Moją krótką opowieść o Ameryce zacznę od tego, skąd się tam wziąłem. Nie mam bogatego wujka w Chicago, nie zaprosił mnie też żaden producent rowerów (a szkoda, wielka szkoda). Zaproszenie dostałem od… Google. W ramach podziękowania, za udzielanie się na jednym z ich for, ja i kilkaset osób z całego świata, przyjechaliśmy do San Francisco. Google pokryło wszelkie koszty (przedłużenie pobytu trzeba już opłacić samemu), nawet zwrócili mi opłatę za wyrobienie wizy. I co w tym wszystkim jest najlepsze, KAŻDY i KAŻDA z Was, może się załapać na kolejny taki wyjazd. Dotąd Google zorganizowało trzy takie spotkania w USA (co dwa lata) i sporo mniejszych, lokalnych. Zapraszam na forum Google, warto zacząć od jednego działu i tam się rozwijać, bo każda kategoria jest jakby osobnym tworem.
Ciężko wyrabiać sobie opinię o całej Ameryce, na podstawie jedynie wizyty w jednym mieście. I postaram się nie uogólniać. Pierwsze, co bardzo rzuciło mi się w oczy, a co jest odmienne od tego co dzieje się w Polsce – to naturalna uprzejmość. W hotelu, na korytarzach, ludzie pozdrawiali mnie i uśmiechali się zupełnie bez powodu. W sklepach WSZYSCY sprzedawcy byli uprzejmi, czasem aż nadto. Nawet bezdomni (których w SF jest bardzo, bardzo dużo) są bardziej żywiołowi, niż ci u nas. Ale w Polsce powoli zmienia się mentalność, znam sporo osób, które potrafią się cieszyć z wielu rzeczy, a nie tylko narzekać :)
W Stanach uderzyło mnie podporządkowanie transportu samochodom. Wiedziałem, że tania benzyna sprzyja posiadaniu auta, ale nie sądziłem, że to będzie aż na taką skalę. Autostrady potrafią mieć po 6 pasów w każdym kierunku (a i tak są na nich korki), a niektóre parkingi wielopoziomowe są ogromne. Dróg rowerowych czy pasów nie ma zbyt dużo (przynajmniej na tyle, na ile zaobserwowałem). Zresztą w samym centrum na rowerach widziałem głównie kurierów, albo turystów (tych bardzo łatwo poznać, bo rowery z wypożyczalni są dobrze oznakowane).
To zresztą z San Francisco wzięła się Masa Krytyczna, a pierwszy przejazd miał miejsce w 1992 roku. Widać efekty działania rowerzystów, ale nie wszędzie jest to możliwe. W SF podobało mi się to, że układ ulic jest podobny do tego w Łodzi. W moim mieście ulice w sporej części są do siebie równoległe i prostopadłe. W SF jest tak samo, ale razy dziesięć :) Niestety, gęsta zabudowa tego typu bardzo utrudnia budowanie infrastruktury w centrum miasta. Poza ścisłym centrum jest pod tym względem lepiej i infrastruktura rowerowa jest bardziej rozwinięta.
Przed wyjazdem wiedziałem, że w SF niektóre ulice są dość strome. Teraz już wiem, co znaczy to „dość”. Są tak strome, że gdyby ktoś chciał potrenować jazdę w górach, a nie miałby czasu na wyjeżdżanie z miasta, to nie musiałby tego robić. Przekonałem się o tym, idąc z centrum w stronę zatoki. W sumie gdybym tam mieszkał i miał dojeżdżać rowerem do pracy, zdecydowanie zainwestowałbym w rower elektryczny. Nie ma opcji, żeby wjeżdżać pod te wzniesienia i się nie spocić. Ale Ci, którzy dobrze znają miasto, dobrze wiedzą, które drogi są strome, a które nie. Nad zatokę można też dotrzeć okrężną drogą, jadąc przez dzielnicę finansową. I ta droga jest całkowicie płaska. Byłem tam na tyle krótko, że nie poznałem dobrze topografii całego miasta, ale mieszkając tam na stałe, myślę, że dobrze jest wiedzieć, którędy jeździć, jeśli nie chce się mieć stale mokrych pleców :) Nie dziwi też widok specjalnych uchwytów do przewożenia roweru na autobusie. To bardzo fajne rozwiązanie.
Nie za bardzo spodobały mi się ceny, jakie zastałem w SF. Tzn. wszystko kosztuje praktycznie tyle samo co u nas. Tylko, że u nas po cenie pojawia się PLN, a u nich $. I trzeba bardzo szybko oduczyć się przeliczania na złotówki, inaczej człowiek oszaleje. Woda za 8 złotych? Bilet na autobus za 9 złotych? Wypożyczenie roweru za 130 złotych? Cóż, uzależnieni jesteśmy od kursu dolara, a cztery złote za jednego to nie jest komfortowa sytuacja dla naszego portfela. Niemniej dużo przystępniejsze ceny są w dużych marketach, ceny w sklepach w centrum rządzą się swoimi prawami.
Lecąc do SF nie miałem szczególnego planu na „zwiedzanie”. Wiedziałem od samego początku, że chcę wypożyczyć rower i przejechać przez most Golden Gate. A resztę wymyśli się na miejscu. Takie pół-spontaniczne planowanie zawsze wychodziło mi na dobre, bo często wystarczy przypadek, by dowiedzieć się o fajnym miejscu, do którego warto zajrzeć.
Tak było np. z Lori’s Diner, burgerownią stylizowaną na lata sześćdziesiąte. Zabrał nas tam jeden z uczestników zlotu, zapewniając, że lepszych hamburgerów niż tam, nie zjemy. I tak było :) To były prawdziwe, amerykańskie kawały mięsa w bułce. Nie żaden Mac… Tylko prawdziwe mięso.
Ale generalnie jedzenie mnie nie zachwyciło. Czy w hotelu na śniadaniu, czy na imprezach organizowanych przez Google, jedzenie było, jakby to delikatnie ująć, średnie. Wcale się nie dziwię, że krążą historie o przemycaniu do Stanów polskiej Krakowskiej Suchej czy popularność sklepów z polską żywnością. Żałuję, że nie znam nikogo z SF, kto mógłby zabrać mnie w miejsca, gdzie można dobrze zjeść, bo wierzę, że takie miejsca też by się znalazły. Okej, Lori’s było wyjątkiem, ale przy następnej okazji lepiej wybadam teren pod kątem jedzenia.
SF ma dwa najbardziej charakterystyczne punkty, które znają chyba wszyscy. Most Golden Gate i więzienie Alcatraz. Oba te miejsca można zobaczyć, wykupując rejs po zatoce. Statek przepływa pod mostem, a następnie zawraca, by opłynąć wyspę Alcatraz. Jest to ciekawa opcja, zwłaszcza jeżeli nie zarezerwowało się biletu do Alcatraz. Zainteresowanie zwiedzaniem tego więzienia jest tak duże, że trzeba to robić z wyprzedzeniem, o czym niestety nie wiedziałem.
Natomiast jeżeli chodzi o most, to i tak najlepszą opcją jest oczywiście przejechanie nim na drugą stronę. Pierwotnie miałem zrobić to sam, ale szybko okazało się, że w grupie mamy więcej chętnych. I bardzo dobrze, o wiele przyjemniej jeździ się po obcym mieście ze znajomymi. Nie jestem konstruktorem, więc sam przejazd po moście nie zrobił na mnie aż takiego wrażenia, jak jego widok z pewnej odległości. Wzdłuż nabrzeża wiedzie bardzo malownicza trasa, przygotowana pod kątem rowerzystów i z punktów widokowych, które się na niej znajdują, doskonale widać most. Być może sam przejazd mostem nie spodobał mi się aż tak bardzo, bo droga pieszo-rowerowa jest tam wąska, a ludzi bardzo dużo. Ale zdecydowanie warto się tam wybrać.
Jadąc wzdłuż nabrzeża, zauważyliśmy pewną interesującą budowlę. Z daleka ciężko było stwierdzić co to jest, ale jak mawia Radosław Kotarski: „Wiem, że nic nie wiem, ale się dowiem”. Tym samym trafiliśmy do Palace of Fine Arts. Jest to miejsce, które ciężko scharakteryzować. To kompleks budowli w starożytnym stylu (ale powstały w 1915 roku), w którym wystawiane są dzieła sztuki. Jest tu muzeum, a swoje miejsce znalazło tam też kilka technologicznych firm. Widziałem chociażby warsztaty z druku 3D. Sam styl tego miejsca jest trochę surrealistyczny i oderwany od otaczającej rzeczywistości, a sama budowla nie ma nic wspólnego z historią Stanów Zjednoczonych. Przyrównałbym to miejsce do Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie, który też, zwłaszcza gdy powstawał, był mocno oderwany od realiów, w których został wybudowany :) Ale warto to miejsce zobaczyć, choćby po to, by wyrobić sobie o nim zdanie.
Miasto zostało zaprojektowane tak, że nie ma w nim zbyt wiele zieleni. Na mapie znalazłem co prawda kilka niewielkich zielonych placków, ale na miejscu najczęściej okazuje się, że park jest tylko w nazwie. A rośnie tam raptem kilkadziesiąt drzew, a resztę terenu zajmują np. korty tenisowe albo jakiś budynek. Władze San Francisco poszły w stronę jednego, konkretnego parku – Golden Gate Park. To teren, który jest długi na pięć kilometrów i szeroki na kilometr. Przygotowany w ten sposób, by zadowolić miłośników biegania, jeżdżenia na rowerze, grillowania, grania w piłkę nożną, leżenia na trawie i innych aktywności, które można wykonywać w parku :) Ale takie podejście do lokalizacji terenów zielonych średnio mi pasuje. Wolę kilka mniejszych parków, do których jest bliżej, niż jeden duży (plus w przypadku SF jeszcze tereny zielone wzdłuż wybrzeża).
Samo miasto nie przekonało mnie do siebie, chociaż… ma w sobie coś ciekawego. Jest tam po prostu inaczej niż u nas. Inna zabudowa, inne zagospodarowanie przestrzeni, inni ludzie. Fajnie było pospacerować po ulicach, poczuć klimat tego miasta. Ale czy chciałbym tam mieszkać? Wolę Łódź :)
Ten wyjazd traktuję jedynie jako rekonesans :) Jeżeli za dwa lata Google znów mnie zaprosi, mam zamiar zobaczyć trochę więcej Stanów. Najbardziej interesują mnie przyrodnicze miejsca, takie jak gejzery w parku Yellowstone, Wielki Kanion, jezioro Tahoe czy las sekwoi. Do Nowego Jorku też bym chętnie zajrzał. Wynająć auto, kupić na miejscu rower i na własną rękę zwiedzić tę część świata. O tak, to dobry plan na następny taki wyjazd.
cześć:)
całkiem fajny blog. Poczytałam sobie o Twojej wyprawie do USA.
fajna sprawa, a czy później od tego opisanego pobytui również byłeś w Stanach?
Na jakim forum google najlepiej i najciekawiej jest się udzielać?
pozdrawiam
Agnieszka
Hej,
wybieram się w tym roku, bo wcześniej Google zaprosiło mnie do Londynu i Dublina. W tym roku przyszedł czas na SF ponownie.
A na którym forum? Na tym, gdzie będziesz miała coś do powiedzenia, zależy czym się człowiek interesuje.
Witam, a gdzie i w jakich cenach wypożyczyć rower na cały dzień?
Cześć, tu znajdziesz więcej informacji na ten temat: https://goo.gl/iJm4MV
Ale ten wóz strazacki to przekozacki :-) te nasze polskie wydaja sie malutkie.
hehe.. lubie słuchać muzyki podczas treningów i wyścigów… ostatnio jak startowałam na maratonie we wiśle zapomniałam słuchawek wiec włączyłąm muzyke na głośność.. pierwszy ciężki podjazd i wspaniała motywująca pisenka ,,If you going to San Francisco” i sobie tak podspiewałam a chłopaki wokół mnie zaczeli spiewac ze mna:) miłe wspomnienie
Na delikwentów ze słuchawkami w uszach raczej się klnie, niż z nimi podśpiewuje. Muzyka słuchana z głośnika przynajmniej daje się przekrzyczeć, choć może irytować. To kwestia dobrego smaku, czy też stylu. Zauważyłaś, że robią to naprawdę nieliczni?
Czy „we wiśle”, czy gdzie indziej – masz słyszeć nadjeżdżających z tyłu, szybszych od siebie zawodników. Zbliżając się do Ciebie krzyczą (na podjazdach po prostu mówią) po której stronie chcą Cię wyprzedzać. Nie słysząc ich i ignorując takie ostrzeżenia stwarzasz zagrożenie dla siebie, dla nich i innych w sąsiedztwie. Naprawdę nie ma się czym chwalić.
oj od razu wrzucasz wszystkich do jednego wora..są tacy co wsadzą słuchawki na uszy i sa odłączeni od świata. A ja mam wyobrażnie i myśle o bezpieczeństwie i jeżdżę z jedną słuchawką. Głośność mam tak ustawioną żeby wszystko słyszeć..
A ja się zakochałem w San Francisco ;) Wyprawa rowerem po moście Golden Gate – bezcenna. Może kiedyś się spotkamy na trasie rowerem. Pozdrawiam
Świetna, inspirująca wyprawa ! :D
Fajne zdjęcia :) Jakim aparatem je robiłeś, jeśli można wiedzieć?
Zdjęcia robiłem telefonem. To Samsung Alpha. Chciałem wziąć lustrzankę, ale nie uśmiechało mi się biegać z nią po mieście, bo kompletnie nie wiedziałem czego się tam spodziewać. Teraz trochę żałuję, że nie wziąłem, chociaż i tak brakuje mi trochę obiektywu szerokokątnego, który będę musiał sobie kiedyś kupić.
A jak z (nad)wagą wśród mieszkańców „Świętego Franciszka”? ;) Spotykałeś tam typowych american fatso?
Co do uśmiechniętych bezdomnych – może to kwestia klimatu? SF ma klimat śródziemnomorski. Być może w chłodniejszych rejonach USA ta grupa społeczna jest równie posępna jak w Polsce.
Ooo tak, można tam spotkać tak otyłe osoby, że zdają się przeczyć prawom fizyki. Ale nie jest aż tak źle, jakby mogło się wydawać. Większość ludzi jest normalnych rozmiarów.
Super!!!
Koszulka dobrana odpowiednio do wizyty w siedzibie Google :) A poza tym miłe fotki – aż by się chciało pojechać…
Hah, faktycznie. Szczerze Ci powiem, że dopiero teraz o tym pomyślałem, że pasuje :)
Bartem przemieszczałem się dwa lata temu, więc w tym roku wybrałem zwykły autobus – dwa różne światy, ale co się dziwić, skoro przejazd trzy razy tańszy :D W tym roku zobaczyłem już prawie wszystko w SF co chciałem zobaczyć (a nie udało się zeszłym razem). Nie byłem jedynie na moście, ale z uwagi na rejs mam chociaż pamiątkę spod mostu :D Jeżeli polecę w tamtą stronę ponownie, to także chcę zobaczyć coś więcej, na przykład NY.
p.s. Widzieliśmy was jednego dnia jak szliście z Jackiem po parku golden gate, ale nie dało się pomachać, bo busik objeżdżający teren miał przyciemnione szyby. Wybraliśmy się tam dwukrotnie by obejść sobie ogród botaniczny i japoński.
No my tylko jednego dnia, ale bez zaglądania do tych miejsc. Wystarczyło mi odpoczywanie na tych zielonych terenach. Mnie jeszcze kuszą wzgórza Twin Peaks w SF.
Ale za dwa lata, jeśli Google znowu zaprosi, to koniecznie jadę gdzieś dalej, bo do samego SF szczerze mówiąc, nie chce mi się już wracać. Raz było super, ale teraz chciałbym czegoś więcej :)
Łukasz, świetne zdjęcia. Aż zazdroszczę wyprawy :)
pozdrawiam Hania
A dziękuję, jak na zdjęcia robione telefonem, to wyszły przyzwoicie :)
Byłem w San Francisco jakieś 10 lat temu. Bardzo mi się podobało. Niestety byłem służbowo a nie turystycznie i nawet o jeżdżeniu rowerem nie pomyślałem, a szkoda. Przed przyjazdem tam, miałem wrażenie że jest to wielkie miasto. Okazało się że niemal całe San Francisco zwiedziliśmy na piechotę. Oczywiście oprócz Alcatraz :) Bardzo podobało mi się nadbrzeże Fisherman’s Wharf. Mnóstwo rowerzystów, rolkarzy, biegaczy, fajne knajpki w pobliżu których wylegują się na słoneczku foki. Luzik i bardzo fajne klimaty. Świetne ukształtowanie terenu. Płasko to raczej nie występuje. Bardzo fajne dzielnice mieszkaniowe ze spokojnymi domkami, kamieniczkami i szeregowcami. Ładna roślinność. Myślę że mógłbym tam mieszkać gdyby nie przestępczość panująca w USA i powszechne posiadanie broni. Co nie było fajne to dużo bezdomnych w centrum miasta. Generalnie duże miasta mnie nie kręcą ale to było fajne. Natomiast bardzo chętnie bym pojechał do Colorado. Mają tam podjazd na górę Mount Evans (ponad 4000m) mający 100km długości. To jest wyzwanie.
SF aż tak dużym miastem nie jest, wydaje się takie, bo przylegają do niego kolejne miasta. Na pieszo było spoko, ale od czasu do czasu warto było podjechać gdzieś tramwajem czy autobusem :)
Fajny sposób na wyjazd, ale według mnie na forum Google nic się ciekawego nie dzieje.
Chrom – dziękuję wolę jednak Firefox’a
Gmail – to nu mógłbyć coś próbować powalczyć
AdSense – totalnie nie moja branża, może jak bym zarabiał na straonach hmm?
Maps – Dziękuję, wolę OSM
Webmaster – tu wiem co nie co, ale wiem iż są wyjadace SEO do których się nie mam nawet co porównywać.
Picasa – czasem korzystam i tyle znam program.
Google+ – Wolę Facebook
Masz już dwa punkty zaczepienia :) Ja jak zaczynałem, to wiedziałem dużo, dużo mniej niż teraz. Sporo czytałem, obserwowałem i udzielałem się tylko tam, gdzie miałem coś do powiedzenia. A z czasem miałem do powiedzenia coraz więcej :)
Ale to nie jest tak, że trzeba tam nie wiadomo ile pisać. Wystarczy to robić regularnie i robić to dobrze. Okej, forum dla webmasterów jest mocno obsadzone. Ale na niektórych forach jest cicho i spokojnie i każda chętna osoba do pomocy jest na wagę złota :)
Ale wątpię, by za promowanie OSM na Maps, by mnie zaprosili do USA?
Raczej nie :D