itp.). Kiedy do akcji wkroczyła policja, uszkodzenie drogi zostało natychmiast naprawione.
Czy zatem jadąc po drodze rowerowej, której jakość budzi wiele kontrowersji uszkodzimy sobie rower (który w dzisiejszych czasach niejednokrotnie jest więcej warty niż samochody wokół nas), możemy w podobny sposób zgłosić to na policji? Może to pociągnęłoby urzędników do planowania remontów dróg rowerowych. Ktoś chyba jest odpowiedzialny za jakość dróg rowerowych, która w oczywisty sposób wpływa na nasze bezpieczeństwo.
Możesz zgłosić i żądać odszkodowania od zarządcy drogi (koszty naprawy roweru). Tak samo jak przewrócisz się na oblodzonym chodniku i dostaniesz uszczerbek na zdrowiu. Podstawą do odszkodowania jest dokument potwierdzający zaistniałą sytuację. Gdy doznasz jeszcze uszczerbku na zdrowiu jadąc na rowerze do pracy, jest to wypadek w drodze do pacy i należy się tobie L4 100% płatne, musisz to zgłosić do BHPowca w pracy wraz z dokumentem potwierdzającym uszczerbek na zdrowiu. Jak jesteś ubezpieczony dodatkowo to po zakończeniu leczenia dostaniesz odszkodowanie za uszczerbek na zdrowiu od ubezpieczalni i z ZUSu. Gdy to wydarzy się w drodze do domu z pracy, z ZUSu nie dostaniesz odszkodowania ale L4 100 % + ewentualnie odszkodowanie od ubezpieczalni (zależne od wykupionej polisy)
A ja napiszę tak: „Niestety współcześni rowerzyści (ale chyba tylko Ci, którzy nie jeżdżą w
ogóle samochodami) „dojrzeli” do takiego poziomu wiedzy i poszanowania
prawa, że gdy tylko pokazuje się cień samochodu na szosie, dostają
białej gorączki i wielkiej chęci nauki całego świata o przepisach
drogowych, w czym niestety w pewien sposób pomaga im obecne prawo o
ruchu drogowym.”
Po drugie, znam Koszalin i ścieżki. Narzekanie na ścieżki w Koszalinie to dowód na kompletny brak rozeznania w świecie. Owszem, jest kostka „downa”, drogi są znikąd donikąd (jak wszędzie w Polsce ;-)), są wąskie, źle oznakowane ale przybywa szerszych, asfaltowych – także poza miastem. Kilkanaście km DDR do Mielna, nad Radew, teraz do Jamna (wzdłuż rzeki) – na tyle, na ile miasto i powiat stać.
Jeśli Holender wpłaca na ten cel np 100EUR rocznie a Polak 100 zł, to chyba nie dziwi fakt, że jest tam 4x tyle więcej DDR, niż tu. I pewnie tyle razy więcej rowerzystów. Mniejsza o to, co było pierwsze.
Niestety przybywa też na DDR buraków, o których można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że nie są kierowcami – gdzieżby się nauczyli takiej pogardy dla współuczestników drogi? Niestety w świecie rowerowym największym problemem są rowerzyści – emanacja kultury panującej w kraju. „Moja droga, bo JA na niej jestem.”, traktowanie roweru jak parareligii i wartościowanie innych uczestników drogi na podstawie ubioru, ceny roweru itp. i wg tego traktowanie z większym lub mniejszym szacunkiem.
Ja jeżdżę rowerem dłużej, niż OP i szczerze mówiąc niestraszna mi żadna droga: co najwyżej rower jest zły lub styl jazdy. ;-) Nie narzekałbym jednak na kierowców, że się wściekają na rowerzystę jadącego asfaltem mimo asfaltowej DDR. (obrazek typowy na drogach w koszalińskiej SSE, do Niedalina i do Mielna). Po prostu jechałbym przepisowo. To jest zwykle odwzajemniane.
A kierowcy rowerzyści dostają białej gorączki na widok rowerzystów jadących jezdnią zamiast DDR ? Nie przesadzaj.
A dostają, wcale nie przesadza. Ja sam czasem się wkurzam na takie postępowanie. Nie mówię o tu o „kolarzu” jadącym ulicą obok piaszczystej DDR ale o sytuacji opisanej wyżej przez @Lord Vader. Muszę przyznać, że rozumiem co ma na myśli. Generalnie jedynie jazda szosówką może usprawiedliwiać niekorzystanie z DDR, sam miałem taką sytuację. DDR dziurawy – jedź wolniej, DDR wąski – jedź wolniej. A jeśli mimo wszystko jedziesz ulicą, to albo potrafisz się ew. wytłumaczyć policjantom albo odmawiasz przyjęcia mandatu i udowadniasz swoją rację w sądzie.
No to zostaw nerwy w domu. Mi nie przeszkadza rowerzysta jadący obok DDR (bardzo rzadkie w Trójmieście zjawisko). Bo może skręci zaraz w lewo, a konstrukcja DR mu to uniemożliwia.
Nie przeszkadza mi bo interesuje mnie zachodni styl jazdy (a w ogóle zachodni styl życia) – luz, brak pośpiechu, przepuszczanie pieszych nawet poza P-10 (czyli poza przejściami) w mieście (nie na autostradzie czy ekspresówce).
Zostawiam nerwy w domu, nawet jak czasem mnie coś wkurza :) Ilekroć widzę jakąś stresującą sytuację, to trochę się poirytuję, a potem wmawiam sobie, że to nie mój problem. Nie zawsze ale działa :)
Powiedz to wszystkim kierowcom, którzy po takich numerach wściekają się juz na każdego rowerzystę, co juz bezpośrednio dotyka i mnie, chociaż jako kierowca jeżdżę rowerem szanując innych.
Oczywiście że tak – sam przestrzegam przepisów jadąc rowerem więc mam prawo wymagać to też od innych! Szanujmy swoje przestrzenie na drogach i świat od razu stanie się piękniejszy.:)
O.K. Ale nie do końca zrozumiałeś co napisałem, bo niekoniecznie o przestrzeganiu przepisów.
Ja dzisiaj za kierownicą przepuściłem pieszą NIE na przejściu tylko obok – zrobiła sobie skrót i przechodziła w miejscu nie dozwolonym. Mimo to z uśmiechem zwolniłem tak mocno (za mną nic nie jechało – kontroluję lusterka) że zrozumiała i spokojnie przeszła na drugą stronę ulicy przede mną.
Bo ulica na której to było to typowa ulica miejska, gdzie piesi powinni mieć więcej praw.
No i o czym ta historia ma świadczyć? Myślisz że ja bym ją rozjechał czy co?
Nasze przepisy doskonałe nie są. Zwłaszcza rowerowe. Brakuje mocno oznakowania pionowego, szczególnie w obrębie skrzyżowań – przejazdów rowerowych itp.
Więc jeśli ty schodzisz z roweru na przejściu to sobie schodź, ale nie wymagaj tego ode mnie, gdy właściwie jadę obok przejścia po śladzie przyszłego przejazdu, gdzie często nie docieram na drugi chodnik – przejeżdżam właściwie dwumetrową przerwę między DR a jezdnią, jadę obok przejścia i nie docieram na drugą stronę a zostaję po skręcie na jezdni. Mam tu na myśli znane w Gdyni skrzyżowanie ulic Chylońskiej i Kartuskiej oraz Pl. Dworcowego w dzielnicy Chylonia. Gdzie biegnąca wzdłuż tej pierwszej ulicy DR kończy się 2 metry przed narożnikiem dwóch zbiegających się prostopadle ulic.
A rób sobie jak chcesz, tylko potem nie płacz jak dojdzie do potrącenia i to ty zostaniesz wskazany przez sąd jako jego sprawca. Niestety ale sporo rowerzystów tak jak ty racjonalizuje sobie przepisy i „dogina” je sobie pod swoją wygodę, a potem wieki SZOK że to oni są winni. Twoja sprawa.
Jesteś bezdennie głupi. I moja sprawa taka, że w ogóle nie miałem prócz jednej bardzo groźnej sytuacji (kierowca autobusu o mały włos by spieprzył na mnie znak A-7 przy jego wyjeździe z terenu dworca PKS w Gdańsku) żadnych innych … od 1978 roku.
Oczywiście że jest „gupi” – bo myśli prawidłowo, ale niestety inaczej, niż ty. To jasne, jak papier, na którym drukują nekrologi jadących „szybko i bezpiecznie” i „zgodnie z kąwęcją”.
Wydaje mi się, że nie ma większego sensu pisać z Wojtkiem, ponieważ sposób formułowania wypowiedzi jaki prezentuje świadczy o jakiś głębszych kłopotach na tle psychicznym…
A tobie Wojtku przypominam, że obrażając ludzi myślących inaczej niż ty, jedynie sam sobie wystawiasz świadectwo.
I jeszcze jeden przypadek gdzie nie da rady jechać zgodnie z przepisami a dotyczy to o zgrozo przejeżdżania przez czerwone światło.
Moje niedalekie (od mojego miejsca zamieszkania) najbliższe skrzyżowanie z sygnalizacją świetlną w niedzielne popołudnie (mały ruch) przypomniało mi o istnieniu czegoś takiego jak pętla indukcyjna na pasie do skrętu w lewo reagująca na ciężar pojazdu – dająca na tym pasie zielone światło.
Gdy jak zwykle wjechałem na niego, na jego końcu stała para motocyklistów i od razu pomyślałem czy są wystarczająco ciężcy ze swymi lekkimi motorami i spowodują zapalenie zielonego.
Nie dali rady – ale oni nie poczekali na pojawienie się samochodu na tym pasie i zmienili zdanie (nie wiem jak długo czekali) i przekraczając ciągłą linię wjechali na sąsiedni prawy pas do jazdy na wprost gdzie mieli zielone i pojechali nim w tym kierunku.
Ja zostałem na rowerze sam na pasie lewoskrętu i wiedząc iż ze swoim ciężarem nie mam najmniejszych szans na zielone dla mnie, zacząłem myśleć kiedy ruszyć.
Zazwyczaj w dni powszednie do 18:00 nie ma problemu – zawsze się znajdzie jakiś kierowca co wjedzie swoim samochodem na ten pas i uruchomi zielone światło.
I z tego powodu jestem w stanie zaczekać do 3 minut. Jeśli nie ma – to po tym czasie stosując wtedy wirtualnie A-7 przejeżdżam czerwone światło.
Jednak pojawił się na pasie jakiś mercedes i skręciłem w lewo na zielonym.
Problem zgłaszałem do zamieszkałego niedaleko działacza rowerowego, który teraz pracuje w gdyńskim ZDiZ w referacie rowerowym ale nie widzę reakcji.
A problem pętli indukcyjnych dotyczy większej liczby sygnalizacji świetlnych w PL.
Wczoraj w innym miejscu Gdyni pokonałem przejazd na czerwonym (z zachowaniem A-7, czyli udzielenia pierwszeństwa tym co mieli zielone), ponieważ przycisk prawdopodobnie uległ awarii – brak reakcji na naciśnięcie, gdy jadący równoległe jezdnią w tym samym kierunku kierowcy po chwili mieli zielone to dla pieszych i rowerzystów paliło się cały czas czerwone (co nie ma miejsca jak przycisk działa prawidłowo).
Wojciech, przywołuję Cię do porządku. Dyskutujmy kulturalnie, wymieniając się argumentami, a nie epitetami.
Do reszty – też proszę o kulturę wypowiedzi.
Od 1978 roku przy popełnionych przeze mnie KLIKUSET wykroczeń na rowerze z powodu kulawego prawa, szczególności w PRL – jazdy bez karty rowerowej, łamanie jednego kierunku na znanej trójmiejskim rowerzystów ulicy Ogarnej na gdańskiej starówce.
a może to ty podpisałeś się jako „nikanor” na forum „GW” w komentarzu pod artykułem redaktor Chomątkowskiej która skarżyła się na nieżyciowy przepis notabene jazdy obok przejścia dla pieszych.
Otóż ten „nikanor” brutalnie zaatakował ją za to, że stosuje ona zdrowy rozsądek a nie przepisy.
Tu moja odpowiedź też będzie brutalna – bo o śmiertelnym wypadku kogoś takiego jak „nikanor”.
Zapomniałem dodać, żebyś nie lekceważył ,ale realnego przysłowia: „tu jest grób tego, co miał zielone światło”. Takich historii jest niemało – nie tylko znajomemu mojego ojca to się przytrafiło, ale wielu kierowcom, rowerzystom, pieszym.
A ojciec mi to opowiedział przy okazji możliwości podobnego zdarzenia (bo do niczego nie doszło na szczęście). Zaczął właśnie od tego przysłowia i znanego mu przypadku.
Zgadzam się z Wojciechem. Na cmentarzach jest pełno tych co mieli pierwszeństwo.
Jeśli facet jadący z 3 drogimi rowerami na wieszaku wyprzeda agresywnie (na zapałkę, pakując się przed koło rowerkowca) to chyba jednak denerwują. Ja sam zresztą też ochrzaniam co durniejszego niedzielnego spandeksiarza. Nie wiem po co – oni raczej nie ogarniają, jak to millenialsi. „Ich racja ichsza”. Niestety oznacza to, że w kraju nic się nie zmieni. Dalej na drogach będzie pełno tych, co „używają tylko 4% mózgu”.
Dwa lata temu kupiłem sobie rower trekkingowy, zresztą trochę za namową córki. (Rama Northtec, Shimano Dore LX, koła 27,5 „, 15.5 kg itp.) „Alem gupote strzelił”. Ona sobie jeździ po niemieckich ścieżkach rowerowych. Pozbyłem się trzech starych górskich rowerów za półdarmo aby kupić ten jeden. 50 lat temu jak jechałem na rowerze Popularnym albo jakimś ruskim np. z Rzeszowa do Babicy albo do Dynowa to raz na 10 minut mijał mnie jakiś samochód a czasem ja mijałem furmankę. Kilka miesięcy temu np. jadąc pod górkę do Chmielnika wąską drogą z podwójną ciągłą słysząc a potem widząc, że z tyłu ciągnie się za mną dwie ciężarówki a za nimi jeszcze kilka jakiś aut, z przodu też jakieś auta, to wolałem zsiąść z roweru i zejść z nim do rowu aby rozładować korek. Już tam nie jeżdżę. Kilka lat temu w większości przez około 20 lat jeździłem na górskich rowerach i problem ryzykownej jazdy po ulicach, wąskich chodnikach i kontrowersyjnych ścieżkach rowerowych mnie mało co dotyczył, gdyż większości jeździłem po wertepach. Teraz odnośnie aktualnych użytkowników ruchu jak i rozwiązań komunikacyjnych musiał bym pisać osobny rozdział, bo chodzę zarówno pieszo, jeżdżę rowerem i samochodem. Makabra.
#mamtaksamo
W latach 90. latem na DK6 „był duży ruch” ale ma się nijak do obecnego. To droga z poboczami, żeby nie było.
Wczoraj wybrałem się na przejażdżkę po opłotkach CK Krakowa. Masakra. A to opłotki. Strach pomyśleć, co będzie jak wyskoczę za miasto (nie znam tras za bardzo, więc na razie ostrożnie wychylam nosa)…
Z podobnych przeżyć pamiętam jazdę po DK 11: jedna jezdnia, brak poboczy, stada tedeików powożonych przez młódź postrolniczą.
Przede wszystkim należy dosłownie traktować treść ustawy i zamysł ustawodawcy który zmienił art 33 i który aktualnie brzmi:
„Art. 33. 1. 70) Kierujący rowerem jest obowiązany korzystać z drogi dla rowerów lub pasa ruchu dla rowerów, jeśli są one wyznaczone dla kierunku, w którym się porusza lub zamierza skręcić. Kierujący rowerem, korzystając z drogi dla rowerów i pieszych, jest obowiązany zachować szczególną ostrożność i ustępować miejsca pieszym.”
Zatem jeśli jest droga oznaczona znakiem C13 to masz obowiązek jazdy, chyba że nie nadaje się ona do jazdy ze względu na oblodzenie zaśnieżenie itp (należy pamiętać że nadrzędną zasadą w PoRD jest troska o bezpieczeństwo). Jeśli jest śmieszka oznaczona znakiem C13/C16 to jest to droga dla rowerów i pieszych i według logiki nie jest ona równoznaczna z drogą oznaczoną znakiem C13. Niestety tę logikę zaburza rozporządzenie ministerstwa które zrównuje C13 i C13/16 co jest niestety fatalne dla użytkowników rowerów.
W związku z powyższym w kwestach spornych w sądzie należy dowodzić tego iż droga oznaczona znakiem C13, nie jest tożsama z drogą oznaczoną znakiem C13/16 Należy też pamiętać, że według prawa o ruchu drogowym: droga lub jej część przeznaczona do ruchu rowerów, oznaczona odpowiednimi znakami drogowymi oraz oddzielona od innych dróg lub jezdni tej samej drogi konstrukcyjnie lub za pomocą urządzeń bezpieczeństwa ruchu drogowego. W przypadku zastosowania znaku C13/16 (nagminnie w miastach) zazwyczaj nie jest spełniony warunek oddzielenia drogi dla rowerów od drogi dla pieszych konstrukcyjnie lub przy pomocy urządzeń bezpieczeństwa ruchu drogowego. Pozdrawiam serdecznie :-)
Jedź DDR(iP)* jak jest i będzie dobrze. Nie kombinuj. Jak kombinujesz, nie narzekaj na kierowców jadących DDR(iP). Oni tez „muszo” kombinować.
Droga dla rowerów i pieszych to także droga dla rowerów, dlatego sądy tak a nie inaczej interpretują przepis. Nie ma w tym żadnej nieprawidłowości. Nieprawidłowe jest dowolne interpretowanie tego przepisu przez spandeksiarzy, którzy januszują po drogach zamiast zmienić rower na właściwy lub poszukac właściwej dla swoich ćwierćcalowych opon drogi. ;-)
„lub poszukac właściwej dla swoich ćwierćcalowych opon drogi. ;-)” tylko trzeba do tej drogi dojechać. A może przefrunąć ?
Jeżdżę na rowerze od 1978 roku (od 14 roku) życia i trochę doskwierają mi teraz „nędznikowi Javerci” – „prawo ponad wszystko” i prawią wszystkim morały.
Nie jesteś nim trochę ?
Polskim przepisom dla rowerzystów jeszcze daleko do jako takiej doskonałości.
Bez znaczenia, czy fruniesz czy dowieziesz autem: nie podobają się przepisy? Zmień je. Do tego czasu masz ich przestrzegac i nie przeszkadzać innym uczestnikom ruchu. Przez spandeksiarzy jadacych na przekór PoRD i „blachosmrodziarzom” [pis. oryg.] ja jako rowerzysta mam przerąbane na drodze, bo jestem wrzucany do tego samego wora.
Nic z tego koleś.
Zasada w Polsce musi być taka. Chcącemu nie dzieje się krzywda. Taka sama sytuacja jest z prawoskrętem , po co stać na czerwonym skoro z lewej strony nic nie jedzie ?
Tylko nie bój się, chodzi mi o te najgłupsze przepisy jak jazda po przejściu (jadę obok, tam gdzie powinien być przejazd rowerowy i nie zawsze na chodnik po drugiej stronie, po prostu brakuje odpowiedniego oznakowania poziomego.
Roboty budowlane na drogach – są objazdy dla rowerzystów ?
I logiczność DDR – co ty tu mi będziesz coś nakazywał, jak jakaś DDR jest ślepa ?
Poczytaj sobie o Ogarnej na gdańskiej starówce i zobacz ją na mapie w kontekście dróg wodnych w tym mieście.
Władze PRL kogoś pytały o zdanie jak wprowadzili na tej ulicy łączącej dla rowerzystów zachodni Gdańsk z wschodnim jeden kierunek ?
Na fb i na forach dowiedziałem się jak masowo rowerzyści prawie 30 lat ignorowali znak B-2 aż do legalizacji przejazdu na rowerze w obu kierunkach.
Tu też będziesz coś ludziom nakazywał ? Jak jakiś tępy urzędas nie raczy zostawić dla rowerzystów dwukierunkowego ruchu ?
Ja wybieram samorządowców i mają oni czytać fora (jak chcą powtórnie mojego głosu) a nie ja biegać do nich co rusz do urzędu. Co to ma być ? Ludzie mają spędzać swój cenny czas na przepychankach z „niedasizmem” urzędników ?
Nie żyjemy z 1000 lat.
Poza tym – cudzoziemcy, w tym małoletni. Mają mieć kartę rowerową ?
To napisz jak i gdzie mają ją mieć na krótki niekiedy pobyt na głębokiej wsi u rodziny ? Też mają biegać po urzędach, bo stanie się coś strasznego jak wjadą na asfaltową drogę na 15 minut dziennie ?
Więc „Javert” a nie Vader – nie przyjmuję twych morałów a sam się uodpornij na odpowiedzialność zbiorową za innych, bo ja tych kierowców co wrzucają do jednego wora ostro na forach tępię.
Kierowcy nie są w 100 % cacy, to niech nie będą naiwni jak dzieci – piesi i rowerzyści też nie będą w 100 % cacy, a każdy odpowiada sam za siebie.
W sensie DR(iP) -> PdP (ale nie PDR) -> DDR(ip)? Z tego, co wiem można tam przejechać. Może ktoś mnie poprawi?
Jako pieszy nie powstrzymasz trendu w PL – przechodzenia na czerwonym świetle, gdzie w normalnych krajach jest to odwrócenie pierwszeństwa: pieszy stoi i czeka aż przejadą wszyscy ci co mają zielone.
Wojtek… Jestem rowerzystą od kilkudziesięciu lat a od (powiedzmy) kilkunastu kierowcą. Późno, wiem. Niemniej kilka tys km przejechane rowerem i kilkanaście tys km samochodem (raport roczny) pozwala mi na wysnucie kilku wniosków:
– przepisy są dla ludzi (a nie przeciw, czego Policja i Bojownicy o PoRD często nie rozumieją)
– przepisy są dobre
– szacunek dla innych i rozum nakazują trzymać się jakichś ustaleń, żeby na drodze panował przewidywalny porządek
Zgadzam się, że w naszym kraju przepisy są często zbyt surowe – np przechodzenie na czerwonym i jazda po PdP. Ja już dawno sformułowałem własne oczekiwania w tym zakresie:
– jazda po chodniku dozwolona pod rygorem ustąpienia pierwszeństwa pieszym
– jazda po PdP jw plus autom
– przechodzenie w dowolnym miejscu (także na czerwonym) pod rygorem ustąpienia pierwszeństwa pojazdom
W wielu krajach można iść gdzie się chce, łazić na czerwonym ale niestety w razie kolizji jest się winnym lub współwinnym. Taki często pomijany szczegół.
Nie zmienia to faktu, że jako uczestnik ruchu (pieszy, rowerzysta, kierowca) chcę, aby wszyscy się stosowali do przepisów, co pozwala mi przewidzieć ich zachowania i dostosować własne. Inaczej mamy Sajgon. Dosłownie. Można popatrzeć na YT ja wygląda ta ruch na drodze.
Widząc twoje niektóre postulaty (będące też moimi) to jednak przepisy nie są dobre, albo inaczej kompletne.
Co do ostatniego akapitu – czy przepisy stanowią wszystko ? Ruch prawostronny to już chyba norma obyczajowa. A poza tym jeździmy tak aby się nie zderzyć – przepisy nie myślą za nas.
To samo z wymogiem hamulca na rowerze. Dlaczego przepisy go wymagają ? Ja bym zwolnił ludzi z niego, bo wsiądziesz na taki rower ? Ja nie, bo przede wszystkim krzywdę zrobię sobie. Nie wyobrażam sobie aby jechać rowerem bez hamulca. Tego domaga się moja logika a nie akceptacja przepisu.
A jakby przepis na hamulce przestał obowiązywać – to co ? Ludzie masowo dosiądą rowerów bez nich ?
A tak się nie bój – nie jestem 100 % anarchistą rowerowym i większość przepisów przestrzegam, te które są logiczne.
Przepisy są po to głównie, aby uporządkować zachowania na drodze (= przewidywalność) oraz ułatwić ustalenie odpowiedzialności za szkody (= wiesz kto zapłaci za Twoje uszkodzenia). Hamulec to jeden z warunków, aby nie być uznanym winnym kolizji. Chyba warto o niego zadbać oraz o to, aby miał go ten, co się zagapi (byle zdążył użyć, ale zwykle „zdanża”).
Nakaz posiadania sprawnego hamulca jest nie potrzebny. Czy jest nakaz posiadania pedałów w rowerze lub kierownicy ?
Nakaz posiadania sprawnych hamulców w aucie nie jest potrzebny? Bo to ta sama sytuacja: eliminowanie potencjalnych zabójców. Ale spoko: może taki, co nie musi i w sumie nie jechałby ale tak się złożyło wjedzie w was i ubędzie kolejnych kandytatów do nagrody Darwina. Co za problem? Wina jest jasna, ubezpieczyciel wypłaci wam odszkodowanie (30000 zł) i za to wam „starczy na życie” inwalidy. Jjjasne.
Czytaj ze zrozumieniem. Adekwatnie : Czy jest nakaz noszenia czapki przy -20 mrozie ?
A to rowerem bez hamulców nie da się bezceremonialnie rozjechac pieszego lub wjechac pod samochod (i rozwalic drogie podzespoly)? Z czego golodupiec splaci?
Z hamulcami „nie da się bezceremonialnie rozjechac pieszego lub wjechac pod samochod (i rozwalic drogie podzespoly)? Z czego golodupiec splaci?”
Nakaz posiadania hamulca w rowerze jest tak samo potrzebny jak nakaz noszenia ubrania przy -20 stopniach Celsjusza. Głupiemu przepis nie przeszkodzi w zrobieniu głupoty. Gdyby nie było nakazu posiadania hamulca sprawnego jeździłbyś bez hamulca ?
Chodzi o minimalizację ryzyka – ale pewnie tego nie rozumiesz. Korwinizowanie na zasadzie: jak się połamię, to moja sprawa jest dobre, jak taki delikwent SAM sobie zapłaci za własne leczenie i rehabilitację po urazie kręgosłupa. Ale co z leczeniem jego ofiar: np takiej pani pod 50, która teraz ma noge na śrubach, bo millenials ją rozjechał ostrym kołem bez hamulców na chodniku (!, ! i !)? Dodatkowo nasza służba zdrowia prawie jej te nogę zabiła, bo coś źle poskładali i trzeba było od nowa łamać, składać, rehabilitować.
Dociera do pustych głów, że to LATA pracy, koszty dla systemu ubezpieczeń, rodziny (80% wynagrodzenia, utrata pracy, bo można legalnie się pozbyć kogoś po pewnym czasie, kariera w ścieku)? Bo cymbał bez mózgu tez uznał, że „Nakaz posiadania hamulca w rowerze jest tak samo potrzebny jak nakaz noszenia ubrania przy -20 stopniach Celsjusza.”
Uciekł. Wy potraficie uciekać i nic poza tym.
Dalej nie czytasz ze zrozumieniem. Przykład : Na sopockim depaku kierowca rozjechał sprawnym samochodem ludzi.
Czy jest nakaz posiadania pedałów w rowerze ? Ps. Nie wmawiaj mi rzeczy których nie napisałem, nic nie pisałem o służbie zdrowia.
Jeśli zarzucasz mi nieczytanie ze zrozumieniem to raczej jest to problem z twoim zrozumieniem rzeczywistości, w jakiej żyjesz. Unikanie rozmowy nt służby zdrowia (punkt zaczepienia do dyskusji nad sensem stosowania hamulców w rowerze) nie zmieni faktu, że brak hamulców zwiększa ryzyko wypadku z udziałem lub spowodowanych przez użytkownika roweru bez hamulców, co przekłada się na konieczność leczenia ofiar, po której stronie by nie były.
Po to też są pasy bezpieczeństwa i konieczność ich używania.
Korwiniści widza tylko siebie i swoja „wolność” ale nie widzą, że żyją WŚRÓD ludzi, po wypadku zaś NA KOSZT ludzi. Lecz się za swoje, to będziesz jeździł bez pasów i hamulców.
Nie, fakt płacenia ubezpieczenia zdrowotnego (o ile je płacisz, bo brzmisz jakbyś żył na koszt rodziców), nie oznacza, że „płacisz za swoje leczenie” – głupi pobyt kilka dni w szpitalu, bez leczenia, zżera typowe roczne składki.
Kolejny raz nie czytasz ze zrozumieniem.
Jest nakaz noszenia zimowego ubrania ? Nosisz zimowe ubranie ? Odpowiedziałeś już sobie na to pytanie ?
Czytaj ze zrozumieniem ! Rusz głową.
Gdzie napisałem że nie mamy używać hamulców ?
Cały czas, od początku piszę o nie potrzebnym przepisie.
Jeśli TY koniecznie potrzebujesz przepis, nakazujący nosić czapkę w trakcie mrozów, to przepraszam ale nie traktujesz swojej osoby poważnie. Uważasz że sam nie możesz do tego wniosku dojść tylko potrzebujesz odgórnego nakazu ?
Gdyby nie było nakazu posiadania hamulca, pojechałbyś bez hamulców ? Doszedłbyś do tego wniosku sam, że jednak jest potrzebny ?
Czy jest nakaz mycia rąk, po skorzystaniu z WC ?
Myjesz ?
Co ma ubezpieczenie zdrowotne do hamulca w rowerze ?
Co ma do tego Korwin ? W żadnym zdaniu nie powoływałem się na słowa tego polityka.
„Lecz się za swoje, to będziesz jeździł bez pasów i hamulców. ”
Czyżbyś popierał postulaty Pana Korwina ? Z tego co wiem On jest zwolennikiem prywatnej służby zdrowia a nie przymusowej i odpowiedzialności za swoje czyny.
Ubezpieczenie jest przymusowe, twoje składki idą na leczenie innych: schorowanych, mądrych i idiotów, i w tym temacie nie masz nic do powiedzenia. Jak sam znaczyłeś przepisy są po to aby było bezpieczniej..
Więc w imię bezpieczeństwa wszystkich płacisz składki na wszystkich, schorowanych, mądrych i idiotów.
„(o ile je płacisz, bo brzmisz jakbyś żył na koszt rodziców),”
Moje dzieci już dawno śpią.
Ja tylko chciałbym zauważyć, że zgodnie z zapisami konwencji wiedeńskiej z 1968 r. w sprawie ruchu drogowego: Kierunek ruchu oznacza prawą stronę dla krajów, w których obowiązuje ruch prawostronny.
Dlatego rowerzysta nie ma obowiązku korzystania z drogi rowerowej znajdującej się po lewej stronie drogi.
Poza tym, zgodnie z PoRD obowiązują nas znaki znajdujące się po prawej stronie drogi. Znaki po lewej mogą być tylko powtórzeniem znaków po prawej stronie. Jeżeli znak stoi samodzielnie po lewej stronie drogi to nas nie obowiązuje.
KW nie jest prawem obowiązującym w RP. Sądzę, że prawo w RP jest dostosowane do KW a jak nie – śmiało je zaskarżajcie. :-D Skocze po piwo i chipsy.
KW dopuszcza stosowanie surowszych przepisów, zresztą, stąd pewnie interpretacje sądów. A jak sa mylne, to zostaną zmienione. Jak dotąd nie zostały.
Pogodzenie interesów wszystkich użytkowników dróg jest moim zdaniem niewykonalne albo co najmniej bardzo trudne do osiągnięcia. Poza tym problem polega na tym, że o drogach rowerowych czy to o transporcie publicznym decydują ludzie, którzy poruszają się głównie samochodami. Oczywiście, nie jestem za tym, by winę za całe zło zrzucać na kierowców samochodów, ale jak na razie to oni są tą grupą społeczną, której interesy są w pierwszej kolejności zaspokajane. Dopiero w dalszej kolejności myśli się o pieszych, rowerzystach itp. Dostrzeżenie rowerzystów następuje powoli w dużych miastach (a i tak na każdym kroku stowarzyszenia muszą patrzeć urzędnikom na ręce), zaś na przysłowiowej prowincji traktowane jest to jak totalna fanaberia. Dopóki społeczeństwo nie zaakceptuje rowerzystów, pieszych w sferze publicznej, dopóty skazani jesteśmy o walkę o przepisy ruchu drogowego, rozwiązania infrastrukturalne itp.
Co do listu Pana Roberta- pochodzę z okolic Koszalina i pomimo tego, że jest to piękny, ciekawy krajobrazowo region, to jest on nieprzyjazny rowerzystom. Zawsze dziwiło mnie, że samorządy nie stawiają na rozwój siatki porządnych rowerowych dróg, które z pewnością przyciągnęłyby turystów. Zamiast tego od kilku lat jest wojna pomiędzy dwoma miastami o wybudowanie 7km ścieżki przy bardzo ruchliwej i niebezpiecznej drodze, którą codziennie pokonują ludzie jadący do pracy. Takich przykładów jest niestety więcej.
Cześć Łukaszu :)
Dziękuję za odpowiedź z Twojej strony, choć rzeczywiście nie jest różowa. Postaram się lokalnie zadziałać mocniej w tej kwestii, tak by ruszyły istotne mechanizmy miejskie lub gminne.
Obejrzałem też Twój odcinek o typach rowerzystów i… uśmiałem się :) Faktycznie zdarzają się niebezpieczni, ale to przypadłość ludzi w ogóle, nie tylko tych na rowerach.
Wg tego też jestem ulicznikiem, ale jak nim nie być, kiedy czasem inaczej się nie da? Nie zawsze da się wybierać inną drogę lub zupełnie nie ma to sensu. Żeby wydostać się z miasta wybieram drogi najbezpieczniejsze dla mojego roweru i dla mnie. Nie jadę po mieście w tempie treningowym, tylko dopasowanym do ruchu ulicy. Mimo to albo nie korzystam ze „ścieżki” i łamię przepisy bo wybieram szeroką i dość bezpieczną ulicę, albo jadę inna ulicą, bez pobliskich ścieżek i znaków zakazu rowerom, ale tak zatłoczoną i wąską, że boję się o własne życie ocierając się o samochody.
Jestem ulicznikiem też wtedy kiedy pędzę przez wieś z nowiutkim, gładkim asfaltem od krawędzi do krawędzi, przez która prawie brak ruchu samochodów i nie korzystam z kostkowanego chodnika falującego jak Dunaj z namalowanym rowerkiem i ludźmi :) Jadąc szosą, by wykonać swój wyczerpujący, dobrze zaplanowany i bezkompromisowy trening kolarski, by każdym razem swoją kolarską trasę pokonać jeszcze szybciej, by urywać sekundy, by na kolejnym wyścigu szosowym przeskoczyć z miejsca 66 na 33 :)
Co ciekawe, a może smutne, te wyścigi mimo że zorganizowane, zabezpieczone, itd. odbywają się w otwartym ruchu ulicznym, gdzie znów muszę przestrzegać przepisów drogowych, respektować sygnalizację świetlną i ścieżki rowerowe :D
Smutno mi, że jako miłośnik rowerów i wyścigów szosowych muszę mieszkać w kraju, gdzie jest tam mało tolerancji, zrozumienia i szacunku miedzy ludźmi.
Życzę wszystkim więcej tolerancji, zrozumienia i szacunku, tym bardziej dla kogoś takiego jak kolarz, dla czegoś takiego jak sport rowerowy – sport wymagający wielu godzin poświęcenia, wysiłku fizycznego i mentalnego w każdym treningu.
Wygłoszę niepopularną wśród współrowerzystów opinię – przepisy są po to by ich przestrzegać. Jadąc jak nam się podoba tylko utwierdzamy kierowców w postrzeganiu nas jako grupy użytkowników „mających przepisy w d…”. Jeżeli droga rowerowa jest w złym stanie to albo zaciskamy zęby i jedziemy nią 10 km/h albo wybieramy inną drogę. Szczególnie dotyczy to szosowców – zdając sobie sprawę jaką krzywdę wyrządza nierówna nawierzchnia im rumakom, tym bardziej powinni oni dokładnie planować trasę przed wyjazdem. Oni natomiast rodzaj roweru używają często jako pretekst do łamania przepisów i wielokrotnie widzę ich śmigających jezdnią, mimo że obok ja jadę naprawdę spoko CPR, której co najwyżej można zarzucić, że jest zrobiona z kostki brukowej…
Co do przepisów – w pierwszym odruchu chciałem zaproponować, by wprowadzić przepis jaki jest odnośnie poboczy tzn. obowiązek poruszania się nimi, jeżeli ich stan się do tego nadaje. Niestety jednak wiem, że wprowadzenie takiego przepisu było by nagminnie nadużywane więc jest nierealne. Nie ma co walczyć z przepisami, trzeba tak jak pisze Łukasz walczyć o stan istniejącej infrastruktury rowerowej oraz o wprowadzanie norm dla nowo powstającej infrastruktury. Będą dobre „ścieżki” – nie będzie powodów pchać się na jezdnię, proste!
Dobrze, że napisałeś o poboczach, zupełnie zapomniałem o nich napisać i właśnie dopisałem to do mojego tekstu.
Wiadomo, że pobocza nie są super bezpiecznym miejscem dla rowerzysty, poza miastem zwłaszcza. Ale i tak, chciałbym zobaczyć przy każdej nowo remontowanej drodze – pobocze z każdej strony, o szerokości metra wystarczy, a jak będzie po półtora, to już będzie pełnia szczęścia.
To o tyle dobre rozwiązanie, że jest prostsze w realizacji i jest mniejsze ryzyko, że projektujący coś schrzanią.
Oczywiście, osobne drogi dla rowerów, tak jak w Holandii, to przepiękna sprawa. W zeszłym roku trafiałem czasami na Green Velo, a ona fragmentami szła wzdłuż jezdni, piękną, asfaltową trasą. Jechało się po tym świetnie i nawet na rowerze szosowym nie byłoby powodów do narzekań. Takie trasy też bym chętnie widział, ale wiem, że nie powstaną z dnia na dzień, póki co, tam gdzie remont drogi – tam wygodne pobocze niech powstanie.
Też w zeszłym roku trafiłem na kawałek green velo. Odcinek Płaska – Mikaszówka. Wyasfaltowany DDRiP przedzielony białą linią. Co 100 metrów obniżony do poziomu jezdni (jakieś 20cm) wjazd do lasu w drogę gruntowa, co oczywiście skutkuje zapiaszczeniem owego wjazdu.
I zamiast relaksującej jazdy w tempie robi się wleczenie miedzy pieszymi – jakie grzechy w tym lub w innym wcieleniu popełniłem, że świat mnie tak ukarał?
Obok piękna jezdnia z samochodem jadącym raz na 15 minut.
Trochę Cię chyba zaskoczę jak powiem, że jadąc pewnego razu szosówką z dala od domu drogą wojewódzką trafiłem na DDR wykonany z nawierzchni piaskowo-gruzowej. Odcinek ok. 2-3 km, nie pamiętam już. Nie dało się po tym jechać. W butach SPD-SL nie dało się po tym iść. Nie dało się tego objechać, no dobra mogłem nadrobić kilkadziesiąt kilometrów. I w takim przypadku pojechałem jezdnią. I nie dało się tego zaplanować, ponieważ była to świeża konstrukcja DDR, nie uwzględniona na mapach.
Co ma mnie zaskoczyć? Piszesz o jednorazowej sytuacji, w której w wyniku połączenia kilku niesprzyjających wydarzeń byłeś zmuszony jechać jezdnią, rozumiem. Jeżeli nawierzchnia była tak tragiczna możliwe, że i ja bym się zdecydował jechać jezdnią moim trekkingiem. Jak to się jednak ma do tego co pisałem wcześniej?
Wyjaśniam więc – moim głównym punktem krytyki było traktowanie typu roweru jako „tarczy”, którą się wielu szosowców zasłania się przed wymogiem jeżdżenia DDR-ami i CPR-ami. Mowa tu o tzw. „śmieszkach”, nie idealnych ale jednak obiektywnie dających możliwość się poruszania nimi, tylko że z ograniczoną prędkością. Ja rozumiem wkurzenie, sam jadąc takim tworem nieraz przeklinam pod nosem ALE jednak nim jadę bo DA się tym czymś jechać. Część szosowców jednak uważa, że każdy typ DDR/CPR nie będący idealnie gładki i prosty daje im prawo do poruszania się jezdnią. A tak nie jest. I nie, nie urwiecie sobie koła na 1 cm krawężniku, nie wybijecie sobie zębów na kostce brukowej – wystarczy tylko wolniej jechać. Natomiast jeżeli ktoś nie uznaje wolnej jazdy, to drogę planuje tak, by omijać tego typu „przeszkody”. Sam mam dwa rowery – górala i trekkinga i również trasy dobieram „pod” dany rower, nie mając z tym kłopotu.
Podsumowując: NIE dla regularnego łamania przepisów pod byle pretekstem, TAK dla łamania przepisów w naprawdę wyjątkowych sytuacjach z zastrzeżeniem, że robimy to z głową i bez buńczuczności. No i zdecydowane NIE dla racjonalizowania wygodnictwa i lenistwa oraz interpretowania przepisów prawa pod swoją modłę.
I tu się zgodzę. Szkoda jedynie, że przez część „miszczów dwóch kółek” którzy mają głęboko w d… ogólne zasady cała reszta rowerzystów jest postrzegana źle. Wiadomo, jak ktoś się negatywnie nastawi to tej rozsądnej reszcie się dostaje rykoszetem.
Co tu dużo mówić – najważniejszy jest rozsądek.
Ciekawie zacznie się robić jak po takim DDR(iP) przeleci mały peletonik (6 osób) z prędkością 40+. Wszystko zgodnie z przepisami, nawet w terenie zabudowanym.
Kolejna ciekawostka, rower o napędzie elektrycznym, który pozwala jechać szybciej niż 25km/h bez pedałowania jest już motorowerem i nie może poruszać się po DDRiP. Wiekszość ludzi jak wychodzi na rower szosowy, jedzie ze średnią prędkością ponad 30km/h
Może to i ciekawe rozwiązanie, zamontować do szosy silnik, zarejestrować, opłacić śmiesznej wysokości OC, rejestracje zawiesić jak numer startowy i legalnie olewać DDRy – oczywiście silnik zdemontować zaraz po rejestracji, bo i poco zbędne kg.
I jeszcze co do tego: „co mi szkodzi jechać śmieszką”, no w sumie nic, ale skoro te śmieszki maja na pipidówach zazwyczaj po 300 metrów i kończą się tak samo niespodziewanie jak zaczynają, prowadzą raz po prawej, raz po lewej. Jeśli na odcinku 150km kilkadziesiąt razy jest się zmuszonym przeskakiwać ze strony na stronę, Przenosić rower przez trawnik z powrotem na asfalt czy omijać latarnie, przebijać się przez wjazdy na posesje, to zaczynam sobie myśleć, że ktoś sobie chyba ze mnie żarty robi. A jeśli ktoś podchodzi do mnie niepoważnie to dlaczego ja mam nie odwzajemniać uczucia?
Zgzadzam się. Dodam jeszcze że nie rozumiem w imię czego mam jeżdzić po chodniku na którym ktoś namalował znak roweru. Dlaczego nie moge skorzystać z asfaltowej jezdni z której korzysta samochód? Dlaczego mam omijać pieszych, samochody z posesji, krawężniki, słupki, raz jednej strony jezdni, raz z drugiej tylko po to aby szanowny kierowca samochodu mógł wygodniej (bez przeszkód rowerowych) przejechać swoim wozidłem.
No nic Polska to taki kraj gdzie wieś masowo przesiadła się na samochód i zapomniała jak 25 lat temu jeździła furmaną, oczywiście po drogach asfaltowych.
Czy na prawde ludzie nie rozumieją jakie korzyści są dla ogółu jeżeli gość porusza się na rowerze zostawiając w garażu samochód?
Dlaczego mam jechać CPRem? Zacytuj art. PoRD.
ROZPORZĄDZENIE MINISTRÓW INFRASTRUKTURY ORAZ SPRAW WEWNĘTRZNYCH I ADMINISTRACJI
z dnia 31 lipca 2002 r.
w sprawie znaków i sygnałów drogowych.
§ 40 Droga dla pieszych i rowerzystów
1. Umieszczone na jednej tarczy symbole znaków C-13 i C-16 oddzielone kreską poziomą oznaczają, że droga jest przeznaczona dla pieszych i kierujących rowerami. Kierujący rowerami są obowiązani do korzystania z tak oznakowanej drogi, jeżeli jest ona wyznaczona dla kierunku, w którym oni poruszają się lub zamierzają skręcić. Ruch pieszych i rowerów odbywa się na całej powierzchni tak oznaczonej drogi.
2. Umieszczone na jednej tarczy symbole znaków C-13 i C-16 oddzielone kreską pionową oznaczają drogę dla rowerów i drogę dla pieszych położone obok siebie, odpowiednio po stronach wskazanych na znaku. Kierujący rowerami są obowiązani do korzystania z tak oznakowanej drogi, jeżeli jest ona wyznaczona dla kierunku, w którym oni poruszają się lub zamierzają skręcić.
3. Przepisy ust. 1 i 2, § 37 ust. 2 i 3 oraz § 39 ust. 1a i 2 stosuje się odpowiednio dla oznaczania końca drogi dla pieszych i kierujących rowerami oraz końca drogi dla rowerów i drogi dla pieszych położonych obok siebie, przy czym znak C-13/C-16 jest odwoływany również znakami C-13 albo C-16.